2022.09.07 Zakopane, PL (dzień 12)
Pogodę na dzisiejszy dzień zapowiadali różną. Chyba zależy to od źródła na jakim sprawdzaliśmy, albo po prostu pogoda w górach jest nieprzewidywalna.
Ogólnie to rano ma być słonecznie, później mają wyjść chmury, no i oczywiście pod koniec dnia deszcz.
W planie było wyjechać kolejką na Kasprowy Wierch, tam gdzieś się przejść i zejść do Zakopanego jakimiś szlakami. Plan prosty, ale nie do końca. Miejsca w wagoniku na Kasprowy już niestety się kończyły, więc część ekipy wyjechała wcześniej, a pozostali mieli dojechać.
Ilonka wzięła pierwszą część wycieczki, a ja za chwilę za nią ruszyłem z resztą ekipy.
Do Kuźnic szliśmy na nogach. Z ośrodka Kabel jest to może 15-20 minut spacer chodnikiem lekko do góry. Trochę tu się pozmieniało od ostatniego razu jak tu szedłem. Zrobili węższy chodnik kosztem ścieżki dla rowerów. Pomysł ogólnie świetny, tylko przy tej ogromnej ilości ludzi jaka tędy chodzi to niestety na chodniku jest ciasno.
Do Kuźnic dotarliśmy przed czasem. Mieliśmy jakieś 30 minut na pospacerowaniu po okolicy i relaksik w słoneczku.
Około 11 rano wybiła nasza godzina i ruszyliśmy kolejką linową na Kasprowy Wierch.
Kolejka jak kolejka. W ciągu 12-15 minut wyjeżdżasz z 900 prawie na 2,000 metrów z przesiadką na Myślenickich Turniach na wysokości 1360 m.
Kasprowy przywitał nas przyjemnym chłodniejszym powietrzem, lekkim wiaterkiem, przewalającymi się chmurami od czasu do czasu no i oczywiście tłumem ludzi.
Większość ludzi wyjeżdża na Kasprowy, spaceruje po szczycie, robi 100 zdjeć, kupuje pamiątkę i zjeżdża w dół.
Myśmy też pospacerowali, porobili zdjęcia ale nie zjeżdżaliśmy w dół. Ruszyliśmy na nogach.
Ilonka poszła w prawo ze szczytu w kierunku Kopy Kondrackiej, więc ja poszedłem w lewo, w kierunku Doliny Gąsienicowej. Ileż można razem chodzić po górach.
(dop. Ilona - trzeba się rozdzielić, żeby więcej zdjęć porobić)
Dobrze mi znane zejście do Murowańca zajęło około 40 minut. Ludzi jak zwykle w Tatrach było dużo, ale nawet wszystko szło płynnie
Niestety czarne chmury się głębiły w wyższych partiach gór, więc pomysł żeby zrobić coś ciekawego został odwołany. Na pewno będzie padało, a może nawet jakaś burza może z tego powstać.
Poszedłem do Murowańca na piwo!
Ludzi tu jak na Krupówkach. Dobrze, że wpadli na pomysł i bar zrobili na zewnątrz. Nie trzeba się przeciskać prze tłum i na zewnątrz w ciszy ugasić pragnienie.
Na szczęście jeszcze nie padało to na kamieniach chyba z godzinę posiedziałem. Wypiłem co mieli i trochę popracowałem. NY się powoli budził do życia i ludziki już głowę zawracali.
Opuściłem Murowaniec około godziny 14 udając się w kierunku Przełęczy Między Kopami.
Po około 20 minutach osiągnąłem przełęcz skąd rozciągał się wspaniały widok na Zakopane.
Z tego miejsca do Kuźnic można dostać się dwoma szlakami. Przez dolinę Jaworzynki albo Skupniowy Upłaz. Z reguły wybieram szlak doliną ze względu na malownicze ukształtowanie doliny. Tym razem jednak poszedłem upłazem.
Miałem w tym też cel i lekki niedosyt gór.
Pod koniec zejścia szlak łączy się ze szlakiem z góry Nosal. Pomyślałem, że jak nie będzie padał deszcz to można by na Nosal sobie wyskoczyć.
Tak też się stało. Pod koniec szlaku jest odbicie w prawo na Nosal, które też wziąłem.
Na Nosal prowadzą dwa szlaki. Jeden z Kuźnic, a drugi z przystanku Murowanica. Będę wychodził z Kuźnic a zejdę do Murowanicy. Zejście to jest prawie obok tylnego wejścia do ośrodka Kabel w którym mieszkamy.
Wyjście z Kuźnic jest bardzo proste i nie wymagało za wielkiego podejścia. W niecałe 30 minut możba zdobyć szczyt.
Zejście na drugą stronę jest bardziej wymagające. O wiele stromsze i dłuższe. Oczywiście schodząc dołapał mnie intensywny deszcz. Ten który wisiał w powietrzu prawie od Kasprowego.
Lało ostro. Musiałem się ubrać w przeciwdeszczowe ubrania i plecak też zabezpieczyć.
Oczywiście schodzenie stromym szlakiem po śliskich kamieniach i korzeniach w deszczu sprawiało dodatkowe utrudnienia.
Pomalutku, krok po kroku doszedłem na dół do strumyka Bystry, który w ciągu paru minut zaprowadził mnie do domu. A tam przy suszeniu ubrań Ilonka opowiadała mi o swoim dniu.
