Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2014.11.26 Mediolan, Włochy (dzień 4)
Ostatni dzień naszej rodzinnej wycieczki i nasz ostatni punkt podróży – Mediolan. Doświadczeni już w podróżach kolejowych tym razem bez większych problemów kupiliśmy bilety i ruszyliśmy podbijać Mediolan. Kolejną stolicę mody. Znamy już Paryż, Nowy Jork i Londyn. Został nam tylko Mediolan do kompletu.
Pociąg był znacznie lepszy od wczorajszego w Alpy, był znacznie nowszy, piętrowy, miał monitory, szybszy (jechał 150 km/h), ale oczywiście brakowało mu wiele do japońskich superekspresów. Po około 50 minutach dotarliśmy na dworzec centralny, który sam w sobie jest zabytkiem. Otwarty w 1931 roku budynek zaprojektowany był przez Ulisse Stacchini, który również projektował Dworzec Główny w Washington DC.
Z dworca głównego prosto uderzyliśmy na Zamek w Mediolanie (Zamek Sforza). Jest to jedna z większych budowli obronnych w Europie, która została wybudowana w 15 wieku. Sam zamek dostępny jest bezpłatnie. Na zamku jest również wiele muzeów, które zapewne są warte zobaczenia ale skoro mieliśmy tylko jeden dzień na zwiedzanie Mediolanu musieliśmy oszczędzać czas i woleliśmy nie tracić go na muzea. Z tego co widzieliśmy to nasz krakowski Wawel jest okazalszy.
Dość nową atrakcją w Mediolanie (od 2010 roku) jest rzeźba pod Giełdą Papierów Wartościowych. Zdjęcie mówi wiele za siebie....
Rzeźba ma tytuł L.O.V.E i oznacza „z miłości do Mediolanu”. Artysta, Maurizio Cattelan, początkowo postawił ją tam jako prowokację na krótki czas. Maurizio stwierdził jednak, że jeśli rząd zgodzi się na pozostawienie rzeźby na dłużej to on ją podaruje miastu z miłości do miasta. Tak więc rzeźba stoi, przyciąga turystów, wzbudza kontrowersje i uśmiech na twarzach turystów.
Jednak największą atrakcją Mediolanu (zdecydowanie polecamy) jest Katedra. Zanim jednak tam doszliśmy spod giełdy minęliśmy Teatr La Scala. My nie jesteśmy dużymi znawcami opery tak więc nie spędziliśmy tam dużo czasu. Z teatru do Katedry jest 5 minut drogi....albo dłużej jeśli ktoś zdecyduje się na zakupy w słynnej galerii handlowej, Galleria Vittorio Emanuele II. Jest to jedna z najstarszych (jak i chyba najdroższych) galerii handlowych na świecie. Oczywiście opanowana została przez największe sklepy takie jak Louis Vuitton, Svarowski, Versace itp.
Architektonicznie obiekt zdecydowanie warty zobaczenia. Wygląda jak zwykła ulica tylko zamiast asfaltu jest piękna posadzka a wszystko pokryte jest szklaną kopułą.
No i wreszcie przyszedł czas na główną atrakcję, Katedra. Pierwotnie myśleliśmy...ehh....katedra jak katedra ale szybko okazało się jak w wielkim jesteśmy błędzie. Bilet za 11 EUR gwarantuje wejście na taras katedry jak i w podziemia. Wpierw poszliśmy zwiedzać podziemia gdzie są ruiny starych kościołów, grobów i chrzcielnicy. Podobno bardzo wiele monet zostało znalezionych w tych wykopaliskach. Dlaczego ich było tak wiele jest kilka teorii:
1) ludzie bywali chowani ze swoim majątkiem
2) monety dodawało się zmarłym aby przekupić osobę która decyduje gdzie idzie zmarły
3) po prostu na szczęście
Jaka jest prawda to pewnie nigdy się nie dowiemy.
Katedra (Duomo) jest piątą co do wielkości (jeśli chodzi o powierzchnie) katedrą na Świecie. Budowa, która zajęła 600 lat została ukończona w roku 1965 roku. Aż trudno uwierzyć, że w podziemiach są ruiny z III wieku. Szczerze, na to co widzieliśmy 600 lat to i tak szybko. Niesamowicie wiele pracy musiało kosztować dopracowanie wszystkich szczegółów, rzeźb i innych zdobień. Tam są setki rzeźb przedstawiających świętych i inne symbole religijne. Z zewnątrz katedra robi duże wrażenie ale to co zobaczyliśmy po wyjściu na górę to przerosło nasze oczekiwania.
