Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2022.01.23 Denver, CO (dzień 7)
Czy wiecie może, że w Denver żyły dinozaury? Tak, takie prawdziwe, wielkie, ciężkie stupały po ziemiach Kolorado aż nawet ziemia się zapadała pod ich ciężarem.
Szczątki dinozaurów można znaleźć w większości stanów od Alaski po Texas i nie tylko. Dinozaury zamieszkiwały naszą planetę ponad 200 mln lat temu a ich obecność na ziemi jest przedmiotem wielu badań i inspiracji filmowych.
Myśmy ślady dinozaurów widzieli kiedyś w Arizonie, ale nie sądziłam nawet, że taka kopalnia wiedzy i pozostałości po dinozaurach jest w Denver. Dinosaur Ridge jest parkiem nie daleko Red Rocks Amphitheatre. Park ten odkrysliśmy przez przypadek ale zdecydowanie warto tam podjechać. Spacerując do góry co jakiś czas są punkty prezentujące dowody na istnienie dinozaurów i opisy. Super ciekawe dla osób w każdym wieku.
Miliony lat temu tereny w okolicach Denver przypominały dzisiejszą sawannę w Afryce. Odznaczały się dość suchym klimatem z dużą ilością sezonowych opadów spowodowanych wiatrami monsunowymi. Te potężne opady deszczu tworzyły jeziora, stawy i inne wodopoje, które były niezbędne dla zwierząt w czasach suchszych okresów. Klimat sawanny spasował dinozaurom które, buszowały po tych okolicach.
Co widzieliśmy? Dużo…. widzieliśmy kości dinozaurów. Z początku trochę nie byliśmy pewni czy to skała wypolerowana przez turystów którzy chcą dotknąć kości i myślą, że właśnie tam jest. Czy moze jest to rzeczywiście kość….nie wiem czy dobrze ale uwierzyliśmy napisom i też dotknęliśmy.
Po kościach oczywiście przyszedł czas na odciski stóp… hmmm… no tak tu już widać coś na ślad pazurów i łapy.
Ostatni przystanek najbardziej mnie zaciekawiła. Jakoś nigdy o tym nie myślałam ale ma to sens. Skoro te potwory ważyły parę ton to przecież jak to biegło przez tą sawannę to ziemia nieźle musiała się trząść. Ale nie tylko trząść. Ich mocne tupanie powodowało wgniecenia ziemi. Do dziś na skałach można oglądać jak niektóre warstwy są sprasowane pod wpływem ciężaru zwierząt jakie po nim chodziły.
Dinosaur Ridge jest w parku Matthews / Winters Park. Jest tu dużo ciekawych tras do spacerowania, biegania czy jazdy na rowerze. Tak blisko miasta a tak fajnie…
My jednak zanim dojechaliśmy do Dinosaur Ridge odwiedziliśmy Red Rocks Amfiteatr. Pisaliśmy już o nim trochę wcześniej (we wrześniu, i w październiku). Tym razem po raz pierwszy byliśmy tu za dnia w piękny słoneczny dzień. Tak jak myśleliśmy w słońcu prezentuje się to jeszcze lepiej!
Miejscami co prawda w cieniu był lodzik i ślizgaliśmy się jak Bambi na lodowisku ale na szczęście wtedy z pomocą przychodziły barierki.
Pomału żegnamy się z Kolorado. Myślę, że na jakiś czas zrobimy sobie przerwę od Denver i pobliskich górek. Choć to słoneczko kusi….no może zanim totalnie zrobimy sobie przerwę to jeszcze jakieś wiosenne narty zrobimy. Czas pokaże.
Na pewno te parę ostatnich wyjazdów i miesiąc jaki tu spędziliśmy utwierdził nas tylko w przekonaniu, że w Denver i Kolorado da się żyć…. Pogoda dla bogaczy jak to się mowi…
2021.11.01-02 Denver, CO (dzień 3-4)
Denver pomału staje się naszym nowym domkiem. Jeszcze dużo wody upłynie w rzece South Platte, zanim to się stanie. Nie ukrywamy jednak, że Denver poznajemy z każdym wyjazdem coraz lepiej. Jakby na to nie patrzeć to Denver jest miastem w Stanach które odwiedziliśmy najwięcej razy poza Washington DC (w moim przypadku) i Miami (w przypadku Darka). Ale to się szybko zmieni i nadrobimy. Bo przecież jak ktoś ma wybrać DC czy Miami vs. Denver to odpowiedź jest prosta.
