Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

Francja Ilona Francja Ilona

2016.02.25 Les 3 Vallees, Francja (dzień 6)

Czy może być za dużo śniegu? Ci z Was którzy nie lubią nart czy innych sportów zimowych pewnie stwierdzą, że oczywiście. Ale czy narciarz może stwierdzić, że jest za dużo śniegu? Chyba dziś właśnie nastąpił taki dzień, że pytanie to mocno chodziło nam po głowie....zarówno mojej jak i Darka. Całe wschodnie wybrzeże w stanach modli się o śnieg a tu sypie non-stop już od paru dni. W takiej Japonii to chyba musi w ogóle sypać od Świąt do lutego non-stop.

To jak znajomi z NY...mamy przywieść trochę śniegu w walizkach ;)
My się jednak nie poddawaliśmy i ruszylismy w drogę, odkrywać kolejne zakątki tego ogromnego resortu. Ja zrobiłam drugie podejście do słynnego resortu Courchevel. Z jednej strony myślałam, że po co będę tam jechać skoro markowe, drogie sklepy mam codziennie na 5 alei w NY ale z drugiej strony jak człowiek nie zobaczy to nie może mieć zdania...no więc pojechałam. Wzięłam największą gondolę, najbardziej wypasioną i pojechałam oglądać ten przepych.

Myślałam jeszcze zrobić jakiś hike ale pogoda nie wiele się zmieniła od wczoraj i dalej były duże mgły i słaba widoczność więc olałam hike. Ale wracając do rzeczy....Courchevel – szóste najdroższe miejsce na świecie pod kątem cen nieruchomości za metr kwadratowy. Średnia cena to 37tys EUR za metr kwadratowy. Tak – dobrze widzicie, w niektórych krajach można za to kupić mieszkanie a tu tylko metr kwadratowy. A my narzekamy, że mieszkania w NY są drogie. No to skoro miasto to przyciąga tak bogatą klientelę to nie może nie posiadać pięcio (czy sześcio) gwiazdkowych hoteli. No i oczywiście restauracji i sklepów największych projektantów mody. Resort ten posiada 11 hoteli pięciogwiazdkowych a także 2 hotele sześcio-gwiazdkowe. System 6 gwiazdek został wprowadzony we Francji dla hoteli pałacowych. W całej Francji 8 hoteli dostało to wyróżnienie z czego 2 znajdują się w Courchevel. Te pałace (6*) znajdują się w części Jardin Alpin do której już dziś nie dojechałam ale pewnie i tak hotele są tak ogrodzone, że nic się nie zobaczy.

Szczerze? Samo miasteczko nie wywarło na mnie żadnego WOW wrażenia. Jest podzielone na część tańszą ze “zwykłymi sklepami” jak Tommy Hilfighter i na tą bogatszą z Louis Vitton. Jak to bywa w takich sytuacjach większy nacisk jest położony na hotele, restauracje i sklepy a nie na wyciągi, trasy itp. Tak więc jeśli chodzi o bazę wyciągów to nawet bym powiedziała, że mają trochę stare i zdecydowanie nowsze i ładniejsze są u nas w Meribel. Nawet przy wyciągach nie ma map z trasami tylko są reklamy zegarków, samochodów i innych ekskluzywnych rzeczy.

A teraz się pewnie zastanowicie kto właściwie tam przyjeżdża. Na pewno dużo sławnych ludzi a poza tym....podobno dużo rosjan. Zwłaszcza w czasie ich świat (połowa stycznia). Rosjan tu rzeczywiście jest dużo. Śmiejemy się, że pierwszy język to angielski, drugi rosyjski a dopiero trzeci to francuski.

Teraz prawie pod sam koniec naszego pobytu tu mamy przekrój wszystkich miasteczek i zdecydowanie cieszymy się z naszego wyboru. Meribel. Nasze miasteczko, położone jest w centrum (środku) tego reosrtu. Tak więc zarówno można dojechać stąd do Courchevel jak i do Val Thorens. Nasze miasteczko upodobali sobie Anglicy więc i nie można narzekać na ilość młodych ludzi, barów i restauracji. Co nas dziwi to fakt, że w większości miejsc (tych tańszych) kelnerzy i barmani to anglicy. Że właściciel anglik to nas nie dziwi ale, że cała załoga to anglicy....hmm....wygląda, że przyjeżdżają na sezon i pracują tu. Do tego znają francuski....nadal w końcu francuzów się tu spotyka.

Inne miasteczka, niżej też nie mają najgorszego dojazdu do tras narciarskich i zdecydowanie są tańsze ale nie ma tam prawie życia i każdy jest zamknięty w swoim pokoiku. Przynajmniej takie miałam wrażenie dwa dni wcześniej w Les Allues ale mogę się mylić. Może po zmierzchu całe miasto się budzi.

Zawiedziona Courchevel postanowiłam wrócić do naszego miasteczka. Nie ma to jak małe własne podwórko. Poszwędałam się jeszcze tu i ówdzie, aż dołączył do mnie Darek i postanowiliśmy znów odwiedzić Meribar. Pomimo, że wczoraj kelnerki nie popisały się i obsługa była do kitu to ich żeberka tak ładnie wyglądały, że postanowiliśmy dać im drugą szansę. Dziś nawet nie było najgorzej. Nowe kelnerki, dużo milsze i szybsze.

Pogoda nie zachęcała nas do krzątania się po mieście więc odwiedziliśmy tylko jeszcze sklep z serami, zaopatrzyliśmy się na kolację w sery, wędlinki i wróciliśmy do naszego pokoiku. A tu czekała nas niespodzianka bo Pani przygotowała nam jaccuzi i mogliśmy się fajnie zrelaksować. No i oczywiście coś na poprawę nastroju...nie mogliśmy przejść obojętnie koło Macaroons.

No bo nie każdy miał taki lekki dzień jak ja...prawda Darek?

No tak, mój dzień znowu nie był łatwy. Znowu dużo śniegu i widoczność nie najlepsza. Nartki rozpocząłem od jeżdżenia w Meribel. Trochę już znam ten rejon, więc mapa schowana w kieszenie, a ja wyszukiwałem nowych terenów.

Poźniej przejechałem do Courchevel i tam też jechałem gdzie mnie narty poniosą. Mieliśmy z Ilonką tam zjeść lunch, ale jak się dowiedziałem, że to nie nasze klimaty to wróciłem do Meribel.

W całym Les 3 Vallees jest potężna ilość instruktorów, przewodników, zwłaszcza dla dzieci. Często i wszędzie ich się spotyka. Prywatnych i grupowych. Rodzice o 9 rano oddają swoje dzieci w ich ręce, a sami sobie szaleją po górkach aż do lunchu. Na lunch je zabierają do wcześniej zarezerwowanych restauracji i tam siedzą ze dwie godziny. Później już nie jeżdżą, bo to przecież nie ma już sensu. Z reguły rezerwuje się instruktora na cały tydzień, żeby on/ona widział postępy dzieci.
W Courchevel jest tego jeszcze więcej. Tam to prawie każde dziecko ma swojego instruktora. Ciekawe ile to kosztuje. Ale przecież to nie ma żadnego znaczenia jak się mieszka w Courchevel w pięciogwiazdkowych hotelach i co rok kupuje się nowy kombinezon narciarski a potem się go tam zostawia bo za rok już będzie niemodny....

Read More
Francja Darek Francja Darek

2016.02.24 Les 3 Vallees, Francja (dzień 5)

Prognozy się sprawdziły. Dużo śniegu spadło. Chciałbym napisać ZA DUŻO...!!!! Ale przecież takie określenie dla narciarzy nie istnieje.