Na taras widokowy można wyjść po schodach albo wyjechać windą. My wybraliśmy wersję trudniejszą – schody. Musieliśmy zrzucić pizzę i carbonarę, którą mieliśmy na lunch. Taras na katedrze to nie tylko balkon na około, można również przespacerować się po dachu. Byliśmy w szoku, ze można tak swobodnie chodzić prawie wszędzie po dachu tej wspanialej katedry i podziwiać to arcydzieło. Niesamowite, ze tak bardzo się starali ozdobić górę katedry, która w tamtych czasach prawdopodobnie nie była dostępna dla przeciętnego człowieka. Prawdopodobnie chcieli zaimponować Bogu. Szczerze to nie wiem jak opisać to doświadczenie. Ja uwielbiam architekturę i czułam się tam jak ryba w wodzie pstrykając zdjęcie po zdjęciu. To jest nie wyobrażalne jak w tamtych czasach ludzie mogli wybudować coś tak wspaniałego, doskonałego, po prostu powalającego. Tam są setki tysięcy rożnego rodzaju detali wykutych w kamieniu, które dopiero widać z dachu.
Pamiętajmy, że w tamtych czasach ludzie nie mieli prawie żadnej technologii i prawie wszystko jest ręczną robotą. Patrząc na taką katedrę i współczesne budynki zdajemy sobie sprawę jak utalentowani ludzie byli w przeszłości. Oczywiście dzisiejsze największe budynki robią wrażenie również ale współczesna architektura tworzy się w głowach ludzi a potem to gównie maszyny i technologie. W 16 wieku to było nic innego jak ludzka ciężka praca.
Tak więc przyszedł czas powiedzieć Arrivederci Italy. Bardzo krótki, intensywny ale wspaniały wyjazd z rodzicami zakończyliśmy wspaniałą kolacją. Było wiele ciekawych potraw (zając, zupa z czegoś, pasztet.....też do końca nie wiemy z czego) no i oczywiście Prosecco, Grappa, jakaś cytrynowa włoska nalewka i parę butelek Barbera D'Asti DOCG. Ale jednak najsłodszą częścią wieczoru było Tiramisu.....i tym sposobem moja lista do zaliczenia, jedzenia we Włoszech oficjalnie zamknięta.
Jutro leniuchujemy i ewentualnie robimy ostatnie zakupy serów i innych smakołyków na świątecznym straganie. Przygody ciąg dalszy nastąpi w Krakowie.
2014.11.25 Jezioro Como, Włochy (dzień 3)
Dwa największe spece od pogody czyli Szeryf (Darka tata) i Darek stwierdzili, że dziś będzie najlepszy dzień na wycieczkę nad jezioro Como. Bardzo słynne miejsce...parę osób jak i zdjęcia w Internecie powiedziały nam, że rejon ten jest bardzo piękny i warty zobaczenia. Tak więc wylądował on na naszej liście „TO DO” we Włoszech. Jezioro Como jest tak sławne, że nawet w serialu „Breaking Bad” główny bohater planuje tam pojechać na wakacje.
Tak więc po pysznym hotelowym śniadaniu, ruszyliśmy na stację kolejową. Tak na marginesie na śniadanie była między innymi Panna Cota tak więc kolejna potrawa z mojej listy została zaliczona.
Jako środek transportu wybraliśmy pociąg. Po pierwsze na grupę sześcio-osobową trzeba by wypożyczyć dwa samochody, Po drugie pociąg jest tańszy a po trzecie i najważniejsze jest szybszy.
Przygody Amerykanina w Europie ciąg dalszy. Darek był zaskoczony, że nie można tu kupić biletu na pociąg w automacie bez podawania PINu. No tak Europa, dużo bardziej chroni transakcje kartami kredytowymi i nie można ich używać bez podstawowych zabezpieczeń. W Ameryce karty są mało pilnowane i zabezpieczane ale kto by się tym przejmował skoro właściciel karty nie ponosi żadnej odpowiedzialności za fałszywe transakcje.
Na szczęście ja mam pamięć do cyferek więc udało nam się kupić bilety i wsiąść do właściwego pociągu. Znalezienie właściwego pociągu jest możliwe tylko po numerze toru na który wjeżdża. Pociągi jakimi jechaliśmy do Lecco a potem do Varenny były w większości pokryte graffiti i nie posiadały żadnych tabliczek informacyjnych gdzie docelowo jadą. Naszym celem była Varenna ale aby tam dotrzeć należy przesiąść się w Lecco i stamtąd wziąć pociąg do Varenny. W środku pociągi już nie były tak brudne jak na zewnątrz...no może toalety wymagały większego zadbania gdyż przypominają toalety z polskich starych pociągów podmiejskich.
