Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2022.05.27 Mammoth Lakes, CA (dzień 7)
Dwa dni temu przejeżdżając przez przełęcz Sonora bardzo mi się chciało wyjść z samochodu, ubrać buty narciarskie i iść w góry żeby sobie zjechać. Wiedziałem, że na to niestety nie mamy czasu. A szkoda, bo ładne tereny tam się znajdują.
Musiałem czekać dwa długie dni, aż dzisiejszy dzień nadszedł i mogłem zapiąć narty, wsiąść na krzesełko i ruszyć w górę.
Aktualnie znajdujemy się w Mammoth Lakes w stanie Kalifornia. Byliśmy tu dwa miesiące temu na nasze tygodniowe narciarskie wakacje w pełni sezonu. Teraz jest koniec Maja i niestety już nie wszystko jest otwarte, ale i tak jest cudownie. Czasami ten resort jest nawet czynny do Lipca.
O tej porze roku z czterech dolnych baz czynne są tylko dwie. The Mill i Main Lodge. Ta druga jest znacznie większa, ciekawsza i ma dostęp do znacznie większej ilości tras i wyciągów. Tą też wybraliśmy i dzisiaj rano zaparkowaliśmy tam samochód.
Ilonka poszła na hike na Minaret Vista. A ja spragniony nartek wziąłem pierwszy lepszy wyciąg i ruszyłem w góry.
Było w miarę ciepło i słonecznie z małymi chmurami. Na dole jakieś +10 do 15C. Na górze znacznie chłodniej +6 do 8C i mocniejszy wiatr. Ogólnie typowe wiosenne narty.
Ludzi bardzo mało, a co za tym idzie puste trasy.
Śnieg? Jak to na wiosnę, ciężki, ale nawet śliski. Tylko w bardziej nasłonecznionych odcinkach był mokry i wolny.
Mimo, że to koniec sezonu to 9-10 wyciągów było czynnych i spokojnie z kilkadziesiąt tras. A wyżej w górach to nawet można się było bawić poza trasami, gdzie śnieg był ciężki i nieubity ale spokojnie do zjechania.
Dwa wyciągi wychodziły na sam szczyt, na który to wczoraj wyszliśmy na nogach z drugiej strony góry.
Tu na górze już trochę bardziej wiało, ale widoki były śliczne i wiele ciekawych zjazdów.
Zjechałem parę razy ze szczytu. Jeden rejon mi najbardziej utkwił w pamięci z marcowego wyjazdu i chciałem tam pojechać, ale niestety się nie udało. Na górze mi powiedzieli, że niestety niżej jest mało śniegu i trzeba dużo chodzić, a także wyciągi z tamtej strony już nie działają i jeszcze więcej chodzenia jest wymagane. Zrezygnowałem…
Zjechałem na dół. Ilonka właśnie wróciła ze swojego hiku. Usiedliśmy w słoneczku i przy chłodnych napojach podziwialiśmy widoki i opowiadaliśmy sobie wspólne przeżycia.
Wróciłem jeszcze na narty na parę zjazdów. Wyjechałem znowu pustą gondolą na sam szczyt i opustoszałymi trasami, praktycznie samotnie zjechałem.
W celu jak najdłuższego utrzymania śniegu na trasach, zamykają resort o godzinie 14. Póżniej jest mocne słońce i topi śnieg, który jak jeszcze narciarze bedą rozjeżdżać to on się szybko roztopi.
W sumie to dobrze bo my dzisiaj się udajemy do innego resortu. Jedziemy na północ 300 km w rejon Lake Tahoe. Jest to największe górskie jezioro na kontynencie amerykańskim. Leży na granicy Kalifornii i Nevady.
Dokładnie śpimy w resorcie narciarskim Palisades Tahoe. Kiedyś miał inną nazwę: Squaw Valley. Resort jest czynny przez ponad 70 lat. W 1960 była tu olimpiada zimowa. Przez tyle lat nikomu nie przeszkadzała nazwa Squaw, dopiero teraz, w czasach gdzie już nic nikomu nie wolno resort musiał zmienić nazwę.
Droga w większości szla terenami górzystym stanem Kalifornia. Czasami się wjeżdżało do Nevady. Nawet jak nie zauważyłem napisu przy drodze o zmianie stanu to od razu było widać w jakim jest się stanie. Ceny paliwa są o wiele niższe w Nevadzie, no i oczywiście przydrożne kasyna prawie na każdym rogu.
Na kolację udaliśmy się do naszej ulubionej pizzerii Fireside Pizza. Smaczne pizze z różnymi ciekawymi dodatkami.
Jutro idę tutaj na narty. Porównam te dwa resorty.
2022.05.26 Mammoth Lakes, CA (dzień 6)
Z jakiejś bliżej nie określonej przyczyny od jakiegoś czasu chciałam mieć zdjęcie na szczycie Mammoth. O właśnie takie…
Nie jestem zwolenniczką brania kolejek na szczyty gór w celach widokowych. Zwłaszcza, że za wyjazd płaci się około $50 na osobę. Mammoth ma gondolę na sam szczyt za $49. Jest jednak dużo ludzi, którzy biorą gondolę, pstrykają zdjęcie jak ja i chwalą się, że byli na szczycie. Ja wolę szczyt zdobyć, wtedy czuję się dumna a nie zła, że wydałam $50 za parę minut lenistwa. Branie gondoli na dół prędzej rozumiem ale tylko jeśli jest za darmo. Często tak robię w Killington, VT. Wychodzę na górę ale potem już zjeżdżam. Gondola na dół to oszczędność czasu, a i tak największy trening ma się wychodząc do góry.
