Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2021.03.02 szczyt Quarry, Steamboat, CO (dzień 4)

Dziś dla odmiany zamieniliśmy nartki na rakiety śnieżne. Przynajmniej takie mieliśmy plany ale jak się okazało nawet rakiety nie były potrzebne. Narty dziś miały dzień odpoczynku i postawiliśmy na chodzenie po górach.

Miasteczko Steamboat Springs położone jest na wysokości 6,732 ft (2050 m n.p.m). Nawet nie czujemy tej wysokości. Myślę, że nasze organizmy są już przyzwyczajone to przebywania na wyższych wysokościach. Nie chcieliśmy jednak szaleć i pierwsze wyjście w tych rejonach postanowiliśmy zaplanować nie daleko hotelu.

Miasteczko położone jest w dolinie i tak po jednej stronie są wysokie góry z resortem narciarskim i górą Mt. Werner 10,564 ft (3,220 m n.p.m). Po drugiej stronie doliny też jest resort, tylko mniejszy (Howelsen Hill). Resort Howelsen jest przeznaczony głównie do treningów kadry olimpijskiej Stanów i Kanady.

Resort Howelsen widać z miasteczka i prawie dochodzi do głównej ulicy. Natomiast za skoczniami jest cała masa szlaków do chodzenia, jeżdżenia na rowerze czy wychodzenia na nartach. Na trasy wchodzi się z parkingu Blackmere. Parking nie duży więc szybko się zapełnia ale na szczęście jest szybka wymiana aut bo niektórzy przyjeżdżają tu tylko na godzinkę dwie.

IMG_6004.JPG

My byliśmy na parkingu koło 11 rano - tak nie spieszyło nam się rano. Wiedzieliśmy, że nasz szlak powinien nam zając nie więcej niż 4 godziny. Tak więc nawet jakbyśmy wyszli o 1 popołudniu to spokojnie zdążymy przed zmierzchem bo tu jest jasno co najmniej do 6 wieczór.

Do auta zapakowaliśmy rakiety i raki ale jak zobaczyliśmy ilość ludzi, która szła bez niczego a trasa wydawała się być ubita to tylko wrzuciliśmy raki do plecaka (na wszelki wypadek) a rakiety zostały w bagażniku. Dojdziemy dokąd się da.

Przed wejściem na szlak przywitała nas mapa z niesamowicie dużą ilością szlaków. Wygląda, że można tu chodzić codziennie i ciągle to wybierać inne kombinacje tras. My skoncentrowaliśmy się na trasie Blackmer.

Fajna, szeroka i do tego ubita trasa. Szliśmy pod górę ale nachylenie było ok i można było w równomiernym tempie posuwać się w górę.

IMG_6016.JPG

Po drodze spotykaliśmy ludzi na nartach, z psami, zwykłych górołazów czy ludzi na rowerach. Tak, nawet w zimie można jeździć na rowerach. Rowery Fat Tire (grube koło) z każdym rokiem zdobywają coraz to większą popularność.

Na pewno wyjechanie na taką górę na takim rowerze buduje mięśnie i kondycję niesamowicie. Do tego jak oboje z Darkiem stwierdziliśmy, sprawia, że najmniej ciekawa część chodzenia po górach staje się ciekawsza. No bo wychodzić na górę jest zawsze fajnie, nowe widoki, nowe zakręty itp. Natomiast jak się schodzi w dół (zwłaszcza jak schodzi się tą samą trasą co się wyszło) to już jest “nudniej”. Ktoś może dyskutować, że widoki przy schodzeniu są troszkę inne - no troszkę są. Natomiast jeśli idzie się na górę z nartami lub wyjeżdża rowerem to i trasa w dół jest bardzo ekscytująca.

Po około 1.5h doszliśmy teoretycznie do końca szlaku. To znaczy doszliśmy do miejsca gdzie większość ludzi zawraca, gdzie kończy się szutrowa (teraz przykrywa śniegiem) trasa, i miejsca gdzie jest piękny widok na drugą stronę doliny gdzie jest resort.

Dla nas to jednak nie był jeszcze koniec. Dobrze, że mamy aplikację na telefonie All Trails bo mogliśmy zobaczyć co jest dalej, co jest wyżej. I takim oto sposobem trafiliśmy na trasę Lane of Pain (ścieżka bólu). Zapowiadało się ciekawie!

