2021.08.23 Juneau, AK (dzień 2)
Czy Alaska jest duża? Większość ludzi na to pytanie odpowie tak, Alaska jest duża, przecież to jest największy stan w Stanach.
Jak jest duża? Same cyfry nic nam przecież nie powiedzą, 1.7 miliona kilometrów kwadratowych! Dużo, mało? Obszar Alaski jest większy niż suma powierzchni trzech największych stanów w kontynentalnej części USA, Texas, Kalifornia i Montana. Spory kawałek ziemi do zwiedzania, nie?
Ciekawiej to jeszcze wygląda jak sprawdzimy ile tu ludzi mieszka. Lekko ponad 700 tysięcy. Czyli troszkę mniej niż w Krakowie! Czyli co? Nic tylko wziąć samochód i zwiedzać. Niestety nie do końca. Ze względu na położenie i brak ludzi, infrastruktura drogowa nie jest dobrze rozwinięta. Zwłaszcza w mało dostępnej północnej i zachodniej części Alaski. Tam to tylko można się dostać małymi samolocikami.
Planowanie zwiedzania Alaski nie należy do łatwych. Zwłaszcza jak ma się ograniczony czas. Dwa tygodnie to jest stanowczo za mało żeby ją całą zwiedzić. Sześć z siedmiu największych parków narodowych w Stanach znajduje się na Alasce! (na piątym miejscu jest Death Valley (Dolina Śmierci) na granicy Kalifornii i Nevady).
To tak jak by mi ktoś powiedział, że pojechał na dwa tygodnie i zwiedził cały zachód Stanów. Albo był dwa tygodnie we Włoszech i zwiedził cały kraj. To jest niemożliwe! Jest różnica w zwiedzaniu albo zaliczaniu miejsc. My należymy do tej pierwszej grupy. Staramy się zwiedzać poszczególne rejony, iść na hike, oderwać się od cywilizacji, spędzić czas z lokalnymi, iść do baru, poznać ich kulturę, jedzenie, obyczaje….
Ze względu na komplikacje i odległości w żadnym z tych wielkich i potężnych parków Alaski na tym wyjeździe nie będziemy. Będziemy w Kenai Fjords Parku gdzieś za tydzień, do którego pojedziemy pociągiem.
Zwiedzanie ich wymaga długiego czasu planowania, logicznej logistyki, odpowiedniego sprzętu i doborowego środku transporty, który podoła wyzwaniom i warunkom jakie tam występują. Oczywiście można wypożycz byle jaki samochód, pojechać do tych parków do których jest droga i zrobić parę zdjęć i park jest zaliczony. Czy aby na pewno został zwiedzony?
Wstępnie podzieliliśmy Alaskę na 7 stref , które fajnie by było w tym życiu zwiedzić. Każda wymaga około 12-16 dni, poza pierwszą częścią którą zrobiliśmy 6 lat temu w ciągu paru dni. Były to zorze polarne w rejonach Fairbanks.
Aktualny wyjazd to południowo-wschodnia Alaska. Anchorage, Juneau, Seward, Kenai Fiords Park i góry z lodowcami wzdłuż drogi Glenn (#1) na wschód od Anchorage.
Dzisiaj mamy poranny, krótki lot (1.5 godziny) z Anchorage do Juneau oczywiście liniami Alaska Airlines. Do Juneau można się dostać tylko samolotem albo statkiem, mimo, że jest to stolica Alaski. Pogoda jak zwykle klasyczna dla tego rejonu, czyli pada!
Ludzie podróżują tutaj samolotami jak w innych częściach świata autobusami lub pociągami. Nasz samolot ma 5 przystanków, ostatni to Seattle w stanie Washington. My wysiadamy na pierwszym, Juneau.
Parę rzeczy nas dzisiaj zaskoczyło. Pierwsze było zaraz jak weszliśmy na lotnisko. Mało było ludzi takich jak my, czyli z plecakami i walizkami. Większość była z pudłami (plastikowymi i kartonowymi) a także z lodówkami turystycznymi. Teraz zrozumieliśmy dlaczego mogliśmy aż nadać po 3 bagaże na osobę. Ludzie zlatują się z całej Alaski do Anchorage na zakupy. Kupują pewnie wszystko co potrzebują od jedzenia po ubrania i narzędzia i wracają do siebie na wioski samolotami, które są jedynym środkiem transportu do nich. Tam u nich pewnie nie ma sklepów albo wysyłki z Amazon.
Chyba trochę się wyróżnialiśmy z tłumu z tą jedną walizką. Obsługa podeszła do nas i powiedziała, że nie musimy stać w kolejce z setkami pudeł i nadaliśmy bagaż bez kolejki.
