Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2015.09.22 Góry Atlas, Maroko (dzień 4)
3:45 rano z namiotu dochodzi dźwięk budzika. Wstajemy. Mamy 15 minut na wybranie się z namiotów, ubranie się na hike (dobrze bo jest 5C, jak to w Afryce). O 4 nad ranem zebraliśmy się w piwnicy schroniska gdzie śniadanie było serwowane na ziemi, a siedzieliśmy na betonowych murkach na których jeszcze parę minut temu spał nasz przewodnik. Oczywiście ciemno, parę świeczek dawało lekkie światło, może i dobrze bo źle wyglądaliśmy. Każdy z grupy prawie nie spał tej nocy, wiadomo jest to ciężkie na wysokości 3200 m, bez aklimatyzacji. Wybór na śniadanie był dość duży ale my zdecydowaliśmy się tylko na chleb z serkiem topionym. Woleliśmy nie ryzykować otwartych wcześniej słoików z drzemami, jajek ugotowanych na twardo chyba w czasie transportu czy jogurtów z wypukłym wieczkiem. Nasz przewodnik stwierdził, że jogurt jest dobry bo przecież jego data ważności jeszcze nie minęła.
4:30 plecaki na plecach i ruszamy na szczyt Toubkal 4167 m n.p.m. To jest tylko 1000 m, nie jest aż tak dużo ale na tej wysokości to jest wiele. Na początku szliśmy po ciemku. Trasa ostro zaczęła piąć się do góry. Przechodziliśmy koło jakiś wodospadów, dużych urwisk co jak potem wracaliśmy to aż dziwiliśmy się, że tędy szliśmy.
Przewodnik robił mało przerw, ale tempo nawet nie było za duże. Ok. 6:30 nad ranem zaczęło świtać i pojawiały się kontury otaczających nas gór. My dalej serpentynami po rumowisku skalnym wspnaliśmy się do góry. W okolicach 3700 m. brak tlenu coraz mocniej dawał się we znaki i częstsze przerwy na wyrównanie oddechu były wskazane.
Przełęcz (3900 m) między Toubkal a Wschodni Toubkal przywitała nas promieniami słońca. Przez ostatnie kilkaset metrów szło się już nawet fajnie bo wszystko było zmarznięte i ziemia już się tak nie osuwała spod butów. Idziemy dalej, przewodnik pokazał nam punkt z którego idzie się tylko 15 minut do szczytu. Punkt wydawał się być bardzo blisko ale szliśmy do niego prawie godzinę...Wysokość!!!
Nie wiem do końca jakie to ma znaczenie ale przewodnik Hassan często wspominał, że jesteśmy jego wyjątkową grupa ponieważ pierwszy śnieg tego roku spadł w tym samym czasie kiedy my się pojawiliśmy. W górach widzieliśmy nie tylko wczorajszy śnieg ale też z poprzedniego sezonu. W tym rejonie jest resort narciarski, który oczywiście zamierzam odwiedzić zimą.
Nie dużo po 8 rano nasze stopy stanęły na najwyższym szczycie Afryki północnej, góra Toubkal 4167 m n.p.m. Byłem rozczarowany, bo ponoć ze szczytu widać Saharę, ale widoczność nie była, aż tak dobra. Pomimo braku widoku pustyni widok wszystkich gór pode mną był niesamowity. Widok był tak piękny, że nie zwracałem uwagi na ujemną temperaturę i wiatr.
Odpoczynek na szczycie po tak wyczerpującej wspinaczce jest tak niesamowitym uczuciem, że siedzieliśmy, jedliśmy energetycznego batona, piliśmy wodę i podziwialiśmy widoki.
Na szczycie spotkaliśmy innego pana, który parę dni wcześniej zdobył Kilimandżaro. Mówił, że w niektórych miejscach Toubkal jest cięższy niż Kili. Nie do końca nas to zdziwiło, bo przed wyjazdem do Maroka podobną opinię na internecie znalazła Ilonka. Na Kilimandżaro idzie się 6 dni ale podejście jest stosunkowo łatwe. Natomiast tu są pewne odcinki trochę stromsze.
Po pamiątkowym zdjęciu z przewodnikiem pod metalowym wigwamem ruszyliśmy na dół. Schodziło się nawet dosyć szybko, ziemia była dalej zamarznięta, więc się nie usuwała nam spod nóg. Z każdym krokiem byliśmy niżej, z każdym krokiem ból głowy się zmniejszał (na wysokościach ból głowy to standard). Wszystko wyglądało inaczej, barwniej w promieniach słońca niż jak szliśmy do góry.
