Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2017.04.13 Dżungla Taman Negara, Malezja (dzień 5)
Jakby o dzisiejszym dniu miała pisać Ilonka, to cały wpis by wyglądał tak:
Kur..., kur..., kur..... ale tu jest f.... gorąco....!!! I tak dalej, i tak dalej... Miałaby "trochę" racji, upał dał nam dzisiaj ostro popalić. Ale od początku...
Noc nawet udało nam się dobrze przespać, chociaż co jakiś czas odgłosy dżungli mówiły, że jest ona zaraz za drzwiami. Już przy śniadaniu mieliśmy ciekawych gości.
Wielki ptak wpadł na śniadanie. Park Ranger potocznie nazywał go Abu, ale chyba jest to Rhinoceros Hornbill. Najpierw usiadł na drzewie i bacznie obserwował co kto je. Następnie podleciał do stolików i w podskokach sobie między nimi skakał.
Niestety z jednego ze stolików ludzie zaczęli go karmić. Nie było to ich najmądrzejsze zachowanie. Ptak oczywiście wykorzystał to, wskoczył na stół i zaczął wyjadać im jedzenie z talerza. Goście musieli się przenieść do innego stolika i pobrać nowe jedzenie. Mają nauczkę! Nie wolno karmić dzikiej zwierzyny. Dla ludzi i dla zwierząt jest to bardzo niebezpieczne.
Około 8:30 rano, po śniadaniu, zabraliśmy plecaki i ruszyliśmy na hike w dżungli. W Taman Negara jest wiele różnych hików. Od małych godzinnych, do wielo-dniowych trekingów. My wybraliśmy sześcio-kilometrowy "spacer" po, jak nam się na początku wydawało, płaskim szlaku.
Na paro-dniowe trekingi specjalne zezwolenie i przewodnik jest wymagany. Potrzebujesz go na odnajdywanie zarośniętego "szlaku", znalezienie bezpiecznego miejsca na nocleg, a także pomoże ci w sytuacjach spotkania mieszkańców dżungli. A mieszka tu parę ciekawych zwierzaczków. Począwszy od małpek, które ci wezmą plecak i uciekną na drzewo, poprzez szczekające sarny, aż do większych okazów. Tygrysy malezyjskie, słonie, nosorożce, dzikie świnie, mrówkojady.... wszystko tu ponoć mieszka.
Jak planowaliśmy te wakacje to oryginalnie był plan dwu-dniowego hiku i spania w jaskini. Ale niestety brakło nam na to czasu, wybraliśmy smoki z Komodo.
Taman Negara jest najstarszą dżunglą na naszej planecie. Znajdują się tu okazy flory, które występują ponad 100 milionów lat. Ja myślę, że dinozaury i inne gady też tu się bawiły.
Na początku nasz szlak szedł płasko wzdłuż rzeki Sungai Keniam. Zupełnie inaczej chodzi się po lasach tropikalnych niż po naszych, w klimacie umiarkowanym. Na początku negatywna rzecz, temperatura i wilgotność. Była masakra! Tak gorąco na hiku to chyba jeszcze nigdy nie mieliśmy. Po prostu czujesz się jakby cały czas ktoś na ciebie wylewał wiadro ciepłej wody. Do tego jeszcze wysoka temperatura, około +35C, ogólnie ciężka sprawa. Dobrze, że było jeszcze rano i deszcz nie padał, bo ubranie kurtki przeciw deszczowej by chyba nie miało sensu. Z pozytywnych rzeczy to na pewno trzeba wymienić dźwięki. Tak jak te wszystkie ptaki śpiewały, to aż miło było posłuchać. Co chwilę to jakieś nowe dołączały do orkiestry i starały się wszystkich przekrzykiwać. Mam nagrania na kamerze, kiedyś zrobię film...
Gdzieś po 30 minutach doszliśmy do kąpieliska Lubok Simpon. Ponoć tu się można kąpać w rzece. Oczywiście wszystkie napisy mówią, że nie jest to zalecane i pływasz na własną odpowiedzialność. Zwłaszcza jak masz jakieś zadrapania lub skaleczenia to nie powinieneś wchodzić do wody. Jak już wejdziesz to trzymaj głowę nad wodą.
Woda, jak to w dżungli, nie była za czysta i jakoś nie zachęcała do kąpania się w niej. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej. Teraz szlak zaczął się ostro wspinać do góry.
