Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.
Destynacje
- Anglia 7
- Argentyna 1
- Austria 4
- Belgia 4
- Bermuda 2
- Canada 19
- Chile 9
- Czechy 2
- Ekwador 12
- Francja 28
- Gibraltar 1
- Grecja 4
- Hiszpania 13
- Holandia 5
- Hong Kong 2
- Indonezja 4
- Islandia 14
- Korea Południowa 6
- Macau 2
- Malezja 9
- Maroko 7
- Niemcy 4
- Nowa Zelandia 26
- Polska 17
- Portugalia 9
- Qatar 1
- Singapur 7
- Szwajcaria 17
- Słowenia 6
- UAE 3
- USA - Alaska 19
- USA - Colorado 60
- USA - DC 2
- USA - Nowy Jork 38
- USA - Pennsylvania 2
- USA: New England 50
- USA: Northwest 24
- USA: Southeast 17
- USA: Southwest 66
- Włochy 7
- _NY - Adirondacks 46er 20
- _Parki Narodowe USA 38
2023.02.06 Arapahoe Basin, CO (dzień 3)
Dzisiaj już niestety wracamy z tego krótkiego a zarazem intensywnego wypadu na narty na zachód Stanów. Samolot mamy dopiero o godzinie 18 z Denver, więc nartki dzisiaj do południa obowiązkowe.
15-20 minut samochodem z Dillon jest resort A-Basin. To dobrze mi znane miejsce postanowiłem ponownie dzisiaj odwiedzić. Mimo, że jest poniedziałek to główny parking był pełny. Chyba ludzie w Kolorado nie pracują jak śnieg spadnie. Wczoraj w nocy trochę go spadło, jakieś 10cm. Jak na wschodnie wybrzeże Stanów to pewnie jest dużo, ale na standardy Kolorado to jest niewiele.
Oczywiście, że każdy centymetr śniegu się liczy i pozwoli narciarzowi lepiej i ciekawiej jeździć.
A-Basin już dobrze znam. Nie potrzebuję żadnej mapy. Prosto z samochodu poszedłem na wyciąg. Z drugiej strony mam tylko 3 godziny dzisiaj na narty, więc nie wolno marnować czasu.
Przez 3 godziny w Kolorado i tak się więcej wyjeżdżę niż przez cały dzień u nas na wschodzie.
Lokalny na pierwszym wyciągu zdał mi relację co jest otwarte i gdzie dzisiaj się dobrze jeździ. Większość terenów jest otwarta poza wschodnią ścianą, która ze względu na opady śniegu ma wysokie zagrożenie lawinowe i jak narazie nie jest otwarta. Co chwilę było słychać jak patrol ładunkami wybuchowymi próbuje wymusić lawiny żeby ten teren bezpiecznie można było otworzyć.
Pogoda nie należała do najlepszych. Po wczorajszym idealnym dniu w Vail dzisiaj było znacznie zimnej, wietrznie i pochmurno.
Zrobiłem parę zjazdów w głównej części i pojechałem w tylny rejon, do Montezuma.
Lubię ten rejon. Ma dużo ciekawych tras z różną skalą trudności. Dzisiaj nie miałem czasu na zapuszczanie się głęboko, ani tym bardziej na podchodzenie. Zjechałem dwa razy podstawowymi trasami i wyjechałem na przełęcz.
Rok temu otworzyli nowy rejon, zwany Beavers. Za bardzo go jeszcze nie znam, więc obowiązkowo trzeba było tam wstąpić na parę zjazdów.
Jest to dość spory obszar z trudnymi albo bardzo trudnymi trasami. Bardzo trudne dzisiaj omijałem, nie miałem czasu ani odwagi. Pogoda też była nie za ciekawa.
Czarnymi trasami (nie ma tu łatwiejszych) po świeżym śniegu się świetnie jeździ. Wiadomo, że muldy dalej pod śniegiem występują, ale nie są takie twarde i bolesne dla kolan.
Zauważyłem też, że w rejonie gdzie są same trudne trasy wyciąg prawie w ogóle się nie zatrzymuje. Pewnie dobrzy narciarze nie mają problemu z wsiadaniem albo wysiadaniem z nich. Dzisiaj bardzo wieje i siedzenie w górze na krzesełku nie należy do przyjemności. Na ziemi już ostro wieje, a 10 metrów w powietrzu jeszcze bardziej.
Dobrze zmarznięty i przewiany na wszystkie strony zjechałem na sam dół i jeszcze na koniec odwiedziłem rejon Pallavicini.
Wyciąg w większości idzie lasem, więc, aż tak nie wieje. Na górze jest gorzej ale szybko trzeba zjechać niżej i już jest cieplej.
Znajdują się tutaj bardzo ciekawe trasy. Lokalni je nazywają wąwozy. Są one bardzo trudne i wymagają świetnej umiejętności jeżdżenia na nartach po stromych, wąskich skalnych odcinkach, dobrej orientacji w terenie i odwagi. Oczywiście tam się nie wybieram, szkoda życia marnować. Jest jeszcze wiele gór do zjeżdżenia.
Wybrałem normalniejsze trasy do zjazdu. Był to mój ostatni zjazd na tym wyjeździe, więc pomalutku, ciesząc się z każdego zakrętu zjechałem na dół. Zapakowałem się do samochodu i ruszyliśmy w kierunku Denver.
Droga była ok. Dopiero za tunelem zaczął sypać śnieg. Na szczęście krótko i po 15 minutach jak zjechaliśmy niżej wyszło słońce które towarzyszyło nam do końca.