Oczywiście słońca dalej nie ma i raczej się nie zapowiada, że dzisiaj wyjdzie. Plan na dzisiaj? Oczywiście narty!!! Ale gdzie? Nogi już trochę narzekają na cały czas jeżdżenie po nieubitych trasach. Mimo, że ratraki całą noc ubijają to i tak jest taka ilość śniegu, że za chwilę robią się wszędzie muldy. Mgła i chmury też nie pomagają. Narciarze jeżdżą znacznie wolniej, częściej zakręcając i robią jeszcze większe muldy.

Dzisiaj postanowiłem pojechać do miasteczka Val Thorens. Jest to najwyżej położony resort narciarski w Europie, znajduje się na 2300 metrów. Odkładałem go na ładną pogodę, ale prognozy mówią, że słońca już mogę nie zobaczyć, a bardzo chciałem tam sobie parę razy zjechać. Ilonka niestety tam się nie wybiera, bo obliczyła, że z naszej wioski, Meribel, musi wziąć 12 różnego rodzaju wyciągów w każdą stronę żeby tam dojechać. Zajęło by jej to przynajmniej 2 godziny w każdym kierunku. Narciarze mają troszkę ułatwione zadanie, bo mogą znacznie więcej wyciągów używać. W sumie to i tak dopiero gdzieś po dwóch godzinach dojechałem do Val Thorens.

Nie spieszyłem się, więc nie wybrałem najkrótszej drogi tylko najciekawszą. Po drugie górne wyciągi były rano pozamykane. Za dużo śniegu spadło i zagrożenie lawinowe było wysokie. Patrol musiał ładunkami wybuchowymi trochę tych lawin spuścić na dół, żeby bezpiecznie w te rejony można było jechać. W sumie i tak nic nie było widać, ale przynajmniej mogłem więcej na nartkach pojeździć. W Les 3 Vallees to chyba żaden narciarz się nie wybiera w góry bez mapy tras. Jest tu tego tyle, że co chwilę są skrzyżowania tras. A w pogodzie jak dzisiaj, to na 100% się zgubisz.
Tak jak pisałem wcześniej, wioska jest wysoko położona, cała znajduje się powyżej górnej granicy lasów. Pomyślicie, super, wielkie otwarte tereny na białe szaleństwo. Tak, zgadza się, jest tam gdzie jeździć. Niestety są też minusy. Na górze są strome, popękane lodowce, więc raczej tam się nie da jeździć. Lasy chronią od lawin, a na otwartych terenach tony śniegu mogą lecieć znacznie szybciej niż narciarz potrafi uciec. Lasy też chronią od wiatrów, a im wyżej tym bardziej wieje. Na wiatry znaleźli sposób i pobudowali specjalne wyciągi które nawet w duże wichury mogą jechać. Wagoniki są na dwóch linach i są ze sobą połączone.

Koło południa dojechałem do Val Thorens. Klasyczny alpejski kurort. Dużo charakterystycznych górskich pensjonatów i hotelików. Na dole same bary i restauracje z dużymi tarasami do opalania. Wyciągi wyjeżdżają na ponad 3200m, skąd doświadczeni mogą dalej się wspinać nawet na 3500 metrów. Wszystko mają to co narciarz potrzebuje. Bardziej mi się ta wioska podoba niż Les Menuires, którą odwiedziłem wcześniej.

Dzisiaj pogoda nie była do opalania, więc wziąłem wyciąg Funitel Peclet i wyjechałem na ponad 3000 metrów, już pod sam lodowiec. Fajny wyciąg zbudowali. Gondola na dwóch linach, która mieści ponad 30 osób w każdym wagoniku, z tego ponad 20 osób może mieć miejsce siedzące.

Myślałem, że może wyjadę nad chmury. Znowu się pomyliłem, było jeszcze gorzej. Bardzo słaba widoczność i wiatr już był odczuwalny. Pomyślałem, że przecież nie ma złej pogody jak się jest na nartach. Jest dobra i bardzo dobra. Dzisiaj była tylko dobra, więc się zapakowałem na jakieś krzesełka co znalazłem po drodze i wyjechałem jeszcze wyżej.

Zdziwiło mnie, że prawie nikt tym wyciągiem nie jechał. Jak wysiadłem, to się dowiedziałem dlaczego. Na lewo był klif i znaki żeby nie iść bo się spadnie, a na prawo była czarna strzałka z napisem lodowiec. Nie dali mi wielkiego wyboru, udałem się na lodowiec. Było tyle śniegu, że żadnego lodowca nie widziałem. Bardzo stromą czarną trasą pomału zjechałem na dól. Dalej niestety była słaba widoczność, dopiero jak zjechałem do Val Thorens, to chmury odpuściły i mogłem jeszcze parę razy już z większą prędkością sobie zjechać.

Około 14 zacząłem wracać do Meribel. Wybrałem inne trasy i inne wyciągi żeby się nie powtarzać. Widoczność nawet się zrobiła OK, więc za godzinkę z hakiem byłem w rejonach mojej wioski.

Zmęczone nogi za bardzo daleko nie chciały iść, więc na après ski poszliśmy do Meribar gdzie przy piwku i Irish coffee Ilonka opowiedziała mi jak jej dzionek minął.

"Dzisiaj postanowiłam poszukać nowych tras i uderzyć w inną część miasta. Ogólnie nie mogę tu narzekać na brak tras do chodzenia. Jest ich dość dużo i są dobrze oznakowane bałwankami (trasy zimowe). Na trasach można tez spotkać dużo ludzi.

Jak już Darek wspominał w nocy sypnęło ostro śniegiem więc nie spodziewałam się ubitych tras. Mimo to zdecydowałam się dojść do końca miasteczka Meribel a dokładnie do miejsca Meribel Altiport. Do Altiport (lotnisko) prowadzi droga ale znacznie lepsza i przyjemniejsza jest droga przez las. Altiport leży wyżej niż Meribel Centrum więc trasa pięła się fajnie do góry.

Widoczność nie była najlepsza ale fajnie się szło ośnieżonym lasem. Nawet robiłam pierwsze ślady bo nikt przede mną tu nie szedł. Od czasu do czasu chmury się rozrzedzały i był ładny widok na dolinę Meribel.

Moja trasa szybko połączyła się z innymi trasami więc i ludzi przybyło. Każdy robił to co lubi. Jedni byli na nartach biegowych inni z dziećmi i sankami zjeżdżali w dół. Im bliżej Altiportu tym więcej ludzi przybywało. Wiadomo do Altiport dojedzie się autobusem a tam jest fajny park i dużo tras o różnym stopniu trudności.

Mi spacerek zajął jakieś 1.5h a że było cały czas pod górkę to troszkę się spociłam...tak spocona i troszkę zmarznięta jedyne o czym marzyłam to coś ciepłego....i tak padło na Meribar i Irish Coffee."

Obsługa w tym barze nie była najlepsza. Kelnerki ruszały się jak by cały dzień na nartach jeździły. Przenieśliśmy się do nas na balkon, gdzie serwis i trunki były znacznie lepsze.

2010 Chateauneuf du Pape z południowego Rhone Vallee idealnie pasował do nieustannie sypiącego śniegu. Właściciele pensjonatu polecali nam lokalne wina. Savoie, tak ten rejon się nazywa, mają OK wina, próbowaliśmy paru, ale jednak nie są tak dobre jak z Rhone czy z Bordeaux.
Dzisiejszy wieczór postanowiliśmy spędzić na zewnątrz. Wpierw udaliśmy się pod dolne stacje wyciągów, gdzie miasteczko organizowało imprezę.

