Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2015.07.17-19 Finger Lakes, NY
Amerykanom nie wiele wyszło w życiu, zwłaszcza jeśli chodzi o politykę dni wolnych, ale wyszły in Summer Fridays. Idea pracy tylko pól dnia w piątki w okresie letnim staje się coraz bardziej popularna. Niektóre firmy dają swoim pracownikom każdy piątek wolny, a niektóre tylko 1-2 razy w miesiącu. Amerykanie jako jedna z niewielu gospodarek na świecie nie ma obowiązku dawać swoim pracownikom żadnych dni wolnych. Wszystko włącznie z macierzyńskim to jest tylko i wyłącznie dobra wola pracodawcy. Chciałam tu jeszcze dodać że Amerykanie nie biorą wiele dni wolnych i pomimo, że czasem mają 20 dni płatnych wakacji zużywają 10-15 w ciągu roku. Summer Friday jest chyba jednak bardziej popularny, widać to po korkach jakie są w każdy letni weekend. Mamy wrażenie, że coraz więcej ludzi opuszcza miasto latem.
Tak wiec po ok. 2h jazdy w korkach i przejechaniu tylko 40 mil wreszcie mogliśmy cieszyć się z Summer Friday, z jazdy i czekającej nas przygody z Finger Lakes. Ten weekend planowaliśmy spędzić z naszymi przyjaciółmi, którzy bardzo lubią winka, więc naturalnym wyborem okazał się rejon Finger Lakes, który bardzo nam się spodobał (byliśmy tu niecałe dwa miesiące temu)
Watkins Glen, miasteczko do którego jechaliśmy znajduje się ok. 4.5h od Nowego Jorku (250 mil). Nam droga oczywiście zajęła dyzo więcej. Masa ludzi wyjeżdżających na weekendy, tanie ceny paliwa na pewno nie pomagają w zmniejszeniu korków, ale dlaczego Amerykanie puszczają większość autostrad przez miasta to już nie wiemy. Większość transportu na wschodnim wybrzeżu z północy na południe używa autostrady 95, która oczywiście przechodzi przez miasto Nowy Jork. Tak jakby nie można było zrobić jakiejś obwodnicy żeby odciążyć to i tak już przepełnione miasto. Ostatnio jeździliśmy po Hiszpanii, która gospodarczo jest za Stanami ale żeby wjechać z autostrady do miasta trzeba jechać kawałek od zjazdu. Co sprawia, że tiry jeżdżą dalej od miasta i nie robią się duże korki na autostradach.
W końcu dotarliśmy na kemping Watkins Glen. Jest to chyba największy na jakim do tej pory byliśmy, ma 305 pól na namioty. Położony w samym środku parku stanowego Watkins Glen. Nam kemping się bardzo spodobał. Czyściutkie toalety, ładnie położy, dla chętnych pełno placów zabaw jak i duży basen. Gdyby nie komary to wszystko byłoby idealnie.
Nasi kochani przyjaciele przywitali nas na kempingu przepyszną kolacją. Serwowali Pork Chops, Kansas Cut a'la Beatka (przepyszna wieprzowinka).
A potem to jak zwykle polaków długie dyskusje przy ognisku....i do spania w nowym namiocie. Jak już wiecie ze wcześniejszych wpisów, jesteśmy na etapie kupowania namiotu. Tym razem do testowania wzięliśmy namiot firmy REI Half Dome Plus. Jest to dwu osobowy namiot, troszkę dłuższy niż normalny, więc można w nim trzymać plecaki itp.
Rano w sobotę obudziła nas burza....nie była to byle jaka burza. Grzmiało już od 6 rano, więc za długo nie pospaliśmy, a kiedy apogeum dotarło nad nasze głowy kolo 8 rano, to aż czuliśmy jak ziemia się trzęsie po każdym grzmocie. Oczywiście z nieba spadały hektolitry wody. Nasz nowy namiocik miał niezłą próbę i zdał egzamin. Jak wreszcie burza przeszła i wszyscy powychodziliśmy z namiotów to jednoznacznie z Darkiem stwierdziliśmy, że namiot zostaje. Przechodząc przez kemping widzieliśmy, że nie wszyscy mieli szczęście i wiele osób cały poranek spędziła na suszeniu wszystkiego co było w namiotach.
