2018.11.04 New Orleans, LA (dzień 2)
Nowy Orlean jest specyficznym miastem. Większość ludzi uwielbia to miasto. Chyba nie spotkałam nikogo kto by nie polubił tego miasta. Na ulicach widzi się ludzi w wieku od 21 do 81...a może i młodszych. Bourbon Street jest najsłynniejszą ulicą, ale też najbrudniejszą...a mimo to wszyscy tam spacerują. Co więc jest takiego w tym mieście, że przyciąga ludzi w każdym wieku i każdy w pewnym momencie znów zatęskni żeby tam być…
Odpowiedź jest prosta - muzyka! Od lat wiadomo, że muzyka łączy pokolenia. Że nic tak nie uspokaja i porusza jak parę dźwięków ulubionej piosenki. Siedem lat temu właśnie taki muzyczny raj znaleźliśmy na Frenchman street. Dziś wieczorem mamy w planie zaglądnąć tam. Zanim jednak to się stanie to trochę poplątamy się po starych kątach i zobaczymy co sie zmienilo.
Pierwszy przystanek? Śniadanie...czyli Beignets.
Nie wiem czy pod ta nazwa można je spotkać gdzieś indziej, ale w Nowym Orleanie jest to najpopularniejszy deser. Podobno najlepsze można zjeść w Cafe du Monde. Byliśmy tam lata temu i paczki były dobre wiec zdecydowaliśmy ze pączki na śniadanie to rewelacyjny pomysł. Wygląda ze nie tylko my tak stwierdziliśmy. Kolejka ciągnęła się w nieskończoność. Zarówno dla tych co chcieli kupić na wynos jak i tych czekających na stolik. Muszę przyznać że troszkę mnie to zszokowało….ale tylko troszkę bo w Nowym Orleanie jak nie ma kolejki to nie ma po co wchodzić….co ten internet robi z ludźmi.
My nie mieliśmy czasu i ochoty marnować 30 minut czekając na paczki i poszliśmy do innej i skończyliśmy na bagel nowojorskim z łososiem. Beignets są robione podobnie jak polskie paczki tylko nie mają nadzienia i są troszkę lżejsze jeśli chodzi o ciasto. Do tego podają je z niesamowita ilością cukru pudru wiec po jednym gryzie jest się całym białym.
Przy śniadaniu była długa dyskusja….bardzo długa. Dyskusja na temat co dalej zwiedzać. Atrakcja numer jeden wg. Tripadvisor'a w Nowym Orleanie to muzeum Drugiej Wojny Światowej. Tylko co Amerykanie wiedzą o tej wojnie...a tym bardziej co taki Nowy Orlean o tym wie… Chyba nie do końca uzyskamy odpowiedź na to pytanie. Jakoś nie przekonałam Darka żebyśmy tam poszli. Z dwojga złego wybrał szwendanie się po okolicy i podziwianie francusko-kolonialnej architektury.
Teraz jak mam nowy obiektyw do zdjęć architektury to Darek musi uzbroić się w cierpliwość bo ustawianie żeby zrobić jedno zdjęcie zajmuje od jednej do pięciu minut. Ale cóż….sam mi kupił taka zabawkę.
Jego cierpliwość została nagrodzona i zrobiliśmy sobie przerwę w najstarszym barze w stanach, Laffite’s Blacksmith Shop Bar. Budynek wybudowany w 1722 roku jest podobno najstarsza budowla zaadoptowana na bar.
Przerwa, zdjęcia, więcej zdjęć i dalej zdjęcia i znów przerwa. Darek pewnie skomentuje….no własnie za dużo tych zdjęć a za mało przerw. Tak więc idąc szlakiem starych kątów doszliśmy do Acme Oysters.
Oczywiście kolejka musi być. Na szczęście mało kto chce siedzieć przy barze więc udało nam się wśliznąć w miarę szybko. Z Acme jest kolejna historia. Siedem lat temu znajomy nam powiedział ze w Acme są najlepsze ostrygi na świecie. Światowy z niego człowiek wiec mu uwierzyliśmy. Wtedy jedliśmy ostrygi może raz czy dwa razy w życiu wiec uwierzyliśmy we wszystko. Wzięliśmy specjalność zakładu. Ku mojemu zaskoczeniu ostrygi były smaczne i bardzo czosnkowe. Jednym słowem sos zabija smak. Mimo to ostrygi zasmakowały nam i przez kolejne siedem lat oblizywaliśmy się na samo wspomnienie Acme.
Stety, niestety, nasze kubki smakowe ewaluują, ostryg w życiu już trochę zjedliśmy i doszliśmy do wniosku że sos zabija smak, że nie jest to warte kolejki i że pewnie tu kiedyś wrócimy ale nie będziemy się już oblizywać na myśl o Acme przez następne 10 lat.
Chcieliśmy troszkę popracować na blogu więc grzecznie po jednym piwku i 12 ostrygach opuściliśmy lokal…tylko nie do końca mogliśmy to zrobić. Lunął jeden z tych tropikalnych deszczów który trwa krótko ale jak lunie to na maksa. Szybka decyzja i przebiegliśmy do Bourbon House
Tu nie muszę wiele opowiadać….przytoczę tylko fragment rozmowy z kelnerką.