Na szczyt Mammoth chciałam wyjść w zimie jak byliśmy tu na nartach ale resort ten nie pozwala chodzić po szlakach narciarskich. Jak tylko pojawiła się okazja, że przyjedziemy tu znów w maju jak będzie mniej śniegu to się bardzo ucieszyłam, że pojawia się okazja zdobycia szczytu.
Na szczyt można wyjść z dwóch stron. Od strony wyciągów i głównej bazy albo od Twin Lakes. Dystans i wysokość do pokonania są porównywalne, a że mieszkamy bliżej głównej bazy to tam rozpoczęliśmy wspinaczkę.
Teoretycznie na szczyt jest wyznaczony szlak ale nie był za dobrze oznaczony. My używamy aplikacji All Trails więc wiedzieliśmy gdzie szlak idzie. Szedł on jednak lasami, w których dość długo utrzymuje się śnieg. Postanowiliśmy więc iść trasą narciarską Kamikadze i wyżej jak już nie będzie lasów wejść na trasę. Jak pomyśleliśmy tak też zrobiliśmy.
Szło się super, szeroką trasą która w sezonie jest niebiesko/zielona. Śniegu nie było, chyba stopniał bo na bokach też go prawie nie było. Byliśmy sami na szlaku, jakoś nikt tego dnia nie chciał iść w górki.
A niech żałują. Pogoda była idealna, widoki jeszcze lepsze. Jednym słowem idealny dzień na spędzenie w górach. Po około godzinie doszliśmy na tyły góry. Tu już były piargi i prawie w ogóle drzew. Zeszliśmy więc z trasy narciarskiej na prawdziwy szlak. Szlak zig-zakami miał nas wyprowadzić na sam szczyt.
Serpentynki były, i było ich chyba z 15. Ale wiatr też był. Im bliżej szczytu tym bardziej wiało. Czasem ścigaliśmy serpentynki ale na tej wysokości nie jest to łatwe zadanie. Jak tylko jest bardziej stromo i potrzebny jest większy wysiłek to czuje się brak tlenu. Ćwiczenie kardio na tej wysokości to nie dla nas mieszczuchów z nizin.
Gdyby nie serpentynki to ciężko by było wyjść. Jeszcze jakoś to kardio przeżyłoby się ale po takich piargach to robi się dwa kroki do góry i jeden na dół. Ogólnie serpentynki bardzo lubię, ale tym razem powiedziałam, że schodzić tędy nie będę. Czułam jak wiatr mi mózg przewiewa więc jeśli chodzi o opcje zejścia to albo trasą tą którą szliśmy na początku albo gondolą.
Pod sam koniec znów weszliśmy na trasę Kamikadze. Serpentynki były ale strasznie długie. Stwierdziliśmy, że ostatnią prostą wybierzemy nartostradę, która jest stromsza ale bez piargów i krótsza. Szczyt osiągnęliśmy ok 13 godziny - czyli wyjście zajęło nam nie całe 3h.
Na szczycie wiało i było dość chłodno. Na szczęście glowny budynek gdzie można usiąść, zagrzac się i odpocząć był jeszcze otwarty. Otwarty jest bo gondola jest czynna i wywozi ludzi, którzy są chętni zapłacić nie małe pieniądze za zdjęcie ze szczytu. Śmieję się trochę z tych ludzi bo wyjazd rodziny 4 osobowej to około $150 a większość z nich poza zdjęciem i odwiedzeniem sklepu z pamiątkami nic więcej nie robi. Jeśli ktoś nie ma siły wyjść to może choć niech zejdzie albo przejdzie się kawałek.
Po drodze jak szliśmy na górę znaleźliśmy walkie-talkie. Wyglądało na sprzęt któregoś z pracowników. Na górze przekazaliśmy walkie-talkie panu co obsługuje gondolę. Dzięki temu mogliśmy zjechać za darmo…bo bardzo się ucieszył, że oddaliśmy zgubę. To chyba nie jest tani sprzęt. Myślę, że gondolę tak czy siak mielibyśmy za darmo bo na dół biletów już nikt nie sprawdza ale miło zrobić dobry uczynek.
Przy batonikach energetycznych Lewandowskiej i i piwku podjęliśmy decyzję, że zjeżdżamy gondolą i pojedziemy sobie jeszcze nad Convict Lake.
Conbict Lake jest jednym z najładniejszych punktów widokowych w Mammoth Lakes dostępnym samochodem. Jedzie się tam około 15-20 min z miasteczka i podjeżdża się pod samo jezioro otoczone pięknymi górami. Ja już byłam nad jeziorem Convict zimą parę miesięcy temu. Ale chętnie chciałam zobaczyć jak wygląda latem. No i pokazać Darkowi.
Całe jezioro można obejść. Mają też możliwość wypożyczenia łódek. Super opcja na letnie upały. Może kiedyś przyjedziemy tu większą bandą w lecie i popływamy. My wybraliśmy spacer.
