Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2022.10.03-04 Las Vegas, NV (dzień 3-4)
Pierwszy raz spałam w rejonie Lake Las Vegas. Hotel Westin w którym się zatrzymaliśmy jest bardzo resortowy. To znaczy, że ma dwa baseny, pola golfowe, tarasy i dużo miejsca na relaks. Rano zarządziliśmy czas dla siebie. Część załogi chciała iść na basen, część wybrała klimatyzowany pokój a ja wybrałam spacer po okolicy. Nie była to najmądrzejsza decyzja przy 30C upale ale siedzenie w pokoju mnie nie interesowało a basen też jakoś niespecjalnie.
Nasz hotel otoczony jest polami golfowymi ale niestety tam nie można spacerować. Pewnie boją się, że ktoś dostanie piłeczką w głowę. Można natomiast przejść się przez osiedla domków do tzw. miasteczka. Ja to nazywam miasteczkiem ale tak naprawdę są tam dwie uliczki na krzyż. Jest tam natomiast troszkę knajpek i restauracji. Wszystko otoczone jest hotele Hilton. To właśnie do hotelu Hilton należy bardzo ciekawy mostek który łączy część turystyczną z mieszkalną.
Spacer zajął mi około godziny w dwie strony. Miasteczko było super wymarłe. Ja rozumiem, że poniedziałek i po sezonie ale chyba wszystkie restauracje otwierają dopiero na wieczór. Myślimy tu przyjść na kolację to się przekonamy.
Ja pospacerowałam, inni po odpoczywali i popołudniu już każdy był gotowy na wycieczkę. Dziś zaplanowaliśmy Valley of Fire (Dolina Ognia). Jest to pierwszy park stanowy w Newadzie, powstały w 1935 roku. Po zdjęciach w Internecie wygląda dość ciekawie a jest tylko godzinę jazdy od nas. Taka mini wersja i skumulowanie w jednym miejscu tego z czego słynne są duże parki narodowe jak Arches czy Cannyon Lands. Oczywiście obszar i wysokość formacji skalnych jest dużo mniejsza niż przepiękne parki narodowe ale i tak Valley of Fire jest bardzo ładna i ciekawa.
Przez park przechodzą dwie drogi, jedna w kierunku Słonia (Elephant Rock) a druga w kierunku Białych Kopuł (White Domes). My popełniliśmy mały błąd bo zakładając, że zobaczymy wszystko pojechaliśmy najpierw do Słonia. Niestety tak fajnie się chodzi po tym parku, że potem pod koniec brakło nam czasu. Wydaje mi się, że droga do White Domes ma lepsze punkty widokowe więc polecałabym zaliczyć najpierw tamtą część parku a Słonia zostawić sobie na koniec.
Do Valley of Fire można przejechać też przez Lake Mead. Niestety przejazd ten jest płatny $20 za samochodu. Lake Mead ma wiele do zaoferowania dla miłośników sportów wodnych i nie tylko dlatego jest tam opłata, bo ktoś musi dbać o to wszystko. Jak się jedzie z Vegas przez Lake Meadow to wtedy wjeżdża się właśnie od strony Elephant Rock.
Między centrum informacyjnym a skałą słonia jest dość ciekawa formacja zwana Siedem Sióstr (Seven Sisters). Mi osobiście się bardziej podobała niż Słoń, który pomimo, że jest ciekawym ułożeniem skał nie był jakimś wow.
Po słoniu zawróciliśmy pod informację, ale zanim skręciliśmy w drogę w kierunku Białych Kopuł, to postanowiliśmy zatrzymać się przy Cabins. Z początku zaintrygowała nas boczna droga idąca nie wiadomo gdzie. Stwierdziliśmy, że może fajna miejscówka na pobawienie się dronem. Dronem niestety za bardzo się nie pobawiliśmy bo jednak nie można ale po skałkach z chęcią poskakaliśmy.
W końcu przyszedł czas zobaczyć najładniejszą część parku. Drogą na północ w kierunku Białych Kopuł (White Domes) ciągnie się przez 2.7 mil (4.3 km), i na prawo i lewo można podziwiać widoki. Pokonanie tej drogi w kabriolecie było bardzo fajnym pomysłem. Mogliśmy pstrykać zdjęcia bez ograniczeń widokowych. Przepięknie. Jedna z piękniejszych dróg jakimi jechałam.
