Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.02.11 Vail, CO

Jest takie świetne uczucie i taka wewnętrzna (i zewnętrzna) radość jak się wsiada na pierwszy wyciąg na tygodniowych narciarskich wakacjach. Wiesz, że przed tobą jest cały tydzień szusowania w tym raju, a ty dopiero jesteś na jego samiutkim początku.

Tak też było i dzisiaj. Poranne godziny a ja już siedzę w gondoli udającej się w góry. Może nie było tak łatwo dzisiaj rano na dole, bo przecież jest niedziela, czyli weekend.

Duże i popularne resorty mają to do siebie, że ściągają mnóstwo narciarzy, zwłaszcza w weekendy. Vail nie należy do wyjątków i rano na dole była dłuuuga kolejka, na jakieś 10-15 minut stania do gondoli. Nie jest to może jakiś ogromny problem, ale szkoda każdej minuty. Zwłaszcza w pierwszy dzień.

Na szczęście istnieją kolejki dla pojedynczych narciarzy. Z reguły są bardzo krótkie i w niecałe 5 minut już możesz być na wyciągu.

A tak w ogóle to jest cały system jak omijać kolejki w górach. Te informacje nie są łatwe do zdobycia i musisz trochę czasu spędzić w danym resorcie (i ich barach) żeby to opanować. Tak jak pisałem wcześniej, kiedyś tu dużo jeździłem i trochę wiadomości mi zostało.

Z gondoli przesiadłem się na krzesła i w 20 minut byłem w rejonach szczytów. Wow…. Ale tutaj są widoki!

Piękna słoneczna pogoda, brak wiatru, dużo śniegu…. co za idealne warunki.

Lokalni mówią żeby się nie wracać na dół, tylko prosto jechać dalej, w kotliny. Tym o to sposobem unikasz tłumów na trasach i na wyciągach.

Tak też zrobiłem i wjechałem w słynne Vail Back Bowls.

Tutaj można spędzić parę dni i nie będzie się człowiek nudził. Jest gdzie jeździć.

A jak to wciąż jest za mało to można jechać dalej, do Blue Sky Basin. Są to kolejne wielkie tereny trochę bardziej zalesione niż Back Bowls. Na trasach drzewa rosną rzadko i można szybki karwing między nimi uprawiać.

Śniegu było dużo, wszystko otwarte. Może nie był to idealny puch jaki czasami tutaj można spotkać, ale wystarczająco dobry. Trochę już rozjeżdżony.

Głębszy puch dopiero znalazłem we wschodniej krańcowej części Back Bowls, w Syberia i Mongolia Bowls.

Te tereny są mało uczęszczane przez narciarzy ze względu na odłegłe ich położenie. Trzeba spędzić trochę czasu żeby tu się dostać. Ale jest warto!

Lekko zalesione rozległe tereny o różnym stopniu trudności i nachylenia. Od prawie płaskich odcinków do ekstremalnie trudnych terenów (EX).

Jest to też idealne miejsce na przerwę. Zwłaszcza podczas słonecznej i bezwietrznej pogody. Z dala od ludzi i cywilizacji. Można tak siedzieć godzinę, podziwiać widoki i nie spotkać nikogo.

Chciałem jak najbardziej wykorzystać ten mój pierwszy dzień w Vail, więc jeździłem do samego końca, aż do zamknięcia wyciągów, czyli do godziny 15:30.

Nagrodą za cały dzień „ciężkiej pracy” na stokach było après ski w barze Red Lion. Jest to miejsce gdzie kiedyś często tam się przesiadywało, słuchało muzyki na żywo i jadło ich pyszne żeberka.

Tym razem też tak było. Piwka i żeberek nie brakowało. Czy są tam najlepsze żeberka w Vail? Pewnie nie, ale tradycji i wspomnień nigdy za mało.

