Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Watykan 1
- Włochy 11
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2024.12.02-03 Watykan & Rzym, IT (dzień 4-5)
Czterdziesty pierwszy kraj do mojej kolekcji… kolega kiedyś powiedział mi, że jego plan to mieć na swoim koncie co najmniej tyle odwiedzonych krajów co ma lat. Było na styk, już prawie myślałam, że spadnę i ilość krajów na moim rachunku będzie poniżej mojego wieku… ale się udało. Watykan, najmniejsze państwo świata ale pewnie jedno z najbogatszych, jak nie najbogatsze.
Czy zwykły człowiek może odwiedzić Watykan? To zależy jak na to się spojrzy. Teoretycznie na Plac Świętego Piotra może wejść każdy a wg. mapy to już jest Watykan, więc tak można być jedną nogą w dwóch krajach jednocześnie. Są teorie i ludzie którzy jednak uważają, że plac Świętego Piotra nie należy do Watykanu i jest jeszcze częścią Rzymu. Przeświadczenie to wynika z faktu, że Watykan jest ogrodzony murami i jest bardzo mocno strzeżony przez Gwardię Szwajcarską.
My tylko zwykli turyści, żadnych specjalnych przepustek nie mamy więc papieża nie odwiedzimy, ale mury przejdziemy… pierwsze w planie mieliśmy zwiedzanie muzeum Watykańskiego zakończonego wizytą w Kaplicy Sykstyńskiej. Po muzeach planowaliśmy na spokojnie odwiedzić Bazylikę Świętego Piotra. Pod Watykan zajechaliśmy jednak dość wcześnie i podeszliśmy pod Bazylikę przed muzeum.
Skoro byliśmy za wcześnie to podeszliśmy na Plac Św. Piotra wcześniej, i dobrze. Jak zobaczyliśmy kolejkę do Bazyliki to się przestraszyliśmy. Masakra… kilka godzin stania jak nic. Wejście jest za darmo więc nie można robić rezerwacji, kupować biletów itp. Było wejście boczne “na modlitwę” i już myślałam z niego skorzystać ale jednak chęć zobaczenia wszystkiego bardziej mnie pociągała. Co w takiej sytuacji? Szybko wyciągnęłam telefon i zaczęłam szukać czy możemy się dopisać do jakiejś wycieczki z przewodnikiem na dziś. Założenie było, że przewodnik chyba nie musi stać w tych kolejkach, na pewno mają jakieś boczne wejście… udało się, wykupiłam szybko wycieczkę na popołudnie więc nadzieja, że wejdziemy była.
Ja naprawdę nie wyobrażam sobie co tu się dzieje w lato. Czy ludzie naprawdę stoją na tym placu, w słońcu, skwarze i upale po kilka godzin? Nie dziwię się, że muszą zamykać atrakcje skoro napływ turystów jest tak duży, że wszędzie trzeba czekać w kolejkach.
My kolejki mieliśmy w PRLu więc teraz unikamy ich jak możemy. Albo mamy bilety na specjalne godziny albo po prostu olewamy atrakcję. Fajnie jest być w wielu miejscach ale nie za wszelką cenę. Bilety na konkretną godzinę mieliśmy do Muzeum Watykańskich więc na placu dużo czasu nie spędziliśmy.
Watykan jest bogaty, nie da się ukryć. Przez lata kościół gromadził dzieła sztuki, ich biblioteka ma prace Galileusza i innych światowych naukowców. Ogólnie to część rzeczy zabrali w trakcie przeróżnych procesów o herezje, część powstała na ich zlecenie, i pewnie było jeszcze wiele innych dróg do stworzenia takiej kolekcji. W muzeum Watykańskim wystawiona jest tylko część. Nam na muzeum średnio zależało, ale muzeum trzeba przejść aby dojść do Kaplicy Sykstyńskiej która nas najbardziej interesowała.
Mieliśmy audiobook i nawet fajnie opowiadali. W pierwszej sali (Egipt) słuchaliśmy dość uważnie. Tak nas zainteresowały mumie, piramidy i hieroglify, że nawet zachciało nam się pojechać do Egiptu. Musimy tylko poczekać, aż tamten rejon świata się trochę uspokoi politycznie.
Potem było już tego wszystkiego za dużo. Niesamowita ilość rzeźb, obrazów i innych arcydzieł. Wszystko fajnie opowiadane ale było tego za dużo, żeby zapamiętać. Podziwialiśmy więc z daleka przechodząc z sali do sali. Sam wystrój no i sufity przyciągały już uwagę i krzyczały swoim przepychem.
Sala a właściwie korytarz map przykuł naszą uwagę. Mapy różnych rejonów Włoch były wymalowane w bardzo dużym formacie na ścianach. No tak wtedy nie mieli map rozkładanych, papierowych czy Google Maps. Żeby cesarz czy król wiedział co ma pod swoim władaniem musiał mieć mapy namalowane ze szczegółami ukształtowania terenu.
Po sali map przyszła pora na polski akcent i mogliśmy podziwiać obraz pędzla Jana Matejki przedstawiający Jana Sobieskiego pod Wiedniem. Obraz olbrzym… trzeba przyznać, że Matejko małych obrazów nie malował.
My w muzeum spędziliśmy około 2h a wiele miejsc pomijaliśmy, myślę, że koneser sztuki może tam spędzić dzień jak nie dwa. Udało nam się w końcu dojść do Kaplicy Sykstyńskiej. Niestety tam nie wolno robić zdjęć. Zainteresowanych zachęcam do poszukania zdjęć w Internecie bo można znaleźć ich całkiem sporo. My niestety zdjęcia nie mamy, ale wrażenia jednak zostały. Co mnie zaskoczyło to brak mebli, prawie w ogóle nie ma tam ław do siedzenia, ołtarz to tylko (albo aż) dzieło Michała Anioła, Sąd Ostateczny. Cała dekoracja to malowidła na ścianach, niby skromnie ale z przepychem bo malowidła są niesamowite, pełne szczegółów i kunsztu pracy.