W parku Valley of Fire można iść na hiki paro minutowe albo paro godzinne. My wybraliśmy takie do max 2 mil. Na szczęście w parkach rzadko można zrealizować cały plan. Są miejsca które człowiek nie planuje odwiedzić czy zatrzymać się ale w rzeczywistości wyglądają tak pięknie, że aż żal się nie zatrzymać. Są miejsca gdzie chce się człowiek zatrzymać ale dopadnie go zmierzch i trzeba do parku wrócić w inny dzień.
Trasa White Domes ma tylko milę (1.6 km) . Myśleliśmy go zrobić w 30 minut ale jak tylko weszliśmy w skały i kaniony to wiedzieliśmy, że szybko stąd nie wyjdziemy i już pewnie nic nie zobaczymy, ale to nic. Spacerek White Domes jest jednym z lepszych tu i rzeczywiście na wyciągnięcie ręki ma się wszystko, wąskie kaniony, duże przestrzenie, skały wyglądające jak mózg czy fala... Wszystkim się podobało nie ważne, co już się na świecie widziało.
Dlaczego takie widoki nam się zawsze kojarzą z kosmosem? Bo to właśnie tu albo w podobnych miejscach kręcone są filmy. Czy nasze wyobrażenie o Marsie jest na podstawie filmów, czy jednak miejsca (jak Valley of Fire) są takim odzwierciedleniem Marsa na ziemi. Tego chyba nam nie będzie dane porównać. Jedno jest pewne Star Trek, The Strand, 1,000,000 Lat BC to tylko niektóre filmy kręcone w tym parku a miejscami nawet w rejonach White Domes.
Spacerując między skałami złapał nas zachód słońca. Zdążyliśmy na parking zajść jeszcze za zmierzchu ale wiedzieliśmy, że nic więcej już niestety nie zobaczymy. Rzeczywiście piękny park i polecam wszystkim, którzy przy małym wysiłku chcą zobaczyć co to znaczy poczuć się jak na marsie, zobaczyć czerwone skały i poznać lepiej krajobraz południa. Stany takie jak Utah, Arizona, Nevada słyną właśnie z niezwykłych formacji skalnych i kanionów.
Na kolację też już nie zdążyliśmy. Po pierwsze poniedziałek, po drugie poza sezonem. Sprawdziliśmy parę restauracji w tym miasteczku koło hotelu ale niestety wszystko albo zamknięte albo właśnie zamykali. Tak więc skończyło się na kolacji w hotelowej restauracji. Dzień był cudowny tak jak i cały wyjazd. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i jutro już czas wracać do domku.
O ile na zwiedzanie parku Valley of Fire wypożyczenie Mustanga było rewelacyjnym pomysłem o tyle na dojazd na lotnisko z walizkami na 4 osoby nie było już tak łatwo. Przypomnieliśmy sobie wszystkie historie o tym jak się w pięć osób maluchem jechało nad morze i stwierdziliśmy, że musi się dać - no i się udało. Polak jednak potrafi.
To co nie zmieściło się do bagażnika, po upychaliśmy na siedzenia, pod nogi, na kolana. Dobrze, że dach można złożyć to i walizka weszła… i nie uwierzycie ale nawet udało się potem złożyć dach. Takie małe autko a potrafi… prawie jak nasz poczciwy maluszek.
2022.10.02 Las Vegas, NV (dzień 2)
Jak szybko uciekaliście z Vegas?
Myśmy najszybciej jak tylko było można. Helikopterami!
Las Vegas jest unikatowy na skalę światową. Niektórzy mówią, że to jest większe Atlantic City. Nie zgadzam się z tą teorią. Atlantic upada, a Vegas rozrasta się na maxa. Ciągle powstają nowe kasyna, hotele, atrakcje, przybywa mieszkańców tego miasta grzechu!
Miasto to nie tylko kasyna i przegrywanie fortun. To też miejsce rozrywki i businessu. Każda gwiazda muzyki robiąc koncerty w Stanach musi mieć na swojej drodze Vegas. Też ogromna ilość biznesów tutaj się rozkręca. Coraz więcej widzi się ludzi w krawatach przy 40 stopniowym upale. Przecież tutaj jest potężna kasa, która prawie leży na ulicy.
Dla mnie Vegas ma jeden plus. Niektórzy mówią, że leży na środku wielkiej pustyni, w środku niczego. Ja uważam, że leży na środku pustyni, ale w centrum wszystkiego. W ciągu paru godzin samochodem można się dostać do wielu parków narodowych. Każdy przecież słyszał o Wielkim Kanionie, Dolinie Śmierci, Zion, Bryce….