Trasą tą mieliśmy dojść do szczytu Quarry 8252 ft (2515 m n.p.m). Troszkę obawialiśmy się, że trasa będzie nie do przejścia ze względu na śnieg ale szybko obawy to zeszły na drugi plan. Droga stała się węższa ale nadal śnieg był na niej ubity i można było spokojnie miarowym krokiem wspiąć na na szczyt.

IMG_6028.JPG

Wyjście na szczyt zajęło nam jakieś pół godzinki. Yupi - udało się, szczyt zdobyty. Sam szczyt jest zawalony antenami ale zaraz obok szczytu jest bardzo przyjemny punkt widokowy.

Można było usiąść w słoneczku i podziwiać dolinę i góry. W Colorado może jest zimno ale jest tak mocne słonce, że przy dobrej pogodzie można siedzieć w krótkim rękawku. Zresztą po tym poznaje się lokalnego mieszkańca Colorado - śnieg, a on/ona w krótkim rękawku, albo krótkich spodenkach najlepiej przy grillu z puszką jakiegoś piwa z lokalnego browaru.

IMG_6033.JPG

Darkowi tylko grilla brakowało ale to już wieczorem w hotelu. Po ponad godzinnej przerwie stwierdziliśmy, że nas tyłki bolą od siedzenia na twardym śniegu i trzeba się trochę poruszać. Tak, że ruszyliśmy w dół. Do połączenia z trasą Blackmer, w dosłownym tego słowa znaczeniu, zlecieliśmy. Tak fajnie szło się po ubitym a jednocześnie miękkim śniegu, że nawet się nie zorientowaliśmy kiedy znów byliśmy na szerokiej drodze.

IMG_8333.jpeg

Schodząc w dół mijaliśmy jeszcze więcej narciarzy, ludzi z psami czy na rowerach. Konkurs wygrał chyba Pan, który zjeżdżał na nartach ale z przodu pchał małe sanki w których siedział jego piesek. Czego to człowiek nie wymyśli. No tak o ile piesek wychodził o własnych siłach na górę o tyle nadążyć za swoim panem jak on śmiga na nartach mógłby mieć problem.

IMG_6018.JPG

Większa ilość ludzi na szlaku to też większa ilość śladów w bok. Co jakiś czas z głównej trasy ślady uciekały w bok albo do lasu albo na inne trasy. Po znakach widać, że jest tu co robić.

Pogoda wcale nie zachęcała nas do powrotu do hotelu i gotowania. Mieliśmy ochotę zjeść jakiegoś hamburgera z dobrym piwkiem na świeżym powietrzu. Postanowiliśmy sprawdzić co się dzieje w mieście.

“Praktykuj dobro każdego dnia w stosunku do każdego a zdasz sobie sprawę, że jesteś już w niebie.”

Niestety w mieście nie wiele się działo o tej porze. Była dopiero 3 po południu i większość miejscówek nie ma ogródka na zewnątrz. W środku jakoś nie mieliśmy ochoty siedzieć. No tak w mieście nic się nie dzieje, bo przecież wszyscy są na stoku narciarskim.

IMG_6039.JPG

Stwierdziliśmy, że skoro tam jest centrum zimowej turystyki to my też pojedziemy po wyciągi i tam sobie coś zjemy. Niestety większość restauracji miała dość ubogie menu albo te lepsze nie miały już stolików. Po raz kolejny ponarzekaliśmy jak to fajnie jest w europie gdzie przy każdej trasie można zjeść pyszny obiad.

Niestety skoro nie udało nam się nic zjeść to postanowiliśmy zamówić jedzenie na wynos i jednak zjeść w hotelu. No nic nie udało nam się w słoneczku ale przynajmniej posiłek było dużo lepszy i smaczniejszy.

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2021.03.01 Steamboat, CO (dzień 3)

Dziś opowiem wam troszkę o historii miasteczka Steamboat. Tak naprawdę miasteczko nazywa się Steamboat Springs. Każdy jednak mówi na nie Steamboat (łódź parowa) albo po prostu Boat (łódka). Nazwa Steamboat podobno wzięła się kiedy w latach 1800-tnych grupa Francuskich traperów usłyszała dźwięk podobny do dźwięku jaki wydaje silnik łódki parowej. Jak się potem okazało, dźwięk ten był z gorących źródeł które znajdują się w tych okolicach.