Następnie w ruch poszła Ilonki lista i wylądowaliśmy w tradycyjnej francuskiej restauracji, La Flambee. Obowiązkowo na przystawkę musiały być ślimaki. Nawet udało nam się wygrzebać ze skorupek całe mięsko.

Na główne danie zamówiłem sobie oczywiście steak, a Ilonka lasagne. To w połączeniu z dobrym Bordeaux, Pauillac 2012, Baron Philipphe de Rothschild dało nam energii na jeszcze jedno miejsce. Po drodze do domu wstąpiliśmy do Barometer.

Dużo lanych piw, miła obsługa, ciekawy klimat. Podczas drogi do domu oczywiście lekko padający śnieżek umilał nam spacer.

Read More
Francja Darek Francja Darek

2016.02.23 Les 3 Vallees, Francja (dzień 4)

Trzeci dzień na nartach. Pogoda na dzisiejszy dzień zapowiadała się różna. Niektórzy mówili, że może być w górach słońce, niektórzy, że chmury, że na dole deszcz albo mokry śnieg, a wyżej śnieg. Rano przy croissantach gospodarze powiedzieli, że pogoda jest nieprzewidywalna, ale że raczej nie będzie wiatru, więc wszystko powinno być otwarte. Doradzili mi też, żebym sobie odwiedził kolejną wioskę, Les Menuires. Tamten rejon też ma ciekawe tereny, a jest położony o 400 metrów wyżej, czyli śnieg będzie lepszy.

Rano w Meribel była duża mgła, ale nie padało. Byłem jednym z pierwszych ludzi na wyciągu, więc bardzo szybko wyjechałem na Roc de Fer, 2290m.

Tutaj było chłodniej, śnieg był lżejszy, bardziej puszysty, a przede wszystkim więcej go było. Widoczność niestety dalej była słaba. Chociaż już wyjechałem z mgły, to niestety dalej były chmury, które ograniczały widoczność. Mając dalej plan dojechania do Les Menuires ruszyłem przed siebie. Żeby tam się dostać to jeszcze duuuużo tras i wyciągów miałem do pokonania.

Tutaj, znacznie więcej spadło śniegu niż w dolinach. Jeszcze trasy nie były rozjeżdżone, można się było fajnie bawić. Niestety nie znam tych rejonów, więc wyjeżdżanie poza trasy wytyczone tyczkami musiałem ograniczać. Bałem się, że wpakuje się w jakieś urwiska i będę musiał dużo podchodzić w śniegu po kolana. Gęste chmury na maksa ograniczały widoczność, a przy stopniu 3 zagrożenia lawinowego (dzisiaj rano podnieśli z 2 na 3), trawersowanie terenów nie widząc co jest nad i pod tobą nie należy do mądrych decyzji.

Opady śniegu mają też swoje plusy. OK, rozumiem, każdy z nas lubi jeździć w słoneczku, ale przecież kiedyś ten śnieg musi spać. Najlepiej żeby sypało w nocy, a od rana było słoneczko, ale nasz świat niestety nie jest idealny i czasami (albo nawet cały tydzień) sypie w dzień. Nie ma tego złego co by na lepsze nie wyszło i w końcu mogłem moje szerokie nartki wykorzystać. Jeszcze mi dużo brakuje do idealnego fruwania w puchu, ale zdecydowanie szerokie nartki prowadzą mnie w tym kierunku. Znacznie wyżej jadę, nie zapadam się tak głęboko pod śnieg, co o wiele ułatwia zakręcanie.

W końcu dojechałem do Les Menuires. Miasteczko położone na wysokości 1850m. Jest mniejsze niż Meribel, a chyba ma więcej dużych hoteli. Nie do końca mi się spodobało. Nie ma takiego górskiego klimatu. W Meribel jest dużo fajnych pensjonatów, zabudowa ma górski styl, posiada wąskie uliczki z dużą ilością knajpeczek.

Les Menuires nie przyciągnęło mnie klimatem, więc przejechałem przez miasteczko na nartach (tak, wzdłuż dużych hoteli) i zaatakowałem zachodnie zbocza tej doliny. W 1992 roku w tych rejonach była olimpiada zimowa, wiec miałem zaszczyt przejechać się paroma olimpijskimi trasami. Paroma wyciągami wyjechałem na 2800 metrów z myślą, że może słońce zobaczę. Niestety nie, ale już było bardzo blisko.

Zjechałem w tej dolinie jeszcze parę razy, nawet czasami wyjeżdżając na 3000 metrów, ale niestety nad chmury nie wyjechałem. A szkoda, bo lubię oglądać biały ocean z ośnieżonymi wyspami. Robiło się coraz to gorzej, śnieg zaczął coraz to bardziej sypać, widoczność jeszcze zmalała, więc postanowiłem wrócić do Meribel i tam sobie jeszcze pare razy zjechać.

Warunki były ciężkie, dużo śniegu, wielkie muldy, słaba widoczność...... ratownicy górscy mieli pełne ręce roboty. Często się widziało jak kogoś zwozili. Ilonka już wróciła ze swojego hiku i wysłała namiary na bar gdzie na mnie czeka. Ja wiedząc, że po lunchu na pewno na nartki nie pójdę, zresztą była juz piętnasta, wyjechałem sobie na 3000 metrów i stamtąd pomalutku zjechałem do Meribel.

Do końca nie wiem jak to się stało w tej mgle, ale za pomocą węchu (GPS) udało mi się jakoś od tyłu na nartach dojechać do tego baru, który się znajdował w środku miasteczka. W końcu mogłem przy hamburgerze z lokalnych alpejskich krówek dowiedzieć się jak mojej żonie minął dzień.

"Ja dziś miałam małe opóźnienie wyjścia z domu. Chciałam trochę popracować więc dziś zaplanowałam luźny dzień. Jednak z planami jest tak, że zazwyczaj się nie spełniają. Tak więc około 10 rano się zebrałam i wyjechałam na sam szczyt z nadzieją zjechania drugą kolejką do Courchevele. I tu mój plan legł w gruzach. Po paru minutach czekania kolejka niestety nie przyjechała. Ale to nic....szybko wymyśliłam plan awaryjny.

Les Allues - mała wioska w której mieszka mniej niż 2000 ludzi. Jakoś mnie ciekawiło co tam jest, jak wygląda mała wioska francuska i dlaczego dojeżdża tam kolejka górska. Tak więc bez chwili zastanowienia wzięłam kolejkę i już po 15 minutach byłam w wiosce.

Wioska jest bardzo mała. Ma jeden sklep, ze dwie restauracje, bar, kościół i cmentarz. No i oczywiście punkt informacji. Standardowe małe uliczki i bardzo dużo kwater prywatnych. Widziałam więcej młodych ludzi....wiadomo tutaj noclegi są tańsze a też łatwo dojechać do stoków. Tak więc samo miasteczko mnie nie powaliło i jako drogę powrotną wybrałam hike przez wioski. Do Meribel z Les Allues idzie się ok. 1,5h ale większość pod górę (Super!). Szłam głównie przez wioski choć stosunkowo mało ulicami. Czasem trasa pokrywała się z ulicą ale w miarę możliwości widać było, że mam dedykowane trasy. Fajnie było się przejść przez jeszcze mniejsze wioski i zobaczyć ich zabudowę. To co mnie totalnie zaskoczyło to piece kamienne. Normalnie w centrum wioski mają tam piece w których zakładam, że robili chleb.

Hike był super, w deszczu a potem śniegu, cały czas pod górę ale zdecydowanie polecam. No i takim sposobem znalazłam się tu....trochę przemoczona, bardziej spocona i zdecydowanie spragniona picia."

