2021.08.25 Juneau, AK (dzień 4)

Kolejny dzień w Juneau przywitał nas klasyczną pogodą jak na ten rejon, chmury i opady. 

Powoli przyzwyczajamy się do tego. Z reguły leje i to jest normalne, a jak nie pada to jest fantastyczny dzień i trzeba podziwiać widoki, iść w góry i robić dużo zdjęć.

Wczoraj schodząc z gór w deszczu spotkaliśmy grupę ludzi co szła do góry. Standardowe przywitanie i wymiana paru zdań. Powiedziałem, że wszystko u nas OK tylko szkoda że leje. Dostałem odpowiedź od lokalnych „well, this is Juneau” (to jest Juneau, tu prawie zawsze leje).  

Z tym właśnie pozytywnym nastawieniem na hike ruszyliśmy dzisiaj rano na przygodę. Plan nie był do końca sprecyzowany. Trzeba wyjechać kolejką linową jakieś 600 metrów do góry i iść dalej. Juneau na maksa żyje z ludzi z rejsów. Na maksa ich naciągają na kasę. Nawet tutaj, kolejka w dwie strony $60! Ile?! Dobrze, że mam fajną żonę i dzień wcześniej w jakiejś knajpie znalazła bilety za $23. 

Wyjechaliśmy kolejką nad miasteczko. Jakieś 600 metrów w górę. A tu niespodzianka, prawie nie pada. Mimo wszystko ubraliśmy się jak na huragan i ruszyliśmy w kierunku centrum informacyjnego. Jak nas zobaczyli to odrazu rozmowa się zaczęła od tego na jakie szczyty się wspinamy. 

Większość ludzi którzy tu wyjeżdżają to są ludzie z rejsów w „przeciwdeszczowych kurteczkach” szukających szlaków na 15 minutowy spacer. Dla nich też są przygotowane szerokie, bezpieczne chodniczki z ładnymi widokami (jak nie ma chmur). 

Myśmy „troszkę” się od nich różniliśmy, więc park ranger odrazu wziął nas do innej mapy. Chcieliśmy iść na Mt. Roberts. Oddalony o jakieś 5km. Pani powiedziała, że jest to do zrobienia, nawet przy dzisiejszej pogodzie. Trzeba tylko uważać żeby nie pobłądzić, bo tam wyżej jest wiatr i są chmury. Musimy przejść dwa szczyty i trzeci to już Roberts. 

Dodała, że dzisiaj zamykają kolejkę o godzinie 13, więc jak chcemy tam iść to raczej się nie załapiemy na powrót. 

Powiedzieliśmy jej, że coś wymyślimy i ruszyliśmy przed siebie. 

Przez pierwsze 10-15 minut spotkaliśmy parę osób. Wyżej to już tylko lokalne zwierzaczki były. Niestety żadne z wielkich ssaków nie chciało się z nami przywitać. Pochowały się pewnie w tą nie za ciekawą pogodę. Niestety nie będzie zdjęć żadnych misiów, łosiów, jeleni…. i innych. Natomiast świstaki, coś co przypominało dziką kurę i latające ptactwo, wliczając orły witały nas co jakiś czas. 

Szlak zygzakami ostro wspinał się w górę. Robiło się ciemniej, mglisto i wiatr zaczynał coraz bardziej być odczuwalny. 

Mieliśmy wodno/wiatro odporne ubrania, więc nam to za wiele nie przeszkadzało. W sumie dobrze, że było zimno (+5 do 7C) bo przynajmniej człowiek nie poci się w tych ubraniach. 

Czasami wiatr przegonił chmury i można było coś więcej zobaczyć niż 5 metrów do przodu. 

Około 11:30 rano osiągnęliśmy pierwszy szczyt, Gold Ridge. Oczywiście tutaj nic nie było widać i dobrze wiało. 

Odcinek między pierwszym a drugim szczytem Gastineau polega na spacerku lekko do góry po grani. 

Nawet nie było stromo. Miejscami tylko trzeba było używać rąk. Ogólnie szło się dobrze, tylko wiatr czasami przypominał o swoim istnieniu. Dalej był znośny, a chmury ubarwiały scenerię w bardziej dramatyczne krajobrazy. 

