Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2020.07.09 Yellowstone National Park, WY (dzień 6)
Welcome to Silver Gate - dla nas to raczej pożegnanie. Nie do końca wyspani (bo materac był beznadziejny) ruszamy po raz kolejny do Yellowstone. Park Yellowstone można zwiedzić w trzy dni jak się chce tylko zobaczyć najważniejsze atrakcje turystyczne. Jeśli natomiast chcesz się zagłębić w lasy to jest też bardzo dużo szlaków górskich. W parku można też uprawiać różnego rodzaju sporty wodne a co mnie chyba najbardziej zdziwiło, można też łowić ryby.
Rzek i jezior to jest tu trochę - nie wiem natomiast jak to jest z rybami. Szkoda, że nie pojechał z nami kolega wędkarz bo byśmy pewnie mieli dobrą i świeżą kolację. My park Yellowstone zwiedzaliśmy jak zawodowi turyści czyli od punkty obserwacyjnego do punku. W Yellowstone nie ma wysokich gór ale za to jest dużo unikatowych gejzerów, gorących źródeł i innych geologicznych ciekawostek więc na tym się skupiliśmy. W górki to chętnie pójdziemy w parku Grand Teton.
Park Yellowstone można zwiedzić w 3 dni. Pierwszy dzień mieliśmy od punktu Maddison, przez Mammoth Hot Springs i Tower do Silver Gate. Drugi dzień skupiliśmy się na Maddison, Canyons i Lake Village. Natomiast na dziś został nam najbardziej popularny odcinek parku czyli od Maddison do Grant Village. Odcinek ten jest najbardziej popularny ze względu na Grand Prismatic Spring. Ale zanim tam dojedziemy musimy przejechać dolinę Lamar.
A tu jak zawsze dużo bizonów. Byliśmy przed 9 rano i potwierdziło się powiedzenie, że im wcześniej tym zwierzęta są bardziej aktywne. Bizony przebiegały przez drogę, chodziły, biegały, piły wodę - zupełnie inaczej niż w ciągu dnia gdzie wolą się nie ruszać.
Spełniło się Darka marzenie. Najpierw chciał zobaczyć w ogóle bizona, potem całe stado a na koniec stado przebiegające przez jezdnię. Obserwowalibyśmy i fotografowali dalej ale inny kierowca do nas zagadał i powiedział “dalej w dolinie jest całe stado wilków”. WOW - wilków to nam brakowało do kolekcji.
Przejechaliśmy dolinę ale wilków niestety nie widzieliśmy. Natomiast trochę dalej już w lesie zobaczyliśmy dużo samochodów zaparkowanych przy drodze. My też stanęliśmy, pytamy się co tam jest a tu misiu jest. Chodził sobie brązowy niedźwiedź. Na taką odległość mogłam go obserwować i robić mu zdjęcia. Szybko jednak uciekł ze słońca w chłodny busz więc i my wróciliśmy do auta i pojechaliśmy dalej.
Wilka udało nam się wypatrzyć troszkę dalej na bagnach. Ciekawe dlaczego był samotny. Wilki często występują w grupach ale może on tu czuje się bezpieczny i zdarzają się przypadki odizolowania. WOW - tyle zwierząt na jeden dzień. Na koniec się jeszcze kaczki załapały. A czemu nie?
Czas wrócić do zwiedzania gejzerów. Na początek odwiedziliśmy Fountain Paint Pots. Jest to obszar w parku, gdzie na trasie 1 km (0.5 miles) można zobaczyć prawie wszystkie termiczne zjawiska. Są tu gejzery, gorące źródła, fumarola i błotne wulkany (mudpots).
Wszystko było ciekawe choć “mudpots” najbardziej mnie zainteresowało. W błocie co jakiś czas pojawiała się bańka z powietrzem po czym pękała. I tak w kółko. Sprawiało to wrażenie jakiejś gry czy zabawy gdzie się jedno naciska a inne gdzie indziej wyskakuje.
