Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2021.08.25 Juneau, AK (dzień 4)
Kolejny dzień w Juneau przywitał nas klasyczną pogodą jak na ten rejon, chmury i opady.
Powoli przyzwyczajamy się do tego. Z reguły leje i to jest normalne, a jak nie pada to jest fantastyczny dzień i trzeba podziwiać widoki, iść w góry i robić dużo zdjęć.
Wczoraj schodząc z gór w deszczu spotkaliśmy grupę ludzi co szła do góry. Standardowe przywitanie i wymiana paru zdań. Powiedziałem, że wszystko u nas OK tylko szkoda że leje. Dostałem odpowiedź od lokalnych „well, this is Juneau” (to jest Juneau, tu prawie zawsze leje).
Z tym właśnie pozytywnym nastawieniem na hike ruszyliśmy dzisiaj rano na przygodę. Plan nie był do końca sprecyzowany. Trzeba wyjechać kolejką linową jakieś 600 metrów do góry i iść dalej. Juneau na maksa żyje z ludzi z rejsów. Na maksa ich naciągają na kasę. Nawet tutaj, kolejka w dwie strony $60! Ile?! Dobrze, że mam fajną żonę i dzień wcześniej w jakiejś knajpie znalazła bilety za $23.
Wyjechaliśmy kolejką nad miasteczko. Jakieś 600 metrów w górę. A tu niespodzianka, prawie nie pada. Mimo wszystko ubraliśmy się jak na huragan i ruszyliśmy w kierunku centrum informacyjnego. Jak nas zobaczyli to odrazu rozmowa się zaczęła od tego na jakie szczyty się wspinamy.
Większość ludzi którzy tu wyjeżdżają to są ludzie z rejsów w „przeciwdeszczowych kurteczkach” szukających szlaków na 15 minutowy spacer. Dla nich też są przygotowane szerokie, bezpieczne chodniczki z ładnymi widokami (jak nie ma chmur).
Myśmy „troszkę” się od nich różniliśmy, więc park ranger odrazu wziął nas do innej mapy. Chcieliśmy iść na Mt. Roberts. Oddalony o jakieś 5km. Pani powiedziała, że jest to do zrobienia, nawet przy dzisiejszej pogodzie. Trzeba tylko uważać żeby nie pobłądzić, bo tam wyżej jest wiatr i są chmury. Musimy przejść dwa szczyty i trzeci to już Roberts.
Dodała, że dzisiaj zamykają kolejkę o godzinie 13, więc jak chcemy tam iść to raczej się nie załapiemy na powrót.
Powiedzieliśmy jej, że coś wymyślimy i ruszyliśmy przed siebie.
Przez pierwsze 10-15 minut spotkaliśmy parę osób. Wyżej to już tylko lokalne zwierzaczki były. Niestety żadne z wielkich ssaków nie chciało się z nami przywitać. Pochowały się pewnie w tą nie za ciekawą pogodę. Niestety nie będzie zdjęć żadnych misiów, łosiów, jeleni…. i innych. Natomiast świstaki, coś co przypominało dziką kurę i latające ptactwo, wliczając orły witały nas co jakiś czas.
Szlak zygzakami ostro wspinał się w górę. Robiło się ciemniej, mglisto i wiatr zaczynał coraz bardziej być odczuwalny.
Mieliśmy wodno/wiatro odporne ubrania, więc nam to za wiele nie przeszkadzało. W sumie dobrze, że było zimno (+5 do 7C) bo przynajmniej człowiek nie poci się w tych ubraniach.
Czasami wiatr przegonił chmury i można było coś więcej zobaczyć niż 5 metrów do przodu.
Około 11:30 rano osiągnęliśmy pierwszy szczyt, Gold Ridge. Oczywiście tutaj nic nie było widać i dobrze wiało.
Odcinek między pierwszym a drugim szczytem Gastineau polega na spacerku lekko do góry po grani.
Nawet nie było stromo. Miejscami tylko trzeba było używać rąk. Ogólnie szło się dobrze, tylko wiatr czasami przypominał o swoim istnieniu. Dalej był znośny, a chmury ubarwiały scenerię w bardziej dramatyczne krajobrazy.
Pojawiało się więcej śniegu. Na szczęście płaty śnieżne były na płaskich odcinkach i nie musieliśmy ubierać raków.