Przed lotniskiem wstąpiliśmy na obowiązkowe naleśniki w rejonie jeziora Sloan w Denver. Jak zwykle były pyszne. Mają tam chyba ponad 20 rodzajów naleśników. Część słodkich, ale większość savory, które z piwkiem z lokalnego browaru Barquentine Brewing Company idealnie zakończyły dzień.
Oddaliśmy fajny samochodzik i udaliśmy się na lotnisko. Bardzo spodobało mi się to BMW X5. Zwłaszcza, że jest prawie nowe. Wypożyczalnia Sixt wymieniła bardzo dużo samochodów na BMW i Cadillac. Czyżby przyszedł czas na pożegnanie się z National i przejście do Sixt? W sumie tu też już mam złoty status.
Kolejnym plusem Sixt jest to, że dwie godziny przed wypożyczeniem dostajesz sms jakie samochody są i możesz już wybierać. Przydaje się to jak lecisz w góry i potrzebujesz duży samochód bo masz narty, albo chcesz mieć gwarantowany napęd 4x4.
Oczywiście nie ogarnęli (oni albo ja) i jak narazie informację wysyłają na sms a nie email. Z reguły jesteś w samolocie dwie godziny przed wypożyczeniem i nie dostajesz sms. Mam nadzieję, że przejdą na email (albo ja znajdę inne ustawienia) i wtedy w samolocie można już wszystko sobie ustalić. Od tego roku Delta wprowadziła już za darmo internet na pokładzie na wszystkich ich samolotach niezależnie od klasy jaką lecisz.
Taki weekendy lubię. Szybka odskocznia od szarej rzeczywistości w przepiękne góry stanu Kolorado. Nawet nie ma co porównywać nart na wschodnim wybrzeżu do zachodniego. Zwłaszcza, że w tym roku ze śniegiem na wschodzie jest bardzo cienko i trzeba jeździć po sztucznym „lodzie”. Gdzie zachód Stanów pobija rekordy w opadach…..
W powrotnym locie udało nam się część grupy umieścić w pierwszej klasie to przynajmniej niektórzy mieli cywilizowany obiad na 10 kilometrach z dobrym winkiem. Smacznego…!
Jest ogromna różnica w jakości jedzenia i napojów podawana w pierwszej klasie a z tyłu samolotu. Nawet nie ma co porównywać. To tak jak z nartami na wschodzie i zachodzie Stanów. Także sposób w jaki jest serwowany posiłek jest zupełnie inny. Bardziej przypomina dobrej jakości restauracje niż fast food na tyłach samolotu.
2022.01.17 A-Basin, CO (dzień 1)
Czy wam się już znudziły wpisy o nartach z Kolorado czy nadal czytacie je z zainteresowaniem? Dawniej Kolorado odwiedzaliśmy raz do roku więc było to wydarzenie roku. Teraz, w Denver czujemy się jak w domu a resorty Copper, A-Basin traktujemy jak zwykły wypad na weekend.
Góry Kolorado jednak za każdym razem nas na nowo zachwycają więc postanowiliśmy opisać i ten wyjazd. Wyjazd zaczął się trochę pechowo. Najpierw ja musiałam być wcześniej w Denver wiec wyleciałam juz w czwartek. Niestety leciałam po pracy i wylądowałam w Denver dopiero koło północy. Pewna, że jakiegoś Ubera czy Lyft skołuję, za bardzo się nie martwiłam. Na spokojnie więc odebrałam bagaż i pewna siebie zalogowałam się na aplikację a tam niespodzianka…. Koszt taksówki do naszego mieszkania w Denver $80. What??? (Co???) Drożej to tylko w Moskwie i Japonii płaciliśmy. Masakra, i to jeszcze 15 minut czekania. Robiło się coraz później, taksówek ubywało więc wystraszona, że cena pójdzie jeszcze wyżej, zdecydowałam się na taksówkę z postoju. Jechaliśmy po liczniku ale licznik zapieprzał jak mały samochodzik… ops… no i skończyłam z rachunkiem $80. No nic myślałam, że miałam jakąś nocną taryfę ale kologa parę dni po tym pokonał tę samą trasę w ciągu dnia i zapłacił tyle samo.
Darek dolatywał w sobotę. Zapowiadało się pięknie…samolot o 8:30 rano… lądowanie w południe i prawie cały dzień w Denver na załatwienie różnych spraw. Dostałam smska o 6:30 czasu Denver że właśnie startuje, pożyczyłam mu bezpiecznej podróży i poszłam spać… o 7:30 rano obudził mnie sms. Patrzę a tu od Darka…że jednak nie wystartowali. No i się zaczęło. Opóźnienie godzina nie jest fajne…gorzej jak ta godzina zmienia się w dwie godziny, trzy godziny, cztery godziny…aż w końcu poddajesz się i albo wracasz do domu albo dajesz zarobić innym liniom lotniczym.
Gdyby nie to, że ja już byłam w Denver to Darek by wziął taksówkę do domku. Skoro ja jednak już byłam w Kolorado to nie pozostało mu nic innego jak zmienić samolot i linie lotnicze. Jeszcze chyba nigdy tak szybko nie kupowałam biletu na lot za godzinę.
A co się stało? Zazwyczaj latamy Deltą i muszę powiedzieć, że ogólnie są na czas. Niestety tym razem jak odlodowacali samolot to zauważyli, że jakaś część, która jest potrzebna do lądowania się nie otwiera. W sumie to dobrze, że zauważyli to przed startem a nie dopiero jak lądowali. Ale dlaczego akurat trafilo na samolot w którym był Darek…
Tak więc najpierw próbowali naprawić część, potem się okazało, że ani części ani zastępczego samolotu nie mają.
