Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2022.01.27-28 Palisades Tahoe, CA & Reno, NV (dzień 7-8)
Dziś żegnamy się z Palisades Tahoe, Alpine Meadow, polami golfowymi i resortem nad Squaw Creek. Ze względu na ceny hoteli (podwójne) i dużo ludzi w górach w weekend zdecydowaliśmy się wracać do Reno w piątek. Ja cały tydzień pracowałam. Pobudki o 5 rano nie należały do najprzyjemniejszych ale za to kończenie pracy o drugiej popołudniu, piękne widoki i spacerki w słońcu rekompensowały wszystko.
W Palisades Tahoe nie można niestety chodzić trasami narciarskimi. Nasz hotel za to położony był zaraz przy polach golfowych. W dużej ilości resortów, pola golfowe na zimę przekształcają w tak zwane nordic trails czyli trasy na narty biegowe i rakiety. Ja nie miałam ani tego ani tego ale dobre buty wystarczyły i można było troszkę kilometrów zrobić. Zejście wszystkich tras to około 4-5 mil (7-8km). Szału nie ma ale zawsze to przyjemnie pochodzić w słoneczku i popatrzyć na górki.
Raz wybrałam się też tunelami śnieżnymi do sklepu spożywczego. Niestety w wiosce jak i naszym resorcie sklepy spożywcze są dość drogie. Tak więc pewnego dnia wzięłam plecak na barki i ruszyłam 30 minut w każdą stronę. Najpierw szło się super bo odśnieżyli chodnik. Do tego tak odśnieżyli, że porobiły się tunele... trochę śniegu tu im nasypało a podobno ma sypać jeszcze więcej.
Jak już wspominałam wczesne wstawanie nie jest idealne ale pozatym jest więcej plusów niż minusów. Pracowanie z pokoju hotelowego czy z recepcji która ma piękny widok pobija mojego widoku z biura. Widok z biura nie jest najgorszy ale nie tak piękny jak tu.
Dziś zrobiłam sobie tylko pół dnia pracy. Piątki zawsze są luźne a mi było żal siedzieć przed kompem w tak piękny dzień. Tak więc ja żegnałam się z polami golfowymi, robiąc ostatnie okrążenia szybkim krokiem. Darek żegnał się z nartami a potem oboje żegnaliśmy się z miasteczkiem i naszym hotelowym barem.
Barmani namawiali na jeszcze jedno piwko ale niestety nasz kierowca już pisał, że do nas jedzie. Z Reno do Palisades Tahoe przyjechaliśmy Uberem ale spowrotem wynajeliśmy już transfer. Cena podobna a przynajmniej mieliśmy pewność, że przyjedzie o określonej godzinie. Jak się potem dowiedzieliśmy to kierwcy z Reno niestety nie mogą odbierać ludzi w Kalifornii. Reno jest w Nevadzie a Palisades Tahoe w Kaliforni. Dlatego często na aplikacji uber pojawiało nam się, że nie ma aut w pobliżu.
Palisades Tahoe jest małym miasteczkiem, 5 restauracji, parę sklepików z ciuchami i sprzętem narciarskim. Mają jednak wszystko co potrzeba więc w sumie bez auta można się tu obejść. Położenie naszego hotelu też było super bo prosto z windy wychodziło się pod wyciąg. Ogólnie Palisades Tahoe bardzo lubimy. To już nasz chyba trzeci raz (Darka pewnie z piąty) ale chętnie tu wracamy.
Piątek nie jest popularnym dniem na powroty z resortu. Dlatego udało nam się i pomimo, że przyjechał po nas busik to byliśmy sami. Dzięki temu nie tylko szybko zajechaliśmy pod hotel, bez zbędnych przystanków to jeszcze kierowca się rozgadał o Nevadzie i poopowiadał parę ciekawostek.