Po 1,5h jazdy pociągiem dotarliśmy do Varenny. Miasteczko od razu przypadło nam do gustu. Piękne góry (Alpy) wchodzące do jeziora Como i małe miasteczka z uroczymi wąskimi uliczkami. Darek był wdzięczny, że nie mieliśmy auta bo parkowanie w tych ciasnych uliczkach jest prawie nie możliwe. Od razu przypomniał nam się film Włoska Robota i sławetna scena z mini Cooperami.
Miasto Varenna jak i inne miasteczka leżące przy jeziorze Como o tej porze roku było dość wymarłe. Większość restauracji, kawiarni i sklepów była zamknięta. Wiele też mieszkań czy domów wyglądało jakby zostały zamknięte na zimowy sezon. Troszke mnie to zdziwiło gdyż jak na koniec listopada wcale tam nie było tak zimno a gdzie nie gdzie nawet widzieliśmy palmy czyli raczej nie mają tu srogich zim. Temperatury tu w późnej jesieni nadal są na plusie między 10 a 15C.
Nie mogliśmy zobaczyć największych atrakcji miasta jakimi jest zamek i wille więc troszkę pospacerowaliśmy po miasteczku, wstąpiliśmy do małej lokalnej kafejki na kawę i piwo i ruszyliśmy dalej w drogę do miasteczka Bellagio.
Z Varenny do Bellagio jedzie się promem 15 minut, który sam w sobie jest atrakcją, można sfotografować oba miasta z jeziora.
Bellagio jest pięknie położone na samym końcu półwyspu rozdzielającego lewą i prawą część jeziora Como. Z miasteczka widać przepiekne Alpy co tylko dodaje uroku już pięknemu miasteczku. Miejsce to jest głównym centrum turystyki w rejonie Como.
Bellagio początkowo było małą wioską rybacką, która szybko zyskała popularność wśród władców Austrii i Rzymu. Dzięki temu miasto rozrosło się w przepiękny kurort turystyczny z bogatymi willami, hotelami, mnóstwem sklepów i restauracji.
Nadal wiele się tu buduje i remontuje. Miasto samo w sobie nie jest tak wymarłe jak Varenna, choć widać, że część biznesów została zamknięta na sezon zimowy. Po zjedzeniu przepysznego późnego lunchu (wczesnego obiadu) i wypicu wina Montepulciano ruszyliśmy na wzgórze miasta aby spalić kalorie. Już wiem czemu włosi są tacy szczupli pomimo że ciągle jedzą tylko pizzę i makaron. Większość małych miasteczek położona jest na zboczach gór więc wąskie, ostro wijące się do góry uliczki to standard.
Dzień dobiegał końca tak więc i nasza wycieczka. W powrotnej stronie płynąc promem mieliśmy szczęście i mogliśmy podziwiać wspaniały zachód słońca na jeziorze Como.
Na zakończenie tego wspaniałego dnia odwiedziliśmy świąteczne stragany które są po drodze z dworca w Bergamo do naszego hotelu. Poza przepysznym grzanym winem postanowiliśmy spróbować również paru lokalnych wyrobów. Zwłaszcza urzekły nas sery i szynka parmeńska.
2014.11.24 Bergamo, Włochy (dzień 2)
Największą atrakcją dzisiejszego dnia jest lot Ryanairem do Bergamo we Włoszech. Można wiele w życiu latać ale Ryanair pozostanie Ryanairem. Tak więc Darek po raz pierwszy w życiu postanowił poddać się tej przygodzie i po wejściu na pokład samolotu stwierdził „czuje się jak w roller-costerze”. W sumie to prawda, miejsca tak mało jak na roller-costerze, pasy lepiej mieć mocno zapięte a żółte siedzenia zwiększają to wrażenie.
I znów dostaliśmy upgrade, dlatego, że jesteśmy fajni. Tym razem upgrade polegał na Priority Boarding. Dzięki temu udało nam się schować bagaże podręczne.....z tym może być ciężko na pokład samolotu wchodzi 180 ludzi i tylko 90 bagaży podręcznych. Dlaczego lot Ryanairem jest taką wielką przygodą? Nie chodzi już o to że musisz za wszystko płacić, bagaż, napoje, jedzenie to standard. Kolejna różnica między europejskimi najtańszymi liniami lotniczymi a najtańszymi amerykańskimi liniami lotniczymi jest taka, że zrobienie check-in na lotnisku kosztuje 50 EUR a jak zapomnisz wydrukować sobie w domu Boarding Pass to jeszcze doliczą Ci 10 EUR. Ale tak to bywa jak bilet kosztuje niewielkie pieniądze.