Piękna pogoda nam się udała w Mammoth Lakes. Bardzo lubimy to miasteczko za to, że jest prawdziwym miasteczkiem górskim i ma wiele do zaoferowania. Niestety pomimo, że atrakcji ma mnóstwo na cały rok to w miesiacach kwiecień-maj mają tak zwany “shoulder season” (słaby sezon) i wiele miejsc na kolację jest nadal zamkniętych. Otwierają je dopiero w weekend bo ten weekend jest w stanach długim weekendem, który oficjalnie otwiera lato. Za daleko nie chciało nam się szukać restauracji więc postawiliśmy na bar w hotelu (Clocktower pub). Stwierdziliśmy, że jak będą mieć schabowego (bo to kuchnia niemiecka) to zostajemy tam na kolację…
No i mieli…. A oprócz kotleta mieli też 400 rodzajów whiskey. Jak Darek zobaczył, że może spróbować whiskey które w sklepie sprzedaje za ok $330 to odrazu wiadomo było, że tym razem kolację sponsoruje Corkery. W końcu jak się ma własny biznes to nigdy nie przestaje się pracować. Tak na marginesie polanie takiego Stagg Jr było nie wiele droższe od piwa.
I tak zakończył się kolejny piękny dzień w górach. A jutro….jutro nartki a ja więcej łazikowania.
2022.05.25 Mammoth Lakes, CA (dzień 5)
Wczoraj nie pisaliśmy bloga…dlaczego? Bo wczoraj było tak….
Wczoraj był dzień pracy. Darek z hotelu, ja na konferencji. Nie ma łatwo i czasem trzeba połączyć pracę z przyjemnością, zwłaszcza jak spędza się około 60-70 dni rocznie w podróży. Pewnie się teraz zastanawiacie…no wszystko fajnie ale co Miley Cyrus ma wspólnego z pracą…no w sumie to nie wiele…poza tym, że Google zaprosiło ją tak poprostu na koniec konferencji, jako dodatek do drinków i kolacji. Ja nigdy nie pogardzę koncertem, zwłaszcza jak można być tak blisko sceny.
Dziś po koncercie trochę gorzej się wstawało. Chętnie pospałabym z godzinkę dłużej ale nie ma lekko, trzeba zwiedzać. Dzisiejszy plan to dostać się do Mammoth Lakes. Normalnie droga trwa ok. 5.5h ale ze wszystkimi przerwami i zwiedzaniem punktów widokowych zakładamy, że może zająć nawet pod 7h.
Do Kalifornii przyjechaliśmy z trzech powodów, hiki, konferencja i narty. Hiki już zrobiliśmy (będzie więcej), konferencja zaliczona (można spakować sukienki na dno walizki), no i narty…po narty to trzeba jechać do Mammoth Lakes albo rejonu Lake Tahoe (odwiedzimy oba).
Po śniadaniu w hotelu bez zbędnego tracenia czasu ruszyliśmy w drogę. Z okolic San Francisco na drugą stronę gór Sierra Nevada, można przejechać trzema trasami. Najlepsza jest przez Park Narodowy Yosemite. Niestety droga jest jeszcze zamknięta. W zimie nie jest ona odśnieżana. Teraz teoretycznie śnieg już usunęli ale muszą jeszcze coś naprawić więc będą otwierać dopiero za dwa dni. Druga trasa jest bardziej na północ przez Sonora Pass. To jest najlepsza opcja jak Yosemite jest zamkniete. Jest jeszcze jedna trasa, jeszcze bardziej na północ ale tam już wydłuża się czas podróży.
Najpierw wiadomo, autostradami musieliśmy podjechać pod zbocza gór a potem od miasteczka Sonora wspinaliśmy się w górę. Wraz z wysokością zmieniała się roślinność i widoki. Początkowo jechaliśmy otoczeni wysokimi drzewami… jak w tunelu….
Z miasteczka Sonora na przełęcz mieliśmy do pokonania 7,800 ft (prawie 2,400 m). Nieźle!
Wspinaliśmy się na górę podziwiając widoki i przejeżdżając przez miasteczka gdzie oficjalna ilość mieszkańców to dwu cyfrowa liczba. Darek liczył domy, żeby to sprawdzić i w sumie się zgadzało. Z czego żyją Ci ludzie? Głównie z turystyki. Tu jest stacja benzynowa, tam wycieczki w poszukiwaniu złota, gdzie indziej jakaś jazda na koniku. Biznes się kręci a w górach może istnieć wioska z 50 ludźmi.
Donnell Vista było naszym pierwszym przystankiem. Nie daleko przed szczytem jest droga, która odbija w bok. Ponieważ dobrze staliśmy z czasem to z czystej ciekawości skręciliśmy. Jakie było nasze zaskoczenie, jak się okazało, że to nie jest tylko punkt widokowy ale fajne trasy którymi można przejść do platformy widokowej, z widokiem na jezioro Donnell.
Naprawdę fajna miejscówka. Nie dość, że można sie przejść i rozprostować nogi po 3-4h w samochodzie to jeszcze widoki zapieraja dech w piersi. Sierra Nevada jest piękna i ogromna!
Gdyby nie te góry i śniegi które topniejąc nawadniają cały rejon to byłaby tu pustynia. Już teraz w Kalifornii są duże problemy z wodą, ziemia i drzewa są suche i niewiele potrzeba, żeby wszystko zaczęło sie palić.
Spędziliśmy tu chyba z pół godziny bo naprawdę było gdzie chodzić i co podziwiać!
