Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

USA: Southeast Ilona USA: Southeast Ilona

2021.11.13 Savannah, GA (dzień 3)

Znacie miejsce ze zdjęcia powyżej? Jak siedzicie dużo na instagramie albo śledzicie inne portale aby znaleźć inspiracje podróżnicze to powyższy kadr nie powinien być wam obcy. My zakochane w drzewach Sawanny nie mogłyśmy ominąć Wormsloe, kolonialnej osady z 1736 roku.

W 1733 roku James Oglethorpe i 114 innych angielskich osadników przybyło do Isle of Hope. Isle of Hope jest aktualnie częścią Sawanny, ale w XVIII wieku było obszarem wolnym od osadników czy indian. Jednym z uczestników wyprawy Jamesa Oglethorpe’a był Noble Jones (żył 1702-1775). To właśnie Noble zaczął dzierżawić 500 akrów ziemi na Isle of Hope i stworzył Wormslow. Oprócz zabudowy mieszkalnej Noble budował też fortyfikacje mające ochronić jego posesję przed atakami hiszpanów.

Na terenach Wormslow hodowano bydło, uprawiano kukurydzę, ziemniaki, ryż, rzepę, bawełnę, pomarańcze, granaty (owoce oczywiście), figi, brzoskwinie, morele i drzewa morwowe na jedwab. W 1756 ziemia oficjalnie została przekazana na własność rodzinie Jones. Mury domu Jones nadal stoją i są najstarszą budowlą w Sawannie. Niestety nie są one dostępne dla zwiedzających.

Dostępne dla zwiedzających jest natomiast aleja dębów. Zaraz po przekroczeniu bramy wjazdowej oczom ukazuje się przepiękna aleja dębów która nie ma końca. Pierwotnie myśleliśmy, że nie można tam wjeżdżać ale na szczęście bardzo się pomyliliśmy. Aleja przy której rośnie ponad 400 drzew prowadzi w głąb posesji. Oczywiście wszystkie drzewa pokryte są sławnym w tym rejonie Hiszpańskim Mchem co dodaje element tajemniczości i sprawia, że jest to idealne miejsce na sesję zdjęciową.

Po przejechaniu alei dębów można zostawić auto na parkingu przy muzeum i zwiedzić resztę osady na nogach spacerując po lasach w których czasem można nawet sarenkę spotkać.

Wormsloe jest oddalone od miasta Sawanna o jakieś 20 minut samochodem ale jest to zdecydowanie atrakcja, którą trzeba odwiedzić. No to na koniec pozostaje pytanie Wormsloe czy Wormslow? Tak naprawdę obie nazwy były używane w dokumentach. Oryginalnie Noble Jones nazwał swoją ziemię Wormslow ale w połowie XIX jego pra-wnuk ogłosił, że poprawna nazwa to Wormsloe.

Po pięknej posesji Wormslow przyszedł czas na równie piękny choć troszkę bardziej upiorny cmentarz. Cmentarz Bonaventure jest największym cmentarzem w gminie Sawanna. Założony w 1846 roku swoją sławę zyskał głównie dzięki filmowi “Północ w ogrodzie dobra i zła”. Zdecydowanie przed kolejnym wyjazdem do Sawanny muszę przeczytać tą książkę.

Cmentarz jest ogromny (160 akrów) więc bez planu ciężko jest znaleźć słynne groby. Czasem jednak grób sam cię znajdzie. I tak plątając się po cmentarzu bez konkretnego celu, podziwiając groby i czując jak od czasu do czasu przechodzą przez nas ciarki trafiliśmy na najsłynniejszy grób.

Mała Gracie Watson (1883-1889) żyła tylko 6 lat. Urodzona w Bostonie, MA przeniosła się wraz z rodzicami do Sawanny, kiedy jej tata dostał pracę w hotelu Pulaski. Od pierwszych dni Gracie była uwielbiana przez gości hotelowych z wzajemnością. Ciesząca się życiem, zawsze uśmiechnięta dziewczynka, w wieku sześciu lat zachorowała na zapalenie płuc, które skończyło się tragiczną śmiercią. Rodzice Gracie po tragicznej śmierci córki nie mogli zostać w Sawannie i wrócili do Nowej Anglii. Legendy mówią, że pozostawiona Gracie nigdy nie spoczęła w spokoju i jej duch ciągle szuka ukochanych rodziców, którzy zostali pochowani setki mil od niej.