Oczywiście były też piękne gorące źródła z niebieską wodą, i gejzery tryskające wodą z wnętrza ziemi. Jak tak się chodzi po tych deptakach, po tych terenach gdzie ciągle coś się gotuje, coś wypluwa, coś paruje to tylko sie człowiek zastanawia kiedy to wszystko wybuchnie. Dużo tego się nagromadziło pod ziemią i ciągle coś próbuje się wydostać.
W końcu dotarliśmy do Midway Geyser Basin ze słynnym i przepięknym kraterem Grand Prismatic Spring. Pewnie zdjęcie to wiele razy widzieliście w różnego rodzaju blogach i artykułach a dla mnie przyszedł czas wreszcie zobaczyć to na żywo.
Zanim jednak dojdzie się do Grand Prismatic to mija się Excelsior Geyser, kolejna “dziura” z przepiękną niebieską wodą i buchającą parą - niebieska woda znajduje się bardziej w szerokich, rozległych gejzerach, które wyglądają jak garnek z gotującą się wodą. Są też węższe gejzery i ze względu na mały otwór nie widać niebieskiej wody, za to wybuchają one częściej bo gotująca woda się podnosi i potrzebuje się wydostać na zewnątrz. Te węższe gejzery tryskają wodą nawet kilkanaście metrów do góry.
Rozległe gejzery nie plują wody do góry ale nadal z ziemi wydobywa się masa wody. Na przykład Grand Prismatic Spring „wypluwa” do rzeki około 5tys galonów (18 tys litrów) wody na minutę. Swoją sławę zdobył jednak nie przez wielkość czy moc ale przez wygląd. Jak to bywa w życiu wszystko jest oceniane po wyglądzie więc i Great Prismatic Spring zyskał sławę przez swoje kolory.
Podchodząc do niego przygotowanymi deptakami nie do końca widzi się jego kolory. Owszem jest dość kolorowo, ciekawa faktura ziemi no i oczywiście nieodłączny zapach siarki. Jednak jeśli naprawdę chce się zobaczyć to źródło w pełnej okazałości to polecam przejść się na pobliskie wzgórze. Trasa do wodospadu Mystic, przy czym w połowie odbija się na taras widokowy.
Dużo lepiej nie? A skąd w ogóle biorą się takie kolory? Wszystko dzięki słońcu. Dzięki minerałom zawartym w wodzie promienie słońca rozchodzą się po płaszczyźnie wody wydobywając z niej piękny niebieski kolor. Żółty kolor natomiast to bakterie. Różnego rodzaju bakterie i mikroorganizmy, które lubią ciepło (a wręcz nawet wrzątek), żyją na granicy gorącego źródła i ziemi. Często tworzą one swoisty krater i rozprzestrzeniają się na boki. Tak to właśnie natura tworzy najpiękniejsze kolory.
Grand Prismatic Spring jest jednym z tych obrazów, które chcesz zatrzymać w swojej pamięci na zawsze. Dobrze, że mamy aparaty i jest to możliwe. Następnym przystankiem na naszej trasie był gejzer Old Faithful. Jest to gejzer stożkowy i swoją sławę dostał dzięki regularności wybuchów. Tak naprawdę mógłby być tam zegar, który odlicza minuty do następnego wybuchu. Myśmy przyjechali dokładnie 5 minut przed jego wybuchem więc miejscówki w pierwszym rzędzie nie mieliśmy, ale za to nie musieliśmy czekać 1.5h. Czas pomiędzy wybuchami jest bowiem 90 minut a sam wybuch trwa niecałe pięć minut. Jednak w ciągu tych 5 minut gejzer może wypluć nawet do 32 tys litrów (8,400 galonów) wrzącej wody. Niesamowite ile energii jest we wnętrzu ziemi.
I na tym byśmy się pożegnali z parkiem Yellowstone. Teraz pora wrócić do Grand Teton, do jego oficjalnej części. Tym razem śpimy w Jackson, WY. Powrót do cywilizacji i miejmy nadzieję hotelu z lepszym materacem.
