2016.03.26-27 Phelps - Adirondacks, NY
Tego hiku nam się bardzo chciało i bardzo potrzebowaliśmy. To, że kochamy góry to żadna nowość ale jakoś tak się złożyło, że od trzech miesięcy nie byliśmy na prawdziwym, dużym hiku. Najwyższy czas aby wywiać z głowy głupie myśli. Dlatego wiedzieliśmy, że hike nie jest opcją a koniecznością. Nie można przecież nie iść na duży hike przez 3 miesiące...sami nie rozumiemy jak mogliśmy do tego dopuścić. Tak więc pojechaliśmy do Adirondack, bo te góry zawsze mają dla nas jakieś niespodzianki. Ciekawe co przygotowały tym razem.
Zima nie jest najlepsza w tym roku więc nie spodziewaliśmy się wiele śniegu na szlakach. Będąc jednak przezornym postanowiliśmy wybrać średnio długi szlak i poszliśmy na szczyt Phelps.
Szczyt Phelps ma 4160 ft. i prowadzi na niego szlak długości 4.5 mili w każdą stronę. Szlak ten po części pokrywa się ze szlakiem na Mt. Marcy (najwyższy szczyt w stanie NY). Dopiero po ok. 3 milach szlak na Phelps odbija w lewo i wtedy zaczyna się prawdziwa wspinaczka.
Hike ten jak już wspomniałam, należy do średnio trudnych więc nie spieszyliśmy się, aż tak bardzo z wyjściem i postanowiliśmy naładować kalorie i zjeść śniadanko w lokalnej knajpce w Lake Placid.
I tak po wypiciu kawki i zjedzeniu bagla wyruszyliśmy w górki. Byliśmy w szoku jak dużo ludzi poszło dziś w góry. Pogoda zapowiadała się super, ale ilość aut na parkingu i tak nas zaskoczyła. Jednak to co naprawdę wywołało wrażenie na Darku to ilość ludzi z dużymi plecakami. Wielkość plecaków zdecydowanie świadczyła, że nie planują wrócić na noc do cywilizacji. Później spotkaliśmy też dwóch chłopaków, którzy do plecaków mieli przymocowane narty. Podobno zjeżdżali ze szczytu Marcy....hmmm...oni muszą kochać narciarstwo.
Pierwsze dwie mile do Marcy Dam to po części spacerek w lesie. Teren miejscami idzie do góry, czasem w dół ale nie ma wielkich różnic wysokości a trasa w ogóle nie jest techniczna. Szliśmy jednak po zamarzniętym błocie więc raczki były przydatne...wiedzieliśmy też, że w ciągu dnia to wszystko się roztopi i droga powrotna będzie w dużym błocie.
Ale póki co szybko pokonaliśmy pierwsze dwie mile i już po godzinie byliśmy przyz tamie Marcy. Piękne słoneczko, piękne góry i dużo ludzi wylegujących się w słoneczku albo maszerujących dalej.
Kolejną milę zaczęliśmy się stopniowo podnosić. Nadal nachylenie nie było duże ale coraz więcej na trasie było wystających kamieni. Ten odcinek szedł północno-wschodnim zboczem więc dużo częściej pojawiały się płaty lodu. Tylko miejscami gdzie słoneczko dochodziło było błotko.
I takim sposobem doszliśmy do rozgałęzienia szlaków. Od rozgałęzienia do szczytu została nam tylko mila ale musieliśmy się podnieść prawie 1500 ft. Czyli tu już będzie ostro do góry. I nie rozczarowaliśmy się. Szlak na pewno nas nie rozpieszczał i prowadził prosto do góry. Im wyżej tym więcej lodu pojawiało się na naszym szlaku. Pomimo, że po bokach, po lasach nie było już śniegu to na szlaku były lodowce. Pewnie ludzie chodząc w zimie ubili śnieg i teraz on się trudniej topi. Momentami żałowaliśmy, że nie wzięliśmy ze sobą raków ale jakoś przy pomocy raczków i drzew pospinaliśmy się na górę.
Śmialiśmy się nawet, że czujemy się jakbyśmy chodzili po lodowcach. Z tą małą różnicą, że tu nie ma szczelin lodowcowych a my nie mamy sprzętu na lodowce. Tak to jest....nigdy nie wolno przeceniać Adirondack. Jak już wspominałam te góry zawsze mają jakąś niespodziankę przygotowaną. Tym razem były to oblodzone, prawie pionowe skały przed którymi stajesz i myślisz....hmmm.....co teraz. Ten moment hiku jest najlepszy. Po pierwsze musisz troszeczkę pomyśleć, jak to zrobić. Po drugie masz idealne rozciąganie. A po trzecie jak to zrobisz to mówisz...”muszę się za to napić” i sięgasz po rurkę do wody.