Po Donnell View Point pojechaliśmy dalej na wschód szukać śniegu. Dojechaliśmy na szczyt przełęczy Sonora przez którą podobno przechodzi słynny szlak PCT. Szlaku nie znaleźliśmy ale kolejne miejsce z pięknymi widokami jak najbardziej.
No i najważniejsze, znaleźliśmy śnieg! Po tych wszystkich upałach w Dolinie Krzemowej aż przyjemnie było ubrać bluzę. Darek do śniegu ciągnie bardziej niż do browaru więc się nie obyło bez małego spacerku. O dziwo nie zapadaliśmy się. Śnieg był dość mokry i ciężki więc jakoś udało się przejść kawałek bez wpadania po kolana.
Z przełęczy na dół to już z górki na pazurki. W dosłownym tego słowa znaczeniu bo nachylenie drogi 25% szybko nas sprowadziło na doliny.
Super była ta droga. Oboje się zastanawialiśmy czemu wcześniej nigdy nią nie jechaliśmy. Przepiękne widoki, parę miejsc gdzie można rozprostować nogi, przejść się i podziwiać piękne góry Sierra Nevada. Bajka!
Po drugiej stronie gór przywitała nas niespodzianka… paliwo przekroczyło $7 za galon…wow… chyba najdroższe w całych Stanach. W rejonach San Jose ceny były delikatnie poniżej $6 a tu… ponad $7. Ops…Kalifornia rzeczywiście wygrała konkurs na nadroższe paliwo a rejon Mammoth Lakes wiedzie prym.
Dobrze, że my na codzień nie musimy używać auta i że nie mieszkamy w tych rejonach. Do Mammoth Lakes zajechaliśmy późnym popołudniem. To już nasz trzeci pobyt tu a drugi w tym roku. Tym razem śpimy w miasteczku. Tak więc zostawiliśmy auto pod hotelem i na nogach poszliśmy do restauracji. Trzeba chodzić i limit kroków dzienny wyrobić a nie być leniem i wszędzie autem. Niestety nasza ulubiona restauracj “Mogul” okazała się zamknięta na sezon. Otwierają dopiero 27 maja maja kiedy to miasteczko zaczyna na nowo żyć a entuzjaści sportów zamieniają narty na rowery. Znaleźliśmy inną restaurację, Morrison's. Też bardzo dobry wybór!
W drodze powrotnej zachaczyliśmy jeszcze o browar. Trzy razy byliśmy w tym miasteczku a tu nas jeszcze nie było. Warto chodzić do lokalnych browarów, dostaliśmy małą lekcję inwestycji w nieruchomości. Akurat obok nas siedział broker nieruchomości, który sprzedaje conda w Mammoth Lakes. Jest doradcą finansowym i brokerem. I tak za darmo mieliśmy 1h lekcji…. Muszę powiedzieć, że dał nam do myślenia. Czasem warto posłuchać kogoś mądrego!
Nie chcieliśmy i nie mogliśmy dłużej siedzieć bo jutro wspinamy się na górę Mammoth i trzeba mieć kondycję, żeby wyjść na 11,000 ft (3,350m). Tak więc grzecznie wróciliśmy do hotelu.
2022.03.09-12 Mammoth Lakes, CA (dzień 5-8)
Jeżdżąc codziennie, przez cały tydzień w jednym resorcie można go „troszkę” poznać.
Tak, też było tutaj, w Mammoth Lakes w stanie Kalifornia. Przez 7 dni intensywnie odkrywaliśmy jego zalety i wady. Trochę się przygotowałem to tego wyjazdu i czytałem blogi narciarzy, ale i tak odkrywanie na własną rękę ma swoje plusy i oczywiście minusy.
Mieszkaliśmy blisko głównej bazy. Jakieś 10 minut na nogach i już można było wsiadać na wyciągi. Natomiast ja, jako ciekawski odkrywca już w pierwszy dzień wyczaiłem trasę, która przechodziła tyłami naszego osiedla. W niecałe 5 minut można było dojść do trasy, zapiąć narty i idealnie zrobioną, bez żadnych śladów, jako pierwszy narciarz zjechać na sam dół do miasteczka.
Tam już czekała gondola, która to wyjeżdża do Canyon Lodge, czyli głównej bazy skąd wieloma wyciągami można jechać dalej.
Mieszkaliśmy w Mammoth West Condominiums. Może nie jest to najlepsze i najnowsze osiedle, ale ma swoje zalety i dobrą cenę. Jest blisko położone tras i koło smacznej, austriackiej knajpy.
Spanie w apartamentach a nie w hotelach ma swoje zalety. Jedną z nich jest pełna kuchnia i rano można zjeść pyszne i obfite śniadanie, które musi wystarczyć na prawie cały dzień białego szaleństwa. Wiadomo, że w plecaku mamy parę potrzebnych do przetrwania rzeczy, ale to są raczej przekąski i napoje na ciepłe popołudnia.
W ciągu tych siedmiu dni poznaliśmy Mammoth Lakes w całości. Może nie mieli najlepszej zimy w tym roku, ale wszystko było otwarte i pokrywa śniegu pozwalała wszędzie jechać i odkrywać te przepiękne tereny gór Sierra Nevada.
Brakowało tylko puchu. Niestety nie udało nam się tam być podczas żadnego zimowego sztormu, a szkoda! Bo nie ma nic piękniejszego jak zjechanie w śniegu po kolana albo i głębszym.
