Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2022.05.23 San Jose, CA (dzień 3)
Nauczeni na wczorajszych błędach, dzisiaj postanowiliśmy wyruszyć wcześniej w góry. Oczywiście nie dało się super wcześnie rano, bo musieliśmy się przeprowadzać do innego hotelu. Bliżej Mountain View, tam gdzie ponoć większość kalifornijskich pieniędzy się znajduje. Przecież dzięki Google ta cała dziesięciodniowa wycieczka doszła do skutku.
Sama droga na hike była ciekawa. Przejeżdżało się koło głównej siedzimy Tesli, gdzie ich samochodów na drogach było znacznie więcej niż innych.
W pobliżu są główne siedzimy takich firm jak Google, Apple, Amazon… i oczywiście NASA ma tu swoje centrum badań.
Okoliczne „przydrożne” domy też nie miały wiele do życzenia. Widać, że w Mountain View da się mieszkać i nawet nie najgorzej płacą w tym firmach.
Gdyby nie te upały….
O 10 rano ruszyliśmy na szlak. Było chłodniej niż wczoraj i znacznie więcej drzew.
W planie mamy zdobyć górę Black Mountain, która znajduje się kilometr nad nami i jakieś 8km do góry szlakiem.
Tak jak pisałem, początek szlaku był idealny, w cieniu, szeroko, lekko do góry. Co jakiś czas się wychodziło z lasu i można było oglądać domki „prezesów” z góry.
Im wyżej tym ładniejsze widoki, ale też i mniej drzew. Coraz częściej pojawiały się polany, albo niskie krzaki.
Rejon ten posiada gęstą sieć szlaków. Co jakiś czas dochodziliśmy do rozgałęzień. Ale oczywiście ludzi jak wczoraj, bardzo mało. Wiem, że dzisiaj jest poniedziałek, ale przecież tutaj mało kto pracuje.
Ze względu na dużą aktywność Mountain Lion (Puma) nie wolno tutaj jeździć na rowerach górskich ani też chodzić z psami. Na dole były ostrzeżenia co robić jak się tego 70-80kg kotka spotka. „Niestety” nie udało nam się spotkać mieszkańca tych wzgórz, więc nie ma zdjęć.
Spotkaliśmy innych gospodarzy tych rejonów. Zające, nałe węże, jaszczurki, motyle, jastrzębie…
Wyżej było jeszcze mniej drzew. Mimo, że byliśmy już wysoko nad doliną to jednak nie było żadnego wiatru. Mocne słońce, bezwietrzna pogoda, brak cienia, suchy klimat…. Idealne warunki na hike, nie?
Po 3 godzinach, gdzieś koło godziny 13 stanęliśmy na szczycie. Schodzi tu się parę szlaków, ale oczywiście nie było nikogo.
Szczyt jest płaski, niezalesiony, bardziej trawiasty. Wiał lekki wiaterek, a w oddali można było zobaczyć Ocean Spokojny.
Posiedzieliśmy chwilę, zjedliśmy roztopionego energetycznego batona pani Lewandowskiej, wysuszyli koszulki, porobili parę zdjęć i ruszyliśmy z powrotem w dół. Słońce było za mocne na dłuższy odpoczynek.
W dół się znacznie lepiej idzie niż do góry w upalną pogodę. Szybko zlecieliśmy nasłonecznione tereny i znowu weszliśmy w las.
Teraz łatwą, górską ścieżką z wieloma serpentynami zbiliśmy kolejne 500 metrów i koło 15:30 doszliśmy na parking.
Jak zwykle Ilonka wywiązała się z zadania i za kilkanaście minut rozpoczęliśmy proces schładzania w lokalnym browarze.
Browar jak browar. Nic specjalnego w nim nie było…… poza robotami. Nie wiem kto i co testuje. Czy Google, Apple, NASA….. ale już nie trzeba kelnerów.
Siadasz przy stoliku, czytasz i zamawiasz z menu na telefonie a robot na kółeczkach przywozi ci posiłek. Wie gdzie jest twój stolik i dostracza kotleta.
Siedzieliśmy przy barze, więc robot tylko przywiózł posiłek do baru i barmanka nam podała. Ale jak siedzisz przy stoliku to podjeżdża pod odpowiedni stolik. Fajnie, przynajmniej nie musisz napiwku dawać.
Ilonka dzisiaj miała jakąś kolację z klientem, więc za długo nie mogliśmy obserwować robotów. Wróciliśmy do hotelu i każdy udał się w swoim kierunku. Ilonka do jakieś słynnej włoskiej knajpy na kolację a ja do najlepszej sieciówki w Kalifornii. Do In & Out. Którą miałem po drugiej stronie ulicy.
Lubię ich hamburgery. Zwłaszcza animal style (fajny sos z warzywami). Jak będziecie kiedyś w Kalifornii to polecam na maksa.
Podobają mi się dobre hotele Marriotta. Przynajmniej nie musiałem sam siedzieć w pokoju tylko w hotelowym barze mogłem brać czynny udział w degustowaniu trunków z lokalnymi.
