2021.03.02 szczyt Quarry, Steamboat, CO (dzień 4)
Dziś dla odmiany zamieniliśmy nartki na rakiety śnieżne. Przynajmniej takie mieliśmy plany ale jak się okazało nawet rakiety nie były potrzebne. Narty dziś miały dzień odpoczynku i postawiliśmy na chodzenie po górach.
Miasteczko Steamboat Springs położone jest na wysokości 6,732 ft (2050 m n.p.m). Nawet nie czujemy tej wysokości. Myślę, że nasze organizmy są już przyzwyczajone to przebywania na wyższych wysokościach. Nie chcieliśmy jednak szaleć i pierwsze wyjście w tych rejonach postanowiliśmy zaplanować nie daleko hotelu.
Miasteczko położone jest w dolinie i tak po jednej stronie są wysokie góry z resortem narciarskim i górą Mt. Werner 10,564 ft (3,220 m n.p.m). Po drugiej stronie doliny też jest resort, tylko mniejszy (Howelsen Hill). Resort Howelsen jest przeznaczony głównie do treningów kadry olimpijskiej Stanów i Kanady.
Resort Howelsen widać z miasteczka i prawie dochodzi do głównej ulicy. Natomiast za skoczniami jest cała masa szlaków do chodzenia, jeżdżenia na rowerze czy wychodzenia na nartach. Na trasy wchodzi się z parkingu Blackmere. Parking nie duży więc szybko się zapełnia ale na szczęście jest szybka wymiana aut bo niektórzy przyjeżdżają tu tylko na godzinkę dwie.
My byliśmy na parkingu koło 11 rano - tak nie spieszyło nam się rano. Wiedzieliśmy, że nasz szlak powinien nam zając nie więcej niż 4 godziny. Tak więc nawet jakbyśmy wyszli o 1 popołudniu to spokojnie zdążymy przed zmierzchem bo tu jest jasno co najmniej do 6 wieczór.
Do auta zapakowaliśmy rakiety i raki ale jak zobaczyliśmy ilość ludzi, która szła bez niczego a trasa wydawała się być ubita to tylko wrzuciliśmy raki do plecaka (na wszelki wypadek) a rakiety zostały w bagażniku. Dojdziemy dokąd się da.
Przed wejściem na szlak przywitała nas mapa z niesamowicie dużą ilością szlaków. Wygląda, że można tu chodzić codziennie i ciągle to wybierać inne kombinacje tras. My skoncentrowaliśmy się na trasie Blackmer.
Fajna, szeroka i do tego ubita trasa. Szliśmy pod górę ale nachylenie było ok i można było w równomiernym tempie posuwać się w górę.
Po drodze spotykaliśmy ludzi na nartach, z psami, zwykłych górołazów czy ludzi na rowerach. Tak, nawet w zimie można jeździć na rowerach. Rowery Fat Tire (grube koło) z każdym rokiem zdobywają coraz to większą popularność.
Na pewno wyjechanie na taką górę na takim rowerze buduje mięśnie i kondycję niesamowicie. Do tego jak oboje z Darkiem stwierdziliśmy, sprawia, że najmniej ciekawa część chodzenia po górach staje się ciekawsza. No bo wychodzić na górę jest zawsze fajnie, nowe widoki, nowe zakręty itp. Natomiast jak się schodzi w dół (zwłaszcza jak schodzi się tą samą trasą co się wyszło) to już jest “nudniej”. Ktoś może dyskutować, że widoki przy schodzeniu są troszkę inne - no troszkę są. Natomiast jeśli idzie się na górę z nartami lub wyjeżdża rowerem to i trasa w dół jest bardzo ekscytująca.
Po około 1.5h doszliśmy teoretycznie do końca szlaku. To znaczy doszliśmy do miejsca gdzie większość ludzi zawraca, gdzie kończy się szutrowa (teraz przykrywa śniegiem) trasa, i miejsca gdzie jest piękny widok na drugą stronę doliny gdzie jest resort.
