Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2020.09.02 Jay Peak, VT (dzień 5)
10 dni w północnym Vermont. Co tu można tyle robić?
Ze względu na panujący wirus na całym świecie, a zwłaszcza w Stanach podróżowanie na dłuższy dystans staje się uciążliwe. Jak się jeszcze wliczy obowiązkowe kwarantanny to staje się to mało ciekawe.
Nigdy w lecie nie byliśmy w północnym VT, więc najwyższy czas żeby tu zaglądnąć.
Na dzisiaj jest ciekawy plan. Sprawdzić moją nową zabawkę z wypożyczalni po górskich drogach i dojechać do kolejnego resortu narciarskiego, do Jay Peak.
Tutaj na szczęście już nie ma autostrad, więc mogłem przez ponad godzinę bawić się Mercedesem na krętych, górskich drogach. GLS 450 może i ma potężny, wielki silnik i możliwość regulacji zawieszenia, skrzyni biegów i przekładni kierownicy, ale dalej jest to wielki samochód. Za długi i za duży. Dobry, rodzinny na autostrady, a nie serpentyny po górach. A Ilonka wynajdywała ciekawe drogi.
Po dobrej godzinie dojechaliśmy do przełęczy z której planujemy się wspiąć na szczyt Jay.
W sumie to dzisiaj mieliśmy wyjść na górę Mansfield. Szczyt ten znajduje się w okolicy Stowe i jest najwyższy w Vermont. Ale ze względu na pogodę (możliwość deszczu prawie 100%) wspinaczka na niego byłaby niebezpieczna. Dużo skał, a po mokrych skałach źle się idzie. Po drugie, na Mansfield większość czasu idziesz ponad lasem i są piękne widoki, gdzie dzisiaj wszystko powyżej 3,000 stóp było w chmurach.
Jay Peak jest niższym szczytem (3,862 stopy) i w większości czasu idzie się lasem. Nawet jak będzie deszcz padał, to nie będzie to takie straszne.
Na parkingu może było z 5 samochodów. Nie spodziewaliśmy się dużej ilości ludzi na szlaku. Po pierwsze jest środa, a po drugie pogoda nie zachęcała do spacerów po górach.
Z ciekawostek chciałem dodać, że szliśmy szlakiem Long Trail. Jest to jeden z tych słynnych, długich szlakach po Stanach. Idzie przez cały VT, od Messanchussets aż do granicy z Kanadą. Nie jest może długi jak AT ale i tak trzeba iść nim około dwóch tygodni jak się chce cały przejść. Już na początku spotkaliśmy dwie grupy ludzi, których plecaki wyglądały jak by właśnie cały ten szlak robili.
Szli na północ, więc mieli szansę dzisiaj go skończyć. Od Jay Peak do końca szlaku (granica z Kanadą) jest już tylko parę kilometrów. Nie wiem jak to teraz tam jest jak nie wolno przekraczać granicy, ale na pewno coś można wymyślić.
Pisało, że z przełęczy na szczyt zajmie nam około dwóch godzin. Tak nam się dobrze szło, że już po 1:15 doszliśmy do tras narciarskich.
W lesie było mokro i czasami zawiewało mocno. Natomiast szlak nie był stromy, więc nie sprawiało to nam wiele trudności. Pod koniec było trochę stromiej, ale dalej do zrobienia bez używania rąk.
Na trasach narciarskich już były chmury i dobrze wiało. Na szczęście po około 10 minutach doszliśmy na szczyt.
Znajduje się tutaj górna stacja kolejki górskiej i bar/restauracja. Niestety wszystko było zamknięte na 4 spusty.
Kolejka pewnie nie chodziła ze względu na wiatr i chmury, a i też ludzi na szlaku nie było wielu.
Za bardzo nie dało się usiąść i odpocząć. Wszystko było mokre plus mocny wiatr nie zachęcał do przerwy.
Ruszyliśmy w dół.
W lesie już było znacznie lepiej. Znowu nam się dobrze szło i ciągu 45-60 minut wróciliśmy na przełęcz, gdzie już na nas czekał nasz „wspaniały” Mercedes.
W resorcie Jay Peak byłem tylko raz na nartach i było to kilkanaście lat temu. Postanowiliśmy do niego zajechać i zobaczyć co tam słychać.
Byliśmy szczęśliwi, że wybraliśmy tętniące życiem Stowe na nasze wakacje, a nie Jay Peak. Ten resort wyglądał jak jakieś wymarłe miasteczko. Jak by jakiś wirus je zaatakował, albo coś podobnego. Wszystko zamknięte. Żadnej knajpki, restauracji. Stowe to jakoś znacznie lepiej ogarnęło.
Powrotną drogę na południe do Stowe też Ilonka dobrze zaplanowała. Kręta, górzysta i to przez inne tereny. Trochę więcej farm i małych miasteczek.
Dzisiejszy wieczór spędziliśmy domowo. Przy kominku i nadrabiając zaległości z blogiem. Jutro kolejny dzień. Na start mamy w planie labirynty w kukurydzy. Ale się będzie działo.....