Nasz upgrade polegał również na dostaniu całego ostatniego rzędu. Pierwsza reakcja była, że głupio bo się siedzenia nie rozkładają. Dopóki nie okazało się, że w żadnym rzędzie nie jest to możliwe....Jeszcze tylko 1,5h i będziemy na ziemi. Dobrze, że przynajmniej nasz hotel nie jest kapsułą i będziemy mogli rozprostować nogi.
Jak to się Daruś przekonał podróż Ryanairem nie jest taka straszna jak to opisują i wcale mu nie urósł nos jak o tym mówił....czyli nie kłamał jak Pinokio.
Pinokio jest symbolem Włoch, jak już zdążyliśmy się przekonać poznając Bergamo. Bergamo jest średnim miasteczkiem (120 tys. mieszkańców) położonym tylko 15 minut drogi autobusem od lotniska. Ze względu na bliskość lotniska ale także jego piękno wybraliśmy je jako naszą bazę wypadową i spędzimy tu kolejne 3 noce. Nie tylko my uznaliśmy to miasto za warte odwiedzenia, podobnie myśli większość ludzi gdyż jest to drugie najczęściej odwiedzane miasto w Lombardii (po Mediolanie). W Bergamo zatrzymaliśmy się w hotelu NH, bardzo fajnym hotelu znajdującym się w centrum miasta. Tak więc, nie tracąc czasu w hotelu od razu zaopatrzeni w 72h bilety autobusowe ruszyliśmy na Citta Alta czyli Stare Miasto. Citta Alta jest położona na wzgórzu w północnej części miasta Bergamo. Niedaleko za murami Starego Miasta zaczynają się już Alpy...ale my tam będziemy dopiero jutro.
Do Citta Alta można się dostać prawie każdym znanym środkiem transportu. Można tam wyjechać kolejką zębatą (na co się zdecydowaliśmy), autobusem, samochodem albo po prostu na nogach (ten środek transportu wybraliśmy w drodze powrotnej). Jest to stare miasto z masą małych uliczek. Gdzieniegdzie można spotkać jeszcze stary zakład kowala, bibliotekę czy oczywiście zabytkowe kościoły. Nie wiele ludzi było w górnej części miasta co tym bardziej dodawało uroku i miło chodziło się bo wybrukowanych kocimi łbami uliczkach.
Zdziwiła nas tylko mała ilość restauracji czy różnego rodzaju pubów. Może koszty wynajmu ich przerażają albo po prostu większość budynków jest już zajęta przez Uniwersytet Bergamo. Udało nam się jednak znaleźć Polski akcent.
W ogóle bardzo dużo Polaków spotkaliśmy w Bergamo. Widać było, że to turyści. Zastanawiamy się tylko czy to bliskość lotniska na którym ląduje Ryanair czy po prostu chęć zwiedzania ich tu przywiodła. Myślę, że obie rzeczy po trochu.
Zwiedzając miasto zastał nas zmierzch co tylko dodało uroku tej już i tak cudownej dzielnicy. Z murów okrążających miasto rozpościera się widok na całe miasto Bergamo. Aż trudno uwierzyć, że jest ono tak duże.
Jak już wspomniałam w drodze powrotnej wybraliśmy ścieżkę w dół i tu nasze zaskoczenie.....kamieniste schody, które wiły się w dół sprawiały wrażenie jakbyś wchodził do tajemniczego ogrodu. Mam nadzieję, że zdjęcie choć w połowie oddaje piękno tego „deptaku”.
Dzień zakończyliśmy na kolacji.....co innego mogliśmy wybrać jak nie pizzę....szukaliśmy restauracji dość długo gdyż jak się okazało większość miejsc jest zamknięta w poniedziałki albo otwierają dopiero o 7 wieczorem. Pomimo, że było przed 7 udało nam się znaleźć bardzo przytulne miejsce Pasti Frulli Geleria. Wreszcie spróbowałam prawdziwej włoskiej pizzy...pierwsze wrażenie bardzo pozytywne....następne na mojej liście jest Spaghetti Carbonara, Panna Cota i oczywiście Tiramisu....