2022.05.27 Mammoth Lakes, CA (dzień 7)
Dwa dni temu przejeżdżając przez przełęcz Sonora bardzo mi się chciało wyjść z samochodu, ubrać buty narciarskie i iść w góry żeby sobie zjechać. Wiedziałem, że na to niestety nie mamy czasu. A szkoda, bo ładne tereny tam się znajdują.
Musiałem czekać dwa długie dni, aż dzisiejszy dzień nadszedł i mogłem zapiąć narty, wsiąść na krzesełko i ruszyć w górę.
Aktualnie znajdujemy się w Mammoth Lakes w stanie Kalifornia. Byliśmy tu dwa miesiące temu na nasze tygodniowe narciarskie wakacje w pełni sezonu. Teraz jest koniec Maja i niestety już nie wszystko jest otwarte, ale i tak jest cudownie. Czasami ten resort jest nawet czynny do Lipca.
O tej porze roku z czterech dolnych baz czynne są tylko dwie. The Mill i Main Lodge. Ta druga jest znacznie większa, ciekawsza i ma dostęp do znacznie większej ilości tras i wyciągów. Tą też wybraliśmy i dzisiaj rano zaparkowaliśmy tam samochód.
Ilonka poszła na hike na Minaret Vista. A ja spragniony nartek wziąłem pierwszy lepszy wyciąg i ruszyłem w góry.
Było w miarę ciepło i słonecznie z małymi chmurami. Na dole jakieś +10 do 15C. Na górze znacznie chłodniej +6 do 8C i mocniejszy wiatr. Ogólnie typowe wiosenne narty.
Ludzi bardzo mało, a co za tym idzie puste trasy.
Śnieg? Jak to na wiosnę, ciężki, ale nawet śliski. Tylko w bardziej nasłonecznionych odcinkach był mokry i wolny.
Mimo, że to koniec sezonu to 9-10 wyciągów było czynnych i spokojnie z kilkadziesiąt tras. A wyżej w górach to nawet można się było bawić poza trasami, gdzie śnieg był ciężki i nieubity ale spokojnie do zjechania.
Dwa wyciągi wychodziły na sam szczyt, na który to wczoraj wyszliśmy na nogach z drugiej strony góry.
Tu na górze już trochę bardziej wiało, ale widoki były śliczne i wiele ciekawych zjazdów.
Zjechałem parę razy ze szczytu. Jeden rejon mi najbardziej utkwił w pamięci z marcowego wyjazdu i chciałem tam pojechać, ale niestety się nie udało. Na górze mi powiedzieli, że niestety niżej jest mało śniegu i trzeba dużo chodzić, a także wyciągi z tamtej strony już nie działają i jeszcze więcej chodzenia jest wymagane. Zrezygnowałem…
Zjechałem na dół. Ilonka właśnie wróciła ze swojego hiku. Usiedliśmy w słoneczku i przy chłodnych napojach podziwialiśmy widoki i opowiadaliśmy sobie wspólne przeżycia.
Wróciłem jeszcze na narty na parę zjazdów. Wyjechałem znowu pustą gondolą na sam szczyt i opustoszałymi trasami, praktycznie samotnie zjechałem.
W celu jak najdłuższego utrzymania śniegu na trasach, zamykają resort o godzinie 14. Póżniej jest mocne słońce i topi śnieg, który jak jeszcze narciarze bedą rozjeżdżać to on się szybko roztopi.
W sumie to dobrze bo my dzisiaj się udajemy do innego resortu. Jedziemy na północ 300 km w rejon Lake Tahoe. Jest to największe górskie jezioro na kontynencie amerykańskim. Leży na granicy Kalifornii i Nevady.
Dokładnie śpimy w resorcie narciarskim Palisades Tahoe. Kiedyś miał inną nazwę: Squaw Valley. Resort jest czynny przez ponad 70 lat. W 1960 była tu olimpiada zimowa. Przez tyle lat nikomu nie przeszkadzała nazwa Squaw, dopiero teraz, w czasach gdzie już nic nikomu nie wolno resort musiał zmienić nazwę.
Droga w większości szla terenami górzystym stanem Kalifornia. Czasami się wjeżdżało do Nevady. Nawet jak nie zauważyłem napisu przy drodze o zmianie stanu to od razu było widać w jakim jest się stanie. Ceny paliwa są o wiele niższe w Nevadzie, no i oczywiście przydrożne kasyna prawie na każdym rogu.
Na kolację udaliśmy się do naszej ulubionej pizzerii Fireside Pizza. Smaczne pizze z różnymi ciekawymi dodatkami.
Jutro idę tutaj na narty. Porównam te dwa resorty.