Dzionek zakończyliśmy przy kominku w naszym mieszkaniu w East Vail na wspomnieniach i planowaniu kolejnego dnia w tym górskim raju.

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.02.10 Vail, CO

Vail, dla wielu uznawany za jeden z najlepszych resortów narciarskich w Ameryce Północnej. Kiedyś prym wiódł Aspen, który też znajduje się w stanie Kolorado. Bardziej w jego zachodniej części. Aspen przez ostatnią dekadę, albo dwie coś nie ogarnął i teraz coraz mniej się o nim słyszy. Vail otworzył potężną ilość terenów, zbudował całę infrastrukturę, jest o wiele bliżej lotniska w Denver i zaraz koło autostrady.

Kiedyś do Vail jeździłem prawie co sezon. Parę lat temu jak zmieniłem mój bilet z Epic na Ikon to musiałem niestety wykreślić Vail z moich resortów.

Dla niewtajemniczonych: w Stanach są dwa główne bilety na narty, Epic i Ikon. Tutaj nie ma znaczenia który jest lepszy i gorszy. Oba są świetne i oba posiadają kilkadziesiąt resortów na 4 kontynentach. Cena też jest porównywalna. Dla narciarzy co jeżdżą przynajmniej 6+ dni w sezonie posiadanie jednego z nich jest bardzo wskazane. Każdy z tych biletów daje nielimitowane dni na nartach

Różnica polega w których resortach chcesz jeździć. W każdym głównym resorcie działa tylko jeden bilet. Bardzo popularne jest to co ja robię, czyli co parę lat zmieniam bilet. Tym oto sposobem co parę lat jeżdżę w innych miejscach. Coraz więcej ludzi po prostu kupuje oba i ma problem z głowy. Jak chcesz jeździsz tam gdzie śnieg sypie i 10+ dni w sezonie to posiadanie obu ma sens. Nie ograniczasz się do resortów na jednym bilecie i możesz jechać tam gdzie śnieg spadł albo świeci słońce, a nie tam gdzie masz bilet.

Jak narazie mieszkam z dala od fajnych gór, ale jak będę już mógł osiedlić się w Denver to posiadanie obu biletów będzie tak ważne jak dobra kawa rano.

Tak jak pisałem, zmieniłem z Ikon na Epic i drzwi do Vail dla mnie się otworzyły. Mimo, że przez ostatnie lata nie miałem biletu do Vail to i tak tam parę razy jeździłem. Nie mogłem tak po prostu omijać ten resort i kupowałem jedno-dniowe bilety. Za dużo mam z nim ciekawych wspomnień i trzeba było cały czas je podtrzymywać.

Tym razem jedziemy na tydzień. Myślę, że tydzień wystarczy żeby odwiedzić najdalsze zakamarki resortu i stworzyć nowe wspomnienia. Pewnie będzie ciężko bo w Vail znajduje się prawie 300 tras i słynne Back Bowls. Są to otwarte przestrzenie słabo zalesione w tylnej części gór. Siedem potężnych dolin o szerokości 6 mil (10km) praktycznie bez tras. Raj dla narciarzy lubiących przestrzeń, puch i swobodę.

Jak narazie jest 4:45 rano i budzik próbuje nas obudzić. Oczywiście ciężko mu to idzie, ale niestety nie ma wyjścia trzeba się zbierać. Ja to chyba muszę kochać narty.

Po ostatnich nieciekawych przygodach na lotnisku LGA dzisiejszy lot wzięliśmy z JFK. Jest to większy port lotniczy oddalony jakieś 20 minut samochodem od LGA. Wyznając zasadę, że większy może więcej spróbowaliśmy szczęścia tutaj. Był to dobry pomysł. Wszystko bezproblemowo i już parę minut po siódmej wszyscy siedzieliśmy w samolocie. Mimo, że jest to super-bowl weekend i była zwiększona ilość ludzi na lotniskach to nawet to ogarnęli.