My mając fajne namioty i rozłożoną plandekę nad stołem mogliśmy zająć się przygotowywaniem śniadanka. Tym razem wybór padł na pastę z łososia:
Pasta z wędzonego łososia i koperku
8 oz. (225 g) kremowego sera białego (np. Philadelphia)
2 łyżki stołowe posiekanego koperku
2 łyżki stołowe świeżego soku z cytryny
1 łyżka stołowa mleka lub śmietany
1 łyżeczka kaparów (capers)
4 oz. (120 g) wędzonego łososia drobno pokrojonego
dodatkowo parę plastrów łososia do dekoracji
czerwona cebula, łodygi koperki, kapary do przybrania
1. Do miski włóż ser biały, koperek, sok z cytryny, mleko lub śmietanę, kapary i drobno pokrojonego łososia. Ze wszystkiego zrób jednolitą pastę przy wykorzystaniu blendera. Pastę można przechowywać w lodówce do dwóch dni.
2. Bagietkę pokrój na cienkie kanapeczki i podgrzej na grillu lub zrób tosty. Gorące kromeczki posmaruj pastą i przypraw do smaku plastrami łososia, cebulką, koperkiem i kaparami.
Smacznego!!
Po śniadanku nie można się było długo obijać i trzeba było ruszyć na spacerek do kanionu.
Kemping na którym byliśmy jest położony w parku stanowym Watkins Glen, który ma przepiękny kanion powstały 12 tys. lat temu, w okresie kiedy lodowiec się cofał. Jest to dosyć młody kanion i oczywiście nie można go porównywać do klasyki jak Grand Kanion ale jest zdecydowanie warty zobaczenia. Miejsce to jest dosyć popularne i ładnie przygotowane dla pieszych. Chodzi się trasą po dnie wąwozu mijając 19 wodospadów a czasem nawet przechodząc za wodospadem.
Niestety popularność i łatwość dostępu sprawiły że były tam setki ludzi. Nawet ku mojemu zaskoczeniu spotkałam tam kolegę z pracy. Świat jest mały.....
Trasa ma ok. 4 mil ale nie jest techniczna....czasem tylko schody do góry (jest ich 830) mogą być meczące jak się nie ma kondycji i idzie się w upale 35 C.
My pokonaliśmy trasę z przyjemnością, pstrykając wiele zdjęć i podziwiając wodospady.
Widać było, że poziom wody podniósł się po porannej burzy.
Po spacerku wróciliśmy na pole namiotowe i upał zaczął nas dobijać, komary też.... Dzieciaki postanowiły ochłodzić się w basenie a rodzice przy zimnym winku rose. Jak nie byłam nigdy zwolenniczka różowych win tak teraz pijąc rożne wina zaliczam je do trzech kategorii. Pierwsza to oczywiście czerwone wina do jedzenia, jak Cabernet czy Pinot Noir. Druga to winka do sushi jak i po prostu do zrelaksowania się wieczorkiem...tu wygrywa Chardonnay. No i ostatnia kategoria która zaczęła się "tworzyć" po pewnym hiku w Adirondack to wina różowe, które są lekkie, pije się je dość zimne i fajnie ochładzają. Dziś padło na 2014 Saint Roch les Vignes, Rose. Lekkie, orzeźwiające, fajne wybalansowane między owocami a minerałami. O smaku malin, truskawek i białych brzoskwiń. Winko pochodzi ze stolicy win różowych, czyli z Prowansji, Francja.
Odpoczynek jednak nie trwał długo bo trzeba było się wziąć do roboty i nazbierać drzewa w końcu musimy mieć największe ognisko.