Udało się – dojechaliśmy do Jackson pod wieczór. Pokoik dużo większy niż nasza szopa w Silver Gate, miasteczko całkiem fajne – sześć ulic na krzyż ale na pizze można wyjść a i przejść się jest gdzie. My jednak potrzebowaliśmy spania. Po części ciągłe przebywanie na wysokości ok. 7tys feet (2100 m) robi swoje a po drugie mało snu w dwie poprzednie noce zrobiło swoje. Tak więc jutrzejszy dzień ma tytuł odsypianie – śpimy do 8 rano a potem na lajcie jakaś wycieczka nad jeziorko, gondolą na jakąś górkę i zleci. Trzeba nabrać sił na kolejny duży hike....ale to w sobotę!
2020.07.08 Yellowstone National Park, WY (dzień 5)
Jak często musisz w lipcu wstawać w środku nocy żeby podkręcić ogrzewanie? Śpiąc w Silver Gate, MT dosyć często. Mieścina położona jest wysoko w górach na wysokości 7,600 stóp (2,300 metrów), a w około są potężne, wysokie góry.
Spaliśmy w malutkim, drewnianym domku, który nie był dobrze izolowany. Zimne powietrze szybko ochłodziło pomieszczenie i żeby nie psikać w samolocie podczas epidemii Covid dodatkowe ogrzewanie było obowiązkowe.
Dzisiejszy dzień w większości spędziliśmy w samochodzie. Poranek w Montanie, a po południu w Parku Yellowstone w stanie Wyoming. Planując ten wyjazd wiele razy natknąłem się na ciekawe opisy drogi która dokładnie zaczyna się w miasteczku Silver Gate w którym właśnie śpimy.
Wielu z was na pewno słyszało o słynnej drodze #1 na Kalifornijskim wybrzeżu, albo o drodze #1 na Florydzie z Key Largo do Key West czy drogach w Acadia NP, albo Road To The Sun w Glacier NP. Nie wspomnę już o klasycznej drodze 66 z Chicago do Santa Monica w CA.
A kto z was zna albo przejechał Beartooth Highway na granicy Montany i Wyoming?
Mało znana i mało uczęszczana droga przez wielu jest uważana za jedną z najpiękniejszych dróg w Stanach. Prowadzi przez malowniczy, górzysty teren z najwyższym punktem 10,947 stóp (3,337 metrów). Długość wynosi 68 mil (110 km.).
Rano zapakowaliśmy się do naszego malucha i ruszyliśmy w górę. Obydwoje zastanawiając się czy ten malutki samochodzik da radę po tych górach. Do pokonania dzisiaj mamy 285mil (460km.) w większości górzysty teren.
Z tym samochodem (Ford EcoSport) to też było ciekawie. Mieliśmy zarezerwowany duży, amerykański Pick-up z potężnym silnikiem w Salt Lake City. Niestety ze względu na Covid nasze plany musiały być zmienione w ostatniej chwili i wylądowaliśmy w Montanie gdzie już większość samochodów była wynajęta. Ogólnie samochód jest OK na dwie osoby, ale jak by ktoś musiał siedzieć z tyłu to by miał fajnie.
Na początku droga szła w miarę płasko i po paru milach dojechaliśmy do Cooke City. Jest to malutkie miasteczko podobnego do Silver Gate. Może troszkę większe, bo ma stację benzynową i parę więcej punktów turystycznych.
Od Cooke City droga jeszcze wiodła wzdłuż rzeki Lake Creek aby następnie pomału wspinać się do góry. Jeśli ktoś lubi wędkować w ciszy i spokoju to polecam ten rejon. Widzieliśmy dużo miejsc a także rybaków przy drodze. Trzeba tylko pamiętać, że w tym rejonie jest potężna ilość Grizzly, wilków i innych ciekawych zwierząt. Oddalając się od samochodu trzeba pamiętać o gazie pieprzowym. Misie też lubią rybki.
Nie będę opisywał każdego zakrętu, bo było ich trochę. Droga szła łagodnie do góry przez las iglasty. Niestety poza paroma sarenkami i łosiami to za wiele zwierzyny nie widzieliśmy.
Gdzieś od wysokości 9,000 stóp (2,700 metrów) las zaczął ustępować wysokogórskim polanom. Droga zaczęła ostrymi serpentynami wić się stromiej do góry. Widoki stawały się coraz to lepsze, a wiatr coraz to silniejszy.