Często mijaliśmy ludzi którzy bardzo powoli szli do góry. Pytali się nas, jak jeszcze mają daleko do szczytu. Odpowiadałem, 15-20 minut, przewodnik poprawiał, jakąś godzinkę. W sumie tak, Hassan miał racje, do góry idziesz trzy razy wolniej. Po około dwóch godzinach wróciliśmy do schroniska. Gdzie przywitały nas nasze muły.
Jak się wybiera trzydniową opcję zdobywania tego szczytu, to już by był koniec dzisiejszego hiku. My niestety takiego luksusu nie mamy i musimy jeszcze schodzić w dół, aż do miasteczka Imlil. Szybkie spakowanie namiotu, lunch na ziemi, na kocu obok schroniska i w dół. Schodziliśmy tą samą trasą co wczoraj wychodziliśmy do góry. Różniła się tylko tym, że nie padało, czyli było gorąco.
Po jakiś 4 godzinach zobaczyliśmy pierwszą cywilizacje, a po kolejnych 30 minutach doszliśmy do bazy w Imlil.
Została nam jeszcze tylko godzinka samochodem do Marrakeszu i w końcu możemy odpocząć, ochłodzić się w basenie i zrelaksować przy dobrym winku.
Były to dwa trudne, ciężkie dni. Wiadomo, widzieliśmy mnóstwo ciekawych rzeczy, poznaliśmy parę osób, doświadczyliśmy wiele i oczywiście zdobyliśmy szczyt. Może trochę za wysoki szczyt jak na tak krótki okres, ale daliśmy radę. Jest to do zrobienia za dwa dni (gdy by się nie dało to firmy tego by nie organizowały), ale jak ktoś tylko lubi górki, a ich nie kocha tak jak ja, to polecam iść na niższy szczyt, albo spędzić w górkach trzy dni. Na koniec przewodnik powiedział, że mają fajne hiki po górach na 6 dni i czy nie chcemy ich spróbować. Ja powiedziałem.... hmmmmm, a Ilonka na to: powodzenia, baw się dobrze i porób dużo zdjęć. Namówię ją, mam namiary na przewodnika.
Po baseniku była marokańska kolacja w towarzystwie lokalnego.
Jeszcze jedno chciałem dodać. Ludność w górach żyje bardzo biednie. Jest im ciężko, widzieliśmy biedę. Chcemy im troszkę pomóc. Rozmawialiśmy z przewodnikiem, i on powiedział, że możemy pomóc wysyłając paczkę z używaną odzieżą. Najlepiej sportową, do chodzenia po górach, dla niego i innych przewodników. Mają niskie wypłaty, z reguły parę dzieci i niepracujące żony, a takie rzeczy są tam droższe niż w Europie czy w Stanach. Będziemy im wysyłać paczkę. Jak ktoś ma coś co chce im odstąpić, to proszę o kontakt z nami. Chcemy wysłać paczkę jeszcze w tym roku. Jak to Hassan powiedział: idzie zima, w górach będzie zimno i dużo śniegu, a oni dalej muszą pracować.
2015.09.21 Góry Atlas, Maroko (dzień 3)
Żadna wycieczka nie może być udana bez fajnego hiku. Tym razem mamy w planie bardzo fajny hike, dwudniowy. Wychodzimy na najwyższą górę w północnej Afryce, Mt Toubkal, 4167m. Szlak nie jest bardzo trudny, ale dosyć wysoko trzeba wyjść.
W Maroko mówi się paroma językami, arabskim, francuskim i berbera. Żadnego z nich nie znamy, więc wybraliśmy opcje przewodnika dla ułatwienia zadania, a także bezpieczeństwa.
O 8 rano przyjechał po nas kierowca i powiedział: zabawy czas zacząć....!!!
Jechaliśmy samochodem przez ponad godzinę na południowy-wschód od Marrakeszu w serce gór Atlas, do miasteczka Imlil, które znajduje się na wysokości 1800 metrów. Miasteczko Imlil wygląda jak baza wypadowa w wiele rejonów górskich. Lokalni się plątają, połowa na telefonach dopina wszystko na ostatni guzik. Na ulicach turyści z plecakami i więcej mułów niż samochodów. Muły załadowane do pełna bagażami, pieczywem lub innymi rzeczami, które mają ułatwić turystom zdobycie szczytów.
Około 10:15 ruszyliśmy do góry. Nasza grupa składała się z siedmiu hikerów (my, para z Holandii i jakieś trzy dziewczyny z Anglii), przewodnika, kucharza, mułowego i oczywiście dwa muły, które niosły nam prawie wszystkie rzeczy.