Kierowca w wieku około 27-30 lat cały życie spędził w Reno. Lubi tu mieszkać choć nie wiele świata zna poza okolicą Lake Tahoe. Ale z drugiej strony jak się ma takie góry i piękne jezioro w okolicy to nie trzeba wiele wyjeźdżać. W każdym razie jak wszyscy wiemy Nevada ma legalny hazard. Zarówno Las Vegas jak i Reno są właśnie położone w tym stanie. Reno jest bardziej na północ, ma chłodniejszy klimat i jest zdecydowanie mniejsze i mniej tandetne.
Nasz kierowca pracował przez lata jako ochroniaż w kasynach. Mówi, że jeśli naprawdę ktoś chce wygrać to nigdy na automatach tylko poker jest najelpszą grą. Od dawna wiemy, że maszyny są zaprogramowane, żebyś za często nie wygrywał więc nawet ich nie próbójemy. Poker natomiast to człowiek gra człowieka. Karty są ważne ale często dobry blef czy wyprowadzenie innego gracza z równowagi zwiększają sznase na wygraną.
Oczywiście tam gdzie nerwy, hazard i alkohol to również wiele bijatyk i niepotrzebnych awantur. Jedno stwierdzenie mi się spodobało. „Wystarczy sekunda, żeby człowieka nastrój się zmienił na złe.” I jest to niebezpieczne bo właśnie w tej sekundzie ludzie robią głupie rzeczy. Wystrczy sekunda, żeby stracić kontrolę nad grą, sekunda aby przegrać wszystko, sekunda aby emocje wzięły górę i zaczęła się awantura albo co gorsza nawet szczelanina. Bo oczywiście w Nevadzie broń jest legalna. W Nevadzie wszystko jest legalne... albo prawie wszystko.
Z ciekawostek to skoro prostytucja jest legalna to jest ona uznawana za zawód taki sam jak każdy inny. W związku z tym prostytutki albo jak to się teraz nazywa (sex-worker / pracownik seksualny) może ubiegać się o bezrobocie itp. Nie wiem na ile to jest prawda ale ostatnio wyczytałam w książce, że były przypadki, gdzie kobiety które długo nie mogły znaleźć pracy w normalnych zawodach (np. Sekretarka) były zmuszane do pracy seksualnej albo traciły bezrobocie. Nie wiele się o tym pisze ale z tego co wyczytałam to było to trochę temu i naszczęście rozsądek wygrał i nikt nie jest zmuszany (przynajmniej oficjalnie) a jak jest naprawdę to nigdy się nie dowiemy. Jak widać każdy kij zawsze ma dwa końce.
My w Reno chodziliśmy po kasynach tylko żeby zjeść dobrą kolację. Poza jednym dollarem symbolicznie włożonym do maszyny omijaliśmy stoły z pokerem, black jackiem itp. Po pierwsze nigdy nas do tego nie ciągnęło, po drugie w kasynach można palić więc nie fajnie było tam siedzieć w dymie z papierosów a po trzecie to smutny widok.... przeszliśmy ze dwa razy przez te sale kasyn i smutno się zrobiło patrząc na tych ludzi przegrywających ostatnie pieniądze. Ja tam w szybką kasę nie wieżę więc tym bardziej to smutny widok.
Kasyna za to mają dość dobre restaruacje. Głównie steakhouse bo przecież amerykanie kochają zjeść dobrą krówkę. W pierwszą noc poszliśmy do kasyna Atlantis do restauracji Bistro Napa. Knajpa była całkiem dobra ale stwierdziliśmy, że na ostatnią noc może spróbujemy coś nowego. Spytaliśmy się kierowcy co poleca a on polecił dwa kasyna (no jakby mogło być inaczej). Jedno to Peppermill a drugie to Grand Sierra Reosrt. Wybraliśmy Peppermill. My przez cały tydzień jedliśmy głównie hamburgery, steaki i inne ciężkie mięso więc tym razem mieliśmy ochotę na coś lżejszego. Na szczęście mieli też pysznego łososia i short ribs czyli tak zwane rosołowe... rosołowe w innym przygotowniu niż nasze typowe polskie ale bardzo dobre.. lepsze nawet bym powiedziała.