To właśnie w Kaplicy Sykstyńskiej odbywa się konklawe. To tutaj kardynałowie z całego świata debatują i wybierają następną głowę Kościoła. Zasady mówią, że po każdym głosowaniu, kartki są palone i dodawane są proszki które sprawiają, że dym jest biały albo czarny. Jak biały to znaczy, że papież jest wybrany, jak czarny to znaczy, że narada dalej trwa. Intrygowało mnie gdzie oni to palą i jakoś nie mogłam znaleźć… może było gdzieś w koncie przykryte.
Uff… nachodziliśmy się po tym muzeum aż przerwy nam się zachciało. Dobrze, że niedaleko Watykanu jest bardzo przyjemna niemiecka knajpka. Nie mogliśmy jednak długo siedzieć bo mieliśmy kolejną wycieczkę, tym razem do Bazyliki ale spóźnić się nie chcieliśmy bo jak już tu jesteśmy to dobrze by było wejść do środka.
Idąc do umówionego miejsca musieliśmy znów przejść plan Św. Piotra. Tym razem kolejka była mniejsza ale my nadal mieliśmy nadzieję na szybkie wejście, bo przecież z przewodnikiem. Niestety… nadzieja matką głupich. Jak się okazało, przewodnicy (może nie wszyscy ale nasz na pewno) też muszą stać w tych kolejkach. Na szczęście udało nam się, że po pierwsze kolejka nie była najgorsza a po drugie Pani fajnie opowiadała i jakoś te 20 minut w kolejce zleciało.
Zwiedzanie Bazyliki zaczęliśmy od drzwi… drzwi których za rok już nie będzie. Co 25 lat w Watykanie są uroczystości zwane Jubileuszem. Wcześniej były co 50 lat ale stwierdzono, że to za rzadko więc teraz mamy co 25 lat… Drzwi mają symboliczne znaczenie. Znajdują są one w 4 największych kościołach w Rzymie i z początkiem roku są niszczone. Każdy chrześcijanin który przejdzie przez wszystkie 4 drzwi w roku Jubileuszu zostaje odkupiony ze wszystkich grzechów. Dlatego cały Rzym jest w remoncie… szykują się na zjazd wszystkich grzeszników.
Drzwi póki co są zamknięte więc do głównej nawy poszliśmy przez podziemia. Można wejść do Bazyliki głównym wejściem ale nasza przewodniczka stwierdziła, że lepiej będzie zacząć od podziemi gdzie pochowani są papieże aby skończyć na najważniejszym grobie Jana Pawła Drugiego. Jan Paweł Drugi, uznany jako święty jest pochowany na górze w głównej części kościoła.
Bazylika Świętego Piotra jest największym kościołem na świecie. Ma powierzchnię ponad 15tys metrów kwadratowych i zbudowana jest na grobie Świętego Piotra. Do samego grobu Św. Piotra nie można się dostać ale wg. tradycji każda następna głowa kościoła jest pochowana właśnie tu w podziemiach.
Papież należy do kościoła i dlatego jest tu pochowany ale bogactwo jego rodziny decyduje jak bardzo zdobiony jest sarkofag. Ci bogatsi mieli grobowce zakończone swoją płaskorzeźbą naturalnych rozmiarów. Gest ten miał sprawić, że ciało jest bliżej Boga po śmierci. Inni mieli skromniejsze sarkofagi. Jak na przykład Jan Paweł I. Jest to papież który najbardziej walczył z korupcją i kościele i próbował wyprostować finanse i skandale kościoła. Nie do końca mu się to udało i dlatego później Karol Wojtyła przyjął jego imię aby kontynuować walkę z korupcją. Też pewnie nie do końca się mu to udało choć jako główną zasługę przypisuje mu się powiększenie kościoła. Za jego bowiem panowania najwięcej ludzi wstąpiło do Kościoła i przyjęło wiarę katolicką.
Nie zatrzymywaliśmy się przy każdym grobie papieża. Nasza pani przewodnik wybrała czterech według niej najbardziej zasługujących na wspomnienie. Po wizycie w podziemiach ruszyliśmy do wnętrza bazyliki. Wyszliśmy bocznym wejściem z podziemi i od razu doznaliśmy szoku. Potężne było pierwsze słowo jakie przyszło mi na myśl. Przepych też jest ale nie rażący. Wiadomo, złoto, marmury, alabastry to drogie materiały wykorzystane do budowy i dekoracji ale przy tak ogromnej powierzchni nie razi to w oczy a bardziej wzbudza podziw, że przetrwało to setki lat.
Czy przewodnik jest potrzebny, tak… pomimo, że ilość informacji nas przerosła i nie byliśmy w stanie wszystkiego zapamiętać to pomogło nam zwrócić uwagę na szczegóły i naprawdę podziwiać to nie tylko święte miejsce ale przede wszystkim dzieło architektoniczne.
Nie sądzę czy kiedykolwiek widziałam piękniejszą Bazylikę. Ale z drugiej strony jak najładniejsze nie byłaby w Watykanie to coś by było nie tak. Nie dość, że “siedziba główna” zawsze jest najbardziej reprezentacyjna to Włochy i Watykan mieli dostęp do bardzo najzdolniejszych artystów jak Michał Anioł, Bernini i wielu innych.
W Bazylice jest też słynna rzeźba Michała Anioła, Pieta. Przedstawia ona Matkę Boską trzymającą w rękach Jezusa ściągniętego z krzyża. Piet jest klika na świecie ale właśnie ta Watykańska jest podobno najsłynniejsza. Koncept Piety (czyli Matki Boskiej trzymającej Jezusa) był popularny już wcześniej ale Michał Anioł przez wykonanie idealnej wersji i prowadzeniu paru zmian w spojrzeniu sprawił, że jego wersja stała się najsłynniejsza.
W Rzymie i Watykanie zdecydowanie dużo się nauczyliśmy. Skoro już napełniliśmy nasze mózgi wiedzą to przyszła kolej aby napełnić nasze brzuchy. W Bazylice mogliśmy spędzić jeszcze trochę czasu na własną rękę ale pani przewodnik tak ładnie nam wszystko opisała, że byliśmy gotowi przetrawić tą porcję wiedzy przy jakimś winku i makaronie.