Trochę nas zeszło u Scotta, więc po obiado/kolacji udaliśmy się do domu gdzie postanowiliśmy napisać bloga o dzisiejszym dniu i ewentualnie podjeść jakiś francuskich serków które zakupione wcześniej leżały sobie na balkonie. Cały wieczór śnieg sypał, czyli jutro w górach powinno być duuuuużoooooo puchu. Już się nie mogę doczekać!

Read More
Francja Ilona Francja Ilona

2016.02.22 Les 3 Vallees, Francja (dzień 3)

Darek wczoraj rozpisał się dużo o nartkach. Nie dziwię się bo jest tu co opisywać, choć słowa pewnie nawet w połowie nie oddadzą tego co ten resort ma do zaoferowania. Dla narciarzy jest to raj na ziemi. Pomimo, że luty to szczyt sezonu nie czujesz tego, aż tak bardzo bo ludzie się rozjeżdżają po różnych zakątkach tych 3 dolin. Les 3 Vallees to również raj dla tych co dopiero uczą się jeździć na nartach, wolą spacery, łyżwy czy narty biegowe. Nie ma szans żeby ktokolwiek się tu nudził i nie mógł sobie znaleźć czegoś dla siebie.

Ja z tych wszystkich atrakcji wybrałam hiki. Nie ma to jak poszwędać się po górkach z aparatem i podziwiać widoki. Za 70 EUR można kupić kartę dla pieszych. Pozwala ona przez 6 dni korzystać z wyciągów co zdecydowanie ułatwia dostanie się w nawet najdalsze punkty. Stamtąd można już brać trasy bardzo lekkie albo stromsze, bardziej pod górkę. Może zdziwicie się dlaczego na 6 dni....tutaj chyba 90% ludzi przyjeżdża na tydzień. Bilety narciarskie jak i dla pieszych są głownie na 6 dni. Oczywiście można kupić na każdą ilość dni ale najlepsza oferta jak i największą popularność mają bilety 6 dniowe. Podobno najmniej ludzi na stokach jest w soboty – no tak tu przecież nie przyjeżdża się na weekend więc turnusy są najczęściej od soboty do soboty. Dlatego lokalni najwięcej jeżdżą w sobotę.

Dziś nie zapowiadali dobrej pogody. Słoneczko chowało się non-stop za chmurami a prognozy pogody straszyły nawet deszczem już od 12 w południe. My się jednak nie wystraszyliśmy i nie tracąc czasu wzieliśmy rano autobus, żeby już o 9:10 siedzieć w gondoli na sam szczyt Saulire. Na szczycie było zdecydowanie chłodniej ale jeszcze nie najgorzej. Wiatr i widoczność były znośne więc każde z nas poszło/pojechało w swoją stronę. Ja uderzyłam do Meribel Mottaret, żeby zrobić hike w parku Reserve Naturelle Plan de Tueda.

Do parku wchodzi się z miasteczka Meribel Mottaret. Park musi być przepiękny latem kiedy to wszystko się zieleni. W ziemie też ma swój urok i muszę przyznać, że spodziewałam się mniejszej ilości ludzi. Tak, że nie wyobrażam sobie ile tu musi być ludzi latem. W parku teoretycznie nie można jeździć na nartach ani deskach (ma to sens bo jest on dość płaski). Piszę teoretycznie bo jak wyszłam troszkę pod górkę to spotkałam jakiś zabłąkanych narciarzy. Ciekawe czy wiedzą, że się wpakują w dość płaski teren później.

Po parku są dwie trasy, 3km do jeziora i spowrotem albo dłuższa 5km. Obie to kółeczko ale jak już wspominałam idzie się dość po płaskim. Dopiero w połowie można odbić w lewo i dojść do schroniska. W tym parku są dwa schroniska. Bliższe Refuge du Plan i dalsze Refuge du Saut. Niestety do schroniska du Saut nie udało mi się znaleźć drogi więc musiałam się tylko zadowolić wyjściem do schroniska du Plan.

Pogoda pomimo, że pochmurna była dość przyjemna na spacer. Było dość ciepło, w dolince nie wiało i nadal można było podziwiać piękne górki w okolicy z przepiękną Aiguille du Fruit. Szczyt ten ma 3048 m i rozdziela dolinę Meribel od doliny Courchevel. Może byłam trochę rozczarowana trasami bo spodziewałam się czegoś bardziej zaawansowanego ale i tak było przyjemnie się poszwędać.

Tak więc połaziłam, poszwędałam się, pozaglądałam w każdy kącik i szukałam zwierzątek ale niestety nie miałam szczęścia. W tym samym czasie Darek nie zważając na pogodę szukał słońca w dolinie Courchevel.

"Wiedząc, że po południu na dole ma być deszcz, a wyżej w górach śnieg to pojechałem do Courchevel. Ta dolina słynie z drogich wiosek i ciekawych terenów narciarskich.

Schowałem mapę głęboko do kieszeni i jeździłem gdzie mnie narty poniosą. Trochę ubitymi, trochę po głębszym śniegu. Jak zjeżdżałem na dół to brałem kolejny wyciąg i dalej gdzieś w inne miejsca tej potężnej doliny.

Z ciekawostek muszę dodać, że spodobało mi się ich lotnisko położone wysoko w górach, a szczególnie pas startowy. Po raz pierwszy widziałem pas startowy pod tak dużym kątem. Ciekawie musi wyglądać jak tu coś ląduje albo startuje. Czekałem chwilkę, ale niestety nic nie chciało wylądować.

Pogoda zaczynała się zmieniać i wiatr się wzmagać. Wiedząc, że mają przyjść opady i wyżej w górach może być ciężko to postanowiłem wrócić do mojej doliny. Niestety było już za późno. Co podjeżdżałem do wyciągów żeby wyjechać na przełęcz to się dowiadywałem, że wyżej warunki są ciężkie i ze względu na potężny wiatr muszą je zamykać. Tak, spróbowałem szczęścia w paru wyciągach ale bez skutku. Na samym dole w Courchevel le Praz powiedzieli mi, że jeszcze jedna kolejka górska chodzi, ale nie wiedzą jak długo.
Żeby tam się dostać to musiałem wziąść dwie gondole i to mi zajęło jakieś pół godziny.
Udało się, Saulire jeszcze była czynna.

Oczywiście ilość ludzi jaka tam była sama mówiła za siebie. Chyba nie byłem jedyny co potrzebował się wydostać z tej doliny. Po jakiś 20 minutach stania wreszcie udało mi się wsiąść do chyba największej kolejki linowej jaką do tej pory jechałem. Nie liczyłem ludzi, ale spokojnie ich było ponad 200. Załadunek sześcioma drzwiami nawet nie wiele czasu im zajął i ruszyliśmy na przełęcz skąd mogłem zjechać do czekającej Ilonki. Kolejka jechała pomału ze względu na duży wiatr, ale i tak takiej dużej masy wiatr by tak łatwo nie mógł rozhuśtać. Zjazd na dół też mi chwilę zajął ze względu na warunki, ale już się nigdzie nie musiałem spieszyć."​

Z Meribel Mottaret do Meribel zleciałam już dość szybko. Piszą, że trasa zajmie 50 minut i tyle mi zajęła wczoraj jak się bawiłam w robienie zdjęć paralotniarzy. Dziś natomiast nie było ani paralotniarzy, ani widoki się nie wiele zmieniły więc już po 30 minutach byłam z powrotem w Meribel gdzie dostałam od Darka SMS - “pozamykali wyciągi na górze i jestem trochę uwięziony w Corchevel ale się jakoś stąd wydostanę.”