Były miejsca, gdzie dalej śnieg był głęboki, ale niestety to już marzec. Rano był zmrożony, a w godzinach popołudniowych mocne kalifornijskie słońce go podtapiało i bardziej przypominał ubite ziemniaki niż puch.
Na szczęście potrafię w takich warunkach jeździć. Trzeba tylko „trochę” więcej używać mięśni i wszystko będzie dobrze.
Resort posiada pięć dolnych baz i praktycznie nie ograniczoną ilość terenów. Wadą jest wiatr. Bliskość do Oceanu Spokojnego niestety powoduje, że wieje. Czasami ostro wieje i niestety większość górnych wyciągów jest zamykana.
Ma to też swoje plusy i wiatr często przyciąga chmury z potężnymi opadami śniegu. W tym sezonie wielkie opady były na początku. Teraz już zostało tylko słońce z przelotnymi opadami.
Z reguły rano po rozgrzewce próbowaliśmy szczęścia w ciekawych i trudniejszych terenach a po lunchu już spokojniej w niższych partiach gór.
Tak jak pisałem, nie jest to najlepsza zima, więc niektóre tereny zostały ominięte ze względu na cienką pokrywę śniegu.
Za dużo skał wystawało i mogło by się to źle skończyć podczas upadku na bardzo stromych EX odcinkach.
Jednak jeden rejon musiał być parę razy odwiedzony. Mowa tu oczywiście o Dragons Back.
Prawie każdy polecał ten rejon dla dobrych narciarzy szukających przygód i ciekawych terenów.
Żeby tam się dostać to trzeba czekać na dzień w którym nie ma wiatru i wyjechać gondolą na samą górę Mammoth, 11,059 stóp (3,370m.)
Większość ludzi ze szczytu kieruję się na prawo i następnie wieloma trasami o różnej trudności (od trudnych i stromych niebieskich do potrójnych diamentów) zjeżdża w dół. W większości przypadków tam się kierowaliśmy, ale parę razy pojechaliśmy w lewo.
Tutaj znacznie mniej ludzi się wybiera. Po drodze są ostrzeżenia, że jest stromo, trzeba podchodzić, można pobłądzić i zjechać gdzieś w lasy…
Mimo lekkiego podchodzenia do góry to początek był łatwy z przepięknymi widokami bo obu stronach.
Większość ludzi jedzie, idzie granią do momentu aż im się znudzi, albo widzą fają ściankę którą chcą sobie zlecieć.
Jadąc w lewo z grani nie ma żadnego problemu i po jakimś czasie dojeżdżasz do resortowych tras i do wyciągów. Natomiast na prawo to już są tereny dla odważnych lokalnych co znają tutejsze góry. Było parę zachęcających śladów, ale niestety nie miałem ze sobą przewodnika ani też lokalnego.
Na wyciągu gadałem z lokalnym i mówił żeby jechać dalej granią aż do skał. Aktualnie na grani jest mało śniegu i wiatr wszystko zwiał, ale można te skały objechać z prawej strony i potem znowu wrócić na grań. Powiedział mi tylko żebym nie jechał za nisko bo już nie wrócę i będę musiał dużo podchodzić.
Posłuchałem rad doświadczonego i tak też zrobiłem. Objechałem skały z prawej i bez problemu wróciłem na grań. Tu już nie było nikogo. Całe przestrzenie były tylko dla mnie.
Za daleko już nie jechałem granią tylko znalazłem fajną ściankę i zleciałem nią w dół. Świetnie było tylko trochę męcząco na tej wysokości i w takim twardym, przewianym śniegu.
Niżej wjechałem w las.
Lubię jeździć po lasach. Nie mówię tutaj o super stromych gęstych lasach, ale o takich znośniejszych, rzadszych gdzie można w miarę rozwinąć prędkość i nie zastanawiać się czy się wjedzie w drzewo.
Kalifornia jest do tego idealna. Ma wielkie, potężne kalifornijskie drzewa co nie za gęsto rosną. Jeżdżenie między nimi to bajka. Traktuje to jak szybki hike na którym się w ogóle nie męczę. Czasami tylko wiewiórka sprytnie przeleci z drzewa na drzewo.
Resort posiada wiele barów i restauracji w górach albo w dolnych bazach. Z reguły lunch robiliśmy sobie we własnym zakresie. Siadaliśmy sobie w słoneczku i szukaliśmy w plecakach coś do jedzenia/picia.
Znacznie taniej to wychodzi i można w spokoju, bez ludzi, na świeżym powietrzu się posilić. Oczywiście przejeżdżając koło fajnych knajpek też trzeba na jednego wstąpić.
Natomiast na końcu dnia dziewczyny przychodziły do dolnych baz i wspólnie przy piwku każdy opowiadał swoje przeżycia.
W Mammoth Lakes spędziliśmy 6 pełnych dni. W miarę wystarczająco żeby resort dobrze poznać i zjechać większościom tras. Dalej to oczywiście za mało żeby się w pełni nasycić kalifornijskim słońcem. W ostatni dzień, w sobotę wyjeżdżaliśmy koło 11 rano, ale ja oczywiście jeszcze musiałem sobie parę razy zjechać.
Nigdy nie wiadomo kiedy tu następnym razem będę. Znajomi już w sobotę nie poszli, więc samotnie żegnałem się z górami.
