2015.09.21 Góry Atlas, Maroko (dzień 3)
Żadna wycieczka nie może być udana bez fajnego hiku. Tym razem mamy w planie bardzo fajny hike, dwudniowy. Wychodzimy na najwyższą górę w północnej Afryce, Mt Toubkal, 4167m. Szlak nie jest bardzo trudny, ale dosyć wysoko trzeba wyjść.
W Maroko mówi się paroma językami, arabskim, francuskim i berbera. Żadnego z nich nie znamy, więc wybraliśmy opcje przewodnika dla ułatwienia zadania, a także bezpieczeństwa.
O 8 rano przyjechał po nas kierowca i powiedział: zabawy czas zacząć....!!!
Jechaliśmy samochodem przez ponad godzinę na południowy-wschód od Marrakeszu w serce gór Atlas, do miasteczka Imlil, które znajduje się na wysokości 1800 metrów. Miasteczko Imlil wygląda jak baza wypadowa w wiele rejonów górskich. Lokalni się plątają, połowa na telefonach dopina wszystko na ostatni guzik. Na ulicach turyści z plecakami i więcej mułów niż samochodów. Muły załadowane do pełna bagażami, pieczywem lub innymi rzeczami, które mają ułatwić turystom zdobycie szczytów.
Około 10:15 ruszyliśmy do góry. Nasza grupa składała się z siedmiu hikerów (my, para z Holandii i jakieś trzy dziewczyny z Anglii), przewodnika, kucharza, mułowego i oczywiście dwa muły, które niosły nam prawie wszystkie rzeczy.
Naszym pierwszym celem jest dotarcie do górskiej wioski o nazwie Chamharouch, zamieszkiwanej przez ludność Berbera, wysokość 2250 metrów. Tam mamy zjeść lunch. Trochę się zastanawiamy jak nasze żołądki wytrzymają dwa dni w górach. Widzieliśmy jak ładują nasze jedzenie w upale na muły do brudnych toreb, wodę (ponoć zdatną do picia) do prawie czarnych z brudu karnistów, wokół mułów latają setki much..... pomyśleliśmy, przygoda, przygoda, ubraliśmy plecaki i ruszyliśmy w góry. Na wszelki wypadek w plecaku mieliśmy tabletki na problemy żołądkowe.
Nasz przewodnik Hassan mówi nawet dobrze po angielsku, więc zaczął nam opowiadać ciekawostki z życia ludzi w górach, o roślinach, zwierzętach.... Umilało nam to hike i nawet nie zauważyliśmy jak przeleciał pierwszy kilometr i doszliśmy do miasteczka Aroumd.
Zupełnie inaczej chodzi się po górach Atlas niż po europejskich czy amerykańskich górach. Szlaki są słabo oznaczone, więc przewodnik jest bardzo zalecany. Chyba, że się naprawdę przygotujesz i będziesz miał dokładne mapy i GPS. Nie ma lasów, cały czas się chodzi w słońcu gdzie w lato temperatura na dole przekracza 40C. Jest bardzo brudno w górach. Wszędzie jest dużo papierów, puszek, butelek. Przechodzi się przez wioski, koło "restauracji", albo koło pojedynczych, zamieszkałych domów, gdzie gospodarz chce wszystko sprzedać.
Jest gorąco, prądu nie ma, a coca-cola zimna.
Po trzech godzinach cała wycieczka z mułami dotarła do "restauracji" gdzie mamy zjeść lunch. Tak naprawdę z restauracją nie miało to nic wspólnego. Był to mały domek, połączony ze sklepikiem a z tyłu na zapleczu nasz kucharz przygotował nam posiłek. Nasz przewodnik zniknął na jakiś czas. Jak się okazało poszedł do pobliskiej świątyni ducha, który jak wierzą lokalni potrafi uzdrowić ciało i duszę. Tylko ludzie wierzący powinni tam wejść. Nie zabronił nam tam wejść ale dał do zrozumienia, że nie jest to miejsce dla turystów.
Jedzenie, jak większość posiłków w tym kraju podawane jest grupowo, tzn. Jeden talerz i dzielcie się. Posiłek zaskoczył nas pozytywnie. Proste rzeczy ale czuć świeżość i wszystko dobrze i ciekawie przyprawione. Lunch był ładnie podany i składał się z przystawki (sałatki), dania głównego i deseru (owoców). Woleliśmy nie zaglądać do kuchni bo z zewnątrz wszystko wyglądało dość prymitywnie.
Godzinka szybko zleciała i przewodnik rzucił hasło do roboty. Do pokonania mamy dużo kilometrów i około 1000 metrów w pionie. Tu już było znacznie trudniej, stromiej no i oczywiście pogoda się zmieniła. Zaczęło lekko kropić. Hassan powiedział, że zaraz przejdzie. Wiec usiedliśmy pod blaszanym zadaszeniem stoiska z pamiątkami i coca-colą przy trasie.
Po 15 minutach pogoda się zmieniła. Zaczęło jeszcze bardziej padać i nie zanosiło się na poprawę wiec kto miał to ubrał przeciwdeszczowe kurtki i niestety w deszczu ruszyliśmy dalej w kierunku schroniska.
W końcu po ok. 2h naszym oczom ukazało się schronisko Toubkal Refiugio (3200 m n.p.m). Wszyscy przemoczeni wpadli do świetlicy żeby się ogrzać i wysuszyć przy kominku. Nikt póki co nie myślał o rozkładaniu namiotu. Oczywiście w schronisku została nam podana Berber Whiskey, czyli gorącą herbata z mięta, która skutecznie nas rozgrzała.
Schronisko nas pozytywnie zaskoczyło warunkami sanitarnymi, gościnnością i wielkością. Nie spaliśmy w środku i nie wiemy dlaczego. A jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o kasę. Przewodnik powiedział, ze w lato lepiej jest spać w namiotach niż w schronisku. Mówił, że jest dużo ludzi, głośno i wszyscy chrapią.
Deszcz przestał padać, więc błyskawicznie rozłożyliśmy namiot bo już czekała na nas kolacja. Po kolacji próbowaliśmy nauczyć holendrów grac w tysiąca. Nawet nam to wychodziło ale o 21 już zaczęli gasić światła bo jutro nad ranem o 3:30 pobudka.