Nas deszcz dołapał już na dole, na chodniku w Kuźnicach. Dobrze bo nie ślizgaliśmy się po mokrych kamieniach - a w Tatrach kamienie potrafią być mokre bo to przecież głównie granity i wapienie. Deszcz który złapie cię w mieście ma jeden minus - a właściwie to człowiek ma minus. Jak już zaczęło padać to wydawało nam się, że jest tak blisko do domku, że nie trzeba ubierać kurtki - przecież przejdę szybko. Niestety to szybko nie było tak szybko i przemoczeni dotarliśmy do domku. Zanim jednak deszcz troszkę pokrzyżował nam plany to mieliśmy piękny spacer i jeszcze piękniejsze widoki.
Tak jak Darek pisał myśmy poszli w prawo w kierunku Kopy Kondrackiej. Czerwonym szlakiem cudownie szło się po grani i podziwiało widoki na prawo i lewo. Tylko czasem na trudniejszych odcinkach się troszkę korkowało. Niektórzy boją się klamr i łańcuchów. Od razu myślą, że jak na szlaku są jakieś klamry czy łańcuchy to będzie trudno. Prawda jest taka, że dopiero bez nich to byłoby trudno. Tatry mają bardzo dobrze przygotowane szlaki więc chodzi się po nich dość przyjemnie. Wiadomo, dystans, wysokość, strome podejście, ekspozycja to jest to co sprawia, że góry nie są dla wszystkich ale jeśli porównać Tatry do innych łańcuchów górskich to są całkiem dobrze przygotowane.
W Tatrach można też spędzić dużo czasu chodząc po dolinach, graniach, przełęczach i nawet nie zdobywać szczytów. Ja na tym wyjeździe sobie uświadomiłam, że niestety takim turystą jestem. Nie mam jakiegoś super doświadczenia z Tatrami. Tak naprawdę po górach zaczęłam chodzić dość późno i więcej gór zeszłam na świecie niż na własnym Polskim podwórku. Okazało się, że poza szczytem Beskid (wiem śmiech!) to nie zdobyłam, żadnego innego szczytu. Dlatego dziś się zawzięłam i stwierdziłam, że Kopę Kondracką trzeba zaliczyć.
Nie był to wyczyn bo na Kopę z przełęczy pod kopą idzie się jakieś 15-20 minut ale liczy się, że szczyt zaliczony. Teraz można iść do schroniska na zupę pomidorową.
Szczerze to zejście było bardziej wymagające niż wyjście na ten szczyt. Z Kasprowego Wierchu na który się wyjechało kolejką do przełęczy szło się super. Lekkie wzniesienia tu i tam ale nic wielkiego. Wejście na Kopę też dość krótkie… natomiast zejście? No tak… gdzieś 530 m (1740 ft) trzeba zgubić. Schodziliśmy z 1863 m (6112 ft) na 1333 m (4373 ft) cały czas stromo na dół. Trasa znów pięknie przygotowana, prawie schody z kamieni ale stromo to tam było.
Nagroda w postaci Kasztelana należała się każdemu. Schroniska są fajne. Nie trzeba nosić ze sobą jedzenia, można odpocząć i zjeść pyszny posiłek. Można się napić domowo robionej lemoniady lub mniej domowego piwa… a do tego sama otoczka. No bo kto by nie chciał jeść w takim otoczeniu i z takim widokiem. Od razu wszystko smakuje lepiej.
Ze schroniska do Kuźnic już zleciało. Droga była w miarę płaska, głównie w lesie i nawet o dziwo nie zatłoczona. Pewnie nadal dużo ludzi było w wyższych partiach gór.
Tak jak pisałam już w samych Kuźnicach dołapał nas deszcz. Dobrze, że pogoda utrzymała się przez cały dzień i mogliśmy się rozkoszować ostatnim dniem w górach. Jutro już żegnamy się z Zakopanem i wracamy do Krakowa. Pomału żegnamy się też z Polską. Kolejne dni to bardziej spotkania z rodzinką i przyjaciółmi więc bloga nie będzie. Cieszymy się jednak, że w ciągu tych dwóch tygodni udało nam się tak dużo zwiedzić i odwiedzić nowe i stare zakątki.
Dzisiaj na kolację znowu nam się nie chciało iść do miasta. Przyjechali znajomi którzy znają fajną knajpę niedaleko skoczni. Tam też się udaliśmy na posiłek.
Bakowo Zohylina niestety nas nie przyjęła. Widzę, że nie tylko nasi znajomi o niej wiedzą. Bez rezerwacji praktycznie nie ma szans na kolację. Nawet oczekiwanie przy barze nie wiele pomoże. Nie dziwię się. Jest to góralska chata otoczona lasem i z pysznym lokalnym jedzeniem. Następnym razem zrobimy rezerwację.
Oni mają drugą lokalizację bliżej miasta, ale też niestety była pełna.
Skończyło się na hotelowej restauracji która nawet miała dobre jedzenie i listę win, a zarazem bez tłumów z Krupówek.
Spacerek po objedzeniu był wskazany. 30 minutowy powrót do naszego ośrodka dobrze nam zrobił.
Oczywiście odpoczynek na ganku z czymś na trawienie w blasku księżyca każdemu wydał się potrzebny.
Jutro już nie musimy nigdzie iść w góry, możemy dłużej pospać, więc troszkę dogłębniej obserwowaliśmy wędrówkę księżyca po niebie.