2017.04.16 Singapur (dzień 8)

Singapur nas w końcu wyleczył z jet-laga. 12-to godzinne przestawienie czasu jednak nie można pobić w jedną noc. Często o 22 lub 23 bardzo nam się chce spać. Natomiast 6-7 rano, a my już obudzeni z wielkimi oczami. Wczoraj godnie przywitaliśmy Singapur i poszliśmy spać dopiero o 3 rano i pospaliśmy do 10 przestawieni na lokalny czas.

Dzisiaj cały dzień spędzamy w mieście. Zwiedzamy i oglądamy to najbogatsze miasto/państwo na świecie. Zanim to jednak zrobimy musimy się wyprać. Przecież nie będziemy chodzić po tak czystym mieście w przepoconych koszulkach.

W Singapurze przypada mniej więcej połowa naszych wakacji i ilość czystych, niespoconych rzeczy się skończyła. Nasz hotel (Mercure) nie miał pralni, tylko miał serwis, który miał super chore ceny. Za każdą koszulkę chcieli $10 i podobną cenę za bieliznę. Niepoważni ludzie. Dobrze, że obok jest hotel Ibis, w którym za $8 wszystko wypierzesz i wysuszysz. Nawet proszek ci dają.

Na początek zwiedzania wybraliśmy spacer po South Ridge Slopes. Do parku jak i po całym Singapurze jeździ świetne metro. Z dokładnością co do minuty i z częstotliwością co 5 minut można poruszać się prawie po całym mieście.

Wszystko jest super czyste, klimatyzowane (stacje też), idealnie opisane. Bezzałogowe pociągi w ciszy mkną mrocznymi tunelami na które nie wejdziesz. Szklana ściana się otwiera dopiero jak metro jest na stacji. Mam nadzieję, że dyrektorzy nowojorskiego metra kiedyś przyjadą do Singapuru na szkolenia i nauczą się jak metro powinno funkcjonować. Subway w NYC jest w opłakanym stanie i wymaga radykalnych zmian. Na pewno, trzeba wymienić skorumpowaną związkową mafię na szczycie MTA.

W sumie ten nasz spacer nie był w parku, był w dżungli. Można tam spotkać małpy jak i ciekawe okazy flory. Wszystko to ładnie wyglądało, ale ten upał i wilgotność nas szybko męczyła. Pięknie tu jest, szkoda tylko , że temperatury wszystkich wyganiają do środka. Mało ludzi chodzi po parkach w ciągu dnia, większość siedzi w klimatyzowanych, potężnych centrach handlowych.

Po parku, ochłodziliśmy się w metrze i pojechaliśmy do głównej części miasta, do Marina Bay. Wiele atrakcji turystycznych znajduje się nad tą zatoką. Myśmy oczywiście rozpoczęli od piwa i przeanalizowania mapy, jak do tego logicznie się zabrać.

Symbolem, ikoną Singapuru jest Merlion. Jest to ryba z głową lwa. Ten stwór nigdy (chyba) nie żył na naszej planecie, ale jest symbolem życia i energii. Taki ma być Singapur i tak świat ma go dostrzegać, powiedzieli Chińczyki "tworząc" to wspaniałe miasto na samym cypelku półwyspu malezyjskiego.
Ludzi oczywiście tam było mnóstwo. Zrobiliśmy parę zdjęć i szybko uciekliśmy stamtąd.

Największą i chyba najsłynniejszą budowlą w Singapurze jest Marina Bay Sands Hotel. Jest to super luksusowy hotel, składający się z trzech wież po kilkadziesiąt pieter każda i połączonych na dachu słynną arką Noego. Hotel jest bardzo drogi, przepych i bogactwo aż się wylewa. Nie nasz klimat.

Hotel otoczony jest wielkim, wielo-poziomowym centrum handlowym. Myślę, że chyba każda znacząca się marka na świecie ma tutaj swój sklep. Wszystko jest tak wypucowane i wyczyszczone, że zastanawialiśmy się jak to jest w ogóle możliwe. Podłoga, szyby, półki.... wszystko lśni. Całe centrum oczywiście jest pod wielkim dachem, żebyś w przyjemnym klimacie wydawał dolary. A jest gdzie i na co wydawać. Ceny są mega wysokie, pobijają słynną nowojorską 5 av. Mimo, że dolar singapurski jest o 30% tańszy niż amerykański, to i tak ceny są chore.

Jak ci się znudzi chodzenie, to zawsze możesz usiąść w jednej z kilkudziesięciu restauracji, albo popływać sobie gondolą jak w Wenecji. Udało nam się przejść nie wydając ani jednego $ i w końcu doszliśmy do hotelu Sands. Nawet jak nie mieszkasz w tym hotelu to wciąż możesz wyjechać na dach, do arki.

Oczywiście część turystyczna jest znacznie mniejsza niż dla mieszkańców, ale i tak cieszyliśmy się, że mogliśmy tu wyjechać. Niestety do najsłynniejszej części, czyli do infinity pool (nieskończony basen) nie dało się dojść. Może i dobrze, bo ilość ludzi w wodzie przerażała.

