Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 61
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2019.03.24 Vermont, USA
Dawno nic nie pisaliśmy, ale to wcale nie oznacza, że się obijamy i nigdzie nie jeździmy. Po Styczniowym białym szaleństwie w Utah w sumie nie było żadnych większych wypadów. Mieliśmy kilka paro-dniowych narciarskich weekendów w VT, ale je już parę razy opisywaliśmy i nie chcieliśmy się powtarzać.
W tym roku zima dopisała. Wiadomo, zdarzały się deszcze w górach, ale na szczęście w małych ilościach. Większość opadów była w postaci śniegu co dawało nawet dosyć dobre warunki narciarskie jak na wschodnie wybrzeże.
Oczywiście zachód znowu wygrał i ich opady były rekordowe. Do tego stopnia, że niektóre resorty nie mogły uruchomić wyciągów krzesełkowych po były zasypane. Takie „problemy” to można mieć, nie? Resorty w Colorado, Utah czy Kalifornii planują być otwarte nawet do Lipca. Hmmm.... ciekawe czy zgadniecie co planujemy na 4 Lipca?
W tym roku mam sezonowy bilet Epic. Dużo resortów z zachodniego wybrzeża jest na nim (dlatego byliśmy w Park City), a także parę u nas, na wschodzie. Z ciekawszych można wymienić Okemo i Stowe. Okemo jest nam dobrze znane, często tam jeździmy. Jest w miarę blisko NYC i ma nawet ok tereny jak na południowy Vermont.
Niestety bliskość wielkich metropolii powoduje, że jest tam dużo ludzi w fajne weekendy. Czasami kolejki do głównych wyciągów osiągają 10-15 minut stania. Za długo...!!!
Stowe to zupełnie inna bajka. Dawno tam nie byliśmy i w sumie to nie wiem dlaczego. Resort znajduje się w północnej części VT, więc podróż samochodem wydłuża się do 5.5h. Ale jest warto.
Stowe znajduje się w rejonie najwyższej góry w stanie VT, góra Mansfield, 4395 stóp (1340m). Posiada ciekawe i zróżnicowane tereny, znacznie większe opady śniegu niż południowe VT (do tej pory spadło już tam 295 cali śniegu (7.5 metra)) i wspaniałe lasy.
Jedyne co nie ogarnęli to parkingi. W weekendy trzeba się nieźle naszukać żeby coś naleźć. Pewnie jest to spowodowane brakiem miejsca. Stowe leży w wąskiej dolinie między dużymi górami i za bardzo nie ma gdzie ich budować. Ale jak się wsiądzie na pierwszy wyciąg to szybko się zapomina o problemach z parkingiem, bo oczom ukazują się wspaniałe góry.
W Stowe byliśmy 3 dni. Z chęcią bym tam dłużej zabawił, ale wystarczyło żeby poznać resort. Po tych 3 dniach mogę stwierdzić, że należy on do czołówki resortów na wschodnim wybrzeżu. Spokojnie można go porównać do Killington czy Sunday River. Sugarloaf dalej prowadzi, ale tylko wtedy jak jest dużo śniegu i wszystko jest otwarte, inaczej nie ma sensu tak daleko jechać.
Stowe jest takie trochę dzikie i surowe. Tak jak by czas zatrzymał się w miejscu parę lat temu. Dużo wyciągów jest starych i wolnych, mało ubijają tras, schroniska są z lat 80...
Ma to swój urok. Zwłaszcza jak coraz więcej resortów musi być idealnych, wszystko musi się świecić, a trasy ubijane jak stół. Jednak najlepszą zaletą i plusem Stowe są lasy. Chyba jedne z lepszych na wschodzie. Ludzie specjalnie tam przyjeżdżają specjalnie tylko dla tych terenów.
Zjechaliśmy paroma. Muszę przyznać, że ludzie mieli rację. Są imponujące. Zwłaszcza jeden obszar pod szczytem Mansfield. Żeby tam się dostać to trzeba wyjechać gondolą i potem trawersując cały czas na lewo aż do momentu gdzie już jest fajnie żeby zjechać w dół. Polecam, ale ostrzegam, że nie jest łatwo. Wąsko i stromo.
Pod koniec Marca byliśmy znowu w Okemo. Pojechała nas duża grupa, więc było wesoło. Udało nam się z pogodą. Mieliśmy 3 różne jej rodzaje. W sobotę była zima z dużymi wiatrami. W niedzielę była wiosna i miękki śnieg. Natomiast w nocy z niedzieli na poniedziałek przyszedł mróz i wszystko zamarzło co spowodowało wielkie oblodzenia na początku dnia. Potem wszystko puściło i było znowu super.
Kupiliśmy już nowe bilety na następny sezon i niestety Okemo już na nich nie jest, więc musieliśmy się z nim godnie pożegnać i zjechać większością ciekawych tras.
W tym roku mam sezonowy bilet Epic. Na następny rok kupiłem sezony bilet Ikon. Ma lepsze resorty na wschodzie. Takie jak Sugarloaf, Killington, Sunday River.... i też wiele na zachodzie. Musiałem kupić do 15 Kwietnia żeby mieć super cenę. Jak się jedzie nawet tylko 3 razy w sezonie to już się opłaci. Wielu moich znajomych na tym wyjeździe też zakupiło ten bilet. Oj będzie się działo. Niseko w Japonii i Valle Nevado w Chile też na nim jest.
Siedząc wieczorami w domku zasypanym śniegiem nie mieliśmy co robić tylko bilety kupować....
W ten weekend były też mojego taty urodziny, więc oczywiście pojechał z nami i przez 3 dni nie dawał nam spokoju tylko cały czas "kazał" nam jeździć z góry na dół, bez odpoczynku oczywiście!
Planujemy jeszcze przynajmniej raz pojechać na narty w tym sezonie. Zima jest dobra, więc resorty będą długo czynne. Końcem Kwietnia w Killington dalej powinno być jeszcze trochę śniegu i dużo wiosennej zabawy. Pewnie będzie się dużo działo, więc zostawię to na osobny wpis.
2018.02.11 Okemo, VT (dzień 2)
Pogoda na dzisiejszy dzień nie zapowiadała się ciekawa. Synoptycy ostrzegali, że już od samego rana mogą wystąpić opady deszczu. Niektórych to wystraszyło, a zagorzali narciarze już o ósmej rano byli na stoku.
Tych co pogoda nie wystraszyła dzisiaj wygrali na maksa. Rano jeszcze deszcz nie padał. Tak gdzieś od połowy góry zaczynały się chmury, gęste chmury. Trochę utrudniało to jazdę z większymi prędkościami, ale trasy były dobrze przygotowane, więc dobra widoczność nie była do niczego potrzebna.
Co było dzisiaj największym plusem to brak ludzi. Żeby w weekend w Okemo nie stać w kolejkach do wyciągów, to się rzadko zdarza. Non-stop bez żadnych kolejek śmigaliśmy po całym resorcie.
Gdzieś tak o 10 rano chmury się trochę podniosły i zaczął padać deszcz. Nie były to jakoś duże opady, taki lekki kapuśniaczek, mżawka. Za bardzo on nie przeszkadzał, natomiast pomógł wiele. Zmiękczył twardy śnieg, w którym teraz można się było bardzo głęboko wcinać.
Coś jak wiosenne narty na początku lutego. Puste stoki, miękki śnieg, karwing na całej długości tras. Do południa zjechaliśmy około 20 razy. Każdy z nas powiedział, że dawno tak się nie wyjeździł. Pod koniec nogi bardzo prosiły o przerwę.
Zjechaliśmy do knajpki w głównej części resortu. Normalnie jest tu ciężko dostać stolik w weekend. Dzisiaj bez problemu usiedliśmy, ściągnęliśmy ciężkie, mokre kurtki i zamówiliśmy co trzeba na ogrzanie się.
Po lunchu jeszcze oczywiście poszliśmy trochę pojeździć. Zupełnie nie było nikogo. Czułem się jak gdzieś w Chile, gdzie często dużo czasu upłynie zanim spotkam innego narciarza.
Zjechaliśmy jeszcze parę razy w bezludnych górach i postanowiliśmy wracać do domu. Deszcz zaczął bardziej lać, a na dodatek gęsta mgła zaczęła się pojawiać.
