Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2019.05.24 Madera, Portugalia (dzień 7)
Wczoraj zrobiliśmy sobie przepiękny hike skalistym wybrzeżem północno-wschodniej Madery. Dzisiaj przyszedł czas na to co wyspa ma najlepsze. Odwiedzenie jej środka i hike w niepowtarzalnej i unikatowej scenerii.
Wiele ludzi jedzie na Maderę połazić po górkach. Taki cel myśmy też obrali. Nie jest to łatwe do zrobienia bo jest tyle wspaniałych tras, że cieżko jest wybrać tą najlepszą. Wybraliśmy jeden hike na wybrzeżu i jeden w sercu wyspy. Postanowiliśmy wyjechać samochodem na Pico do Areeiro i przejść szlakiem na Pico Ruivo który jest najwyższym szczytem na wyspie i trzecim w całej Portugalii.
Pico do Areeiro ma wysokość 1,818 metrów i prowadzi na niego nawet dosyć dobra asfaltowa droga na sam szczyt.
My mieszkamy dokładnie nad samym oceanem, czyli prawie na wysokości 0 m.n.p.m. Wyjechaliśmy rano spod hotelu i 20 km później byliśmy już w zupełnie innej scenerii. Na dole palmy i ciepło, po drodze lasy iglaste a na górze bezleśny krajobraz wysokogórski z temperaturą 13C. W zimie czasami nawet tutaj śnieg sypie. Tak, na Maderze są opady śniegu!
Parking na górze jest mały i oczywiście już był pełny. Dużo turystów tu wyjeżdża zrobić zdjęcie ponad chmurami, kupić pamiątkę, czy coś zjeść i wypić. Zdziwiłem się, bo jednak spora część ludzików ubiera lepsze buty bierze plecak i rusza w góry. Szlaków jest wiele, oczywiście najpopularniejszy jest ten nasz i większość ludzi szła w tym samym kierunku.
Tak jak wspomniałem, na górze nie było miejsca i musieliśmy zjechać 400-500 metrów w dół i zaparkować na trawie. Nie było z tym większego problemu tylko dołożyło nam to kolejne 0.5 km w każdym kierunku.
Wyszliśmy na szczyt, znaleźliśmy nasz szlak i ruszyliśmy w dół w kierunku szczytu Pico Ruivo (1862m). Tak, żeby wyjść na szczyt trzeba wpierw zejść do doliny i potem wspiąć się na kolejny szczyt. Można iść innymi, łatwiejszymi szlakami na Pico Ruivo, ale ten jest najciekawszy i ma najładniejsze widoki.
Ogólnie do zejścia mieliśmy około 500 metrów. Muszę wam powiedzieć, że szlak jest przygotowany super. Szło się jak po chodniku. W miejscach gdzie było większe urwiska i można by polecieć w dół są założone liny zabezpieczające.
Szło się cały czas ponad chmurami, które przykrywały ocean i niższe części wyspy. Cudowne widoki!!! Jedyne co nam dokuczało to wiatr. Czasami był tak porywisty, że czapki i kapelusze musiały być trzymane rękami. A musiały być ubrane, bo słońce na tej wysokości geograficznej i nad poziomem morza jest mocne.
Weszliśmy trochę w dolinę, wiatr się uspokoił, a naszym oczom ukazały się jeszcze piękniejsze krajobrazy. Ilonka określiła je jak z filmu Władca Pierścieni.
Strome, wulkaniczne zbocza porośnięte bujną, zieloną roślinnością, a do tego surowe, spalone do czarności wulkaniczne skały, które przeplatały się z wiosennymi żółtymi kwiatami. No po prostu bajka...!!!
Co zakręt to inne widoki i oczywiście musiało polecieć zdjęcie i minuta filmu. Każdy tak robił, nie byliśmy wyjątkami.
To, że na Maderze kochają tunele, to już wiemy z wczorajszego dnia, ale, że budują ich wiele na hikach to dopiero dzisiaj się dowiedzieliśmy.