Za pierwszym i drugim razem spaliśmy w Reno w hotelu Aloft zaraz przy lotnisku. Nic specjalnego ale blisko lotniska i ma transfer na lotnisko więc spełnił nasze potrzeby. Niestety Aloft jest podstawowym hotelem, zwłaszcza jak jest przy lotnisku gdzie większość ludzi zatrzymuje się tylko na dzień czy dwa. Hotel średni ale śniadanie nawet nie było średnie. Jakieś odgrzewane w mikrofalówce jedzenie z Costco. Żeby było tanio i szybko. Dlatego nawet pomimo, że śniadanie mieliśmy w cenie stwierdziliśmy, że pójdziemy na naleśniki.
Chyba nigdy nie jadłam naleśników na śniadanie i to z jajecznicą. Ale muszę przyznać, że całkiem fajne wyszły. Pięc minut na nogach od hotelu, pomiędzy jakimiś sklepami i domami towarowymi jest mała przytulna knajpka, i o dziwo pełna ludzi. Zjedliśmy ze smakiem naleśniki i byliśmy przeszczęśliwi, że wreście koniec z papierowym jedzeniem. Jednak jak człowiek się przyzwyczai do domowej granoli, domowego chlebka i domowych obiadków to potem ciężko jeść cały tydzień w restauracjach i to takich sobie restauracjach. Bo w Palisades Tahoe restauracji może jest trochę ale głównie to bary, hamburgery, pizzeria itp.
Lotnisko w Reno jest super małe. Remontują je czyli planuja większy ruch ale póki co za wiele tu się nie dzieje. Szybko przeszliśmy wszystkie bramki... to znaczy ja szybko przeszłam. Darek musiał przechodzić dwa razy. Okazwało się, że tak się pakował, że zapomniał z podręcznego bagażu wyciągnąć scyzoryka. Tak więc musiał wyjść na zewnątrz, znależć pocztę i wysłąć scyzoryk do domu. Okazało się, że nie był pierwszy. Pan z TSA otworzył boczne drzwi, pokazał mu budę... buda była przygotowana do wysyłki zabronionych rzeczy. Trzeba było wypsiać karteczkę włącznie z podaniem karty kredytowej, wrzucić karteczkę i przedmiot do woreczka zamykanego i wszystko wrzucić do skrzynki. Podobno ma to do nas dojść do domu za tydzień albo dwa... hmmm... zobaczymy.
Niestety wszystko jest przed skanowaniem więc Darek musiał znów przechodzić bramki. Dobrze, że lotnisko jest małe, mało ludzi stąd lata a i my byliśmy wyjątkowo wcześnie przed odlotem.
Lot do Salt Lake City minął spokojnie, półtorej godziny przesiadki (akurat na jakiś lekki lunch) i znów do samolotu. Nie lubimy latać z przesiadkami ale z drugiej strony zaoszczędzliśmy dużo na transporcie drogowym. I czasu i pieniędzy. Nie musieliśmy jechać z SF do resortu jakieś 4-5h, nie musieliśmy wynajmować samochodu na tydzień tylko po to żeby stał na parkingu, no i nie musieliśmy płacić za parking. Bo o ile nasz hotel w górkach był super o tyle był za duży wypas i za wszystko trzeba było płacić. Na szczęście my to jakoś logicznie ogarnęliśmy i ominęło nas płacenie $50 za szafkę na narty, $65 za vallet parking (albo $35 za zwykły) czy $7 za butelkę 0.5L wody... i to wszystko na dzień. Można tu popłynąć z kasą... nie?
Salt Lake City pożegnało nas przepięknym zachodem słońca.
Te góry, otoczone śnieżnymi płaszczyznami, to odbijające się słońce i ten zachód przypominały mi bardziej Islandię niż Stany... nie pamiętam, żeby kiedyś był ładniejszych zachód słóńca z samolotu.
2016.05.26 Lake Tahoe, CA & Reno, Virginia City, NV (dzień 6)
Ostatnia część naszej wycieczki to Lake Tahoe. Po zakończeniu obowiązków służbowych, postanowiliśmy jak prawdziwi Kalifornijczycy spędzić długi weekend nad jeziorem Tahoe. Jezioro to jest największym górskim jeziorem w Ameryce Północnej, a do tego jest oczywiście przepiękne.