I rzeczywiście wydostał się. Po pół godzinie był już na dole. Robiło się już późnawo i pogoda coraz bardziej straszyła deszczem. Zdecydowaliśmy więc iść na lunch. Tutaj lunch'e są głównie siedzące. Przy stolikach z kelnerami. Jednak to co nas najbardziej rozwaliło to jak Pani nam powiedziała, że jak nie mamy rezerwacji to tak z 30 minut musimy czekać na stolik. Za pierwszym razem nie załapaliśmy ale potem do nas doszło.....naprawdę jeźdżąc na nartach planujesz dokładnie kiedy będziesz jadł lunch i robisz sobie rezerwację? Czy tu nie chodzi bardziej o jeżdźenie na nartach a kiedy naprawdę zgłodniejesz albo się załamie pogoda to idziesz coś zjeść? Hmmm.....chyba to jest jednak trochę inny świat. Wczoraj właścicielka naszych kwater powiedziała nam, że dużo tu się kręci wokół szkółek narciarskich. I chyba jest w tym racja. Rano na 9:15 wszyscy jadą oddać dzieci do szkółek. Potem rodzice szaleją na trasach aż do lunchu kiedy to odbierają dzieciaki, jedzą i pewnie już do domku.

My nie chcieliśmy czekać na stolik 30 minut więc zdecydowaliśmy się wejść bardziej w miasteczko. Rzeczywiście, im dalej od wyciągów tym mniej ludzi w knajpach. Ale to chyba tak jest zazwyczaj wszędzie. Cały czas chodził nam po głowie Raclette, który widzieliśmy dzień wcześniej w restauracji La Galette. Raclette często robiłam w Polsce ale nie w taki sposób jak tu. Tutaj podgrzewają całą połowę sera aż się troszkę zapiecze i zrobi oleisty. Do tego oczywiście podają ziemniaki, wędliny i korniszony jako dopełnienie sera.

Ser był przepyszny. Idealnie się topił, troszkę przypiekał, można było sobie regulować czy się chce bardziej przypieczony czy ciekły. Fajna sprawa. Do tego wędlinki lokalne też były pyszne. Najedliśmy się serem jak nigdy w życiu i już wiedzieliśmy, że kolację możemy odpuścić. Ale serka zdecydowanie warto spróbować!

Zaczęło już dość ostro padać więc ruszyliśmy do domku. Na szczęście nie byliśmy daleko od domku i mogliśmy na nogach dojść. Normalnie musimy brać autobusy ale staramy się je omijać jak możemy. Spacerek z domku do wyciągów zajmuje ok. 15-20 minut co w butach narciarskich nie jest do końca fajne. Ale chyba jednak jest lepsze niż jazda autobusami. Niestety jak Francuzi coś zepsują to im to napewno wyjdzie. Autobusy wogóle nie są przystosowane dla narciarzy. Wyglądają jak autobusy wycieczkowe, maja super wygodne siedzenia ale ciężko w przejściu zmieścić się z nartami. Do tego siadać na tych siedzonkach jak masz narty i plecak jest super nie wygodne. Autobusy niby mają jeździć co 15 minut ale jakoś tego nie przestrzegają i jeżdżą jak im się podoba. No nic....nie jesteśmy w Szwajcarii gdzie wszystko jest na czas.

Wieczór spędziliśmy w domku. Odpoczywając, pijąc winko, podziwiając górki z balkonu, spadający śnieg (deszcz już zdążył się zamienić w śnieg) i nawet były fajerwerki. Tak więc kolejny przyjemny dzień sportu i odpoczynku.

Read More
Francja Darek Francja Darek

2016.02.21 Les 3 Vallees, Francja (dzień 2)

Bonjour..... tymi słowami przywitali nas gospodarze pensjonatu rano na śniadanku. Na najważniejszym posiłku dnia byliśmy tylko my, fajnie, bo mogliśmy się od lokalnych dużo praktycznych rzeczy dowiedzieć. Zwłaszcza jak jeździć na nartach, żeby jak najwięcej wykorzystać dnia w górach. Główna rada jaką zapamiętałem, to żeby jechać za słońcem. Rano na wschodnich stokach, koło południa na północnych a później na zachodnich. Cały czas ma się oświetlone stoki, a po południu aż tak bardzo zachodnie ściany nie są podtopione. Kolejna rada to starać się nie być wszędzie w ciągu jednego dnia. Nie da się, Les 3 Vallées jest po prostu za duże. Mam 6 dni, są 3 doliny, matematyka jest prosta, dwa dni na każdą dolinę.
Śniadanie było ok, takie francuskie, na słodko. Dużo domowej roboty, jak np. jogurt, dżem, placek.... Mam nadzieję, że przez cały tydzień nie będę musiał jeść tych ich croissant'ów czy innych drożdżówek.
Spod naszego pensjonatu autobus w 5 minut zawiózł nas do głównej stacji wyciągów.

Byłem w lekkim szoku jak musiałem wybrać gdzie dalej jechać. Tyle gondol i wyciągów startujących z jednego miejsca to ja chyba nigdy nie widziałem. Ilonka poszła w swoje trasy, a ja pamiętając, że mam jechać za słońcem wziąłem Roc de Fer, następnie Olympic i już wyjechałem na 2290m.

Ale tu jest pięknie, widoki zapierające dech w piersiach. Odrazu widać kto turysta, a kto lokalny. Lokalny leci na dół, a turysta wyciąga wszystkie swoje zabawki, robi zdjęcia i kręci filmy.

W ramach aklimatyzacji na początek chciałem sobie parę razy zlecieć jakimiś ubijanymi trasami. Ale było super, zero lodu, dobrze przygotowane trasy, można się wcinać głęboko w zakręty. W połowie trasy się zatrzymałem i myślę, dlaczego mi jest tak gorąco, przecież jest zima i jestem wysoko...!!! No tak, ale w prostej lini do morza śródziemnego mam niecałe 200km i Monaco prawie stąd widać. "Troszkę" inny klimat niż w u nas na północno-wschodnim wybrzeżu Stanów. Musiałem zmienić rękawiczki na wiosenne, parę rzeczy ściągnąć z siebie, gogle zamienić na okulary i już prawie się poczułem jak lokalny.

Tak sobie jeździłem, posuwając się za słońcem, co jakiś czas się zatrzymywałem i jakieś fajne zdjęcia pstrykałem.

Les 3 Vallées ostatnio zainwestowały dużo kasy i powstawiali dużo ekspresowych wyciągów. Ponoć wcześniej tu były duże kolejki, tak nam przynajmniej opowiadał gospodarz pensjonatu, który jeździ tu już kilkadziesiąt lat. Mimo tego dalej musiałem czasami stać parę minut do wyciągu.

Nie ma tutaj takiego porządku jak jest w Stanach. Krzesełka są na sześć osób, a dalej po trzy, cztery osoby jadą do góry. Nie ma osoby która będzie stała i "dopełniała" krzesełka na maksa. Ludzie się wpychają, ale i tak biorą swoje krzesełko czy gondolę, mimo że wcześniejsze jedzie prawie puste. Myślę, że jakby ktoś pilnował tu porządku to pewnie nie było by żadnych kolejek.

Byłem już po paru zjazdach, nogi się rozgrzały, przyszedł czas na off pistes (poza trasami). Śniegu jest dużo w górach, ale już nie sypało parę dni i nie było takiego idealnego puchu. W ciągu dnia jest powyżej zera i śnieg jest mokry. Dalej można było fajnie się bawić, ale trochę ciężej robić zakręty niż w lekkim, suchym puchu. W dodatku wysokość też dawała się odczuć.

W między czasie Ilonka chodziła po miasteczku i po górkach szukając świstaków i innych atrakcji.