Pojawiało się więcej śniegu. Na szczęście płaty śnieżne były na płaskich odcinkach i nie musieliśmy ubierać raków.

Gdzieś 45-60 minut od pierwszego szczytu wspięliśmy się na górę Gastineau. Końcówka była ciekawa, ale dalej nic trudnego mimo wiatru. 

Na szczycie wiatr już bardzo ostro wiał i temperatura z wiatrem była już pewnie ujemna. 

Za wiele nie dało się tutaj przebywać, bo oczy łzawiły od wiatru. 

Tutaj też podjęliśmy rozsądną decyzję, że wracamy. Nie ma sensu iść dalej na Mt. Roberts. Wiatr jest coraz to większy, a i tak widoczność się nie poprawia. Z Mt. Roberts są piękne widoki na wyższe partie gór z lodowcami, jeziorami, co przy dzisiejszej pogodzie nie ma sensu. 

Zeszliśmy trochę ze szczytu gdzie w zacisznej części bez wiatru można było coś przekąsić. 

Jak zwykle obiecaliśmy sobie, że tu wrócimy i zdobędziemy Mt. Roberts. A może i pójdziemy jeszcze dalej jak będzie dobra pogoda. To jest Alaska, tu nie ma limitu hików ani gór. 

Zejście w dół do kolejki było łatwe z coraz to ładniejszymi widokami. Im niżej tym mniej wiało i nie było chmur. 

Do górnej stacji kolejki dotarliśmy około godziny 14. Oczywiście już była zamknięta. Usiedliśmy na tarasie widokowym, otworzyliśmy piwko i w końcu można było podziwiać widoki i odpocząć. 

Z tą kolejką to też jest ciekawie. Działa tak jak przypływają pływające miasta czyli rejsy. Jak nie ma statku albo statek ma odpływać to kolejka nie działa. W środy (dzisiaj) jest mało statków wycieczkowych więc już o 13 ją zamykają. Myślę, że miasteczko swój businessowy zegar ustawia na czas rejsów. Statki wpływają, wszystko się kręci. Wszystkie sklepy, bary, atrakcje są otwarte. Statki wypływają i lokalni albo idą na hike albo do baru. 

Około godzinki zajęło nam zejście na dół do Juneau. Łatwy, szeroki ale stromy szlak w dół. 

Było bardzo ślisko. Zwłaszcza przy schodzeniu w dół po mokrych skałach, trawie czy korzeniach. Ilonka się dwa razy poślizgnęła wyżej na skałach i złapała zająca. Na szczęście poza siniakiem nic nie ma. 

Ja myślałem, że wygram 2:0 w upadkach, ale niestety się nie udało. Niżej w lesie na śliskich korzeniach też dwa razy grawitacja zadziałała. Jest 2:2. Jeszcze mamy wiele dni. Są szanse na prowadzenie….

Zeszliśmy w innej części miasteczka i drogą wróciliśmy do centrum. Tam już czekał na nas browar Devils’s Club (klub diabła). Jak zwykle browary słyną ze świeżego i dobrze wyważonego trunku. Tym razem też tak było. Dało się wypić i odpocząć. 

Na kolację już nie chcieliśmy jeść przysmaków lokalnych czyli nóżek z kurczaka czy hamburgerów. Poszliśmy do wędzarni łososia żeby zakupić coś do domu na wieczór. 

Niestety, statki rejsowe odpłynęły a z nimi łososie. Miejsce było zamknięte. 

Pospacerowaliśmy trochę po miasteczku. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do supermarketu który miał lokalną sekcję i zakupiliśmy łososia do domku. 

Jutro musimy bardzo wcześniej wstać, bo już o 7 rano mamy start. Lecimy do Anchorage. Więc dzisiejszy wieczór spędziliśmy w domku z lokalnym łososie. Był dobry, ale spodziewałem się jeszcze lepszego. No nic, będziemy dalej szukać. 

processed_20210823201106_IMG_7961.jpg
Previous
Previous

2021.08.26 Anchorage, AK (dzień 5)

Next
Next

2021.08.24 Juneau, AK (dzień 3)