Originalny wylot o 8:30 rano przeciągnął się najpierw na 11, potem na 13, a potem na niewiadomo kiedy… kiedy o pierwszej Darek się dowiedział, że samolot nie poleci to w ciagu 5 minut zdecydowaliśmy się kupić bilet na United. Darek miał 1.5h żeby przejść z terminala D na B, przejść wszystkie bramki i zdążyć na kolejny samolot. Każda minuta była na wagę złota, ja kupowałam bilet, robiłam mu check-in, wpisywałam mu TSA Pre, żeby szybciej bramki przeszedł. On musiał zorganizować jak się dostać między terminalami (przejechać autobusem), przejść bramki i biec na samolot. A do tego mieliśmy nadzieję, że United nie nawali. Udało się! Jak dowiedziałam się, że Darek wystartował to zaczęłam rozmowę z Delta. Od nich chciałam zwrotu kasy i rekompensaty. Na szczęście oba udało się zdobyć i wyszliśmy ok na tej całej akcji. A do naszej listy zwariowanych lotów doszło posiadanie dwóch boarding passów na ten sam dzień na tą samą trasę, i kupowanie biletu 1h-2h przed wylotem.
Po zwariowanych przygodach z samolotami sobota i niedziela upłynęła nam na załatwianiu różnych sprawe ale za to w poniedziałek nastał czas relaksu i wakacji. Poniedziałek spedzilismy w Arapahoe Basin (A-Basin).
Zanim jednak dojechaliśmy do resortu to musiał być przejazd przez przełęcz Loveland (11,990 ft / 3,654 m). O przełęczy tej pisaliśmy we wcześniejszych blogach jak np. Keystone Maj 2021. Wiedzieliśmy, że ludzie wyjeżdżają na przełęczą a potem zjeżdżają na nartach na sam dół. Zawsze jednak byliśmy przekonani, że robią to na dwa auta i krążą tam i z powrotem. Dziś się przekonaliśmy, że nie do końca tak to działa. Istnieje w końcu coś takiego jak autostop. Tak więc jadąc na przełęcz jakie było nasze zaskoczenie jak w środku lasu stali ludzie i czekali na autostop. Ciekawe ile im się zatrzyma. My niestety mieliśmy pełne auto więc nikogo nie mogliśmy zabrać.
Na tym wyjeździe jest z nami nasz przyjaciel, który jeszcze nigdy nie był w Kolorado. Kochać narty a nie być w A-Basin jest nie dopuszczalne. Jest to kultowy resort powstały 75 lat temu. Nie chcą oni rozwijać za bardzo infrastruktury, żeby nie zepsuć uroku starodawnego resortu. Przez to, że nie mają domków przy stokach, dużego wyboru restauracji czy dziecięcych atrakcji jak tubing to jest to ośrodek mało popularny wśród rodzin. Jest za to bardzo popularny wśród wytrawnych narciarzy jak Daruś. Dlatego, często go odwiedzamy.
Ja lubię chodzić po górach w A-Basin ale niestety dziś mnie zdenerwowali. W A-Basin sprzedają bilety dla łazików na sezon. Nie jest to tania impreza bo $79 na sezon. Jak jesteś tu często to pewnie się opłaca ale na jedno wyjście to nie ma sensu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że niby połowa sezonu ale szlaki dla łazików nadal zamknięte. No więc nawet jak kupisz na sezon to będziesz mógł chodzić tylko kilka dni. Jednym słowem podpadli. Podpadli tak, że poszłam w górki w drugą stronę.
Szło się fajnie. Szeroki szlak, ubity przez narciarzy. Widać było, że używają go do pokonania drogi między parkingami a wyciagami. Ja tam nie narzekałam bo fajnie się szło, miedzy drzewami i lasami.
Można tak iść teoretycznie na przełęcz. Tylko im wyżej tym droga zamienia się w szlak a co za tym idzie, ilość śniegu się zwiększa. Weszłam w las, szłam kawałek i zaczął się robić problem w postaci zapadania. Najpierw delikatnie zapadałam się po łydki, potem kolana, a na koniec jak wpadlam po pas to stwierdziłam, że pora zawracać. Tylko zanim zawróciłam to musiałam się wykopać. A wykopanie ze śniegu jak jedną nogę masz unieruchomioną w śniegu, druga wcale nie ma leszego (twardego) podłoża a do tego otaczający śnieg cię oziembia.
Odkopanie nie należało do łatwych zadań ale się udało. Jakbyście się kiedyś zastanawiali jak najlepiej się chodzi po głębokim śniegu jak się nie ma rakiet to proponuję na czworaka. Oczywiście jak się nie ma rakiet, którą są polecane. Szczerze to chyba jeszcze nigdy w życiu aż tak nie wpadłam w śnieg. Było wesoło i zdecydowanie będzie o czym opowiadać przy lunchu.
Na lunchu spotkałam się z chłopakami. Ja opowiadałam o moich przygodach a oni o swoich.
„Tak jak Ilonka wspominała, A Basin jest to kultowy resort w którym czas się zatrzymał kilkanaście albo i nawet kilkadziesiąt lat temu.
