Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2024.05.01 Paryż & Reims, FR (dzień 7)
Czas opuścić Paryż i zobaczyć coś nowego a co? Szampanię… Na wakacje we Francji przeznaczyliśmy tydzień ale nie chcieliśmy siedzieć tylko w Paryżu. Korzystając z okazji, że mamy więcej dni na zobaczenie Francji postanowiliśmy podzielić wyjazd na dwie miejscowości. Do tego biorąc pod uwagę, że Darek ma niesamowite benefity z pracy, aż grzechem byłoby nie skorzystać i nie odwiedzić jakiegoś Chateau co produkuje szampany.
Zanim jednak na dobre pożegnamy się z Paryżem chcieliśmy zobaczyć postępy prac nad Katedrą Notre Dame.
Katedra Notre Dame budowana była przez 200 lat (1163 - 1345) a spalona została w 15h. Niestety pożar to potężny żywioł który trawi wszystko co napotka na swojej drodze. Na szczęście katedra nie spaliła się doszczętnie. Główne szkody objęły drewniany dach i drewnianą konstrukcję ale wiele kamiennych części się uchowało. Dlatego podjęto decyzję odbudowy katedry i dali sobie na to pięć lat. Pięć lat mija w tym roku.
Kiedy 15 Kwietnia 2019 roku usłyszałam, że pali się katedra Notre Dame w Paryżu stwierdziłam, że Paryż już nigdy nie będzie taki sam. Tak odbudują ją, zrobią idealną kopię ale nie na szukaniu czy tworzeniu kopii polega życie. Zniszczenie katedry Notre Dame było chyba największym zniszczeniem zabytku za moich czasów. Chyba w XXI wieku nie było większego pożaru a przynajmniej mnie może ten najbardziej dotknął bo w 2011 roku byłam tam, robiłam zdjęcia potworków na dachu i uznałam, że jest to jedno z ładniejszych miejsc Paryża.
Idąc pod katedrę nie spodziewałam się dużego placu budowy ale i tak zaskoczyło mnie, że prawie nie widać zniszczenia jak się popatrzy na przednią fasadę. Cieszę się, że uwinęli się z pracami i otwarcie w grudniu tego roku jest realistyczne.
Zaskoczyła mnie zdecydowanie ilość ludzi oglądająca katedrę nawet przy ograniczonej widoczności. Widać nie tylko my jesteśmy ciekawscy i chcieliśmy zobaczyć postępy renowacji. Ludzi się troszkę nagromadziło w koło. Tak się zastanawiam… teraz jest tu multum ludzi a to ani nie sezon ani nie Olimpiada. W Polsce jest weekend (tydzień) majowy więc Polaków można było w Paryżu dużo spotkać. Zwiedzali jak i my. Natomiast dla większości Europejczyków to nie jest to jakiś wielki sezon. Początek maja nadal uważany jest za poza sezonem… Ale cieszę się, że jesteśmy tu z początkiem maja a nie w lato gdzie będzie upał, tłumy, i ograniczony ruch bo pewnie dużo miejsc będzie zamkniętych ze względu na Olimpiadę. Już jak wchodzisz na oficjalną stronę wieże Eiffel to jest komunikat o zmienionym ruchu zwiedzania. Terrorystów pewnie też się boją więc czy na pewno Olimpiada w stolicy to dobry pomysł? Nie lepiej zrobić to gdzieś w mniejszym mieście i wykorzystać okazję na podreperowanie ruchu turystycznego tam gdzie trzeba a nie tam gdzie już jest na dość wysokim poziomie? Pewnie druga strona kija to czy małe miasteczko udźwignie Olimpiadę… pewnie nie.
Paryż w tym roku jest organizatorem Olimpiady Letniej. Przygotowania widać pełną parą i chyba najbardziej widoczne było to jak podeszliśmy pod słynny hotel De Ville. W sumie to nie dziwota bo Hotel De Ville nie jest już hotelem. Aktualnie jest przerobiony na ratusz.
Czas uciekać z tych tłumów… jeśli tylko uda nam się wyjechać z tego wąskiego parkingu podziemnego to będziemy na prawie pustych drogach prowadzących do Reims. Oczywiście wyjechać się udało bo mamy najlepszego kierowcę na świecie.
Wróćmy jednak do Katedry Notre Dame. Jakby na to nie patrzeć to jest to największa atrakcja dzisiejszego dnia (poza napiciem się szampana w Szampanii). Wydawać by się mogło, że Katedra Notre Dame w Paryżu jest najważniejszą katedra we Francji. Widomo, stwierdzenie najważniejsza jest mało obiektywne i ludzie mogą mieć różne opinie w tej kwestii. Patrząc jednak z punktu historycznego to katedra w miasteczku Reims to którego jedziemy miała większe znaczenie symboliczno-historyczne. To w niej bowiem koronowano wszystkich królów Francji od XI do XIX wieku.
Porównuję te dwie katedry bo architektonicznie są bardzo podobne. Początki katedry w Reims sięgają V wieku choć aktualna budowla została ukończona w XIV wieku. Tu też było parę pożarów które sprawiły, że katedra musiała być odbudowywana. Zresztą teraz też trochę ją remontują.
Chyba najsłynniejsza koronacja była króla Charles’a (Karola) VII w 1429 roku. Panował on we Francji od 1422 do 1461 roku. Był to okres dość burzliwy bo trwała wówczas stuletnia wojna między Francją a Anglią. Sam ojciec Karola VII (Charles VI) w 1420 roku zdegradował swojego syna i uznał Henryka V, króla Anglii jako prawowitego władcę i dziedzica korony Francuskiej. To by się porobiło jakby nie było Francji tylko wszystko to jedna Anglia. Nie dziewie się, że Francuzi tak bardzo nie lubią Anglików. Jak widać Francja jednak istnieje. Jest to zasługa Joanny d’Arc. Pewnie nie tylko jej ale ja lubię historię silnych kobiet więc skupię się na niej. Joanna d’Arc, przebrana za mężczyznę prowadziła wojska francuskie do wygranej ofensywy Orleanu i innych strategicznych miast. Przeszła też przez miasto Reims które w tamtych czasach było pod okupacją Anglików. Jej bohaterska postawa doprowadziła do koronacji króla Charles VII w katedrze w Reims w 1429 roku. Ważne było aby koronacja odbyła się w katedrze w Reims w której od wieków koronowano wszystkich królów Francji aby nie została podważona.
W tym samym czasie a dokładnie w 1431 roku Henry VI król Anglii chciał koronować się na króla w katedrze Notre Dame w Paryżu ale nie zostało to uznane i Remis pozostało jedynym oficjalnym miejscem koronacji królów Francji.
No to “Cheers to that!” (Wypijmy za to!). Jadąc do Reims nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy jak ważne historycznie jest to miasto. Tak chciałam kiedyś napić się szampana w Szampanii ale nie sądziłam, że aż taka historia rozgrywała się na tych ziemiach.
Jak szampan to tylko z Szampanii. Często alkohole mają swoje nazwy od rejonów w których się znajdują Porto, Koniak, Szampan. Pomimo, że wino musujące jest wyrabiane w innych rejonach na całym świecie to szampan który potocznie używamy na wino musujące jest tylko z Szampanii. W planie mamy zamiar odwiedzić dwa Chateau które produkują szampany więc na pewno dowiemy się więcej o magii tego rejonu.
Szukając noclegu w Szampanii dwa miasta się pojawiły Reims i Epernay. Reims jest większym miastem (jedenastym największym we Francji) więc wybór padł na Reims. I nie żałujemy. Przywitało nas bardzo przytulne małe miasteczko, nasz hotel okazał się zaraz przy ulicy spacerowej z multum restauracji i ogródkami na zewnątrz. Idealne aby odpocząć po ruchliwym i głośnym Paryżu.
Popołudnie minęło nam na rose w ogródku, pizzy w pokoju i szampanie za kupony w barze hotelowym. Były też spacerki po mieście. Katedrę postanowiliśmy odwiedzić jutro albo pojutrze bo nie do południa zwiedzamy winiarnie ale popołudniu nie mamy większych planów. Natomiast dziś skupiliśmy się na włóczeniu się po mieście i korzystaniu z pięknej słonecznej pogody.