Planowy start to i planowe lądowanie. Samolot troszkę wolniej leciał, bo niestety „miał pod górkę” czyli pod wiatr, który wiał na wysokości 10km z prędkością 160 mil na godzinę (260km/h). Pilot jakoś to omijał, trochę nad Kanadę poleciał, trochę nad Wielkimi Jeziorami się pobawił i wylądował w Denver tylko z 15 minutowym opóźnieniem. Dobra robota!

Na lotnisku w Denver troszkę nas przytrzymało. Nie ogarnęli specjalnych, niewymiarowych bagaży. W naszym przypadku nart i skrzynki z winem.

Kiedyś to wszystko wyjeżdżało na specjalnych taśmach i każdy odbierał swoje. Chyba niestety za dużo kradli i musieli wprowadzić bardziej kontrolowany system. Musisz pokazać swój kwitek bagażowy albo dowód osobisty żeby ci wydali narty czy inny niewymiarowy bagaż. To niestety powoduje dodatkową, niepotrzebną kolejkę i bałagan. Zwłaszcza, że większość ludzi co teraz ląduje w Denver jedzie na narty i ma swój sprzęt. Może nie każdy ma skrzynkę winka, ale ktoś  przecież musi być fajny.   

Na szczęście wypożyczalnia samochodów nie miała dzisiaj problemów i w ciągu niecałej minuty siedziałem już w samochodzie. Załadowanie 4 osób i 7 bagaży nie należało do łatwych zadań, ale przebiegło pomyślnie.

Zanim wyruszyliśmy dalej w góry to musieliśmy coś przekąsić. Dobre i szybkie śniadanie z dużą kawą w Common Good postawiło nas na nogi i ruszyliśmy w góry.

Mimo, że autostrada 70 z Denver na zachód jest przejezdna to jednak była ciekawa. Duże opady śniegu powodowały utrudnienia w ruchu.

Czasami droga była czarna i szybka, a czasami niestety zwłaszcza w wyższych partiach gór była biała i śliska. Pomału i do przodu. Nie było innej opcji.

Za resortem Copper było ciężko. Zwłaszcza do przełęczy Vail która znajduje się na na wysokości 10,600 stóp (3,250 metrów). Opady śniegu i słaba widoczność.

Na szczęście pług się pojawił, który ułatwił nam zadanie. Jechał nawet z dobrą prędkością aż na samą przełęcz. Czyścił nam drogę cały czas.

Z przełęczy w dół było ciężej bo pług zawrócił na szczycie. No i z góry zawsze jest trudniej niż pod górę. Ale pomału, ostrożnie i zjechaliśmy do Vail. Nasz dom na tydzień!

Resort przywitał nas dużą ilością śniegu i  narciarsko-górskim klimatem. Miejmy nadzieję, że pogoda dopisze i będzie można na maxa zwiedzić wszystkie tereny. Ponoć wszystko jest otwarte i dostali dużo śniegu. Mam nadzieję, że to jest prawda.

Jutro rano wyruszam!

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2024.01.14-16 Breckenridge, CO

Tak jak Ilonka pisała, ten przylot do Colorado nie należał do łatwych. Niestety nie zawsze idzie wszystko po myśli i z 4 narciarskich dni zrobiły się tylko 3. Mam nadzieję, że Delta kiedyś odda mi ten stracony dzień.

Zaraz po śniadaniu razem z kolegą i jego synem ruszyliśmy w kierunku wyciągów. Mieszkamy w wiosce narciarskiej, więc w 5 minut dostaliśmy się do jednej z paru dolnych stacji jakie Breckenridge posiada.

Tutaj niestety lekkie załamanie. Kolejka na dole na jakieś 15-20 minut stania. Chyba nie tylko my sprawdzamy pogodę i wiemy że wielkie śniegi idą.