No i jak widać znalazła...może nie do końca ruchliwego ale na pewno największego jakiego świat widział. Tak więc mogliśmy koło 13 spotkać się na lunch. Ilonka wyjechała na górę i razem ruszyliśmy w poszukiwania restauracji.

Potem już razem wzięliśmy kolejną gondolę, Plattieres 3 (fajna, stara, malutka gondola na 4 osoby) i wyjechaliśmy na 3 Marches, 2704m.

Znajduje się tam przyjemna restauracja z przepięknym widokiem. Niestety po otwarciu menu jakoś przestało nam się już tutaj podobać. Ceny były kosmiczne. Za zwykłą zupę chcieli €20. Powariowali w tej Francji, wypiliśmy po piwku i ruszyliśmy dalej. Mamy plan, że będziemy sobie dzień wcześniej w sklepie kupować jakieś fajne winko, serki, wędliny, bagietkę.... Wyszukiwać świetne miejsce wysoko w górach i robić sobie pyszny lunch za znacznie mniej €€€. Zresztą dużo ludzi tak robi, rozkładają się obok tras i robią sobie piknik.

Wiedziałem, że po lunchu już mi się nie będzie chciało jeździć, więc postanowiłem jeszcze uderzyć w wysokie szczyty. Ilonka natomiast miała master-plan. Znaleźć restauracje na dole z leżakami w słońcu. Nie jest to łatwy plan, bo większość Francuzów tak od 13-14 godziny już nie jeździ na nartach. Leżą na leżakach, piją wino, jedzą serki i się opalają.

Słuchając rad gospodarza pensjonatu wyjechałem gondolą na najwyższy szczyt na jaki można wyjechać w dolinie Meribel, Mont du Vallon, 2952m. Tutaj znajdują się zachodnie stoki, które były ładnie oświetlone przez zachodzące słońce. Ludzi było już mało, więc całe góry należały prawie do mnie.

Zostało mi jeszcze trochę siły w nogach na ciekawsze trasy. Zacząłem jechać Combe du Vallon, ale szybko z niej uciekłem i trawersem podjechałem pod zbocza gór, gdzie głębokość śniegu była odpowiednia. Trochę ciepło było w promieniach zachodzącego słońca, ale co się nie robi dla fanu.
Na szczęście dostałem wiadomość, że Ilonka znalazła leżak w wiosce Meribel Mottaret. Zobaczyłem, że nawet tam dojadę bez używania żadnego wyciągu. Cały spocony wyjechałem na jakąś ubitą trasę i szybko nią zleciałem do Ilonki która dzielnie pilnowała leżaków.

Piwko mnie ochłodziło, jedzenie posiliło. Fajnie się leżało w słoneczku i podziwiało otaczające nas góry. Dobrze, że większość wyciągów jest czynna do 17 to można było chwilę posiedzieć. Żeby się dostać do naszej wioski Meribel, to Ilonka musiała godzinę iść na nogach a ja musiałem gondolą wyjechać na przełęcz i inną trasą zjechać na dół.

Już było po 17 jak znowu spotkaliśmy się w naszej wiosce. Ilonka się dobrze do wyjazdu przygotowała i ma cała listę barów i restauracji. Meribel jest często odwiedzany przez Anglików, więc na start poszedł angielki pub, Jack's bar. Rzeczywiście siedziało tam trochę Anglików, popijali piwsko i się cieszyli après ski. Poszliśmy w ich ślady i delektując się Grolsch'em i Irish coffee wspominaliśmy ten pierwszy cudowny dzień na nartach.

Zmęczenie dawało się we znaki, jet lag też zaczął dokuczać, postanowiliśmy iść do naszego pensjonatu, chwilkę odpocząć i zobaczyć co dalej. Krótka drzemka stała się ponad godzinnym spaniem. Obudziliśmy się głodni, a że w pokoju nic nie było do jedzenia to dalej poszła knajpa z listy Ilonki. Poszliśmy na francuskie naleśniki do La Galette. Naleśniki nawet im wyszły, słodkie, jak większość tutaj posiłków. Do słodkich potraw pasuje wino z winogron Gamay. Wybraliśmy lokalny wybór z pobliskich winiarni w Savoie. Nawet było OK, nie było wow, ale dało się wypić.
Na tym kończymy pierwszy dzień nartek w Les 3 Vallées. Długi, intensywny dzień, no ale przecież od tego są wakacje. Trzeba iść spać, bo jutro od rana nartki.

Zapomniałem do wczorajszego dnia jeszcze dodać, że chyba podróżowanie po wolnej, bezgranicznej Europie się kończy. Na przejściu granicznym miedzy Włochami a Francją stali celnicy i obserwowali samochody. Nie musiałem się zatrzymać, ani pokazywać paszportów, ale niektóre samochody były brane do kontroli. Nie wiem czy to ma jakiś wpływ z arabską migracją, ale coś chyba tak skoro nas, Europejczyków nie kontrolowali. Europa znowu się zmienia....

Read More
Francja Darek Francja Darek

2016.02.19-20 Les 3 Vallees, Francja (dzień 1)

Przynajmniej raz w roku staramy się jeździć na zimowo-narciarskie wakacje. Byliśmy już w Japonii, w zachodnich stanach i w Europie. Po ostatnich wakacjach w Zermatt w Szwajcarii, Ilonka powiedziała, że Europa jest inna, jest bardziej przyjazna dla narciarzy i hikerów. Nie ma tyle ograniczeń i zakazów co resorty w Stanach, jest inny klimat i après ski jest zupełnie inne, ciekawsze.
Nie było innego wyboru jak znowu odwiedzić Europę. Tym razem wybór padł na Francję, na Les 3 Vallees (trzy doliny).

3 Vallees znajdują się w południowo-wschodniej Francji w prowincji Savoie. Jest to największy resort narciarski na świecie. Osiem wiosek narciarskich takich jak Courchevel, Meribel, Val Thorens jest połączonych 169 wyciągami i kolejkami górskimi w jeden wielki system. Codziennie 73 ratraki ubija ponad 600 km tras. Ratraki pracują na dwie zmiany od 17 do 7 rano. Wydaje się, że prawie wszystko ubijają. Na szczęście nie, ubijają tylko 6% całego obszaru jaki tam jest. 94% terenów zostaje nietknięta, żeby można się było wyszaleć w puchu. Ten resort jest niewyobrażalnie potężny. Cały obszar to 64,500 akrów. 12 razy większy niż Vail w Colorado, 43 razy większy niż największy resort na wschodzie stanów, Killington. 25 szczytów, 6 lodowców, setki barów.... to wszystko powoduje, że tam się powinno jechać na sezon a nie na tydzień. Miejmy nadzieję, że pogoda i kondycja dopiszą i że jak najwięcej tego raju uda nam się zwiedzić.​

Będziemy mieszkać w Meribel. Miasteczko to położone jest w środkowej dolinie, więc dostęp do innych dolin nie powinien zająć aż tak dużo czasu. Trze Doliny też są idealnym miejscem na zimowe hiki. Ilonka już ma cały plan na swoje wspinaczki. Ja też zapakowałem raki do butów narciarskich i w miarę czasu i możliwości będę chciał jej towarzyszyć w hikach w wyższe partie gór żeby sobie później zjechać po dziewiczych trasach.
W sumie lecimy na 10 dni, bo mamy jeszcze w planie się dokształcić z winek i odwiedzić dwa najsłynniejsze miasteczka w Piedmont we Włoszech, Barolo i Barbaresco. Tutaj podziękowania dla mojej szefowej, bo dzięki jej znajomościom będziemy mieli możliwość poznania właścicieli dwóch słynnych winiarni, którzy obiecali nam zrobić prywatny tour. Miejmy nadzieję, że będziemy mogli wejść do "piwniczek" i odkurzyć parę butelek. Praca w winach ma swoje plusy, tak jak i praca w travel. Do Europy oczywiście lecimy jednymi z najlepszych linii, Emirates i to w dodatku prawie za darmo.
Zapowiadają się intensywne i ciekawe wakacje. ​

Praca w winach ma też swoje minusy. Piątek jest najlepszym dniem dla businessu. Co za tym idzie? Ilonka musiała z całym sprzętem się zapakować do taxi i jakoś dotrzeć na lotnisko. Ja prosto po pracy, wieczorem, dojechałem na JFK gdzie już razem zrobiliśmy odprawę i rozpoczęliśmy wakacje.