2022.05.22 San Jose, CA (dzień 2)
Skoro już „musimy” spędzić parę dni w San Jose to przydałoby się coś tu zwiedzić. Wieczorami pochodzić po mieście a w ciągu dnia w górki się ochłodzić.
Pogoda jak prawie zawsze w tym rejonie: niebieskie niebo i bez opadów. Fajnie, nie? Nie do końca. Gwarantowana słoneczna pogoda ma swoje plusy i minusy. Plusem jest to że jest ciepło i nie pada. Te zalety są też i wadami. Jest sucho i gorąco.
Wszystko jest takie wysuszone, ziemia spękana, trawa żółta. O pożar to aż się prosi. Chcieliśmy iść na hike w jakimś lokalnym parku stanowym. Niestety większość z nich zamknięta. Bo albo już się spaliła i wszystko rekonstruują, albo się aktualnie pali lub jest bardzo wysokie zagrożenie pożarowe.
Na dzisiejszy hike/spacer wybraliśmy Sierra Azul Open Space Preserve. Jest to ciekawy rejon górzysty pomiędzy San Jose a miasteczkiem Santa Cruz, które znajduje się na wybrzeżu oceanu Spokojnego. W planie był 15 kilometrowy hike, ale niestety zrobił się o połowę krótszy.
Niestety rano musieliśmy jeszcze parę rzeczy załatwić więc dopiero wyszliśmy w górki o 11 rano. Było już ciepło. Niżej jeszcze były drzewa i czasami szło się w cieniu. Natomiast wyżej drzew brakło!
Jak Nowy Jork jest na długości geograficznej Rzymu to San Jose to już Sycylia. Było to czuć! Ogólnie to byliśmy przygotowani. Dużo wody, kapelusze, okulary, krem na słońce…Zapomnieliśmy tylko wziąść klimatyzatora z samochodu.
Czasami wspominaliśmy ten chłodny, mglisty poranek w NY co mieliśmy parę dni temu jak tutaj wyjeżdżaliśmy.
W połowie trasy postanowiliśmy zawrócić i zejść innym szlakiem, który w sumie miał znacznie więcej drzew, a co za tym idzie - miał cień!
Widzieliśmy parę ludzi w górach, ale naprawdę bardzo mało jak na niedzielę. Albo wychodzą dużo wcześniej, albo od maja do października spędzają czas w browarach a nie na szlakach.
Tak też się stało. Zeszliśmy na dół do idealnie nagrzanego samochodu który oczywiście stał w słońcu bo nie było innej możliwości.
Po paru kilometrach dojechaliśmy do browaru i zobaczyliśmy znacznie więcej ludzi niż na szlakach przez parę godzin. Dołączyliśmy do nich i rozpoczęliśmy proces zwany gaszeniem pragnienia
Wróciliśmy do hotelu. Na kolację wybraliśmy meksykańską restauracje. Tyle tu się ich widzi, słyszy ich kultury i ogromnego znaczenia dla lokalnej gospodarki, więc na pewno będzie pysznie.
Jedzenie było OK. Ale nie takie dobre żebym się o nim rozpisywał.
Jutro większy hike. Miejmy nadzieję, że uda nam się wcześniej wyjść.
2022.05.21 San Jose, CA (dzień 1)
Czy podróże mogą się znudzić? Czy nadejdzie taki czas, że powiem, że nie lubię latać? Chyba ten dzień się zbliża dużymi krokami.
Nadal uwielbiam odkrywać nowe miejsca, plątać się po nieznanych ulicach nigdy wcześniej nie odwiedzanych miast, zjeść coś unikatowego co pomimo, że w NY też jest to w innym miejscu smakuje totalnie inaczej, nadal lubię chodzić po górach, podziwiać widoki i relaksować się w promieniach słońca. Więc czego nie lubię? Pogarszajacego się serwisu, rosnacych cen i kolejek żeby zapłacić za wodę bo tylko jedna kasa jest czynna bo nie ma ludzi do pracy. Masakra….to wszystko idzie w złym kierunku, chyba trzeba się zamknąć w lesie i jak miś przeczekuje zimę tak my przeczekamy inflację… czy wiecie, że średnia inflacja w stanach to 8% ale hotele i samoloty poszły do góry o co najmniej 20-30%. Nie mówiąc o benzynie… ponad 40%.
Normalnie, w czasach przed COVIDem lubieliśmy spędzać ostatni tydzień maja na zwiedzaniu Europy. Wybieraliśmy jeden kraj i zwiedzaliśmy go tak dokladnie jak tylko można było w tydzień. Tym razem jednak Europa musi poczekać a pierwszeństwo dostało Silicon Valley (Dolina Krzemowa).
Nie sądzę żebyśmy się zdecydowali placic $1tys za bilet (na osobę) plus hotele też nie tanie gdyby nie okazja która nam się trafiła. Raz do roku jest dość ważna konferencja Google (GML). Nie łatwo dostać tam bilety i w całej mojej 16 letniej karierze tylko raz udało mi się w niej uczestniczyć osobiście. W tym roku wypadło że mogę przyjemność powtórzyć. Tak więc skoro część kosztów jest pokryta jako delegacja to nie pozostaje nic innego jak spakować narty, “poświęcić się” i zrobić tak zwany bleisure czyli połączenie business i leasire.