Wczoraj pomimo, że Darek jeździł na nartach to pogada była bardziej jesienna. Dziś jak przystało na pierwszy dzień miesiąca, z samego rana przywitała nas zima. Pięknie - taki widok z okna można mieć. Niestety dziś trzeba się pożegnać z widokiem, z Breckenridge, z górkami i ze śnieżkiem. Dziś wracamy do Denver.
Z gór do miasta jest tylko 1.5h - bajka. Tak czasem są korki, a gdzie ich nie ma. Ale i tak perspektywa jechania z gór poniżej 2h zamiast 5h jest marzeniem. Zbliżając się do Denver śmialiśmy się, że jedziemy na pustynię. Bo Denver ma klimat półpustynny. Miasto Denver, położone jest na wysokości 5,280 ft (1609 m). Z ciekawostek 5,280 ft to jest dokładnie 1 mila dlatego Denver często określa się jako “mile high city” (miasto na wysokości mili). Wracając jednak do klimatu. Miasto otoczone jest od zachodu górami Skalistymi. Dlatego klimat miasta jest w dużej mierze ukształtowany przez to potężne pasmo górskie i jak to bywa w górach może często się zmieniać. Ogólnie jednak Denver ma suchy klimat z ponad 300 dniami słonecznymi. Temperatury rzadko spadają poniżej zera (choć to się zdarza) jak i nie za często przekraczają sławetne 100F (38C). Ze względu na wysokość i mniejszą ilość tlenu w powietrzu dni są ciepłe (słońce łatwiej dociera do ziemi) ale noce są chłodniejsze (tak szybko jak słońce dociera tak szybko ciepło ucieka w nocy).
Jadąc autostradą numer 70 spodziewaliśmy się, że za tunelem jak zaczniemy się obniżać to szarówka przemieni się w piękne słońce. Jakie było zaskoczenie jak po GPSie dowiedzieliśmy się, że już jesteśmy w mieście a my dalej nie widzimy nic na odległość ręki.
Denver przywitało nas szarówką, śniegiem i mgłą. Zaskoczenie było, no ale przecież kiedyś musi spaść ten śnieg. Jak się okazało był to pierwszy zimowo-jesienny dzień w tym roku, do tego poniedziałek więc za wiele ludzi na mieście nie było i każdy siedział w domku przy ciepłej kawie czy herbacie. My mieliśmy coś do załatwienia w Denver ale mieliśmy nadzieję skończyć przed południem i iść na hike. Pogoda nie zachęcała ale my po wschodnim wybrzeżu jakoś się tym nie przejmowaliśmy - przecież mamy przeciwdeszczowe ubrania.
Niestety załatwianie spraw się trochę przeciągnęło i wolni byliśmy dopiero o 2 po południu. Troszkę za późno aby iść na dłuższy hike więc postanowiliśmy odwiedzić Red Rocks Amphitheatre i tam połazić. Wg. portalu AllTrails, Denver ma 68 szlaków, wydaje mi się, że jest ich znacznie więcej. Już w mieście można znaleźć fajne trasy spacerowe po różnego rodzaju parkach, wokół jezior czy wzdłuż rzek. Wyjazd na obrzeża miasta otwiera kolejne możliwości i tak 15-20 minut zajmuje dojazd na szlak na Table Mountain (8 mil, 1,500 ft różnicy wzniesień), albo do Red Rocks Amphitheatre. Myśleliśmy pierwotnie iść na Table Mountain bo podobno ma piękne widoki na miasto, ale przy takiej pogodzie widoki będą zerowe, więc postawiliśmy na czerwone skały w amfiteatrze.
W Red Rocks byliśmy miesiąc temu na koncercie Lynyrd Skynyrd. Byliśmy tam wieczorem, skały były pięknie oświetlone a wszystko wywarło na nas duże wrażenie. Wtedy jednak nie chodziliśmy za bardzo po okolicy. Tym razem chcieliśmy na spokojnie poznać cały amfiteatr i okolicę. Po Red Rock można chodzić swobodnie, nie można tylko wyjść na scenę ale można chodzić między rzędami, oglądać okolicę, chodzić po tarasach widokowych.
