2018.05.05-06 Killington, VT
Jak byłem dwa tygodnie temu w Utah, to myślałem, że to pewnie już jest ostatni wyjazd na narty w tym sezonie. Na szczęście się myliłem. Killington jako jeden z niewielu resortów na wschodzie skutecznie walczy o miano resortu z największą ilością otwartych dni w sezonie. Często ilość dni przekracza magiczną liczbę 200. Pierwsze krzesełko rusza już na początku listopada i są otwarci do maja albo nawet czasami do czerwca. Tak trzymać Killington!
Oczywiście w maju nie są idealne warunki narciarskie, ale lepsze to niż nic. Ze 150+ tras otwartych jest może 10 i to w dodatku często z małą pokrywą śnieżną. Zagorzałym narciarzom to w niczym nie przeszkadza i próbują swoich możliwości na miękkich, zmuldzonych trasach.
Przyjechaliśmy do Killington na dwa dni. Jeden dzień hike, drugi nartki i tennis.
Resort ma fajny autobus który rozwozi narciarzy/hikerów po całej okolicy i nawet dalej, do pobliskich miasteczek. Autobus wywiózł nas parę kilometrów od Killington, tam nas zostawił i górami mieliśmy wracać do resortu.
Szlak Appalachian przechodzi przez ten rejon, więc było oczywiste, że będziemy chcieli przejść się nim trochę. Może nie cały (ma 3,500km), ale jakieś parę kilometrów jak najbardziej. Plan przewidywał wspięcie się na górę Pico, następnie przejście górami do Killington i tam już trasami narciarskimi zejście na dół do bazy na imprezę. Dzisiaj w Killington jest triatlon (bieg, rower i narty), więc szykowała się niezła zabawa na zakończenie.
Szlak Appalachian na początku szedł delikatnie do góry. Była wspaniała, wiosenna pogoda, po śniegu ani śladu. Mieliśmy dobre tempo i zapowiadało się, że w Killington będziemy lada moment.
Gdzieś tak po 45 minutach śnieg zaczynał się pojawiać, a po kolejnej pół godzinie był już prawie wszędzie.
Dobrze, że przygotowaliśmy się na te warunki i mieliśmy w plecaku raki.
Pomagały one nam w stromszych odcinkach gdzie występowało dużo lodu, natomiast w płaściejszych terenach często wpadaliśmy głęboko w śnieg
Nie można mieć rakiet i raków, więc w podskokach kontynuowaliśmy naszą wspinaczkę.
Pod szczytem Pico szlak wyszedł na trasy narciarskiej i śniegu momentalnie ubyło. Widać, że wiosenne słońce jest mocne i szybko topi śnieg. W lasach, gdzie promienie słoneczne rzadziej docierają śniegu dalej było dużo.
Zejście z Pico było o wiele łatwiejsze. Szliśmy południową stroną góry gdzie słońce współpracowało z nami i raki były już niepotrzebne
Nie można jednak było tego powiedzieć o podejściu na Killington. Znowu północne zbocze zmusiło nas do założenia sprzętu na buty i kontynuowania wspinaczki.
Na szczycie Killington byliśmy już wiele razy, więc tym razem nie chciało nam się tam wspinać w głębokim śniegu.
Weszliśmy na trasy narciarskie (jest tam ubity śnieg) i nimi wspięliśmy się Snowdom. Na szczycie jest znana nam już ławeczka, na której zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. W końcu szliśmy już parę godzin.
Z Snowdom trasami narciarskimi praktycznie zbiegaliśmy na dół. Śniegu było jeszcze dużo, więc ułatwiało nam to schodzenie. Zwłaszcza, że pod koniec schodziliśmy już czarnymi trasami gdzie gdyby nie raki i śnieg to ciężko by było się utrzymać na stromej ścianie. Spotkaliśmy trochę ludzi co podchodzą do góry na nogach i zjeżdżają w dół na nartach. Fajny sposób na darmowe narciarstwo.
Zbliżaliśmy się do dolnej bazy, muzyka zaczynała do nas dochodzić. Po kolejnych paru minutach doszliśmy na taras, gdzie w słoneczku odpoczywając i schładzając się patrzyliśmy na wspaniały górski rejon który właśnie przeszliśmy.
Jak nam się piwko w plecaku skończyło to udaliśmy się do głównej części gdzie przy muzyce na żywo i zimnym Long Trail obserwowaliśmy narciarzy.
Było już popołudniu, a dalej wielu narciarzy miało dużo energii w nogach i pokazywało nam jak to się jeździ na stromych, omuldzonych, wiosennych trasach. Szacun!!!
Około 18 wszystko zaczęło się pomału kończyć, więc i my udaliśmy się do hotelu, a następnie na zasłużony posiłek.
Wynajęliśmy pokój w fajnym hotelu, Killington Mountain Lodge. Jest to nasz pierwszy pobyt tutaj, ale raczej nie ostatni. Polecamy go. Może nie jest najnowszy, ale posiada wiele dodatków dzięki którym po całym dniu aktywności na zewnątrz można się zrelaksować.
NIEDZIELA
Dzisiejszy dzień też spędziliśmy sportowo na świeżym powietrzu. Rano były narty, a popołudniu tenis.
Killington wciąż ma otwartych trochę tras, więc było na czym pojeździć. Ludzi nie było za wiele, śnieg był, była zabawa.
Killington che utrzymać pokrywę śnieżną jak najdłużej, a zatem mało co ubijał tras. Efektem tego były wielkie muldy. Na szczęście jest wiosna i muldy były miękkie co nie utrudniało zabawy.
Zjechałem z 10 razy i wróciłem do hotelu gdzie rozegraliśmy zacięty mecz tenisa.
Tak, ten hotel też posiada korty tenisowe, billard, bar, dużą świetlicę z wieloma grami.... a także autobus który dowozi cię do resortu.
Niestety po południu pogoda się trochę popsuła i zaczął kropić mały deszczyk. Oczywiście nie przeszkodziło nam to w dokończeniu meczu.
Ilonka wygrała...!!! Ale chyba dlatego, że na mojej połowie boiska jakoś bardziej padał deszcz co znacznie utrudniało mi precyzyjne serwowanie. Lubimy tenisa. W Czerwcu wybieramy się na tygodniową wycieczkę po Nowej Szkocji, tak więc będziemy szukać tam kortów na rozegranie rewanżu.
Był to niestety nasz ostatni wyjazd na narty w tym sezonie. Mimo, że Killington może być czynny jeszcze parę tygodni, to z wolnym czasem u nas gorzej. Następnych parę weekendów praca, a pod koniec Maja trzeba trochę poimprezować w stolicach europejskich.
Ski Magazyn (moje ulubione czasopismo) bombarduje mnie informacjami, żeby się nie martwić końcem sezonu. W Ameryce Południowej właśnie sezon narciarski się rozpoczyna. Nie planujemy w tym roku tam zawitać, ale wiecie jak to jest z nami... jeden pozytywny email lini lotniczych i wszystko może się zmienić. No bo jak można takim warunkom i widokom powiedzieć NIE...!!!