Na dziś nie mieliśmy rezerwacji w restauracji. Niestety nie wiedziałam, że jest to również dość duże święto (Święto Pracy) we Francji i dużo miejsc jest zamkniętych. Restauracje były pootwierane ale dużo z nich serwowało tak zwane fix menu (czyli ustalone z góry 5 potraw). My po dość dużym lunchu nie byliśmy nawet głodni więc zadowoliliśmy się pizzą i szampanem za kupony z hotelu. Hotel w ramach powitalnego gestu dał nam kupony na darmowego szampana w hotelowym barze. Szampan był całkiem dobry a kuponów dali dość dużo bo aż 12… idealnie na naszą grupę. Zwłaszcza, że Darek przekabacił kelnera, że piwo też może być na kupony. I tak minął nam wieczór. Nie zawsze trzeba iść do fancy restauracji żeby było miło i smacznie.
2024.04.30 Paryż, FR (dzień 6)
Wersal… mogę się założyć, że każdy zna to miejsce. Przynajmniej kojarzy z nazwy, wie, że miało to coś wspólnego z zamkiem, królem i przepychem. Wszystko się zgadza.
I ten właśnie przepych co rocznie chce zobaczyć 15 mln ludzi… Jak czytaliście dokładnie wcześniejszy wpis to powinno wam się teraz nasunąć pytanie, jak to… więcej ludzi odwiedza Wersal niż wieżę Eiffel? Ciężko w to uwierzyć nie, a jednak. Nie ma to jednak nic wspólnego z popularnością. Obie atrakcje są polecane jako “co zobaczyć w Paryżu”. Jednak do Wersalu zdecydowanie więcej ludzi wpuszczają, zwłaszcza, że część ludzi odwiedza tylko ogrody. Szczerze? Dobrze robią.
O ile jechałam zobaczyć Wersal z całym możliwym entuzjazmem o tyle stanie w kolejce przez 45 minut zdecydowanie mi odebrało cały entuzjazm.
Wersal znajduje się pod Paryżem. Można do niego dojechać kolejką C i wysiada się prawie pod zamkiem. Można też wziąć pociąg L, który dojeżdża do miasteczka Wersal. Stacja jest jakieś 15-20 minut od zamku ale też fajnie się przejść miasteczkiem. My przyjechaliśmy C a wróciliśmy L. L było fajniejsze… nowsze i mniej ludzi.
Pierwszą rezydencją monarchii Francuskiej był The Palais de la Cité. Położony na wyspie Cite na Sekwanie (ta sama wyspa na której jest Notre Dame). Aktualnie miejsce to jest przeznaczone na sąd najwyższy. Potem monarchia przeniosła się do Palais du Louvre. Wersal był kolejnym etapem. W czasach kiedy monarchia urzędowała w Paryżu popularną rezydencją była też Château de Fontainebleau. Piękna posiadłość jakieś 70 km pod Paryżem. Wszystko to jednak było za mało i Ludwik XIV postanowił stworzyć najpiękniejszy pałac.
Powstanie Wersalu podobno było trochę z zazdrości, trochę aby udowodnić potęgę króla. Prawda jest, że jedno nie wyklucza drugiego. Château de Vaux-le-Vicomte wybudowane przez ówczesnego ministra finansów (Nicolas Fouquet) była najpiękniejszą posiadłością we Francji w XVII wieku. Ludwik XIV bywał częstym gościem Nicolas’a i ogarniała go zazdrość, że jego podwładny ma lepsze Chateau niż król. Zazdrość nie prowadzi do niczego dobrego, w tym przypadku nam dała Wersal a Nicolas’a niestety zapędziła do celi bo Ludwik XIV posądził go o machloje. Nie wierzył, że taki majątek można uczciwie zarobić.
Skoro Ludwik dał nam Wersal który przetrwał obie wojny światowe to teraz możemy sobie postać w kolejce aby potem z tłumem ludzi zobaczyć te przepiękne komnaty. Komnaty są przepiękne. Naprawdę robi to wrażenie, zwłaszcza sala lustrzana. Niestety zdecydowanie wpuszczają za dużą ilość ludzi. Jest ciasno, często trzeba się przepychać, żeby zobaczyć jaki numer wcisnąć na audioguide, i nie ma atmosfery do delektowania się i podziwiania sztuki. Obrazów to tam mają niezłą kolekcję.
Sala lustrzana, najbardziej znana sala w całym pałacu robi wrażenie. Kryształy, lustra, potężne okna. Teraz lustra troszkę poczerniały ale można łatwo sobie wyobrazić jak to pięknie wyglądało w XVII wieku. Na mnie wrażenie zrobiła też długość tej sali, szczególnie, że łączyła ona komnatę króla z komnatą królowej. Musieli się nachodzić nie ma co. Podobno są tu tunele, przejścia między komnatami które królowa wykorzystywała jak chciała odwiedzić króla. Ciekawe czy jego kochanki też miały swoje tunele.
Sala przygotowująca do snu, sypialnia, sala zabaw, sala tak i inna… i komnaty się mnożą. Król zajmował między 20 a 30 komnat. Królowej dostało się tylko 11 ale już najpiękniejszej kochance króla 20. Nie dziwne więc, że przy tysiącu mieszkańców plus dziesiątkach tysięcy służby brakowało w Wersalu miejsca.
Wersal też nie słynął z higieny. Brakowało wody, ludzie spali po kątach i na całą posiadłość było tylko kilka łazienek. Perfumy, peruki czy malowanie twarzy białym podkładem to tylko niektóre zabiegi jakie kobiety stosowały aby przykryć dość ubogą higienę.
Jak widać monarchia nie do końca umiała skupić się na właściwych priorytetach. Ważniejsze było aby król imprezował w złotych komnatach niż, żeby ludzie mieli jedzenie, warunki mieszkalne i czystość.
Rewolucja Francuska była przełomowym okresem dla Wersalu. Podupadła finansowo i na władzy rodzina królewska po ponad 100 latach urzędowania w Pałacu w Wersalu w 1789 roku przeniosła się do Pałacu Tuileries w Paryżu. Po uśmierceniu króla Louis XVI w 1793 roku Palac w Wersalu przeszedł w ręce ludu. Usunięto z niego wszelkie insignia królewskie i były nawet dyskusje o zniszczeniu pałacu, co na szczęście nie doszło do skutku. Pałac i ogrody bez opieki ulegał zniszczeniu dzień po dniu. Dopiero Napoleon Bonaparte podjął się renowacji, w 1801 roku uruchomił pokaz fontann co było znakiem przywrócenia Wersalu do życia.
Nie zwiedziliśmy całego Wersalu. Skupiliśmy się na głównej części pewnie jak większość ludzi. Ale po ponad godzinie chodzenia po komnatach mieliśmy ochotę na mniej oblegane a przynajmniej bardziej przestronne ogrody.
Ogrody są piękne i potężne. Część terenu była jeszcze w trakcie sadzenia nowych kwiatów po zimie. Ale to co było dostępne to i tak potężne tereny, labirynty z żywopłotów i piękne fontanny. I co najważniejsze, w ogrodach była też restauracja. W końcu mogliśmy usiąść na piwko i zupę cebulową. Chyba bardziej zmęczyło nas stanie w kolejkach i powolne poruszanie się po komnatach za tłumem niż samo chodzenie. Tak, że przerwa była wskazana. Bo w ogrodach można też zwiedzać Hamlet Królowej (wioskę królowej).
Hamlet Królowej (Hameau de la Reine) to zbiór budynków wybudowanych na zlecenie Marii Antoniny w 1784 roku. Na wzór Normandii powstała wioska gdzie urzędowała królowa. O ile z zewnątrz wyglądało to dość skromnie o tyle wykończenie było na miarę królowej. Znajdował się tu dom królowej, sala bilardowa, boudoir, młyn, wieża i wile innych budynków odzwierciedlających małą wioskę.
Mi to trochę przypominało Hobbiton tylko budynki były większe. Położone nad jeziorem te dobrze zachowane budynki przenosiły nas w magiczny świat bajek. I było tu zdecydowanie mniej ludzi. Jak dla mnie była to wisienka na torcie.