Przy dolnej bazie byłem już parę minut przed otwarciem wyciągów. Praktycznie bez żadnych kolejek zjechałem kilkanaście razy. Nie musiałem oszczędzać sił, bo wiedziałem, że o 10:45 muszę zjechać do domu.
Puste, wspaniale przygotowane trasy! Było to idealne pożegnanie z jednym z największych resortów w Kalifornii.
Mamy już plan tu wrócić w maju na wiosenne, zakańczające sezon narty. Zobaczymy co życie wymyśli.
Jak na razie to mamy przed sobą 5 godzin samochodem na południe do ciepłego i słonecznego miasta aniołów.
Inni znajomi, którzy aktualnie zwiedzają pustynne rejony południowej Kalifornii już tam są i mamy przez dwa dni zobaczyć jak się Los Angeles zmienia.
Musimy już jechać bo nas lokalne Mamuty zaczynają gonić!
2022.03.08 Mammoth Lakes, CA (dzień 4)
Ostatni dzień wolnego. Nie ostatni dzień wakacji ale ostatni dzień kiedy nie muszę wstawać o 6 rano i zasiadać do komputera. Praca zdalna ma swoje plusy ale jak się pracuje z Kalifornii na NY godzinach to nie jest aż tak fajnie. Dziś jednak trzeba było się jeszcze nacieszyć wolnym dniem, piękną pogodą i iść gdzieś na spacerek.
Convict Lake (jezioro skazańców) podobno jest jednym z ładniejszych jezior w tym rejonie. Muszę przyznać, że po wczorajszym zamarzniętym jeziorze trochę sceptycznie do tego podeszłam, ale i tak nie miałyśmy innych opcji więc postanowiłyśmy zobaczyć jak to jezioro wygląda w zimie.
Convict Lake swoją nazwę wziął od wydarzenia z 1871 roku kiedy to grupa więźniów, którzy uciekli z Carlson City, NV właśnie tu została złapana. Aktualnie Convict Lake przyciąga ludzi swoim pięknem, jest tu pole namiotowe, restauracja i mini sklep. A do tego oczywiście tona szlaków.
My wybrałyśmy szlak wokół jeziora. Z początku szło się prawie asfaltową drogą. Potem szlakiem po żwirze i śniegu… niestety gdzieś w połowie jeziora szlak to były skały pokryte śniegiem. Myślę, że w lecie jak wody jeziora są niższe to można spokojnie przejść. Dziś jednak nikt tamtędy nie szedł więc my też nie chciałyśmy być pierwsze. Wpaść do takiego zimnego jeziora to żadna przyjemność.
Normalnie można przejść jezioro wokół i jest to jakieś 2 mile (nie dużo) my zawróciłyśmy w połowie ale dwie mile zrobiłyśmy. Miałyśmy jednak mały niedosyt i nie do końca chciałyśmy od razu wracać do miasteczka. Wracając zajechaliśmy do Hot Creek Geological Site (gorące źródła). Wg. mapy wydawało nam się, że można dojechać prawie pod sam punkt widokowy, jednak i tu śnieg nas zaskoczył i dojechałyśmy najdalej jak się dało a potem na nóżkach. Pewnie teraz się śmiejecie, że zaskoczył nas śnieg w zimie… no i macie rację.
Nie odśnieżoną, trochę żwirowatą, trochę błotnistą drogą miałyśmy do pokonania ok. 1.5-2 mil w każdą stronę. Ale w końcu nigdzie nam się nie spieszyło. Tak więc podziwiając widoki, zostawiając piękne góry za sobą maszerowałyśmy przed siebie.
Gorące źródła to oczywiście nic innego jak gorąca woda, wrzątek i gejzery wydobywające się z wnętrza ziemi. Oczywiście nie można tego porównać do parku Yellowstone. Nadal ciekawość wygrała i pomimo, że w ciężkim, mokrym śniegu i błocie szło się mało przyjemnie to widoki napędzały nas do przodu.
Jak wspominałam normalnie do punktu widokowego można dojechać samochodem a potem przejść się trochę na dół. My miałyśmy hike już do punktu widokowego. Jakoś jednak same źródła nie zachwyciły nas aż tak bardzo żeby schodzić na dół.
Ja to tam bardziej byłam zachwycona górami po drugiej strony które towarzyszyły nam w drodze powrotnej do auta.
Wycieczki trzeba było zakończyć bo chłopaki już się za nami stęsknili i pisali, że mają fajną miejscówkę na tarasie w głównej bazie. Główna baza wyciągów nie jest w miasteczku jakby się mogło wydawać. Pewnie ze względu na ilość potrzebnych parkingów, łatwiej było ją zrobić po drugiej stronie gór. Ja tam byłam kiedyś w lipcu ale chętnie odwiedziłam główną bazę i dziś.
Jak przystało na Kalifornię (podobnie jak w Kolorado) po nartach można cieszyć się słońcem i opalać się na tarasie, podziwiając górki, i wspominając kolejny fajny dzień.
2022.03.07 Mammoth Lakes, CA (dzień 3)
Jak przystało na zachodnie wybrzeże, Mammoth Lakes to nie tylko resort narciarski i piękne górki przekształcone na trasy zjazdowe. To też piękne góry Sierra Nevada po których można chodzić godzinami albo i dniami.