Na bazę wypadową wybraliśmy miasteczko Carson City w Nevadzie. Spodziewaliśmy się bardzo małego miasteczka z paroma ulicami, McDonaldem itp. A tu, ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że Carson City jest stolicą stanu Nevada i jest dużo większe niż myśleliśmy. Jakbyście się zastanawiali czemu stolicą nie jest Las Vegas czy Reno to pamiętajcie, że stolicami stanów zazwyczaj są średniej wielkości miasta i tak stolicą stanu California jest Sacramento, a stolicą stanu New York Albany.
Do tej pory na tych wakacjach wstawaliśmy dość wcześnie więc dziś postanowiliśmy się wyspać, zjeść porządne śniadanie i poszwendać się po okolicy. Mieliśmy też w planie zrobić mały hike, żeby się zaaklimatyzować i przyzwyczaić organizm do dużych wysokości. Jutro bowiem mamy w planach uderzyć na najdłuższy hike i będziemy się wspinać na niewiele poniżej 10tys feet. Tak więc nie spiesząc się, dzień rozpoczęliśmy od śniadania. Przy pomocy TripAdvisor i Pani w recepcji trafiliśmy do bardzo fajnej restauracji typu bistro: Peg's Glorified Ham'n'Eggs.
Po obfitym śniadaniu postanowiliśmy spalić kalorie i zrobić jakiś hike. Jak już wspomniałam chcieliśmy się zaaklimatyzować, więc wyjechaliśmy na najwyższy punkt w okolicy (przełęcz Mt. Rosa, 8911 ft). Wiedzieliśmy, że raczej mamy marne szanse wyjścia na sam szczyt ale chcieliśmy połazić po wyższej wysokości, więc ruszyliśmy przed siebie. Zaskoczyła nas niesamowicie ilość śniegu na trasie. Było chyba ponad 2m śniegu a sam śnieg był tak dziewiczy jak by dopiero w nocy spadł.
Dość szybko musieliśmy założyć raki a szlak który z początku fajnie lekko szedł do góry stawał się coraz bardziej stromy. My jednak nie poddawaliśmy się i szliśmy do przodu. Wiedzieliśmy, że oboje traktujemy to jako rozgrzewkę trening.
Niestety w pewnym momencie okazało się, że oddaliliśmy się od szlaku. Ponieważ cały czas szliśmy po śladach innych ludzi to widać, że nie tylko my się zgubiliśmy. Nic wielkiego się nie stało bo mieliśmy GPSa i wiedzieliśmy w którym kierunku mamy iść. Niestety przez zboczenie ze szlaku musieliśmy przejść przez małą górkę co dla nas było dodatkowym treningiem.
Po około godzinie udało nam się wejść z powrotem na szlak. Przynajmniej tak mówił GPS bo oznaczeń na drzewach nadal nie widzieliśmy. Ciekawe czy im się nie chce oznaczać czy naprawdę spadło tyle śniegu, że nawet zasypało oznaczenia szlaku. Wiem, że niektórzy nas teraz przestaną lubić ale my naprawdę w tym roku mamy za dużo śniegu. Gdziekolwiek polecimy/pojedziemy jest więcej śniegu niż się spodziewamy.
Tak więc pochodziliśmy 4h idąc co jakiś czas w dół co jakiś w górę. Zrobiliśmy ok. 1tys feet i 6 mil. Niezła rozgrzewka przed jutrzejszym dniem.
Ogólnie trasę polecam. Zresztą sądząc po wielkości parkingu jest ona bardzo popularna. Jeśli nie chcesz iść na sam szczyt, albo nie masz odpowiedniego sprzętu to nadal polecam przejść się co najmniej 1 mile (w jedną stronę) i popodziwiać widoki na jezioro i góry.
Tak więc spacer skończyliśmy w miarę szybko/wcześnie. Korzystając z wolnego popołudnia postanowiliśmy odwiedzić dwa miasta. Reno było pierwsze na naszej liście. Wszyscy mówią, że Reno to uboższa wersja Las Vegas. Skoro nigdy tam nie byłam to trzeba było tam pojechać, żeby wyrobić sobie opinię.