Droga do domu nie była łatwa, bo cały czas padał deszcz. Im bardziej na południe tym był gęściejszy.
Jednak warto było zostać niedzielę w górach i się wyjeździć na maksa. Okemo jest fajnym resortem, ale niestety w weekendy jest zawalone masą turystów. Dobrze, że nam pogoda „dopisała” i większość ludzi wyjechała do domu, albo siedziała w barach. Wiadomo, każdy narciarz woli żeby było słoneczko, bez wiatru, -5C i w nocy spadło pół metra śniegu. Ale wtedy w Okemo więcej bym stał w kolejkach niż jeździł na nartkach. Na pewno bym nie zjechał 25 razy!!!
Za tydzień długi weekend w Stanach i początek ferii zimowych w szkołach. Oczywiście mamy w planie gdzieś na 3 dni wyjechać. Jeszcze nie wiemy gdzie. Będziemy podążać za śniegiem i szukać resortów z małą ilością ludzi. Jeśli takie w ten weekend w ogóle bedą istniały. Plan jest następujący: 3 dni i 3 różne resorty.
Do usłyszenia.....
2018.02.09-10 Okemo, VT (dzień 1)
Tydzień temu w Vermont spadła stopa śniegu (30 cm), w środę podobną ilością Matka Natura obdarzyła ten stan. Nie było innego wyboru jak zapakować nartki na puch i ruszyć na północ.
Nie tylko my mieliśmy ten sam pomysł, więc uzbierała się nas nawet niezła grupka i wynajęliśmy cały dom w pobliżu Okemo.
Ósma rano, wyciągi ruszają, a my siedząc na jednym z krzesełek dyskutujemy i cieszymy się wspaniałym weekendem jaki będziemy mieć w tym resorcie.
Mimo wczesnych godzin ilość samochodów na parkingu i ludzi w górach mówiła nam, że w Okemo będzie ciasno. Lubię ten resort. Jest w miarę duży, ma ciekawe i zróżnicowane trasy i jest boisko NY. Niestety inni też go lubią i w ładne weekendy jest tu stanowczo za dużo ludzi. Okemo nie jest tak duże jak Killington czy Sunday River gdzie w zatłoczone weekendy można się bawić w mniej uczęszczanych częściach resortu i praktycznie bez kolejek wsiadać na wyciąg.
Okemo jest fajne w tygodniu, albo w weekendy ze złą pogodą. Ale o tym za chwile.
Po raz pierwszy w tym sezonie Okemo miało 100% otwartych tras i terenów. Ma ich ponad 130, więc wszystkimi nie zjedziemy, ale te ciekawsze na pewno zaliczymy. Mój tata (też pojechał w ten weekend), powiedział, żeby zrobić rozgrzewkę na łatwiejszych, a potem się pobawić na ciekawszych trasach.
Tak też się stało. Na start poleciały niebieskie i ubite czarne, takie jak World Cup, Defiance, Fall Line. Muszę powiedzieć, że byłem pozytywnie zaskoczony jakością tras. Wyczuwalna była potężna ilość śniegu jaka tu ostatnio spadła. Głębokie wcinania się, brak lodu, dobrze zrobione trasy..... ale zabawa. Wiedzieliśmy, że jest sobota i za chwilę będzie tu wiele narciarzy, którzy to wszystko rozjeżdżą i zrobią muldy. Nie tracąc ani minuty rozjeżdżaliśmy ich „sztruks”.
Ilonka na dzisiaj miała specjalne zadanie. Bardzo ważne i odpowiedzialne zadanie. Miała wynieść pyszne jedzenie na sam szczyt do lodge gdzie mieliśmy zjeść lunch. Mają tam jedzenie, ale nic specjalnego. My mieliśmy lepsze.
Na jednej z tras spotkaliśmy ją. Szła dzielnie do góry niosąc przepyszne jedzenie. Ilonka i my potrzebowaliśmy krótkiej przerwy.
Ilonka lubi Okemo, mają tutaj luźne przepisy jeśli chodzi o chodzenie...
"Tak, przepisy tu mają bardzo luźne - jak to Owsiak mówi - Róbta co chceta. Nie trzeba za nic płacić, można chodzić po wszystkich trasach ale jak we wszystkim i w tym jest haczyk - haczyk w postaci "nieruchomości".
Spacerując sobie tak po cichej trasie Sachem, podziwiałam posiadłości które tu się pobudowały. Pewnie już to czytaliście na naszych blogach ale ostatnio naprawdę chodzi za nami jakaś odskocznia od codzienności a szczególnie od dużego miasta. Okemo wydaje się nam całkiem fajnym wyborem. Pewnie nie będzie nas stać na aż taki domek ale możne kiedyś dorobimy się czegoś małego - jakiegoś jedno-dwu pokojowego apartamentu, który ma dostęp do tras - tak zwany ski in i ski out. Wstępnie sprawdzaliśmy i już za $200 tys można coś kupić. To tak z 10 razy taniej niż w NY.
Chłopakom super się jeździło więc mi się wcale nie spieszyło. Zwłaszcza, że pogoda była idealna. Tak więc szłam sobie spacerkiem pod górę i upajałam się ciszą. Aż spotkałam dwóch spragnionych narciarzy, którym chyba bardziej chciało się pić niż mi - no tak Darek z Tata się nie obijali."
Po przerwie, każdy pojechał w swoją stronę. My na dól do wyciągu, a Ilonka dzielnie kontynuowała wspinaczkę.
Na dole dołączyli do nas kolejni znajomi i już większą grupą kontynuowaliśmy białe szaleństwo.
Ludzi już było dużo. Na wyciągach i na trasach. Odjechaliśmy z głównej części góry i udaliśmy się do South Face. Tu też było trochę narciarzy, ale znacznie mniej niż w centralnej części. Po paru zjazdach tatuś powiedział, że jak trudne trasy to teraz. Po lunchu już się nie będzie chciało.
W South Face jest fajna dolina gdzie schodzą się podwójne diamenty. Tu przynajmniej było mało ludzi i można było zjechać ciekawą trasą. Czasem tylko trzeba było uważać żeby w drzewo nie wjechać jak się śmigało przez laski.
Tatuś świetnie sobie poradził i na dole powiedział, że nie było tak źle jak myślał i trzeba tu jeszcze przyjechać.
W tym czasie Ilonka:
"Po rozstaniu poszłam dalej do góry, zielone trasy się już po kończyły i wspinałam się niebieskimi. Stromsze trasy mają to do siebie, że narciarze pojawiają się znikąd i mają większą prędkość na szczęście pogoda im bliżej szczytu tym była gorsza więc i narciarzy było mniej. Mi jednak pogoda nie przeszkadzała i w miarę szybko doszłam na szczyt. I poinformowałam resztę, że lunch podano do stołu"
Musieliśmy wziąć dwa wyciągi żeby tam dojechać i parę minut po południu zasiedliśmy do stołu. Prosciutto, serki, pasztet z zająca..... do tego zimne piwko.... ale uczta. Taki lunch to rozumiem.
Jak zwykle fajnie się siedziało, jadło, gadało, ale górki wzywały. Około pierwszej ruszyliśmy dalej. Ilonka w dół, a my na drugi koniec resortu, do Jackson Gore. Do Jackson Gore wzięliśmy niebieską trasę, Rum Run. Jedziemy, a tu niespodzianka. Z góry widzimy, że grupa ludzi stoi i patrzy się w dół. Podjechaliśmy do nich i jak się okazało trasa kończy się ścianą z lodu. Ludzie stoją i nie wiedzą jak ją pokonać.
Lód pokonuje się w prosty sposób. Po prostu jedzie się prosto. Tak też uczyniliśmy i pojechaliśmy dalej. Dotarliśmy do Jackson Gore. Tu niestety rozczarowanie. Duże kolejki do wyciągów, czasami nawet po 10-15 minut musieliśmy stać.
Zjechaliśmy parę razy i wróciliśmy do głównej części resortu. Była gdzieś godzina piętnasta, ludzi ubywało i znowu jak rano, bez kolejek można się było wyszaleć. Zrobiły się już małe muldy, ale były miękkie, więc nie wiele przeszkadzały w zabawie. Wręcz przeciwnie, urozmaicały zjazdy, dzięki czemu jeździliśmy aż do końca.