Ostatnia kolacja na tym wyjeździe. Tym razem postawiłam na sieć restauracji Tonnarello, lokalizację San Pietro. Miałam nadzieję na domową kuchnię gdzie włosi krzyczą Mama Mia!!! Niestety albo byliśmy za wcześnie albo w zbyt turystycznej dzielnicy po pomimo, że jedzenie było dobre to klimatu nam troszkę brakowało.
Objedliśmy się ale nie chcieliśmy kończyć jeszcze przygody z Rzymem. Wróciliśmy spacerkiem w naszą część miasta. Powłóczyliśmy się po mieście, żeby spalić troszkę kalorii i wylądowaliśmy w dobrze znanej nam restauracji z pierwszego dnia…
Darek miał ochotę popróbować włoskie wina. Ja zdecydowanie wolałam wino na trawienie niż zapychać się piwem. Tak więc skoro, Rimessa Roscioli miało bardzo fajną kartę win postanowiliśmy odwiedzić ich ponownie. Naszego kelnera dziś nie było, ale był inny, równie zabawny i fajny. Oczywiście, najpierw dali nam stolik tylko na godzinę ale potem jak zamawialiśmy wina bez etykiet (bo stare) i kelner doceniał, Darka wiedzę o winach to nikt nas już nie popędzał tylko podawali coraz to nowe rzeczy do spróbowania.
Wino bez przedniej etykiety było z 1999 roku. Przynajmniej z tyłu miało etykietę więc wiedzieliśmy co pijemy. Tak nam zasmakowało, że stwierdziliśmy, że jedno byśmy wzięli do NY. Wzięliśmy… tylko drugie już nie miało żadnej etykiety. Pan pokazywał nam podobieństwa, trochę jak w Foro Romano, widzicie tą linię… to jest pozostałość po tym napisie… hmmm… uwierzyliśmy mu. Wino daliśmy w prezencie ale osobie która na pewno wyczuje czy jest stare i dobre. Może nawet się podzieli i sami będziemy mogli przypomnieć sobie ten smak, ta starą skórę.
Jutro już wyjeżdżamy. Ostatnimi rzeczami na naszej liście było Cannelloni i Gelato. Czyli rurka z kremem i lody. O dziesiątej w nocy przynajmniej nie ma kolejek do cukierni więc przechodząc koło jednej skusiliśmy się na coś słodkiego! Było pyszne… ale po winie z 1999 roku chyba wszystko lepiej smakuje.
Plan na jutro? Pobudka, śniadanie, taksówka i niestety fajny weekend europejski dobiega końca. Ten wyjazd sprawił, że mam najwyższy status w Delcie… dlatego zapowiada się wygodna podróż powrotna bo udało nam się dostać upgrade do pierwszej klasy. Miejmy tylko nadzieję, że wszystko będzie bez opóźnień.
PS. podróż minęła bez przygód choć samolot był trochę stary więc i pierwsza klasa nie taka fajna. Ale jak to się mówi, darowanemu koniowi nie patrzy się w gębę…
2024.12.01 Rzym, IT (dzień 3)
Dzisiejszy dzień był zaplanowany przez Darka. Troszkę na spontanie, troszkę taki dzień na TAK. Nie wiem czy znacie taką zabawę, w dzień na TAK. Polega to na tym, że trzeba zgadzać się na wszystko co druga osoba zaproponuje. Tak właśnie wyglądał nasz dzień dziś.
Zaczęliśmy od leniwej kawki i śniadania na ostatnim piętrze naszego hotelu. Śpimy w Marriocie Grand Flora i w sumie cały czas się zastanawiamy co tu było wcześniej. Przecież coś musiało być, bo budynek wygląda na stary i mieści się w murach miasta. No więc w pierwotnej formie budynek ten był troszkę mniejszy. Wybudowany w 1895 był pierwotnie przeznaczony na rezydencję księżnej Borghese, ale po pierwszej fazie budowy projekt przejął niemiecko-rosyjski Krumbugel i zmienił przeznaczenie na hotel. Finalnie hotel został kupiony przez rodzinę Signorinis którzy powiększyli go. W 1925 budynek przeszedł zmiany architektoniczne i powstała aktualna forma.
Nas jednak bardziej od hotelu interesowały mury. Widzieliśmy je codziennie rano otwierając okno a za nimi piękny park. Zarówno park jak i mury zainteresowały Darka więc zwiedzenie zaczęliśmy od obejścia murów a potem spaceru wzdłuż nich.
Jak to pan przewodnik na wczoraj opowiadał… jak wąska cegła to znaczy, że oryginał. Nie trudno się domyślić, że mury są murami miasta ale zaskoczyło nas, że są one z III wieku. No tak, wąska kostka jak nic.
Przeszliśmy się wzdłuż murów zobaczyć jak daleko idą ale niestety za dużo ich nie przetrwało i dość szybko się skończyły. Wylądowaliśmy za to przy schodach hiszpańskich. W nocy wyglądały one dość fajnie, miejsce spotkań ludzi którzy sobie siedzą, gadają, piją winko ale wszystko kulturalnie. W dzień to tłum, masa turystów i ludzi robiących zdjęcia w sumie nawet pewnie nie wiedzą czemu.
Schody Hiszpańskie są jedną z tych atrakcji o których się mówi. Barokowe schody mają w sobie trochę romantyzmu który inspirował artystów przez lata. Jednak teraz stały się wyznacznikiem ekskluzywnej dzielnicy bo to właśnie tu ulokowały się wszystkie najdroższe sklepy.
Jak najdroższe sklepy to i najdroższe restauracje i kawiarnie. Caffe Greco, powstałe w 1760 roku zwane jest również Tea Room. Jest to najstarsza i najbardziej artystyczna kawiarnia w Rzymie. To tu przesiadywała cała śmietanka artystyczna jak Goethe, Andersen, Wagner, Mark Twain, Nietzsche, no i Cyprian Norwid. My też usiedliśmy na chwilkę. Ale dosłownie na chwilkę bo jak zobaczyliśmy, że za Cappuccino chcą 15 EUR a za piwo ponad 20 to wyszliśmy. Tak, wiem, że tam się płaci ze możliwość podziwiania rzeźb i obrazów których oryginałów jest tam dość dużo. Tak czuje się człowiek jak w muzeum i na pewno są ludzie którzy to docenią. My jednak koneserami sztuki nie jesteśmy więc poszliśmy dalej.