Gdzieś 45-60 minut od pierwszego szczytu wspięliśmy się na górę Gastineau. Końcówka była ciekawa, ale dalej nic trudnego mimo wiatru.
Na szczycie wiatr już bardzo ostro wiał i temperatura z wiatrem była już pewnie ujemna.
Za wiele nie dało się tutaj przebywać, bo oczy łzawiły od wiatru.
Tutaj też podjęliśmy rozsądną decyzję, że wracamy. Nie ma sensu iść dalej na Mt. Roberts. Wiatr jest coraz to większy, a i tak widoczność się nie poprawia. Z Mt. Roberts są piękne widoki na wyższe partie gór z lodowcami, jeziorami, co przy dzisiejszej pogodzie nie ma sensu.
Zeszliśmy trochę ze szczytu gdzie w zacisznej części bez wiatru można było coś przekąsić.
Jak zwykle obiecaliśmy sobie, że tu wrócimy i zdobędziemy Mt. Roberts. A może i pójdziemy jeszcze dalej jak będzie dobra pogoda. To jest Alaska, tu nie ma limitu hików ani gór.
Zejście w dół do kolejki było łatwe z coraz to ładniejszymi widokami. Im niżej tym mniej wiało i nie było chmur.
Do górnej stacji kolejki dotarliśmy około godziny 14. Oczywiście już była zamknięta. Usiedliśmy na tarasie widokowym, otworzyliśmy piwko i w końcu można było podziwiać widoki i odpocząć.
Z tą kolejką to też jest ciekawie. Działa tak jak przypływają pływające miasta czyli rejsy. Jak nie ma statku albo statek ma odpływać to kolejka nie działa. W środy (dzisiaj) jest mało statków wycieczkowych więc już o 13 ją zamykają. Myślę, że miasteczko swój businessowy zegar ustawia na czas rejsów. Statki wpływają, wszystko się kręci. Wszystkie sklepy, bary, atrakcje są otwarte. Statki wypływają i lokalni albo idą na hike albo do baru.
Około godzinki zajęło nam zejście na dół do Juneau. Łatwy, szeroki ale stromy szlak w dół.
Było bardzo ślisko. Zwłaszcza przy schodzeniu w dół po mokrych skałach, trawie czy korzeniach. Ilonka się dwa razy poślizgnęła wyżej na skałach i złapała zająca. Na szczęście poza siniakiem nic nie ma.
Ja myślałem, że wygram 2:0 w upadkach, ale niestety się nie udało. Niżej w lesie na śliskich korzeniach też dwa razy grawitacja zadziałała. Jest 2:2. Jeszcze mamy wiele dni. Są szanse na prowadzenie….
Zeszliśmy w innej części miasteczka i drogą wróciliśmy do centrum. Tam już czekał na nas browar Devils’s Club (klub diabła). Jak zwykle browary słyną ze świeżego i dobrze wyważonego trunku. Tym razem też tak było. Dało się wypić i odpocząć.
Na kolację już nie chcieliśmy jeść przysmaków lokalnych czyli nóżek z kurczaka czy hamburgerów. Poszliśmy do wędzarni łososia żeby zakupić coś do domu na wieczór.
Niestety, statki rejsowe odpłynęły a z nimi łososie. Miejsce było zamknięte.
Pospacerowaliśmy trochę po miasteczku. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do supermarketu który miał lokalną sekcję i zakupiliśmy łososia do domku.
Jutro musimy bardzo wcześniej wstać, bo już o 7 rano mamy start. Lecimy do Anchorage. Więc dzisiejszy wieczór spędziliśmy w domku z lokalnym łososie. Był dobry, ale spodziewałem się jeszcze lepszego. No nic, będziemy dalej szukać.
2021.08.24 Juneau, AK (dzień 3)
Zawsze trzeba mieć plan awaryjny… to jest motto dzisiejszego dnia. Plan awaryjny jednak nie może polegac na pójściu do baru czy zostaniu przed telewizorem. Plan awaryjny na wakacjach to zwiedzanie czegoś czemu pogoda nie przeszkodzi. Jak się dziś obudziliśmy i za oknem zobaczylismy typową pogodę jak na Alaskę, a potem jak 30 min później już nawet z okna nie widzieliśmy gór to wiedzieliśmy, że czas rozważyć plan awaryjny.