Ile grobów tyle historii - często tragicznych bo w końcu kiedy śmierć nie jest tragedią. Część zmarłych zaznała spokoju, część podobno nadal błąka się po świecie i próbuje zakończyć swoje sprawy, które nigdy nie zostaną zamknięte. To właśnie w Sawannie podobno są najbardziej nawiedzone cmentarze. A może to znów te drzewa, stare nagrobki i przewodnicy z darem do opowiadania historii tworzą ten klimat. Cokolwiek to jest ja nadal wolałam oglądać cmentarze w dzień a nie w nocy.

To już koniec przygody z Georgią. Do Sawanny wrócę bo myśle, że Darkowi się spodoba i sam będzie chciał odwiedzić to miasto. Zdecydowanie nie jest to babskie miasto a wg. mnie jedno z najładniejszych małych miasteczek w Stanach. My pożegnałyśmy się z Sawanną w restauracji Wyld położonej nad dopływem rzeki Herb.

Read More
USA: Southeast Ilona USA: Southeast Ilona

2021.11.12 Savannah, GA (dzień 2)

Drugiego dnia postawiłyśmy na intensywne zwiedzanie i dokształcanie się o historii Sawannah. Ciekawym sposobem na poznanie miasta jest autobus wycieczkowy tzw. hop-on/hop-off. Można posłuchać o historii, wysiąść w różnych punktach, które cię bardziej interesują albo zrobić sobie przerwę na lunch. My wybraliśmy Old Sawannah Tours która dodatkowo oferuje też opcję z łódką.

Ponieważ łódka wypadała w środku dnia więc rano ruszyłyśmy odrazu na autobus. Niestety my za wcześnie byłyśmy i z godzinę musiałyśmy się powłóczyć zanim autobusu zaczęły jeździć. Udało nam się jednak wskoczyć na autobus i zaczęłyśmy zwiedzanie.

Sawannah to pierwsze miasto trzynastej kolonii. W 1733 roku generla James Oglethorpe, wraz z 120 ludźmi przybył na tereny dzisiejszego miasta Sawannah. Osiedlił sie tu i stworzył 13 kolonię, zwaną Georgia. Była to ostatnia kolonia i najbardziej wysunięta na południe. Ze względu na południowe położenie rejon ten szybko rozwinął fortyfikację aby bronić się od hiszpańskich osadników, którzy zamieszkiwali południe.

Sawannah też szybko rozwinęła się jako port. Port odegrał strategiczną rolę w czasie amerykańskiej rewolucji i wojny północ/południe. Do dzis port Sawannah jest trzecim co do wielkości portem w stanach (tylko Long Beach/LA i Newark/NY go prześcigają). Z ciekawostek to Savannah jest portem z którego więcej towarów wypływa niż wpływa. Savannah bowiem najbardziej na zachód ze wszystkich portów ze wschodniego wybrzeża przez co towary transportowane drogą lądową do portu mają mniej drogi do pokonania.

Zanim jednak zwiedzaliśmy porty i zwiedzaliśmy miasto z rzeki to najpierw objechaliśmy niezliczoną ilość parków tzw. squares. W Sawannie jest 24 placów, które są jednocześnie parkami. Są to nieduże obszary wkomponowane w architekturę miasta które zapewniają cień i odpoczynek a jednocześnie są piękną dekoracją miasta. Te kameralne parki są bardzo popularne jako miejsce ślubów. Najsłynniejszy jest jednak Forsyth Park.

W sercu tego 30 akrowego parku stoi fontanna. Zbudowana w 1858 roku na podobieństwo fontann z placu Concorde w Paryżu, jest nie tylko atrakcją turystyczną ale też miejscem zaręczyn czy ślubów wielu par. W samym parku można się zrelaksować uprawiając jogę, pójść na piknik czy posłuchać lokalnych grajków. Z tym piknikiem może troszkę trzeba uważać, bo wiewórki tylko czekają, aż ktoś jakieś pyszności przyniesie do parku.

Nie dziwię się, że Sawanna jest tak popularna wśród nowożeńców. Wczoraj odkrywaliśmy Sawannę przy rzece i widzieliśmy głównie grupy przyjaciół którzy tak jak my przyjechali tu zwiedzać i troszkę się rozerwać. Dziś autobus zabrał nas bardziej w głąb miasta i zobaczyliśmy tą romantyczną stronę Sawanny. Piękne parki, drzewa które w dzień dodają uroku a w nocy straszą, kolonialna architektura i dorożki, które od czasu do czasu zdecydowanie kuszą młode pary aby właśnie tu powiedzieć sakramentalne tak.