Ma to swoje plusy i minusy. Nie ma tu dużo rodzin z dziećmi. W związku tym na trasach większość jest dobrych narciarzy i nie ma problemu, że ktoś jeździ wolno i nieprzewidywanie, a co za tym idzie, stwarza niebezpieczeństwo. Praktycznie nie ma szkółek, więc nie ma grup co wchodzą bez kolejek, a ty stoisz jak ten ……
A Basin nie należy do łatwego resortu. Ma jedne z najtrudniejszych tras w całym Colorado.. Mało jest ubijanych tras, wolne wyciągi, praktycznie brak naśnieżania. Jest też położony bardzo wysoko, co sprawia, że ciężko się oddycha i z reguły wieje mocny wiatr który zwiewa śnieg z tras. Fajnie tu, nie?
Dlatego też jako pierwszy resort który pokazałem mojemu koledze był właśnie A Basin. On jest dobrym narciarzem, więc radził tu sobie bez problemu. I tak większość tych najlepszych tras była zamknięta. Mało śniegu jak na początek sezonu i wiatr wszystko zwiał. Oni są czynni do lata, więc najlepiej jest tutaj w marcu i kwietniu. Jak jest pełnia zimy to przewodnicy biorą grupy po 10 osób (za darmo) i udają się z nimi w góry, z których potem masz ciekawe zjazdy. Niestety było za mało śniegu.
Starałem się pokazać mu cały resort żeby miał rozeznanie. Jednak on najbardziej lubi lasy. Nie jest to tutaj łatwe, bo większość resortu jest ponad lasami. Na szczęście znam już tutejszy teren, więc wywiązałem się z zadania. Kolega powiedział, że chyba nigdy w życiu nie zjeżdżał tak długimi i stromymi lasami. W stanach najtrudniejsza trasa to podwójny diament, potem są już tylko EX (extreme terrain). EX przez las to już nie zabawa. Trzeba uważać. Musi się to zaliczyć, żeby o czymś w barze z lokalnymi później przy piwie rozmawiać i bloga pisać!
Po lunchu każdy poszedł w swoją stronę. Chłopaki spalić kalorie z lunchu a ja złapać trochę słońca na plaży. Tak, w resortach narciarskich też jest plaża. Woda może jest w innej postaci - śnieg zamiast oceanu, czy morza. Ale słońce jest równie mocne (zwłaszcza w Kolorado), ludzie na leżakach to prawie standard, okulary słoneczne są konieczne i krem z filtrem 50 niezastąpiony.
Chłopaki jeszcze trochę pojeździli z godzinkę, może półtorej. Spalili hamburgery i inne pyszności z lunchu i zajechali pod samo auto. Dziś śpimy w Copper, kolejnym resorcie narciarskim więc nie imprezowaliśmy za bardzo tylko grzecznie zapakowaliśmy narty do auta i ruszyliśmy dalej w górki.
Kolorado ma niespotykanie dużo resortów w bardzo małych odległościach. Pierwsze pojawiają się ok. 1h od Denver a potem to już leci. Co jakiś 15-30 minut jest jakiś resort. Pewnie dlatego wszystko się korkuje jak w niedzielę wszyscy z ponad 10 resortów (i to nie małych resortów) wracają z powrotem do domu. Może nam się uda ominąć korki bo wracamy w sobotę z tych wakacji… ale to się jeszcze okaże.
Do Copper dojechaliśmy w miarę szybko, ale nadal było już po zamknięciu stoków. Jak poszliśmy na kolację koło 18:30 to aż się zdziwiliśmy, że niby mają dużą bazę a miasto jednak dość puste. Copper nie jest może tak duży jak Vail czy Breckenridge ale ma trochę hoteli, restauracji, barów, sklepów. Może to dlatego, że był poniedziałek i wszyscy wyjechali już do domów, może jednak ludzie nie chcą płacić $300 za nocleg i wolą wracać do swoich domów w Denver… w każdym razie miasteczko było dość wymarłe a w restauracji (pizzeri) do której poszliśmy było więcej lokalnych niż gości. Wygląda, że jutro będzie mało ludzi na stokach więc wszyscy zadowoleni po kolacji szybko poszliśmy spać. Trzeba zbierać siły na kolejny aktywny dzień! Ja też mam ambitne plany - wyjść najdalej jak się da.
2021.10.31 Arapahoe Basin, CO (dzień 2)
Tak jak przypuszczaliśmy, przepiękny widok z okna szybko wygonił nas z łóżek. Górki wołają i czekają…!!!
Breckenridge jeszcze nie jest czynne, więc na narty musimy jechać do pobliskiego resoru A Basin. Jakieś 30 minut samochodem. A Basin jest jeszcze wyżej położony niż Breckenridge, dlatego ma więcej śniegu na początku sezonu.
Parking był dosyć pełny, ale i tak udało nam się zaparkować na plaży. Plaża jest to pierwszy rząd na bocznej części parkingu gdzie słońce po południu jakoś mocniej tutaj grzeje. Na wiosnę ludzie biją się o te miejsca na maksa. Każdy po nartach (czytaj: od południa) zjeżdża do swojego wielkiego samochodu włącza muzykę, wyciąga grilla, stół, stołeczki, lodówkę turystyczną z „napojami” (niektórzy mają całe beczki piwa) i rozpoczyna imprezę. Parę razy na wiosnę braliśmy w tym czynny udział. Ciekawie jest…! Teraz jest jesień, więc nic się tutaj nie dzieje. „Niestety” musieliśmy iść na narty!
Z ciekawostek mogę dodać, że w sezonie na plaży zapinasz narty i zjeżdżasz prosto do wyciągów. Niestety nie na jesień. Byliśmy w szoku ile tu normalnie jest śniegu. Teraz miedzy plażą a trasą płynie strumyk i jest 3-4 metrowy wąwóz. Normalnie w zimie wszystko jest zasypane śniegiem.