Nasz pierwotny plan to było zdobycie góry McGinnis. Nasz plan awaryjny to wyjście z tego samego parkingu i dojście trasą ice cave (jaskinia lodowa) do lodowca Mendenhall. Wstaliśmy wcześnie, tu nam się przydaje, że operujemy nadal na NY strefie czasowej. Chodzimy spać o 22, wstajemy o 6 rano …idealnie na spacerki. No więc skoro już wstaliśmy, spakowaliśmy się w góry to nie było innego wyjścia niż wsiąść w samochód i pojechać na szlak. A potem się zobaczy… czasem życie trzeba brać minuta po minucie.
Tak pięknie padało jak dojechaliśmy na parking. Hmmm…. Jak to się mówi “nie ma złej pogody tylko ludzie są czasem źle przygotowani”. No to się przygotowaliśmy, ubraliśmy przeciwdeszczowe kurtki, spodnie, założyliśmy stuptuty i ruszyliśmy na szlak. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na dojście do lodowca trasą Ice Cave. Przynajmniej zobaczymy lodowiec, z góry raczej ciężko nam będzie cokolwiek zobaczyć. Nie wielu takich odważniaków jak my było rano. Wychodząc na szlak tylko nasze autko było na parkingu.
Początek szlaku był idealny, szeroka droga, że nawet mogliśmy iść jeden obok drugiego. Lekko tylko podnosiła się do góry, w lesie nawet tak nie padało - no poprostu cud.
Od początku trasy pojawiają sie tabliczki gdzie lodowiec dochodził w którym roku. Daje to do myślenia. Pierwsza tabliczka 1910 jest zaraz przy wejściu na szlak. Druga 1942 gdzies po 45 minutach a potem to coraz szybciej pojawiają się tabliczki.
Lodowiec Mendenhall jest jedną z najsłynniejszych atrakcji w Juneau. Podobno, jest to też jeden z najładniejszych lodowców…o tym ciężko mi powiedzieć bo az tyle ich w życiu nie widziałam ale na pewno cieszyłam się, że zobaczę kolejny lodowiec w życiu z bliska. Lodowiec Mendenhall ma pół mili (0.8 km) szerokości a jego grubość lodu sięga 1800 ft (550 m).
Zanim jednak zobaczy się lodowiec trzeba trochę się przejść. Z każdym rokiem lodowiec topi się coraz bardziej, kurczy się i trzeba pokonać więcej kilometrów, żeby go zobaczyć. Kilometry to pół biedy ale tabliczki z latami informujące gdzie sięgał lodowiec daja do myślenia. Darek był nad tym lodowcem ok 16 lat temu i lodowiec sięgał dużo dalej niż aktualnie.
Szlak ogólnie był dość bardzo dobrze przygotowany. Mała wspinaczka wymagana była tylko między tabliczką z rokiem 1984 a 1992. No tak…jak ja się urodziłam to już nic nie jest łatwe… natomiast potem znów trasa nawet fajnie szła skałkami.
Od tego momentu lodowiec już był widoczny i od pierwszego spojrzenia zrobił on na mnie duże wrażenie. A potem tylko zbliżaliśmy się coraz bliżej a lodowiec starał się coraz ładniejszy.
Do tego lodowca można dojść bardzo blisko. Mapy pokazywały koniec trasy dużo wcześniej. No tak…lodowiec się stopił i znów trzeba nowe mapy i szlaki rysować. Na szczęście trasa była dobrze wydeptana i nawet nie trzeba było na mapy patrzeć.
Podeszliśmy bardzo blisko i na kamieniach z widokiem na biało niebieski lodowiec podziwialiśmy piękno natury.
Uwielbiam ten lodowcowy kolor niebieski…. mogłabym tak godzinami patrzeć.
Niestety zaczynało znów padać - żadna nowość na Alasce i postanowiliśmy zakończyć przerwę i wracać spowrotem.
Przez całą trasę do lodowca nie spotkaliśmy nikogo. Dopiero w drodze powrotnej zaczęliśmy mijać ludzi. Najpierw biegaczka - podziw, że po takiej kamienistej trasie biega. Ale widać, że lokalna i wie co robi. Potem parę na pontonie… no tak, pod lodowiec można też podpłynąć. Aż w końcu parę z przewodnikiem, który nam zdjęcie pstryknął.