Wiało tak mocno, że wysiadając z samochodu trzeba było dobrze drzwi trzymać bo by chyba urwało. Do tego niska temperatura jak na lipiec, gdzieś 8-10C powodowało „przyjemny” chłodek.
Wyjechaliśmy na przełęcz BearTooth. Najwyższy punkt na tej drodze. Dobrze tu wiało, do tego stopnia, że postanowiliśmy nie wychodzić z samochodu. Porobić parę zdjęć przez uchylone okna i chwilę podziwiać widoki.
Tą drogą można dalej jechać w głąb Montany aż do miasteczka Red Lodge i dalej. Nie pojechaliśmy dalej w dół, bo za bardzo nie było czasu. Przed nami jeszcze setki kilometrów do pokonania. Podjechaliśmy jeszcze kawałek aby zobaczyć resort narciarski Beartooth Basin Summer Ski Area, ciężko to nazwać resortem, bo posiada jeden wyciąg orczykowy.
Natomiast jest to miejsce gdzie na nartach można jeździć do lata. W tym roku zamknęli ten „resort” parę dni temu, 4 lipca. Wiedziałem o tym wcześniej dlatego też nie zabrałem ze sobą butów narciarskich, jak rok temu.
Śniegu jeszcze było wystarczająco dużo żeby zrobić trochę zakrętów, ale niestety trzeba by podchodzić do góry. Wspinaczka w głębokim i mokrym śniegu w butach narciarskich na tej wysokości to sama przyjemność, prawda? Ale raczej nie dla ludzi którzy mieszkają nad oceanem.
Wróciliśmy do samochodu i zawróciliśmy w kierunku Parku Yellowstone. Przejechaliśmy przez nasze miasteczko Silver Gate i wjechaliśmy do parku jego północno-wschodnim wjazdem.
Na zwiedzanie Yellowstone mamy przewidziane 3 dni. Ja wiem, że jest to za mało na zaglądniecie w każdy zakamarek, ale wystarczająco dużo żeby „coś tam” zobaczyć. Zresztą nie planujemy robić w Yellowstone żadnych większych hików. Nie są one tak ciekawe i interesujące jak w sąsiadującym od południa parku Grand Teton, w którym to zamierzamy zabawić 5 dni.
Yellowstone słynie z dwóch rzeczy, gejzerów i zwierząt. Te pierwsze są łatwe do zwiedzenia i zobaczenia. Znajdują się blisko drogi i nigdzie nie uciekną. Z tymi drugimi to jest różnie. Albo ma się szczęście i zwierzaki cię polubią i będą pozowały do zdjęć, albo będą siedzieć głęboko w lasach z dala od ludzi.
Żeby zwiększyć szanse na zobaczenie ciekawych okazów zaciągnęliśmy języka z internetu i od park rangera. Największe szanse w lato są w dwóch potężnych dolinach, Hayden i Lamar. Także pora dnia ma duży wpływ na ich aktywność. W ciągu dnia większość z nich jest leniwa i leży gdzieś w wysokich trawach, albo w zagajnikach i za bardzo ich nie widać. Rano i wieczorem, to są pory dnia w których zwierzęta migrują albo polują.
Oczywiście pora roku też ma ogromny wpływ. Zimą jest zupełnie odwrotnie niż latem. Dni są krótkie i bardzo zimne z dużą ilością śniegu. Cały Yellowstone jest położony na płaskowyżu powyżej 2,000 metrów. W ciągu dnia zwierzęta się nagrzewają w słońcu i wychodzą na polany gdzie jest je łatwo wypatrzeć. Także po śladach na śniegu można określić co i kiedy tędy przechodziło.
Oczywiście już planujemy przyjechać tutaj zimą. Obok jest wielki resort narciarski Big Sky Montana. Parę dni temu przejeżdżaliśmy obok niego. Imponująco ta górka wygląda. Zastanawiam się dlaczego jeszcze go nie odwiedziłem. Plany już są. Zakupiłem bilet narciarki na następny sezon, Ikon Pass. Big Sky Montana jest na nim. Nartki w Montanie i zwierzaki w Wyoming. Zapowiada się ciekawa zima. Ktoś chętny?