Steamboat leży w dolinie Yampa. Przez tysiące lat Indianie ze szczepu Ute i Arapaho przybywali tu na polowania. Oba szczepy Indian lubili też korzystać z gorących źródeł mineralnych. Szybko bowiem odkryli ich lecznicze właściwości i uważali je za miejsca święte.

IMG_6040.JPG

Pierwszym osadnikiem był James Crawford. Nie dość, że sam się osiedlił to jeszcze spędził trochę czasu w mieście Boulder przekonując innych do przeprowadzki. W 1885 roku pięć innych rodzin się tu osiedliło i miasto pomału zaczęło powstawać.

W 1900 roku oficjalnie powstało miasto nominując James Crawdord na burmistrza miasta. Dwa lata później miasto miało już 3 hotele, 3 stajnie, 3 banki, 4 sklepy wielobranżowe, 2 sklepy mięsne itp.

1909 roku powstała tu kolej. Jak można się domyślać kolej przyczyniła się do rozwoju gospodarczego tego rejonu. Steamboat był głównie rolniczym rejonem z dużą ilością farmerów bydła. Po wybudowaniu kolei w tym rejonie Steamboat stał się największym centrum wysyłki bydła na zachodzie. Jednocześnie turystyka zaczęła się rozwijać i coraz więcej ludzi przyjeżdżało podziwiać piękno natury albo relaksować się w gorących źródłach.

IMG_5976.JPG

Z początkiem 1915 Norweg Carl Howelsen otworzył skocznie i oficjalnie stworzył narciarstwo jako sport w tym rejonie. Park Howelsen jest najdłużej działającym kompleksem skoczniowym i nadal cieszy się popularnością wśród kadry sportowej USA czy Kanady.

IMG_5977.JPG

W 1960 roku góra Storm została przekształcona na resort narciarski. Projekt nadzorował James Temple. Kilka lat później góra została przemianowana na Mt. Werner, na cześć lokalnego olimpijczyka (Buddy Werner), który to niestety zginął tragicznie w lawinie.

Na dzień dzisiejszy Steamboat ma wiele do zaoferowania. Destynacja jest popularna w zimie głównie ze względu na światowej klasy resort narciarski. A w lecie oferuje wędkarstwo, golf, rowery górskie, no i oczywiście nieskończoną ilość szlaków górskich.

A jak miasteczko wygląda teraz? Jest ciekawe, z niską zabudową. Ma klimat i pozostałości z lat 1900 i brakuje chyba tylko Saloon’u z wahadłowymi drzwiami. Myślę, że Steamboat się jeszcze rozrośnie. Ma dużo terenów gdzie pewnie powstaną kolejne hotele, domy i apartamenty pod wynajem.

IMG_5957.JPG

Poruszanie się między centrum Steamboat a resortem jest dość łatwe i szybkie. To znaczy zależy jaki transport się weźmie. Ja wybrałam nóżki i tak z hotelu szłam około 45 minut. Z kolei z hotelu do resortu mam około 20 minut. Można oczywiście pojechać autem i to zajmuje około 6 minut. Jest też autobus który krąży między resortem a miastem. Tak, że wybór jest duży.

Ja miasteczko zwiedzałam wczoraj. Darek poznawał resort narciarski a ja poznawałam miasteczko. Najpierw poszłam drogą. Niby chodnik jest idzie się cały czas wzdłuż drogi number 40 więc jest dość głośno. Z powrotem szłam już trasą rekreacyjną wzdłuż rzeki Yampa.

IMG_5985.JPG

Trasa jest przeznaczona na rowery i spacery. Jest bardzo przyjemna i w lecie musi być nieźle oblegana. Przypomina mi trasę w Stowe choć tu wydaje mi się dłuższa. W końcu na zachodzie wszystko jest większe to i trasa powinna być dłuższa.

IMG_5986.JPG

Miasteczko Steamboat Springs jest bardzo przyjemne z dużą ilością sklepików i restauracji, no i oczywiście browarów.