Tak też zrobiliśmy. Następnego dnia uciekliśmy z Vegas helikopterami do Grand Canyon.
Kiedyś to już zrobiłem. Było to dawno temu, więc trzeba było odświeżyć pamięć.
Cała szóstka plus pilot zapakowaliśmy się do helikoptera EC-130 EcoStar i odlecieliśmy w nieznane.
Mamy lecieć 30 minut, wylądować na dnie kanionu, tam spędzić z 30 minut i wrócić do bazy. Ogólnie zapowiada się dwu-godzinna wycieczka.
Jak tylko wystartowaliśmy to zaczął padać deszcz. Na szczęście krótki i przelotny. Z ciekawostek muszę dodać, że helikopter nie ma wycieraczek. Ale przy 200 km/h woda idealnie się rozpływała na półokrągłej przedniej szybie.
Pewnie producent helikopterów idzie po kosztach i też nie dokłada zbędnej wagi do i tak już ciężkiego i drogiej maszyny. Koszt takiej zabawki do 2.5-3 milionów dolców.
W pierwszej kolejnoście polecieliśmy nad Hoover Dam. Jest to jedna z największych zapór na świecie. Ma w sobie tyle beton, że można by z niego zbudować szeroki na metr chodnik który by okrążył Ziemię po równiku.
Niestety są tak wielkie susze w Nevadzie i okolicznych stanach, że praca tej elektrowni jest zagrożona. Po prostu za mało wody na pracę turbin i na ich chłodzenie. Hydroelektrownia dostarcza energii do ponad miliona ludzi.
Niestety pogoda nie była ciekawa. Chmury i deszcz. Udaliśmy się w kierunku kanionu.
Nasz lot przebiegał w rejonie Lake Mead. Miejsce odpoczynku mieszkańców Vegas i okolic.
Widać potężne susze. Tak niski poziom wód tego jeziora nigdy nie był rejestrowany.
Z góry to dopiero widać jakie tutaj są puste przestrzenie. Czasami tylko widać jakieś off-road ślady pojazdów przystosowanych na te tereny. Ludzie kupują różnego rodzaju ATV czy Jeep-o podobne zabawki i sprawdzają ich możliwości w tym terenie.
Grand Canyon jest już przed nami!
Helikopterami zwiedza się jego zachodnią część. W tym rejonie nie ma żadnych szlaków turystycznych. Pionowe, kilometrowe ściany uniemożliwiają bezpieczne zejście w dół.
Szlaki turystyczne znajdują się we wschodniej części kanionu, gdzie są słynne Północna i Południowa Krawędź. Perę razy udało nam się tamte rejony odwiedzić.
Jak masz odpowiedni pojazd to bezdrożami możesz podjechać pod zachodnie krawędzie tego wielkiego kanionu. Dalej niestety nie pójdziesz, jest za stromo.
Helikopter nadleciał nad krawędź i naszym oczom ukazała się brązowa rzeka Colorado.
Rzeka ma różne kolory. Czasami zielonkawa a czasami taką jaką widzicie, zamulona.
To zależy jakie glony aktualnie w niej się znajdują , albo jak duże opady były wyżej w górach i co woda wymywa po drodze
Powoli obniżaliśmy się w dół. Musieliśmy zlecieć dobry kilometr w dół.
Potem lecieliśmy nad rzeką parę minut, aż dolecieliśmy do lądowiska na polanie na dnie kanionu.
Delikatnie, bez żadnego wstrząsu nasz bardzo młody pilot (21 lat) wylądował. W sumie to było aż około 6 helikopterów.
Mieliśmy czasu około 30 minut na dole. Wszyscy rzuciki się na aparaty i na zdjęcia. Większość ludzi była pierwszy raz na dole Grand Canyon więc to jest zrozumiałe.
Niestety w tym miejscu nie można dojść do rzeki, natomiast można ją ładnie oglądać z płaskowyżu.
Temperatura była przyjemna jak na początek października. Jakieś 27-30C i lekki, suchy wiatr.
Każdy zrobił setki zdjęć i gdzieś po 20 minutach wrócił pod helikopter gdzie pan pilot przygotował nam przekąskę z szampanem.
Ja to bym z chęcią ubrał lepsze buty, wziął wodę i poszedł gdzieś na parę godzin. Ale niestety czas był ograniczony.