Wersal pomału zamykali. Byliśmy tu jakieś 5h. Czas zleciał z początku wolniej, potem szybciej ale w nogach czuliśmy te wystane minuty czy przechodzone kilometry. Na szczęście po Wersalu jeździ kolejka która odwiozła nas z samego końca ogrodów gdzie znajduje się Hamlet do wejście głównego. A jako ekstra atrakcję mogliśmy zobaczyć z kolejki inną część ogrodów i sławetny pokaz fontan.
Potem kolejnym pociągiem, tym razem większym i szybszym. Podjechaliśmy w rejony naszego hotelu. Dziś jemy nie daleko hotelu w restauracji Perlimpinpin. Restauracja ma ciekawy koncept… tatary. Wybierasz sobie jaką chcesz podstawę, opcja wegetariańska, wołowina czy łosoś. Oczywiście jak na tatar przystało wszystko surowe. I do tego wybierasz sobie styl. Na przykład grecki będzie mieć ser feta, oliwki itp. Wersja podstawowa, jajko, pietruszkę itp. Na koniec wybierasz wielkość michy i gotowe. A jak ktoś nie lubi surowego mięsa czy ryby to albo ma wersję wegetariańską albo może sobie zamówić porcję grillowanego mięsa. Pierwszy raz byliśmy w restauracji co miała taki wybór tatara ale jak przed wyjazdem szukałam restauracji to wygląda, że są one bardzo popularne w Paryżu.
Paryż żegnał nas deszczem… dziś ostania noc w tym mieście miłości (chyba już nie), stolicy świata (też już chyba stracili ten tytuł), miasto świateł (też raczej nie)… nie ważne jak się nazywa najważniejsze, że nadal ma swój urok. Trzeba tylko umieć go znaleźć. Fajnie było tu wrócić i odkryć kolejną warstwę tego pięknego miasta… miasta mostów, sztuki i pięknej architektury.
2024.04.29 Paryż, FR (dzień 5)
Paryż rocznie odwiedza 40 mln ludzi, wieżę Eiffel 7 mln. Średnio co piąta osoba która odwiedza Paryż odwiedza też wieżę Eiffel. My te statystyki zawyżymy bo z naszej ekipy 3 osoby pójdą zwiedzać wieżę a dwie wybiorą mniej oblegane ulice Paryża i eklerki w parku.
Kupienie biletów na wieżę Eiffel nie należy do łatwych. Parę miesięcy przed wyjazdem chciałam kupić bilety na wyjazd na samą górę. Niestety jedyna opcja wtedy była z szampanem i to po 80 EUR na osobę. Troszkę przesada zwłaszcza, że szampana będzie pewnie mało i nic godnego uwagi. Dlatego zdecydowaliśmy się podzielić na dwie grupy. Tą co pojedzie na wieżę i tą co będzie biegać w kółko po Paryżu.
Ostatecznie udało się kupić tydzień przed wyjazdem bilety w normalnej cenie, bez śmiesznego szampana ale planów już nie zmienialiśmy i zostaliśmy przy dwóch grupach, dwóch planach.
Ja z mamą ruszyłam na odznaczanie budynków z książki 1001 budynków, i przypominanie sobie starych ścieżek. Ruszyłyśmy w kierunku rzeki Sekwany i w miarę szybko doszłyśmy do La Madeleine. Jest to kościół i sala koncertowa z XIX wieku. Szkoda, że nie można było akurat wejść do środka. Musiałyśmy się zadowolić podziwianiem tej potężnej budowli z zewnątrz.
Wcześniej to chyba do mnie nie dotarło ale Paryż jest pełen potężnych budowli które pokazują jak potężne było to miasto w XIX wieku. Aktualnie nie buduje się dużo wysokich biurowców w historycznej części miasta. Dlatego nawet mniej znane kościoły czy budowle odznaczają się swoją potęgą i wyniosłością.
La Madeleine jest niedaleko Galerii Lafayette czy Opery. My zakupów w galerii nie planowałyśmy ale się okazało, że w jednym z budynków galerii całe piętro poświęcone jest ciastkom więc nie obyło się bez tradycyjnych francuskich eklerków.
Eklerki zjadłyśmy dopiero w ogrodach Tuileries do których bardzo łatwo jest dojść przez plac Vendome. Jest to kolejny ważny punkt spaceru po Paryżu, przynajmniej dla mnie. Ostatnio słuchałam książki Mistress of the Ritz i zauroczyła mnie historia Blanche Auzello, i hotelu Ritz w którym od wieków zatrzymywały się największe sławy jak Coco Channel czy Princess Diana (niestety dla niej ta wizyta skończyła się tragicznie). Niestety w bluzach dresowych i bez podjechania jakimś Maserati ciężko jest wejść do środka. Ale nawet bycie na zewnątrz i obserwowanie porterów i ludzi wchodzących i wychodzących z Ritza jest magiczne przez umiejscowieniu akcji książki w rzeczywistości.
Ogrody Tuileries są piękne. Ciągną się od placu Concorde do muzeum Louvre. Idealnie przystrzyżona zieleń, rzeźby i fontanny w ogrodach a do tego cudowna wiosenna pogoda. Czego chcieć więcej. Człowiek od razu przenosi się w czasie do XVIII czy XIX wieku gdzie piękne bale, promenady i pikniki były codzienną okazją do świętowania.
Z Louvre przez wyspę Cite poszłyśmy w kierunku Pantheon’u. Do Pantheon’u można wejść tylko z biletem. My byłyśmy w środku parę lat temu i nie miałyśmy w planach odwiedzać go dziś. Jeśli jeszcze nie byliście w środku to polecam odwiedzić wnętrze, szczególnie, że nie ma tam kolejek jak się kupi bilet wcześniej na internecine. No i jak można odmówić odwiedzenia Marie Curie Skłodowskiej która jest tam pochowana. Francja była kiedyś pionierem. Język francuski słychać było na dworach nie tylko we Francji, dużo Polaków emigrowało do Francji w poszukiwaniu lepszego życia a także aby skorzystać z okazji studiowania na sławetnej Sorbonie. Ciekawe co się stało, że Francja z takiej potęgi kulturowej i naukowej stała się krajem który nie wiele ogarnia.
Do Paryża ściągali malarze, pisarze, naukowcy. W czasach gdzie Fitzgeraldowie, Hemingway i inni artyści spotykali się w Paryżu aby naprawiać świat popularną restauracją był Polidor. Założony w 1845 roku. Restauracja Polidor jest nadal otwarta i jest jednym z najstarszych bistro w Paryżu. Akcja filmu “O północy w Paryżu” działa się właśnie w tej restauracji. Weszłyśmy na małą przerwę aby napić się winka i odpocząć. Niestety nie była to północ i nie przeniosłyśmy się w czasie aby spotkać imprezową śmietankę Paryża z początków XX wieku ale i tak było miło. Kiedyś fajnie by było tu przyjść na kolację, zapamiętam na przyszłość.
Jeśli chodzi o sławne albo powinnam napisać unikatowe restauracje w Paryżu to Darek z rodzicami też znaleźli dość ciekawą miejscówkę. Renoma Cafe and Gallery. We wczesnych latach 2000 Maurice Renoma otworzył restaurację która łączy kawiarnię z galerią. Cały wystrój to jedna wielka galeria prac pana Renoma i troszkę Warhola. Jak dotarłyśmy tam, żeby spotkać się z resztą ekipy to było dość pustawo… chyba wczesne popołudnie to nie najbardziej popularna godzina dla Francuzów którzy restauracje otwierają dopiero o 19:00. A te co są otwarte wcześniej to albo mają gorsze recenzje, albo są droższe. Renoma jest ok… ale czy wrócimy tam kiedyś, chyba nie.
No chyba, że po wieży Eiffel jesteś spragniony i chcesz piwko dostać szybko to polecamy Renomę…. na koniec dowiedzieliśmy czemu piwo donosili w pięć minut… jak piwo kosztuje 14 EUR to prędkość dostawy jest wliczona w cenę.
W Renomie spotkaliśmy się całą ekipą. My z mamą byłyśmy zmęczone kilometrami jakie przeszłyśmy, Darek i jego rodzice staniem. Pomimo, że mieli bilety na wieżę Eiffel na konkretną godzinę to i tak ochrona, kolejki i wąskie przejścia sprawiły, że ponad godzinę przestali w kolejkach. Męczenie i bezczynność bardziej męczy niż bycie w ruchu więc nie dziwiłam się jak po nich zmęczenie było bardziej widoczne niż po nas.
