Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2014.12.31 Buckskin Gulch Canyon, AZ (dzień 6)
Taki cytat jest przy szlaku Buckskin Gulch Canyon. Początek trasy zaczyna się już z dobrze znanego nam parkingu przy Wire Pass. Sam kanion znajduje się w Paria Canyon-Vermilion Cliffs Wilderness, gdzie znajdują się też Coyote Buttes South i North. Buckskin Gulch Canyon jest najdłuższym i najgłębszym kanionem szczelinowym w Stanach i prawdopodobnie jest najdłuższym na świecie. Czytaliśmy dużo o tym kanionie i wiedzieliśmy, że szlak może nie być łatwy. Długość kanionu wynosi 21km (13 mil), można go jeszcze połączyć z Paria Canyon i wtedy to już jest parodniowa wyprawa. Nie można z niego nigdzie wyjść, więc namioty się rozbija na dole. Nasze ambicje sięgały dojścia do połowy gdzie znajduje się kemping i można tam spędzić noc. Oczywiście my nie wzięliśmy ze sobą namiotów, więc planowaliśmy tam tylko uzupełnić kalorie i zawrócić.
Jak zwykle wczesna pobudka i prosto na parking Wire Pass. Ostatni dzień roku 2014 nie rozpieszczał nas jednak i przywitał nas dużymi opadami śniegu. My się nie poddaliśmy i stwierdziliśmy, że dojdziemy dokąd dojdziemy. W końcu zawsze warto próbować. W ten sam dzień druga część naszej wycieczki miała uderzyć na Wave. Szkoda, że nie mają takiej pogody jak my mieliśmy 3 dni temu. Pomimo, że oba szlaki startują z tego samego parkingu oni nie zdecydowali się pojechać z nami tylko dojechać do nas godzinę później. Jadąc drogą House Rock Valley Rd w kierunku parkingu spotkaliśmy dwa auta. Ale oba jechały jeszcze dalej w kierunku południowym. Odważni. Tak więc byliśmy pierwsi na parkingu i nie spodziewaliśmy się wiele więcej aut.
Początkowy odcinek trasy był bardzo przyjemny. Szeroka droga, bez większych wzniesień. Śnieżek pruszył ale nawet nie było zimno. Szybko doszliśmy do wejścia do kanionu. Bardzo fajny wąziutki kanionik. W samym kanionie już tak mocno nie padał śnieg chociaż od czasu do czasu wiatr zwiewał śnieg z wyższych partii skał. To uczucie było najlepsze. Czułam się jakbym stała w śnieżnej kuli.
Zapowiadał się bardzo przyjemny spacerek i ne przejmowaliśmy się już sypiącym śniegiem. Niestety po paru metrach napotkała nas pierwsza przeszkoda. W kanionie był spadek na 3 metry. Ponieważ kanion ten jak i większość miejsc w Paria Canyon-Vermilion Cliffs Wilderness nie ma wyznaczonej trasy to i nie ma drabinek ani innych udogodnień. Teoretycznie była tam skała i jakiś pień drzewa i może by się coś wymyśliło z zejściem ale z wyjściem już mogłoby być gorzej. Dlatego niestety ze smutkiem na ustach podjęliśmy decyzję o powrocie. Nie byliśmy na tyle odważni, zeby w pierwszej kolejności zrzucić na dół plecak z kluczykami od auta a potem, musielibyśmy już coś wymyślić.
Śliskie skały, przybywający śnieg jak i perspektywa krótkiego dnia (słońce zachodzi już o 17 godzinie) zmusiła nas do poddania się. Mieli rację Buckskin Gulch Canyon ma w sobie wiele niespodzianek. Tych pięknych i tych trudnych.
Podobno co się robi w sylwestra robi się cały następny rok. Mam nadzieję, że to nie jest prawda i jednak w 2015 roku będziemy zdobywać szczyty, przechodzić kaniony i zwiększać nasz przebieg (km i wzniesienie).
Po dojściu z powrotem na parking niestety nie zobaczyliśmy auta naszych znajomych. Jakby tam stało to pewnie uderzylibyśmy na Wave pomóc im znaleźć szlak ale wygląda, że przestraszyła ich pogoda. Zdziwiliśmy się troszkę bo widoczność się polepszała. Na parkingu spotkaliśmy kilka ludzi którzy wygrali permity i mimo pogody szli zobaczyć to cudo natury. Najbardziej (pozytywnie) zaskoczyła nas rodzinka z dwójką dzieci gdzie młodsze może miało 5 lat a drugie było nie wiele starsze.
Przygód na House Rock Valley Rd. ciąg dalszy. Jak to się Darek śmiał, o tej drodze można napisać książkę. Za pierwszym razem spotkaliśmy Panią co po ciemku szukała syna który gdzieś poszedł na hike, za drugim razem były „blondynki” które pytały się czy tam jest coś ciekawego. Tym razem zobaczyliśmy samochód w rowie. Nie był to przyjemny widok ale na szczęście nie widać było żadnych uszkodzeń samochodu ani ludzi w okolicy. Pewnie już pojechali po pomoc. Tak więc co przejazd to jakieś przygody.