Darek szalał dziś znów na nartach. Już bardziej obeznany z resortem zapuszczał się coraz głębiej i tylko pisał mi smski:

“Koniec obijania się. Pierwszy EX zrobiony!!! Było stromo ale bez cliff. 10 minut podejścia…”

“Siedzę właśnie na lunchu w taco place. Taco z Elk jest dobre.” - no tak bo tu łosie są słynne i można nawet jeść ich mięso.

No i ostatni sms….

“Znajdź jakieś jungi dunki i napisz” - w naszym slangu oznacza to jakiś bar. Czyli koniec pracy dla mnie. Trzeba się zbierać i iść na spacerek do resortu. Lubię tu chodzić po okolicy. Jest bardzo dużo chodników i można naprawdę dużo pochodzić.

Dojście z hotelu do resortu zajmuje jakieś 20-30 minut w zaleźności, którą trasę się wybierze. A po drodze można nie tylko podziwiać widoki ale odwiedzić też starą stodołę Arnolda.

processed_PXL_20210301_222016768.PORTRAIT.jpg

W resorcie pomimo, że był poniedziałek nadal było dużo ludzi. Widać, że większość przedłuża sobie weekend. Pewnie dopiero w środę będą luzy. Pożyjemy, zobaczymy. Póki co relaksowaliśmy się w słoneczku i planowaliśmy jutrzejszy dzień - hike w górach.

processed_PXL_20210301_233207308.jpg

Nie mieliśmy co prawda takiej miejscówki jak kolega z parkingu ale też się całkiem fajnie i miło siedziało. Kolega nie dość, że miał swój prywatny dach, pięknym widokiem na góry to jeszcze w aucie miał wszystko inne. Samowystarczalność na maksa.

W Colorado jak tylko zajdzie słońce to robi się dość chłodno. Dlatego posiedzieć na zewnątrz można tylko tak do 5-6 ale potem już lepiej się przenieść gdzieś gdzie jest ognisko albo do środka. My nadal unikamy większych skupisk w lokalach więc wybraliśmy ognisko. Pojechaliśmy do browaru tylko kupić jakieś piwko do hotelu ale jak zobaczyliśmy ognisko to postanowiliśmy spróbować po jednym piwku zanim zdecydujemy się na zakup.

Nawet przy ognisku jednak było zimno więc wzięliśmy piwko na wynos i testowaliśmy już w hotelu przy kolacji. Jak to dobrze, że możemy sobie sami coś ugotować. Wygodnie, bezpiecznie i smacznie!

Read More
USA - Colorado Darek USA - Colorado Darek

2021.02.28 Steamboat, CO (dzień 2)

Tak jak Ilonka wczoraj pisała, do końca nie wierzyliśmy, że uda nam się w tym sezonie jakieś fajne narty zorganizować. 

Udało się!!!  Jesteśmy w Colorado!

Planujemy być tutaj 12 dni. 7-8 narciarskich, 3-4 jakieś fajne zimowe hiki i parę dni na zwiedzanie lokalnych miejsc. Dzisiaj, pierwszy narciarski dnień w Steamboat. Miasteczko położone jest na wysokości 6,700 stóp (2,100 metrów), czyli dosyć wysoko. Jak na pierwszy raz za bardzo nie chciałem cały dzień jeździć na nartach na tych wysokościach żeby mieć siłę i energię na kolejne dni. Zresztą wczoraj poszliśmy spać bardzo późno. No bo jak tu iść spać jak jest bar otwarty. Oboje byliśmy tak spragnieni siedzenia przy barze, że jak tylko zobaczyliśmy, że w stanie CO można to robić, to nawet samochodu nie wypakowaliśmy, prosto zasiedliśmy przy barze. 

Potem jeszcze była kolacja, rozpakowanie samochodu i ogólnie wszystko co jest związane z przyjazdem do nowego hotelu. Zeszło do późnych godzin.....