Wieża jak zwykle okazała ale robią ją coraz mniej dostępną. I tak na przykład z nowości to cała wieża jest otoczona grubym murem ze szkła. Ma to zapobiegać terrorystom ale myślę też, że ludziom zaślepionym w Instagram. Niestety przez Instagram i inne portale społecznościowe jest łatwo zobaczyć piękne zdjęcie które potem chce się skopiować w rzeczywistości. I tak w 2018 roku widzieliśmy panienki przebierające sukienki, z balonikami i berecikami robiące sobie zdjęcia. Teraz z szybą w tle trochę im to utrudniono i już fani Instagramu muszą przenieść się w inny punk widokowy a nie pod samą wieżę.
Miasto z góry robi zawsze wrażenie. Choć ja osobiście wolę widok z Łuku Triumfalnego. Po pierwsze z łuku widzisz wieżę (duży plus), po drugie możesz popatrzeć na pięcio pasmowe rondo u podnóża łuku i pośmiać się troszkę z niedzielnych kierowców, a po trzecie mogłam zobaczyć tarasy mojego CEO , bo główna siedziba Publicis jest właśnie przy Łuku Triumfalnym. Same plusy nie?
Skoro tak to poszliśmy na łuk po zregenerowaniu sił w Renomie. Jakby mi i mamie było mało to skusiłyśmy się na schody i na samą górę wyszłyśmy na nogach. Tu nie było zwariowanych kolejek i ilość ludzi też wg. mnie była idealna. Tak, że spokojnie można było podziwiać widoki i obejść wszystko ile tylko razy się chciało.
Przy łuku zaczyna się jedna z najsławniejszych ulic w Paryżu, Pola Elizejskie. Z ciekawostek to w NY sławetna 5 AV też zaczyna się łukiem… tylko troszkę mniejszym bo i ulica węższa.
Pola Elizejskie to dość szeroka ulica, w końcu armia Napoleona musiała mieć miejsce do przemarszu. A szli kawałek, trochę ponad 2 km mieli do Placu Concorde choć pewnie szli nawet dalej. My na 2 km zakończyliśmy… przeszliśmy Polami Elizejskimi do placu Concorde i podziwiając ogrody Tuileries podjęliśmy decyzję aby wskoczyć w metro i podjechać do Czarnego Kota na kolację.
Wskoczenie w metro jednak do łatwych nie należy. Niestety Francja jeszcze nie ogarnęła żeby płacić karta kredytową zaraz przy bramkach. Londyn, NY już to wprowadzili, a Paryż na coś czeka. Szkoda, że nie udało im się tego wdrożyć przed Olimpiadą. Na pewno by im to pomogło rozładować tłumy. Niestety bilety trzeba kupować, tylko jedna maszynka działa a do tego ich menu jest tak skomplikowane, że nawet nie wiadomo gdzie klikać. Chyba z 20 minut czekaliśmy, żeby kupić głupi bilet na metro. Już widzę jak te setki tysięcy turystów co ma przylecieć na olimpiadę stoi w kolejkach po bilet do jednej maszyny bo pozostałe 3 są zepsute.
Długi dzień, oj długi… ale zasłużyliśmy na nagrodę. Dziś na kolację wybraliśmy Le Chat Noir. Restauracja szczyci się swoimi powiązaniami z kabaretem Le Chat Noir. Niedaleko placu Pigalle w XIX wieku powstał i działał kabaret Le Chat Noir. Był to okres bohemy i kabarety powstawały jak grzyby po deszczu. Szczególnie upodobali sobie wzgórze Montmartre. Moulin Rouge i Le Chat Noir były chyba najsławniejszymi. Le Chat Noir (czarny kot) już nie działa ale do restauracji mam sentyment. Byłam tu za każdym razem jak jestem w Paryżu i za każdym razem Creme Brule smakuje wyśmienicie. I na tej właśnie słodkiej przyjemności zakończyliśmy cudowny dzień w Paryżu.
2024.04.28 Paryż, FR (dzień 4)
Angielska taksówka… zaliczona…
Londyn podobnie jak Nowy Jork ma specyficzne taksówki które stały się turystycznym symbolem miasta. Teraz przy Uber i innych podobnych firmach taksówki się zacierają ale nadal turyści chętnie dodają na swoją listę rzeczy do zobaczenia, żółte taksówki w NY czy czarne w Londynie. My też jak prawdziwi turyści chcieliśmy się przejechać typową angielską taksówką.
Angielska taksówka jest bardzo ciekawie zrobiona w środku. Ma 6 siedzących miejsc z czego trzy się składają i albo można rozciągnąć nogi, położyć walizki albo to i to. A gdzie taksówka nas zawozi? Na dworzec główny międzynarodowy.
Ogólnie z Darkiem zgadzamy się w 99%… jest jeden procent w którym mamy odrębne poglądy… w tym jednym procencie jest nasze podejście do podróży pociągami i samolotami. Ja zdecydowanie bardziej wolę samoloty, on pociągi. Ja pociągi uwielbiam ale te japońskie. Każde inne są ok ale jak ktoś mi daje wybór polecieć czy pojechać pociągiem z NY do DC, Bostonu czy Londyn-Paryż to zawsze stawiam na samoloty. W życiu kompromisy są jednak ważne więc do Paryża jedziemy pociągiem a wracamy samolotem.
Ja podróż do Paryża przespałam. Jakoś byłam dość zmęczona. Wcale nie poimprezowaliśmy wczoraj ale jednak nie całe 6h spania dały mi się odczuć. Tak, że jak tylko weszliśmy do pociągu to ja się wyłożyłam przy oknie i starałam się nadrobić minuty snu.
Darek za to poświęcił całą uwagę obserwowaniu ile na godzinę ma pociąg. Tak, że on może opisać coś więcej o doświadczeniu ze sławetnym pociągiem pod kanałem La Manche.
“No tak, czymś w końcu w podróżach musimy się różnić. Dobre pociągi nie są złe i potrafią przenieść cię z punktu A do B w miarę szybko i w lepszym komforcie niż samolot.
Oczywiście, że na długie międzykontynentalne podróże samoloty wygrywają (jak narazie), ale na „krótsze” dystanse pociągi stają się wielką konkurencją dla samolotów. Rozpoczynają i kończą bieg w centrum miast, więc odpada czas i koszt podróży na lotniska. Nie ma tak wielkich restrykcji na bagaże i jest znacznie więcej miejsca.
Europa goni Azję jeśli chodzi o szybkość i komfort podróży. 300km/h już pociąg Londyn Paryż osiąga. Prawie jak japońskie bullet trains co jadą 320-350km/h.
Stany „trochę” zostają w tyle za Europą i ogólnie to nie ma pociągów. Ja wiem, że to duży kraj i pociąg z Nowego Yorku do Kalifornii by jechał za długo. Ale taki NY do Miami w 6 godzi to można by jechać. Nawet samolotem ciężko jest zrobić szybciej jak się wliczy podróż z centrum miast.
Jeszcze jak się dorzuci ochronę środowiska to już w ogóle jest interesujące. Pociąg zabiera 1000+ ludzi na pokład, a samolot może z 200 pomieści. Same plusy!
Pociąg Londyn - Paryż jedzie bez przystanków i średnio leci 16 składów dziennie w każdą stronę. Dużo tego, nie? Ludzie chyba coraz bardziej podróżują. Czas przejazdu to jakieś 2:15-2:20 z czego 50 km jest w tunelu pod kanałem La Manche.
Ilonka sobie smacznie spała, a ja albo oglądałem widoki przez okna, albo zwiedzałem pociąg. Znajduje się tu też wagon restauracyjny (nawet dwa). Można się posilić albo ugasić pragnienie obserwując jak wszystko zostaje w tyle!”
Dwie godzinki szybko zleciało i wjechaliśmy w Paryż.
Do Paryża pojechaliśmy, żeby spełnić marzenie Darka rodziców. Bardzo chcieli zobaczyć Paryż więc nie pozostało nic innego jak połączyć siły i zobaczyć trochę Paryża. Oboje z Darkiem znamy Paryż ale w sumie ciekawie jest wrócić do miasta po 6 latach i zobaczyć jak bardzo się zmieniło.
