2018.09.25 Paryż, Francja (dzień 4)
Wszystko co dobre szybko się kończy i pora wracać do domku. Z hotelu musieliśmy wymeldować się wcześnie rano więc ze spania nici – trzeba się zadowolić kawką, śniadankiem i ruszyć w drogę. Bagaże zostawiliśmy w hotelu i wzdłuż rzeki Sekwany poszliśmy w kierunku Katedry Notre Dame.
Katedra położona jest na wyspie ale można spokojnie dojechać tam metrem albo przejść mostem. Jest to chyba mój ulubiony zabytek Paryża, szczególnie potworki na dachu katedry. Do katedry można wejść za darmo ale kolejka jest niesamowita, można też wyjechać na górę ale trzeba się wcześniej zarejestrować na właściwą godzinę. My byliśmy tam w miarę wcześnie (koło 11 am) i najwcześniejsze wejście było dopiero o trzeciej popołudniu.
Zapewne wiele ludzi tłumaczy nazwę katedry na północną katedrę itp. Po Francusku Notre Dame znaczy Nasza Pani, a nazwa tłumaczona jest na Katedra Marii Panny w Paryżu. Budowa katedry rozpoczęła się w 1160 roku i skończyła w 1260. Oczywiście później przechodziła ona parę przebudowań. W latach 1790 katedra została częściowo zniszczona podczas rewolucji Francuskiej. Katedra swoją sławę zawdzięcza książce Dzwonnik z Notre Dame. Książka wydana w 1831 roku przyciągnęła zainteresowanie w kierunku katedry a przede wszystkim jej odbudowy. 1845 rozpoczęto 25 letni plan odbudowy katedry.
W okolicy katedry znajduje się wiele knajpek i restauracji gdzie można usiąść i podziwiać to dzieło gotyckiej architektury. Przy katedrze jest też park gdzie – ku naszemu wielkiemu i miłemu zaskoczeniu stoi pomnik św. Jana Pawła Drugiego.
Na wyspę weszliśmy z jednej strony rzeki a wyszliśmy z drugiej. Chodzenie po Paryżu jest przyjemne. Chodniki są w miarę szerokie. Nie można tego za bardzo powiedzieć o ulicach. Jest dużo placów i na każdym rogu pojawia się jakieś architektoniczne arcydzieło. Knajpek też tu nie brakuje choć są one specyficzne. W Paryżu ciężko znaleźć prawdziwy bar – zdarzają się ale rzadko i to bardziej w bocznych uliczkach więc trzeba wiedzieć gdzie skręcić. Większość knajpek zrobiona jest na styl francuski czyli jest to bardziej restauracja a małymi stolikami. Część stolików jest na zewnątrz i ludzie siedzą na chodniku patrząc na zabieganych ludzi. Pomimo, że miejsca te serwują jedzenie, często ludzie wchodzą tylko na wino czy kawę, wypijają i idą dalej w kierunku swojego zabieganego życia.
Darek spragniony prawdziwego baru zaciągnął mnie do Irish Bar. Weszliśmy i pomimo, że było już wczesne popołudnie to bar był pusty – dziwne uczucie. W Stanach czy innych krajach zazwyczaj zawsze jakiś zabłąkany turysta siedzi w barze, a czasem nawet i lokalni robią sobie przerwę w środku dnia. Bar był ogromny więc widać, że są dni kiedy wypełnia się po brzegi. Skoro byliśmy sami to i kelner z nami zagadał. Potwierdził naszą opinię – Paryż się zmienia, to już nie jest to samo czarujące miasto.
No tak wszystko się zmienia i trzeba się z tym liczyć. Romantyczny Paryż który znamy z filmów istnieje tylko tam. Jest podkoloryzowany przez media. Paryż, który ja i Darek pamiętaliśmy sprzed lat też był inny. Bardziej francuski – po angielsku nikt nie chciał rozmawiać, a croissant i macarons były na każdym kroku. Wtedy narzekaliśmy, że Francuzi nie chcą się uczyć angielskiego – teraz chciałabym usłyszeć więcej tego języka na ulicach. Miasto stało się bardziej kosmopolityczne ale co za tym idzie, pomału zaczyna tracić swój unikatowy urok. Miejmy nadzieję, że jeszcze nie jest za późno aby odbudować to co zostało zatracone i hotelu będzie łatwiej puścić radio z muzyką francuską niż amerykański film porno.