Dla nas to jednak nie był jeszcze koniec. Dobrze, że mamy aplikację na telefonie All Trails bo mogliśmy zobaczyć co jest dalej, co jest wyżej. I takim oto sposobem trafiliśmy na trasę Lane of Pain (ścieżka bólu). Zapowiadało się ciekawie!
Trasą tą mieliśmy dojść do szczytu Quarry 8252 ft (2515 m n.p.m). Troszkę obawialiśmy się, że trasa będzie nie do przejścia ze względu na śnieg ale szybko obawy to zeszły na drugi plan. Droga stała się węższa ale nadal śnieg był na niej ubity i można było spokojnie miarowym krokiem wspiąć na na szczyt.
Wyjście na szczyt zajęło nam jakieś pół godzinki. Yupi - udało się, szczyt zdobyty. Sam szczyt jest zawalony antenami ale zaraz obok szczytu jest bardzo przyjemny punkt widokowy.
Można było usiąść w słoneczku i podziwiać dolinę i góry. W Colorado może jest zimno ale jest tak mocne słonce, że przy dobrej pogodzie można siedzieć w krótkim rękawku. Zresztą po tym poznaje się lokalnego mieszkańca Colorado - śnieg, a on/ona w krótkim rękawku, albo krótkich spodenkach najlepiej przy grillu z puszką jakiegoś piwa z lokalnego browaru.
Darkowi tylko grilla brakowało ale to już wieczorem w hotelu. Po ponad godzinnej przerwie stwierdziliśmy, że nas tyłki bolą od siedzenia na twardym śniegu i trzeba się trochę poruszać. Tak, że ruszyliśmy w dół. Do połączenia z trasą Blackmer, w dosłownym tego słowa znaczeniu, zlecieliśmy. Tak fajnie szło się po ubitym a jednocześnie miękkim śniegu, że nawet się nie zorientowaliśmy kiedy znów byliśmy na szerokiej drodze.
Schodząc w dół mijaliśmy jeszcze więcej narciarzy, ludzi z psami czy na rowerach. Konkurs wygrał chyba Pan, który zjeżdżał na nartach ale z przodu pchał małe sanki w których siedział jego piesek. Czego to człowiek nie wymyśli. No tak o ile piesek wychodził o własnych siłach na górę o tyle nadążyć za swoim panem jak on śmiga na nartach mógłby mieć problem.
Większa ilość ludzi na szlaku to też większa ilość śladów w bok. Co jakiś czas z głównej trasy ślady uciekały w bok albo do lasu albo na inne trasy. Po znakach widać, że jest tu co robić.
Pogoda wcale nie zachęcała nas do powrotu do hotelu i gotowania. Mieliśmy ochotę zjeść jakiegoś hamburgera z dobrym piwkiem na świeżym powietrzu. Postanowiliśmy sprawdzić co się dzieje w mieście.
Niestety w mieście nie wiele się działo o tej porze. Była dopiero 3 po południu i większość miejscówek nie ma ogródka na zewnątrz. W środku jakoś nie mieliśmy ochoty siedzieć. No tak w mieście nic się nie dzieje, bo przecież wszyscy są na stoku narciarskim.
Stwierdziliśmy, że skoro tam jest centrum zimowej turystyki to my też pojedziemy po wyciągi i tam sobie coś zjemy. Niestety większość restauracji miała dość ubogie menu albo te lepsze nie miały już stolików. Po raz kolejny ponarzekaliśmy jak to fajnie jest w europie gdzie przy każdej trasie można zjeść pyszny obiad.
Niestety skoro nie udało nam się nic zjeść to postanowiliśmy zamówić jedzenie na wynos i jednak zjeść w hotelu. No nic nie udało nam się w słoneczku ale przynajmniej posiłek było dużo lepszy i smaczniejszy.