Spotkanie nastąpiło w hotelu Rendez-Vous Batignolles. I bardzo fajnie się rozpoczęło. Oczywiście każdy cieszył się ze spotkania ale najbardziej Darek cieszył się z niespodzianki, Pichingera. Dziękujemy bardzo!!!! Jak zawsze był najlepszy….ciekawe czy kiedyś dorównam ekspertce i zrobię podobny. Andruty już mam. Po powrocie będę się uczyć.
Jeśli chodzi o hotel to jest bardzo fajny zwłaszcza jeśli ktoś szuka podstawowych rzeczy w dogodnej cenie. Hotel jest blisko bazyliki Sacre Coeur a w sumie do Łuku Triumfalnego też nie ma daleko. Do tego blisko metro więc ogólnie to wszystko pod ręką.
Pierwszy dzień w Paryżu mamy spokojny. Skoro jesteśmy nie daleko Montmartre to nie pozostało nic innego jak przejść się dzielnicą artystów która stała się dzielnicą turystów, odwiedzić Sacre Coeur i zobaczyć Moulin Rough bez skrzydeł bo całkiem niedawno spadły.
W XV wieku Montmartre było wioską otoczoną winiarniami…. aż ciężko uwierzyć, że kiedyś Paryż ograniczał się do małego skrawka nad Sekwaną. Wioska Montmartre została przyłączona do Paryża dopiero w 1860 roku. A kilkadziesiąt lat później (1876-1919) wybudowano słynną na cały świat bazylikę Sacre Coeur.
Wzgórze Montmartre miało też duże znaczenie militarne. Teraz podziwiać można stąd piękną panoramę Paryża ale w XV - XVIII wieku był to strategiczny punkt obserwacyjny. W XIX wieku Montmartre zostało przyjęte do Paryża i upodobali sobie je artyści. Urbanizacja trochę trawa dlatego młyny i pola nadal często pojawiają się w sztuce artystów którzy tworzyli na wzgórzu Montmartre.
Wraz z artystami pojawiały się też kabarety które szybko zaadoptowały młyny do spotkań towarzyskich i rozwoju kabaretów. Słynne kabarety to La Chat Noir i oczywiście Moulin Rouge.
Moulin Rouge teoretycznie nie znajduje się w dzielnicy Montmartre ale szybko zdobył sławę. Założony w 1889 roku kabaret zasłynął z “opatentowania” tańca Kan-kan który szybko rozprzestrzenił się po całej Europie.
Dziś Montmartre jest dzielnicą turystyczną i schodzą tam tłumy. Niestety od jakiegoś 2018 roku widzę, że ilość turystów się zwiększyła. Wydaje mi się, że też turystyka stała się bardziej intensywna. Używanie publicznych środków transportu i Google Maps ułatwia poruszanie się po nowych miastach więc zamiast łażenia po miastach i odkrywania zakątków coraz więcej ludzi podróżuje na zasadzie… trzeba zobaczyć Montmartre, podjedźmy metrem, wysiądziemy, zrobimy zdjęcie i dalej do następnego punktu. My na szczęście tacy nie jesteśmy i z hotelu na Montmartre poszliśmy na nogach, wybierając te mniej oblegane uliczki aby dojść pod sławetne Sucre Coeur.
Sucre Coeur od początku robi na mnie niesamowite wrażenie i chętnie tam wracam. Ale jednak ilość ludzi mnie odstraszyła. Dobrze, że można wejść do środka i w miarę w ciszy podziwiać wnętrza ten przepięknej bazyliki.
Kolację postanowiliśmy zjeść na Montmartre skoro już tam byliśmy. Wybór padł na La Vache et le Cuisinier. Pomimo, że to nie był mój pierwszy raz we Francji to w sumie zastanawiałam się z czego słynie ich kuchnia. No bo to, że mają pyszne sery, wina i musztardę to wiem… że jedzą ślimaki i żabie udka też, ale co oni jedzą na co dzień. Szybko przekonaliśmy się, że ich kuchnia jest oparta na mięsie… ryby się pojawiają ale jednak różnego rodzaju steaki, jagnięcina, kaczki czy wieprzowina przejawiają się w każdym menu.
Restauracja bardzo kameralna, jak to we Francji, dość ciasno, mało stolików ale jedzonko przepyszne i obsługa też bardzo miła. Dobrze było usiąść i zapomnieć o tym tłumie co jest za oknem na pobocznych ulicach.
2018.09.25 Paryż, Francja (dzień 4)
Wszystko co dobre szybko się kończy i pora wracać do domku. Z hotelu musieliśmy wymeldować się wcześnie rano więc ze spania nici – trzeba się zadowolić kawką, śniadankiem i ruszyć w drogę. Bagaże zostawiliśmy w hotelu i wzdłuż rzeki Sekwany poszliśmy w kierunku Katedry Notre Dame.
Katedra położona jest na wyspie ale można spokojnie dojechać tam metrem albo przejść mostem. Jest to chyba mój ulubiony zabytek Paryża, szczególnie potworki na dachu katedry. Do katedry można wejść za darmo ale kolejka jest niesamowita, można też wyjechać na górę ale trzeba się wcześniej zarejestrować na właściwą godzinę. My byliśmy tam w miarę wcześnie (koło 11 am) i najwcześniejsze wejście było dopiero o trzeciej popołudniu.
Zapewne wiele ludzi tłumaczy nazwę katedry na północną katedrę itp. Po Francusku Notre Dame znaczy Nasza Pani, a nazwa tłumaczona jest na Katedra Marii Panny w Paryżu. Budowa katedry rozpoczęła się w 1160 roku i skończyła w 1260. Oczywiście później przechodziła ona parę przebudowań. W latach 1790 katedra została częściowo zniszczona podczas rewolucji Francuskiej. Katedra swoją sławę zawdzięcza książce Dzwonnik z Notre Dame. Książka wydana w 1831 roku przyciągnęła zainteresowanie w kierunku katedry a przede wszystkim jej odbudowy. 1845 rozpoczęto 25 letni plan odbudowy katedry.
W okolicy katedry znajduje się wiele knajpek i restauracji gdzie można usiąść i podziwiać to dzieło gotyckiej architektury. Przy katedrze jest też park gdzie – ku naszemu wielkiemu i miłemu zaskoczeniu stoi pomnik św. Jana Pawła Drugiego.
Na wyspę weszliśmy z jednej strony rzeki a wyszliśmy z drugiej. Chodzenie po Paryżu jest przyjemne. Chodniki są w miarę szerokie. Nie można tego za bardzo powiedzieć o ulicach. Jest dużo placów i na każdym rogu pojawia się jakieś architektoniczne arcydzieło. Knajpek też tu nie brakuje choć są one specyficzne. W Paryżu ciężko znaleźć prawdziwy bar – zdarzają się ale rzadko i to bardziej w bocznych uliczkach więc trzeba wiedzieć gdzie skręcić. Większość knajpek zrobiona jest na styl francuski czyli jest to bardziej restauracja a małymi stolikami. Część stolików jest na zewnątrz i ludzie siedzą na chodniku patrząc na zabieganych ludzi. Pomimo, że miejsca te serwują jedzenie, często ludzie wchodzą tylko na wino czy kawę, wypijają i idą dalej w kierunku swojego zabieganego życia.
Darek spragniony prawdziwego baru zaciągnął mnie do Irish Bar. Weszliśmy i pomimo, że było już wczesne popołudnie to bar był pusty – dziwne uczucie. W Stanach czy innych krajach zazwyczaj zawsze jakiś zabłąkany turysta siedzi w barze, a czasem nawet i lokalni robią sobie przerwę w środku dnia. Bar był ogromny więc widać, że są dni kiedy wypełnia się po brzegi. Skoro byliśmy sami to i kelner z nami zagadał. Potwierdził naszą opinię – Paryż się zmienia, to już nie jest to samo czarujące miasto.