Po przekąsce wróciliśmy do helikoptera i ponownie unieśliśmy się w powietrze.
Powrót do bazy był inną trasą, więc z góry można było podziwiać nowe rejony kanionu i jego okolic.
Minęło 30 minut i około 15:30 bezpiecznie wylądowaliśmy w głównej bazie.
Część grupy udała się do naszego nowego hotelu z dala od miasta nad jeziorem Las Vegas, a my wróciliśmy do Vegas po samochód.
Jutro planujemy wyjazd w kaniony, więc jakiś pojazd by się przydał. Najlepiej taki z którego dobrze się robi zdjęcia i nagrywa.
Dołączyliśmy do reszty ekipy i w końcu można było odpocząć od Vegas.
Oczywiście mieszkaliśmy w Marriott hotelu, a dokładnie w sieci Westin. „Niestety” musimy sypiać w hotelach Marriott żeby mieć duże zniżki i dobre statusy.
Już dzisiaj nie opuszczaliśmy tego resortu. Tam też zjedliśmy kolację, a potem usiedliśmy na zewnątrz pod palmami koło kominka.
Nie było za gorąco ani za zimno. Tak w sam raz. Wygodnie na sofach każdy się rozłożył i wspominał dwa ostatnie dni.
Dużo się działo. Jutro kolejny dzień przygody. Valley of Fire (Dolina ognia)
2022.10.01 Las Vegas, NV (dzień 1)
Surprise!!!! O tak dziś była jedna wielka niespodzianka!!!
Dzień rozpoczęliśmy leniwie. Nigdzie się nie spieszyliśmy choć niestety nie możemy powiedzieć, że się wyspaliśmy. Westin słynie z bardzo wygodnych materacy, i na to nie możemy narzekać, naprawdę są fajne. Natomiast akurat Westin w Las Vegas ma bardzo głośną klimatyzację. Za każdym razem jak się wiatrak włączał to było głośno i się budziliśmy. Niestety ciężko wyłączyć klimatyzację jak na zewnątrz jest 90F (32C) od samego rana. Tak więc pół wyspani poszliśmy na późne śniadanie.
Ależ się cieszyliśmy, że mieszkamy w hotelu o którym nikt nie słyszał. Tu nie ma kasyn, nie ma cudów na recepcji, nie ma sztucznego nieba wymalowanego na suficie czy cyrku na lobby. Tutaj jest po prostu hotel. Słyszeliśmy, że w Ceasars nie dość, że śniadanie kosztuje $70 to jeszcze czekasz w kolejce ok. 2h. My śniadanie mieliśmy za darmo a do tego nie czekaliśmy ani minuty na stolik. Co więcej…. dostaliśmy 8 kuponów na drinki do baru. Normalnie w Marriocie dostajemy kupony na dwa drinki powitalne (jeden na osobę). Tym razem pani wzięła z kupki kupony i wyszło, że dostaliśmy ich z 8.
Nie bardzo mogliśmy chodzić po Vegas bo nie chcieliśmy się natknąć na solenizantkę. Bo przecież tak blisko była. Cały czas widzieliśmy naszych przyjaciół na Google Maps i tylko czekaliśmy aż reszta ekipy doleci i będziemy mogli zaskoczyć solenizantkę gdzieś na ulicach Vegas.
Vegas trochę znamy, byliśmy tu już ze dwa czy trzy razy. Na pewno jest to miejsce które trzeba odwiedzić ale nam nie zależało na zwiedzaniu więc zamiast wychodzić na upalne ulice zdecydowaliśmy się schładzać przy piwku w hotelowym barze. A mogliśmy się schładzać bo kuponów trochę mieliśmy. Dobrze, że znajomi do nas dołączyli zanim się skończyły kupony bo ciężko by było.
Plan był prosty. Darek przebrany za wieśniaka ze Skawiny będzie siedział gdzieś na ulicy tak żeby solenizantka się o niego potknęła i go zauważyła. Ja z czajona za palmą miałam wszystko nagrywać… kiedy będzie wielkie surprise i otworzymy szampana to kolejna para przyjaciół przejdzie koło nas z głośnikiem z którego będzie leciała jakaś polska muzyka… plan super, nie? Dobry plan to podstawa… do chwili jak coś się nie zepsuje… no i się zepsuło.