Darek zaczął swoje litanie
czy mogę prosić 1 oz, 10 year Bulleit, 1 oz Jim Bean Double Oak i jeszcze jeden mały High West Yippie Ki-Yay...
oczywiście! - odparła kelnerka zabierając kartę drinków
ja sobie zatrzymam ją jeszcze na chwilkę - walecznie odparł Darek
Pan chyba musi lubić burbony - podsumowała kelnerka
Tak, to moja praca…
Kelnerka nie wiedziała już co odpowiedzieć, uśmiechnęła się tylko i grzecznie przyniosła burbony do testowania. Czy życie nie jest piękne jak się kocha co się robi? Człowiek który kocha swoja prace nie przepracuje ani godziny - coś w tym jest.
Dobrze że deszcze szybko przestał padać bo lista burbonów była długa. Poszliśmy do hotelu popracować ale szybko wciągnęła nas Jenga...lubimy różnego rodzaju gry wiec długo się nie wahaliśmy i ruszyliśmy do budowania wieży…wybudowaliśmy co do ostatniego klocka…czyli wygląda że pokonaliśmy grę...dalej nie dało się nic wyciągnąć. A Jenga była duża...jak człowiek.
W Acme na ostrygach byliśmy ale na wieczór wybrałam restauracje z prawdziwymi ostrygami, Peche. Nauczona po paru wcześniejszych wyjazdach, tym razem się przygotowałam i zrobiłam rezerwację wcześniej. Wczoraj Steakhouse, dziś owoce morza. Zdziwiło nas że restauracja nie jest w kierunku Bourbon street a wręcz przeciwnie, oddala się od niej. Czyzby to byl nowy trend i Bourbon czy Frenchman streets są dla turystów a lokalni przenoszą się w inne dzielnice - calkiem mozliwe. Spacerkiem doszliśmy do knajpy, zastanawiajac sie co moze byc na tych cichych ulicach…kolejne zaskoczenie przyszlo jak weszlismy do srodka. Restauracja byla pelna. Niedziela wieczór, restauracja nie w centrum miasta a o wolny stolik ciężko.
Oczywiście ostrygi poleciały na dzień dobry, potem pasta z wędzonego tuńczyka (pychota...niebo w gębie…), no a na koniec cała ryba jako danie główne. Kelnerka była przemiła a ludzie uwijają się jak mróweczki. Znaleźć dobrych pracowników a biznes będzie się sam kręcił...tylko gdzie są ci dobrzy pracownicy.
Oczywiście tutejsze surowe ostrygi nie ma co porównywać z pieczonymi w sosie, Acme. Ciekawe jednak było wino. Wzięliśmy białe wino, z rejonu Rioja. Białe wino z tego rejonu nie należy do popularnych a tym bardziej jak jest dziesięcio-letnie. Nawet Darek był w szoku i mówił że takiego jeszcze nigdy nie pił. Ale ciekawe….takie wyleżane białe wino...idealne do pysznego jedzenie.
Frenchmen Street….no tak gadam i gadam (a raczej pisze) o tej ulicy a jeszcze tam nie doszliśmy. Po kolacji, dłuższym spacerkiem poszliśmy w kierunku Frenchman Street. Z jednego końca na drugi idzie się ponad 30 min więc przerwę zrobiliśmy sobie w Pat O'Brian. Kolejny bar z naszej przeszłości. W barze tym jest piano bar. Zapamiętaliśmy to miejsce jako spokojny bar gdzie można posłuchać gry na pianinie i napić się najlepszego drinka Hurricane. Niestety w barze było wiele ludzi w fazie “mam talent” (dla niewtajemniczonych polecam oglądać kabaret). Ludzie ci przekrzykiwali pianino myśląc że umieją śpiewać. Usiedliśmy przy barze i zobaczyliśmy jak zrobiony jest ten słynny drink. Beznadziejna tania wódka, jakiś masowy sok który pewnie więcej ma cukru niż owoców a wszystko udekorowane wisienka. Nie dziwie się ze ostatnio w Nowym Orleanie miałam kaca jak się taki syf pilo. Teraz już dorośliśmy i wolimy wypić piwo niż jakiegoś drinka gdzie nie wiadomo co jest zmieszane.
Na Frenchman Street mieliśmy dwa miejsca, które zapamiętaliśmy dobrze i które chcieliśmy odwiedzić Spotted Cat i Maison. Spotted Cat był OK, choć zespół mógł by mieć trochę więcej werwy. Maison jak większość jazz klubów przerobiła się w night club i muzyka już była bardziej pop niż jazz.
Jutro poszukamy prawdziwego Jazzu. Pierwsze dwa dni były dla nas podrożą do przeszłości. Nie zawsze jest to dobre doświadczenie i często człowiek może się rozczarować. Miejsca które odwiedza się często, później przez lata się idealizuje. Potem jak się w nie wraca to często niestety przychodzi rozczarowanie. Pewnie te wszystkie miejsca Acme, Pat O’Brian, Maison, Spotted Cat nie wiele się zmieniły przez lata...ale wygląda, że to my wydorośleliśmy, doświadczyliśmy więcej, widzieliśmy i spróbowaliśmy więcej i podnieśliśmy poprzeczkę. Nadal wieżę, że są w Nowym Orleanie nowe miejsca które pokochamy, jak Peche. Mam nadzieje ze jutro odkryjemy ich więcej.