Na koniec zjechaliśmy na dół, gdzie Ilonka dzielnie dorzucała drzewa do ogniska i pilnowała siedzeń. Ognisko się paliło, lokalne piwko się lało, muzyka na żywo grała..... takie Apres Ski to lubię.
Posiedzieliśmy tam ponad godzinkę i powspominaliśmy dobry dzień na nartach. Mimo, że w Okemo było dużo ludzi i czasami długo stało się do wyciągów, to dzięki temu, że zaczęliśmy wcześnie rano i jeździliśmy do końca to wyjeździliśmy się na maksa.
Po ognisku udaliśmy się jeszcze do punktu ostrzenia nart. Jutro zapowiada się też wspaniały dzień, a nasze narty już na maksa potrzebują naprawy.
Znajomi lubią i umieją gotować, także zakończyliśmy dzień wspaniałymi steakami z dodatkami i pysznym winem. Dziękujemy bardzo...!!!!
2017.02.04-05 Okemo, VT
Jest środek zimy, a my przez ostatnie trzy weekendy nie wyjechaliśmy ani raz na narty. Tylko praca i praca nam w głowie. Chyba się starzejemy!!!
Musieliśmy to natychmiast zmienić, żeby nie zwariować do końca. Spragnieni sportów zimowych już o 7:45 rano byliśmy na parkingu w Okemo, VT.
W Okemo byliśmy już wiele razy. Fajny, duży resort i nawet w miarę blisko NY. Jakieś 4 godziny samochodem.
Ładna pogoda i dobre warunki spowodowały, że w sobotę ilość ludzi w górach była stanowczo za wielka. Po 10 rano do głównych wyciągów stało się nawet po 15 minut. Dobrze, że znamy ten resort i szybko uciekliśmy w mniej popularne miejsca. Tutaj już było znacznie lepiej, mniej ludzi na trasach i na wyciągach.
Już parę razy opisywaliśmy ten resort, więc nie będziemy się powtarzać. Chcę tylko napisać, że Matka Natura chyba chce nas przeprosić za ostatni sezon, bo naprawdę dała nam dużo śniegu, a jeszcze z pomocą armatek śnieżnych jest go już naprawdę dużo. Nie są to może idealne warunki, ale w porównaniu do poprzedniego roku to jest o wiele lepiej.
Dzisiaj jest pierwszy dzień w tym sezonie, gdzie 100% tras zostało otwartych. Czasami może trochę oblodzone, albo z wystającymi korzeniami, ale i tak super. Musieliśmy oczywiście parę wypróbować.
Przy tak dobrych warunkach, oczywiście nie było mowy o traceniu czasu na lunch. Była mała przerwa na górze na piwko z Ilonką, która dzielnie zdobyła szczyt, ale to tyle. Był z nami kolega, który od paru lat nie jeździł na nartach, więc jak się dorwał do białego szaleństwa to musieliśmy oczywiście jeździć do końca i wsiąść na ostatnie krzesełko o 4 po południu.
W Okemo też spotkaliśmy znajomych, którzy wynajęli cały dom zaraz przy trasie. "Niestety" zaprosili nas na hamburgera i piwko po nartkach. Nie wypadało odmówić, więc jak już wszystkie wyciągi zamknęli to ich odwiedziliśmy. Jak się okazało, to ich tam było ponad 20 osób w tym potężnym domu. Zeszło nam tam trochę, bo przecież przywitać i pożegnać się z każdym i do tego wypić piwo to trochę dużo. Tak więc do dolnej bazy zjechaliśmy już prawie po ciemku.
My niestety nie mieszkaliśmy zaraz przy trasie. Nasz hotel, Ascutney Mountain Resort, znajdował się jakieś 20-25 minut samochodem od Okemo. Polecam ten hotel. Duży, fajny, czysty z pełną kuchnią. Tam ze znajomymi, przy pysznej kolacji (dziękujemy Beatko i Madziu) próbowaliśmy walczyć i zdobywać kontynenty. Oczywiście chodzi o grę planszową Ryzyko.
NIEDZIELA
Nie wiem jak Ilonka znalazła wczoraj wieczorem drogę do naszego hotelu, ale dzisiaj rano wracając do Okemo jechaliśmy ciekawymi drogami. Uwielbiam małe, leśne bez-asfaltowe dróżki w górzystych krainach.
Część naszych znajomych dzisiaj wcześniej wróciła do NY, więc ja wraz z Damianem samotnie wyszukiwaliśmy ciekawych tras w resorcie.
Ilość ludzi dzisiaj była znacznie mniejsza niż wczoraj. Na większość wyciągów można było wsiadać bez żadnych kolejek. Pewnie dlatego, że dzisiaj w Stanach jest Super Bowl i większość amerykanów chce oglądać to największe wydarzenie w futbolu amerykańskim. My europejczycy, nie do końca jesteśmy fanami tego sportu, więc mogliśmy przez cały dzień rozkoszować się pustymi stokami.
Ilonka dzisiaj też nie próżnowała i przeszła całe góry, aż do Jackson Gore, gdzie tam razem wszyscy spotkaliśmy się na lunch i na coś do ugaszenia pragnienia.
Jeździliśmy oczywiście do końca, próbując bawić się kolegi nową kamerką. Fajna, mała, ale niestety ma słaby stabilizator obrazu. GoPro musi nad tym jeszcze trochę popracować.
Zakup sezonowego pasu, MAX pass, to był świetny pomysł. Już jeżdżę za darmo, a przecież jeszcze mamy przed sobą 3 miesiące białego szaleństwa. Nas, biednych narciarzy nie stać na NIE kupienie MAX pass-u.
Narty to świetny sport, a narty za darmo? Fantastyczny sposób na spędzanie wolnego czasu.
MAX pass napisał, że już w połowie marca ma ogłosić super ceny i resorty na następny sezon. Narciarze, nie przegapcie okazji!
2016.03.12-13 Stratton i Okemo, VT
W tym tygodniu w NYC temperatura przekroczyła 20°C. Dla narciarzy oznacza to jedno – końcówka sezonu, wiosenne narty. W sumie to u nas, na północnym-wschodzie niewiele śniegu spadło w tym sezonie, więc nie wiadomo czy nie jest to ostatni wyjazd na narty. Tak więc uzbrojeni w krem do opalania, okulary przeciwsłoneczne i grill zaatakowaliśmy Vermont.
Na sobotę zaplanowaliśmy Stratton, resort w którym nie byliśmy już parę lat. Kiedyś Stratton nazywany był Aspen wschodniego wybrzeża ze względu na wysokie ceny mieszkań, nowe wyciągi i idealnie ubijane trasy. Ale to już było. Teraz Stratton nie ma już ogrzewanych chodników, wyciągi są już ponad 10 letnie, a dbanie o trasy też ma wiele do życzenia.
Wiem, że w tym sezonie jest mało śniegu, ale w niedzielę jeździłem w Okemo gdzie trasy były dużo lepsze. Nie tracąc czasu uderzyłem na szczyt, bo wiedziałem, że od południa będzie się już dość ciężko jeździć. Ludzi nawet było trochę, ale zaletą jeżdżenia samemu jest to, że można wchodzić poza kolejką i nie tracić czasu na stanie w niej. Było słonecznie, ciepło, z lekkim wiatrem a śniegu ubywało z każdą godziną.
Rano się nawet jeździło OK. Śnieg na trasach nie był jeszcze rozjeżdżony. Można było carvingiem szybko zlatywać i odpoczywać na krzesełkach opalając się.
Jak nasi znajomi koło południa do nas dotarli, to już niestety warunki nie były takie fajne. Narciarze zeskrobali śnieg z tras więc lód był wszędzie. Porobiły się też duże, mokre muldy co dodatkowo utrudniało jazdę. Około trzeciej po południu nogi powiedziały, że wystarczy tej zabawy i trzeba odpocząć przy grillu w hotelu. Tak też uczyniliśmy i relaksowaliśmy się cały wieczór w miłym towarzystwie zajadając przepyszną kolację.
Niedziela - Okemo
Ten resort jest już nam bardzo znany. Jeździmy tam często, bo widać, że gospodarze o niego dbają i ciągle inwestują w nowe technologie.
Niestety nie było pierwszego krzesełka, bo ktoś kiedyś wymyślił zmianę czasu na czas letni. I to nas zaatakowało dziś rano. Z lekkim opóźnieniem, ale pełen sił wyruszyłem podbijać Okemo. Trasy narciarskie były znacznie lepiej przygotowane niż wczoraj w Stratton. Znajdowało się na nich więcej śniegu, który nawet skutecznie przykrywał lód i kamienie.