Solenizantka wymyśliła sobie, że chce iść na basen. No pomysł super. Baseny w Ceasars Hotelu są wypasione i nie dziwię się, że w upalny dzień jak dziś wybór padł na ochładzanie się nad basenem. Problem jest tylko taki, że my nie śpimy w Ceasars a co za tym idzie nie mamy kluczy i na basen nie wejdziemy. Trzeba było się trochę nakombinować ale się udało.
Niespodzianka była niesamowita. Śmiech, szok i łzy szczęścia przeważały. Dobra robota wszyscy - z niespodziankami zawsze jest tak, że ciężko jest je uchować w tajemnicy. Myślę jednak, że każdy spisał się na medal i udało się wszystko utrzymać w tajemnicy. W końcu można było przejść do normalnego planu wycieczki.
Po wypiciu urodzinowego szampana nad basenem pognaliśmy na kolację. W Vegas masz przeróżne restauracje. Są tu restauracje sławnych szefów kuchni, kuchnia z każdego zakątka a do tego topowe restauracje mają niesamowicie zaprojektowane wnętrza. My postawiliśmy na kuchnię Azjatycką i poszliśmy do Mott 32. Darka marzeniem zawsze było spróbować General Tso Chicken w fancy chińskiej restauracji. No i marzenie się spełniło.
Dobre było ale czy lepsze od naszego lokalnego chińczyka pod domem? Chyba nie - choć na plus było, że było mniej tłuste i pewnie kurczaka też lepszego dali. Mott 32 znajduje się w hotelu Venecian. Tam wszystko jest w jakimś hotelu. Hotele w Vegas zajmują hektary powierzchni i mają wszystko. Tak, że nawet nie trzeba wychodzić z hotelu. Gorzej jak trzeba się dostać z jednego hotelu do drugiego. Naszym następnym przystankiem było Colosseum w Caesars Palace. Początkowo myśleliśmy podjechać Uberem ale po 15 minutach czekania na auto stwierdziliśmy, że idziemy na nogach.
To jest problem w Vegas. Wszystko jest jedno na drugim więc taksówki stoją w korkach, albo czekają na wjazd pod hotel i ciężko jest zaplanować coś do minuty. Teoretycznie można chodzić na nogach i szczerze, polecam tą opcję. Ja na szczęście miałam wygodne sportowe buty to mogłam śmigać na nogach. W szpilkach niestety trzeba czekać na Ubery.
Na koncert się troszkę spóźniliśmy ale i tak udało się załapać na bardzo fajny show. Rod Steward wywijał na scenie jakby miał 20 lat i śpiewał wszystkie przeboje. Niektórzy krytykują koncerty w Vegas. Mówią, że gwiazdy tam jadą jak już im się kończy kasa i potrzebują dorobić. Wg. mnie rezydencja w Vegas to nie głupia sprawa. Nie dość, że artysta ma zagwarantowane koncerty to nie musi się cięgle przemieszczać i przez ok. 3 miesięcy może sobie pomieszkać w Vegas. Dla turystów z kolei jest to możliwość zobaczenia i usłyszenia swojego ulubionego wokalisty.
Koncert podobał nam się bardzo. Rod Stewart nie tylko oddał hołd Ukrainie ale też Zelenskiemu. No i niestety do mixu doszła jeszcze królowa Elżbieta. Dzieje się oj dzieje na tym świecie.
Uff…dzień pełen atrakcji. Jutro już opuszczamy Vegas więc chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć. Tak więc po koncercie powłóczyliśmy się jeszcze po Stripie. Skoczyliśmy na hamburgery do In-n-Out’a, odwiedziliśmy Flamingi, które niestety poszły już spać i dzień zakończyliśmy wystrzałowo przy fontannach Bellagio.
Przy fontannach spotkaliśmy panią które widziała już setki tych pokazów. W sumie to nie spytaliśmy się czy jest turystką czy lokalna, która lubi show. W każdym razie wiedziała dużo o pokazach i stwierdziła, że ten był jeden z lepszych. Nie dość, że Frank Sinatra grał w tle to jeszcze pokaz był dość długi i fontanny wysoko wyskakiwały. Nam pokaz się bardzo podobał ale za małe mamy doświadczenie z Bellagio więc ciężko porównywać. Ale na pewno show warty oglądnięcia.
Po prawie nie przespanej nocy i dniu pełnym wrażeń wszyscy rozeszli się do swoich hoteli. Jutro ciąg dalszy przygód.
