2019.01.03-04 - Park City & Canyons (dzień 3 & 4)

Kolejny dzień na nartach. Wczoraj cały dzień spędziłem w Park City, więc dzisiaj najwyższa pora odwiedzić Canyons, które jest znacznie większe.

Szybko dwoma wyciągami dojechałem do gondoli Quicksilver, która przerzuca narciarzy między resortami. Gondolę tą otwarli dopiero dwa lata temu. Wcześniej narciarz jak się chciał przemieszczać między resortami to musiał autobusami się tułać. Na szczęście te czasy już minęły i w ciągu 10 minut znalazłem się w innym resorcie.

Canyons resort jest bardzo szeroki, potrzebujesz dobry plan jak chcesz dojechać do końca i wrócić do Park City. Gondolę między resortami zamykają o 15:30. Oczywiście ja nie chciałem tylko zaliczyć resortu, chciałem też go poznać i pojechać w ciekawe miejsca. Jak nie zdążę to zawsze są autobusy. Większość ludzi na wyciągach mówiła, że Canyons jest lepszy niż Park City. Też mówili, że Canyons uratował Park City, dokładając mu znacznie więcej terenów narciarskich.

Z gondoli zjechałem do pierwszego wyciągu, potem drugiego, trzeciego..... i tak zacząłem poznawać resort. Wydawało mi się, że jest znacznie mniej ludzi niż w Park City. Może dlatego, że jest to bardziej rozłożyste i ludzie się rozjeżdżają po wszystkich zakamarkach.

W końcu dojechałem do słynnego wyciągu Ninety-Nine 90. Nazwa pewnie pochodzi od szczytu na jaki on wyjeżdża. Szczyt ma wysokość 9,990 stóp i jest on najwyższy w Canyons. Pogoda była idealna, więc widoki też były cudowne.

Ze szczytu jest tylko jeden rodzaj tras, wszystkie podwójne diamenty, więc nie było za wielkiego zastanawiania się którą trasą mam jechać.
Zjechałem na dół i tak fajnie było, że znowu wsiadłem na ten sam wyciąg i wyjechałem na górę. Wtedy zobaczyłem, że wyżej są ślady ludzi i można wyjść na sam szczyt i zjechać na drugą stronę.

Niewiele się zastanawiając, odpiąłem narty, rozpiąłem buty, ściągnąłem kurtkę i ruszyłem do góry. Od razu było ciepło. Spacer w słońcu, w południe, stromo do góry po śniegu na 3,000 metrów wymagał trochę wysiłku. Po 12-15 minut zdobyłem szczyt.

Warto było. Bezwietrzna, słoneczna pogoda i te cudowne widoki. Postałem chwile, odpocząłem i zacząłem się zastanawiać jak tu zjechać. Mogłem wrócić do resortu, albo jechać dalej w ciekawsze tereny.

Świetna pogoda, niskie zagrożenie lawinowe i dobra widoczność nakłoniły mnie żebym wyjechał z resortu i pobawił się na otwartych terenach.

Dobrze, że tu pojechałem, było jak w bajce. Może nie było za wiele puchu, ale i tak było miękko i bez lodu. Gdzieś pod koniec usiadłem sobie w śniegu, otworzyłem piwko i podziwiałem widoki przez parę minut.

Chciało by się pojechać jeszcze raz, ale niestety czasu nie było. Przede mną jeszcze wiele zjazdów o wybiła już godzina 13.
Znowu musiałem wziąć parę wyciągów żeby dojechać do samego końca Canyons.

No może prawie do końca. Na samym końcu jest fajna ściana, która niestety też wymagała „spacerku” do góry. Wyglądała zachęcająco, a zwłaszcza zjazd z niej.
Niestety była już późna godzina i bałem się, że nie zdążę na gondole do Park City. Wrócę tu za parę dni.

Nawet nie było czasu nigdzie żadnego lunchu zjeść, tylko szybko trzeba było wracać do domu. Parę wyciągów i parę zjazdów i już byłem przy gondoli która mnie przerzuciła do mojej wioski.

Było już prawie koło 16, ale jeszcze załapałem się na ostatnio krzesełko na samą górę.

Teraz już spokojnie, pomału, po prawie pustych trasach zjechałem na dół gdzie już Ilonka czekała i znalazła fajną knajpkę na odpoczynek. W Utah jest nadal ciężko z après ski. Dalej mormońskie przepisy są mocne i ciężko jest cokolwiek zmienić. Ale o tym już Ilonka opisze w następnych wpisach.

Ja byłem tylko o śniadaniu a była już 17. Pierwsze co zrobiłem to rzuciłem się na mięso. Lunch i kolacja w jednym. Oszczędność czasu i kasy. W sumie nie było to byle jakie mięsko. Załapałem się na Wagyu Beef. Było pyszne. W sumie to byłem tak głodny, że nawet byle jaki kurczak by mi smakował. Ach ta dieta narciarska. Najlepsza ze wszystich diet....!!!

PIĄTEK, 4 STYCZEŃ.
Po wczorajszych wojażach po resortach dzisiaj postanowiłem sobie, że tylko będę jeździł w Park City. Spokojnie, delikatnie, bo nogi dalej bolały.

Po paru zjazdach nogi wróciły do normy i znowu zacząłem wyszukiwać ciekawszych terenów.

Wyciąg Jupiter idzie na najwyższą górę w Park City, którą jeszcze do końca nie poznałem. Trzeba się z nią lepiej zaprzyjaźnić.

W tym rejonie spędziłem dzisiaj większą część dnia. Czasami przez pomyłkę wjeżdżałem na zmuldzone trasy,

a czasami na stromsze odcinki.

Pogoda cały dzień była słoneczna, dobra widoczność, więc można było się bawić.
Nie sypało już parę dni i zaczynają pojawiać się czarne plamy. Jutro i w niedzielę ma spaść dużo śniegu. Miejmy nadzieję, że też będę miał okazje pobawić się w tym słynnym, lekkim, suchym puchu w Utah.
Dzisiaj wieczorem dolatuje mój kolega z NY, więc od jutra już będę miał partnera do wyszukiwania ciekawych tras.

Previous
Previous

2019.01.05 - Park City, UT (dzień 5)

Next
Next

2019.01.02 Park City (dzień 2)