Dlaczego Steamboat? A tak jakoś wyszło. Byliśmy już w Colorado trochę razy, ale nigdy tutaj. Jakoś tak Steamboat nigdy nie był po drodze. Zawsze wybieraliśmy resorty przy autostradzie 70, a nie na odludne, północne rejony tego dużego stanu. Tym razem postanowiliśmy się tutaj zapuścić i zobaczyć co w trawie (a raczej śniegu) piszczy

Jak to powiadali starzy górale, śniadanie jest najważniejsze. Dużo kalorii rano i wystarczy na cały dzień. Tak też się stało. Jajecznica z wielu jaj na boczku i warzywach smakowała wyśmienicie

IMG_8336.jpeg

Czy widzicie kolor tych jajek? Nie są to blado-żółte jajka z supermarketu, ale piękne, aż pomarańczowe żółtka. Ostatnio jedliśmy takie w Nowej Zelandii. Staramy się unikać masowych produktów z wielkich galerii handlowych i kupować lokalne, organiczne produkty od lokalnych. Czy to jest lepsze? Nie wiem. Mówią, że tak. Wygląda i smakuje lepiej, a także pomagamy lokalnym rolnikom.

IMG_8190.jpeg

Wczoraj w barze lokalny mi mówił, że w weekend się nie jeździ na nartach. Nie posłuchałem go i pojechałem w niedzielę na narty. Hotel mamy blisko resortu, ale jednak 5 minut samochodem trzeba jechać. Na nogach jakieś 20 minut, co w butach narciarskich nie jest najlepszym pomysłem. 

Oczywiście parking był pełny. Osoba odsługująca parking mi powiedziała, że nie ma miejsca i że muszę zjechać na dół i zaparkować. Tam są autobusy co mnie przywiozą tutaj do resortu. Ponoć też jest jakaś gondola. Nie chciało mi się brać autobusów, więc poczekałem chwilę i śledziłem ludzi co już wracali z nart. Jest godzina 11 rano, niektórzy już wracali, więc w ciągu 10 minut udało mi się zaparkować na górnym parkingu. Obok jest płatny parking, ale jakoś wolę $40 wydać na piwko niż na miejsce postojowe. 

IMG_8275.jpeg

Mimo, że było pół na pół chmury i słońce to i tak było ciepło. Steamboat jest na szerokości geograficznej porównywalnej do południowych Włoch. Na tej wysokości słońce jest mocne i ostre. Jak podszedłem do wyciągów to ludzie je obsługiwali w koszulkach! No tak, ja już zapomniałem jak się w jeździ na nartach w Colorado. 

Wsiadłem na pierwszy lepszy i ruszyłem w góry. 

Tutaj mniej przestrzegają przepisów Covid jak u nas na wschodzie. Może nie ładują 100% obłożenia, ale nie masz swojego krzesełka. Jest tabliczka z napisem, że jak się czujesz niekomfortowo jechać z inną osobą to możesz to zgłosić obsłudze wyciągu i pojedziesz sam. Ale niestety będziesz musiał czekać, aż kolejka będzie mała, czyli pewnie sobie troszkę postoisz. Na wyższych wyciągach już nie było tego problemu bo albo było mało ludzi, albo wyciągi były mało-osobowe i nie dokładali ludzi.

Dalej uważam, że na zewnątrz jest ciężko złapać Covid, zwłaszcza na jadącym wyciągu gdzie wszyscy są w maskach. Plusem jest też, że można z lokalnymi rozmawiać, a nie samotnie jechać do góry. Ludzie tutaj różnią się od ludzi z wielkich resortów w Colorado. Większość to lokalni z okolicznych miasteczek, a nie z dalekich miast czy krajów. Wiem, że podczas pandemii mniej zagranicznych narciarzy jest w Stanach, ale ludzie mówili, że i tak nie mają wielu turystów z zagranicy albo ze wschodniego wybrzeża. 

Steamboat nie jest potężnym resortem, ale też w ciągu jednego dnia raczej się go całego nie pozna, zwłaszcza, że nie jestem tu rano. Postanowiłem się skupić  na jednej części i resztę zwiedzać w kolejne dni. 

IMG_8223.jpeg

Pogoda się zmieniała, ubywało chmur, a przybywało słońca. Przez kolejne dni ma być idealnie słonecznie i bez wiatru. Ogólnie to bomba, chociaż niektórzy lokalni wolą jak sypie śnieg i jest zabawa w puchu. Na śnieg w tym roku nie mogą narzekać. Dużo go dostali. Jak tylko wyjedzie się z ubitych tras to od razu jest się w puszku. 