Darek zaczął kierować nas w kierunku parku… tego samego co widzimy z okien pokoju. Troszkę się wystraszyłam ale dzień na TAK musi być więc nic nie mówiłam tylko grzecznie szłam. Parku to się nie bałam. Parki zawsze są fajne… ale miałam tylko nadzieję, że nie wpadnie na pomysł oglądania świątecznych światełek. W parku bowiem na święta zrobili wystawę dekoracji świecących. Prawdopodobnie za wejście trzeba płacić a potem ogląda się tylko plastik, jakoś nie jest to moja preferowana atrakcja. Na szczęście zamiast światełek dostałam piękny widok na miasto, grajka z gitarą w tle i popiersia słynnych ludzi. Nawet Pitagoras się załapał.
Pogoda idealna na chodzenie po parku. Ogólnie to ociepliło się po wczorajszym dniu. Dziś już fajnie świeciło słoneczko i kurtki były nie potrzebne. Idealna na leniwą niedzielę w parku. Nie tylko my mieliśmy taki pomysł. Dużo ludzi przychodziło z krzesełkami, siadali w parku, słuchali przydrożnych grajków i odpoczywali w promieniach słońca z chłodnym piwkiem w ręce. My krzesełka nie mieliśmy więc ruszyliśmy dalej szukać jakiegoś miejsca ze stołkami.
Zeszliśmy na Piazza del Popolo z nadzieją, że znajdziemy tu jakąś fajną knajpkę na przerwę. Niestety wszystko to bardziej restauracje i ceny piwa dość wygórowane. Po wczorajszych dobrych doświadczeniach z Irish Pub zaczęliśmy takich właśnie szukać ale okazało się, że to dopiero po drugiej stronie rzeki. Na szczęście do rzeki mieliśmy nie daleko więc dość szybko znaleźliśmy się po imprezowej części miasta.
Jak się później dowiedziałam to właśnie strona gdzie jest Watykan jest ta bardziej imprezową stroną miasta. Niby knajpy są wszędzie ale to bardziej restauracje. Jak chce się znaleźć nocne życie, bardziej bary niż restauracje to trzeba iść do dzielnicy Trastevere. Podróże kształcą więc następnym razem tam weźmiemy hotel i pozwiedzamy inną część Rzymu. Tą mniej turystyczną a bardziej imprezową.
Darek znalazł Irish Pub i mogliśmy usiąść na chwilkę na przerwę. Usiedliśmy tylko na chwilkę bo jakoś bez klimatu ten bar. Po 13 latach w Stanach widzę różnicę między barami w Stanach a na świecie. W Stanach jak tylko się siądzie przy barze to od razu barman coś tam zagada. Głupie jak minął dzień, skąd jesteś i już jest jakoś tak przyjemniej. Do tego można zawsze pogadać z barmanem i dowiedzieć się coś o mieście, gdzie chodzą lokalni. Nawet nasz dzielnicowy barman w NY daje nam sugestie co się w mieście dzieje i gdzie fajnie iść. Tego niestety brakuje na świecie. Pewnie jest jakaś tam bariera językowa ale myślę, że to jednak wychowanie i kultura a nie język.
Bar był dość blisko Castel Sant'Angelo (Zamku Świętego Anioła) więc się ucieszyliśmy, że może uda nam się tam zaglądnąć. Zamek ten był bardziej jako dodatkowa atrakcja. Nie kupowałam wcześniej biletów bo nie wiedziałam czy coś innego nie przyciągnie naszej uwagi i w ogóle to chcieliśmy mieć taki jeden dzień bez większych planów, tak na poszwendanie się. Będąc jednak tak blisko stwierdziłam, że może zaglądniemy. Jak tylko zobaczyliśmy kolejkę to już wiedzieliśmy, że nie zaglądniemy… okazało się, że w niedzielę dużo atrakcji (włącznie z Zamkiem Św. Anioła) jest za darmo. WOW… chyba nie chciałoby mi się czekać godzinami w kolejce tylko po to żeby za darmo wejść. No więc jak się domyślacie tą atrakcję odłożymy na następny raz, kiedy to będzie można kupić bilety i wejść jak człowiek bez kolejki.
Skierowaliśmy się więc w kierunku kolejnej atrakcji która przykuła naszą uwagę. Widoczna jest bowiem prawie z każdego punktu w Rzymie (a przynajmniej z każdego wzniesienia), Monument to Victor Emmanuel II. Marmurowa świątynia na część pierwszego króla Rzymu i żołnierzy poległych w pierwszej wojnie światowej.
Uważni czytelnicy będą kojarzyć imię Victor Emmanuel II z naszego pierwszego wpisu. Jest on bowiem pochowany w Panteonie i jego grób natychmiast rzuca się w oczy. Nam w oczy rzucił się monument na jego cześć bo widoczny był i z ruin Foro Romano, i z dachu naszego hotelu i jeszcze z wielu innych miejsc.
Z początku myślałam, że to jakiś dobrze odbudowany pałac cesarza. Pomimo, że monument ten jest niedaleko Palatine Hill (siedziby cesarzy) i Foro Romano (centrum w którym powstał Rzym) jest on nowszy i został wybudowany dopiero między 1885 a 1935 rokiem. Jak to nasz przewodnik powiedział…. to jest baby. No tak w Rzymie jak coś ma 100-200 lat to nadal traktowane jest jak dziecko.
Na szczęście do wejścia nie było kolejki a wejście za darmo. Ciekawe czy dlatego, że trzeba pokonać niezliczoną ilość schodów czy po prostu wpuszczają więcej ludzi bo świątynia jest potężna. Wychodzi się dość wysoko i przez to jest piękny widok na miasto ale też można podziwiać to architektoniczne cudo które przetrwało Drugą Wojnę Światową i wiele więcej.