Naszym pierwszym celem jest dotarcie do górskiej wioski o nazwie Chamharouch, zamieszkiwanej przez ludność Berbera, wysokość 2250 metrów. Tam mamy zjeść lunch. Trochę się zastanawiamy jak nasze żołądki wytrzymają dwa dni w górach. Widzieliśmy jak ładują nasze jedzenie w upale na muły do brudnych toreb, wodę (ponoć zdatną do picia) do prawie czarnych z brudu karnistów, wokół mułów latają setki much..... pomyśleliśmy, przygoda, przygoda, ubraliśmy plecaki i ruszyliśmy w góry. Na wszelki wypadek w plecaku mieliśmy tabletki na problemy żołądkowe.
Nasz przewodnik Hassan mówi nawet dobrze po angielsku, więc zaczął nam opowiadać ciekawostki z życia ludzi w górach, o roślinach, zwierzętach.... Umilało nam to hike i nawet nie zauważyliśmy jak przeleciał pierwszy kilometr i doszliśmy do miasteczka Aroumd.
Zupełnie inaczej chodzi się po górach Atlas niż po europejskich czy amerykańskich górach. Szlaki są słabo oznaczone, więc przewodnik jest bardzo zalecany. Chyba, że się naprawdę przygotujesz i będziesz miał dokładne mapy i GPS. Nie ma lasów, cały czas się chodzi w słońcu gdzie w lato temperatura na dole przekracza 40C. Jest bardzo brudno w górach. Wszędzie jest dużo papierów, puszek, butelek. Przechodzi się przez wioski, koło "restauracji", albo koło pojedynczych, zamieszkałych domów, gdzie gospodarz chce wszystko sprzedać.
Jest gorąco, prądu nie ma, a coca-cola zimna.
Po trzech godzinach cała wycieczka z mułami dotarła do "restauracji" gdzie mamy zjeść lunch. Tak naprawdę z restauracją nie miało to nic wspólnego. Był to mały domek, połączony ze sklepikiem a z tyłu na zapleczu nasz kucharz przygotował nam posiłek. Nasz przewodnik zniknął na jakiś czas. Jak się okazało poszedł do pobliskiej świątyni ducha, który jak wierzą lokalni potrafi uzdrowić ciało i duszę. Tylko ludzie wierzący powinni tam wejść. Nie zabronił nam tam wejść ale dał do zrozumienia, że nie jest to miejsce dla turystów.
Jedzenie, jak większość posiłków w tym kraju podawane jest grupowo, tzn. Jeden talerz i dzielcie się. Posiłek zaskoczył nas pozytywnie. Proste rzeczy ale czuć świeżość i wszystko dobrze i ciekawie przyprawione. Lunch był ładnie podany i składał się z przystawki (sałatki), dania głównego i deseru (owoców). Woleliśmy nie zaglądać do kuchni bo z zewnątrz wszystko wyglądało dość prymitywnie.
Godzinka szybko zleciała i przewodnik rzucił hasło do roboty. Do pokonania mamy dużo kilometrów i około 1000 metrów w pionie. Tu już było znacznie trudniej, stromiej no i oczywiście pogoda się zmieniła. Zaczęło lekko kropić. Hassan powiedział, że zaraz przejdzie. Wiec usiedliśmy pod blaszanym zadaszeniem stoiska z pamiątkami i coca-colą przy trasie.
Po 15 minutach pogoda się zmieniła. Zaczęło jeszcze bardziej padać i nie zanosiło się na poprawę wiec kto miał to ubrał przeciwdeszczowe kurtki i niestety w deszczu ruszyliśmy dalej w kierunku schroniska.
W końcu po ok. 2h naszym oczom ukazało się schronisko Toubkal Refiugio (3200 m n.p.m). Wszyscy przemoczeni wpadli do świetlicy żeby się ogrzać i wysuszyć przy kominku. Nikt póki co nie myślał o rozkładaniu namiotu. Oczywiście w schronisku została nam podana Berber Whiskey, czyli gorącą herbata z mięta, która skutecznie nas rozgrzała.
Schronisko nas pozytywnie zaskoczyło warunkami sanitarnymi, gościnnością i wielkością. Nie spaliśmy w środku i nie wiemy dlaczego. A jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o kasę. Przewodnik powiedział, ze w lato lepiej jest spać w namiotach niż w schronisku. Mówił, że jest dużo ludzi, głośno i wszyscy chrapią.
Deszcz przestał padać, więc błyskawicznie rozłożyliśmy namiot bo już czekała na nas kolacja. Po kolacji próbowaliśmy nauczyć holendrów grac w tysiąca. Nawet nam to wychodziło ale o 21 już zaczęli gasić światła bo jutro nad ranem o 3:30 pobudka.