Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 9
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2016.05.26 Lake Tahoe, CA & Reno, Virginia City, NV (dzień 6)
Ostatnia część naszej wycieczki to Lake Tahoe. Po zakończeniu obowiązków służbowych, postanowiliśmy jak prawdziwi Kalifornijczycy spędzić długi weekend nad jeziorem Tahoe. Jezioro to jest największym górskim jeziorem w Ameryce Północnej, a do tego jest oczywiście przepiękne.
Na bazę wypadową wybraliśmy miasteczko Carson City w Nevadzie. Spodziewaliśmy się bardzo małego miasteczka z paroma ulicami, McDonaldem itp. A tu, ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że Carson City jest stolicą stanu Nevada i jest dużo większe niż myśleliśmy. Jakbyście się zastanawiali czemu stolicą nie jest Las Vegas czy Reno to pamiętajcie, że stolicami stanów zazwyczaj są średniej wielkości miasta i tak stolicą stanu California jest Sacramento, a stolicą stanu New York Albany.
Do tej pory na tych wakacjach wstawaliśmy dość wcześnie więc dziś postanowiliśmy się wyspać, zjeść porządne śniadanie i poszwendać się po okolicy. Mieliśmy też w planie zrobić mały hike, żeby się zaaklimatyzować i przyzwyczaić organizm do dużych wysokości. Jutro bowiem mamy w planach uderzyć na najdłuższy hike i będziemy się wspinać na niewiele poniżej 10tys feet. Tak więc nie spiesząc się, dzień rozpoczęliśmy od śniadania. Przy pomocy TripAdvisor i Pani w recepcji trafiliśmy do bardzo fajnej restauracji typu bistro: Peg's Glorified Ham'n'Eggs.
Po obfitym śniadaniu postanowiliśmy spalić kalorie i zrobić jakiś hike. Jak już wspomniałam chcieliśmy się zaaklimatyzować, więc wyjechaliśmy na najwyższy punkt w okolicy (przełęcz Mt. Rosa, 8911 ft). Wiedzieliśmy, że raczej mamy marne szanse wyjścia na sam szczyt ale chcieliśmy połazić po wyższej wysokości, więc ruszyliśmy przed siebie. Zaskoczyła nas niesamowicie ilość śniegu na trasie. Było chyba ponad 2m śniegu a sam śnieg był tak dziewiczy jak by dopiero w nocy spadł.
Dość szybko musieliśmy założyć raki a szlak który z początku fajnie lekko szedł do góry stawał się coraz bardziej stromy. My jednak nie poddawaliśmy się i szliśmy do przodu. Wiedzieliśmy, że oboje traktujemy to jako rozgrzewkę trening.
Niestety w pewnym momencie okazało się, że oddaliliśmy się od szlaku. Ponieważ cały czas szliśmy po śladach innych ludzi to widać, że nie tylko my się zgubiliśmy. Nic wielkiego się nie stało bo mieliśmy GPSa i wiedzieliśmy w którym kierunku mamy iść. Niestety przez zboczenie ze szlaku musieliśmy przejść przez małą górkę co dla nas było dodatkowym treningiem.
Po około godzinie udało nam się wejść z powrotem na szlak. Przynajmniej tak mówił GPS bo oznaczeń na drzewach nadal nie widzieliśmy. Ciekawe czy im się nie chce oznaczać czy naprawdę spadło tyle śniegu, że nawet zasypało oznaczenia szlaku. Wiem, że niektórzy nas teraz przestaną lubić ale my naprawdę w tym roku mamy za dużo śniegu. Gdziekolwiek polecimy/pojedziemy jest więcej śniegu niż się spodziewamy.
Tak więc pochodziliśmy 4h idąc co jakiś czas w dół co jakiś w górę. Zrobiliśmy ok. 1tys feet i 6 mil. Niezła rozgrzewka przed jutrzejszym dniem.
Ogólnie trasę polecam. Zresztą sądząc po wielkości parkingu jest ona bardzo popularna. Jeśli nie chcesz iść na sam szczyt, albo nie masz odpowiedniego sprzętu to nadal polecam przejść się co najmniej 1 mile (w jedną stronę) i popodziwiać widoki na jezioro i góry.