Tak naprawdę Rzym nie miał wiele zniszczeń w czasie Drugiej Wojny Światowej. Bliskość Watykanu uchroniła go od bombardowania. Mediolanowi się dostało i innym miastom Włoskim ale Rzym na szczęście uchronił swoje zabytki.
Victor Emmanuel II urodził się w 1820 roku w królestwie Sardynii. W XIX wieku Włochy były podzielone i Victor Emmanuel wstąpił na tron jako Król Sardynii (1849). Większość swojego panowania poświęcił pojednaniu Włoch, co mu się udało w 1861 roku. 17 Marca 1861 roku Victor Emmanuel II został koronowany na króla zjednoczonych Włoch. Myślę, że za takie coś zasłużył na pamiątkowy monument.
Jak wspominałam widok z góry był niesamowity. Dodatkowo byliśmy tam po zmierzchu więc widzieliśmy miasto nocą, co zrobiło dodatkowe na nas wrażenie. Bardzo miłe zakończenie dnia który z początku nie mieliśmy pojęcia jak się potoczy.
Zbliżała się siódma godzina więc mogliśmy iść na kolację. Tutaj restauracje otwierają dość późno więc przed 7 ciężko jest coś zjeść, poza jakąś pizzą. My wybraliśmy kolejną włoską knajpkę, Osteria Circo.
Makarony mi się troszkę przejadły… wiem, nie sądziłam, że to powiem, więc postawiłam na inne słynne włoskie danie, klopsiki. Darek poszedł w jagnięcinę w trzech postaciach. Jedzenie było smaczne. Nie wiem czy jest to jakieś wow do którego będziemy wracać ale zdecydowanie smaczne więc jak jesteście w okolicy to polecamy.
To nasze chodzenie cały dzień sprawiło, że wylądowaliśmy po drugiej stronie miasta. Tak więc do hotelu mieliśmy kawałek, jakieś 45 minut. Standardowo nie znaleźliśmy żadnego miejsca żeby po drodze usiąść i odpocząć przy drinku więc dzień zakończyliśmy w hotelowym barze. Tym razem było więcej ludzi (oczywiście amerykanów) więc pogadaliśmy z nieznajomymi z Miami, a z kelnerami pośmialiśmy się z cen w Caffe Greco. Było wesoło…
2024.11.30 Rzym, IT (dzień 2)
Oczywiście, że dopadł nas jet-lag. Czemu miałoby być inaczej. Ja obudziłam się o 1:30 rano i przez 2h pisałam bloga, Darek o 4 rano i przez 2h czekał na wschód słońca…no i się doczekał.
Dziś jest najbardziej wyczekiwana atrakacja, Koloseum. Wybudowany w roku 70 AD, jest zdecydowanie cudem świata. Z listy 7 cudów świata to druga budowla którą widzieliśmy. Pierwszą na naszej liście jest Chichen Itza w Meksyku. Został nam jeszcze Taj Mahal, Wielki Mur Chiński, Petra, Machu Picchu i statua Jezusa w Rio.
Koloseum dawnej nazwane po prostu Amfiteatrem zachowało się do dziś. 40% jest nadal oryginalne, 20% to rekonstrukcja a reszta została zniszczona. Szkoda, ale nawet te 60% widoczne teraz robi niesamowite wrażenie.
Zanim jednak doszliśmy do punktu kulminacyjnego dnia to było wiele innych przystanków. Do Koloseum wzięliśmy przewodnika bo po pierwsze było ciężko kupić bilety a po drugie stwierdziliśmy, że może się nauczymy czegoś i to prawda. W miejscach tak historycznych przewodnik jest wskazany. Bez odpowiedniej wiedzy, miejsce to tylko stos kamieni. Dobrze opowiadający przewodnik potrafi ożywić te kamienie.
Wycieczkę mieliśmy dopiero o 13 godzinie więc rano poszliśmy na spacerek po mieście. Tu jakaś fontanna, tu jakiś kościół. Przez to, że Rzym jest bardzo rozłożysty można na każdym kroku napotkać coś zabytkowego. Dla koneserów sztuki to raj na ziemi bo większość rzeźb na fontannach czy kościołach jest wykonana przez słynnych artystów.
Ja koneserem sztuki nie jestem ale doceniam ilość talentu potrzebnego do sworzenia nie tylko czegoś co jest piękne ale co przetrwa setki jak nie tysiace lat. W Rzymie jak się mówi, że coś jest z lat 70…to ma się na myśli naprawdę rok 70 a nie 1970.
Zwiedzanie Koloseum jest połączone z Palatine Hill i Foro Romano. Najpierw przeszliśmy się z Darkiem po okolicy sami. Próbowaliśmy sobie wyobrazić jak to wyglądało lata temu ale niestety pozostałości nie są za duże więc ciężko było sobie to wszystko poskładać do kupy.
Na szczęście przewodnik miał reprodukcję i bardzo fajnie nam pokazywał co gdzie stało. Która kolumna przetrwała, którą część nadbudowali. Bo jakieś 2tys lat temu to Foro Romano było rynkiem gdzie zjeżdżali się kupcy, gdzie były trzy sądy i inne budynki administracyjne. To tu wrzało życie.
Widzicie podobieństwa? My musieliśmy szukać. Fajna zabawa i kolejny dowód, że przewodnik to całkiem fajna sprawa.
Po Foro Romano ruszyliśmy na Palatino, czyli wzgórze gdzie urzędował cesarz. Aktualnie zostały z niego głównie fundamenty ale widok miał niesamowity, trzeba mu przyznać. Obszar jaki zajmował pałac też robi wrażenie. Od razu przypomniały mi się filmy gdzie cesarz przyjmował ludzi na obszernym tarasie z pięknym widokiem na miasto. Na wzgórze prowadzi betonowa rampa. W dawnych czasach oczywiście wyjeżdżali tam końmi czy powozami. My wspinaliśmy się na nogach. Muszę przyznać, że strome to podejście.
