2022.09.05 Zakopane, PL (dzień 10)
“…zrelaksujecie się w ciszy i spokoju z dala od tłumu, zgiełku… i bangladeszu!” Wow takiego hasła zobaczyć w Zakopanem się nie spodziewałam.
A jednak, była to pierwsza rzecz jaką zobaczyliśmy po wyjściu na Gubałówkę. O co chodzi z bangladeszem i jak to się dzieje, że Zakopane coraz bardziej przypomina park rozrywki, zrozumiałam po przeczytaniu bardzo dobrego reportażu (książki) Podhale, wszystko na sprzedaż autor, Aleksander Gurgul.
Już od wielu lat zauważa się w Zakopanem wysyp biznesów które tylko mają wyciągnąć z ciebie kasę. Potężne hotele ze SPA i basenami wypierają mniejsze kwatery prywatne. Sklepy czy budy z pamiątkami to już codzienność, slynny miś co pozował do zdjęcia na Krupowkach został wyparty panią sprzedającą balony albo chodzącym Pokemonem.
Komercję w Zakopanym można dostrzec już od samego wjazdu. Słynna Zakopianka, zwana Bilbordzianką to droga wjazdowa usłana bilbordami raklamujacymi wszystko, od ketchupu po browar. Człowiek nawet nie zdąży wszystkiego przeczytać bo bilbord pojawia się za bilbordem.
Na szczęście Zakopane to przede wszystkim piękne góry. Bardzo łatwo jest zostawić tą komercyjną część za sobą i ruszyć na szlak. Oczywiście na szlakach też są różne wynalazki ale jak odpowiednio wcześnie się wyjdzie albo daleko to można znaleźć ciszę i spokój.
Niestety, żeby znaleźć tą ciszę i spokój to trzeba iść w góry na parę godzin. Tatry nie są aż tak potężne że trzeba iść na parę dni, choć można. Dla porównania, Białe Góry w New Hampshire są 10 razy większe powierzchniowo a Adirondacks w stanie NY 50 razy większe. Nadal po Tatrach można chodzić parę dni, spać w schroniskach i zdobywać szczyty. Jest to szczególnie polecane jak chce się przejść Tatry Zachodnie, zamiast przemierzać doliny tam i z powrotem lepiej jest spędzić parę dni w schronisku i mieć tam bazę wypadową.
Naszą bazą wypadową nie jest schronisko ale Domki Kabla. Powstałe w czasach PRLu domku były miejscem wakacji ludzi którzy pracowali w fabryce KABEL w Krakowie. Teraz każdy może je wynająć. Domki są przeróżne. Jedne bardziej, inne mniej wyremontowane. Cena jest bardzo przystępna a lokalizacja idealna. 10 minut do kolejki na Kasprowy Wierch. Kolejkę weźmiemy innego dnia. Dziś nie mamy aż tyle czasu, żeby zapuszczać się w góry więc na rozgrzewkę wybraliśmy Gubałówkę.
Na Gubałówkę chodziłam zanim poważnie zaczęłam chodzić po górach. W czasie wypadów do Zakopanego na studiach czy w liceum szukało się czegoś łatwego, blisko Krupówek i z ładnymi widokami. Gubałówka była całkiem dobrą opcją. Prowadzą na nią dwie trasy. Zachodnia, którą wybraliśmy jest bardziej w lesie, mniej popularna i zdecydowanie fajniejsza.
Druga trasa idzie przy samym płocie kolejki liniowej, ciężko tam o las i jest pełno ludzi. Zdecydowanie cieszyliśmy się z naszego wyboru. Na górę można też wyjechać kolejką. Ja zdecydowanie wolę spróbować wyjść, no chyba, że kolejka tylko przybliża do celu i pozwala zdobyć góry, które są mniej osiągalne.
Wyjście na Gubałówkę zajęło nam niewiele ponad 30 minut. Super szło się lasem, podziwiało widoki, dopóki nie weszliśmy na główny deptak. Masakra… ja wiedziałam, że tył Gubałówki należy do górali i tylko oni mogą jeździć quadami po lasach, tylko oni mają tam małpie gaje itp. Wiem bo jakieś 12 lat temu byłam tu na imprezie integracyjnej. O idei imprez integracyjnych nie będę się rozpisywać. Powiem tylko, że w polskich korporacjach jest to nadal dość popularne czego nie można powiedzieć o amerykańskich oddziałach. My chętnie wyjdziemy na drinka, jak wyjazd to musi być jakaś konferencja a nie gonienie po lasach. Jak miałam 25 lat to imprezy takie mnie cieszyły 10+ lat później cieszę się, że nie muszę na nie więcej jeździć. W każdym razie, wracając do Gubałówki… jak byłam tu lata temu to owszem sklepiki z pamiątkami czy bary/restauracje z ładnym widokiem były, ale nie było tego aż tyle. Normalnie człowiek się czuje jakby znów był na Krupówkach. Zamiast podziwiać widoki, podziwia kolejne magnesy, pamiątki albo zastanawia się co szalonego zrobić… quad, małpi gaj, koniki, turlanie w piłce… atrakcji jest wiele.
To właśnie te wszystkie budki z pamiątkami i słodyczami lub oscypkami nazywają się bangladeszami. Muszę przyznać, że nigdy bym na to nie wpadła. Tym bardziej, że po przeczytaniu napisu “w ciszy i bez bangladeszu…” podeszliśmy od razu pod samą kolejkę i zobaczyliśmy tam parę osób z południowo-wschodniej Azji. Dobrze, że książki przyszły z pomocą i już teraz wiem, że bangladesze to po prostu kramy w pamiątkami.
My oczywiście nie mogliśmy ominąć knajpy która miała najlepszy napis i zamiast przyglądać się pamiątkom i smakować oscypki postanowiliśmy podziwiać widoki i smakować piwko.
Po odpoczynku przy piwku, ruszyliśmy do kolejnego ula jakim są Krupówki. Najsłynniejsza ulica w Zakopanym niewiele różni się od deptaka na Gubałówce. Tak samo dużo budek z pamiątkami, no może na Krupówkach jest jednak więcej sklepów bo każda ceniąca się marka chce tam otworzyć swój butik. A restauracje się prześcigają, żeby być większe i bardziej wyróżniające się.
My najbardziej błyszczącej knajpy nie wybraliśmy. Zdecydowaliśmy się na kolację w Bacówce, choć muszę przyznać, że się popsuli. Byliśmy tam 3 lata temu i całkiem fajnie nam się tam jadło i spędzało czas. Teraz jakoś jedzenie się pogorszyło a kelnerzy jacyś tacy drętwi byli. Pierogi z bryndzą o których marzyłam przez ostatnie 3 lata były tylko ok…
Nie chciało nam się chodzić po tym skomercjalizowanym Zakopanym. Woleliśmy usiąść na tarasie przed domkiem z piwem i podziwiać gwiazdy. Dlatego zaraz po kolacji, spacerkiem wróciliśmy do domków. A tam… długie polaków rozmowy do rana. No może nie długie, i nie do rana bo jutro trzeba iść w górki. Ale i tak było przyjemnie usiąść na ganku i relaksować się przy szumie strumyka.