Obowiązkowa gra w Blokus - dzieciaki zaczynają nas ogrywać i trzeba nieźle wysilać mózg żeby nie przegrać. I akurat się zaczęło ochładzać na tyle aby pomyśleć o kolacji. Tym razem wymyśliliśmy jagnięcina marynowana w sosie z granatów podawana z sałatką z ogórków i rzodkiewki w kremie Fraiche. Jak to bywa z fancy przepisami przygotowanie zajęło nam prawie 2h. Ale za to jak smakowało.....hmmm.....palce lizać.
No i udało się... ognisko było największe. Było tak duże jak Darek.
A skoro mieliśmy tak dużo drzewa to posiedzieliśmy chyba do 2 w nocy rozprawiając o komarach które same wprosiły się na nasza imprezę i tylko nas denerwowały. Czy wiecie, ze komary zabijają największą ilość ludzi ze wszystkich stworzeń. Liczba sięga ponad 1 mln ludzi rocznie. Główną przyczyną jest oczywiście malaria. Gryzie tylko komarzyca, bo potrzebuje krwi żeby mogła znieść jajeczka. Wypija 3x więcej krwi niż waży i odlatuje w rejony wody aby znieść 300 jajeczek ten cykl powtarza się co jakieś 3-4 dni. Komarzyca żyje do 2 miesięcy, a komar tylko do 10 dni. Czyli następnym razem zabijając komarzyce na swoim ciele pomyśl że zabiłeś 300 a może i więcej komarów.....krwawa masakra.
Chłopakom tak chodziła jagnięcinka po głowie, że w środku nocy stwierdzili że ja odgrzeją..... w ognisku. Ciekawy pomysł i dość dobry....nawet aż tak bardzo się nie spaliła.
Tym razem nie burza nas obudziła tylko słońce. Nie ma to jak rozstawić sobie namiot w słońcu. Namiot szybko się nagrzał i ciężko było w nim wytrzymać i musieliśmy wstawać. Aż tak bardzo jednak na to nie nie narzekaliśmy bo dużo pracy było przed nami. Śniadanko, pakowanie i obowiązkowa wycieczka po winiarniach.
Wchodząc do pierwszej winiarni Miles natrafiliśmy na ciężką decyzję.....okazało się, że poza winami maja tam też piwka. Hmmm.....w taki upal piwko wydaje się lepszym pomysłem. Spróbowaliśmy trzech piwek ale jak to bywa na testowaniu były to bardzo małe dwa łyki na każde piwko. Smak jednak nam został i zamiast pojechać do winiarni pojechaliśmy do browaru Climbing Bines Craft Ale Co.
Piwka mieli ciekawe ale niestety jedyne miejsce do siedzenia było na zewnątrz. Fajnie bo widoki przepiękne....ale raczej nie polecane przy 35C i dużej wilgotności.
Następnym naszym przystankiem (dość krótkim) była już nam dobrze znana winiarnia Red Tail Ridge. Strasznie zasmakował mi ostatnio od nich Riesling, ale niestety już go wyprzedali....widać ze wiem co dobre.
Wreszcie przyszedł czas na najlepszą winiarnię w tym rejonie (przynajmniej z tych, które znamy) Dr. Frank. Winiarnia ta ma winka na wyższym poziomie. Jak to Darek powiedział, takie o których trzeba trochę pomyśleć i można podyskutować o ich smakach. Samo położenie winiarni jest przepiękne i zdecydowanie warto tam wracać.
Nie mieliśmy już za bardzo czasu ani siły na więcej winiarni natomiast lunch wydawał się dobrym pomysłem. Pojechaliśmy zjeść do winiarni Bully Hills. Tu już nie testowaliśmy winka, natomiast jedzonko polecamy, zwłaszcza mięsko, które sami wędzą. Do lunchu wzięliśmy sobie Cabernet Franc, ich produkcji, które piloci wypili...biedni kierowcy tylko spróbowali parę łyków i kupili sobie po butelce do domku.