Wracając do zwierząt.....
W rejonie Mammoth Hot Springs lekko pobłądziliśmy i wylądowaliśmy na Łosiu. Łoś nie zważał na nic tylko zajadał kwiatki z drzewa. Nie czekaliśmy do końca, ale patrząc z jakim smakiem je jadł, to pewnie zjadł je wszystkie.
Posuwając się dalej na południe parku dojechaliśmy do Grand Canyon of Yellowstone. Punktów gdzie można się zatrzymać jest wiele. My wybraliśmy Artist Point. Ponoć jest najładniejsze i z tego miejsca dużo artystów maluje swoje dzieła.
Głębokość kanionu robi wrażenie. Wiadomo, nie jest to Grand Canyon z Arizony, ale warte odwiedzenia.
Z tego punktu też dobrze widać dolny wodospad na rzece Yellowstone. Mając więcej czasu polecane jest parę hików w tym rejonie. Niestety my mamy w planie wieczorem odwiedzić dolinę Lamar i poszukać zwierzaków.
Wyjeżdżając Bizon chciał się pożegnać i wyszedł na drogę. Był tak blisko, że można go było prawie pogłaskać. Oczywiście nie jest to polecane, bo zwierze może czuć się zagrożone i ono „troszkę” więcej waży niż człowiek.
Pożegnaliśmy się z lokalnym i ruszyliśmy w kierunku Lake Village. Po drodze jeszcze odwiedziliśmy wulkan błotny.
Może nie jest to najbardziej odwiedzane miejsce w parku, ale ciekawe. Wygląda jak wielki gar gęstej zupy która się gotuje na małym ogniu. Ogień pewnie nie jest mały, bo większość Yellowstone (9,000 km²) jest na nim podgrzewana.
Dojechaliśmy do jeziora Yellowstone. Potężne i wielkie to jezioro, 350 km². Jest to największe jezioro w Ameryce Północnej położone powyżej 2,000 metrów n.p.m. W zimie całe zamarza, a grubość lodu przekracza metr. Widać tutaj dużo samochodów z przyczepami na których są wielkie łodzie. Nasz mały samochodzik na pewno by nie uciągnął przyczepy po tych górach, więc zostało nam tylko oglądanie jeziora z brzegu.
Zbliżała się godzina 18. Głodni (tylko po śniadaniu) wstąpiliśmy do lokalnej knajpy w Lake Village. Jedzenie można tylko było zamówić na wynos. Dobrze się składało, bo taki też mieliśmy zamiar. Dobre hamburgery z lokalnej zwierzyny z chłodnym piwkiem z widokiem na jezioro i zwierzaki! Czego więcej oczekiwać...
Prawie wszystko dopisało....było chłodne piwko, piękny widok na jezioro, zwierzaki też przyszły... tylko z tymi dobrymi hamburgerami trochę przesadziłem. No cóż nie można mieć wszystkiego. Moje jeszcze jakoś smakowały, można powiedzieć, że lepsza wersja McDonald's. Natomiast Ilonka postawiła na kurczaka. Pisało, że naturalny... chyba naturalnie to on był sprasowany przez bizona. Bo kurczak wyglądał jak sprasowany papier i tak też smakował.
Po kolacji przyszedł czas na Lamar Valley. Do początku doliny, która się ciągnie ponad 30 kilometrów mieliśmy 110 kilometrów. Dobrze, że jest lipiec i jasno jest do minimum 21 godziny, więc mieliśmy akurat czas żeby tam dojechać.
Za szybko nie można było jechać. Po pierwsze już jest wieczór i zwierzęta wychodzą na drogę, a po drugie ciągle zwalniasz albo się zatrzymujesz żeby je oglądać.
Około 20:30 wjechaliśmy w dolinę Lamar która przywitała nas setkami bizonów. Takiej ilości ludzi z profesjonalnymi lornetkami i aparatami z obiektywami długości prawie mojej ręki to ja dawno nie widziałem.