2022.09.30 Las Vegas, NV (dzień 0)
Pamiętacie 30 urodziny siostry, a Darka 40? Działo się nie? A potem była jeszcze 70 szeryfa, no i 50 Grzesia. Ta ostatnia trochę popsuta przez COVID-a ale dalej niespodzianka. Parę lat minęło i do listy można dodać kolejną niesamowitą niespodziankę….co tym razem? Vegas Baby!
Ostatni raz w Vegas byliśmy w 2014 roku. Wtedy to była część wycieczki w kaniony. Tak żeby zwiedzać Vegas to chyba był 2012 rok. Kawał czasu, nie? No tak Vegas nie jest naszym topowym miastem. Raz na 5-10 lat można go odwiedzić na chwilę ale żeby latać parę razy w roku to nie bardzo. Jeden z większych plusów Vegas są wycieczki w pobliskie parki. Plan na ten wyjazd? Wszystkiego po trochu. Vegas experience na całego!
Aktualnie na wschodnim wybrzeżu szaleje huragan Ian. Zazwyczaj huragany nie dochodzą do NY bo jest już dość na północ. Wiatry i deszcze są wtedy większe ale w większości przypadków nie ma jakiś dużych szkód. Niestety jak są duże wiatry i deszcze to samoloty mogą być opóźnione. Największa niespodzianka jest w sobotę więc żeby mieć pewność, że się nie spóźnimy, wylecieliśmy już w piątek.
Lecieliście kiedyś z siatką IKEA? My też jeszcze nie…ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Testujemy nowy sposób podróżowania. Już od jakiegoś czasu lubimy podróżować z własnym alkoholem. Po pierwsze Darek ma dobre ceny, po drugie wolimy własne a nie przepłacać w barach i restauracjach. A po trzecie nie trzeba tracić czasu, żeby wybierać na miejscu. Pojawia się zawsze tylko jeden problem. Jak spakować więcej butelek? Problem został rozwiązany. Zgadnijcie co jest w pudełku?
Fragile to musi być coś ważnego. No i jest 9 butelek…. W pudełko ładnie mieści się 9 butelek. Można 12 ale lepiej nie ryzykować, że coś się rozbije. Na 6 ludzi, 4 dni to wcale nie tak dużo. A że Delta pozwala nam nadać po 2 walizki na osobę to pudełeczko może lecieć… aż nie chcę wiedzieć jak następny wyjazd na narty będzie wyglądał.
Nam odstukać udało się wylecieć o czasie i nawet wylądować przed. Gorzej bylo z naszymi przyjaciółmi, którzy nie dość, że mieli 5h opóźnienia to jeszcze potem na walizki czekali chyba z 3h. Znów na własnej skórze doświadczyliśmy braku ludzi do pracy. Niestety staje się to coraz bardziej uciążliwe. Widać to na całym świecie i nie ma reguły. Wydaje mi się, że my jako ludzie potrzebujemy więc ludzi do obsługi. Pomyślcie tylko o tym, dawniej jazda taksówką to był przywilej, teraz ludzie nawet jak mają przejść się 15-20 min to wołają Ubera bo szybciej, bo nie mają czasu. Zamawianie jedzenia, dostawy do domu, do pokoju …rozleniwiliśmy się i już nawet nie chce nam się zejść na dół i odebrać, a co dopiero gotować. Nie mowiac o zakupach…noszenie siatek i chodzenie od sklepu do sklepu jest już mało popularne … Amazon, Instacart itp robi wszystko za nas. Dodajemy teraz do tego, że coraz więcej ludzi podróżuje. Widać po zdjęciach, zdjecie zdjecie w tym samym miejscu sprzed 10 lat prawie w ogóle nie ma ludzi. A jak ludzie podróżują to nie dość że potrzebują ludzi w serwisie to jeszcze sami nie pracują. Uratować nas moze tylko automatyzacja. Ludzie mogą sami zamówić jedzenie ze stolika, robocik może je przynieść, płatność kartą odrazu przy zamawianiu i już będą oszczędności.
O tłumach które podróżują przekonaliśmy się stojąc w kolejce po taksówkę. Chyba z 30 min czekaliśmy a ludzi była masa. A potem chcąc zjeść kolację mieliśmy kolejny dowód, że brakuje ludzi do pracy. Bar/restauracja hotelowa otwarta tylko do północy… w Vegas? Wow. A jak poszliśmy na miasto to w In-n-out kolejka na pol godziny a w restauracji obok mają full pomimo, że mieli wolne stoliki. No tak nie wystarczy mieć stolik, trzeba też mieć kelnerów i kucharzy.