Dla tradycjonalistów, którzy wolą złożyć przysięgę małżeńską w kościele polecam katedrę św. Jana Chrzciciela. Zbudowana na planie krzyża, w stylu gotyckim katedra przyciąga swoją potęgą i pięknymi detalami w środku.

Terytorium aktualnie stan Georgia graniczy z terytorium Florydy. Ponieważ, rządzący bali się, że katolicy będą mieli skłonności do jednoczenia się z hiszpanami z Florydy, to zostało zabronione osadzanie się w Georgii ludzi wyznania rzymsko-katolickiego. Dekret ten został zmieniony dopiero po Rewolucji Amerykańskiej (1784). Tak więc w 1799 francuscy katolicy ustanowili tu pierwszy kościół. Ponieważ przybyli oni z Haiti to w XIX wieku kościół ten był głównie parafią wolnych czarnych ludzi z Haiti. Budowa aktualnego budynku rozpoczęła się w 1859 roku, niestety w 1898 kościół został prawie doszczętnie spalony a następnie odbudowany w 1899 roku. Katedra św. Jana Chrzciciela była pierwszym budynkiem w Georgia zbudowanym z cegły.

Po katedrze przyszedł czas na dalsze zwiedzanie. Objechaliśmy jeszcze trochę miasta a kierowca-przewodnik co jakiś czas pokazywał nam jakiś dom i historię z nim związaną. Mi zapadł głównie w pamięć zielony dom w którym Martin Luther King napisał swoją słynną mowę “Mam marzenie” (I have a dream) a także dom piratów. Myślę, że nikomu nie trzeba tłumaczyć słynnej przemowy MLK. Jest to kolejna cegiełka w tym pełnym historii i walki o wolność świecie.

Pirates’ House z 1794 roku

Ze względu na swoje położenie Savannah szybko stała się kwitnącym miastem portowym. Tak więc pierwszy budynek który powstał na terenach Trustees’ Garden to był zajazd i tawerna dla przybywających do portu żeglarzy. Budynek ostał się do dziś i funkcjonuje tam restauracja. Warto zwrócić uwagę na kolor okiennic i drzwi. W XIX wieku wierzono, że kolor niebieski odstrasza złe moce i duchy. Tak więc często w Sawannie można było spotkać okiennice pomalowane właśnie na ten kolor. Piratom zawszem towarzyszą niesamowite opowieści i legendy. Jedną z popularnych legend powiązanych z Pirates’ House jest legenda o policjancie, który odwiedziwszy tawernę z zamiarem wypicia tylko jednego drinka tak się dobrze bawił, że obudził się na okręcie płynącym do Chin. Podobno zajęło mu dwa lata, żeby wrócić z powrotem do Sawanny. To się nazywa impreza i podróż życia.

A pamiętacie słynną książkę o piratach “Wyspa Skarbów”? Robert Louis Stevenson został zainspirowany do napisania tej książki kiedy przebywał w Pirates’ House, a jego bohater Captain John Flint umiera właśnie w Sawannie, zostawiając za sobą mapę do zakopanego skarbu. Podobno strony z pierwszej edycji tej książki można zobaczyć w pokoju skarbów.

My też zainspirowane historiami o piratach wskoczyłyśmy na statek. Nie płynełyśmy co prawda na zaginioną wyspę szukać skarbu ale i tak przed nami było odkrywanie świata a przynajmniej jego małej cząstki. Taki mały statek rejsowy nie? Dawniej to pewnie był statek który wypływał na dłuższe rejsy i posiadał kajuty sypialnie. Teraz każdy przez 2h może poczuć się jak na Tytaniku kiedy wspinając się na najwyższy pokład mija się sale restauracyjne, scenę a wszystko wyłożone jest czerwonymi dywanami.

Większość ciekawostek i historii, które opisałam w tym i poprzednim wpisie dowiedziałam się słuchając cudownych przewodników w autobusie i na statku. Czasem warto wskoczyć na zorganizowaną wycieczkę i posłuchać jak ludzie z pasją opowiadają historię swojego miasta.

To był dzień pełen atrakcji - po intensywnym zwiedzaniu od samego rana przyszedł czas na małe wyłączenie mózgu. Poszwędałyśmy się po okolicy, co jakiś czas nasz wzrok przykół jakiś lokalny artysta sprzedający produkty własnej roboty albo muzyk umilający wieczór muzyką.