Zaskoczyła nas jedna rzecz…przewodnik i para turystów miała na nogach gumiaki. Nie byle jakie … gumiaki firmy Xtratuf. Podobno są to najbardziej popularne i przydatne buty na Alasce. Nie ważne czy idziesz łowić ryby, w góry, do biura czy do ekskluzywnej restauracji. Może też powinnam sobie takie sprawić na Nowojorskie deszcze, bo coraz częściej jak pada to w metrze jest wody do kostek.
Potem widzieliśmy jeszcze kilka grup w słynnych gumiakach. Na deszcz rozumiem, że są one przydatne ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić chodzenia w nich po skałach i kominach skalnych.
Im bliżej parkingu tym więcej ludzi widzieliśmy. Trasa nie jest długa (nam zajęła) okolo 5h z dużą ilością czasu na zdjęcia i odpoczynek. Tak, że późny start jest ok. Ja jednak nie zazdrościłam ludziom, którzy dopiero teraz w tym deszczu szli w kierunku lodowca. Dla nas deszczyk przestał padać w samą porę, żebyśmy mogli podziwiać lodowiec.
Przemoczeni wróciliśmy do autka, na szczęście tam czekały już na nas suche ubrania na przebranie. Zawsze w aucie mamy suchy zestaw ubrań bo najgorsze to siedzieć w mokrej koszulce. Zanim jednak pojechaliśmy do domku na ciepłą herbatkę to musieliśmy wstąpić na pole namiotowe “Mendenhall Campground”. Darek lata temu nocował tam jak zwiedzał Alaskę z kolegą. Camping robi wrażenie. Położony nad samym jeziorem z widokiem na lodowiec. Jak ktoś lubi biwaki to miejscówka pierwsza klasa.
W domku wielkie suszenie. Wszystko mieliśmy albo w błocie, albo mokre. No nic…rzeczy wyschną a zdjęcia i wspomnienia zostaną. Rozgrzani ciepłą herbatką, zaczęliśmy myśleć poważnie o kolacji. I tu pojawił sie problem. W Juneau jest bardzo mały wybór restauracji. Teoretycznie w Juneau jest 92 restauracje. Problem polega na tym, że głównie są to bary gdzie można zjeść hamburgera. Wszedzie jest łosoś ale ile tego łososia możemy jeść….
Wybór padł na Red Doog Saloon. Mieliśmy szczęście, że mieli też muzykę na żywo tak że klimat był. Zapowiadało się super. Zamówiliśmy żeberka, skrzydełka z kurczaka i słuchaliśmy muzyki i jak piosenkarz nabija się z ludzi z rejsów.
W pewnym momencie padło pytanie, ile ludzi w barze jest ze statków. Połowa sali podniosła ręce. Myślę, że było więcej tylko inni się wstydzili albo nie słuchali. Wtedy pomału wszystkie fakty zaczęły się składać. Miasteczko Juneau żyje dzięki rejsom jakie tu przypływają. Całe życie i biznesy toczy się pod kątem przypływów i odpływów tych wielkich statków. Nic dziwnego, że nie ma tu dobrych, wypasionych restauracji. Lokalnych raczej nie stać na ekskluzywne jedzenie po knajpach a turyści ze statków mają zapewnione wyżywienie więc też za bardzo nie będą jeść tylko zamówią jakieś skrzydełka do piwa w barze. Niestety nasze skrzydełka i żeberka pływały w sosie BBQ tak że aż straciły smak. No nic… jutro na kolację chyba pizza poleci.
2021.08.23 Juneau, AK (dzień 2)
Czy Alaska jest duża? Większość ludzi na to pytanie odpowie tak, Alaska jest duża, przecież to jest największy stan w Stanach.
Jak jest duża? Same cyfry nic nam przecież nie powiedzą, 1.7 miliona kilometrów kwadratowych! Dużo, mało? Obszar Alaski jest większy niż suma powierzchni trzech największych stanów w kontynentalnej części USA, Texas, Kalifornia i Montana. Spory kawałek ziemi do zwiedzania, nie?
Ciekawiej to jeszcze wygląda jak sprawdzimy ile tu ludzi mieszka. Lekko ponad 700 tysięcy. Czyli troszkę mniej niż w Krakowie! Czyli co? Nic tylko wziąć samochód i zwiedzać. Niestety nie do końca. Ze względu na położenie i brak ludzi, infrastruktura drogowa nie jest dobrze rozwinięta. Zwłaszcza w mało dostępnej północnej i zachodniej części Alaski. Tam to tylko można się dostać małymi samolocikami.