Na tym szlaku przeszliśmy chyba pięcioma. Niektóre były krótkie, ale niektóre były tak długie, że w środku panowało 100% ciemności. Dobrze, że zawsze na hiki bierzemy ze sobą światła, więc nie było dużego problemu.
Weszliśmy na dno doliny. Na dole było bezwietrznie i dosyć ciepło, a nawet można by powiedzieć gorąco. Niestety teraz mieliśmy do góry, jakieś 500 metrów w pionie. Na szczęście jak tylko zaczęliśmy podnosić się do góry to wiatr się wzmagał i nas ochładzał.
Spora część szlaku szła w cieniu i była dobrze przygotowana. Było stromo, ale dzięki metalowym schodom z poręczami było w miarę łatwo i bezpiecznie.
Wyszliśmy na przełęcz, gdzie przywitał nas ogromny wiatr, ale to dobrze, bo byliśmy zalani potem. Po krótkie przerwie zeszliśmy lekko w dół na drugą stronę i weszliśmy znowu w inny klimat.
Spokój, cisza, mnóstwo żółtych kwiatów i stare wyschłe drzewa. A to wszystko znowu ponad chmurami. Kolejna bajka...!!!
Tu już było dużo ludzi. Dogoniliśmy wielką grupę ludzi i poczuliśmy się jak na Orlej Perci w Tatrach, albo jak na Evereście podczas okna pogodowego. Rzeka ludzi.
Szliśmy za nimi noga za nogą chyba przez 15 minut, aż w końcu Ilonka nie wytrzymała, „włączyła lewy migacz” i zaczęła wyprzedzanie. Nawet jej to skutecznie poszło i za jakieś 10 minut doszliśmy do schroniska pod szczytem.
Czy ja już wam mówiłem, że lubię hiki w Europie? Wchodzisz do schroniska, siadasz, zamawiasz zimne piwo i odpoczywasz. W Stanach nie zamówisz piwa bo nie wolno, bo przepisy, bo głupota.
Od schroniska na szczyt jest jakieś 20 minut łatwym szlakiem. Im wyżej tym bardziej wiało. Tutaj znowu były potrzebne przeciwwietrzne bluzy, ale przynajmniej nie było gorąco. Przy podejściu na szczyt spotkaliśmy polską grupę, która przyjechała na Maderę na 8 dni. Dopiero dzisiaj, pod koniec ich wakacji można było wyjść na szczyt. Wcześniej panowały tutaj bardzo złe warunki. Potężny wiatr, deszcz, chmury i zimno. Szczyt nie był zamknięty, ale w takich warunkach staje się to ciężkie i niebezpieczne. A z drugiej strony jak masz zerową widoczność to po co tam iść. Mówili nam, że mamy szczęście i trafiliśmy idealnie w okno pogodowe.
Jest! W końcu stanęliśmy na szczycie Pico Ruivo! Góra składa się z trzech szczytów oddalonych od siebie 1-2 minut spacerkiem. Widoki oczywiście były wspaniałe w każdą stronę. Fajne uczucie jak stoisz na najwyższym punkcie na wyspie i widzisz ją cała. Może nie do końca całą bo niektóre dolne części dalej były w chmurach.
Zejście nie było takie szybkie, bo jednak znowu musieliśmy się wspiąć 500 metrów na Pico Areeiro. Mało kto robi ten szlak tak jak my. Dużo ludzi idzie tylko w jedną stronę a potem z najwyższego szczytu schodzi innym szlakiem do miejsca znacznie bliżej i wyżej gdzie ma zorganizowany jakiś transport. Myśmy o tym innym miejscu nie wiedzieli więc musieliśmy przejść trasę w dwie strony. Ale nie żałujemy bo było pięknie. Idąc w drugą stronę widzi się zupełnie inne krajobrazy.
Jedno miejsce nas tylko dobiło, gdzie w słońcu musieliśmy się wspinać do góry po nagrzanym stoku. Skały były tak nagrzane przez cały dzień, że jak się ich dotykałeś to czułeś ich wysoką temperaturę. Czarne, wulkaniczne skały potrafią się w słońcu nagrzać na maksa. Było bardzo gorąco, jakieś 40C i bezwietrznie.