Słyszałam o tym pomyśle, ale po raz pierwszy spotkałam się z nim w życiu. Non-tipping policy. Podobno niektóre restauracje w Stanach podnoszą stawkę podstawową swoim pracownikom a przez to klient nie ma obowiązku dawania napiwku. Sama idea mi się podoba, bo napiwki czasem dochodzą do 20% (absurd), a pracownicy nie maja zagwarantowanej płacy przy słabym ruchu. Niestety wraz z tym jakość usług powinna zostać nadal na wysokim poziomie. Kelnerka była mila ale niestety pomieszała troszkę nasze zamówienie. Ogólnie i tak jestem za pomysłem mniejsze napiwki, wyższa pensja dla pracowników.....tylko czy amerykanie się przestawią, czy skończy się na tym, że pracownicy mają większe płace, klienci droższe jedzenie a napiwek i tak każdy zostawia w wysokości 15%.
I tak zakończyliśmy kolejny cudowny weekend....do następnego razu....za tydzień Bermudy.....hmmm.....będzie na pewno ciekawie i.....różowo.
2015.05.31 Finger Lakes, NY (dzień 2)
Jak już wspominałam Finger Lakes to nie tylko wina i winiarnie ale przede wszystkim wspaniałe jeziora, trasy na hike itp. Tak więc na dziś zaplanowaną mieliśmy wycieczkę do Watkins Glen State Park. Jest to jeden z najładniejszych, jak nie najładniejszy park w tym rejonie. Przepływa przez niego strumyk, który na krótkim odcinku ma aż 19 wodospadów. Park ma parę ciekawych tras na spacery, zarówno brzegami jak i w samym wąwozie.
Tak więc po leniwym niedzielnym śniadanku, spakowaniu aut ruszyliśmy do parku....i tu nie miła niespodzianka. Zaczęło padać. Niestety nawet nie zapowiadało się, że przestanie. W takiej pogodzie chodzenie po wąwozie to bardziej męczarnia niż przyjemność więc postanowiliśmy „przeczekać” deszcz w jednej z wielu winiarni. Z drugiej strony, i tak mamy zamiar tu wrócić i pozwiedzać lokalne browary, których też jest bardzo dużo więc miejmy nadzieję, że wtedy pogoda dopisze i zrobimy ten hike. Jako pierwszą winiarnię wybraliśmy Lakewood.
Rodzina Stamp (właściciele Lakewood) zaczęła sadzić krzewy winorośli od ponad pół wieku. Na początku tylko sprzedawali winogrona, dopiero od 1988 zaczęli produkować swoje wina. Rozpoczęli tylko z paroma rodzajami, aktualnie mają ponad 20 rodzajów szczepów.
Jak to bywa w winiarniach, głównym punktem jest testowanie win. Oczywiście polewają Ci tylko tyle, że można wypłukać usta ale przecież na tym polega cała zabawa. Nie można wypić za dużo bo wtedy każde wino zaczyna smakować i za bardzo się nie będzie wyczuwało różnicy. Za testowanie trzeba było zapłacić $2 za osobę, które były odliczane po zakupie butelki wina. Miłe i dobry marketing dla producentów. Nam szczególnie przypadł do gustu Riesling 3-ciej Generacji. Jak nam Pani opowiedziała jest to specjalne wino, które stworzyły wspólnymi siłami wszystkie 3 pokolenia właścicieli winiarni. Ich celem było stworzenie jak najbardziej wytrawnego Rieslinga. Muszę przyznać, że bardzo dobrze im to wyszło. Ja gustuję w Rieslingach głównie z Niemiec. Do tej pory bardzo ciężko było mi znaleźć Rieslinga z Finger Lakes, który uznałam za WOW. Wygląda na to, że znalazłam swój idealnie wybalansowany Riesling.
Tak więc po małych zakupach ruszyliśmy dalej w drogę. Kolejną winiarnią na naszej liście była Glenora. Dość fajnie położona winiarnia, która posiada też hotel i restaurację. Dziś nie było pogody, żeby pochodzić po okolicy ale na pewno musi tam być cudownie w słoneczne dni.