Jak widać cesarz do Koloseum daleko nie miał. Oczywiście miał drogę prowadzącą prosto do tego słynnego amfiteatru więc i my mogliśmy zakończyć naszą przygodę z Foro Romano, Palatino i przejść jak cesarz prosto do Koloseum.
Jeśli oglądaliście film Gladiator to właśnie przez ten łuk przechodzili gladiatorzy, my przechodziliśmy obok ale sam fakt, że byliśmy tak blisko jest nie do uwierzenia. Koloseum też robi wrażenie… choć na Darku zdecydowanie większe niż na mnie. To znaczy się na mnie zrobiło duże wrażenie, Darek nie mógł przestać o tym mówić. Więc pozwolę jemu przejąć pałeczkę i opisać wrażenia.
Koloseum, ta historyczna budowla wywarła na mnie największe wrażenie ze wszystkich zabudowań jakie widzieliśmy w Rzymie i nie tylko. Nawet stadion olimpijski w Atenach nie wywarł na mnie aż tak wielkiego wrażenia! No popatrzcie sami…
Jak człowiek, 2,000 lat temu mógł coś takiego zbudować. Coś co przetrwało dwa milenia, niezliczoną ilość wojen i grabieży, pożary, trzy wielkie trzęsienia ziemi i wiele problemów polityczno finansowych.
Zbudowanie czegoś takiego w tamtych czasach (w sumie w teraźniejszych też) wymagało wielkiego planowania i potężnych nakładów finansowych. Rzym miał ten plus, że miał tanią siłę roboczą. Ciągle podbijał nowe tereny, a lokalną ludność zabierał do siebie jako niewolników. Zaplanowali, że będą to budować przez około 15 lat, a Koloseum powstało w niecałe 10. Oczywiście to wiązało się z potężnymi kosztami w ludziach. Dziesiątki tysięcy niewolników zginęło podczas tej niewyobrażalnie wyczerpującej pracy. Nawet do tej pory nie został pobity rekord i Koloseum jest największym amfiteatrem jaki został zbudowany na naszej planecie. Mógł pomieścić nawet +70,000 ludzi.
Mieliśmy specjalny bilet i mogliśmy nawet wejść w podziemia tej gigantycznej budowli. Ponoć to nie jest takie proste i maksymalnie może być tylko 25 ludzi na dole i cały czas w towarzystwie pracowników Koloseum.
Co tam się kiedyś działo to aż strach myśleć. Jakie nieludzkie warunki tam panowały to pewnie tylko się dowie ten kto tam był.
Czy wiecie, że Koloseum miało windy? Tak, i to nie jedną, nie 10, miało ich 60! Każda obsługiwana przez 8 niewolników. To już 250 osób, plus cała obsługa, gladiatorzy, dziesiątki zwierząt…. i oczywiście te 70,000 ludzi musiało się gdzieś załatwiać. Siedzieli, jedli i pili tam cały dzień.
Do tego było ciemno, więc musieli używać pochodni do rozświetlenia tych podziemi. Panował tam ogromny upał, brak tlenu i straszliwy smród od tego wszystkiego. Często niewolnicy padali z wycieńczenia. Nie było z tym żadnego problemu bo szybko byli wymieniani na nowych.
Z podziemi wyszliśmy na główną część gdzie mogliśmy ten ogrom oglądać od środka. Cała arenę mieliśmy jak na dłoni.
Oj działo, działo się tam przez jakieś 400 lat. Od walk gladiatorów, poprzez polowania, różnego rodzaju pokazy, a skończywszy na egzekucjach więźniów i niewygodnych ludzi. Szacuje się, że na tej arenie zginęło około 400,000 ludzi i ponad 1 milion dzikiej zwierzyny!
Masakra, co?
Nasz bilet zezwalał nam na zwiedzenie prawie całego Koloseum, więc mogliśmy zaglądać w większość miejsc, a nie ograniczać się tylko do turystycznej części. Oczywiście cały czas musieliśmy być w towarzystwie pracowników Koloseum.
Jedyne miejsce dopuszczone dla zwiedzających, a nie było na naszym bilecie to sama góra. Ponoć można wyjść na górne poziomy i oglądać to wszystko z góry. Ale nie można iść do podziemi i na górę w tym samym czasie. Za długo by to wszystko trwało. Ileż można zwiedzać jedną budowlę. Przewodnik powiedział nam, że znacznie więcej „atrakcji” jest na dole niż na górze. A po drugie ani Cesarz ani wybitni Rzymianie nie wychodzili na górę, więc po co my mielibyśmy wychodzić.
Zwiedzaliśmy ten przepiękny amfiteatr chyba ze dwie godziny. Co chwilę przewodnik nas gdzieś zabierał i opowiadał ciekawe historie. Tak to można zwiedzać.
Tak, zdecydowanie polecamy zwiedzanie z przewodnikiem. Zwłaszcza budowli o znaczeniu historycznym o których mamy średnio małą wiedzę. To przewodnik pokaże że to są schody… choć schodów już nie ma to można sobie łatwo wyobrazić co powyższa dziura miała za zadanie.
Koloseum zwiedzaliśmy do ostatniej minuty. Byliśmy ostatnią grupą i dzięki temu nie przeraził nas tłum turystów bo na pewno jest ich tu trochę. A może to były zdolności przewodnika, że prowadził nas tam gdzie mało kto dochodził? Najważniejsze, że wycieczka się udała, nauczyliśmy się dużo nowych rzeczy i byliśmy pod dużym wrażeniem. Jedyne co to troszkę wymarzliśmy… dziś było dość chłodno… jak na Rzym to bardzo chłodno, dlatego prosto po Koloseum poszukaliśmy jakiegoś miejsca, żeby się ogrzać i usiąść po ponad 3h chodzenia, stania i słuchania.
Znaleźliśmy bardzo przyjemny bar gdzie akurat puszczali mecz. Nie sądziłam, że w Rzymie aż tak będą za ligowymi meczami w piłkę nożną. Tu to się musi dziać podczas mistrzostw. Trafił nam się mecz Celtics z kimś innym… z kimś mniej ważnym bo Celtics ładowało bramkę za bramką i już na koniec pierwsze połowy było 5:0. Wow… dla kogoś kto ogląda tylko mistrzostwa takie sytuacje rzadko się widzi.