Dzień zakończyłyśmy przepyszną kolacją w Boar’s Head Grill & Tavern. Jest to restauracja powstała w byłym składzie bawełny. Patrząc przez duże okna i drzwi na rzekę wyobrażałam sobie raban jaki tu był w XIX wieku kiedy przypływały statki, handlarze dobijali targu na każdym rogu a dzieci goniły między nogami przeganiane przez dorosłych.

Read More
USA: Southeast Ilona USA: Southeast Ilona

2021.11.11 Savannah, GA (dzień 1)

Girls trip!!! Yeah, minęło parę lat od ostatniego babskiego wypadu z przyjaciółkami. Chyba ostatni taki wyjazd był do Londynu w 2014 roku, oh wow. Kawał czasu. Ale tak to już jest jak życie się toczy i ciężko znaleźć parę dni żeby się od rodziny wyrwać.

Tym razem na babski wieczór wybrałyśmy Savannah w stanie Georgia. Chłopaki jakoś marudziły, że babskie, że po co tam itp. Jest coś takiego w Savannah, że kojarzy się ona bardziej jako romantyczna destynacja. Zdecydowanie jest to popularna miejscówka na branie ślubu. Zwłaszcza często widoczne parki przyciągają uwagę nowożeńców. Savannah jest też popularną lokalizacją na kręcenie filmów. Chyba najbardziej popularny jest Forest Gump, ławka na której siedzi i opowiada historię swojego życia znajduje się właśnie w jednym z takich parków.

Urok Sawanny jest ukryty w historii, w zachowanych zabudowaniach z 18 wieku. Każdy Europejczyk pomyśli, że to nic nadzwyczajnego i ma rację. Natomiast biorąc pod uwagę, że Ameryka jest “młodsza” od Europy a większość miast została zmodernizowana to Sawanna wyraźnie wyróżnia się na tym tle.

Pirates’ House - wybudowany w 1753

Europejski styl zabudowy zdecydowanie dodaje miasteczku uroku ale nic nie pobije drzew pokrytych oplątwą brodawkową. Ja tam osobiście wolę dosłowne tłumaczenie z angielskiego czyli hiszpański mech (spanish moss). Roślina ta pobiera wodę z powietrza więc najbardziej lubi klimat gorący i wilgotny. Właśnie taki klimat występuje w południowych stanach jak Georgia. Dodatkowo lubi on obszary z czystym powietrzem, gdyż wszystkie wartości odżywcze bierze z powietrza.

Hiszpański mech nie ma nic wspólnego ani z hiszpanią ani z mchem. Dlatego pewnie polska nazwa jest bardziej poprawna. Roślina ta została sprowadzona z Francji i początkowo zwana była “francuskimi włosami”, potem została nazwana “hiszpańską brodą”, aż ostateczną nazwę jaką przybrała to “hiszpański mech”. Rzeczywiście roślina przypomina jakby drzewa pokryte były mchem albo włosami. Dodaje to uroku tajemniczości i może troszkę opętania.

Sawanna bowiem jest też jednym z najbardziej nawiedzonych miast w Stanach. Miasto, które w dzień wygląda na słodkie, przyjazne i piękne w nocy przybiera całkiem inny klimat. Szczerze można powiedzieć, że Sawanna jest zbudowana na śmierci. Domy i budynki powstałe na ziemiach które były miejscem pochówku indian, drogi pokrywają zapomniane cmentarze niewolników. A deszcz zmywa krew rozlaną tu podczas rozlicznych bitew. Lata huraganów, pożarów, pandemii w tym żółtej febry zebrały żniwa pozostawiając wiele dusz błąkających się i próbujących zaznać spokoju. Podobno to właśnie tu znajduje się cmentarz z największą aktywnością duchów. Podobno istnieją sposoby na mierzenie freonu który uwalnia się z ciała człowieka po śmierci - i to właśnie są to te sławetne duchy.

Pierwszy dzień z dziewczynami spędziliśmy na włóczeniu się po mieście i odkrywaniu zakątków. To, że Sawanna nam się spodoba wiedzieliśmy już zaraz po wylądowaniu. Małe, kameralne lotnisko które można określić młodszą siostrą lotniska w Singapurze było zwiastunem czegoś fajnego. Potem gorąc jaki nas uderzył i ściągnięcie bluz dresowych było kolejną zapowiedzią udanego weekendu.