Przypominało nam to jak byliśmy w Indonezji i wspinaliśmy się na wyspie Padar. Też było strasznie gorąco. Wtedy nie wyszliśmy na szczyt bo się nie dało, było za gorąco. Teraz nie mieliśmy opcji nie wyjść. Pomalutku, pijąc dużo niestety już ciepłej wody posuwaliśmy się do przodu, aż doszliśmy do zimnego tunelu. W tunelu było może 12-15C co nas szybko ochłodziło i ruszyliśmy dalej.
Reszta wspinaczki przebiegła bez większych emocji i około 18 dotarliśmy na Pico Areeiro. Zmęczeni, ale szczęśliwi zamówiliśmy sobie zimne piwko, usiedli na tarasie i podziwiali te wspaniałe góry w promieniach zachodzącego słońca.
Obydwoje stwierdziliśmy, że to był jeden z tych hików które będziemy pamiętać do końca życia. Myślimy, że jest w dziesiątce najlepszych hików jakie do tej pory zrobiliśmy, a „parę” już zrobiliśmy. Bardzo polecamy, ale ostrzegamy, że nie będzie łatwo. Trasa nie jest techniczna i nie jest długa (13 km), ale pogoda, wiatr i upały mogą zniechęcić albo nawet uniemożliwić przejście tej trasy. Czasami na okno pogodowe można czekać nawet i tydzień.
Nam zostało tylko jakieś 500 metrów do zejścia już pustą asfaltową drogą gdzie czekał nagrzany do czerwoności nas samochód.
To nie był koniec zabawy. Trzeba jeszcze zjechać prawie 2km w dół. Mamy biegówkę terenową Renault z większym silnikiem (musiałem za tą zabawkę trochę dopłacić), więc było się czym bawić.
Zjechaliśmy w dół, zaparkowaliśmy i poszliśmy w końcu coś zjeść.
Staramy się nie jadać w hotelach i nie przepłacać za masowej produkcji jedzenie. Zawsze chcemy zjeść lokalnie i wspomagać miejscowe, małe biznesy, chyba, że nie ma innej opcji i musimy jeść w hotelu. Poszliśmy do lokalnej knajpki Cris. Dobry wybór.
Tatar z krówki może nie był najlepszy jaki jadłem w życiu, ale świnka i kurczak były wyśmienite. Do tego kelner doradził nam ciekawe, portugalskie wino, potem wino Madeira na koniec i była uczta na całego.
Kiedy byliście ostatni raz w restauracji w której cukier podawany jest w kryształowej cukierniczce z łyżeczką? Taka to była lokalna knajpka!
Po kolacji obowiązkowy i pożegnalny spacerek z Maderą. Jutro dalej zwiedzamy portugalskie wyspy. Lecimy na Azory na wyspę San Miguel.
2019.05.23 Madera, Portugalia (dzień 6)
Madera, wulkaniczna wyspa po środku oceanu Atlantyckiego. Słyszeliśmy, że jest piękna, nadal mało popularna ale łatwo dostępna, pełna pięknych gór wulkanicznych i spacerów na te “pagórki”.
Wylądowaliśmy wczoraj bardzo późno więc nic nie widzieliśmy poza lotniskiem, autostradą (przez 3 minuty) i recepcją hotelu. Hotel Albatroz od razu przypadł nam do gustu. Żałowaliśmy, że jesteśmy tu tylko jedną noc. Wzięliśmy go bo był blisko lotniska ale tak naprawdę chcieliśmy spać w mieście Funchal. Jest to bowiem największe miasto na tej wyspie.
Po śniadanku na świeżym powietrzu zrobiliśmy obchód po hotelu. Hotel położony na klifie ale z dostępem do oceanu. Tylko, żeby dojść do oceanu trzeba zejść z 50 albo 100 schodów, wskoczyć do basenu i z basenu wejść do oceanu. Jak się potem dowiedzieliśmy na Maderze jest dość mało typowo piaszczystych plaż. Większość wybrzeża to skały, klify i strome zbocza.