W Emiratach możesz mieć po dwa bagaże na osobę i nie ma znaczenia jakie. Więc narty lecą jako normalna walizka, a nie jak np. w Lufthansa gdzie za nartki musisz płacić €150 w każdą stronę.
Samolot nie był wypełniony, siedzieliśmy gdzie chcieliśmy. Ciekawe jak im to się opłaca? Pewnie tak, skoro latają.... Ten samolot po lądowaniu w Mediolanie leci dalej do Dubaju, pewnie tam jest pełny i tam robią kasę.

Największe zaskoczenie dla mnie było jak samolot odjechał na lotnisku od rękawa. Po paru minutach kapitan powiedział do załogi żeby usiedli bo startujemy. Co??? W piątek wieczorem na JFK z reguły samoloty jadą dobrą godzinę żeby dojechać do pasa startowego. Emirates w niespełna 10 minut był już w powietrzu. Zapytałem Ilonki o co chodzi, dlaczego mijamy wszystkie samoloty na lotnisku? Ilonka odpowiedziała: because they can (ponieważ oni mogą). Ale o co tu chodzi, spytałem? Nie wiem, ale jak nie wiemy o co chodzi, to chodzi o $$$, Ilonka odpowiedziała. Nie wiem ile Emirates płacą JFK za pierwszeństwo startu, ale co nas to w sumie obchodzi. Ważne, że o godzinę krócej będę siedział w fotelu. W sumie, ich siedzenia są OK. Mają o wiele więcej miejsca na nogi niż większość innych linii i się rozkładają głębiej. Zaraz po starcie dostaliśmy menu co chcemy jeść, ale my już przy rezerwacji wybraliśmy nasz posiłek. Jest to dobry pomysł, bo dostajesz o wiele szybciej niż reszta pasażerów. Menu mają bogate, zamówiliśmy krewetki i łososia. Dobre było......
Zanim reszta ludzików dostała jedzenie to my już byliśmy po i delektowaliśmy się dobrym whisky... Zacząłem oglądać film, Steve Jobs, ale tabletka na sen zaczęła działać i po paru minutach zasnąłem... Obudziłem się nad Anglią, na śniadanie. Podawali jajecznicę, która niestety nie była najlepsza. Zostało już niecałe dwie godziny lotu, przez które podziwialiśmy lot nad Alpami.

​Po wylądowanie w Mediolanie na lotnisku Malpensa odebraliśmy samochód z Alamo i dalej w drogę. Mieliśmy zarezerwowany Alfa Romeo, ale niestety nie mieli go na stanie, wiec zamiast Alfy odebraliśmy Audi A3 sportback. Też fajny samochodzik, dobrze, że diesel bo ceny paliwa są okropnie wysokie we Włoszech.

Z Mediolanu do Meribel jest około 360 km. Zajęło nam to około 5 godzin, wliczając przerwę na lunch. Europa jednak jest droga. Przejazd tego odcinka wyniósł nas prawie €100. Wliczam tylko opłaty za drogę i tunele, jak bym jeszcze wliczył paliwo to fiu, fiu.....
Już z samego Mediolanu widać w oddali ośnieżone Alpy, ale droga cały czas szła dolinami wiec śniegu nie było. Dopiero ostatnie kilkanaście kilometrów cały czas jechaliśmy pod górę, aż wyjechaliśmy na 1500 metrów gdzie miasteczko przywitało nas pełnią zimy.
Było już ciemno, więc nie wiele widzieliśmy, ale udało nam się znaleźć nasz domek. To jest taki mały pensjonat (chyba ma 4 pokoje), prowadzony przez małżeństwo francuskie. Bardzo mili i uprzejmi ludzie. On nic nie mówi po angielsku, natomiast z jego żoną nawet się dobrze można dogadać. Zaprowadzili nas do naszego malutkiego pokoiku, troszkę objaśnili o co tu chodzi i zapytali się na którą jutro rano chcemy śniadanie. Pokoik mamy malutki, ale czysty, świeżo odremontowany, a najważniejsze jest to że ma dwa balkony.
Zmęczeni całą podróżą już dzisiaj nigdzie nie wychodziliśmy tylko szybko padliśmy do łóżek, bo od jutra rano zaczyna się ostra jazda po największym resorcie na świecie.
Właściciele oczywiście jeżdżą na nartach, więc jutro przy śniadaniu mają nam objaśnić jak do tego wszystkiego się najlepiej zabrać.

Read More
Francja Darek Francja Darek

2015.11.01 Chamonix, Francja (dzień 2)

Dzisiejszego poranka chcieliśmy pospać dłużej ale przecież tu są tak piękne góry, że nie wolno marnować czasu na sen. Pół przytomni, po szybkim śniadaniu zapakowaliśmy się do kolejki liniowej na Aiguille du Midi i w ciągu 20 min znaleźliśmy się 3 km nad doliną dokładnie na wysokości 3842 m. ​

Album_2015.10_Chamonix, FR (35).JPG

Po wyjściu z wagonika kolejki przywitało nas orzeźwiające, mroźne (-15C) powietrze. Byliśmy w szoku jak w tak trudnych, niedostępnych, pionowych skałach potrafili zbudować tak obszerny kompleks, restauracji, tuneli, wind, pomostów i wiele innych wiszących „chodników”, które ułatwiają zwiedzanie i oglądanie alpejskich lodowców.

Album_2015.10_Chamonix, FR (22).JPG

Jest to też miejsce gdzie możesz się znaleźć najbliżej Mont Blanc (4809 m), bez konieczności wspinania się.

Album_2015.10_Chamonix, FR (30).JPG

Jet-lag, brak aklimatyzacji i ogólne zmęczenie powinno nas usypiać i męczyć, ale było wręcz przeciwnie. Mroźne powietrze plus podekscytowanie miejscem dodawało nam energii. Więc zaglądaliśmy w każdy kąt.

Album_2015.10_Chamonix, FR (27).JPG

Oczywiście udaliśmy się do miejsca z którego parę lat temu (ok. 7-9 lat temu) zaczęliśmy zjazd słynnym lodowcem Vallee Blanche, ponad 20 km lodowcem w dół. Był to wspaniały zjazd, ale tym razem nie mieliśmy nart, ani przewodnika a i śniegu nie było tyle co ostatnim razem.

Album_2015.10_Chamonix, FR (41).JPG

Mieliśmy tyle energii, że dalej nasz hike był w planach więc zjechaliśmy kolejką do połowy skąd rozpoczęliśmy nasz 5km hike do Montenvers.

Album_2015.10_Chamonix, FR (52).JPG

Bardzo łatwy hike, większość trasy trawersujesz zboczami aż dochodzisz do przełęczy Signal Forbes (2198 m.).

Album_2015.10_Chamonix, FR (95).JPG

Do przełęczy szliśmy cały czas w słońcu, więc szlak był suchy i łatwy. Od przełęczy czuliśmy zimne powietrze z lodowca, które w połączeniu z północnym stokiem zmusiło nas do założenia raków. Bo schodzenie w dół po lodzie bez raków nie jest takie przyjemne.