Tutaj testowanie jest troszkę droższe ($3) ale za to uwiedli nas serami. Do każdego winka był podawany ser który idealnie wypełniał smak. Tym razem skończyliśmy na zakupach serów. Winkami nas nie powalili, aż tak bardzo za to sery mieli wyśmienite. Szczególnie zasmakował nam Twilight Cheddar, Wasabi Cheddar i w ramach eksperymentów wzieliśmy jeszcze czosnkowy cheddar. Może pomyślicie, że ser wasabi do wina totalnie nie pasuje. Ale jak go podali z winem Yellow Cab (mix czerwonych szczepów), to nie tylko kupiliśmy ser ale też i winko.
Obie winiarnie były dobre, ale to jednak nie było to. Zaczęliśmy więc bardziej szukać i pojechaliśmy do Red Tail Ridge. Miejsce to poleciła nam szefowa Darka. Winiarnia jest bardzo młoda, nawet nie ma 10 lat. Jest prowadzona przez małżeństwo, którym znudziło się życie w miastach. W 2004 roku kupili ziemię w tym rejonie i zaczęli się bawić w farmerów.
Było to drugie miejsce gdzie znalazłam Riesling, który podbił moje serce (albo podniebienie). Finger Lakes bardzo słynie z Rislinga. Ma do tego idealny, trochę zimnawy klimat. Niestety jednak większość ich win jest słodkawa a te wytrawne są zbyt cytrynowe. Na szczęście od czasu do czasu można spotkać idealny, wytrawny Risling.
Kolejny przystanek to winiarnia Dr. Konstantin Frank, założona w 1962 roku. Winiarnia położona na stoku z którego rozpościera się piękny widok na jezioro Keuka. Bardzo spodobało nam się otoczenie winiarni, piękny widok, taras na którym w pogodne dni odbywa się testowanie win oraz bardzo uprzejma obsługa.
Obsługiwał nas Pan, którego rodzina pochodzi z Krakowa, jakiś tam pra-pra dziadek. Tak więc po polsku nic nie mówił ale nazywał się Kruk. Dodatkowo zaplusowali, że nie musieliśmy nic płacić, a do tego przy zakupie wina dostaliśmy zniżkę 25% dla osób z branży.
Ostatnim punktem naszej wycieczki była winiarnia Heron Hill. Też ładnie położona na zboczu góry z przepięknym widokiem na jezioro z pomieszczenia do testowania. Wine Magazine wybrał to pomieszczenie, jako jedno z 10 najlepszych w Stanach. Testowanie kosztuje $5 od osoby, ale dla ludzi z branży było za darmo. Miło z ich strony.
Po testowaniu win Dr. Frank, te już nie powalały nas tak bardzo. Wina z Dr. Frank są poważniejsze i długo ich smak zostaje w ustach. Znaleźliśmy jednak coś dla siebie i wzięliśmy po butelce Chardonnay i Cabernet Franc.
Pomimo, że pogoda nam nie dopisała i nie udało nam się zrealizować naszego pierwotnego planu to dzień był udany i odkryliśmy nowy świat win, który jest tak blisko Nowego Jorku. Zostaje jeszcze świat serków i piw ale to przy następnej okazji. Ale przecież Nowy Jork to tylko mały region na całej kuli ziemskiej.....czeka nas przecież Kalifornia, Bawaria, Szkocja, Szwajcaria, Francja i wiele innych regionów z pysznym jedzonkiem, winami i innymi przysmakami. Póki co będziemy kontynuować odkrywanie naszego podwórka i za tydzień wyruszamy poznawać mikro-browary w Pensylwanii (Philadelphia).
Dzień zakończyliśmy pyszną kolacją w Luna Mazze Grille w małym miasteczku Hammondsport, oczywiście z winkiem z winiarni Dr. Konstantin Frank.