Jak do tej pory to w tym sezonie Colorado nie ma dobrych warunków. Jakoś te słynne zachodnie śnieżyce omijają ten narciarski raj. Sypie w Utah, Kalifornii, Montanie… a w Colorado jakoś mało. Na szczęście to od dzisiaj ma się zmienić. Ma sypać parę dni!

Nasz samolot tak jak i pewnie wszystkie inne były pełne narciarzy i sprzętu (dlatego był problem z wagą samolotu). Każdy w końcu w tym sezonie chce się wyszaleć w puchu.

Mimo, że zapowiadają potężne mrozy i wiatry to i tak to ludziom nie przeszkadzało. Chyba wyznają zasadę, że nie ma złej pogody tylko człowiek źle przygotowany i się dobrze ubrali.

Breckenridge (dla lokalnych: Breck) posiada prawie 200 tras położonych na pięciu górach, połączonych kilkudziesięcioma wyciągami.

Niestety nie wszystko jest aktualnie otwarte. Jeszcze nie ma na tyle śniegu żeby szczyty były otwarte. Nawet jak dobrze sypie to i tak wiatr zwiewa śnieg w doliny.

Miejmy nadzieję, że po tej śnieżycy 100% terenów będzie dostępnych.

My na początek, na rozgrzewkę jeździliśmy w niższych partiach resortu. Nie na samym dole, bo tam kolejka dalej była ogromna.

Wyżej już praktycznie bez kolejek można było się bawić. Dobrze, bo stanie w kolejce do wyciągu na tym mrozie nie byłoby ciekawe. Było naprawdę zimno, jakieś -15C. Może to nie jest jakaś mrożąca krew w żyłach temperatura, ale w połączeniu z silnym wiatrem dawało spokojnie -25C.

Śnieg sypał. Z każdą godziną go przybywało, zwłaszcza w lasach. Na dole już go było sporo, a co dopiero wyżej w górach. Tam niestety nie mam video bo było stromo i potrzebowałem dwie ręce do balansu.

W takich warunkach nie da się być cały czas na zewnątrz. Dobrze, że na zachodzie to jakoś ogarnęli i bary znajdują się na każdej górze. Wiadomo, ciężko się do nich dostać, bo nie tylko my wyznajemy zasadę, że w takich warunkach to parę zjazdów i do baru!

Po 20-30 minutach można było wracać na mróz i przez godzinę czy dwie się bawić.

Im wyżej tym bardziej wiało. Trzeba było dużo czasu spędzać w lasach, które skutecznie chroniły od wiatru.

Około południa patrol uporał się z zagrożeniem lawinowym i otworzyli szczyt 6. Jest to najnowsza góra w Breckenridge. Należy do resortu może tylko od paru lat. Większość ponad lasami.

Oczywiście pojechaliśmy ją sprawdzić.

Trzeba było wziąć parę wyciągów i tak jechać jakieś 45-60 minut. Sama podróż była ciekawą przygodą, więc nie narzekaliśmy. Ta część resortu była nawet jakoś osłonięta górami od wiatru i znacznie mniej wiało.

Nigdy tutaj nie byłem i nie znam tych terenów. Za bardzo nie wypuszczaliśmy się głębiej w góry zwłaszcza, że było już popołudniu i słaba widoczność. Zjechaliśmy główną „trasą” w dół.

Tak jak przypuszczaliśmy, bardzo dużo jeszcze nie rozjeżdżonego śniegu. Była słaba widoczność i brak kontrastu, więc nie można było w pełni wykorzystać tego dziewiczego terenu. Ale i tak było ciekawie.

Spędziliśmy tu jakieś czas i około godziny 15 zaczęliśmy wracać w nasze rejony, czyli szczyt 9. Nie chcieliśmy po zamknięciu wyciągów wracać autobusami.

Następny dzień też cały spędziliśmy w Breckenridge. Mimo, że w pobliżu jest 6 dużych resortów to nie ma sensu się przemieszczać. Po pierwsze drogi są zasypane śniegiem i ciężko jest podróżować, a po drugie w Breck jest co robić nawet przez tydzień.