W Okemo odbywały się jakieś zawody, więc dużo ludzi była w głównej części góry. Pojechałem do South Face gdzie prawie nikogo nie było. Śnieg był mokry, ale było go dużo i był fajnie przez ratraki ubity. Jeździłem tam aż do południa ciesząc się z super pogody, braku ludzi i dobrych warunków śnieżnych jak na ten okres. Na niektórych trasah widać jednak było potężne braki śniegu. Tam gdzie nie było sztucznego zaśnieżania, to wiosna już była na całego.
Później pojechałem do Jackson Gore gdzie warunki też były ok. Było już po 12, wiosenne muldy się pojawiały, ale były malutkie. Widać, że jak jest mało narciarzy to trasy o dobrej kondycji mogą nawet być do popołudnia. Tutaj też parę razy zjechałem i zacząłem się posuwać w kierunku głównej części, gdzie planowaliśmy zrobić wiosenny piknik na łonie natury.
Siedząc tak, zastanawialiśmy się czy to czasem nie będzie nasz ostatni wyjazd na narty w tym sezonie. Za trzy tygodnie planujemy jeszcze jeden wyjazd na narty, ale po ilości śniegu jaka jest w górach, to różnie z tym może być. Jak rozmawiałem z lokalnymi na wyciągach to mówili, że nie pamiętają tak słabego sezonu narciarskiego. Opady śniegu były 4-5 razy mniejsze niż średnia roczna jaka jest w tym rejonie.
Dwa tygodnie temu we Francji narzekałem na nadmiar tego białego skarbu, a teraz narzekam na jego brak. Jakoś Matka Natura w tym sezonie „troszkę” to nierówno podzieliła. Obiecałem też sobie, że już nigdy więcej nie powiem, że jest go ZA DUŻO!!! Lepiej się męczyć z jego nadmiarem, niż patrzeć na trasy jak kwiatki rosną.
2016.02.06-07 Bromley i Okemo, VT
Dzisiaj rano podchodząc do okna zobaczyłem śnieg na ulicy. Myślę.... super!!! Jutro (sobota) rano jedziemy do Vermont na narty więc fajnie będzie w końcu pojeździć po świeżym śniegu.
Sprawdziłem pogodę w górach i niestety jak się okazało troszkę śniegu spadło w NYC, trochę więcej w Connecticut, ale dalej na północ, tam gdzie jedziemy na narty, to znowu nic nie spadło. Po raz kolejny w tym roku śnieżyca ominęła miejsca górskie i zasypała miasta. Mówię po raz kolejny, bo dwa tygodnie temu też była śnieżyca, ostro sypnęło, ale nie tam gdzie powinno.
Żeby tego było mało, to jak idzie jakiś ciepły front i zamiast śniegu jest deszcz, to oczywiście leje w górach i roztapia to co ludzie próbują zrobić. Tutaj duże brawa dla wspaniałych i cierpliwych ludzi co walczą z naturą i robią śnieg na trasach. W wielu resortach śnieg leży na prawie 100 trasach.
No nic, mimo, że to jest jeden z gorszych sezonów narciarskich na wschodnim wybrzeżu to na nartki trzeba jechać. Zwłaszcza, że dwa miesiące temu kupiłem sobie nowe nartki, Salomon Q98. Wiem, to są bardziej nartki na głęboki, puszysty śnieg, ale dwa tygodnie temu je testowałem w Killington gdzie oczywiście nie było puchu i się idealnie na nich jeździło. Mają głębokie boczne wcięcia (side cut), przez co są też świetne do długiego, szybkiego carvingu. Teraz zawsze jeżdżę z dwoma parami nart. Używam je w zależności od warunków. Chociaż ostatnio więcej jeżdżę na nowych. Do końca nie wiem dlaczego. Może dlatego, że są nowe i są świetne, może dlatego, że idealnie mnie słuchają na stokach, a może dlatego, że za dwa tygodnie lecimy do Francji na nartki i tam tylko na takich nartach się jeździ, a ja do końca ich jeszcze nie poznałem.....
Tym razem jedziemy do dwóch resortów. Oba znajdują się w południowym VT. W sobotę będziemy w Bromley. Nigdy tam jeszcze nie byliśmy. Rodzinny, mały resort, z długimi niebieskimi trasami z samej góry do dołu. W niedzielę pojedziemy 30 minut dalej na północ do dobrze nam już znanego Okemo.
Hotel mamy w Bromley, zaraz koło stoków. Przed 9 udało nam się zajechać na miejsce. Zostawiliśmy samochód pod hotelem i ruszyliśmy na nartki. Bromley jako jeden z niewielu resortów w VT ma większość południowych stoków. W pogodne dni słońce fajnie oświetla stoki, przez co lepiej widać muldy i inne nierówności.
Rano szczyt był jeszcze trochę we mgle, ale już koło 10 rano słoneczko szybko sobie z tym problemem poradziło. Bromley nie jest dużym resortem z 47 trasami. Jest to chyba jeden z mniejszych resortów jakie odwiedziłem ostatnimi latami. Nam się wcale taki mały nie wydawał. Na głównej części ma fajne, niebieskie trasy z samej góry na dół. Trasy mają po 2km długości, do tego obsługuje je ekspresowy wyciąg. Można szybko do góry i na dół carvingiem się bawić. Resort nie jest dobrze znany, co oznacza, że nawet w weekend nie ma ludzi do wyciągów ani na trasach.
Po paru zjazdach postanowiliśmy zmienić styl jazdy i pobawić się trochę na czarnych trasach. Pojechaliśmy w inną część Bromley, gdzie było trochę stromiej. Tu już była inna bajka. Twardo, oblodzone, czasami muldy....
W środę tutaj deszcz padał i było bardzo ciepło. Co deszcz nie roztopił to słońce podtopiło, a, że są to południowe stoki, to wiecie co się stało..... śnieg się zamienił w lód.
Szybko musiałem zjechać do samochodu i zamienić nartki. Na puchowych nartach po lodzie nie najlepiej się jeździ.
Teraz było lepiej. Na nartach "all mountain" znacznie lepiej się jeździ po twardym, zmrożonym śniegu czy lodzie. Trochę te zabawy są męczące, ale na szczęście nie mieli tutaj ekspresowego wyciągu, więc na krzesełkach można się było ochłodzić i odpocząć.
Bromley ma dobre przepisy jeśli chodzi o chodzenie po trasach. Tak jak Okemo, można chodzić wszędzie, bez ograniczeń i za darmo. Także Ilonka ubrała raki i zaatakowała szczyt i nawet znalazła trasę Apalachian Trail, która w tym rejonie pokrywa się z Long Trail.
Około południa spotkaliśmy się na szczycie i w końcu można było sobie usiąść i odpocząć. Południowe stoki mają ten plus, że siedzieliśmy sobie w słoneczku, było cieplutko i bezwietrznie. Piweczko w takich warunkach smakuje najlepiej.
Po przerwie wróciliśmy na główną część góry, gdzie już do końca jeździliśmy. Mało ludzi więc trasy były nie rozjeżdżone, ekspresowy wyciąg i góra dół, góra dół..... Czasami wracaliśmy na czarne trasy, żeby się zagrzać, ale szybko nam się nudziło i po jednym czy dwóch zjazdach z powrotem carvingiem po niebieskich na dół.
Dzień narciarki dobiegał końca, nogi już bolały więc czas pomyśleć o jakimś lunchu. Na to też byliśmy przygotowani i poleciała kiełbaska podwawelska z grilla.
Albo ta kiełbasa była dobra, albo byliśmy głodni bo szybko cała poszła. Pewnie to i to, no bo przecież nie jedliśmy cały dzień. Za fajne nartki były i za fajna pogoda, żeby tracić czas na jedzenie. Polecam Bromley! Mały resort, mało ludzi, ale nawet długie trasy. Można się wyjeździć. Jest taniej i bliżej niż do Okemo czy Killington.