2015.05.30 Finger Lakes, NY (dzień 1)
Finger Lakes jest to rejon w zachodnio-centralnej części stanu Nowego Jorku. Swoją nazwę wziął od układu jedynastu jezior, które swoim wyglądem przypominają palca ręki. Jeziora są długie i wąskie skierowane w jednym kierunku. Jeziora Cayuga i Seneca są największymi jeziorami z tego rejonu jak i jedne z najgłębszych w Stanach Zjednoczonych. Ich dna są poniżej poziomu morza. Oba osiągają długość prawie 64 km (40 mil) i nie osiągają więcej niż 5.6 km (3.5 mil) szerokości. Cayuga jest najdłuższa, kiedy Seneca jest największa i najgłębsza 188 m (618 ft). Jeziora zaczęły się formować ponad dwa miliony lat temu przez lodowiec, który kilkakrotnie tutaj dochodził. Lodowiec miał ponad 3 km grubości. Jak topniał to powstawały gigantyczne rzeki, które płynęly z północy na południe, formując dna aktualnych jezior. Ostatni lodowiec doszedł tutaj 20,000 lat temu i pchał tyle ziemi, że „zbudował” moreny na południowych brzegach dzisiejszych jezior. 10,000 lat temu jak lodowiec stopniał, to woda już nie miała jak odpływać i została uwięziona tworząc jeziora.
Finger Lakes jest też największym i najbardziej znanym rejonem winiarni we wschodnich Stanach Zjednoczonych. Region posiada ponad 200 winiarni. Sławę i sprzyjające warunki region ten zawdzięcza głównie jeziorom i ziemi jaką tutaj zostawił lodowiec. Strome zbocza wokół jezior pomagają w nawadnianiu ziemi deszczem a jednocześnie szybkim wysuszaniu przez napływ suchego lądowego powietrza. Czyli jedne z lepszych warunków do produkcji wina. Ze względu na swój klimat region ten słynie głównie z Cabernet Franc, Cabernet Sauvignon, Pinot Noir i Lemberger. Z białych się wyróżniają Riesling, Chardonnay, i Gewurztraminer. Jest też wiele win z lokalnie uprawianych szczepów jak Niagara czy experymentowanych połączeń szczepów europejskich i amerykańskich o nazwach trudnych do zapamiętania. Finger Lakes zdecydowanie najbardziej przyczynia się do produkcji wina w stanie Nowy Jork, dzięki czemu NY jest trzecim co do wielkości stanem produkującym wina, ustępując miejsca jedynie Kalifornii i Washington.
Jako przyszli właściciele sklepu z winami ciężko było ominąć ten rejon w naszej edukacji. Wiadomo ciężko porównać te wina do Kalifornijskich win z Napa ale przecież nie można się skupiać tylko na jednym rejonie i trzeba być otwartym na inne światy. Tak więc kiedy pojawił się pomysł wyjechania gdzieś niedaleko (400 km), gdzie można spędzić troszkę czasu na świeżym powietrzu Finger Lakes szybko wpadł nam do głowy. Hike w Watskin Glen Stste Park chętnie połączymy z odwiedzeniem jednej czy dwóch winiarni. Niestety mieliśmy szczęście i okazało się, że w ten weekend w miasteczku Watkins Glen jest festiwal wina.
Miasteczko Watkins Glen jest niewielkim miasteczkiem położonym na południowym brzegu jeziora Seneca. Wynajeliśmy tu domek używając airbnb. Domek bardzo fajny, czysty, wolno stojący i zadbany. Niestety nie można tego powiedzieć o wielu innych domkach w miasteczku. Jest pół na pół. Niektóre domki są zadbane i odremontowane, niestety z drugiej strony wiele domów się sypie, lub już w ogóle zostały opuszczone. A szkoda bo miasteczko ma duży potencjał. Bliskość parków stanowych, piękne jezioro, mnóstwo winiarni jak i ścieżki spacerowe przyciągają zapewne setki turystów. Są tutaj ścieżki na hiki od winiarni do winiarni, a także możliwość noclegów po drodze. Część właścicieli szybko przeksztłciła swoje domki w B&B i wynajmuje pokoje. Część niestety nie potrafi nawet posprzątać na podwórku.