Jest tylko jeden wyciąg i jedna trasa czynna, więc w kolejce trzeba trochę odstać. Nawet nie było tak źle w lini dla pojedynczych, 5 minut i już siedziałem na krzesełku.
Świetne uczucie jak w październiku jedziesz wyciągiem narciarskim. W dolinach jeszcze jesień, a tu już zima i każdy zadowolony, że sezon narciarki w tym roku rozpoczął wcześniej. Jak wszystko dobrze pójdzie to sezon może trwać nawet 9 miesięcy! Tak, w lipcu czasami też są czynni jak warunki pozwalają!!!
Wyjechałem do połowy góry. Dalej niestety jeszcze wszystko jest zamknięte. Widać już patrol który jeździ wyżej i ratraki co przygotowują teren. Planują otworzyć więcej terenu w następny weekend.
Dopiąłem buty i ruszyłem w dół. Październik i narty….!!! Aż się lepiej zakręciło. Trasa nie jest jakaś długa, ale ma odpowiednie nachylenie, więc było gdzie zagrzać nogi. Zjechałem parę razy i z paroma lokalnymi pogadałem na krzesełkach, aż się chciało żyć! Lubię początek sezonu. Tyle miesięcy, planów, wyjazdów czeka….
A Basin należy do ciekawych resortów, do resortów gdzie dobrzy narciarze mają co robić. Niestety dzisiaj za wiele ich nie spotkałem. Pewnie dlatego, że za bardzo nie ma gdzie jeździć. Jedna trasa i to jeszcze nie jakaś trudna to dla nich za mało. Pewnie przyjechali, zjechali 2-3 razy i siedzą w barze. Trzeba przecież zaliczyć te 100+ dni w sezonie i mieć co opowiadać w barach na wiosnę.
Zjechałem na dół i poszedłem do baru. Tak jak przypuszczałem, bar był pełny!
Na szczęście miejsce przy barze się zrobiło wolne, Ilonka dołączyła do mnie i mogliśmy pierwsze oficjalne piwko narciarskie wypić razem!
Po przerwie wróciłem jeszcze na stok na parę zjazdów. Teraz już bez żadnych kolejek można było dobrze nogi zagrzać i nacieszyć się każdym zakrętem i widokiem.
Około godziny 15 nogi powiedziały, że już wystarczy jak na pierwszy raz na tych wysokościach. Zresztą za wiele dłużej nie można było jeździć, bo o godzinie 17 mieliśmy zrobioną rezerwacje w destylarni Breckenridge.
Dwa tygodnie temu ludzie z tej destylarni byli u mnie w sklepie i nawet posmakowały mi ich wyroby. Jak się dowiedzieli, że lecę do Breckenridge to już musiałem ich odwiedzić i degustować całą gamę ich wyrobów.
Odebrali nas spod naszego hotelu i w ciągu 10 minut byliśmy koło najwyżej położonej destylarni na świecie. Breckenridge Distillery 9,600 ft (2926 m).
Słyną oni z dobrego whisky, które jest zrobione z wysokogórskiej krystaliczno-czystej wody. Bourbon leży w beczkach na tej wysokości parę lat a na koniec jest wlewany do beczek w których wcześniej leżakowały europejskie wina jak Port, Madeira, SAUTERNES….
Produkują też Gin i Wódkę. Gin jest taki sobie, ale wódka z tej wody jest przepyszna. Oczywiście mam już ją w sklepie i zapraszam na degustacje.
Destylarnia słynie też z dobrej restauracji, więc planów na kolację nie musieliśmy już robić. Przystawki i główne dania wjechały na stół. Oczywiście w towarzystwie dobrych koktajli i burbonów.
Jedzenie było dobre, ale nie określił bym tego słowem przepyszne. 8+ w skali 10. Kelnerka się tłumaczyła, że mają problemy z ludźmi do pracy. Zwłaszcza personel kuchenny jest ciężko do zdobycia, dlatego mają limitowane menu.
W czasach Covid-u ceny nieruchomości w resortach narciarskich poszły do góry o wiele. Dużo ludzi nie stać na mieszkanie w nich. Nawet jak mają pracę to i tak wypłata nie wystarcza na opłatę wszystkich rachunków. Resorty mają problem. Będą musieli coś wymyśleć z kwaterami dla nisko zarabiających pracowników. Ceny mieszkań są porównywalne do cen w NYC. Wypłaty dla tych pracowników są porównywalne między resortami a metropoliami jak NYC. Jest jednak różnica. W miastach możesz mieszkać taniej, ale dalej od centrum i dłużej dojeżdżać do pracy. W resortach nie ma tej opcji. Tam dalej nie ma nic do wynajęcia. Albo ciebie stać na mieszkanie w resorcie, albo masz problem.
W destylarnii potraktowali nas jak VIP, pomogli z rachunkiem i zaprosili ponownie.
Po kolacji poszliśmy się przejść do pobliskiego browaru. 20 minutowy spacerek na trawienie dobrze nam zrobił. Browar Broken Compass był polecony przez lokalnych. Trochę na odludziu i trochę dziwne to było miejsce.
Nikogo w nim nie było poza barmanem, który za wiele nie chciał się integrować z nami. Piwo było OK, ale cały klimat i vibe był jakiś dziwny. Może jak jest więcej ludzi to jest inaczej. Wrócimy tu w sezonie to porównamy.