Nasz hotel, The Lodge Bromley znajduje się przy samych stokach. Odpowiednio to wykorzystaliśmy i udaliśmy się do ich lokalnego baru na après ski. Wild Boar Tavern, znajduje się w głównym budynku przy dolnych stacjach wyciągów. Ciekawe miejsce, dużo ludzi, fajna muzyka na żywo wykonywana przez dziewięcio-osobowy zespół. Fajnie grali, Long Trail się lał, atmosfera się podnosiła.... ogólnie mówiąc, typowe après ski.
Muzykanci padli, więc przenieśliśmy się do hotelu i tak w pokojach albo w świetlicy, przy różnego rodzaju grach kontynuowaliśmy rozmowy narciarskie....
NIEDZIELA
Zapowiadała, się wspaniała pogoda. Słoneczko wschodzącymi promieniami powiedziało nam dzień dobry, nie wylegiwać się w łóżeczkach tylko na nartki. Posłuchaliśmy słońca i po szybkim hotelowy śniadaniu (nic specjalnego, standardowe śniadanie) pojechaliśmy samochodami na północ do Okemo. Pół godziny zleciało i zaparkowaliśmy w Okemo. Resort wprowadził fajne udoskonalenie, magnetyczne karty. Narciarz już nie musi iść do okienka i kupować bilet. Można to zrobić na internecie wcześniej i taniej. Masz kartę w kieszeni i prosto z samochodu idziesz na nartki. Specjalne bramki czytają kartę która wysyła fale radiowe i już siedzisz na krzesełkach.
Okemo dobrze znamy, byliśmy tu już wiele razy. Jest znacznie większy niż Bromley, posiada 121 tras z czego ponad 90 było otwartych. Większy resort i niestety więcej ludzi. Dobrze, że wiemy gdzie unikać tłumów i szybko pojechaliśmy na South Face gdzie bez kolejek można było uprawiać białe szaleństwo. Niestety nie wszystko było otwarte. Zima w VT w tym roku nie sprzyja narciarzom. Ale i tak jak na tak mało śniegu to można było pojeździć. Trzeba było tylko uważać na lód i na wystające kamienie.
Ilonka miała plan przejść się do Jackson Gore (jedna z dolnych stacji wyciągów) i zająć tam miejsce przy ognisku. Nam to trochę dłużej zeszło, fajnie się jeździło, więc dopiero dojechaliśmy do niej koło południa. Oczywiście wyszły chmury i musieliśmy posilić się Long Trailem w środku. Był to Super Bowl weekend, połowa amerykanów ogląda finał football'u w domach albo w barach, więc stoki zaczynały się robić puste. Odpowiadało nam to, znowu bez kolejek się bawiliśmy
Przyszła druga po południu, głodni jak wilki zjechaliśmy na dół i zabraliśmy się za grilla. Zostało trochę kiełbasy i jeszcze znajomi zrobili pyszną karkówkę po marokańsku. Słoneczko wyszło, było bezwietrznie, pyszne jedzenie, tak można by było siedzieć godzinami i się opalać....
Na szczęście nartki są ciekawsze niż relaks przy grillu a zwłaszcza jak stoki są już prawie puste, więc zaatakowaliśmy górki ponownie. Nie wiele zostało czasu do zamknięcia resortu, ale dobre i parę zjazdów. Fajnie było zakończyć weekend rzeźbiąc ślady na śniegu na opustoszałych stokach.
Za dwa tygodnie Francja, 3 Doliny. Największy resort narciarski na świecie. Ponad 600km tras, 169 wyciągów, 25 szczytów, 6 lodowców....
Ciekawe jak to będzie wszystko wyglądało. Mam nadzieję, że kondycja, aklimatyzacja i nogi pozwolą na przejechanie przynajmniej połowy tych dziewiczych dla mnie terenów...
2016.01.10 Okemo, VT
W poprzednim sezonie narciarskim (2014/15), cała północno-wschodnia część Stanów była regularnie zasypywana śniegiem. Niskie temperatury i duża ilośc śniegu spowodowały jeden z lepszych i dłuższych sezonów narciarskich na wschodnim wybrzeżu. Natomiast cały zachód Ameryki narzekał na brak śniegu.
W tym roku jest odwrotnie. Resorty w Colorado czy w innych zachodnich stanach były już w pełni otwarte przed Świętami Bożego Narodzenia, a u nas na wschodzie, nawet na początku stycznia w resortach tylko parę tras było otwartych.
Na szczęście przez ostatni tydzień były niskie temperatury i każdy resort w Vermont i innych stanach północno-wschodnich robił śnieg 24/7. Plus spadło jeszcze parę cali tego białego "skarbu", więc nawet warunki zaczęły się poprawiać.
Jadąc autostradą 91 na północ, śnieg dopiero zaczął się pojawiać gdzieś koło granicy Massachusetts i Vermont.
Po kolejnej godzinie dojechaliśmy do Okemo. Lubimy ten resort. Ma dobry system szybkich wyciągów, fajne długie niebieskie i czarne trasy, a także parę tras dla ekspertów, jak jeszcze nogi bardzo nie bolą.
Przy okienku z biletami powiedzieli nam, że dzisiaj mają 60 (ze 121) tras otwartych. To i tak super, jak na warunki jakie mamy w tym sezonie.
Temperatura na dole była gdzieś -2C, wyżej trochę chłodniej i prawie bez wiatru.
Ilonka też lubi ten resort. Może chodzić gdzie tylko chce, po jakiej trasie się jej tylko podoba. Nie mają żadnych restrykcji. Wzięła mapę, ubrała raki i poszła czarnymi diamentami na szczyt. Na górze jest bar, w którym mieliśmy się spotkać za jakiś czas.
Ja z kolegą zapieliśmy narty i zabraliśmy się do roboty. Po około 20 minutach wyjechaliśmy na szczyt gdzie przywitała nas prawdziwa zima.
Wow, jaka różnica między dołem a górą. Tylko 2200 stóp (700 m.) wyżej, a tu już zupełnie inny klimat. To dobrze, bo śniegu było więcej i lepszej jakości. Obydwoje byliśmy tak spragnieni nartek, że parę pierwszych zjazdów to praktycznie były szybkie zjazdy bez zatrzymania na dół i wyciągiem na górę. Tą zabawę trochę nam utrudniały warunki, bo chmury jak osiadły wokół góry, tak nigdzie nie chciały odchodzić.
Około 11:30 zmęczeni dołączyliśmy do Ilonki, która była już na szczycie i się schładzała dobrym Long Trail'em.
Oczywiście nie wolno za dużo marnować czasu na odpoczynek i po szybkim piwku i panini pożegnaliśmy Ilonke, która też zaczynała schodzić w dół i wróciliśmy na trasy.
Dołączyło do nas dwóch znajomych, którzy właśnie dojechali z NY, i tak w czwórkę zwiedzaliśmy całą górę.
Warunki nawet dalej były OK. Widoczność była słaba i śnieg już był bardziej rozjeżdżony, więc lód powoli zaczął się pojawiać. Trochę zwolniliśmy tempo, ale jeździliśmy do końca.
Mieszkaliśmy w Holiday Inn Expres w Springfield. Około 30 minut samochodem od resortu. Fajny tani, czysty hotelik z dużymi pokojami. Polecamy.....
Następnego dnia rano leżąc w łóżku słyszę deszcz. Otwieram okno, patrzę..... i leje.
Hmmmm...... co tu robić?
Sprawdzam pogodę w Okemo i też nie zapowiadają najlepszej. No nic, przecież nie będziemy siedzieć w hotelu. Jedziemy do resortu, zobaczymy co się dzieje. Albo idziemy na narty, albo oddajemy bilet. Okemo ma takie zasady, że jak do 9 rano zgłosisz, że warunki tobie nie odpowiadają to możesz wymienić bilet na voucher, który możesz wykorzystać w każdy dzień w tym sezonie.
Niestety w resorcie też nie mieli dobrych informacji. Jak by było parę stopni chłodniej to w wyższych partiach by już śnieg sypał, a tak to lał deszcz.
Zamieniliśmy bilet na voucher i postanowiliśmy pojechać na dobre śniadanie i wymyśleć co robić dalej.
Na południu VT jest miasteczko Brattleboro. Nawet duże miasto jak na tak odludny stan. Znaleźliśmy restauracje Marina, która w niedziele już od 10:30 serwuje brunch. Restauracja jest fajnie położona na połączeniu dwóch rzek, Connecticut i West. Jedzenie miała OK, nic specjalnego. Zamówiliśmy jajka Benedykta z homarem i łososiem. Jaja były dobre, ale żyjątka morskie mogły by być świeższe. Natomiast widok z restauracji był ciekawy.