Było coraz to cieplej, a do tego wspinaczka do góry nie ułatwiała zadania. Oczywiście na szlaku nie spotkaliśmy nikogo. Na początku była jakaś pani, ale chyba zawróciła. Nie spotkaliśmy też żadnej dużej zwierzyny, może i dobrze. Ponoć duże ssaki są głębiej w dżungli i rzadko tu przychodzą. Natomiast słyszeliśmy szczekania. Wiedząc, że nie wolno tu wchodzić z psami, więc musiały to być sarny. Tak, są tutaj szczekające sarny. Niestety nie widzieliśmy żadnej, natomiast dobrze je słyszeliśmy.
Co widzieliśmy i czuliśmy to owady. Tego tu naprawdę dużo lata. Lata i gryzie oczywiście.
Człowiek jest spocony na maksa i to paskudztwo przykleja się do skóry i ssie krwiopijca. Jedno mnie szczególnie ciekawie ugryzło w nogę. Nawet nie wiem kiedy. Zobaczyłem, że krew się leje. Mieliśmy taką małą apteczkę pierwszej pomocy i próbowałem to jakoś odkazić i krew zatamować. Krew sobie dalej leciała. Przykleiłem plaster, który ze względu na wilgotność po paru minutach odpadł i był dobrze zakrwawiony. To chyba nie był komar, bo on zostawia ranę kłutą, a ta była w kształcie półksiężyca. Po kolejnych paru minutach krew przestała lecieć. Bierzemy pastylki na malarie i się szczepiliśmy, miejmy nadzieje, że to wystarczy.
W końcu dodarliśmy do Bukit Terek. Dochodzi tutaj inny szlak i już było trochę więcej ludzi. Z tego wzgórza rozciągał się ładny widok na dżunglę. Niestety dalej było bezwietrznie, nawet najmniejszego wiaterku, który by ochłodził nasze spocone ciała.
Dalej można iść, ale ponoć już jest ciężko ze znajdywaniem ścieżki i przewodnik jest zalecany. Zgubienie się tutaj nie należy do przyjemnych rzeczy.
Ze szczytu wracaliśmy już łatwym, uczęszczanym szlakiem. Tutaj już szło trochę ludzi. Szkoda, bo już nie było tak dziko i dziewiczo. Jedną z atrakcji w tym rejonie mają też Canopy Walk.
Ponoć jest to najdłuższy Canopy Walk na świecie. Nie wiem czy to prawda, ale był naprawdę długi. Składał się z 7-8 różnej długości wiszących mostków. Chodziłem trochę po takich mostkach w NZ, ale te tutaj to "trochę" inna klasa. Wąskie, stare, wszystko się trzęsło, skrzypiało, ciekawe uczucie.
Niektóre było nisko nad ziemią, a niektóre naprawdę wysoko schowane w konarach drzew. Do góry i na dół. Polecamy dla ludzi co nie mają lęku wysokości.
Po zejściu z drzew, jak małpki szybko pobiegliśmy do naszego chłodnego domku. Dobrze, że miliśmy piwko w lodówce które ugasiło nasze płonące ciała.
Po schłodzeniu się, zabraliśmy plecaki, pożegnaliśmy się z małpkami i wsiedliśmy na łódkę, która przewiozła nas na drugi brzeg rzeki Tembeling, gdzie czekał nagrzany do czerwoności nasz samochód. Trochę trwało zanim się ochłodził.
Jutro rano lecimy do George Town na wyspie Penang, dalej Malezja. W związku tym nie śpimy w Kuala Lumpur tylko w miasteczku bliżej lotniska, w Putrajaya. Mamy do niego gdzieś około 4 godziny samochodem. Połowę lokalnymi drogami, a połowę już po autostradzie.
W środkowej Malezji dalej widać biedę na maksa. Drogi są wąskie, ale nawet ok. Trzeba tylko uważać na dziury po bokach żeby koła nie urwać przy większych prędkościach. Byliśmy głodni, ale niestety nie odważyliśmy się zjeść nic przy drodze. Ich "restauracje" jakoś nas nie przyciągały. Ciemne, bez prądu (czyli bez lodówki), sami lokalni, no i oczywiście upał na maksa!!! Jedzenie leży na stole i już prawie jest upieczone w upale. Przejeżdżając przez miasteczko wstąpiliśmy do McDonalda i tam w chłodzie coś zjedliśmy. Jedzenie było OK, ale do BigMac z Nowej Zelandii trochę im jeszcze brakuje.
Po dżungli przyszła pora na nagrodę i Ilonka wynalazła hotel full-wypas. Hotel Pullman nie należy do tanich, ale na zniżkę travel agent cena była przystępna. Dobrze się było ochłodzić, zmyć brud i pot z ciała.
Sam hotel polecamy, natomiast jedzenie nie miał za dobre. Mogliby się lepiej postarać. Byliśmy głodni, więc wszystko zjedliśmy, ale jak na tej klasy hotel to powinni lepiej gotować.