Na dzisiaj wystarczyło przygód. Jutro powrót do Denver, jakiś mały hike w okolicy i dalsze poznawanie miasta.
2021.05.30 Arapahoe Basin, CO (dzień 2)
Arapahoe Basin jest jednym z najwyżej położonych resortów w Stanach. Dolna baza znajduje się na 10,780 stóp (3,286 metrów). Wyciągi wyjeżdżają na ponad 13,000 stóp (4,000 metrów). Resort zajmuje pierwsze miejsce w długości sezonu w całym Colorado. Często można tu jeździć do lipca albo nawet dłużej. W tym roku Colorado ma słabą zimę, więc zamykają go „już” w czerwcu.
Ten wyjazd do Colorado raczej nie jest do końca narciarski, ale będąc tutaj i nie zjechać sobie parę razy z tych górek to jest niemożliwe. Dobrze, że w Delcie mamy dobry status więc prawie nie ma limitu bagażu, więc narty, buty.... mogą lecieć za darmo.
Pogoda na dzisiejszy dzień zapowiadała się ciekawa. Rano trochę słońca i chmur a potem deszcz ze śniegiem. Za bardzo nie wiedziałem jak się na tą pogodę/warunki ubrać. Na dole w słońcu temperatura dochodziła do kilkunastu stopni C a na górze było znacznie poniżej zera z dużym wiatrem. Zabrałem do samochodu wiele różnych ubrań i ruszyliśmy w górę.
Śpimy w Keystone, które też jest dużym resortem narciarskim, ale już jest zamknięte. Jest 1500 stóp (500 metrów) niżej od Arapaho Basin (A Basin), nie jest daleko, jakieś 10 minut samochodem w górę drogą numer 6. W A-Basin nie ma żadnych hoteli ani pensjonatów. Dolna baza to tylko parę barów, sklepów, budynek patrolu i ubikacje. Nic więcej nie ma.
10 minut samochodem i z wiosny zrobił się prawie zimowy krajobraz. Na parkingu każdy ruszył w swoim kierunku. Ilonka w góry na hike a ja prosto na wyciąg, ten resort też jest na moim sezonowym bilecie.
Altualnie czynne są tylko dwa wyciągi. Jeden z samego dołu, a potem drugi na przełęcz. Ze względu na trudne warunki i limitowaną ilości tras, wszystkie łatwe trasy (zielone) są już zamknięte. W związku tym na krzesełkach i w górach spotyka się już samych ciekawych narciarzy.
Już z samego rana jeden lokalny mnie rozbroił. Siedzimy sobie na krzesełku, gadamy o wszystkim i o niczym a on mi wyskakuje z tekstem, że to nie jest jego dobry sezon. On tylko w tym sezonie jest 171 dni na nartach. Z reguły robi 200+!!! Ja już nawet mu nie mówiłem ile dni ja byłem w tym roku na nartach, bo on pewnie tyle to ma już w Październiku. Ale mówi, że dojdzie do 200. Ja mu na to, że jak jak A-Basin w tym roku zamykają wcześniej bo jest słaba zima. On mówi, że nie potrzebuje wyciągów, żeby sobie pojeździć. Jest wiele miejsc gdzie śnieg leży prawie cały rok.
Wiem, że nie mieszkając blisko resortu cieżko jest zrobić nawet 100, a co dopiero 200. Trzeba chyba więcej na nartach jeździć, żeby się ludzie z ciebie na wiosnę na krzesełkach nie śmiali.
Ale i tak zrobiłem postęp, bo więcej w tym sezonie byłem na nartach w fajnych zachodnich górach niż na wschodzie!
Zjechałem szybko na dół do tego samego wyciągu i znowu w górę. Śnieg nie miał nic wspólnego z wiosennymi nartami. Mimo, że było słońce na przemian z chmurami to jednak wysokość robi swoje. Rzadko kiedy tu temperatury wychodzą powyżej zera, więc śnieg nie topnieje. Wiadomo, w nasłonecznionych miejscach słońce podtapia śnieg i wtedy trzeba uważać, bo narty momentalnie hamują. Na szczęście te placki widać z daleka.
Wziąłem drugi wyciąg na samą górę. Tu już bardziej wiało i było znacznie chłodniej. Trochę żałowałem, że się cieplej nie ubrałem, bo na wyciągu można było zmarznąć. Zwłaszcza, że ten wyciąg jest długi i wolny.
Natomiast na trasach było już OK. Nawet musiałem się rozpinać. Wiedziałem, że tylko tu jeżdżę jeden dzień, więc chciałem go wykorzystać jak najlepiej. A-Basin słynie z ciekawych terenów, ale na szczęście były już pozamykane. Na większość z nich trzeba jednak trochę podchodzić. Trzy miesiące temu jak tu byłem to paroma zjechałem. Polecam.
Zjechałem sobie z góry parę razy. Pogoda dalej była ok. Trochę wiało, ale dalej w większości było słońce. Na trasach śnieg był dobrze ubity i bez lodu. Poza trasami, było trochę głębiej, ale śnieg nie był taki wiosenny, czyli nie był ciężki ani mokry. Wiadomo, nie był to puch, ale było ok.
Kiedyś, gdzieś wyczytałem, że ludzki organizm zapamiętuje wysokości i się do nich przystosowuje. Nawet miesiącami pamięta i o wiele łatwiej się aklimatyzuje. To by się zgadzało. Dzisiaj jest to nasz pierwszy dzień, a ja bez większych problemów z 4,000 metrów mogłem zjeżdżać. Wiadomo, że po paru zjazdach to nawet na niższych wysokościach organizm domaga się odpoczynku. Zwłaszcza, że wybierałem sobie ciekawsze trasy żeby się zagrzać.
