2016.11.01 Winiarnie & Mt. Cook, Nowa Zelandia (dzień 10)
Po wczorajszej urodzinowej imprezce Darusia przyszedł czas na opuszczenie Queenstown. Miasteczko bardzo nam się spodobało i chętnie tu wrócimy w sezonie narciarskim. Musi tu być fajnie w zimie jak całe miasteczko zawalone będzie narciarzami. Póki co jest wiosna i rano postanowiłam przejść się po miasteczku, zrobić jakieś zakupy no i przede wszystkim skombinować jakieś śniadanko. W końcu solenizant zasługuje na śniadanie do łóżka. No i znalazłam.....śniadanie ze strzykawką... nie ma to jak kupić pączka (bardzo dobrego zresztą) i dostać do niego strzykawkę pełną nadzienia. Super pomyśl bo dajesz sobie tyle nadzienia ile dusza zapragnie.
Ciekawa sprawa – nie mamy tu kaca. Nie imprezujemy za dużo więc to na pewno jest powód ale przecież wczoraj wypiliśmy troszkę więcej i nadal dziś obudziliśmy się jakby nigdy nic. To chyba to powietrze. Na pewno wrócimy dotlenieni jak nigdy w życiu bo przecież nie ma chyba na świecie kraju, który ma lepsze powietrze.
Po śniadanku przyszedł czas na wino. Dosłownie i w przenośni. Dziś planowaliśmy przejechać z Queenstown do Parku Narodowego Mt. Cook. Droga która łączy te dwa miejsca przechodzi przez rejon zwany Central Otago. Rejon ten zaraz po Marlborough jest jednym z bardziej znanych winnic w Nowej Zelandii. Central Otago charakteryzuje się ciepłymi dniami (w lecie temp. dochodzą do 28C) jak i zimnymi nocami (temp. spada do 9C). Klimat taki jest dość dobry dla „zimnych” winogron. Tak więc uprawiane są tu głównie Pinot Noir, Riesling jak i Pino Gris etc. Również winogrona te, poprzez częste zmiany temperatur cechują się wyższą kwasowością.
Wczoraj do kolacji piliśmy wino z winiarni Gibbston Valley i bardzo nam smakowało. Tak się fajnie złożyło, że winiarnia ta jest dokładnie po drodze z Queenstown do Mt. Cook. Tak więc grzechem byłoby nie wstąpić.
Testowanie win jak i cała otoczka jest zbliżona do stylu amerykańskiego. Jest dedykowany bar gdzie każdy turysta może podejść i wybrać sobie co chce testować. Jest też sala restauracyjna gdzie można zjeść lunch i oczywiście zamówić wino z winiarni. My ograniczyliśmy się do testowania. Niestety win tych nie można kupić w Stanach. Produkują oni za mało win aby mieli co eksportować do USA. Nam winka zasmakowały i zdecydowaliśmy się przywieźć jedno do NY. Wygląda, że nasza lodówka znów się wzbogaci o nową pozycję.
Zauważyliśmy, że wszystkie wina jakie piliśmy w NZ są odkręcane. Troszkę nas to zaczęło zastanawiać. Spytaliśmy się więc Pana w winiarni o powód dlaczego nie używają korków. Podobno, przez to, że NZ jest stosunkowo małym producentem wina dostawali korki gorszej jakość. Przez co procent win które się psuły był dość wysoki i przestało im się to opłacać. Podobno najlepsze korki idą do USA, Francji czy innych krajów. Pewnie to i prawda, że mała, biedna Nowa Zelandia nie mogła się wybić ale myślę, że koszty też miały znaczenie. Przewiezienie tylu korków do NZ może być dość kosztowne.
Po zakupach w winiarni ruszyliśmy dalej. Po drodze mijaliśmy inne winiarnie ale już sobie je darowaliśmy. Chcieliśmy się ograniczyć do tych najlepszych/unikatowych. Mijaliśmy też jakieś lokalne potworki/zwierzątka pasące się na łąkach.
Droga do Mt. Cook'a zajęła nam około 3h ale jak zwykle nie narzekaliśmy. Widoki po drodze były niesamowite a otaczająca nas zieleń tylko nas uspokajała. Około 17 godziny dojechaliśmy do wioski Mt. Cook. Spodziewaliśmy się czegoś małego ale nie aż tak. Wioska ta znajduje się w parku narodowym i ma tylko hotele. Jest ich ok 10 i jedyne restauracje to te hotelowe.
Fajnie tak mieszkać w samym parku i budzić się z widokiem na górki. Kolejny plus mieszkania w parku to odległość na hiki. Wszędzie blisko więc przed kolacją mogliśmy sobie podejść i zobaczyć lodowiec Tasman. Jest to największy lodowiec na półkuli południowej, poza Antarktydą, oczywiście. Niestety do samego lodowca się nie dojdzie ale można wyjść na punkt widokowy.
Widok jest piękny, a pewnie jeszcze ładniejszy jak jest mniejsze zachmurzenie. Z punktu widokowego można zobaczyć lodowiec który niestety zmniejsza się z każdym rokiem. Jest też piękny widok na jezioro powstałe z wód polodowcowych. Na jeziorze jeszcze od czasu do czasu są mniejsze odłamy lodowca.
Nam się jezioro tak spodobało, że zeszłyśmy na dół i inną trasą poszliśmy do jeziora. Stąd już nie widać lodowca ale jest się bliżej odłamków lodu. Najładniejszy jednak widok jest z rzeki Tasman. Tam można „prawie” dotknąć brył lodu.
W tym rejonie można jeszcze przejść się do Blue Lakes (niebieskie jeziora). Oczywiście, skoro jest trasa to my poszliśmy. Niestety jeziora miały niski poziom wody i nie było tego powalającego widoku. Dopiero trzecie jezioro jest lekko niebieskawe. Pierwsze dwa bardziej przypominają kałużę, niż piękne górskie jeziora. Ale warto się przejść dalej do trzeciego jeziora.
Po spacerku już nie wiele się działo. Kolacja, blog i do spania....jutro kolejny wielki hike. Mam nadzieję, że pogoda nam dopisze.