Skoro tak piękne widoki mieliśmy z hotelu to nie mogliśmy się doczekać, aż wsiądziemy w autko i odkryjemy wyspę we własnym tempie. Biurokracja trochę zajęła bo najpierw Darkowi powiedzieli, że to co on pierwotnie wybrał to ma tak słaby silnik, że na tych górach to będzie zdychał. A po drugie to szukali automatycznej skrzyni biegów ale niestety się nie udało i Darek wyjechał z lotniska terenowym Ranault z manualną skrzynią biegów.
No to w drogę, Darek szybko przypomniał sobie co to jest sprzęgło. Więc sru przed siebie, GPS ustawiony, aparaty przygotowane, baterie pod ręką bo przecież będę pstrykać tysiące zdjęć…
A tu zonk. Jedziemy a tu tunel, spoko przejechaliśmy tunel, dwie minuty na powietrzy i znów tunel. Pięć minut można popatrzyć na widoki i znów tunel. Tak, na Maderze kochają tunele. Jeśli chodzi o widoki to nie jest to najlepsze rozwiązanie ale przyspiesza poruszanie się. Bez tuneli to by było ciężko na tych krętych dróżkach pod górę. Żeby podziwiać widoki tak czy siak trzeba się przejść na hike więc myśmy tak bardzo nie narzekaliśmy i cieszyliśmy się z kolejnego tunelu, który przybliżał nas do szlaku nad wybrzeżem.
Na Maderze jest bardzo dobrze rozwinięty system szlaków. Są one bardzo dobrze przygotowane, i oznaczone. A na końcu każdej trasy jest schronisko. Nie we wszystkich można spać, ale w każdym można uzupełnić zapasy wody czy schłodzić się chłodnym piwkiem. Wg. strony http://walkmeguide.com/en/madeira/trails-list/ na Maderze jest ponad 50 tras. Tak więc spokojnie można spędzić tygodnie w tych górach i połazić.
My na dziś zaplanowaliśmy Vereda da Ponta de São Lourenço (PR8). Jest to szlak zaplanowany na 2-3 godziny, ale tego szlaku nie chce się “przelecieć”. Nam cała trasa zajęła 5h ale “straciliśmy” dużo czasu na podziwianiu widoków i pstrykaniu zdjęć.
To, że Polacy są wszędzie to wiadomo. To, że Polak zawsze gdzieś polezie, żeby sprawdzić co jest za zakrętem przekonaliśmy się po raz kolejny na tym spacerku. Szlak idzie na koniec wybrzeża na ostatni cypelek, ale ciągnie się po wyższych partiach skał więc ciężko jest dotknąć wody. W dwoch natomiast miejscach trasa schodzi na dół. Jedno z takich miejsc dochodzi do “polskiej plaży”. Polskiej dlatego, że oprócz nas na plaży było tylko trzech innych polaków. Wiadomo - my nie jesteśmy lenie i jak tylko jest szlak to trzeba sprawdzić co jest za zakrętem.
Po krótkim odpoczynku, ruszyliśmy dalej w górę. Trasa non-stop zaskakiwała nas nowymi widokami, formacjami skalnymi czy kolorem oceanu. Na trasie było bardzo dużo ludzi, w każdym wieku i chyba z każdego kraju. Piękne jest jak przyroda łączy ludzi.
Na końcu trasy jest oaza. Prawdziwa oaza, która wydaje się fatamorganą. Ogólnie trasa idzie przez tereny dość suche, nasłonecznione, z zerową ilością cienia i niesamowicie wietrzne. Natomiast oaza to domek, otoczony palmami, które dają cień. Byliśmy tak spragnieni cienia i czegoś zimnego, że zlecieliśmy z górki na pazurki i rzuciliśmy się po piwko.