Ilonka też dzisiaj miała aktywny dzień. Zwiedzała Breckenridge ze wszystkimi jego zakątkami. Szukała ewentualnego transportu z powrotem do cywilizacji jak wszystkie drogi dalej będą zamknięte….

Dzisiaj jeszcze bardziej wiało, a temperatura była porównywalna do wczorajszej. Czyli zimno!

Niestety nie zawsze w Kolorado jest ciepło i słonecznie.

Dzisiaj tak samo jak wczoraj większość wyciągów w górnych partiach była zamknięta. Nie ze względu na brak śniegu (tego już było dużo), ale ze względu na silny wiatr i zagrożenie lawinowe.

Na szczęście jest poniedziałek i niektórzy muszą pracować więc nie było dużych kolejek do dolnych wyciągów.

Ponoć spadło ponad 2 stopy śniegu(60cm.). Było gdzie nogi zagrzać.

Tak jak wczoraj, jeździliśmy trochę na stokach, trochę w lasach żeby się zagrzać, a jak to nie pomagało to w barze barman miał odpowiednie ogrzewacze.

Oczywiście wykorzystaliśmy dzień na maxa i jeździliśmy do ostatniego krzesełka. Aż pomału zaczynało się ściemniać.

Ze względu na bardzo trudne warunki na lotniskach dużo samolotów jest opóźnionych albo odwołanych. Także droga przez góry na lotnisko nie jest łatwa, ale na szczęście już jest otwarta.

Kolega obliczył, że musi wyjechać już o 4 rano z Breck żeby spokojnie zajechał na lotnisko i zdążyć na samolot. Czyli pożegnanie trzeba było zacząć prosto po nartach.

Tak jak Ilonka pisała, mamy swój ulubiony bar w Breck, BoLd. Miła atmosfera, nie za głośno, dobre jedzenie i super ceny w Happy Hours (14-18h).

Posiedziało się, pogadało i zaplanowało kolejne narciarskie wypady….

Ostatniego dnia już sam jeździłem na nartach. Kolega z synem bezpiecznie dotarli do Denver i zdążyli na samolot.

Z tym dzisiejszym dniem to też było ciekawie. Ilonka dzisiaj rano mówi, że są problemy z naszym samolotem i może być odwołany albo dużo opóźniony.

Mamy dwie opcje. Pierwsza to, że szybko wstajemy (jest 7 rano) i jedziemy na lotnisko i łapiemy wcześniejszy samolot co leci do NYC, albo ryzykujemy i lecimy naszym. Tylko nie wiadomo czy poleci, a jak poleci to będzie opóźniony.

Wyglądam przez okno i widzę piękne góry, dużo śniegu, mało ludzi…. i mówię do Ilonki, że za bardzo nie rozumiem pytania. Delta ukradła mi sobotnie narty, więc na pewno nie pozwolę jej zabrać mi wtorkowych!

Zjadłem śniadanie i poszedłem w góry.

Z dobrych wiadomości to jest to, że samolot jest opóźniony parę godzin, więc więcej mogę się wyszaleć w górach. Dzięki Delta, że oddałaś mi moje stracone sobotnie godziny!

Oczywiście wiedzieliśmy, że główna droga z Breck do Denver nie będzie łatwa. Jest otwarta ale są potężne korki. Google już mówi, że zamiast 1.5h pojedziemy 4. Większość innych dróg jest pozamykana, więc wszyscy muszą jechać autostradą 70. Ale to na szczęście jest popołudniowy problem. Teraz przede mną są puste i zaśnieżone góry!

Tak też było. Pusto i śnieżnie. Śnieg nie sypał, ale było go wszędzie pełno. Nawet słońce czasami przebijało się przez chmury!

Jest wtorek i problemy na drogach. Mało kto dzisiaj dojechał w góry. Całe stoki należały do lokalnych i takich szczęściarzy jak ja co są już tutaj od weekendu.