No tak wszystko się zmienia i trzeba się z tym liczyć. Romantyczny Paryż który znamy z filmów istnieje tylko tam. Jest podkoloryzowany przez media. Paryż, który ja i Darek pamiętaliśmy sprzed lat też był inny. Bardziej francuski – po angielsku nikt nie chciał rozmawiać, a croissant i macarons były na każdym kroku. Wtedy narzekaliśmy, że Francuzi nie chcą się uczyć angielskiego – teraz chciałabym usłyszeć więcej tego języka na ulicach. Miasto stało się bardziej kosmopolityczne ale co za tym idzie, pomału zaczyna tracić swój unikatowy urok. Miejmy nadzieję, że jeszcze nie jest za późno aby odbudować to co zostało zatracone i hotelu będzie łatwiej puścić radio z muzyką francuską niż amerykański film porno.
2018.09.24 Paryż, Francja (dzień 3)
Fajnie odkrywa się miasto jak nie trzeba go zwiedzać. No bo ile razy trzeba w życiu wyjechać na wieżę Eiffel. Wg. mnie wystarczy tylko raz. Nadal podjechaliśmy pod wszystkie punkty turystyczne ale bardziej, żeby zobaczyć co się w okół nich zmieniło, porobić nowe zdjęcia i popatrzyć na wszystko nowym spojrzeniem.
Oczywiście nie można nie być w Paryżu i nie zobaczyć wieży. Tam więc też zaczęliśmy. Po Paryżu bardzo fajnie podróżuje się metrem więc wskoczyliśmy w pociąg i dojechaliśmy do przystanku Trocadéro. Stamtąd jest bardzo ładny widok na wieżę. Można też przejść rzekę i podejść pod wieżę, albo na nią wyjechać. Rozśmieszyli nas trochę ludzie, którzy w beretach i z balonikami robili sobie zdjęcia. Wygląda, że już standardowe selfie to przeżytek a zwykłe zdjęcia pozujące też są nie modne. Ja uważam, że jednak dobry fotograf zawsze kryje się za obiektywem więc zostanę przy moich zdjęciach widoków i architektury.
W Paryżu większość zabytków jest pomiędzy rzeką Sekwaną a polami Elizejskimi. Dlatego łatwo można przejść na nogach i nie trzeba za bardzo korzystać z komunikacji miejskiej. Polecam zawsze przejechanie się do najdalszego punktu a potem idąc przybliżać się do hotelu. Dlatego nasza droga zaczyna się od wieży Eiffel a kończy na Bastylii i naszym hotelu, który był przy Gare de Lyon. W Paryżu metro jest dość rozbudowane. Widać, że inwestują w nie bo część stacji jest w remoncie a inne są już piękne i udekorowane pod kątem dzielnicy w której się znajdują. Jako ciekawostka to w niektórych liniach już nie ma konduktora. Dzięki temu pociągi są na czas i mogą częściej jeździć.
Z wieży do Łuku Triumfalnego jest około 20 min na nogach. Pogoda nam dopisała więc spacerek był jak najbardziej wskazany. Łuk Triumfalny został wybudowany na pamiątkę ludzi, którzy zginęli w rewolucji Francuskiej i wojnach Napoleońskich. Jest tam też grób nieznanego żołnierza upamiętniający żołnierzy, którzy zginęli podczas drugiej wojny światowej. Ludzie najbardziej kojarzą łuk jako koniec Pól Elizejskich, oraz z rondem, które otacza łuk. Rondo jest duże i często na filmach amerykańskich się śmieją, że jak na nie wjedziesz to nie wiesz jak wyjechać. Na łuk można wyjść. Podobno jest stamtąd całkiem fajny widok na rondo, Paryż no i oczywiście wieżę. Pomimo, że ja tam nigdy nie byłam nie udało nam się wyjść. Kolejka za biletami była dość długa i stwierdziliśmy, że mamy lepsze rzeczy do robienia niż tracić w niej czas.
Niestety w dobie internetu turystyka zaczyna być przekleństwem miast. Z jeden strony turyści to chodzące portfele i zostawiają dużo pieniędzy w kraju / mieście. Z drugiej jednak strony podróżowanie teraz przypomina bardziej zaliczanie i ludzie chcą zobaczyć jak najwięcej przez co odwiedzają atrakcję za atrakcją. Niestety w dzisiejszych czasach trzeba bardziej planować wakacje. Rezerwować bilety na atrakcje turystyczne wcześniej, robić rezerwacje w restauracjach a hotele rezerwować odpowiednio wcześnie, żeby dostać dobrą cenę.
Zaraz obok łuku triumfalnego jest siedziba główna mojej firmy matki, czyli Publicis Groupe. Nawet nie sądziłam, że są oni tak sławni, że nawet restauracja na dole nazywa się Publicis Cafe, mają też Publicis Drogerię i Publicis Kino. W tym biurze nie znam jeszcze nikogo więc nie wchodziliśmy ale i tak fajnie było zobaczyć budynek z zewnątrz – jest dość ciekawy.
Od tego miejsca można się przejść Polami Elizejskimi, aż do Place de la Concorde. Jest to jednak ulica typowo handlowa ze sklepami z ciuchami i pamiątkami. Tak więc my weszliśmy w boczne uliczki i przespacerowaliśmy się bliżej rzeki. Tutaj znajdują się najbardziej ekskluzywne hotele. Właśnie teraz rozpoczyna się Fashion Week w Paryżu (25.09-03.10), więc widzieliśmy wiele czerwonych dywanów, limuzyn, ludzi pozujących i fotografów na każdym kroku.
My na szczęście na świecie mody się nie znamy więc nie robiło na nas wrażenia kto wychodził z auta. Robi za to na nas wrażenie architektura więc poszliśmy dalej w kierunku Placu Concorde. Jest to największy plac w Paryżu i zajmuje obszar 21.3 akrów. Plac ten jest po części architektonicznym arcydziełem. Patrząc z ogrodów Louvre na plac widać pomnik w formie szpikulca. Następnie w linii prostej jest łuk triumfalny, a za nim dzielnica biznesowa z kolejnym (tym razem nowoczesnym) łukiem. Z tego miejsca można wzrokiem objąć również wieżę Eiffel. Wszystko pięknie wygląda jak się opisuje – ale nie wygląda pięknie jak jest zachód słońca i słońce tak oślepia, że ciężko jest patrzeć a tym bardziej zrobić zdjęcie.
Troszkę już łaziliśmy więc przyszedł czas na przerwę. Nie ma większego znaczenia co piliśmy – jakieś winko i piwko, ale ma znaczenie co jedliśmy. Crème brûlée – jakoś do tej pory ten deser nie należał do moich ulubionych. Tak było dopóki nie spróbowałam wczoraj. Był przepyszny. Taki budyniowaty, lekki i idealnie słodki. Te amerykańskie niestety są za słodkie i jakoś nigdy mi nie podchodził. Chyba, rzeczywiście co kraj to obyczaj i w każdym kraju trzeba mieć ten swój ulubiony deser. W końcu nie ma jak Tiramisu we Włoszech, Sacher tort w Austrii, sernik (cheescake) w Stanach, czy piszinger w Polsce.
Paryż oczywiście słynie nie tylko z mody ale również ze sztuki. Jest tu wiele muzeów i kolekcja dzieł sztuki jest niesamowita. Mi osobiście najbardziej podoba się muzeum Orsay, Louvre oczywiście jest najsłynniejsze i ma dużo większą kolekcję ale jest strasznie z komercjalizowane. Tłumy ludzi chcą tam wejść, żeby sobie tylko zrobić zdjęcie z Mon Lisa. Jak wejdziesz do muzeum to już na dzień dobry masz strzałki, gdzie iść, żeby zobaczyć ten obraz. Ciekawe ile ludzi idzie zobaczyć coś więcej i naprawdę skorzysta z tego co to muzeum ma do zaoferowania.
Kolejnym punktem był Hotel de Ville – kiedyś najdroższy i najbardziej ekskluzywny hotel w Paryżu. To tutaj zatrzymywali się wszyscy ważni ludzie ze sceny politycznej i nie tylko. Aktualnie jest to budynek rządowy gdzie odbywają się gale albo inne spotkania biznesowe. Chyba nikogo ważnego nie ma aktualnie w mieście bo hotel wyglądał dość smutno i ciemno...za dnia wyglądał na bardziej uczęszczany.