Tras jest bardzo dużo ale niestety wiele jest zasypanych śniegiem. W miasteczku średnio w ciągu roku spada 93 in (230 cm) śniegu. Natomiast w górach zdecydowanie więcej a też dłużej się utrzymuje. Tak więc nie wszystkie trasy są dostępne.
Kiedyś z Darkiem byliśmy tu w lipcu i jak poszliśmy na hike to w nadal było dużo śniegu i wyżej w górach zapadaliśmy się w śnieg. Tak więc na tym wyjeździe nie nastawiałam się na jakieś zaawansowane chodzenie po górach ale ponieważ są tu piękne tereny wszędzie, to nawet łatwe trasy są piękne.
W Mammoth Lakes nie bardzo można chodzić po szlakach narciarskich. Można kupić bilet na chodzenie ale niestety jedynie na nartach można iść do góry. Rakiety czy raki są nie dozwolone. Dobrze jednak, że mają Tamarack Center. Jest to rejon w górach gdzie można chodzić na rakietach, butach czy nartach biegowych.
My stwierdziłyśmy, że trzeba ćwiczyć więc nie poszłyśmy na łatwiznę i do Tamarack Center poszłyśmy na nogach (ok. 3 mile). Normalnie wzdłuż drogi (Mary Road) jest ścieżka dla rowerów, spacerowiczów itp. Niestety teraz jak odśnieżali drogę dla aut to cały śnieg wrzucili na “chodnik”. Nie byłyśmy pierwsze, które tędy szły bo widać było, że te hałdy śniegu są ubite.
Zajście do Twin Lakes zajęło nam jakieś dwie godziny ale nikt nie narzekał bo z takimi widokami i w słoneczku można iść jeszcze dalej. Przy Twin Lakes trochę się zdziwiłam. Byłam pewna (wg. map), że dalej jest droga na samochody. Natomiast drogi nie było widać a tylko zasypany szlak. No tak pierwotnie myślałam, że to szlak ale się okazało, że oni po prostu nie odśnieżają drogi tylko jak spadnie śnieg to po drodze można chodzić właśnie w nartach biegowych, butach czy rakach… sprytne.
Jest tu co robić od spacerku 15 minutowego po hike 8h. My zdecydowałyśmy się na coś po środku. Zaczęłyśmy od wyjścia na Panorama Dome. Nie wysoko bo tylko 300 ft (ok.100m) do góry. Warto wyjść bo się jest w środku otoczonym pięknymi górkami.
Jak sama nazwa wskazuje w Mammoth Lakes jest dużo jezior. Tak więc po zdobyciu Panorama Dome przyszedł czas na jeziora. Mary Lake (jezioro Marysi) wydawało się dobrą opcją. Jest to pierwsze z wielu jezior do których można dojść będąc w Tamarack Center. Prawdopodobnie parę late temu przejeżdżaliśmy koło tego jeziora. Tym razem trzeba było do niego dojść.
Idzie się szeroką, ubitą trasą w słoneczku. Trochę pod górę ale ogolnie nie duże nachylenie. Szłyśmy może z 30 min…i doszlysmy do … jeszcze większej ilości śniegu.
Niestety jezioro jest zamarznięte i nie robi efektu. W lecie musi być pięknie jak pobliskie góry odbijają się w tafli jeziora.
Zdziwiłam się bardzo bo parę łudzi na nartkach szło prosto przezw jezioro. No tak, wyglądało na zamarznięte ale czy naprawdę było?
Trasa od jeziora idzie dalej ale to już robi się dłuższy spacer. A my i tak nadrobiliśmy troche wysokości i odleglosci bo szłyśmy z miasteczka a nie z parkingu.
Z powrotem to samo….postawiłyśmy na nogi i podreptałyśmy spowrotem do domu. To był fajny spacerek i piekne widoki. Jeszcze jutro mam wolne więc też na pewno to wykorzystamy.
2022.03.06 Mammoth Lakes, CA (dzień 2)
Po wczorajszym długim dniu w podróży dziś miałam ochotę nigdzie się nie spieszyć. Tak więc plan był prosty - powłóczyć się po miasteczku. Darek jednak olał sen i postawił na nartki. Tylko w niedziele w Mammoth Lakes jak się ma Ikon pass to można załapać się na wcześniejsze wyciągi i skorzystać z puszku zanim cała chmara się rzuci i to rozjeździ.
Zgadza się. Możliwość jeżdżenia godzinę przed większością ludzi zdarza się tylko raz na miesiąc! W Marcu akurat jest to dzisiaj, w nasz pierwszy narciarski dzień.
Uwierzcie mi, bardzo nie chciało się wstawać. Zwłaszcza, że wczorajsze przywitanie ze znajomymi jak zwykle się przeciągnęło. Taka szansa nie przydarza się często, więc rano wszyscy trzej narciarze dzielnie i zwarcie maszerowali w butach narciarskich do dolnej bazy. Jakieś 10 minut.
Ludzi było trochę, ale bez kolejki, specjalnym wejściem dla posiadaczy biletu IKON wsiedliśmy na wyciąg.
Świetne uczucie jak siedzisz na krzesełku, jedziesz do góry i wiesz, że cały tydzień będziesz tu się bawił. Góra jest taka tajemnicza, nieznana, nieodkryta. Trochę czytałem o tym resorcie, gdzie tu jeździć, jakimi trasami obowiązkowo, a co omijać. Jednak zupełnie jest inaczej jak czytasz na internecie, a jak sam odkrywasz.