Ogrzaliśmy się i poszliśmy szwendać się dalej. Drugi dzień w Rzymie i drugi wszystko na nogach oglądamy. Tak się najlepiej zwiedza a też mamy plus, że mieszkamy w miarę blisko wszystkich atrakcji a do tego centrum Rzymu nie jest aż tak rozłożyste jak np. Londyn gdzie jednak przejście z jednego końca na drugi zajmuje ponad godzinę.
Na kolację wybraliśmy Astemio, Wine Bar. Mieliśmy nadzieję, że jak wine bar to sobie popróbujemy jakiś fajnych winek. Niestety na kieliszki mieli dobry wybór ale nie powalający a jak Darek się spytał o kartę win to kelner powiedział, że mają tak dużo, że nie ma szans tego zmieścić w książce… ok… ale to jak w takim razie mamy wybrać? Nie zaprosił nas do piwniczki, ani na pogadankę o winach przy półkach więc olaliśmy ich i zamówiliśmy na szklanki. Jednak wczoraj była zdecydowanie fajniejsza atmosfera. Jedzenie było dobre ale brakowało klimatu rozrabiaków więc pewnie już tam nie wrócimy. Zobaczymy co inne restauracje mają nam do zaoferowania.
Objedzeni pizzą, makaronem i oczywiście tiramisu poszliśmy na spacer w kierunku hotelu. Chcieliśmy może jeszcze gdzieś wejść na drinka przed snem ale Rzym nie ma za wiele barów. Może nie wiemy gdzie chodzić ale tak, żeby iść ulicą i gdzieś wejść to nie jest proste. To chyba najbardziej nas zdziwiło. No nic, pozostał bar hotelowy. Tam też może być wesoło i od lokalnych barmanów można się zawsze coś ciekawego dowiedzieć.
2025.11.28-29 Rzym, IT (dzień 1)
Według tradycji na Święto Dziękczynienia powinien być indyk, ziemniaczki ubijane z sosem spod mięsa, sos żurawinowy, nadzienie indyka z chleba kukurydzianego, fasolka zielona no i ciasto dyniowe...
Czy o czymś zapomniałam? Pewnie tak....ale podstawowe składniki są wymienione. W tradycji nie ma jednak mowy gdzie ten świąteczny obiad powinien być zjedzony... choć oczywiście najlepiej jeśli wśród bliskich osób.
Nasz dziękczynny obiad był dość wcześnie bo już o 2 pm i w dość wyjatkowym miejscu jakim jest lotnisko ale wśród bliskiej osoby. Niestety dość dużej części tych bliskich ludzi brakowało ale to nadrobimy innym razem.
Gdzie tym razem lecimy? Do Rzymu. Aż wstyd się przyznać, że jeszcze nas tam nie było. Bilety kupiliśmy dużo wcześniej. Było to na zasadzie… Delta otworzyła non-stop połączenie, cena jest dość dobra a po środzie już nikt w sklepie alkoholu nie będzie kupował więc czemu by nie polecieć na jakieś dobre makarony, pizzę no i oczywiście tiramisu.
Mam nawet swoją liste….4 dni, 4 makarony…
Carbonara
Cacio e pepe
Pasta alla gricia
All'amatriciana
Mam też listę punktów do odwiedzenia… z tym może być większy problem żeby wszystko odchaczyć ale postaramy się dużo pochodzić. Nie wiem tylko jaką listę ma Darek…mam nadzieję, że jest to lista włoskich win.
Jak na Europejski lot to był to dość długi lot. A wiecie dlaczego….dlatego, że NY jest na tej samej szerokości geograficznej co Rzym. Może nawet NY jest minimalnie niżej (40.7 stopni vs. 41.9). Stopnie sprawiaja, że klimat i długość dnia między tymi miastami jest podobna, natomiast sprawia też, że trzeba lecieć po równoleżniku prawie prosto a to oznacza dłuższy lot. I tak lot do Rzymu zajął nam troche ponad 8h. Dla nas był to dzienny lot więc ze spaniem ciężko było ale lot jakoś zleciał.
O 7 rano (1 w nocy czasu NY) wylądowaliśmy w Rzymie i odrazu pojechaliśmy do hotelu. Pokój na nas czekał bo rezerwację zrobiłam już od czwartku. Fajnie, że Marriott miał deal, że 5 noc gratis więc nam się idealne udało. Tak więc o 8 rano, byliśmy już w pokoiku i mogliśmy nawet na śniadanie się załapać.
Śpimy w Rome Marriott Grand Flora. Pani na dzień dobry powiedziała, że mamy super lokalizację. Pewnie nie najgorszą. Do 30 min można dojść do większości atrakcji. A atrakcji to jest tu trochę… non stop jakieś stare mury, fontanny czy inne niesamowite budowle. Jak to jest, że jak dawniej coś zbudowali to nic temu nie dało rady. A teraz… teraz mocno uderzysz w ścianę i odrazu dziura.
Miasto Rzym, założone około 756 roku przed naszą erą. Kiedyś potęga. Za czasów Imperium Rzymskiego było to najwieksze miasto w Europie a pewnie i na świecie…i co się stało? Wiele.
Ciężko jest być największym… nie ważne czy miastem, krajem czy biznesem. Imperium Rzymskie rozrosło się do takich wielkości, że ciężko było je kontrolować. Stworzenie Imperium które sięga od dzisiejszej Angli przez Portugalię po Maroko aż do Egiptu i dalej do Syrii było niesamowite. Ale ile wojen było potrzebnych do takiego podboju. Koszty wojen, korupcja, zawiść, walka o władzę, niewolnictwo i bieda w najniższej klasie społecznej nie były niestety przykładem mocnego państwa.