Wiadomo, tu piwo kosztuje 5 EUR a na początku trasy 1.50 EUR. Ale z drugiej strony 3.5 EUR za to, że nie trzeba nosić a przede wszystkim, że dostaje się idealnie schłodzone piwko to nie jest tak źle. Niestety rozrabiać tu się nie da bo po pierwsze za schroniskiem trasa ciągnie się dalej i wyżej na punkt widokowy. A po drugie trzeba pamiętać, że trzeba wrócić. A droga powrotna jest tak samo ciężka jak droga tu bo trasa idzie góra, dół, góra, dół cały czas.
Zregenerowaliśmy siły, pogadaliśmy z jaszczurkami, których tu trochę jest i ruszyliśmy na szczyt. Pomimo, że były jakieś tabliczki, że trasa jest nie polecana to i tak szedł tłum ludzi a trasa była bardzo dobrze przygotowana i zabezpieczona linami. Ciekawe czemu nie polecają dalszego wspinania się.
Warto się wyspinać i popatrzyć na wszystko z góry. Widać koniec cypelka a potem już tylko ocean i długo długo nic.
Pomimo, że wracaliśmy tą samą trasą co tu przyszliśmy to nadal nas widoki zaskakiwały. Było inne światło, mniej ludzi, my patrzyliśmy na wszystko z drugiej strony i znów pstrykaliśmy tysiące zdjęć.
Zmęczeni upałem ale bardzo zadowoleni dotarliśmy szczęśliwie do samochodu i zrobiliśmy to co każdy włóczykij lubi najbardziej….ściągnęliśmy ciężkie górskie buty i założyliśmy lekkie klapki...to jest chyba najlepszy moment. Satysfakcja zrobionej trasy i pozbycie się ciężkich buciorów.
Odpoczęliśmy w bagażniku samochodu - przewaga SUV nad sedanami, i ruszyliśmy dalej w drogę. Chcieliśmy wykorzystać dzień jak najbardziej się da. Na szczęście dni są tu dość długie i słońce zachodzi dopiero koło dziewiątej wieczorem.
Darek stwierdził, że trzeba wypróbować autko na górskich krętych drogach i ruszyliśmy odkrywać wyspę omijając tunele. Wskakiwaliśmy tylko do tunelu jak stara, lokalna droga była zamknięta. Niektóre trasy były zamknięte ze względu na bezpieczeństwo. Często tu ląd się obsuwa albo drogi są tak wąskie, że już jest nie bezpieczne po nich jeździć. Wtedy drogi zamykają i nie masz wyjścia tylko wskoczyć w tunel.
Znaleźliśmy (dość spontanicznie) fajną miejscówkę Ribeira da Janela. Chyba, żadne blogi nie polecają tego miejsca bo poza nami były tylko jeszcze dwie pary. Natomiast, parking jest przygotowany na dużo więcej samochodów. Plaża standardowo kamienista ale widok klifów, skał wystających z wody no i fal jest piękny.
Zbliżał się wieczór i zdecydowaliśmy się pojechać do hotelu. Jak już wspominałam na początku chcieliśmy być bliżej miasta więc hotel wzięliśmy w mieście. Dojazd do hotelu nawet nie był tak zły. Oczywiście standardowo ostro w dół - gorzej niż w San Francisco - ale przynajmniej ulice w miarę szerokie. Natomiast parking pod hotelem to byłą masakra. Dobrze, że mam najlepszego kierowcę bo parkowanie na milimetry to standard w Europie.
To co zauważyliśmy na Maderze to, że ludzie parkują gdzie popadnie. Byle by się samochód zmieścił. Byleby inni przejechali. Cała reszta to tylko sugestia, jakieś pasy na parkingu czy wydzielone miejsca to tylko sugestia.
Była już dziewiąta wieczór i internet nam powiedział, że większość miejsc jest zamknięta więc postanowiliśmy zjeść kolację w hotelu. Kolacja taka sobie ale po hiku nie narzekaliśmy bo byliśmy dość głodni. Natomiast jutro poszukamy czegoś lepszego. Jutro czeka nas większy spacerek więc trzeba się oszczędzać i grzecznie iść spać.