W miarę jak przyjaciele rozjeżdżają się po świecie. Spotkania w nowych miastach i na lotniskach stają się normą. Tak więc po spotkaniu z Beatką, która przyjechała z Północnej Karoliny ruszyłyśmy w miasto. Najpierw poleciało śniadanie w Churchill’s. I pierwsze zaskoczenie - czy nie tylko nasi faceci stwierdzili, że to jest babskie miasto? Przy stolikach było trochę ludzi ale w większości były to grupy kobiet.

Akumulatory naładowane kawą i krabami więc ruszyłyśmy zwiedzać. Plan miałyśmy luźny ale chciałyśmy odwiedzić dom Owens-Thomas. Wybudowany w latach 1816-1819 jako dom dla Richarda Richardsona, handlowca z Sawanny. W 1825 stacjonował tu jako gość Generał LaFayette. Później dom został zakupiony przez George W. Owens i oficjalnie przekazany przez jego wnuczkę (Markeret Gray Thomas) dla Telfair Akademii Sztuki i Nauki. Teraz znajduje się tam muzeum.

Chciałyśmy tam iść jak najszybciej bo podobno zdarzają się tu kolejki, a że nie można było kupić biletów wcześniej na konkretną godzinę to spóbowałyśmy naszego szczęścia. No i się udało. Bez kolejki, bez problemów kupiłyśmy bilety i mogłyśmy zwiedzać nie tylko tą wspaniałą willę ale też kwatery niewolników.

Wydawałoby się, że niewolnicy nie mieli źle ale trzeba zaznaczyć, że w małym pokoju spało tam czasem nawet po 10-15 ludzi. Łóżko, które dziś byłoby ciasne na dwie osoby dawało odpoczynek nie tylko dwóm dorosłym ale jeszcze dzieciom.

Dla odmiany po drugiej stronie ogrodu była willa właścicieli, gdzie nie tylko każdy miał swój pokój to jeszcze bywały pokoje do czytania, spotkań przy herbacie itp. Z ciekawostek dom Owens-Thomas słynie z faktu, że jako jeden z pierwszych (wcześniej nawet niż Biały Dom) miał system kanalizacyjny.

Po zwiedzaniu przyszła pora na odwiedzenie River Street. Idąc ulicą nad samą rzeką można sobie wyobrazić jak wieki temu przypływały tu łodzie, był gwar przy rozładunku a robotnicy znajdowali chwilę odprężenia w pobliskich knajpach i tawernach.

Zejście z górnej części miast do rzeki to pokonanie stromych schodów. Schody te odcinają świat parków, pięknych sukien, willi i wytrawnych kolacji i sprowadzają nas w świat kostki brukowej, doków, knajp gdzie leje się piwo i zapach ryb jest wszędzie. Teraz oczywiście River Street jest odnowiona, zaadoptowana pod turystów i wypełniona jest dobrej jakości restauracjami, sklepikami z pamiątkami i drogimi hotelami.

Jednym z takich hoteli jest JW Marriott, który to przejął znaczną część ulicy i zaadoptował stare budynki fabryczne na piękny hotel. Podobno zdemolowanie tych budynków było bardzo kosztowne więc miasto ogłosiło konkurs na projekt, który najlepiej wykorzysta te tereny i budynki. Muszę przyznać, że bardzo fajnie to wyszło. Fontanny, palmy, deptaki, kawiarenki… tak właśnie kończy się ulica a zmęczony turysta może przysiąść na ławeczce i podziwiać zachód słońca.

Dzień zakończyliśmy pyszną kolacją w The Emporium. Pyszne jedzonko było idealnym zakończeniem pierwszego dnia w tym mieście. Sawanna wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Chyba najbardziej mi się podoba z tych wszystkich mniejszych miast amerykańskich. Porównywałam ją do Nashville czy New Orleans. Sawannę odwiedzają ludzie starsi (to znaczy koło 40). Nie ma bydła na ulicach i budek gdzie kupuje się drinki gdzie im większy tym lepszy i im bardziej kolorowy tym na pewno smaczniejszy. Tutaj ludzie mogą pić alkohol na ulicy ale robią to bardzo kulturalnie, rzadko się widywało takich ludzi. Stosunkowo mało było też wieczorów kawalerskich czy panieńskich. Niestety nie można tego powiedzieć o Nashville czy Nowym Orleanie. Sawanna przypomina mi miasto europejskie dla starszej klienteli.

Read More