Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

Słowenia, Austria Darek Słowenia, Austria Darek

2018.09.08 Velika Planina, Słowenia & Wiedeń, Austria (dzień 8)

Dzisiejszy dzień niestety już jest naszym ostatnim dniem na wakacjach. Szkoda, że ten czas tak szybko leci.
Słowenia jest małym krajem, ale jak różnorodnym. Obudziliśmy się nad gorącym Adriatykiem, a w planach mamy jeszcze wyjechać w wysokie, zimne góry. Wszystko w tym samym, małym kraju.

Dzisiaj rano nigdzie nam się nie spieszyło. Po późnym śniadaniu, trochę leniuchowaliśmy, nadrabialiśmy zaległości z blogiem i sprawdzaliśmy temperaturę wody w Adriatyku. Ciepła jest, nagrzana przez całe lato.

Nie chciało nam się wyjeżdżać też dlatego, że prawie cały dzień spędzimy w samochodzie. Musimy dojechać do Wiednia, z którego jutro rano wylatujemy do domu. Wiedeń jest oddalony od Piran (miasteczka, gdzie dzisiaj spaliśmy) o 500km. Nie jest to dużo czasu jak na Europejskie autostrady, ale oczywiście nie wszędzie są szybkie drogi i też chcemy coś po drodze zobaczyć.

Chyba najwyższa pora wspomnieć coś o samochodzie. Jak robiłem rezerwacje to się dowiedziałem, że do Słowenii nie wpuszczają wszystkich samochodów, można wjechać tylko tańszymi modelami. Nawet VW-genem mogę już nie wjechać. Wziąłem Ople Astra lub coś podobnego.
W Wiedniu na lotnisku zapytałem się czy jakimiś lepszymi samochodami mogę wjechać do Słowenii. Miła pani mi powiedziała, że tak, tylko musiała mi wbić specjalną pieczątkę do kontraktu. Wypożyczalnia Sixt w Europie ma chyba podpisany jakiś kontrakt z BMW bo w ofercie mają wiele tych samochodów. Wybraliśmy BMW 4M coupe.

Zawsze jak gdzieś jedziemy to wypożyczamy w Sixt. Jestem już ich złotym członkiem i mam dobre przywileje. Takie jak niższe ceny, pierwszeństwo w wyborze samochodu.... Teraz też dostałem 50% off na to sportowe cacko i wyjechaliśmy z garażu. Na początku trochę sceptycznie podszedłem do samochodu. Jakieś takie małe, nisko się siedzi, ciężko się wysiada. Ale po paru dniach zabawy, zwłaszcza na górskich, krętych drogach, zmieniłem zdanie.
Jak ten samochód trzymał się drogi to bajka. Po alpejskich, krętych drogach prowadziło się go idealnie. Siedzenia mają funkcje bocznego dociskania na zakrętach, co sprawiało, że byłem do niego przyklejony. Silnik też niczego sobie. Pod górę dawał o sobie znać. Ogólnie mówiąc, fajna zabawka.

Mam wrażenie, że po Europie coraz szybciej się jeździ. Co jestem i jadę autostradą to samochody jadą coraz to szybciej. Jest limit 130km/h, ale chyba go już nikt nie przestrzega. 140 czy 150 to standard. Często leciałem lewym pasem w kolumnie 160+ i to wydawało się takie normalne. Przynajmniej setki kilometrów na autostradach szybko mijały. Oczywiście BMW lubi takie prędkości i prowadziło się go bez zastrzeżeń, a także nie czuło się tej szybkości. Hamulce też ma świetne. Czasami jak było ostre hamowanie, to samochód idealnie sobie z tym radził.
Szkoda, że w Stanach nie można tak szybko jeździć, bo bym już dawno Subaru zamienił na BMW.

Dobra, wystarczy już o samochodzie.
Po jakiś dwóch godzinach od wybrzeża dojechaliśmy do Velika Planina. Jest to wielka polana wysoko w górach, na której w lato pasie się dużo zwierzyny hodowlanej. Znajdują się tam małe chatki (około 60) w których kiedyś mieszkali pastuchy. Teraz są one wynajmowane dla turystów. ​Oczywiście jak dojechaliśmy to zaczęło padać. Na początku kropić, a potem już ostro lać. No nic, ubraliśmy kurtki przeciwdeszczowe i wsiedliśmy do pierwszej kolejki linowej. W parę minut wyjechaliśmy prawie kilometr do góry na wysokość ponad 1400 metrów, gdzie już dobrze padało.

Z tego miejsca można przejść się na krótki, albo na dłuższy spacer. Deszcz padał, więc za bardzo nie chciało nam się chodzić po tej mokrej trawie, więc wybraliśmy łatwiejszą opcję. Wyciąg krzesełkowy. ​Nie wiem czy był to najlepszy pomysł, bo siedzieliśmy na tych krzesełkach przez ponad 10 minut. Wyglądaliśmy jak zmoknięte kury na grzędzie. Nic nie mogliśmy zrobić, tylko siedzieć i moknąć. Dobrze, że chociaż mieliśmy kurtki przeciwdeszczowe, to trochę nas ratowały. A zwłaszcza kamery i aparaty.