Ilonka napisała, że znalazła fajną miejscówkę na przerwę nad strumykiem. Bez problemu trafiłem do niej i można było obok górskiego strumyku w słoneczku wypić zimne piwko.
“Nie była to pierwotnie planowana miejscówka. Będąc tu parę miesięcy temu kupiłam sezonowy bilet na chodzenie po górach. Niestety nie ma opcji kupienia takiego biletu na dzień więc musiałam trochę więcej zapłacić ale mam na sezon. Ucieszyłam się więc, że znów będziemy w A-Basin i że sobie pochodzę po górkach. Bo fajne tereny tu mają. Niestety przed wejsciem na trasy i do wyciągów było bardzo dużo plakatów że uphill traffic jest zamknięty. Czyli nie można do góry, tylko ruch na dół jest możliwy.
Wyznając zasadę, że łatwiej jest prosić o przebaczenie, niż o pozwolenie poszłam do góry. Ze względu na małą ilość śniegu tylko pół trasy jest otwarte. Drugie pół to blotko i rozstapaiajcy się śnieg. Doszłam do wniosku, że narciarz tędy nie bedzie szedł i to pewnie dla nich te wszystkie obostrzenia. Ale ja na butach spokojnie mogę iść obok trasy, nikomu nie przeszkadzając.
I tak też zrobilam, szlam sobie spokojnie do gory, pstrykałam zdjęcia i podziwiałam widoki kiedy nagle ktoś mnie zaczepił. Ops, patrol… wiedziałam dokładnie co chce. Byłam już prawie u celu (gorna stacja wyciągu). Zabrakło mi może 10 minut. Ale niestety. Gostek stwierdził, że mam zawrócić i nie ma wyjątków. Mogę wziąć wyciąg ale dla zasady strzeliłam focha i powiedziałam, że nie dam im zarobić jeszcze więcej. Takim oto sposobem wylądowałam na kamieniu koło strumyczka i podziwiałam widoki stąd.”
Wiedziałem, że do opadów śniegu z deszczem mam jakieś 1.5-2h. Nie zastanawiając się za długo odrazu pojechałem na samą górę.
Większość terenów znajduje się tutaj ponad lasami, więc wybór zjazdów jest praktycznie nieograniczony. Wiadomo, że jest wiosna i nie wszystkie rejony są czynne, ale i tak jest co robić.
Około 13 zaczęły wychodzić czarne chmury. Wiatr się szybko wzmógł i widoczność spadała. Zrobiło się bardzo zimno. Ja oczywiście ubrany jak na wiosenne narty, więc szybko to odczułem.
Ilonka mi napisała, że na dole jeszcze jest słoneczko, ale chmury już widać.
Zjechałem na sam dół na taras. Załapałem się jeszcze na parę minut słońca i zimnego piwka na tarasie. Za chwilę i nawet tutaj na dole zrobiło się zimno i wietrznie. W sumie oboje byliśmy już głodni, więc poszliśmy do środka coś przekąsić.
W stanie Colorado już nie trzeba mieć masek w pomieszczeniach jak się jest w pełni zaszczepionym na Covid-a. My już na szczęście mamy to za sobą, ale oczywiście nikt maski nie miał. Nawet barman, kelner, obsługa, każdy biegał uśmiechnięty i pokazywał zęby. Raczej nie sądzę, że każdy jest zaszczepiony. Każdy po prostu ma już to wszystkie gdzieś i chce żyć w pełni.
Oczywiście w środku grała muzyka na żywo. Cztero-osobowy zespół grał znane, stare kawałki, piwo się lało i nawet tancerze byli. W końcu świat, a przynajmniej Colorado wraca do normalności. Mieliśmy fajną miejscówkę z widokiem na zespół, bar za rogiem i jedzenie pod nosem. Żyć a nie umierać!
Barman polecił dobrą wołową quesadilla z własnej roboty sosem. Dobra była! Z lokalnym piwkiem smakowała wyśmienicie, albo byłem na maksa głodny na tej wysokości po kilkunastu zjazdach.
W środku było ciepło i sucho, natomiast na zewnątrz był zupełnie inny świat.
Na początku padał deszcz, po około 15 minutach zmienił się w mokry śnieg, który sypał coraz to gęściej.
Nie trzeba było mnie długo do wyjścia na zewnątrz namawiać. Zapiąłem buty, ubrałem dodatkową nieprzemakalną kurtkę i ruszyłem w góry.
Im wyżej wyjeżdżałem wyciągiem tym śnieg był gęściejszy. Przesiadłem się na drugi, wolny wyciąg i zmierzałem na przełęcz.
Tutaj opady śniegu były już jak podczas pełni zimy, w dodatku ostro wiało. W tym momencie doświadczyłem tego co dawno, albo raczej nigdy nie doświadczyłem. Siedziałem na krzesełku zmarznięty (przecież jest wiosna), spodnie mi już dawno przemokły i przymarzały do krzesełka a tu nagle błysk i uderzenie pioruna. Za chwilę następne i następne.... Kiedy ostatni raz jechaliście na nartach w burzy śnieżnej?!