Planowanie zwiedzania Alaski nie należy do łatwych. Zwłaszcza jak ma się ograniczony czas. Dwa tygodnie to jest stanowczo za mało żeby ją całą zwiedzić. Sześć z siedmiu największych parków narodowych w Stanach znajduje się na Alasce! (na piątym miejscu jest Death Valley (Dolina Śmierci) na granicy Kalifornii i Nevady).
To tak jak by mi ktoś powiedział, że pojechał na dwa tygodnie i zwiedził cały zachód Stanów. Albo był dwa tygodnie we Włoszech i zwiedził cały kraj. To jest niemożliwe! Jest różnica w zwiedzaniu albo zaliczaniu miejsc. My należymy do tej pierwszej grupy. Staramy się zwiedzać poszczególne rejony, iść na hike, oderwać się od cywilizacji, spędzić czas z lokalnymi, iść do baru, poznać ich kulturę, jedzenie, obyczaje….
Ze względu na komplikacje i odległości w żadnym z tych wielkich i potężnych parków Alaski na tym wyjeździe nie będziemy. Będziemy w Kenai Fjords Parku gdzieś za tydzień, do którego pojedziemy pociągiem.
Zwiedzanie ich wymaga długiego czasu planowania, logicznej logistyki, odpowiedniego sprzętu i doborowego środku transporty, który podoła wyzwaniom i warunkom jakie tam występują. Oczywiście można wypożycz byle jaki samochód, pojechać do tych parków do których jest droga i zrobić parę zdjęć i park jest zaliczony. Czy aby na pewno został zwiedzony?
Wstępnie podzieliliśmy Alaskę na 7 stref , które fajnie by było w tym życiu zwiedzić. Każda wymaga około 12-16 dni, poza pierwszą częścią którą zrobiliśmy 6 lat temu w ciągu paru dni. Były to zorze polarne w rejonach Fairbanks.
Aktualny wyjazd to południowo-wschodnia Alaska. Anchorage, Juneau, Seward, Kenai Fiords Park i góry z lodowcami wzdłuż drogi Glenn (#1) na wschód od Anchorage.
Dzisiaj mamy poranny, krótki lot (1.5 godziny) z Anchorage do Juneau oczywiście liniami Alaska Airlines. Do Juneau można się dostać tylko samolotem albo statkiem, mimo, że jest to stolica Alaski. Pogoda jak zwykle klasyczna dla tego rejonu, czyli pada!
Ludzie podróżują tutaj samolotami jak w innych częściach świata autobusami lub pociągami. Nasz samolot ma 5 przystanków, ostatni to Seattle w stanie Washington. My wysiadamy na pierwszym, Juneau.
Parę rzeczy nas dzisiaj zaskoczyło. Pierwsze było zaraz jak weszliśmy na lotnisko. Mało było ludzi takich jak my, czyli z plecakami i walizkami. Większość była z pudłami (plastikowymi i kartonowymi) a także z lodówkami turystycznymi. Teraz zrozumieliśmy dlaczego mogliśmy aż nadać po 3 bagaże na osobę. Ludzie zlatują się z całej Alaski do Anchorage na zakupy. Kupują pewnie wszystko co potrzebują od jedzenia po ubrania i narzędzia i wracają do siebie na wioski samolotami, które są jedynym środkiem transportu do nich. Tam u nich pewnie nie ma sklepów albo wysyłki z Amazon.
Chyba trochę się wyróżnialiśmy z tłumu z tą jedną walizką. Obsługa podeszła do nas i powiedziała, że nie musimy stać w kolejce z setkami pudeł i nadaliśmy bagaż bez kolejki.
To, że na Alasce jest problem z alkoholem to już wiedzieliśmy wcześniej. Dalej jest trochę miejsc w tym stanie gdzie prohibicja nie została zniesiona. Ze względu na długie, ciemne i zimne zimy ludzie wpadają w depresje i piją. W barach i sklepach monopolowych każdy musi pokazać dowód tożsamości, bez względu na wiek. Lokalni często pod wpływem alkoholu popełniają głupie rzeczy. Przemoc w rodzinie, czy prowadzenie samochodu jest zbyt częste żeby było tolerowane. Jak jesteś niegrzeczny to masz na dowodzie napisane, że nie możesz kupować alkoholu.