To, że na Alasce jest problem z alkoholem to już wiedzieliśmy wcześniej. Dalej jest trochę miejsc w tym stanie gdzie prohibicja nie została zniesiona. Ze względu na długie, ciemne i zimne zimy ludzie wpadają w depresje i piją. W barach i sklepach monopolowych każdy musi pokazać dowód tożsamości, bez względu na wiek. Lokalni często pod wpływem alkoholu popełniają głupie rzeczy. Przemoc w rodzinie, czy prowadzenie samochodu jest zbyt częste żeby było tolerowane. Jak jesteś niegrzeczny to masz na dowodzie napisane, że nie możesz kupować alkoholu.
Jest 9 rano wchodzimy na lotnisku do restauracji na śniadanie a kelnerka na dzień dobry mówi nam, że alkohol dopiero od 10 może podawać. Bardzo by nam chciała podać, ale niestety nie może. Myśmy nawet nie chcieli nic alkoholowego, tylko kawę do picia. Wniosek jest pewnie taki, że lokalni pierwsze co zamawiają to alkohol.
Na śniadanko nie było dużego wyboru, ale omlecik z kiełbaską z jelenia smakował. Jak później poprosiliśmy rachunek to kelnerka powiedziała, że jak jeszcze poczekamy chwilkę to może nam zrobić po drinku na drogę. Niestety odmówiliśmy jej tej przyjemności i poszliśmy w kierunku samolotu. Nieźle tu muszą lokalni rozrabiać. W sumie idąc w kierunku naszej bramki minęliśmy niezliczoną ilość barów. Znacznie więcej niż sklepów z paniątkami, gdzie w Stanach na lotniskach jest tego ogromna ilość. Co stan to obyczaj, nie?
Samolot był o czasie i sprawie przeleciał załadunek. Kolejna niespodzianka nastąpiła na pokładzie. Kapitan wyszedł ze swojej kabiny, przywitał się ładnie i zrobił paro minutową przemowę. Kolejna rzadko spotykana czynność. Z reguły to kapitan po starcie coś tam powie przez głośniki ze swojej kabiny zabitej pancernymi drzwiami. A tu proszę, stał, gadał, dowcipami walił i nawet z ostrożnym humorem o maskach (albo raczej o ludziach co nie chcą ubierać masek) się wypowiadał. Co za różnica…
Samolot wystartował. Przygotowując się na ten wyjazd chcieliśmy jak najwiecej szczegółów mieć dopracowanych. Po której stronie mamy zarezerwować miejsce w samolocie, albo w pociągu. To się wydają takie błachostki, ale nie do końca. Z samolotu albo widzisz wspaniałe góry z lodowcami albo pusty ocean. Z pociągu który z reguły jedzie zboczem góry widzisz wspaniałe widoki, albo skały oddalone metr od okna.
Niestety pogody nie da się zaplanować. Zwłaszcza na Alasce, która słynie z deszczu/śniegu. Siedzieliśmy po dobrej stronie samolotu. Pod nami były wspaniałe parki i fiordy, a nad nimi gruba warstwa chmur.
Na szczęście im bliżej Juneau tym pogoda stawała się korzystniejsza i oko można było nacieszyć wspaniałymi widokami. Pod nami był Glacier Bay National Park! Do tego parku można się dostać jedynie za pomocą helikoptera, albo samolotu co ląduje na polach lodowcowych.
Samolot się obniżał, a z nim góry, fiordy i lodowce się przybliżały. Dopiero z samolotu widać ile ludzi mieszkach w tych lasach/górach. Co chwilę było widać jakąś przystań na łódkę, mały samolocik na wodzie i domek w pobliżu. Jednak niektórzy lubią taki spokojny/pustelniczy tryb życia.
Wylądowaliśmy w Juneau, które przywitało nas piękną, słoneczną, cieplutką pogodą. Tutaj znowu niespodzianka. Lotnisko ma dwa pasy startowe, z czego jeden to wodny. W okolicy jest bardzo mało dróg, część ludzi musi dostawać się do miasta na zakupy lub załatwić sprawy za pomocą łódki albo samolotu. Ponoć te samolociki nie są drogie. Już za $50,000 można je kupić. Za dwa miesiące mam urodziny, jak by się ktoś pytał co mi kupić….
My nie mamy jeszcze licencji na latanie samolotami, więc musieliśmy się zadowolić samochodem. Wzięliśmy co nam dali i ruszyliśmy przed siebie. Tutaj się niewiele jeździ samochodem, więc nie ma znaczenia co się wypożyczy.
Planujemy być tutaj 3 dni. Trochę dużych, trochę małych hików i trochę zwiedzania okolic plus spróbować ich morskich/górskich przysmaków. Dzisiaj mamy w planie zrobić zakupy i iść na mały hike.