W wyższych partiach gór w nocy spadło parę centymetrów puchu. Nie jest to dużo, ale wystarczająco żeby delikatna warstwa pokryła dobrze ubite trasy.
Za mało puchu żeby wyjeżdżać poza trasy i się rozkoszować głębokim, lekkim śniegiem.
Zjechaliśmy parę razy zanim na wyciągi wpuścili większość ludzi. Mało narciarzy i idealnie ubite trasy pozwoliły nam na carvingowe, szybkie zloty w dół.
O 8:30 otworzyli resort dla wszystkich. Mimo, że była to niedziela to nawet na początku nie było tłumów.
Gdzieś tak o godzinie 10 zaczęły robić się paro-minutowe kolejki, ale wtedy myśmy już mieli inne plany. Po kilkunastu szybkich zjazdach zgłodnieliśmy na tyle żeby wrócić do naszego mieszkania gdzie dziewczyny przygotowały nam pyszne śniadanie. Ilonce udało się załatwić lokum przy trasach, więc było to idealne rozwiązanie bez tracenia dużej ilości czasu.
Po śniadanku chłopaki wróciły na stok a my z przyjaciółką poszłyśmy na miasteczko. Mammoth Lakes powstało już w 1877. Wcześniej rejony te zamieszkiwane były przez ludy zwane Mono. Natomiast w 1877 przybyli tu europejscy osadnicy. Oczywiście przyciągnęły ich potencjalne pokłady złóż mineralnych i złota. Tak, tu też była gorączka złota. Po sławetnej gorączce złota, miasteczko zaczęło trochę podupadać ale turystyka szybko podbudowała spadającą gospodarkę. Miasteczko Mammoth Lakes dostało swoją nazwę od Mammoth Mining Company, firmy wydobywającej surowce naturalne w tym rejonie.
W 1953 roku w miasteczku powstał resort o tej samej nazwie. Ponieważ najpierw było tu miasteczko a potem dopiero powstał resort narciarski to miejsce przypomina bardziej europejskie resorty narciarskie. Dość dobrze rozwinięta infrastruktura, dużo kafejek i restauracji, jest też gdzie pochodzić.
My lubimy jak resort narciarski ma miasteczko. Po pierwsze można robić zakupy jedzeniowe na bieżąco i nie trzeba planować z góry bo potem nie ma już sklepów. Po drugie jest większy wybór restauracji, a po trzecie najważniejsze, jest wtedy gdzie chodzić. Tak więc jak tylko męska część wycieczki wróciła na narty to babska część zeszła na dół. W dół między domkami fajnie się szło, potem po miasteczku też trochę połaziłyśmy, aż wreszcie wróciłyśmy pod wyciągi, a właściwie to tylko jeden wyciąg.
To tutaj przy wyciągu w bazie Center Village się najwięcej dzieje. Przede wszystkim jest ognisko - a jak jest ognisko to jest wszystko. Do tego standardowo sklepiki z pamiątkami, budki z lodami i cukierkami, restauracje i kawiarnie. Maja nawet Chase Sapphire Lounge. Zdziwiło mnie to trochę ale okazało się, że tak jak na lotniskach mamy lounge tak i tu możemy wejść, rozgościć się i rozgrzać ciepłą kawką czy czekoladą. Niestety, żeby wejść do lounge trzeba mieć dowód szczepienia, który został w apartamencie. No nic - next time!
Miasteczko Mammoth Lakes położone jest na wysokości 7,881 ft (2,402 m). W górach oczywiście wyjeżdża się jeszcze wyżej i zabawy między 8 tys a 9 tys stóp wysokości to normalka. My wynajęliśmy domek przy stokach narciarskich więc z miasteczka mieliśmy do góry trochę drałowania. Fajnie się schodziło ale wychodzenie to już nie tak prosto. Dobrze, że jeździ gondola to można podjechać z miasteczka do innej bazy Canyon Lodge, A z Canyon do domku mamy już prawie rzut beretem.
Jednak jak się chłopaki dowiedziały, że my będziemy w Canyon to oni też chcieli i takim oto sposobem zrobiliśmy sobie przerwę i w słoneczku każdy opowiadał o swoim dniu.
W bazach narciarskich są jakieś restauracje ale zazwyczaj jedzenie mają dość słabe i drogie. Dwa kawałki pizzy (żadna rewelacja) i sprite to jakieś $26. Podziękowaliśmy im i poszliśmy do Austriaka. Austria Hof
Austria Hof to hotel, restauracja i apartamenty. Największe jest przy bazie Canyons, choć mają też apartamenty w wiosce na dole i innych miejscach. Powstali oni w 1972 roku jako klub narciarski dla zapalonych narciarzy z Południowej Karoliny. Nie szło im to jednak za dobrze i kiedy przebranżowili się na zakwaterowanie to działają do dziś.
Można u nich zjeść specjalności kuchni niemieckiej - więc Winnerschnitzel musiał być, jak i inne amerykańskie dania ale przyrządzone na styl Europejski. Darek postawił na żeberka z jelenia kanadyjskiego (elk). Wszystko było pyszne i chyba tu jeszcze wrócimy.
Objedzeni i zmęczeni po aktywnym dniu wróciliśmy do domu i… nie nie było tym razem polaków długich rozmów po nocy. Każdy z nas padł - chyba jeszcze jet lag nas trzyma. Na pewno nas trzymał.