Ilonka wyciągnęła swój sprzęt, ja moją kamerkę i zaczęliśmy się bawić. Spędziliśmy chyba dobre 30 minut obserwując bizony. Zwierzęta biegały, walczyły, bawiły się.... cokolwiek tylko chcieliśmy.
Kiedyś zrobimy album i film to wstawimy na bloga.
Do naszej malutkiej chatki w Silver Gate wróciliśmy jak już było ciemno. Niestety lokalny sklep który miał drzewo na ognisko już był zamknięty, a jakoś nie mieliśmy odwagi iść do pobliskiego lasu po patyki.
Zmęczeni po całym dniu wielkich wrażeń i setek kilometrów za kierownicą padliśmy do naszego krótkiego łóżka i szybko zasnęliśmy.
W nocy Ilonka mnie parę razy budziła i mówiła, że słyszy odgłosy na zewnątrz. Jakoś nie miałem odwagi wyjść na zewnątrz i sprawdzić. Chyba za mało whiskey wypiłem tego wieczoru.....
2020.07.07 Yellowstone National Park, WY (dzień 4)
Dzisiejszy dzień będzie pod tytułem “nigdy w życiu…”. Ile z was mówiło sobie... „ja to nigdy tego nie zrobię, ja to nigdy tam nie pojadę..”. Na pewno każdy ma coś takiego na swoim koncie. Ja już wiele razy przekonałam się i zrozumiałam powiedzenie „Nigdy nie mów nigdy...”.
Tak więc nigdy nie ciągnęło mnie do Montany, słyszałam, że jest to przepiękny stan, że ludzie żyją tu jakby się świat zatrzymał. Słyszałam też opowieści o tym jak najbliższy sąsiad jest parę kilometrów od ciebie a misiów to jest tu więcej niż przypadków COVID-a. Głównie przez te misie Montana nie była w czołówce stanów, które chciałam odwiedzić. Jednak od słowa do słowa właśnie siedzę w Montanie, w miasteczku Silver Gate, gdzie populacja to 140 ludzi (wg. Census 2000). „Miasteczko” ma dwie ulice na krzyż i na dzień dobry Pani w recepcji nam powiedziała: „Jak chcesz się przejść w około domku to jak najbardziej, chodź gdzie chcesz ale weź ze sobą spray na misie.” - Niezłe powitanie, nie?
Tak więc po takim przywitaniu, siedząc przy ognisku, pisząc bloga zastanawiam się kiedy odwiedzi nas miś i jak to się stało, że ja tu wylądowałam. W samym środku niczego... a może właśnie w samym środku wszystkiego.
A jak się tu znalazłam - jak zwykle jedna rzecz doprowadziła do kolejnej. Ja wymyśliłam wakacje w Grand Teton i Wyoming. Darek dodał do tego Yellowstone, bo przecież jesteśmy tak blisko. No to ja dodałam do tego nocleg zaraz przy bramie wjazdowej do parku, padło na Silver Gate. A na koniec Darek wybrał domek z miejscem na ognisko. Fajny domek mamy, nie?
Po spędzeniu trzech nocy w zachodniej części parku Grand Teton, postanowiliśmy zmienić lokalizację. Skoro nigdy nie byłam w najstarszym parku w stanach, Yellowstone, to okazja była sama w sobie. Do tego park Yellowstone jest bardzo blisko (w zasadzie to graniczy) z parkiem Grand Teton.
Takiej okazji nie można przegapić i po spakowaniu naszego „super” autka (amerykańskiej wersji Fiata 126p) ruszyliśmy w drogę na północ do miasteczka West Yellowstone. Oczywiście, żeby wjechać do parku trzeba mieć roczny pas na wszystkie parki albo jednorazową przepustkę, która jest na 7 dni. My zakupiliśmy roczny pas. Skoro wjazd do jednego parku to $35 a roczny pas to $80 to matematyka jest prosta i wychodzi, że przy dwóch parkach już się bardzo mało dopłaca. A skoro Europa mówi, że nie chce turystów z USA to my będziemy zwiedzać Stany więc kto wie co jeszcze się pojawi w naszych planach – może Oregon i Crater Lake we wrześniu...Ktoś chętny?