Za wiele nie mogłem nic zrobić, bo siedziałem na krzesełku które jechało gdzieś w góry, których oczywiście nie widziałem. Za bardzo nie bałem się piorunów bo one raczej uderzają w szczyty a nie przełęcze. Tak wiało i sypało, że też nie chciałem wyciągać telefonu żeby zrobić zdjęcia bo bałem się, że mi zamoknie albo spadnie. Ciężko jest go utrzymać w zmarzniętych rękach. Przecież jest wiosna, więc mam cieniutkie rękawiczki, które przemokły już na pierwszym krzesełku. Myślę, że piersiówka trzymała mnie w cieple. Ostatnio znalazłem fajne whiskey. Bourbon Blender’s Select. Jest bardzo limitowane i trudno zdobyć, polecam. Zwłaszcza do piersiówek na „wiosenne” narty.
Wyjechałem na przełęcz. Wiało! Nawet gostek co siedzi na górze wyciągu i kontroluje wszystko gdzieś się schował.
Nic nie widać.
Na szczęście znam trochę tą górę i wiem w którym kierunku jechać. Na przełęczy były może 2-3 osoby, ale szybko zaczęły jechać w swoim kierunku bo wiatr był niemożliwy. Głośniejsze od wiatru były tylko pioruny, które regularnie ładowały w szczyty i mówiły nam, że burza szybko nie przejdzie.
Nie jest źle, w puchu końcem maja dawno nie jeździłem! Zjeżdżałem powoli bo widoczność była ograniczona, a też nie chciałem nic sobie zrobić, bo przecież zanim by patrol mnie odnalazł, to pewnie bym zamarzł.
Troszkę niżej wiatr był słabszy i widoczność się poprawiła. Zobaczyłem, że lokalny wyjechał z trasy, więc ja oczywiście za nim. Nie był to jakiś trudny odcinek, ale w tym puchu dziewicze ślady to bajka.
Dojechaliśmy do dolnej stacji górnego wyciągu, a tu rozczarowanie. Wyciąg zamknęli ! Dosłownie 15-20 sekund przed nami. Jeszcze widać jak ludzie jadą na krzesełkach. Pytamy się obsługi o co chodzi, a oni, że wiatr i słaba widoczność. Lokalny do nich, że on zna góry i żeby go jeszcze wpuścili. Niestety nie udało się. Uparli się i koniec.
Zjechaliśmy na sam dół, że może tu sobie 2-3 razy zjedziemy. I tak już była gdzieś 15:30, a normalnie wyciągi zamykają o 16. Niestety ten wyciąg też zamknęli. Przecież tu już nie wiało i widoczność była w miarę dobra. No nic, może to i lepiej. Trzeba iść do Ilonki zanim tą budę śnieg nie zasypie.
W środku było tak samo fajnie jak godzinę temu jak wychodziłem. Trochę się ludzi na mnie patrzyło jak wszedłem, bo chyba do większości z nich nie docierało co się na zewnątrz dzieje. Mój kask im wszystko wytłumaczył.
Ilonce godzina wystarczyła żeby z lokalnymi w dyskusje wejść. Jak wszedłem, to już mnie połowa baru znała. Już perkusista z zespołu do mnie machał, jakaś pani obok mówiła że Steamboat (tam gdzie byliśmy na nartach 3 miesiące temu) to niziny i że tu są prawdziwe góry (Steamboat leży na wysokości 2,100 metrów).
Barman szybko przyleciał z zimnym piwkiem i mówił, że takie śnieżyce to tutaj nawet w Sierpniu mają.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę słuchając muzyki i ciesząc się z lokalnymi z każdego dnia jaki mieliśmy w tym sezonie. Może nie był to najlepszy sezon, był inny, ale jak się chciało to można było w nim też parę ciekawych wyjazdów zorganizować. Było dużo restrykcji związanych z Covid, ograniczenia w podróżach, resortach i hotelach. Mimo wszystko przy odrobinie silnej woli i wzajemnej mobilizacji udało nam się odwiedzić ciekawe miejsca i poznać fajnych ludzi.
Był to „chyba” mój ostatni dzień na nartach w tym sezonie. Piszę chyba, bo kolega się wybiera do Ameryki Południowej na narty w nasze lato i bardzo nas namawia, ale chyba musimy mu odmówić, mamy już inne plany. Też góry, sniegi, lodowce.... może troszkę bliżej.
Śnieg przestał sypać i słońce wychodziło. Jak zwykle na parkingu już niewiele zostało samochodów.
Nawet orkiestra już odjechała. Gdzieś tam w rogu przy muzyce jakaś grupa się pakowała, jakiś lokalny szukał swojego samochodu i jakiś dwóch szło w góry z nartami na plecach żeby sobie pewnie w nocy zjechać....
Resort się zamykał. Kolejny dzień minął. Ponoć jeszcze tydzień i zamyka się na lato. Pewnie gdzieś w Październiku znowu się otworzą na kolejną zimę. Miejmy nadzieję, że lepszy sezon. Więcej śniegu i mniej problemów. Oczywiście już zakupiłem sobie Ikon pass na cały następny sezon, wliczając Amerykę Południową. Mieli super cenę!
Za 10 minut wróciliśmy do Keystone i do naszego mieszkanka. Jak tylko weszliśmy i emocje opadły to nas dopadła taka choroba wysokogórska i zmęczenie, że padliśmy do łóżka. W górach była adrenalina i zabawa. Ogranizm chciał jak najdłużej być w formie i jak najdłużej nas podtrzymywać. Jednak są limity wszystkiego. Rano wstaniemy z nową siłą i energią. Jutro czeka nas hike w wysokie góry. Ciekawe jak to będzie jak w górach dalej zima w pełni.