Ilonka powiedziała, że bez gazu na niedźwiedzie nawet nie wyjdzie z samochodu. Nie można tego brać na samolot, ani wysyłać pocztą, więc musieliśmy tutaj nowy zakupić.
Potem jeszcze jakieś zakupy żywnościowe i już gotowi na hike. Tutaj w sklepie też było wesoło. Rozumiem, że na Alasce może braknąć jakiś owoców, mleka, jajek, ale lodu?! Tak, pani w sklepie powiedziała, że lodu brak i czekają na dostawę. Przecież lodowce są tutaj prawie na każdym kroku! Nic nam nie pozostało jak wejść do lodówek i wygrzebać resztki.
Uzbrojeni w gaz na niedźwiedzie i lód do schładzania piwka pojechaliśmy na nasz pierwszy hike na tym wyjeździe.
Znak koło drogi nas rozbroił na maksa. Nie można strzelać z pistoletów w odległości 0.5 mili od drogi. Naprawdę? Nie mogę jechać samochodem i sobie strzelać do wszystkiego. Muszę odejść od drogi 800 metrów i tam dopiero walić z broni? Co za nieudogodnienia te Juneau wprowadza. Nie ma już wolności, nawet na Alasce!
Była już godzina 14, więc na dzisiaj nie planowaliśmy nic wielkiego. Jakieś 7-8km gdzieś w dolinkach.
Wybór padł na trasę Perseverance. Jest to szlak który zaczyna się prawie w miasteczku i idzie doliną w góry. Alaska jest potężnym stanem, z wielką ilością parków, a z niewielką ilością szlaków. Ponoć jest za mało ludzi żeby robić szlaki. Tutaj idziesz przed siebie. Zaczynasz szlakiem, który się za chwile kończy, a ty idziesz dalej i szukasz ścieżki wydeptanej przez ludzi, zwierzęta albo naturę. Umiejętność nawigacji i czytania map/GPS jest bardzo wskazana. Zwłaszcza tutaj, gdzie pogoda nie jest najlepsza i może się zmienić w każdym momencie.
Dzisiaj nie zamierzamy nigdzie daleko/wysoko wychodzić, więc bez obaw ruszyliśmy w góry. Pogoda była idealna, słonecznie, bez wiatru, 17-18C.
Szliśmy historycznym szlakiem. Pod koniec XIX wieku, pan Juneau ze swoim kumplem zapuścili się w te rejony i znaleźli złoto. Wiadomość szybko obiegła świat i w ciągu roku tysiące ludzi zjechało się tutaj i zaczęli przekopywać góry.
Pobudowali kopalnie, bary, banki, hotele, domy publiczne i pewnie jeszcze wiele innych „atrakcji”. Tak też powstało miasteczko Juneau, które to w 1906 stało się stolicą Alaski.
Ścieżka była szeroka, wydeptana więc świetnie się szło. Trzeba była czasami tylko na rowerzystów uważać, bo tutaj też ich było trochę.
Po około 1.5h nasz szlak się skończył więc i my też zawróciliśmy. Dzisiaj się nie przemęczamy, trzeba siły na jutro zostawić.
Zejście tak dobrze przygotowaną trasą zajęło nam może godzinkę. Zjechaliśmy stromą drogą na sam dół do miasteczka i ruszyliśmy szukać coś na ząb. Nie jest to łatwe w Juneau, ale o tym opiszemy w następnym wpisie.
Usiedliśmy w lokalnym barze The Hangar on the Wharf i przy dobrym, świeżym piwku podziwialiśmy widoki z baru. W ramach odpoczynku od Łososia i Halibuta dzisiaj wjechały klasyczne hamburgery.
Mieszkamy w domku na wyspie Douglas, którą dzieli wąski kanał od głównego lądu. Jadąc tak samochodem i szukając naszego domku stwierdziliśmy, że to miasteczko wcale nie jest takie małe. Jest bardzo rozłożyste. Nie ma bloków, każdy ma swój domek. Mieszka tu tylko 31,000 ludzi a i tak jest drugie co do wielkości na Alasce.
Właściciele nas przywitali i pokazali nam gdzie mamy mieszkanie. Gostek jest rybakiem i oczywiście mi pokazał swoją łódź rybacką. Dosyć sporą ma tą łódką z wielką ilością różnego rodzaju wędek. Wszystko ok, ale ja się tak patrzę na ten kanał i to za bardzo nie widzę, gdzie tu można pływać. Przecież jest za płytki.
Gostek powiedział, że teraz jest odpływ i w gumiakach można przejść ten kanał. Za parę godzin nawet 40 stopowa łódź może tędy przepłynąć.
Tak też się stało. Dwie godziny później kanał już był zupełnie inny.