Kolejka do wjazdu była dość duża – a podobno nie wolno podróżować. Hmmm... chyba tylko Nowy Jork jest jakiś taki przeczulony. Kolejka do wjazdu, kolejki na parkingi a do tego rejestracje z całego kraju – jaki COVID???
Pani w informacji rozpisała nam atrakcje na trzy dni. W pierwszy dzień mieliśmy przejechać od West Yellowstone do Mammoth Hot Springs (gorących źródeł). Prawda jest taka, że mieliśmy przejechać dalej bo przecież mieszkamy w Silver Gate.
Park Yellowstone słynie z wulkanów i gejzerów, swoją geologię zawdzięcza, wulkanowi Yellowstone położonym oczywiście pod parkiem. Mega wulkany wybuchają co kilkaset tysięcy lat. Jeśli kiedyś dojdzie do tego wybuchu to nie dość, że cały park wybuchnie to ilość pyłu wulkanicznego będzie tak potężna, że zakryje słońce na kilka lat. A jak wiadomo człowiek bez słońca nie przeżyje.
Jak się jeździ po parku to non-stop coś dymi, coś pluje, coś bulgocze, coś się gotuje. A zapach siarki też nie jest niczym nowym. Tak więc naprawdę czuje się, że stąpamy po cienkim gruncie. Taki cienki grunt można znaleźć w Norris Geyser. Jest to najcieplejszy, najbardziej kwaskowy i najbardziej dynamiczny gejzer w Yellowstone.
Oczywiście jak przystało na Park Narodowy wszystko jest ładnie przygotowane i chodzi się po wyznaczonych deptakach. Szybko jednak można zapomnieć o cywilizacji i poczuć się jak na innej planecie. Jak to się dzieje, że świat jest tak różnoraki i różno kolorowy – piękny jest ten niebieski kolor nie?
A skąd się bierze ten niebieski kolor? Parę rzeczy się na to składa. Po pierwsze woda jest super gorąca więc żadne mikroorganizmy tam nie mieszkają więc woda jest idealnie czysta. Po drugie to słońce odbija się od tafli wody wydobywając piękny niebieski kolor - podobnie jak się dzieje, że niebo jest niebieskie.
Porcelain basin czyli mniej zarośniętą ale mniejszą nizinę można obejść w 20 minut. Nam oczywiście zajęło to ponad 30 minut bo trzeba było zrobić zdjęcie pod każdym kątem, każdej rzeczy. Idzie się bardzo przyjemnie i można iść w każdym wieku, bo trasa jest bardzo łatwa.
Co jakiś czas wybuchają gejzery i plują wodą na każdego w okolicy. Nam się raz dostało wodą po twarzy. Gejzerów nie przewidzisz i akurat to co myśmy widzieli wybuchło w miarę blisko nas ale nie był to jakiś wysoki wybuch. Może jeszcze uda nam się zobaczyć wysokie wybuchy w innych częściach parku.
Będąc w gejzerze Norris można przejść się jeszcze wokół Back Basin. Ponieważ nizina ta jest bardziej porośnięta drzewami to nie widać tak efektownie gejzerów a bardziej wygląda to jak dymiąca ziemia, i tylko widać dym przebijający się między drzewami.
Jeśli jednak interesuje cię para wodna to polecam Roaring Mountain. Trzeba jednak mieć szczęście aby góra puściła dym. Przy nas nie chciała puścić pary ale podobno jak zaczyna dymić to góra wydaje dźwięk, który można słyszeć nawet cztery mile (6 km) dalej.
My nie doczekaliśmy się wybuchu ale bizony wyglądały jakby cały czas czekały. Koło Roaring Mountain spotkaliśmy dwa bizony siedzące sobie spokojnie w trawie. Były to nasze pierwsze bizony więc poświęciliśmy trochę czasu na obfotografowanie ich. Szybko się jednak przekonaliśmy, że bizony zwane też buffalo są tu dość popularne i można je spotkać prawie wszędzie. Czasem bliżej, czasem dalej ale non-stop jakiegoś się widzi.