Darek chciał mi pokazać Hotel de Ville więc ja mu się odwdzięczyłam Centrum Pompidou. On pokazał mi najładniejszy budynek w mieście a ja jemu najbrzydszy. Budowa Centrum Pompidou została zakończona w 1977 roku. Wiele Paryżanów nie lubi tego budynku i uważa, że jest on dość szkaradny. W nocy jak jest ładnie oświetlony to nawet nie wygląda najgorzej, natomiast w ciągu dnia nie prezentuje się najlepiej. W budynku znajduje się muzeum sztuki nowoczesnej i największa biblioteka w mieście, ale też kino i oczywiście restauracja. Restauracja jest na samej górze i można zjeść kolację z super widokiem.
My jednak widok zamieniliśmy na smaczne jedzenie i poszliśmy do restauracji Pain. Vin. Fromage. Niestety nie mieliśmy rezerwacji więc musieliśmy swoje odstać. Jednak perspektywa dobrego Raclette motywowała mnie do podpierania ściany i czekania na moją kolej. Udało się – dokładnie po 22 minutach doczekaliśmy się na stolik. Restauracja jest dość mała ale chętnie tam pójdę znów.
Załoga super miła – już nie ma tej Francji którą znamy sprzed lat. Teraz każdy mówi po angielsku albo przynajmniej się stara. Angielski jest mile widziany a nie jak dawniej jak nie mówiłeś po Francusku to w ogóle się nie odzywaj. Chętnie mieszaliśmy angielski z grzecznościowymi słówkami po Francusku i nikt się nie oburzał a wręcz przeciwnie wszyscy się uśmiechali.
Jak sama nazwa mówi jest to serownia. Podają sery i wędliny a do tego fondue albo raclette. My osobiście wolimy raclette. Nie było to niestety tak fajne jak 2.5 roku temu w Les Tres Valles. Tym razem dostaliśmy typowe łopatki i palnik ale i tak ser był przepyszny i zajadaliśmy aż się uszy trzęsły. Darek też ocenił, że mają dobre ceny na wina i pomimo, że w restauracji to kosztują one podobnie jak u niego w sklepie. Super – tak więc kolacja z przepysznym winkiem przeleciała, aż nawet nie zorientowaliśmy się kiedy zostaliśmy sami w restauracji. Na koniec Pan (chyba właściciel) namówił nas na sernik i pożegnał symbolicznym Calvados – nie do końca był to soczek jabłkowy ale jak częstują to wypić trzeba.
Takim sposobem przeszliśmy cały brzeg Sekwany. Z restauracji do hotelu mieliśmy już tylko 20 minut więc ruszyliśmy przed siebie. Po drodze jeszcze udało nam się zobaczyć Bastylię – a raczej kolejne rondo z pomnikiem na środku. Zdjęcie musiało być – nie pytajcie się co to leci na zdjęciu. Do dziś nie wiem co za ufo udało mi się uchwycić.
2018.09.23 Paryż, Francja (dzień 2)
Niedziela – normalni ludzie idą na brunch, do kościoła, śpią do południa...my za to znów wskakujemy w pociąg. Każdy robi to co lubi. Za 2.5h z centrum Londynu powinniśmy się znaleźć w centrum Paryża. Muszę przyznać, że ciekawa opcja jak na niedzielne popołudnie.
My w Paryżu mamy zamiar spędzić trzy dni, więc nie do końca jest to tylko niedzielna przejażdżka, jednak widząc ludzi w pociągu doszłam do wniosku, że przy tak szybkim połączeniu można naprawdę wyskoczyć na kolację do znajomego albo na zakupy do Paryża, czy na dobre angielskie piwo.
Szybka kolej to jest przyszłość. Na krótkie odcinki, powiedzmy do 1,000 kilometrów wyprzedza samoloty, pod warunkiem, że jest dobrze zaplanowana i nie ma opóźnień. Podróżując po rozwiniętych krajach często używamy pociągi do przemieszczania się pomiędzy dużymi miastami. Tym razem też tak było. Londyn-Paryż bez przystanku w niecałe 3 godziny. Z centrum Londynu do centrum Paryża w 3 godziny nie ma szans żadnym samolotem. Cena za bilet jest porównywalna do samolotu, ale w pociągach masz większy komfort, więcej miejsca i mniejsze ograniczenia jeśli chodzi o bagaż i towary jakie się przewozi. Pociąg jest dosyć długi i posiada 18 wagonów. Z czego 16 przeznaczonych jest dla pasażerów, a dwa pozostałe to bar i restauracja. W miarę wygodne siedzenia, które niestety się nie rozkładają. Przynajmniej w klasie 2, w której jechaliśmy. Odległość między siedzeniami trochę większa niż w samolotach. Komfort jazdy był ok. Nie mam jakiś dużych zastrzeżeń. Jednak widać, że Europa w szybkiej kolei jest dalej trochę za Azją. Nie wspomnę tutaj o Ameryce, w której szybka kolej jak na razie nie istnieje. Prędkości są porównywalne, ale mimo, że jest to jeden z najszybszych pociągów w Europie to widać różnice jak się porówna do japońskich super-expresów. Podczas podróży 300km/h wyczuwało się nierówną trakcję kolei, a także zakręty nie były idealnie wyprofilowane. Piwo na moim stoliczku niestety się przesuwało i gdybym nie trzymał je ręką to pewnie by spadło wiele razy. Przyjechaliśmy do Paryża 11 minut opóźnieni. Jest to niedopuszczalne w japońskich Shinkansenach, w których wszystko działa co do sekundy. Jeździliśmy tam dwa tygodnie pociągami i ani raz nie zdarzyło się żadne opóźnienie. Pociągi Londyn-Paryż jeżdżą średnio co pół godziny. Dla przykładu Tokyo-Kyoto jeździ co dwie minuty i nie może tam być żadnego opóźnienia. W Japonii jak budowali kolej to od razu tory były planowane do dużych prędkości. Ten pociąg pewnie jedzie po torach na których kiedyś jechały składy 200 a nie jak teraz 300 na godzinę. Zakręty nie są wyprofilowane do takich szybkości i niestety pasażer to odczuwa. Każda nawet najmniejsza nierówność jest wyczuwalna. Coś jak turbulencje w samolotach. Porównuje to tylko do japońskich pociągów, ale są plany, że może za rok sprawdzimy chińskie, koreańskie i tajwańskie super-ekspresy. Wtedy napiszemy szersze sprawozdanie. Jak narzazie dobrze, że Europa coś w tym kierunku robi i turysta więcej czasu spędzi na zwiedzaniu niż na przemieszczaniu się. Jednak Europa, proszę się pospieszyć, bo Azja już testuje pociągi co „lecą” 500+ km/h. Lecą, a nie jeżdżą. Ona już nie mają kół, tylko magnesy.
A Ameryka? Cóż, Ameryka dalej śpi i uważa, że podróż samolotami, albo wielkimi, paliwożernymi samochodami to dalej przyszłość....!!! Szkoda, że tak myślicie. Bo o wiele bardziej bym się przejechał w dwie godziny do resortów narciarskich w Vermont niż stał w korkach 5-6 godzin i pokonał ten sam dystans. Już jeżdżą narciarskie pociągi z Londynu w Alpy od grudnia do kwietnia. Reklamują się, że będziesz w alpejskich kurortach szybciej, taniej i bezpieczniej. Pewnie z innych europejskich miast jest podobnie. Tak trzymać Europa! Dawno temu był projekt, że zbudują kolej w Stanach z lotniska w Denver w resorty narciarskie w Colorado. 10 lat później ten projekt wciąż jest (w fazie projektu), a ludzie dalej czekają, aż odśnieżą autostradę I-70. Albo gorzej, ludzie giną na tej drodze jadąc w śnieżycy na wymarzone zimowe wakacje. Widocznie amerykański rząd woli pieniądze przeznaczać na jakieś inne, na pewno „ważniejsze” projekty...