Na kolację były więc batoniki Lewandowskiej. I tak padliśmy odrazu. 5h w samolocie, zmiana czasu i ogólnie ciężki tydzień sprawiły, że o niczym bardziej nie marzyliśmy jak o spaniu. Niestety nie było pięknie….klima w pokoju była dość głośna. Ehhh….niby dobry hotel, wcale nie tani a takiej podstawy jak cicha klima nie ogarniają. A klima jest konieczna bo tu nadal ponad 25C, nawet w nocy.
2015.01.06 Zion National Park, UT & Las Vegas, NV (dzień 12)
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Nadszedł czas spakowania naszych brudów i powrót do szarej rzeczywistości. Samolot z Vegas mamy dopiero późno wieczorem, więc jeszcze mamy cały dzień czasu i roczny pas na wszystkie parki w Stanach, musimy na maksa wykorzystać.
Po drodze do Vegas mamy przepiękny Zion park. Jest on najmniejszym parkiem ze wszystkich parków w Utah.
Utah ma 5 parków narodowych. Pobija go tylko Alaska i California. Biorąc pod uwagę wielkość Alaski (8 razy większa od Utah), albo wielkość Californi (2x), Utah wygrywa. Na tej wycieczce zaliczyliśmy 4 parki. Został nam tylko Capitol Reef.
Po wyjechaniu rano z hotelu powiedziałem Wow......!!! Cena paliwa na lokalnej stacji wynosiła $1.89 za galon (1.69 PLN za litr). Ostatni raz w Stanach tankowałem samochód po takich cenach chyba kilkanaście lat temu. Tak to można podróżować. Biorąc pod uwagę, że wszystkie drogi, autostrady, mosty, tamy........ są bezpłatne.
Z Saliny jechaliśmy autostradą 70 na zachód, a potem drogą 89 na południe. Po około dwóch godzinach dojechaliśmy do Zion.
Zaskoczyła nas temperatura, było 15C (60F). Jak na początek stycznia, jest bardzo ciepło. W parku spędziliśmy mało czasu. Nie robiliśmy żadnych hików. Przejechaliśmy tylko przez niego, zatrzymując się co jakiś czas na zrobienie zdjęć. Bardzo nam się Zion podoba, dla Ilonki był to najładniejszy park, do momentu gdy nie zobaczyła Bryce. Mi też się bardzo podoba, nie wiem jaki park jest najładniejszy, każdy z nich jest inny. Dwa lata temu robiliśmy już parę hików w Zion, jak East Rim czy Angel Landing, ale dalej parę czeka, jak Narrows, Subway i wiele innych. Kolejny powód aby znów wrócić w te rejony.
Z Zion do Vegas jedzie się około 2.5 godziny. Nam zeszło trochę dłużej, bo oczywiście musieliśmy umyć naszego Jeepka. Przecież jak by dostali taki brudny samochód to by się załamali i pewnie dopłata by była znaczna.
Dojechaliśmy do Vegas. Jest to bardzo imprezowe miasto, ale po ciszy i spokoju jaki mieliśmy w parkach to miasto po godzinie zaczęło nas męczyć i przytłaczać. Za dużo wszystkiego, a szczególnie ludzi.
Vegas ma najlepszą atrakcję, In'n'out. Najlepsze hamburgery na zachodzie, coś jak Five Guys na wschodzie. Po wspaniałej kolacji, oczywiście animal style, pojechaliśmy wcześniej na lotnisko, żeby w spokoju i przy piwku dokończyć naszego bloga.
Po przejechaniu 4000 km (2400 mil), przejściu wielu kilometrów, odwiedzeniu pięciu parków narodowych, zrobieniu ponad 6000 zdjęć, wielu godzin filmu nasza podróż niestety dobiegła końca w cywilizowanym Las Vegas. Była to niezapomniana podróż, ale czujemy niedosyt i na pewno musimy tam wrócić. Jest to za duży obszar żeby w ciągu dwóch tygodni to wszystko dokładnie zwiedzić. Większość parków jest tak duża, że powinno się na każdy co najmniej tydzień poświęcić.
Za parę minut startujemy i jutro rano obudzimy się miejmy nadzieje wyspani w Nowym Jorku, bo prosto z lotniska udajemy się do pracy.