W okolicy jest też dużo szlaków i można np. wyjść z samego dołu (miasteczka Morrison) szlakiem Trading Post. Szlak prowadzi do samego amfiteatru więc kawałek idzie się pod górę. Można wyjechać autem na najwyższy parking (jak myśmy to zrobili) i przejść się jeszcze wyżej jednym z kilku szlaków. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona ilością szlaków jaka tu jest.
Pogoda niestety nie sprzyjała podziwianiu widoków ale i tak fajnie w tej mgle się szło jak co jakiś czas wyłaniały się czerwone skały.
Pomimo wysokości już nie czuliśmy braku tlenu tak bardzo. Widać, że nasz organizm się przyzwyczaja do wysokości. Jeszcze parę wyjazdów do Kolorado i wysokie górki nie będą nam straszne - a przynajmniej takie w okolicy 6-7 tys ft (1800-2200 m).
Pochodziliśmy po okolicy ale robiło się coraz bardziej szaro, ponuro i zimno więc postanowiliśmy zjechać do miasta i ogrzać się w jakimś browarze. Już kiedyś wspominałam, że Denver ma ich trochę. Tym razem chcieliśmy zobaczyć coś nowego. Znalazłam na Google jedn browar ale jak podjechaliśmy to nawet nie zdecydowaliśmy się wejść. Może i mają dobre piwo (po opiniach wygląda, że tak) ale to bardziej był bar, do tego pusty i mały. Drugi strzał też okazał się pudłem, znów jakiś mały bar koło galerii handlowej… tak więc poszerzając kółko dojechaliśmy do dobrze znanego nam Sloan’s Lake. Okolica nam się podoba. Dziś odkryliśmy Public Market gdzie chodząc po dość dużej hali można spróbować smakołyków prawie każdej kuchni. Zrobiony jest na styl europejskich marketów, gdzie małe stoiska specjalizują się w jednym rodzaju jedzenia. I tak można zjeść pyszne naleśniki, tacos, kebaba, hamburgera, pizze, kuchnie z Etiopii i dużo innych smakołyków. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Jest też browar więc i świeżego piwka nie zabraknie.
Jak to już z nami bywa, poznaliśmy koleżanki. Dwie barmanki nie miały za dużego ruchu bo poniedziałek popołudnie i pogoda nie najlepsza. Tak więc chętnie z nami gadały o wszystkim i o niczym. Jedna z dziewczyn przeprowadziła się do Denver z miasta które ma 3tys mieszkańców, wow - dla niej to jest ucieczka do dużego miasta. Dla nas Denver jest ucieczką do małego miasta. Jak to punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia….
W Denver wszędzie jest w miarę blisko. Fakt, komunikacji publicznej nie mają tak rozwiniętej jak NY - ale które miasto ma. Natomiast jeśli chodzi o odległości i poruszanie się samochodem to nie jest najgorzej. Wiadomo, korki się zdarzają jak wszędzie ale nadal są małe jakby porównać do NY. Tak więc do hotelu dotarliśmy w miarę szybko. Dziś postawiliśmy na oszczędności i wybraliśmy hotel na obrzeżach miasta. Poniedziałek planowaliśmy spędzić w górkach i hotel miał służyć nam tylko na zregenerowanie się przed podróżą. Plany się troszkę pozmieniały ale i tak nie narzekaliśmy. W okolicy nawet udało nam się znaleźć miejscówkę na kolację (Old Chicago) i tak przy hamburgerze i pizzy na Union Square, żegnaliśmy się z Denver. Ale tylko chwilowo, bo jeszcze tu w tym roku wrócimy…
Wtorek straciliśmy na powrót. Szkoda czasem tak tracić cały dzień na podróż ale z drugiej strony wyrośliśmy już z brania nocnych samolotów typu red-eye. Dwie godziny które zawsze zyskujemy lecąc do Denver, musimy oddać wracając do domu. Ok. 5 pm wylądowaliśmy na JFK, i przywitały nas zakorkowane drogi, wyboje i dziury, no i krzyczący ludzie próbujący ogarnąć rozkojarzonych podróżnych. NY jest wyjątkowy ale chyba czas na jakieś spokojniejsze miasto… gdzieś gdzie jest ciszej, gdzie czas płynie wolniej i nikt na nikogo nie krzyczy, że stoi w złej kolejce.