Po brunchu pojeździliśmy trochę po miasteczku, odwiedziliśmy pobliski stan New Hampshire i....... znaleźliśmy fajny browar. Whetstone station.
Browar jest unikatowy, bo jako jedyny browar w stanach jest położony w dwóch stanach. Jest dosyć długa historia tego jak to się stało, ale dosyć ciekawa. Oczywiście browar musi płacić taksy i płaci je w stanie Vermont.
Ma dużą selekcje dobrych craft piw jak i dobrze wyglądające menu. Nie zamawialiśmy nic do jedzenia, ale w browarze było dużo lokalnych ludzi co się zajadali jedzonkiem i popijali to piwkiem. Następnym razem wracając z nart musimy tam wstąpić na kolację i spróbować ich żeberek albo innych przysmaków.
Do NY zostało nam już "tylko" 3 godziny, ale w takich warunkach to pewnie zajmie nam to trochę dłużej.
2015.04.11-12 Okemo, VT
Zima w tym roku nie popuszcza. Jest prawie połowa Kwietnia, a w Vermont czy w innych stanach w północnej części New England dalej są opady śniegu. Większość ludzi w NYC to już zaczyna denerwować, ale ludzi którzy kochają białe szaleństwo (tak jak ja), to naprawdę cieszy. Prawie codziennie dostaje maile, że resorty narciarskie przesuwają datę zamknięcia. Niektóre nawet piszą, że chcą być otwarte do Czerwca.
Mam nadzieje, że to im się uda i zabiorę namiot, krótkie spodenki i pojadę na narty jak za starych, dobrych czasów.
Trzy tygodnie temu byliśmy w Okemo na wiosenne narty. Narty były, ale nie wiosenne.... Temperatury były dużo poniżej 0C. Super się jeździło przez trzy dni, wiedząc, że Marzec się kończy a warunki narciarskie są jak w pełni sezonu. Wszystko otwarte i można było nawet trochę w puszku i po lasach pojeździć. Były to mojego taty urodziny, zjechało się ponad 20 osób, więc oczywiście bloga nie było kiedy pisać.
Brakowało tylko jednego.... ciepłego, wiosennego słoneczka przy którym śnieg jest miękki, zimne piwko lepiej smakuje i oczywiście opalenizna spod gogli zostaje na parę tygodni.
Tym razem synoptycy przewidują słoneczko, powyżej 10C i większość tras otwarta. Raj....!!! Miejmy nadzieję, że się sprawdzi. Część znajomych wyjechała już w piątek rano i już od południa denerwowali nas zdjęciami z górek.
Trzy tygodnie temu myśmy byli już w górkach w piątek w południe więc teraz nasza kolej była na pracę w piątek i wyjechanie tradycyjnie w sobotę nad ranem, żeby się załapać na pierwsze zjazdy po jeszcze zmrożonym śniegu. Od południa to pewnie będziemy się opalać przy piwku i dobrej muzyce na żywo.
Okemo ma świetny deal na wiosenne nartki. Od 20 Marca mają bilet za $105 i można na nim jeździć do końca sezonu bez ograniczeń. Jak ktoś lubi nartki to może nawet jeździć za mniej niż $10 dziennie.
O 3:45 rano opuściliśmy NY i około 7 byliśmy już w stanie VT, który przywitał nas pięknym wschodem słońca.
Kolejna godzinka szybko minęła i już parkowaliśmy na prawie pustym parkingu w Okemo. Jak narazie było chłodno (+5C) i lekko zachmurzone niebo. Długo się nie zastanawiając zapieliśmy nartki i wzięliśmy się do roboty. Przy pierwszym zjeździe spotkaliśmy naszych znajomych, którzy już tu od wczoraj się bawią. Powiedzieli, że są dobre warunki, dużo śniegu i prawie wszystko otwarte.
Expressowym (pomarańczowym) wyciągiem szybko wyjechaliśmy na górę, gdzie nas zaskoczyła zupełnie inna pogoda.
Temperatura była poniżej 0C, dosyć silny wiatr i dużo lodu na trasach.
Wczoraj po południu było powyżej 0C, więc się trochę śnieg podtopił, który w nocy, jak temperatura spadła zamarzł na lód. Na szczęście się rozcieplało, czasami słoneczko wychodziło, więc po paru zjazdach było już miękko i można się było super wcinać w podtapiający się lód.
Ludzi prawie nie było więc praktycznie jeździliśmy bez przerw.
W tym samym czasie Ilonka poszla na hike. Wyszła z Clock Tower Base i doszła do Jackson Gore Base gdzie od 11 rano miała być muzyka na żywo, lane piwko i pyszne jedzenie z grilla.
Około 12 poinformowała nas, że już tam jest i chłopaki grają na gitarach. Długo się nie zastanawiając, zjechaliśmy do niej na dół.
Było jak zapowiadali. Grill był odpalony, lane piwko Harpoon się lało i muzykę też było słychać. Nie była to może ostra rockowa muzyka jaką się często słyszy na apres ski, ale przecież było południe, a nie 4 czy 5 po południu.
Niestety też się słoneczko schowało i wiatr się zwiększył, więc przenieśliśmy się do środka, aby się posilić i ugasić pragnienie Harpoon'em I.P.A.
Około 1 po południu już byliśmy znowu na nartkach. Śnieg był miękki, a w miejscach nasłonecznionych nawet mokro-ciężki. Ludzi prawie nie było więc można było się fajnie wyjeździć, trzeba było tylko uważać na powoli odsłaniające się skały spod topniejącego śniegu. Przy większych prędkościach czasami w ostatniej sekundzie się pojawiały i już nic nie zostawało jak ja tylko przeskoczyć.
Wiosenne nartki mają ten plus, że pragnienie szybko łapie i musieliśmy zrobić obowiązkowy zjazd na dół.
Clock Tower Base ma fajny bar, Sitting Bull z możliwością siedzenia na zewnątrz. Nawet ognisko mają, co w sumie na wiosnę nie jest aż tak bardzo potrzebne jak w zimie. Ale fajnie się przy nim siedzi, popijając Long Trail I.P.A. i rozmawiając z innymi narciarzami o mijającym sezonie narciarskim. Nawet nie zauważyliśmy jak minęła 4 po południu i niestety wyciągi zamknęli. Mieliśmy hotel zaraz przy stoku, więc nic nam innego nie pozostało jak dokładać drewna do ogniska i dalej rozmawiać o nartkach.
Bardzo blisko znajduje się Tom's Loft Tavern. Kolejne miejsce na apres ski. Nic specjalnego, bar z dużą ilością lanego piwa, przeciętnym barowym jedzeniem i fajnym klimatem. Jest blisko więc dalej można w butach narciarskich chodzić.
NIEDZIELA
Słoneczko obudziło nas wcześnie. Bezchmurne niebo, cieplutko.............
Nie tracąc ani minuty o 8 rano już odebraliśmy bilety i rozpoczęliśmy ten wspaniały dzionek. Ratraki poubijały trasy w nocy, więc było idealnie równo. Jeździło się rewelacyjnie. Z dużą prędkością można się było głęboko wcinać w miękki śnieg z gwarancją, że narty się nie poślizgną.
Rano jeszcze nie było prawie nikogo, całe trasy były nasze, jeździliśmy bez zatrzymywania się, odpoczynki były tylko na wyciągach...... ale było super..........
Wiedzieliśmy, że jak później będzie przybywać ludzi, to ten miękki śnieg szybko rozjeżdżą i będą powstawać duże muldy, które skutecznie mogą ograniczać naszą prędkość.
Ludzi zaczęło przybywać, z doświadczenia wiemy, że wtedy trzeba uciekać na mniej uczęszczane miejsca resortu. Udaliśmy się do SouthFace. Był to dobry pomysł, tu jeszcze mało ludzi dotarło, dalej można było się bawić w miękkim śniegu. Prawie wszystkie trasy mieli tam otwarte, nawet na podwójnych diamentach przez las można było sobie pojeździć.
Koło południa wróciliśmy na główną część góry, ale chyba tylko po to żeby zjechać na dół na lunch. Prawie wszystko było już rozjeżdżone. Dalej nie było kolejek do wyciągów, ale na trasach było już sporo muld.