Bizony były mało aktywne więc ruszyliśmy w drogę do następnej atrakcji – Mammoth Hot Springs. Formacja skalna powstała tysiące lat temu jak ciepła woda ochładzała się i zostawiała wapień budując tarasy skalne. Ciepła woda w Mommoth Hot Springs pochodzi z Norris Geyser i przepływa podziemnymi tunelami. Oczywiście stworzonymi przez naturę. Bardzo lubię parki które na każdym kroku mają coś nowego, unikatowego i jakby z kosmosu do zaoferowania. Tym razem deptakami obeszliśmy gorące źródła Mammoth. Nie myślcie, że można się w nich kąpać. Pomimo, że schodzą one prosto do miasteczka o tej samej nazwie a na dole jest hotel który przypomina sanatorium to wspomniane gorące źródła są bardziej geologiczną ciekawostką, niż dostępną przyjemnością.
Dla mnie przyjemność była bo znów można było fotografować coś nowego. Z jednej strony suche tereny pokryte solą i spalonymi drzewami a z drugiej parujące, gotujące się wody o idealnie niebieskim kolorze.
Tu już było dużo więcej ludzi i nawet się zastanawialiśmy skąd się oni wzięli. Na górze parking był dość mały a tu wyglądało jakby prawie autokary przyjeżdżały. Dopiero jak zjechaliśmy do miasteczka, zobaczyliśmy dużo większy parking, zastawiony po brzegi. Tak więc jak uda wam się znaleźć miejsce na górnym parkingu to zdecydowanie polecam. Bliżej do źródeł a i ludzi mniej.
Mammoth Hot Springs znajduje się w północno-zachodnim rogu parku. My natomiast śpimy koło północno-wschodniego wjazdu. Tak więc od Mammoth pojechaliśmy w kierunku doliny Lamar. Było nam to nawet na rękę bo podobno w dolinie tej jest dużo zwierząt więc mieliśmy nadzieję na fajne lokalne safari.
Udało nam się zobaczyć bizony i to nawet dość blisko. W większości przypadków były to samotne osobniki (prawdopodobnie samce), które przy drodze zajadały trawę. Podekscytowani, że widzimy największego ssaka lądowego pstrykaliśmy zdjęcia jak opętani.
Dolina sama w sobie też jest przepiękna. Niesamowite ile oni mają tu terenów. Tak sobie pomyślałam, że skoro misie i wilki mają tak ogromne tereny to po co mają się zbliżać do człowieka. Na wschodnim wybrzeżu, sprawa wygląda trochę inaczej bo mają limitowane tereny więc często są bliżej ludzi. Miejmy nadzieję, że moja teoria się sprawdzi i żadnego misia nie spotkam na tym wyjeździe.
W końcu po zrobieniu 200 mil (320 km) dojechaliśmy do Silver Gate. I takim oto sposobem wylądowaliśmy w „szopie” jak to Darek nazywa. Wylądowaliśmy w małym domku gdzie musisz zginać kolana jak chcesz zobaczyć sie w lustrze, gdzie chleb chowamy do lodówki turystycznej, żeby myszki nie zjadły, gdzie łóżko było tak małe, że nogi nam spadały – nie mówiąc, że nie wygodne. Ale jednocześnie zajechaliśmy do chatki, która ma ognisko z pięknym widokiem na góry, gdzie podobno zwierzęta chodzą po okolicznych lasach i gajach, i gdzie widać miliony gwiazd podnosząc tylko wzrok do góry.
Samo miasteczko Silver Gate nie ma wiele do zaoferowania. Ale za to w około ma bardzo dużo do zaoferowania. Jest na granicy parku Yellowstone, jest przy wjeździe na jedną z najpiękniejszych dróg w Stanach – Beartooth Highway, i otoczone jest pięknymi górkami. Życie w tym miasteczku nie jest do końca dla nas mieszczuchów, ale lokalni ludzie wyglądają tu na bardzo szczęśliwych. I tak właśnie wylądowałam przy ognisku, w środku Montany pośrodku wszystkiego.