Kupiliśmy sobie po piwku, usiedli i podziwiali widoki. A było co oglądać, stąd widać prawie cały Singapur, wielki port i setki statków transportowych, które do tej pory nie wiemy po co w takiej ilości tam są. Przecież to nie Chiny albo Indie. ​

Zjechaliśmy na dół, ale tym razem nie udało nam się przejść centrum handlowego bez przystanku. Zgłodnieliśmy i najwyższa pora była zjeść jakąś kolację przy szumie wodospadu i w towarzystwie gondoli, które bezszelestnie mknęły po sztucznej rzece wewnątrz centrum handlowego. W pobliżu znajduje się kolejny park, Gardens by the Bay. Jest to chyba najsłynniejszy park w całym Singapurze. Główną atrakcją są Super Trees (super drzewa). Wczoraj barman nam powiedział, że najlepiej ten park zwiedzać jak już jest ciemno. Miał rację, wszystko wyglądało super. Zauważyliśmy na naszych podróżach, że barmani i taksówkarze mają najbardziej praktyczne i ciekawe informacje.

Park jest dość duży, ma wiele rzeczek, ścieżek, ciekawych zakamarków. Jednak główną atrakcją są super drzewa. Bajecznie wyglądają. Czuliśmy się jak na filmie Awatar.

W sposób w jaki je zrobili i oświetlili budzi podziw. Często się zmieniały kolory, natężenie światła, ilość diod.... Na środku stało największe drzewo, w którego wnętrzu znajduje się winda i wywiezie cię na górę, gdzie oczywiście jest bar.

Bar taki sobie, nic specjalnego, natomiast widok z niego znowu zapierał dech w piersiach. Dostaliśmy piwo, które było wliczone w cenę wstępu do drzewa i znowu robiliśmy dużo zdjęć nie mogąc się napatrzyć.

Była już prawie 23, najwyższa pora, żeby zdążyć dojechać do imprezowej dzielnicy o nazwie Clarke Quay, o której nam barman oczywiście powiedział. Metro zamykają między 23 a północą, zależy od linii. Udało się, dojechaliśmy.

Oboje byliśmy w szoku jak tam weszliśmy. Bary, kluby, restauracje, jakiś koncert na żywo.... wszystko tam było. Większość jest na zewnątrz i czasami bywało ciepło, ale nie było tak źle. Mieli wiele potężnych klimatyzatorów i schładzali całe ulice. Ilonka powiedziała, że tutaj nawet miasto schładzają jak potrzebują.

Poszliśmy do paru barów, popróbowaliśmy lokalnych drinków i piwa. Mimo, że była to niedziela i już dobrze po północy dalej sporo ludzi siedziało i się bawiło. Wiadomo, dużo było turystów, ale lokalnych też nie brakowało. Bardzo nam się tutaj spodobało, szkoda, że jutro już stąd wylatujemy bo można by tutaj jeszcze parę miejsc "odwiedzić". Z tego miejsca mieliśmy jakieś 15 minut na nogach do naszego hotelu. Nie było już tak gorąco, więc spacer był idealnym zakończeniem dnia. Może nie do końca zakończeniem, bo w hotelu "musieliśmy" jeszcze odwiedzić dach i pożegnać się z miastem. Jutro rano lecimy do Indonezji, na wyspę Java.

Co myślimy o Singapurze? Mamy mieszane uczucia. Z jednej strony jest to nowe, piękne, czyste miasto z dużą ilością parków i zieleni. Ludzie (większość chińczyków, 70%) są bardzo uprzejmi, mili i chcący ci pomóc za wszelką cenę. Przestępczość jest bardzo mała, praktycznie nie istnieje. Prawo jest bardzo surowe i bezwzględnie egzekwowane. Za drobne wykroczenia są nakładane bardzo wysokie kary pieniężne i kara chłosty. Za większe przekroczenia, jak np. zabójstwo czy handel narkotykami dostajesz karę śmierci. To mi się podoba, takie prawo powinno też być w innych krajach. Ludzie by może dwa razy pomyśleli zanim zrobią jakieś wykroczenie.

Z drugiej strony Singapur jest bardzo drogim miastem. Chyba najdroższym w jakim do tej pory byliśmy. Spokojnie pobija Nowy Jork czy Londyn. Tokyo czy Moskwa też mu nie dorównują. Wszystko jest drogie, hotele, jedzenie, wejścia do różnych atrakcji. Bary i drinki pobijają wszystko. Nawet w sklepie puszka piwa kosztuje około $4. Ceny whisky czy wina w sklepach są prawie dwa razy droższe niż w Nowym Jorku.
Powariowali....

Klimat też nam za bardzo nie służył. Miasto leży prawie na równiku, temperatura i wilgotność są nie do zniesienia. Po godzinnym spacerze po mieście jesteś cały spocony i jak najszybciej chcesz wejść do środka.
Ogólnie uważam, że miasto jest ciekawe i każdy chociaż raz powinien je zobaczyć i wyrobić sobie swoją opinie. Czy bym tu chciał wrócić? Może kiedyś w przyszłości, ale jak na razie jest jeszcze wiele miejsc na świecie w których nie byłem.

Previous
Previous

2017.04.17 Pramaban Temple, Yogyakarta, Indonezja (dzień 9)

Next
Next

2017.04.15 Penang, Malezja i Singapur (dzień 7)