Jest 9 rano wchodzimy na lotnisku do restauracji na śniadanie a kelnerka na dzień dobry mówi nam, że alkohol dopiero od 10 może podawać. Bardzo by nam chciała podać, ale niestety nie może. Myśmy nawet nie chcieli nic alkoholowego, tylko kawę do picia. Wniosek jest pewnie taki, że lokalni pierwsze co zamawiają to alkohol.
Na śniadanko nie było dużego wyboru, ale omlecik z kiełbaską z jelenia smakował. Jak później poprosiliśmy rachunek to kelnerka powiedziała, że jak jeszcze poczekamy chwilkę to może nam zrobić po drinku na drogę. Niestety odmówiliśmy jej tej przyjemności i poszliśmy w kierunku samolotu. Nieźle tu muszą lokalni rozrabiać. W sumie idąc w kierunku naszej bramki minęliśmy niezliczoną ilość barów. Znacznie więcej niż sklepów z paniątkami, gdzie w Stanach na lotniskach jest tego ogromna ilość. Co stan to obyczaj, nie?
Samolot był o czasie i sprawie przeleciał załadunek. Kolejna niespodzianka nastąpiła na pokładzie. Kapitan wyszedł ze swojej kabiny, przywitał się ładnie i zrobił paro minutową przemowę. Kolejna rzadko spotykana czynność. Z reguły to kapitan po starcie coś tam powie przez głośniki ze swojej kabiny zabitej pancernymi drzwiami. A tu proszę, stał, gadał, dowcipami walił i nawet z ostrożnym humorem o maskach (albo raczej o ludziach co nie chcą ubierać masek) się wypowiadał. Co za różnica…
Samolot wystartował. Przygotowując się na ten wyjazd chcieliśmy jak najwiecej szczegółów mieć dopracowanych. Po której stronie mamy zarezerwować miejsce w samolocie, albo w pociągu. To się wydają takie błachostki, ale nie do końca. Z samolotu albo widzisz wspaniałe góry z lodowcami albo pusty ocean. Z pociągu który z reguły jedzie zboczem góry widzisz wspaniałe widoki, albo skały oddalone metr od okna.
Niestety pogody nie da się zaplanować. Zwłaszcza na Alasce, która słynie z deszczu/śniegu. Siedzieliśmy po dobrej stronie samolotu. Pod nami były wspaniałe parki i fiordy, a nad nimi gruba warstwa chmur.
Na szczęście im bliżej Juneau tym pogoda stawała się korzystniejsza i oko można było nacieszyć wspaniałymi widokami. Pod nami był Glacier Bay National Park! Do tego parku można się dostać jedynie za pomocą helikoptera, albo samolotu co ląduje na polach lodowcowych.
Samolot się obniżał, a z nim góry, fiordy i lodowce się przybliżały. Dopiero z samolotu widać ile ludzi mieszkach w tych lasach/górach. Co chwilę było widać jakąś przystań na łódkę, mały samolocik na wodzie i domek w pobliżu. Jednak niektórzy lubią taki spokojny/pustelniczy tryb życia.
Wylądowaliśmy w Juneau, które przywitało nas piękną, słoneczną, cieplutką pogodą. Tutaj znowu niespodzianka. Lotnisko ma dwa pasy startowe, z czego jeden to wodny. W okolicy jest bardzo mało dróg, część ludzi musi dostawać się do miasta na zakupy lub załatwić sprawy za pomocą łódki albo samolotu. Ponoć te samolociki nie są drogie. Już za $50,000 można je kupić. Za dwa miesiące mam urodziny, jak by się ktoś pytał co mi kupić….
My nie mamy jeszcze licencji na latanie samolotami, więc musieliśmy się zadowolić samochodem. Wzięliśmy co nam dali i ruszyliśmy przed siebie. Tutaj się niewiele jeździ samochodem, więc nie ma znaczenia co się wypożyczy.
Planujemy być tutaj 3 dni. Trochę dużych, trochę małych hików i trochę zwiedzania okolic plus spróbować ich morskich/górskich przysmaków. Dzisiaj mamy w planie zrobić zakupy i iść na mały hike.
Ilonka powiedziała, że bez gazu na niedźwiedzie nawet nie wyjdzie z samochodu. Nie można tego brać na samolot, ani wysyłać pocztą, więc musieliśmy tutaj nowy zakupić.