900016062.jpg

Po około pół godziny od przełęczy doszliśmy do kolejki górskiej, skąd planowaliśmy zjechać do Chamonix. Mieliśmy w planie też dojść do lodowca Vallee Blanche, ale ostatni pociąg był o 16:30 i moglibyśmy na niego nie zdążyć. Co by oznaczało schodzenie na nogach do Chamonix. Troszkę za długo, biorąc pod uwagę, że musimy dziś jeszcze jechać do Aosty.

Album_2015.10_Chamonix, FR (103).JPG

Podeszliśmy do tarasu widokowego, skąd podziwialiśmy przepiękny język lodowca i aż łezka się kręciła w oku, że nie mogliśmy go dotknąć. Obiecałem mojej żonie, że tu wrócimy. Druga łezka się zakręciła w pociągu jak zobaczyłem ludzi, których ubiór i plecaki mówiły, że bawili się tu dłużej niż jeden dzień.

Album_2015.10_Chamonix, FR (105).JPG

Po kolejnych 30 minutach znaleźliśmy się w ciepłym Chamonix, gdzie ludzie siedzieli w restauracjach w koszulkach opalając się na tarasach. Poszliśmy w ich ślady i oglądaliśmy zachód słońca we Francuskich Alpach, schładzając się piwkiem.

Album_2015.10_Chamonix, FR (112).JPG

Będąc we Francji i nie zjeść Macarons, to jak być we Włoszech i nie zjeść pizzy.

Album_2015.10_Chamonix, FR (7).JPG

No i w drogę. Szybki przejazd pod tunelem Mont Blanc i po godzinie byliśmy już w Aoscie, w hotelu HB w centrum miasta.

Read More
Francja Darek Francja Darek

2015.10.31 Chamonix, Francja (dzień 1)

Miesiąc temu byliśmy w Maroko na Ilonki urodzinach, więc teraz, na moje urodziny ja też musiałem coś fajnego wymyślić. Brak dni wolnych nie pozwala nam lecieć w odległe krainy, więc skończyło się na Europie.
Mój travel agent, Ilonka, znalazła świetne ceny na lot liniami Emirates do Mediolanu. Niecałe $400 na osobę w dwie strony. Jak tu nie lecieć...

Ostatnio trochę lataliśmy do Europy liniami europejskimi albo amerykańskimi. Azjatyckie linie pobijają ich pod wieloma względami. Już na JFK widać różnice. Po raz pierwszy widziałem załadunek do samolotu trzema rękawami. Lecieliśmy największym samolotem jaki aktualnie świat produkuje Airbus A380-800. Załadowanie 500 pasażerów trwało może 20 minut. Uprzejmość załogi, która mówi 15 językami, duża odległość między siedzeniami, a co za tym idzie większe ich rozkładanie, duże ekrany do oglądania, to tylko jedne z wielu udogodnień.
Jedzenie tez bardzo dobre. Łosoś, krewetki, jagnięcina, omlety......
Jednym słowem bardzo jesteśmy zadowoleni z ich serwisu. Ostatnio czytałem ranking linii lotniczych na długie dystanse to w pierwszej dziesiątce już nie ma żadnej linii europejskiej ani amerykańskiej. Załapały się osiem azjatyckich, Quantas z Australii i Air New Zealand.
Samolot ciekawie leciał nad południowymi alpami. Piękne widoki.

Znowu udało nam się mieć trzy miejsca w cenie dwóch. Jak robimy rezerwacje to rezerwujemy jedno miejsce pod oknem a drugie w przejściu. Linie lotnicze raczej nie chcą sadzać ludzi w środku, chyba że jest bardzo pełny samolot. Wtedy i tak raczej osoba nie chce siedzieć w środku i się chętnie przesiądzie pod okno albo koło przejścia. Drugim trickiem, który staramy się opanować to jest zamawianie jedzenia. Robiąc check-in dzień wcześniej wybierasz sobie specjalną dietę (np.rybki czy wegetariańskie). Dostaliśmy jedzenie 40 minut wcześniej niż cała reszta pasażerów z regularnym menu.
Po ośmiu godzinach lotu wylądowaliśmy w Mediolanie. Szybka odprawa i już rozpoczynamy nasz długi weekend na starym kontynencie.

Z Alamo wzięliśmy VW Golf TD i w drogę. Do Chamonix jest jakieś 3 godziny drogi, która wiedzie przez przepiękną dolinę Aosta kończącą się tunelem pod Mt. Blanc.

Autostrady we Włoszech nie należą do tanich. Odcinek z Mediolanu do Aosty (130 km) kosztował nas 26 EUR. Jak się później okazało, to dopiero początek opłat za drogi. Z drugiej strony koszt budowy dróg w tak trudnych warunkach na pewno jest bardzo wysoki. Droga albo biegnie wiaduktem, albo jest w tunelu.

Parę kilometrów w tunelu po jednej stronie doliny, wiadukt nad doliną i znowu w tunel po drugiej stronie. Tak cały czas przez kilkadziesiąt kilometrów. Pamiętam jak byłem tutaj dawno temu to jeszcze tej drogi nie było (była w budowie), podróż przez tą alpejską dolinę trwała o wiele dłużej. Tak jak pisałem, droga kończy się tunelem pod najwyższą górą w Alpach, Mt. Blanc.

Tunel ma 11.5 km i był wybudowany 50 lat temu. Fajne uczucie jest jak się tak jedzie tym tunelem wiedząc że nad tobą jest ponad 3 km skał i lodowców. Za takie przyjemności trzeba słono płacić. Kosztowało nas to 55 EUR w dwie strony. Jest to chyba najdroższe 11 km jakie pokonałem na drodze. Dobrze, że nie jechaliśmy ciężarówką, bo ta przyjemność odciążyła by nasze portfele o 500 EUR.
Po drugiej stronie tunelu już czekała na nas Francja z przepięknym Chamonix

Szybkie zameldowanie się w hotelu, zostawienie samochodu na parkingu i zabawy czas zacząć.
Na urodzinową kolację wybraliśmy restaurację Cousin Albert. Fajna, mała knajpeczka, z tradycyjnymi francuskimi potrawami i dobrymi lokalnymi winkami.
Być we Francji i nie zjeść French Onion Soup to tak jak................................ Trochę się dziwiłem jak wraz z zupą kelnerka przyniosła mi 50 ml Port i powiedziała żebym sobie to wlał do zupy. Długo się nie zastanawiając oczywiście tak uczyniłem. Dobre to było........... Zupa już nie była taka gorąca. Potem oczywiście musiał być steak który był podawany z roztopionym, pleśniowym Blue Cheese.
Łączyliśmy smaki potraw z dobrymi winkami. Czerwone Bordeaux i białe Burgundy idealnie pasowało do naszych wynalazków.

Na kolację dołączyła do nas siostra z Philem, a także znajomi ze Szwajcarii.
Po takim podkładzie rozpoczęła się impreza. Tak naprawdę rozpoczęła się kiedy szef kuchni z domową nalewką przyszedł do naszego stolika. On ani słowa po angielsku, my ani słowa po francusku ale śmialiśmy się na całego.

A potem co się działo, lepiej nie mówić ale nie było źle bo skończyliśmy w kasynie gdzie z Ilonką wygraliśmy w black jacka 150 EUR. Może nie jest to dużo ale zawsze będzie na jakąś fajną kolację.
Dobrze, że zamknęli kasyno o 2:30 rano więc udaliśmy się spać bo następnego poranka czekał na nas hike w okolicach Chamonix i powrót do Aosty. Pogoda ma być słoneczna, więc wszystko powinno się udać.

Read More