W 330 roku naszej ery, Imperium Rzymskie zostało podzielone na zachodnie z siedzibą w Rzymie i wschodnie ze stolicą w Konstantynopolu (obecnie Istambuł). Prawie 150 lat później (476 AD) zachodnie imperium upadło a tysiąc lat później (1453 AD) po upadku Konstantynopola przestała istnieć również jego wschodnia część i zaczął się okres Imperium Bizantyjskiego.
Wow… taka historia ale co jest bardziej niesamowite to, że trochę budowli zachowało się z tamtych czasów. Dlatego po paro godzinnej drzemce ruszyliśmy zwiedzać miasto i uczyć się historii dalej.
Pantheon. Najlepiej zachowana budowla. Dzisiejsza wersja ma prawie 2000 lat bo wybudowana była w 126-128 AD. Pierwszy Pantheon powstał już w 27 BC, niestety zniszczony został przez pożar, potem była jeszcze jedna wersja, też spalona aż w końcu zbudowali coś nie do zniszczenia, coś co przetrwało prawie 2tys lat…wow… potwierdzenie do trzech razy sztuka pasuje tu idealnie.
Pantheon to aktualnie kościół katolicki. Został on jednak wybudowany jako kościół wszystkich bogów, kościół pogański.
Co nas najbardziej zaskoczyło? Potęga tej budowli. Mury mają na dole 6m szerokości a na górze 2m. A wejście chronią 16 tonowe drzwi z brązu. Tego już nie da się spalić. Kolumny przed wejściem zostały przywizione w jednym kawałku z Egiptu, i jak widać czas im nie straszny. Wnętrze zostało rozgrabione niestety ale sam fakt, że taka budowla przetrwała czas robi wrażenie.
W kopule Pantheonu jest dziura…z początku myśleliśmy, że jest ona oszklona, jednak okazało się, że jest to otwarty otwór przez który pada deszcz. Jednak nie leje on strumieniami bo kopuła jest tak stworzona, że zanim deszcz doleci do ziemi to się skrapla. Zaskoczyło nas to…ale wytlumaczyło to dlaczego środek jest ogrodzony i nie można tam chodzić.
W Pantheonie pochowanych jest też parę znanych ludzi. Raphael najsłynniejszy artysta Renesansu. Ci co czytali Anioły i Demony, Dan’a Brown mogą go kojarzyć bo to jego sztuka jest przewodnim motywem książki.
Poza Raphaelem pochowany jest też król Victor Emmanuel II, pierwszy król zjednoczonego królestwa Włoch, jego syn Król Umberto I i żona Umberto Królowa Małgorzata.
Po Panteonie powłóczyliśmy się jeszcze troszkę i natknęliśmy się na fontannę Trevi. Fontanna jest jednym z najpopularniejszych atrakcji Rzymu. Nie da się ukryć, że jest wspaniałym dziełem architektury Barokowej ale ilość ludzi jaka tam jest nas jednocześnie załamała i rozśmieszyła.
Aby podejść bliżej trzeba stać około pół godziny w kolejce…a to jest koniec listopada i podobno nie ma sezonu. Nie chcę wiedzieć co się tu dzieję w lato przy 40C upałach. My zdjęcie odchaczyliśmy i poszliśmy dalej, na jakieś włoskie piwko.
Bar amerykański ale co się dziwić. Amerykanie w każdym kraju tworzą największy procent turystów a tym bardziej w stolicach Europejskich. A że są dumni ze swoich universytetów to cieszą się jak w barze są proporce ich reprezentacji sportowych.
Na kolację poszliśmy do Rimessa Roscioli. Restauracje Roscioli zostały mi polecone przez kolegę z pracy. Roscioli Salumeria con Cucina wygląda bardziej klimatycznie ale później ją otwierają a my już głodni byliśmy. Poszliśmy więc do siostrzanej lokalizacji i wcale nie żałujemy. Rimessa Roscioli zaczynała jako winoteka a potem dołożyli restaurację. Można wziąć doświadczenie z degustacją wina i jedzenia albo tak jak my po prostu zamawiać z karty.
Zanim jednak udało nam się zamówić wino to Darek zaprzyjaźnił się z somalierem, Francesco który tylko donosił nowe butelki wina i kazał nam każde spróbować. Wcale nie narzekaliśmy. Popróbowaliśmy kilka wcale nie narzekając ale poszliśmy w stare Barbaresco z 2012 roku. U nas tak stare wina Europejskie są trudno dostępne i dość drogie.
Do mięska wino było idealne natomiast do mojego makaronu Carbonara gość szybko przyniósł mi coś innego. Pomimo, że wino pijemy do jedzenia często i Darek zawsze dobiera to dopiero teraz poczułam różnicę co znaczy miec źle dobrane wino.
Z początku makaron mi nie bardzo smakował i byłam trochę rozczarowana. Przede wszystkim był za słony. Jak Francesco zobaczył co jem do Barbaresco to szybko przyniósł mi pomarańczowe wino z Umbri. Smak zmienił się momentalnie. Nagle sól została zbalansowana winem i skończyłam z apetytem.
Tiramisu też było dobrze zbalansowane…Darek jako rodzinny ciasteczkowy potwór ocenia je dość wysoko. Nie najwyżej ale dość wysoko. No nic…będziemy szukać dalej idealnego Tiramisu.
Po takim obrzarstwie trzeba było się przejść. Byliśmy blisko rzeki Tiber. Doszliśmy do zamku świętego anioła (Castel Sant’Angelo). Zobaczyliśmy Bazylikę Świętego Piotra z daleka i porobiliśmy fajne nocne zdjęcia.
I znów nawiązanie do książki Anioły i Demony. To właśnie w tym zamku była wg. książki siedziba Iluminatów.
Spacerkiem doszliśmy do hotelu, po drodze zachaczając o schody hiszpańskie. Pewnie w ciągu dnia są tu takie same tłumy jak przy fontannie Trevi ale późnym wieczorem można spokojnie przejść.
Pierwsze wrażenie Rzymu jest bardzo pozytywne. Miast bardzo fajne, choć ilość samochodów na wąskich ulicach, super wąskie chodniki i duża ilość ludzi nie sprzyja turystom wgapionych w mapy czy stających i robiących zdjęcia.