Na lunchu zastanawialiśmy się czy jest sens jechać jeszcze na narty, czy lepiej się opalać na dole. Wiedzieliśmy, że trasy będą coraz to gorsze, trudniejsze i będzie coraz to więcej głazów wystawało. A z drugiej strony, to są wiosenne narty i takie warunki zawsze będą występowały. Szkoda marnować tych pięknych chwil na picie piwka i opalanie się na dole. Obie te rzeczy można robić na wyciągu w wiele piękniejszej scenerii.
Wszyscy byli odmiennego zdania, więc już sam uderzyłem na górki. Ludzi było już mało, ale niestety muldy pozostały. Wyszukiwałem sobie ciekawe trasy, gdzie można się było wyjeździć. Bawiłem się też trochę po muldach. Muldy były miękkie i duże, można było je nawet spokojnie pokonywać. Wiadomo, one męczą, ale raz muldy, raz jakiś szybszy zjazd i można było do końca dnia sobie pojeździć.
Trzeba było jednak uważać, warunki zmieniły się z trudnych na bardzo trudne. Ciągle widziałem jak patrol zwoził tych co się im niestety nie udało bezpiecznie zjechać, a karetki, jedna za drugą zawoziły ich do szpitala.
Przepiękny weekend w południowym VT. Typowy wiosenny. Słoneczko, ciepło i dużo tras otwartych.
Mam nadzieję, że nie będzie to mój ostatni wyjazd na narty w tym sezonie. Resorty będą jeszcze czynne parę tygodni, a jak nie........... to tutaj przytoczę wypowiedź blogera na opensnow.com:
"nawet jak resort będzie zamknięty to przy takiej ilości śniegu jaką dostaliśmy w tą zimę łatwo będzie można znaleźć trasę, albo dwie gdzie będzie jeszcze wystarczająco śniegu żeby sobie fajnie zjechać. Trzeba tylko się troszkę więcej napracować, żeby się dostać na szczyt, ale na pewno się to opłaca. Zaufajcie mi.....!!!"
Gostek ma rację, może go nawet spotkam jak będę spacerował do góry z nartkami.
2015.02.21-22 Okemo, VT
To już kiedyś pisaliśmy ale jak to bywa w życiu historia lubi się powtarzać tak więc kiedy w sobotę nad ranem większość Nowojorczyków (i nie tylko) wraca z barów my pakujemy naszą mazdunię i wyruszamy na nartki. Bary może są fajne, ale są rzeczy fajniejsze na tym świecie.
Tym razem wybraliśmy resort Okemo w Południowym Vermont. Ani ja ani Darek jeszcze nigdy nie byliśmy tu, a skoro SKI Magazin bardzo go zachwalał to trzeba było przekonać się na własnej skórze co w trawie piszczy. Okemo jest oddalone od NY o 4h jazdy co w nocy rzeczywiście było czterema godzinami. Jazda bez korków jest marzeniem. Okemo to 655 akrowy resort, rozciągający się przez parę gór ze 120 trasami narciarskimi. Oczywiście najwyższy szczyt to Okemo 1019 m (3344 ft). 32% to łatwe trasy, 37% trudniejsze i 31% najtrudniejsze, tak więc każdy znajdzie coś dla siebie. Darek na pewno sprawdzi czy te najtrudniejsze są wystarczająco trudne. Poza tym, z ciekawostek to Okemo słynie z największej różnicy wzniesień w Płd. Vermont 670 m (2200 ft) a także są numerem 1 jeśli chodzi o naśnieżanie tras (pokrywają 96%). Do tego ich polityka dotycząca up-hill traffic jest chyba najlepsza ze wszystkich resortów. Po prostu można chodzić wszędzie. To wszystko przyciągnęło nas i naszych przyjaciół do tego miejsca. Zobaczymy na ile marketing pokrywa się z prawdą. Mamy tylko nadzieję, że pogoda dopisze bo im bardziej jechaliśmy na północ tym bardziej spadała temperatura...upppssss..... Po wjechaniu do stanu Vermont osiągnęliśmy magiczne -23C.
7:50 rano i jesteśmy już na parkingu. Prawie zdążyliśmy na pierwsze krzesełko. Szybkie przebranie butów i przygotowanie się do zjazdów i w drogę. Polecamy kupić bilet na liftopia.com – jakieś 30% taniej niż standardowa cena na miejscu. Teraz to już nie opłaca się kupować biletów w okienku....zdecydowanie dużo lepiej jest pomyśleć o tym troszkę wcześniej i się zaopatrzyć w bilet na sieci.
Oboje ruszyliśmy swoją drogą....Darek na narty, ja na górę na nóżkach. Pomimo, że mogłam chodzić wszędzie to wybrałam na rozgrzewkę zieloną trasę Sachem a potem kontynuowałam niebieskimi (Countdown) aż do Summit Lodge. Szło się bardzo przyjemnie, nie za dużo ludzi na trasach, ładnie ubity śnieg i piękna pogoda. Czego chcieć więcej. Było około -15C ale tego się nie czuje jak się idzie pod górę tak więc cała porozpinana po 2h dotarłam do Summit Lodge. Tam mieliśmy się wszyscy spotkać koło 11 ale skoro miałam jeszcze trochę czasu to wyskoczyłam sobie na szczyt Okemo 1019 m (3344 ft). Z Summit Lodge to już tylko parę minut pod wyciąg który dojeżdża prawie na szczyt. Potem, krótki spacerek przez las i wyjście na wieżę widokową.
Na szczycie wieży niestety wiało więc długo się tam nie dało wytrzymać przy tym wietrze i zimnie. Ale mimo pogody znalazłam chwilkę na podziwianie widoków.
W między czasie Darek:
"Jest to mój pierwszy dzień w Okemo, więc cały dzień starałem się go poznawać, pytać się ludzi na wyciągach gdzie są ciekawe trasy. Ma 120 tras, czyli jest średniej wielkości resortem, na pewno w ciągu jednego weekendu się go całego nie pozna, ale już jakiś zarys będę miał. Jeździłem od jednego końca do drugiego, czasami sam, czasami ze znajomymi, którzy z nami tutaj przyjechali."
O 11 był ustalony meeting i mała przerwa w Sky Bar w Summit Lodge. Teoretycznie bary otwierają w resortach o godzinie 11 rano. Ja byłam parę minut po 11 a już wszystkie stoliki były zajęte....pijaki....miejsce to nie należy do moich ulubionych. Za małe, za dużo ludzi. Alkohol można pić tylko w wyznaczonej strefie koło baru (co ma całkowicie sens) ale stoliki zajmowali ludzie którzy tylko jedli i to jedzenie przyniesione z innych miejsc.
Długo jednak tam nie siedzieliśmy i szybko ruszyliśmy z powrotem na stoki. Ja miałam za zadanie przygotować lunch (czyt. obrać ziemniaki). Tak dosłownie obrać ziemniaki, zrobić łososia itp. No tak restauracje w milion gwiazdkowych hotelach podają przecież najlepsze dania.
Wcześniej musiałam oczywiście zejść. Chciałam uniknąć tłumów na stokach więc uderzyłam z powrotem na trasę Sachem, która jest długą zieloną trasą ciągnącą się wzdłuż domków. Po raz kolejny podziwiałam małolaty, które śmigają jeden za drugim. Nie ma chyba nic lepszego na świecie niż zacząć uczyć dzieci jazdy na nartach jak tylko zaczyna chodzić. Jeden chłopczyk miał może 3 latka ale już za każdym razem jak tylko mógł pakował się na boczne wały śniegu, żeby mieć troszkę więcej zabawy. Rodzice byli tuż za nim ale nic mu nie pomagali. Widać było, że chłopiec miał radochę.
Poza kilkoma dziećmi na trasie nie spotkałam dużo narciarzy. Pewnie byli w bardziej uczęszczanych (czytaj fajniejszych) miejscach góry. Tak więc szybko zeszłam na dół i wzięłam się za obieranie ziemniaków i przygotowywanie lunchu dla zgłodniałych narciarzy.