Tak więc, oczywiście jest tam dużo kasyn i hoteli a wszystko jest połączone tak, że można grać w paru kasynach i prawie w ogóle nie wychodzić na zewnątrz. Rzeczywiście jest to uboższa wersja Vegas ale za to ma lepszą dzielnicę mieszkalną. Nad rzeką jest zrobiony bardzo fajny deptak, widać, że obok budują się (albo już są) apartamentowce. W Reno jest też dużo zwykłych barów, kin itp. Miasto jest zdecydowanie bardziej zielone od Las Vegas, pewnie przez to, że Reno, znajduje się u zbocza gór Sierra Nevada i jest nawadniane przez wodę spływającą z gór. W przeciwieństwie do Reno, Las Vegas leży na totalnej pustyni. Widać, że normalne życie się tu toczy a kasyna to tylko dodatek dla turystów.
A wiecie dlaczego Nevada ma tak dużo kasyn i prostytucja jest tu legalna? Dawno temu, po czasach gorączki złota Nevada była bardzo wyludniałym stanem w całym stanie mieszkało 40tys ludzi. Czyli prawie nikt biorąc pod uwagę, jej powierzchnię równą prawie 300tys km2. Nevada ma przepiękne tereny i teraz zyskuje dużo poprzez turystykę ale w latach 40-stych mało ludzi podróżowało tylko po to, żeby zobaczyć jezioro czy górki. Ówczesny rząd stanu Nevada wpadł więc na pomysł aby zalegalizować prostytucję i hazard. Tymi „grzesznymi” usługami zaczęli ściągać do stanu ludzi (turystów) a także hotele i inwestorów. Takim sposobem wszystko się rozrosło i na pustyni powstały wielkie miasta jak Las Vegas czy Reno. Hazard legalny jest w całym stanie natomiast prostytucja wszędzie poza trzema miastami Las Vegas, Reno i oczywiście stolicą Carlson City. Legalna prostytucja to nie byle co. Domy publiczne muszą nie tylko płacić wysokie podatki ale też przechodzić kontrole, dbać o zdrowie i bezpieczeństwo kobiet itp. Oczywiście w Las Vegas czy Reno prostytucja istnieje ale jest nielegalna. Dlatego już pomału zastanawiają się nad zalegalizowaniem tego aby zwiększyć dochód stanu jak i mieć nad tym lepszą kontrolę....hmmm.....
Naszym ostatnim przystankiem była Virginia City. Jest to bardzo historyczne miasto. Powstało ono w czasach Gorączki złota i w ciągu paru dni ich populacja wzrosła do 25 tys mieszkańców. Był też okres kiedy to miasto było najbogatszym miastem w Stanach a kobiety ubierały na siebie sukienki ze złota. Czasy gorączki złota jednak się skończyły i populacja spadła do 400 ludzi. Miasto jednak się zachowało i teraz jest atrakcją turystyczną.
Tak naprawdę jest tam tylko kilka ulic. Jedna główna ulica zwana Ave. C, przechodzi przez całe miasto i to właśnie przy niej są wszystkie sklepy no i oczywiście Saloon's. My wybraliśmy Red Dog Saloon.
Fajny lokalny bar choć nie do końca przypomina Saloon ale można sobie wyobrazić jak to kiedyś było. Podobno mury są z lat 1840-stych i jest to jeden z najdłużej operujących Saloonów. Jak to bywa w barach.....szybko poznaliśmy 2 lokalnych i kelnerkę. Byłam zaskoczona bo prawie każdy tam podróżuje. Jedni bliżej jak San Francisco a inni dalej jak Europa. Fajnie było pogadać. Mam wrażenie, że przez chwilę to my byliśmy większą atrakcją dla nich niż oni dla nas.
Zjedliśmy pizze, wypiliśmy piwko i ruszyliśmy w drogę mijając kolejne stare „miasteczka”. Jedno nawet miało populację 69 ludzi...