Jeździł bym tak pewnie cały dzień, ale niestety wiem, że droga na lotnisko dzisiaj jest długa i ciężka. Ilonka mi napisała, że nasz samolot nie jest odwołany i że pewnie poleci późno wieczorem.

No nic, trzeba się niestety żegnać z zaśnieżonymi górkami i wracać do domu.

Szybkie przebranie się w mieszkanku i w drogę. Tutaj niestety przyjemna część dnia niestety dobiegła końca.

Normalny czas przejazdu z Breck do lotniska w Denver to jakieś 1:30-45. Dzisiaj niestety GPS pokazał nam 3:30 na start, a po pół godzinie jazdy niestety zmienił się na ponad 4h.

Na początku droga była biała, ale w miarę pusta. Można było poruszać się do przodu. Przecież nikt normalny nie opuści gór jak są tak idealne warunki! Niestety jak dojechaliśmy do autostrady 70 to się wszystko zaczęło.

Droga była czarna i można by szybko jechać, ale niestety się nie dało. Większość dróg jest zamknięta i wszyscy musieli tędy jechać. 3h zderzak do zderzaka niestety. Dobrze, że był wygodny samochód, fajna muzyka i piękne widoki. Jakoś zleciało….

Samolot był oczywiście dużo opóźniony, ale dalej miał dzisiaj lecieć. Jak narazie był gdzieś w powietrzu w drodze do Denver.

Na szczęście na lotnisku jest hotel Marriott który ma dobry bar. Lokalne piwka, w miarę dobre jedzenia i można jakoś zabić godzinkę czy dwie. Nasze ubezpieczenie pewnie i tak pokryje rachunek.

Około godziny 21 (czasu Denver) udało nam się zająć miejsca w samolocie i o 2 rano czasu lokalnego wylądować w NYC.

Trochę długi dzień, ale na szczęście zakończył się ok.

W Nowym Yorku Delta przywitała nas ciekawym napisem. „Delta, budujemy lepsze linie lotnicze dla Nowego Yorku.”

Delta, jeszcze „troszkę” musicie pobudować…..

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2024.01.13 Breckenridge, CO

Pierwszy wpis w roku i wypadło na 13-tego. Nie jesteśmy przesądni więc czemu mielibyśmy 13-tego nie lecieć na zachód, na jakieś narty, zwłaszcza, że przed nami długi weekend (Martin Luther King).

5 am - dzwoni budzik…. ja to muszę kochać Darka, że tak wcześnie wstaję w sobotę, żeby jechać/lecieć na nartki i to do miejsca gdzie prognozują temperatury koło -15C.

6:10 am - zapakowani wyjeżdżamy Uberem spod domu. Nawet nam się udało, że przyjechał duży samochód w cenie małego. Chyba o tej porze nikt nie jeździ więc i wybór jest duży.

6:51 am - zapięci w pasy siedzimy w samolocie. Dziś po raz pierwszy użyliśmy Digital ID. Delta wprowadziła rozpoznawanie twarzy jako ich odpowiedź na Clear. Podchodzisz więc, żeby nadać bagaże i nie potrzebujesz już dokumentu tożsamości tylko uśmiechasz się do kamerki i wszystko wiadomo. To samo z przejściem przez bramki ochronne. Oczywiście nadal cię skanują ale nie jest osobna kolejka dla ludzi z digital ID i znów tylko uśmiech i po sprawie. Fajna sprawa. Szkoda tylko, że póki co tylko 5 lotnisk to ma. Ale myślę, że będą wprowadzać tego coraz więcej.

Przeszczęśliwi…nie cała godzina od wyjścia z domu a my już w samolocie pijemy soczek pomarańczowy.