Lunch pomimo, że w polowych warunkach wyszedł przepyszny i już nikomu nie spieszyło się wracać na stok. Do tego zaczynało bardziej wiać, sypać i robiło się późno. I tak wszyscy zaliczają dzień do udanych. Darek miał 15 zjazdów a ja zdobyłam szczyt. Hotel mieliśmy 30 minut od resortu, Holiday Inn w Springfield. Tak więc szybko ruszyliśmy w drogę. Niestety to samo postanowili zrobić inni i korek do wyjazdu był duży. Około 20 minut zajęło nam wyjechanie z parkingu na główną drogę 103.
W hotelu krótka drzemka bo przecież nie wiele spaliśmy tej nocy. Po zregenerowaniu sił przyszedł czas na kolację...i tutaj nasz przyjaciel Grześ wygrał dwa razy. Jeszcze nie wiemy co wygrał ale wiemy za co. No więc pierwsza nagroda przypadła mu za umiejscowienie grilla – za oknem na stoliku turystycznym. Same plusy...nie trzeba wychodzić z domu, wszystko ma się pod ręką i nie jest zimno. Tak to można w zimie w nocy grillować. Drugą dostał na spółkę z Beatką za zrobienie jednych z najlepszych hamburgerów na świecie. Wołowina połączona z pikantną włoską kiełbasą i Montenery Jack ser. Darek pomógł im znajdując przepis ale każdy wie, że składniki i umiejętność przyrządzenia to podstawa, a nie przepis. Beatka i Grzesiu, DZIĘKUJEMY za pyszną kolację!
Wszyscy zmęczeni szybko padliśmy spać, żeby podreperować siły na kolejny dzień białego szaleństwa.
Dla mnie drugi dzień (niedziela) to praca, nadrabianie zaległości i relaks przy książce. Tak więc tu zostawiam miejsce dla Darka, niech sam się przyzna co szalonego robił na stoku.
Dzień Drugi - Niedziela
Szalonego? Nie, ja tylko jeździłem wyciągiem na górę i na nartkach zjeżdżałem na dół. No dobra, od początku......
W tym sezonie w północno-wschodnich Stanach mamy super zimę. Ciągle sypie śnieg, a do tego temperatury cały czas są poniżej zera, więc nic nie topnieje. Wszystkie resorty narciarskie mają 100% otwartych terenów, więc białe szaleństwo jest fantastyczne. Widać to po samochodach na autostradach. Prawie połowa z nich ma na dachu nartki albo deski. Oczywiście w resortach niestety też jest dużo ludzi. Na stokach i w kolejkach do wyciągów. Ale ja mam na nich sposób. Zaczynam jazdę o 8 rano, jak jeszcze większość ludzi śpi. Tak gdzieś w okolicach 10 rano jak już się robią kolejki to ja wtedy wchodzę do kolejki na pojedynczą linie (single line) i z reguły już za parę minut jadę na górę.
W sobotę od 2 po południu zaczęło sypać i sypało do późnych godzin nocnych więc warunki narciarskie na niedziele zapowiadały się rewelacyjne. W sumie nasypało 15 cm (6") białego puchu. W takich dniach każdy zjazd na nartkach jest fantastyczny. Nie wolno marnować żadnej minuty, więc o 7:15 byliśmy już po śniadaniu i spakowani w samochodzie.
Po około pół godziny zajechaliśmy do resortu.
Oczywiście pierwszego krzesełka już nie miałem, bo fanatycy białego szaleństwa już tam od 7:30 stoją w kolejce. Parę minut po 8 już jechałem do góry pierwszym wyciągiem.
Okemo dzieli się na trzy części. South Face, Okemo Main Base i Jackson Gore. Dowiedziałem się, że ze względu na wspaniałe warunki i dużo świeżego śniegu, żadna trasa w South Face nie była ubijana przez ratraki. Mądrzy ludzie. Co to oznacza? PUCH....!!!! Musiałem wziąć dwa wyciągi żeby tam dojechać. Opłacało się i już o 8:30 pływałem w puchu.
Oczywiście nie jest to puch jaki występuje w Colorado, Utah czy w Japonii. Nie jest taki suchy i miękki, ani też nie ma go w takich dużych ilościach w jakich tam występuje, ale jak na te rejony świata jest idealny.
Ludzi jeszcze dużo nie było, więc można się było bawić non-stop. W South Face jest trochę tras, od najłatwiejszych zielonych do najtrudniejszych podwójnych diamentów przez las. Oczywiście musiałem zjechać większością z nich żeby się przekonać na własnej skórze (nogach) jakie są. Jestem w tym resorcie po raz pierwszy więc jest to oczywiste, ze trzeba je sprawdzić.
Niestety nie byłem jedyny który sprawdził gdzie są nie ubijane trasy i godzinę później robiły się już małe muldy przez coraz to większą grupę narciarzy. Ale na szczęście były to miękkie, puchowe muldy, które tylko w niewielkim stopniu utrudniały zabawę. Musiałem tylko przestawić nogi na bardziej sportowe zawieszenie i już się znowu rewelacyjnie pływało. Miałem świetne przygotowanie przed Zermatt (Szwajcaria), gdzie za tydzień będę się bawił w jeszcze głębszym puchu.
Około 10 spotkałem Grzegorza i jeszcze z dobrą godzinkę razem bawiliśmy się w South Face.
Jednak jeżdżenie w puchu ma jedną wadę. O wiele bardziej nogi muszą pracować. Do tego stopnia, że po trzech godzinach takiej jazdy, nogi już tak parzą, że narciarz o niczym innym już nie myśli, tylko o schłodzeniu nóg. Było już po 11 więc bary zostały już otwarte i trzeba było usiąść przy wspaniałym Long Trail IPA. Ilonka oczywiście do nas dołączyła i można było sobie odpocząć w większym gronie.
Jak to narciarze mówią, w górach jest fajnie, ale najlepiej na stoku, więc po szybkim ugaszeniu pragnienia wraz z Grzegorzem wzięliśmy się do roboty.
Wiedzieliśmy, że już nie ma po co jechać do South Face, bo tam już pewnie są same muldy, więc postanowiliśmy sprawdzić lasy w Main Base, a także ciekawe trasy w Jackson Gore. To był dobry pomysł. Większość tras była już rozjeżdżona, a w lasach dalej było idealnie. Szczególnie podobała mi się trasa Everglade. Ciekawa, dużo drzew, urozmaicony teren, dobre nachylenie.
Jackson Gore też ma parę ciekawych tras. Od długich, szerokich niebieskich, do stromych, technicznych. Tuckerd Out jest ciekawą trasą. Długa, niebieska, parę mocniejszych zakrętów, idealna na szybki zlot na dół. O dziwo, nawet w popołudniowych godzinach nie było na niej dużej ilości muld. Pewnie większość ludzi na niej nie zakręca tylko uprawia bieg zjazdowy.
Około 3 po południu musieliśmy zakończyć białe szaleństwo i udać się w drogę powrotną do NYC gdzie czekała na nas imprezka, a nie chcieliśmy za późno się na nią pojawić.
Okemo, ciekawy resort, położony w południowej części VT. Wiadomo, nie ma go co porównywać do Killington, który jest tylko pół godziny dalej na północ, ale też uważam, że czasami warto jest pojechać 40 mil dalej i pojeździć w Okemo zamiast w Mount Snow. Nie mam nic do Mount Snow, lubię tam jeździć, ale teraz po odkryciu Okemo, Mount Snow ma dużą konkurencje. Okemo też miał duże szczęście, że trafiliśmy tam na idealne warunki. Zwłaszcza w niedzielę. Dawno już nie jeździłem w tak wspaniałych warunkach na wschodnim wybrzeżu Stanów. Większość ludzi na wyciągach mówiła, że to jest ich najlepszy dzień w sezonie.
Na tym wyjeździe używałem nowej aplikacji na telefon. Ski Tracks.
Podoba mi się. Ma wiele możliwości i ciekawe dane można z niej odczytywać. Mówi mi np. że jechałem 19 razy, średnie nachylenie stoku to 29 stopni, Maksymalna prędkość to 66km/h (to chyba nie jest źle jak cały czas się jeździ w puchu, albo po lesie) i wiele innych informacji na wielu ekranach jak np. która trasą już jechałem, a która jeszcze nie.....
To jest wersja podstawowa. Następnym razem się pobawię wersją PRO, to napiszę porównanie. Wiadomo, każda aplikacja na telefon, która używa GPS zjada baterię w ciągu paru godzin, więc niestety trzeba wozić ze sobą parę zapasowych.