Wyjechaliśmy na górę. Trochę mniej padało, ale znowu chmury się pojawiły. No nic, wysiedliśmy z krzesełek i rozpoczęliśmy spacer. Byliśmy na 1650 metrach, więc było przyjemnie chłodno.

Wielka ta polana. Widać wiele wyciągów narciarskich. W zimie musi tu być pełno ludzi. Znajduje się na niej wiele małych domków. Większość wygląda na zadbane. Pewnie ludzie tutaj przyjeżdżają na weekendy albo i na dłużej. Odpoczywają sobie w chłodzie i ciszy.

My niestety nie mamy tygodnia, więc zjechaliśmy kolejką w dół, gdzie też już ostro lało. Wsiedliśmy do suchego autka i udaliśmy się do Wiednia.
Po drodze jeszcze mieliśmy granicę do pokonania i już byliśmy w Austrii. Jak jechaliśmy do Słowenii to nikt nas nie kontrolował. Natomiast wjeżdżając do „zachodniej” Europy nie było już tak prosto.
Przed granicą stali celnicy z lornetkami i obserwowali każdy nadjeżdżający samochód. Ciekawe ilu ich jeszcze było pochowanych wcześniej po krzakach. Następnie musiałeś bardzo zwolnić i przejeżdżać koło kolejnych ludzi, którzy bacznie się przyglądali każdemu samochodu. Nam tylko machnęli ręką na przywitanie i pozwolili jechać dalej. Natomiast nie wszyscy mieli takie szczęście i widzieliśmy trochę samochodów stojących na poboczach.
W czasach zwiększonej nielegalnej emigracji i wzmożonego ruchu uchodźców takie obrazki niestety będą pojawiały się częściej. Biali ludzie w fajnym samochodzie na austriackich numerach bezproblemowo przejechali granicę. Niektórzy nie mieli tego szczęścia i byli sprawdzani na każdą stronę.

Z granicy do Wiednia jest 250 kilometrów. Udało nam się to pokonać w szybkim czasie i wczesnym wieczorem wjechaliśmy do podziemnego parkingu pod naszym hotelem.
Jest to nasza ostatnia noc, więc trzeba było godnie pożegnać się z Europą. ​Będąc w Wiedniu obowiązkowo trzeba zjeść ich klasyczny Wiener schnitzel. Ilonka znalazła na internecie jedną z lepszych knajp, która serwuje ten przysmak. Było to blisko naszego hotelu, więc udaliśmy się tam na piechotę.
​Podeszliśmy pod restaurację i zaczęliśmy się śmiać. Kolejka do stolika ciągła się aż na zewnątrz. Prawie na długość całego bloku. Musielibyśmy stać przynajmniej godzinę żeby usiąść i zjeść. My należymy do poważnych ludzi i nie będziemy się aż tak wygłupiać. Chyba ludzie zaczynają za bardzo ufać i być uzależnieni od internetu. Przestają mieć swoje zdanie albo opinię.

​Prześlijmy się ulicami Wiednia i znaleźliśmy inną restauracje, Briechenbeisel. Bardzo ją polecam. Była pełna, ale nie aż tak żeby czekać na stolik. Jedzenie pyszne, pewnie smaczniejsze niż w tej masówce jaką niedawno widzieliśmy. Wiener schnitzel był wielki i idealnie zrobiony. Butelka lokalnego, czerwonego wina Blaufränkisch idealnie do niego pasowała.

Zapewne już wiecie, że lubimy się szwendać po europejskich miastach nocą, więc i tym razem po kolacji poszliśmy na spacer. Za bardzo byliśmy najedzeni i zmęczeni żeby odwiedzać bary, także spacerkiem dotarliśmy do hotelu.

Nie do końca w prostej linii do hotelu. Musiałem odwiedzić cukiernię z najsłynniejszym wiedeńskim tortem czekoladowym. Mowa tu oczywiście o Sacher. Jednak nie zjadłem go na miejscu i wziąłem kawałek do hotelu. Kotlet dalej zajmował cały żołądek. Później, już na spokojnie z dobrym, japońskim whiskey go zjadłem. Dobry był, ale strasznie ciężki. Chyba czekolada w Austrii jest za darmo.

Na tym kończą się nasze przygody z Austrią i Słowenią. Tydzień w tych dwóch krajach wypełniliśmy po brzegi. Było dużo gór, miast, jedzenia, przemieszczania się i nawet Adriatyk się załapał. W Austrii byliśmy już parę razy, natomiast Słowenię dowiedzieliśmy po raz pierwszy. Ciekawy kraj, różnorodny i dalej nie jest drogi jak zachodnia Europa. Polecamy.....