9:15 am - dalej siedzimy w samolocie i dalej na LaGuardii w NY…. na tym soczku pomarańczowym skończyło się chyba nasze szczęście. Mieliśmy wylecieć o 7:30 am. Niestety w pewnym momencie obsługa powiedziała, że płaci $1000 dla ochotników którzy polecą następnym samolotem. Potrzebowali trzech ochotników. Hmmm… stwierdziliśmy, że chyba ktoś ważny musi wsiąść albo muszą załogę dostarczyć do Denver, żeby inne samoloty poleciały. Trzech ochotników szybko się zdecydowało więc byliśmy pewni, że już po sprawie. Niestety to nie o zamianę pasażerów chodziło ale o wagę samolotu. Podobno nasz samolot był za ciężki a lotnisko LaGuardia ma krótki pas startowy. Do tego przewidywane są wiatry w Denver. Wiatry, krótki pas startowy więc musieliśmy zabrać więcej paliwa. Do tego cały samolot to narciarze więc każdy ma dość dużo bagażu. Ciężar szybko się zrobił. Ja naliczyłam 30 par nart na naszym samolocie… a zaczęłam liczyć jak już trochę załadowali. Czyli z 50 myślę, że było. Do tego inne bagaże i problem się robi. Co się dziwić, my z Darkiem na samolot Delty możemy zapakować z 500 lb (ponad 200kg) bagażu. Dlatego wypakowywali ludzi.

Niestety wypakowanie 3 ludzi nie pomogło i liczyli dalej ile jeszcze ludzi musza wyprosić. Już nawet nasz pilot który wyglądał, że swoje już w życiu wylatał dziwił się, że tyle im to zajmuje. Niestety w dzisiejszych czasach każdy boi się podjąć decyzji, Atlanta (centrala główna) śpi więc czekaliśmy a oni liczyli. Wypakowali jeszcze czterech ludzi, trochę bagaży i stwierdzili, że możemy lecieć.

9:23 am - komunikat przygotować kabinę do startu i odjeżdżamy od terminala.

9:30 am - zawracamy do terminala. Jednak nie da się wystartować. Coś się wiatry zmieniły i jednak nie mamy pozwolenia na start. Ehhh… jak sobie możecie wyobrazić, nasza cierpliwość dobiega końca.

9:45 am - o jednak możemy startować ale ponieważ straciliśmy już trochę paliwa, żeby odjechać i wrócić do terminala to muszą nas dotankować.

10:36 am - wszyscy mają usiąść bo startujemy. W tym momencie jest to 3 raz kiedy to słyszymy, trzeci raz puścili nam video bezpieczeństwa i mamy nadzieję, że jak to się mówi do trzech razy sztuka i tym razem wystartujemy.

10:48 am - odjeżdżamy do terminala. Hmm… było ciemno jak wsiedliśmy do tego samolotu. Teraz już nawet nie jest wschód, teraz jest dzień w pełni i piękne niebieskie słońce.

10:56 am - startujemy… w końcu. Jaka ulga jak koła oderwały się od asfaltu. Jak fajnie popatrzeć na oddalającą się ziemię. Lubię starty i lądowania bo lubię podziwiać świat z góry. Ale szczególnie to startowanie mnie ucieszyło. Choć wiedzieliśmy, że z dnia na nartach nici. Ja już zaczynałam tworzyć w głowie maile jakie napiszę do Delty i firmy ubezpieczeniowej. Jak trzeba gdzieś wyładować złość to najlepiej napisać maila z opinią do firmy która nawaliła.

12:56 pm (w NY 2:56 pm) - wylądowaliśmy w Denver. Cudo… ale nie zapominajcie, dziś jest 13-tego. Po tych wszystkich problemach ze startem stwierdziłam, że na chwilę stanę się przesądna. Ten start i brak konkretnych decyzji sprawił, że straciłam nadzieję. Już nawet nie byłam zła, byłam bezsilna, i bez nadziei. Chyba się starzeję ale powiem jak mój dziadek “co z tego nowego pokolenia wyrośnie”.

