Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

USA: New England Darek USA: New England Darek

2022.07.09 Killington, VT (dzień 1)

Tak jak pisaliśmy parę tygodni temu, obraziliśmy się na latanie. Na jakiś czas oczywiście! Przynajmniej na lato. Już mamy parę biletów na jesień kupionych, ale 3 miesiące bez latania dobrze nam zrobi.

Nie na tego złego co by na dobre nie wyszło i trzeba się lokalnie odmłodzić i na młodzieżowe sporty wyskoczyć.

Ostatni raz na takich zaawansowanych rowerach górskich byłem kilkanaście lat temu. Wiem, nie mam już dwudziestu paru lat ale ponoć masz tyle lat na ile się czujesz.

Pojechaliśmy na weekend do Killington w stanie VT na rowery górskie.

Pandemia ma swoje plusy. Ludzie już wyjeżdżają z miast w czwartki, więc w piątek wieczorem po pracy bez korków zajechaliśmy…. do browaru. Ilonka oczywiście po drodze musiała go wyczaić. No bo jak tu jechać w góry bez odpowiedniego przygotowania. Jak zwykle trochę nam tam zeszło i do Killington zajechaliśmy dopiero o pierwszej w nocy.

Dobrze, że wyciągi otwierają od 10 rano, więc można było sobie troszkę pospać. Oczywiście nikt z nas nie ma takiego roweru jaki tutaj jest potrzebny w związku z tym pierwszy przystanek to była wypożyczalnia sprzętu.

„Troszkę” się zmieniło w rowerach zjazdowych przez ostatnią dekadę. Na takich maszynach to ja nigdy nie zjeżdżałem.

Wyposażeni w te oto zabawki, uzbrojeni w pełne kaski i ochraniacze wsiedliśmy wraz z kolegą na wyciąg. Killington się nieźle rozbudował przez ostatnie lata na letni aktywny wypoczynek.

Poza oczywiście golfem, hikimi i rowerami górskimi posiada teraz zip lines, małpi park, Ninja park, jakies zjeżdżalnie i oczywiście miejsce gdzie odbywają się koncerty.

Koncert dopiero po południu. Teraz czas na rowerki. Na pierwszy zjazd wybraliśmy łatwą trasę, która w sumie nie okazała się taka łatwa. Nie była jakaś trudna, ale na siodełku mało można było siedzieć.

Sporo ostrych zakrętów i trochę kamieni. Nic aż tak trudnego, więc i drugi zjazd poleciał tą samą trasą.

Po paru zjazdach trzeba było usta przepłukać w czymś chłodnym. I tu też Killington pomyślało i na dole każdego wyciągu jest wodopój. W cieniu albo w słońcu, co kto woli. Lokalne Long Trail IPA idealnie przygotowywuja do następnych zjazdów. Dziewczyny dołączyły do nas po hiku, zespół rozkładał swój sprzęt muzyczny. Zaczęło się robić niebezpiecznie. Jeszcze jak tu posiedzimy chwilę to wiem, że się stąd nie ruszymy.

Ubraliśmy kaski i wsiedliśmy na wyciąg.

Postanowiliśmy wyjechać na samą górę.

Zjechaliśmy do innej bazy, gdzie już dziewczyny czekały na nas i wszyscy razem wzięliśmy gondolę na szczyt Killington.

Dziewczyny postanowiły wyjść na sam szczyt, a my zlecieć na rowerach na dół. Tu już trasy były znacznie dłuższe i szybsze. Dalej jechaliśmy zielonymi lub niebieskimi ale było już bardziej technicznie. Dalej jeszcze nie musiałem prowadzić roweru, ale często trzeba było zwalniać i zastanowić się jak to przejechać.

Wróciliśmy na górę. Dziewczyny też ze zdobycia szczytu i znowu można było usiąść w cieniu, ochłodzić się i poopowiadać.

Lokalny, co chodzi po lesie już dniami też się do nas dosiadł i opowiadał co słychać w lasach w Vermont z dala od cywilizacji. Mówi, że fajnie jest i spokojnie, ale dobrze, że Killington ma na górze wodopój to można się ochłodzić i spotkać człowieka.

Dziewczyny wzięły gondolę na dół, a ja wraz z kolegą ciekawą i techniczną trasę. The Light dalej jest niebieską trasą, ale już techniczną. Nie było łatwo, ale do zrobienia. Nie ma zdjęć, bo ręce mocno trzymały się kierownicy.

Jak zjechaliśmy to już nas głośna muzyka powitała. Usiedliśmy wszyscy na trawie i słuchaliśmy rockowej muzyki z Tennessee.

Zespół przestał grać około 17:30. Wyciągi zamykają o 18! Hmmm…. Oboje z kolegą mieliśmy jedno w głowie…. Jeszcze raz na rowery!

Wzięliśmy inny wyciąg i wyjechaliśmy na szczyt Ramshead.

Wiedzieliśmy, że jest to nasz ostatni zjazd, więc nigdzie się nie spiesząc, niebieską ale techniczną trasą ruszyliśmy w dół.

Tu już było ciekawie. Trzeba było być bardzo skoncentrowany i uważać gdzie i jak się jedzie. O siedzeniu na siodełku nie było mowy. Dalej nie musiałem prowadzić roweru, ale nasza prędkość zmalała.

Cali szczęśliwi zjechaliśmy na dół, oddaliśmy rowery, kaski, ochraniacze i dołączyliśmy do dziewczyn, które w cieniu aktywnie wypoczywały.

Mieszkaliśmy bardzo blisko resortu. Parę minut na nogach i już byliśmy w naszym mieszkaniu.

Szkoda marnować czasu na siedzenie w pomieszczeniu. Zmyliśmy kurz z twarzy i poszliśmy dalej słuchać muzyki.

Obok jest nowa destylarnia. Nigdy jeszcze w niej byliśmy. Wypadałoby ich odwiedzić i wspomóż lokalny, nowy biznes. Zwłaszcza, że ma muzykę na żywo.

Nigdzie nam się już nie chciało chodzić. Obsługa poleciła nam spróbować ich jedzenia i było pyszne. Zostaliśmy na kolację.

Zaprzyjaźniliśmy się z muzykantem, więc zaśpiewał nam naszą ulubioną piosenkę i tak czas zleciał aż do zamknięcia.

Po zamknięciu ubraliśmy cieplejsze bluzy (przecież jest lipiec), załoga dołożyła drzewa do ogniska i można było jeszcze chwilkę posiedzieć.

Przynieśli nam marshmallows z czekoladą i uczyli nas jak to się wszystko razem piecze.

Nawet nam to wyszło i już możemy powiedzieć, że w miarę to ogarniamy. Za parę tygodni jedziemy z dziećmi na camping. Będziemy się dokształcać i może uczyć nowe pokolenie tej jednej z największej atrakcji dla dzieci na campingach.

Dobrze, że nasz dom był blisko….

Ps. Killington już prawie wybudował nową główną bazę. Na zimę mają ją oddać. Na pewno ją odwiedziny i opowiemy. A po starej bazie została tylko łezka w oku. Służyła mi prawie przez 1/3 wielu!

Read More