Widzę, że Darek rozpisał się o pociągach, natomiast ja wspomnę, że dla mnie największe doświadczenie to było być pod wodą przez około 40 km. W sumie to nie zdajesz sobie z tego sprawy bo tunel to tunel. Ale ciekawi mnie trochę jak przebiega akcja ratunkowa w takim tunelu. Jest to też chrapka dla terrorystów. Na szczęście każdy jest skanowany i sprawdzany na 10 stronę. I dobrze bo dzięki temu bezpiecznie dojechaliśmy do Paryża i nie musieliśmy się przekonywać jak wygląda ewakuacja w tunelu pod wodą. Może plan ewakuacyjny nie jest potrzebny bo szanse przeżycia są nikłe. Z lekkim opóźnieniem dotarliśmy do dworca Gare du Nord, czyli dworzec północny. Jak na północny dworzec to było tu bardzo południowo. Przez dobre parę minut zastanawialiśmy się czy myśmy dojechali do Paryża czy do Nairobi. Jednak było dość kolorowo na dworcu. I mam tu na myśli ubrania ludzi, którzy ubrani byli w dość tradycyjne stroje afrykańskie. Przed nami jednak było nie lada zadanie, musieliśmy się dostać na dworzec Gare de Lyon, koło tego dworca bowiem jest nasz hotel. Google przyszło nam z pomocą i podpowiedziało, że powinniśmy wziąć pociąg RER zamiast metra. Nie znając się na sieci komunikacji zaufaliśmy technologii. Na peron trafiliśmy ale jednak łatwo nie było, część pociągów odwołana, monitory pokazują co innego co minutę, informacje wyświetlają się przy złych peronach, czyli ogólnie zamotka na maksa a ludzi na peronie przybywa z każdą minutą. Jakoś udało nam się rozgryźć tą zagadką wzięliśmy pierwszy pociąg co przyjechał, przesiedliśmy się na inny i wreszcie dojechaliśmy do naszego hotelu – Citizen M.
Citizen M to sieć hoteli, w rękach prywatnego biznesmena a Amsterdamu. Są to w miarę nowe hotele i zdecydowanie wyróżniają się wyglądem. Nigdy w nich jeszcze nie spaliśmy więc w ramach badania konkurencji (żartuję – wygrała ciekawość) zdecydowaliśmy się tu zatrzymać.
Hotel jest zautomatyzowany. Check-in robisz sobie sam przy komputerze, w pokoju światła, żaluzje i cała reszta jest sterowana komputerowo. Możesz sobie robić światła jak w dyskotece albo puścić romantyczne czerwone światło. No tak romantycznie musi być bo przecież jesteśmy w Paryżu – choć - “We don't do that shit anymore” - ale o tym później. Pokój jest mały ale bardzo fajnie urządzony – coś na połączenie nowoczesności i kapsułowych hoteli z Japonii. Nie wiele większy, niż hotel w Singapurze ale za to bardzo ustawny. Pokój jednak wygrał ze względu na widok. Jakby na to nie patrzyć to wieżę Eiffla widać z naszego okna a do tego Sekwanę i Katedrę Notre-Dame.
Widok z okna nam nie wystarczył więc ruszyliśmy w miasto. Był już wieczór więc za bardzo nie chcieliśmy chodzić. Nadal chcieliśmy coś zobaczyć ale przede wszystkim zjeść dobrą kolację. Po moim ostatnim pobycie w Paryżu mam sentyment do restauracji Le Chat Noir, koło placu Pigale i Moulin Rouge. Jest to też niedaleko katedry Sacre Coeur więc przeszliśmy koło katedry, a potem na dół do restauracji.
Ładne zdjęcie, nie? No właśnie – mam nową zabawkę, nowy obiektyw. Obiektyw typu Tilt & Shift pomaga nie tylko uchwycić na zdjęciu cały budynek to jeszcze sprawia, że ściany są prostsze niż w przypadku zwykłych aparatów. Cały weekend będę testować ten obiektyw ale pierwsze wrażenie zrobił na mnie duże i już się z nim zaprzyjaźniłam.
Katedra Sacre Coeur położona jest na wzgórzu i trzeba się na nie wspiąć ale za to w nagrodę dostaje się niesamowity widok na miasto, oczywiście ze sterczącą wierzą. W środku katedra jest przepiękna choć tym razem nie wchodziliśmy do środka. Oboje z Darkiem Paryż znamy dość dobrze – przynajmniej jeśli chodzi o atrakcje turystyczne. Tak więc tym razem chcemy pochodzić, porobić zdjęcia popularnych zabytków ale raczej nie tracić czasu, żeby na nie wyjechać czy wejść do środka. Tak więc zamiast wchodzić do środka, małymi uliczkami dzielnicy Montmartre zeszliśmy na dół na bulwar Clichy.
Po drodze chcieliśmy zobaczyć Wall of love – ścianę na której wypisane są wyznania miłosne w każdym języku. Nie jest to jakaś atrakcja turystyczna ale skoro już jesteśmy w mieście miłości i przechodzimy koło niej to chcieliśmy zdjęcie pstryknąć. Jednak jak to się mówi “We don't do this shit anymore.” I jest w tym dużo prawdy. Paryż to już nie jest romantyczne miejsce, które znamy z filmów. Więcej tu Sex-Shopów niż romantycznych kawiarni, a turyści przeplatają się z imigrantami którzy sprzedają migające wierze Eiffla na każdym rogu. Nie jest to Paryż który Darek pamięta sprzed 18 lat czy ja sprzed 7 lat. Jednak dla dużego miasta 10 lat robi straszną różnice. Miasta takie jak Paryż, Londyn czy Nowy Jork, które lata świetności miały w latach 60-80 nie potrafią wytrzymać napływu ludzi i różnych kultur, często budynki czy metro są stare i potrzebują remontu na który przeważnie miasto nie ma pieniędzy. Teraz na topie są miasta jak Amsterdam, Kopenhaga, nie wspominając o krajach Azjatyckich.
Boulevard de Clichy pomiędzy stacją Pigalle i Blanche to przede wszystkim Sex Shops, Moulin Rouge, no i moja ulubiona restauracja Le Chat Noir (czarny kot). Jak w tym otoczeniu znalazła się taka fajna restauracja? W XIX wieku dzielnica Montmart była dzielnicą bohemii Paryża. To tutaj spędzali większą część czasu malarze i artyści. Pierwsza lokalizacja Le Chat Noir była przy Boulevard de Rochechourart i została otwarta w roku 1881. Było to jeden z pierwszych kabaretów i nocnych klubów. Kabaret był przenoszony kilka razy i jego ostatnia lokalizacja jest przy Boulevard de Clichy, gdzie lokal przekształcony jest w restaurację, z muzyką na żywo. To dla tego pianina i tej muzyki wróciłam ponownie w to miejsce.
Również w tym miejscu (na Clichy) w roku 1889 powstał inny słynny kabaret Moulin Rouge. Słynny budynek spłonął w 1915 roku ale już w 6 lat po pożarze został odbudowany i działa do dziś. Kiedyś słynny kabaret teraz jest tylko pułapką dla turystów. Podobno dużo mu brakuje do dawnej świetności i jakości występów. Dziś to tylko droga rozrywka dla nie wtajemniczonych turystów. Wiem – osobiście tam nigdy nie byliśmy więc zdania nie powinnam mieć ale jednak to słyszałam bardzo dużo negatywnych opinii więc postanawiam zastanowić się dwa razy.
Na nas przyszedł czas. Chcieliśmy zdążyć do domu przed zamknięciem metra. Nie jesteśmy pewni o której zamykają metro w Paryżu ale wiedzieliśmy, że po północy może być problem z dostaniem się do hotelu komunikacją publiczną. Tak, że wskoczyliśmy w jedno metro, potem drugie a potem trzecie....tak trzy linie metra musieliśmy wziąć ale wszystko zgrało się w czasie i już po 20 minutkach byliśmy z powrotem w pokoju.
W Paryżu są dwa rodzaje pociągów, którymi można się poruszać po mieście. Jedne to podstawowe metro, drugie to RER. RER to bardziej podmiejskie pociągi, które mają miej przystanków w mieście ale za to jadą dalej poza centrum. Metro jak to metro. Kupując bilet za 1.90 EUR można poruszać się oboma pociągami. Najpierw braliśmy RER bo tak nam podpowiadało Google – no tak mniej przystanków czyli szybciej można się dostać z A do B. Natomiast wracaliśmy już Metrem. Wydaje nam się bardzo na czas, czystsze niż RER i bezpieczniejsze. Tak więc zamiast słuchać Google czasem warto załadować mapę metra na telefon i samemu wymyślić jak wrócić do domu. Google robi z nas głupich ludzi, którzy nie potrafią podjąć decyzji jak jakiś pociąg jest odwołany.