Wylądowanie to tylko mała część sukcesu. Powiedzmy, że jesteśmy na etapie 3 z 7 rzeczy które muszą nam się dziś udać.

Wystartowanie, wylądowanie, wylądowanie w dobrym miejscu, odebranie bagaży, odebranie samochodu, przejazd autostradą (która może być zamknięta) i dojechanie do apartamentu w górach.

Na tym wyjeździe spotykamy się z przyjacielem i jego synem. Oni nie mieszkają w NY więc lecieli innym samolotem. O ile wylot mieli tylko z małym opóźnieniem (20 min się nawet nie liczy) to potem w Denver czekali ponad godzinę na bagaże. Ponad godzinę bo nie mogli otworzyć luku bagażowego. Dobrze, że przynajmniej ich wypuścili. No tak w jednych samolotach drzwi same odpadają w innych nie można ich otworzyć. Bez komentarza.

My o dziwo bagaże dostaliśmy wszystkie i w miarę szybko. Samochód… kolejny krok i kolejne niepowodzenie. Darek chciał być fajny i cieszył się jak małe dziecko bo wyrwał naprawdę dobrą cenę na bardzo dobry samochód. Uczy się ode mnie, żeby rezerwować a potem bliżej podróży sprawdzać czy cena czasem nie spadła. No i spadła. Więc Darek zarezerwował jakiś ekskluzywny samochód (BMW X5). Super, samochodzik wypasik… tylko, że Darek chciał z napędem na 4 koła. A skoro jest Platynowym klientem to Pan w wypożyczalni go nie zbył tylko zaczął szukać BMW z napędem 4WD. No i szukał… szukał godzinę. Po pół godzinie co prawda zidentyfikował dokładnie który model dostaniemy ale auto było w myjni. Po kolejnej pół godzinie już 3 osoby latały do myjni pogonić ludzików i w końcu o godzinie 3 pm mogliśmy wyjechać z lotniska. Normalnie jakby wszystko było o czasie wyjechalibyśmy ok. 11 am - 11:30 am. Pięknie… i po co tak wcześnie zrywać się z łóżka jak los ma i tak dla nas inne plany. Jak się domyślacie zero nartek, spacerków i innych atrakcji, wyjazd nam się skrócił prawie o dzień.

5:10 pm - w końcu w apartamencie w górach. Przynajmniej apartament super. Zdecydowanie polecamy jeśli ktoś się wybiera do Breckenridge.

5:30 pm - kolacja… nie ma czasu na wiele rozpakowywania, rozłożenia nóg przy kominku. Po pierwsze to w Breckenridge w okresie zimowym jest dużo ludzi i lepiej jest robić rezerwacje. My mamy bardzo fajną miejscówkę BoLD i tam postanowiliśmy zjeść pierwszą kolację. Niestety najpóźniejsza rezerwacja to 5:30 pm. Później już wszystko zajęte. Nie narzekaliśmy bardzo bo w sumie byliśmy dość głodni. W końcu poza słabym śniadaniem w samolocie, bananami i croissantami przywiezionymi z domu to nic nie jedliśmy przez cały dzień. A jakby nie patrzeć to już 14h odkąd wstaliśmy. Dobrze, że trochę udało nam się zdrzemnąć w samolocie.

Ale fajnie było w końcu, zostawić cały zawrót podróży za sobą, usiąść i napić się zimnego piwka. Darek był troszkę rozczarowany bo mieli tylko jedno nie hazy IPA. W listopadzie mieli trzy… ale wytłumaczyli się. Autostrada z Denver jest ciężko przejezdna i ciężarówki nie mogą dowieźć piwa jak się skończy. Nic tylko otworzyć browar w Breckenridge i polegać na lokalnych dostawach. Browary tu są ale chyba nie wyrabiają na ilość restauracji i turystów jak przyjeżdża tu w sezonie.

Read More