Tak więc spacer skończyliśmy w miarę szybko/wcześnie. Korzystając z wolnego popołudnia postanowiliśmy odwiedzić dwa miasta. Reno było pierwsze na naszej liście. Wszyscy mówią, że Reno to uboższa wersja Las Vegas. Skoro nigdy tam nie byłam to trzeba było tam pojechać, żeby wyrobić sobie opinię.
Tak więc, oczywiście jest tam dużo kasyn i hoteli a wszystko jest połączone tak, że można grać w paru kasynach i prawie w ogóle nie wychodzić na zewnątrz. Rzeczywiście jest to uboższa wersja Vegas ale za to ma lepszą dzielnicę mieszkalną. Nad rzeką jest zrobiony bardzo fajny deptak, widać, że obok budują się (albo już są) apartamentowce. W Reno jest też dużo zwykłych barów, kin itp. Miasto jest zdecydowanie bardziej zielone od Las Vegas, pewnie przez to, że Reno, znajduje się u zbocza gór Sierra Nevada i jest nawadniane przez wodę spływającą z gór. W przeciwieństwie do Reno, Las Vegas leży na totalnej pustyni. Widać, że normalne życie się tu toczy a kasyna to tylko dodatek dla turystów.
A wiecie dlaczego Nevada ma tak dużo kasyn i prostytucja jest tu legalna? Dawno temu, po czasach gorączki złota Nevada była bardzo wyludniałym stanem w całym stanie mieszkało 40tys ludzi. Czyli prawie nikt biorąc pod uwagę, jej powierzchnię równą prawie 300tys km2. Nevada ma przepiękne tereny i teraz zyskuje dużo poprzez turystykę ale w latach 40-stych mało ludzi podróżowało tylko po to, żeby zobaczyć jezioro czy górki. Ówczesny rząd stanu Nevada wpadł więc na pomysł aby zalegalizować prostytucję i hazard. Tymi „grzesznymi” usługami zaczęli ściągać do stanu ludzi (turystów) a także hotele i inwestorów. Takim sposobem wszystko się rozrosło i na pustyni powstały wielkie miasta jak Las Vegas czy Reno. Hazard legalny jest w całym stanie natomiast prostytucja wszędzie poza trzema miastami Las Vegas, Reno i oczywiście stolicą Carlson City. Legalna prostytucja to nie byle co. Domy publiczne muszą nie tylko płacić wysokie podatki ale też przechodzić kontrole, dbać o zdrowie i bezpieczeństwo kobiet itp. Oczywiście w Las Vegas czy Reno prostytucja istnieje ale jest nielegalna. Dlatego już pomału zastanawiają się nad zalegalizowaniem tego aby zwiększyć dochód stanu jak i mieć nad tym lepszą kontrolę....hmmm.....
Naszym ostatnim przystankiem była Virginia City. Jest to bardzo historyczne miasto. Powstało ono w czasach Gorączki złota i w ciągu paru dni ich populacja wzrosła do 25 tys mieszkańców. Był też okres kiedy to miasto było najbogatszym miastem w Stanach a kobiety ubierały na siebie sukienki ze złota. Czasy gorączki złota jednak się skończyły i populacja spadła do 400 ludzi. Miasto jednak się zachowało i teraz jest atrakcją turystyczną.
Tak naprawdę jest tam tylko kilka ulic. Jedna główna ulica zwana Ave. C, przechodzi przez całe miasto i to właśnie przy niej są wszystkie sklepy no i oczywiście Saloon's. My wybraliśmy Red Dog Saloon.
Fajny lokalny bar choć nie do końca przypomina Saloon ale można sobie wyobrazić jak to kiedyś było. Podobno mury są z lat 1840-stych i jest to jeden z najdłużej operujących Saloonów. Jak to bywa w barach.....szybko poznaliśmy 2 lokalnych i kelnerkę. Byłam zaskoczona bo prawie każdy tam podróżuje. Jedni bliżej jak San Francisco a inni dalej jak Europa. Fajnie było pogadać. Mam wrażenie, że przez chwilę to my byliśmy większą atrakcją dla nich niż oni dla nas.
Zjedliśmy pizze, wypiliśmy piwko i ruszyliśmy w drogę mijając kolejne stare „miasteczka”. Jedno nawet miało populację 69 ludzi...