Na końcu oczywiście Austria musiała mnie pożegnać i pan policjant w drodze na lotnisko powiedział nam Guten Morgen.
Rano jadąc samochodem z hotelu chciałem załapać się na zmieniające się światło przy skręcie w lewo. Prawie zdążyłem. Trochę to szybko zrobiłem i zostałem zatrzymany. Skończyło się bez mandatu, ale dmuchać musiałem. Chyba ogromny kotlet wsiąknął cały wczorajszy alkohol bo nic nie wyszło. Ahh ta nasza kochana Europa.

Read More
Austria Ilona Austria Ilona

2018.09.01 Wiedeń, Austria (dzień 1)

Praca w Amerykańskiej korporacji ma wiele plusów, ale jednym z najważniejszych są dodatkowe dni wolne przed długimi weekendami. Tak więc, cała Ameryka ma wolne w poniedziałek, a ja już mogę cieszyć się wakacjami w piątek. Pamiętacie Whistler i urodziny Darka Taty? Teraz przyszedł czas na kolejne urodziny - tym razem moja mama, wymarzyła sobie Słowenię.

Nie ma bezpośredniego samolotu do Słowenii, więc wymyśliliśmy, że skoro w Europie wszystko jest blisko siebie, to polecimy do Wiednia. Ja w piątek a Darek w sobotę.

Zawsze wystawiałam zdjęcia z samolotu nocą, teraz przyszedł czas na start za dnia....no tak...dawno do Europy nie leciałam w środku dnia. 17 godzina zdecydowanie nie jest dobrym czasem na start. Nie dość, że nie chce Ci się spać to lądujesz kolo 1 am - 2 am wg. czasu amerykańskiego i dopiero wtedy chce Ci się spać a tu trzeba zebrać w sobie energię i funkcjonować. ​Tak więc po 8 godzinach samolotem wylądowałam na dworcu kolejowym. Z lotniska na dworzec można dostać się wieloma sposobami. Można wziąć taksówkę (najprościej i najdrożej, ok. 40EUR), shuttle (najtańsze ale pewnie najbardziej skomplikowane), no i pociągiem. Z tym pociągiem to jest śmiesznie na maksa. Można wziąć CAT (City Airport Train) i zapłacić 16 EUR w jedną stronę. Można też wziąć pociąg RJ który docelowo leci do Insbrucka czy innego miejsca, ale przejeżdża przez dworzec i w 15 min jesteś na dworcu głównym i płacisz tylko niecałe 5 EUR.

A co pierwsze zobaczyłam jak wyszłam z dworca? Oczywiście bar z Żywcem. W Wiedniu jest duża ilość polaków. Wygląda, że większość ich zwiedza - zrozumiałe, ale też duża część ich pracuje w serwisie. Nadal Islandia wygrywa jeśli chodzi o ilość polaków pracujących w serwisie, ale Austria wygrywa pod względem ilości polaków, którzy ją zwiedzają.

W końcu udało mi się połączyć z mamą i po krótkim odświeżeniu się, i lunchu w hotelu poszłyśmy zwiedzać Wiedeń. Obie z mamą byłyśmy w Wiedniu już wcześniej, ale nigdy nie byłyśmy w pałacu Belvedere. Zresztą muzeum to wydawało się najlepszym pomysłem na deszczowy dzień.

Pałac Belveder oczywiście otoczony wspaniałymi ogrodami znajduje się prawie w centrum Wiednia. Aktualnie w jego wnętrzach znajduje się wystawa obrazów najsłynniejszego artysty austriackiego, Gustav Klimt. Pocałunek "The Kiss" jest jego najsłynniejszym dziełem. Złoty okres twórczości Klimta przypadł na 1898 - 1909. W ciągu tych lat stworzył on swoje największe dzieła, włączając słynny obraz Pocałunek.

Klimt często dodawał złote płatki do swoich obrazów przez co stawały się one elegantsze, bardziej unikatowe i po prostu piękne. Poza obrazami Klimta, w muzeum można podziwiać inne arcydzieła od Baroku po współczesną fotografię. W sumie to nigdy specjalnie nie byłam fanką sztuki z okresu baroku. Chyba do momentu jak zobaczyłam obraz, "Samson's Revenge", w wykonaniu J. G. Platzer.

Obraz datowany jest na rok 1730/1740....i teraz pomyślcie o tym....wcześniej dla mnie ten obraz był..."jest OK, nic specjalnego"....ale potem zobaczyłam datę. Podziwiam ludzi, którzy bez współczesnej technologii potrafią odtworzyć obraz tak idealnie, że wygląda jak zdjęcie a nawet lepiej...jak grafika komputerowa. Niech podniesie rękę kto w dzisiejszych czasach potrafi namalować coś takiego.

Po muzeum przyszedł czas na zwiedzanie starego miasta....lubię zwiedzać miasta po raz drugi. Tym razem nie muszę iść na Sacher Torte czy pod budynek opery...tym razem mogę iść spokojnie do mojej ulubionej Katedry St. Stephan, i wypić piwko na ulicy Graben słuchając ulicznego grajka.

Dzień niby krótki a jak długi - szybko padłyśmy bo jutro wcześnie rano trzeba odebrać Darka z lotniska i ruszyć w drogę w dalsze zwiedzanie.

Read More