Praca zajmie 1.5 dnia a reszta pozostanie nam na zwiedzanie Kalifornii. Większość topowych miejsc zwiedziliśmy w 2016. Wtedy też połączyliśmy GML ze zwiedzaniem San Francisco, Lake Tahoe i okolic. W Kalifornii, byliśmy jeszcze parę innych razy na nartach jak Squaw Valley (altualnie Palisades Tahoe) i Mammoth Lakes (3 miesiące temu).
Tym razem chcieliśmy zwiedzać parki narodowe, Lassen Volcanic, Kings Canyon, Sequoia… niestety nie da się. Nie ma hoteli 15-20 minut od wjazdu do parku. Najbliższe byly minimum 60 minut od wjazdu. Czyli tracili byśmy dziennie ponad 2h na dojazd do parku a pamiętajcie, że potem jeszcze po parku dość długo się jedzie, żeby dojechać na szlak. I to właśnie mnie zniechęca, przez ilość ludzi podróżujących i brak infrastruktury nie można zwiedzać co się chce tylko co jest dostępne. Trochę jak za komuny. Nie kupowało się wtedy w sklepie co się chciało ale to co było.
Wychodząc z założenia, że Kalifornia jest duża i piękna nie zniechęciliśmy się i zaplanowaliśmy fajne wakacje gdzie połączymy hiki z nartami a góry będą nam towarzyszyć przez cały wyjazd.
San Jose to nasz pierwszy przystanek. Skoro Google to główny powód przez który tu jesteśmy, a Google to oczywiście Dolina Krzemowa, a stolicą Doliny Krzemowej jest San Jose….no więc nie mogło być inaczej jak odwiedzić San Jose.
San Jose jest trzecim najbardziej zaludnionym miastem w Kalifornii. Ma on ponad 1mln mieszkańców i tym sposob jest większy od San Franciosco. Prześciga go tylko LA i San Diego.
Jest to też jedno z bogatszych miast świata. GDP jest tu tak wysokie, że tylko Oslo i Zurich je pobija. San Jose było pierwyszm miastem Kalifornii, stworzonym w 1777 roku. Hiszpańscy, Vietnamscy i Portugalscy osadnicy opanowali i stworzyli to miasto. Niestety przez chwilę miasto zostało przejęte przez Mexico i należało do tego kraju. Dopiero po wojnie meksykanskiej miasto wróciło w ręce Stanów.
Gdzie niegdzie w San Jose hiszpańska architektura przeplata się z nowoczesnymi biurowcami, które zdecydowanie przeważają. Podobno jednym z wiekszych zabytków jest hotel w którym się zatrzymaliśmy. Wybudowany w 1926 roku Hotel Sainte Claire był najbardziej ekskluzywnym hotelem między San Francisco a Los Angeles. Teraz na pewno pozycja została zajęta przez jakieś nowe budowle ale swego czasu to właśnie ten hotel miał miano najlepszego.
Nas San Jose zaskoczyło zerową ilością korków i stosunkowo małą ilością ludzi. Wygląda, że jest ono bardziej rozległe bo zdecydowanie więcej ludzi widzieliśmy w San Francisco…
Poza tym miasto jest dość przyjemne. Jest trochę bezdomnych (gdzie ich nie ma), ale miasto jest czyste, przyjemne i zielone.
Samolot do SFO mielismy super wcześnie rano. Kiedyś sobie powiedzieliśmy, że nigdy więcej samolotu przed 9 rano….a tu co, znów coś nam nie wyszło i lecieliśmy o 7 rano. Czyli pobudla o 4 rano, a to oznacza spanie 2h. No bo zanim się spakowaliśmy, popracowaliśmy to wybiła 2 rano. Tak więc ”trochę” nie wyspani ruszyliśmy na lotnisko. Pocieszało nas tylko, że siedzimy w rzędzie tylko w dwie osoby i może uda nam się przespać większość lotu.
Tak też się stało. Prawie 6h lot przespaliśmy o tyle o ile da się spać w samolocie ale nawet szybko przez to nam minął lot. Jednak po wylądowaniu nie pragnęliśmy niczego więcej niż dojechać do hotelu i zrobić sobie drzemkę. Oczywiście najpierw musieliśmy pozbierać bagaże. Byliśmy trochę zaskoczeni, że tak mało narciarzy przyleciało. Zwłaszcza, że całkiem niedawno spadł tu śnieg…. Tak, w maju jeszcze jest tu co robić z nartami.
Wszystkie bagaże doleciały, samochód też się udało skołować fajny. Tak więc ruszyliśmy w drogę. Po podróży i dojechaniu do hotelu padliśmy w słynnym Heavenly Bed (Westin się szczyci, że ma najlepsze materace) i odlecieliśmy w krainę snów. Łóżko naprawdę było wygodne!
Dzień zakończyliśmy na pysznej kolacji. Padło na Portugalskie tapas. Nie byliśmy super głodni więc próbowanie wielu różnych ciekawych dań było idealne na zakończenie pierwszego dnia w Kalifornii.