Zbliżając się do Page zrozumieliśmy dlaczego nasi przyjaciele się wyofali z wizyty w Wave. W Page pogoda była dużo gorsza, widoczność zerowa a na drogach wszystkie samochody ślizgały się jak na lodowisku.
Zapowiada się ciekawy Sylwester....
Pare godzin później przyszedł czas na Sylwestrową imprezkę. Ja uwielbiam spędzać sylwestra w górach, na świerzym powietrzu, pod gwiazdami w niestandardowych miejscach. W góry nie bardzo mieliśmy gdzie iść. Wszystko było dość daleko, więc zdecydowaliśmy się na Podkowę (Horseshoe Bend). Na gwiaździste niebo i pełnię księżyca też nie bardzo mogłam liczyć. Pogoda pokrzyżowała nam troszkę plany. Na szczęście towarzystwo dopisało i szybko wszystkie niedoskonałości przestały mieć znaczenie. Nawet udało nam się znaleźć otwartą restaurację Strombolli's i mogliśmy zakończyć stary rok pysznym włoskim posiłkiem.
Z tą restauracją to było tak....najpierw znaleźliśmy jedną która miała bardzo dobre opinie na Tripadvisor, menu też było bardzo dobre – steak i inne mięsko....wszystko brzmiało apetycznie. Niestety jak do nich zadzwoniłam to się okazało, że są zamknięci na sezon....otwierają dopiero w Marcu. Szkoda bo już mieliśmy ochotę na jakąś lokalną krówkę wypasioną na lokalnej prerii.
Drugim wyborem było Strombolli's Do nich też przedzwoniłam, pytam się do której są dziś otwarci a oni, że w sumie to nie wiedzą. Zamkną jak nie będzie ludzi....no to szybko się zebraliśmy i w pogoni za jedzonkiem pojechaliśmy do „centrum” miasta.
W trosce o kierowców zdecydowaliśmy się zmienić plany i zamiast Horseshoe Bend zdecydowaliśmy się witać Nowy Rok nad tamą Glen Canyon, do której można dojść na nogach. Obchodzenia 5 Sylwestrów nie jest łatwe ale co zrobić jak wszyscy się porozjeżdżali po świecie.
Tak więc pierwsza była Polska....dobrze, że nie mamy rodziny w Azji bo byśmy cały dzień wznosili toasty. Godzinę później przyszedł czas na Anglię (specjalna dedykacja dla Londynu i Cardiff). Potem przerwa, tu mogliśmy zjeść kolację i zacząć imprezkę. 5h później Nowy Jork doczekał się i spadła kula na Time Square. Happy New Year!!!! 2h później i wreszcie my....pochłonięci rozmową i pisaniem życzeń do naszych znajomych w NY zagapiliśmy się, że to już 23 i pasuje opuszczać hotel i iść na spacerek nad tamę. Tak więc z małym opóźnieniem, lecąc przez prerie, śniegi doszliśmy na Scenic Road. Wiedzieliśmy już, że do punktu widokowego nie dojdziemy ale Grześ rzucił genialny pomysł „patrzcie tam jest laweta...będzie fajny stolik.” I takim sposobem na środku pustyni na której padał śnieg, na lawecie która stała jakby nigdy nic przywitaliśmy Nowy Rok. Było Final Countdown, były tańce na lawecie, był szampan, zabawy w śniegu...jednym słowem radość, zabawa i przyjaciele.
A ja znów czułam się jak w śnieżnej kuli. Śnieżek idealnie prószył, spokojnie, powoli a ja patrzyłam się w czarniutkie niebo i wspominałam 2014, który był pełen przygód, śmiechu, miłości, wspaniałych ludzi i wspaniałych podróży.
Ale to nie koniec....przecież kula ziemska się kręci....godzinę później przyszedł czas na kolejnego sylwestra. Specjalne życzenia lecą do Kalifornii!!!!
A teraz mała zagadka. Kogo spotkaliście jako pierwszą osobę w Nowym Roku. Nie mam na myśli znajomych i rodziny z którymi się witało nowy rok....mam na myśli osobę obcą....my spotkaliśmy prawdziwego Indianina ze szczepu Nawajo. Siedzieliśmy sobie w świetlicy i mieliśmy mieć małą imprezkę w 4 osoby a tu nagle przyplątał się Indianin Mike. Widać było, że miał niezła imprezkę bo troszkę mu się plątał język ale i tak usiadł przy nas i poopowiadał troszkę o Indianinach. Fajne anegdotki miał...może kiedyś opowiemy wam osobiście.
No to jeszcze raz Szczęśliwego Nowego Roku!