Z Nowego Jorku wyjechaliśmy w piątek po pracy i dojechaliśmy dopiero na północ. Szybka kolacja w stylu hiszpańskim i wszyscy zmęczeni podróżą padli do spania. Skoro niedawno wróciliśmy z Hiszpani to nie mogło się obyć bez przysmaków tamtejszej kuchni. Jako największy specjał przywieźliśmy szynkę Iberyjską Bellota i parę serków. Jednak się rozczarowaliśmy. Szynka hermetycznie pakowana nawet w najmniejszym stopniu nie może być porównywalna ze świeżą, którą jedliśmy w Hiszpanii. Była dobra, nie mówimy, że nie, ale świeża szyneczka, krojona przy tobie to jak to się mówi „niebo w gębie”.
Dziś natomiast główny plan to festiwal wina.
Festiwal sam w sobie miał swoje plusy i minusy. Może my „rozpieszczeni” Nowojorczycy nie potrafimy już docenic mało miasteczkowego klimatu a może za bardzo wzieliśmy to profesjonalnie. Cały festiwal był w parku i na szczęście było kilka namiotów. Pogoda dopisała choć od czasu do czasu padały ulewne deszcze (nie długo – ok. 5 min) ale za to przynosiły fajne ochłodzenie.
Na festiwal przyszło około 30 winiarni i w sumie polewali 200 rodzajów wina. Były większe lepiej znane jak Lakewood – i mniejsze totalnie nam nie znane. Niektóre nam się spodobały i nawet zakupiliśmy ich wina. Ja gustuję w białych winach więc próbowałam głównie Resling Dry albo Chardonay. Niestety nie znalazłam, żadnego winka które spacjalnie przypadło mi do głowy. Nie mówię, że były nie dobre. Większość mi smakowała ale każde wino z tego rejonu cechuje się dużą mineralowatością co nie do końca jest cechą, którą lubię w winie. Darek za to preferuje czerwone wina i tu bardzo zasmakowały mu europejskie szczepy głównie z Bordeaux jak i Pinot Noir. Wina te charakteryzują się pełnią smaku, dobrze wybalansowane z dużą ilością minerałów.
Pochodziliśmy, popróbowaliśmy winek i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zmęczeni piciem winka – ciężko to nawet nazwać piciem. Na testowaniu zazwyczaj polewają ci bardzo mało a do tego co gorsze wina wylewaliśmy aby mieć siłę na testowanie innych. Tak więc wracając do domku wstąpiliśmy do baru na małe piwko aby się ochłodzić. Wybraliśmy bar Rooster Fish, w którym produkują swoje własne piwa.
Finger Lakes słynie nie tylko z win ale też z browarów. Podobno ma bardzo dużo micro-browarów. To które próbowaliśmy było dobre ale wygląda, że na piwną wycieczkę trzeba zaplanować inny weekend. Wracając jeszcze do festiwalu zdziwił mnie brak lokalnych wyrobów. Myśmy mieli bilety food & wine i spodziewałam się popróbować troszkę lokalnych serków i innych specjałów. Niestety poza humussem i makaronem z serem nie mieli dużego wyboru. Widać, że festiwal traktowany jest jako największa atrakacja miasteczka. Przyszło dużo ludzi, niektórzy nawet poprzynosili sobie kocyki, stołeczki i własne jedzenie. Nie dziwię im się. Bardzo fajny sposób na spędzenie soboty czy niedzieli. Cały festiwal umilała muzyka na żywo, winiarnie polewały wino a gdzie nie gdzie można było jeszcze coś przegryźć.
Ale to nic w domku czeka nas pyszna kolacyjka. Dziś szef kuchni serwuje jagnięcinę po irlandzku z grila, wieprzowina w marynacie czosnkowo-cytrynowej oraz oczywiście do tego szpinak z Peter Lugera. No to czas zabrać się za szykowanie kolacji i dalszą część relaksu.
Oczywiście kolacja była przepyszna a jagnięcina wyszła najlepsza jaką do tej pory jadłam.