Każda wspinaczka kończy się nagrodą. Sam hike i droga jest „nagrodą” ale jak stajesz na szczycie i widzisz ten przepiękny widok to wiesz, że jesteś we właściwym miejscu, że właśnie tu należysz i to jest twoje miejsce. My mieliśmy szczęście i pogoda nam idealnie dopisała. Przepiękny słoneczny dzień. Tak więc widok był niesamowity i spędziliśmy prawie godzinę na szczycie tak po prostu siedząc i relaksując się.
Phelps należy do czterdziestu sześciu najwyższych szczytów w Adirondack. Jest on naszym dwudziestym pierwszym szczytem. Jeszcze dwie górki i będziemy w połowie ich zdobywania! Ubywa, ubywa... Jak zdobędziemy wszystkie czterdzieści sześć, to będziemy należeć do elitarnego klubu 46-er. Nie jest łatwo wszystkie zdobyć, zwłaszcza, że na niektóre musisz wyjść zimą, a na niektóre nie ma szlaków i musisz dobrze mieć opanowaną nawigację.
Po ilości samochodów na parkingu wiedzieliśmy, że będzie dużo ludzi w górach ale szczerze nie spodziewałam się, że tak dużo wybierze szczyt Phelps. Większość ludzi uderza na Marcy bo kto nie chciałby zdobyć najwyższy szczyt w stanie Nowy Jork. A tu zdziwienie. Na naszej trasie spokojnie spotkaliśmy 25 ludzi. Pewnie, każdy pomyślał, że marnować taki dzień na siedzenie w domu to grzech.
Przyszedł w końcu czas powrotu. Po oblodzonych skałach chyba lepiej wychodzić do góry niż schodzić, ale jakoś daliśmy radę. Drzewka były naszymi najlepszymi przyjaciółmi, one sobie chyba nie zdają sprawy ile razy w życiu nam pomogły.
Po lodzie przyszedł czas na błotko....no bo tam gdzie słońce było wystarczająco mocne aby pokonać lód to powstało błoto. Najpierw staraliśmy się je omijać ale było to raczej nie realne i się poddaliśmy. Na szczęście nie udało nam się tym razem zakwalifikować do konkursu kto będzie miał bardziej brudny tyłek bo oboje dzielnie się trzymaliśmy i żadne z nas nie wpadło do błotka.....a byłoby wesoło bo błotko było zacne.
Tak więc w wybłoconych butach i nogawkach spodni po około 7h hiku dotarliśmy szczęśliwie do mazdy. Podobno idąc na parodniowy hike pytanie czy będziesz mieć odciski nie istnieje. Jest to tak oczywiste, że będziesz mieć, że właściwe pytanie brzmi: ile odcisków będziesz mieć. Po dzisiejszym hiku zrobiliśmy kolejne udoskonalenie tego pytania.....nie ważne ile ale ważne ile w jednym miejscu? Moje buciki miały dziś trochę humorzasty dzień i podarowały mi 3 odciski w jednym miejscu (jeden na drugim). Chyba przy takim obrocie spraw tenis który na jutro planowaliśmy odwołamy.
Wieczorkiem w hoteliku przepyszna kolacyjka (jagnięcina), winko no i padzioch....jakoś tak szybko nas zmogło do spania, że zaraz po kolacji poszliśmy do łóżka. Nie ma to jak długi spacerek na świeżym powietrzu.
W niedzielę planowaliśmy zagrać w tenisa ale zmieniliśmy plany i po pysznym śniadanku poszliśmy na spacerek wzdłuż rzeki Ausable. Śniadanie tradycyjnie zjedliśmy w Breakfast Club. Najlepsze miejsce na śniadanie w Lake Placid. Mają tam przepyszne jajka w stylu Benedykta.
Po takim obżarstwie poszliśmy na spacerek spalić trochę kalorii. Przy drodze 86 jest niepozorny parking „Flume Trail”, który jak się okazało oferuje dużo szlaków spacerowych. Można się przejść godzinkę wzdłuż rzeki albo wybrać trudniejsze szlaki i spędzić w lesie godziny wspinając się do góry.
Zdecydowanie fajna opcja na drugi, lżejszy dzień.
I tak spędziliśmy Wielką Niedzielę. Siedząc na kamieniu, podziwiając płynącą rzekę i piękne widoki. Wygrzewając się w słoneczku odpoczywaliśmy i planowaliśmy przyjechać tu znów za miesiąc, tym razem pewnie już pod namiot. Jednak Adirondack i Białe góry to zdecydowanie nasze ulubione lokalne górki. Mamy nadzieję, że wszyscy mieliście Wesołe, Pogodne i Słoneczne Święta bo tego Wam życzyliśmy z całego serca.