Potem jeszcze jakieś zakupy żywnościowe i już gotowi na hike. Tutaj w sklepie też było wesoło. Rozumiem, że na Alasce może braknąć jakiś owoców, mleka, jajek, ale lodu?! Tak, pani w sklepie powiedziała, że lodu brak i czekają na dostawę. Przecież lodowce są tutaj prawie na każdym kroku! Nic nam nie pozostało jak wejść do lodówek i wygrzebać resztki.
Uzbrojeni w gaz na niedźwiedzie i lód do schładzania piwka pojechaliśmy na nasz pierwszy hike na tym wyjeździe.
Znak koło drogi nas rozbroił na maksa. Nie można strzelać z pistoletów w odległości 0.5 mili od drogi. Naprawdę? Nie mogę jechać samochodem i sobie strzelać do wszystkiego. Muszę odejść od drogi 800 metrów i tam dopiero walić z broni? Co za nieudogodnienia te Juneau wprowadza. Nie ma już wolności, nawet na Alasce!
Była już godzina 14, więc na dzisiaj nie planowaliśmy nic wielkiego. Jakieś 7-8km gdzieś w dolinkach.
Wybór padł na trasę Perseverance. Jest to szlak który zaczyna się prawie w miasteczku i idzie doliną w góry. Alaska jest potężnym stanem, z wielką ilością parków, a z niewielką ilością szlaków. Ponoć jest za mało ludzi żeby robić szlaki. Tutaj idziesz przed siebie. Zaczynasz szlakiem, który się za chwile kończy, a ty idziesz dalej i szukasz ścieżki wydeptanej przez ludzi, zwierzęta albo naturę. Umiejętność nawigacji i czytania map/GPS jest bardzo wskazana. Zwłaszcza tutaj, gdzie pogoda nie jest najlepsza i może się zmienić w każdym momencie.
Dzisiaj nie zamierzamy nigdzie daleko/wysoko wychodzić, więc bez obaw ruszyliśmy w góry. Pogoda była idealna, słonecznie, bez wiatru, 17-18C.
Szliśmy historycznym szlakiem. Pod koniec XIX wieku, pan Juneau ze swoim kumplem zapuścili się w te rejony i znaleźli złoto. Wiadomość szybko obiegła świat i w ciągu roku tysiące ludzi zjechało się tutaj i zaczęli przekopywać góry.
Pobudowali kopalnie, bary, banki, hotele, domy publiczne i pewnie jeszcze wiele innych „atrakcji”. Tak też powstało miasteczko Juneau, które to w 1906 stało się stolicą Alaski.
Ścieżka była szeroka, wydeptana więc świetnie się szło. Trzeba była czasami tylko na rowerzystów uważać, bo tutaj też ich było trochę.
Po około 1.5h nasz szlak się skończył więc i my też zawróciliśmy. Dzisiaj się nie przemęczamy, trzeba siły na jutro zostawić.
Zejście tak dobrze przygotowaną trasą zajęło nam może godzinkę. Zjechaliśmy stromą drogą na sam dół do miasteczka i ruszyliśmy szukać coś na ząb. Nie jest to łatwe w Juneau, ale o tym opiszemy w następnym wpisie.
Usiedliśmy w lokalnym barze The Hangar on the Wharf i przy dobrym, świeżym piwku podziwialiśmy widoki z baru. W ramach odpoczynku od Łososia i Halibuta dzisiaj wjechały klasyczne hamburgery.
Mieszkamy w domku na wyspie Douglas, którą dzieli wąski kanał od głównego lądu. Jadąc tak samochodem i szukając naszego domku stwierdziliśmy, że to miasteczko wcale nie jest takie małe. Jest bardzo rozłożyste. Nie ma bloków, każdy ma swój domek. Mieszka tu tylko 31,000 ludzi a i tak jest drugie co do wielkości na Alasce.
Właściciele nas przywitali i pokazali nam gdzie mamy mieszkanie. Gostek jest rybakiem i oczywiście mi pokazał swoją łódź rybacką. Dosyć sporą ma tą łódką z wielką ilością różnego rodzaju wędek. Wszystko ok, ale ja się tak patrzę na ten kanał i to za bardzo nie widzę, gdzie tu można pływać. Przecież jest za płytki.
Gostek powiedział, że teraz jest odpływ i w gumiakach można przejść ten kanał. Za parę godzin nawet 40 stopowa łódź może tędy przepłynąć.
Tak też się stało. Dwie godziny później kanał już był zupełnie inny.