IMG_8215.jpeg

Dzisiaj na pierwszy dzień, nie chciałem przesadzać, i w większości ograniczyłem się do niebieskich i pojedynczych czarnych. Chociaż pokusa była i czasami wjeżdżałem w las albo wyszukiwałem ciekawszych spadów. Jutro dalej się zapuszczę, szkoda zmęczyć nogi w pierwszy dzień. 

IMG_8246.jpeg

Mimo, że była niedziela, to gdzieś tak od godziny 14 zaczęło ubywać ludzi. Już zupełnie nie było kolejek do wyciągów. Praktycznie podjeżdżałeś, zwalniałeś i wsiadałeś na krzesełko. 

Wcześniej w sumie też było ok. Najdłużej może stałem 6-7 minut. 

W Colorado dalej nie ma przepisów nakazującym resortom zakładanie poręczy zamykających krzesełka. W związku z tym dalej jest parę wyciągów co nie ma zabezpieczeń. 

Siedzisz jak na taborecie z opieradłem. W miarę jest ok, ale czasami jak wyciąg jedzie wyżej i nagle się zatrzyma to krzesełko zaczyna się fajnie bujać. Ciekawe uczucie. Jak bym miał dziecko to raczej bym się bał je zabrać na tego typu wyciągi. Z drugiej strony to lokalni są do tego przyzwyczajeni i mało kto zamyka poręcz. Na większości nowych wyciągów jest zamykanie, a i tak mało kto je używa. Co kraj (stan) to obyczaj. 

IMG_8294.jpeg

Wyciągi zamykają o 16. Jeździłem do końca. Zjechałem na dół i zacząłem szukać miejsca gdzie by tu usiąść w słoneczku, podziwiać widoki, posłuchać muzyki i napić się zimnego, lokalnego piwka. Nie było to łatwe zadanie. Była niedziela i ładna pogoda. Wszystkie miejsca były oczywiście zajęte. Nie rezygnowałem z misji. W końcu w jednej knajpce pozwolili wynosić plastikowe stołki na trasę. Tak też zrobiłem i dołączyłem do innych. Oczywiście w czasach Covid każdy siedział w bezpiecznej odległości. 

IMG_8250.jpeg

Ilonka też zakończyła swoje zwiedzanie miasteczka i okolic i dołączyła do mnie. 

Super się siedziało, podziwiało widoki i planowało kolejne dni w tym raju. W Colorado w słoneczku nawet w zimie jest ciepło. Wysokość nad poziomem morza i szerokość geograficzna czyni wiele. Wybiła godzina 18 i słoneczko zaszło. Momentalnie zrobiło się zimno i trzeb było się zwijać. 

IMG_6003.JPG

Wróciliśmy do hotelu. Zjedliśmy kolacje i padliśmy. W sumie to nie była byle jaka kolacja. Wczoraj będąc w Denver odwiedziliśmy sklep pana Edwarda. Kupiliśmy parę fajnych mięs. Między innymi zamarynowane, gotowe do pieczenia żeberka. Ale były pyszne. Mięsko rozpływało się w ustach i idealnie od kosteczek odchodziło. 

Nie ma to jak lokalne wyroby..... Polecamy Edwarda w Denver!

Read More
USA - Colorado Ilona USA - Colorado Ilona

2021.02.27 Steamboat, CO (dzień 1)

Nie wierzyłam, do ostatniej chwili a dokładnie to do soboty 9 rano, nie wierzyłam, że gdzieś polecimy w tym miesiącu. Tak, bilety zarezerwowałam jakiś czas temu, najpierw do SFO a potem do DEN. Ale co z tego, że miałam bilety. Bilety aktualnie kupuję jak kolejny ciuch na amazonie… przecież zawsze można oddać.

processed_PXL_20210227_042026057.jpg

Nawet jak się pakowałam to nie do końca zdawałam sobie sprawę gdzie jadę. Nie pierwszy raz się pakowałam w tym roku więc to nic nowego. Dotarło do mnie dopiero jak siedziałam przed bramką i sluchałam kolejnych wezwań na samolot do Cincinati, Charlote, Key West….

processed_PXL_20210227_142251532.PORTRAIT.jpg

Doczekałam się aż wywołali samolot do Denver - tak to nasz. Rok bez tygodniowego wyjazdu na nartki byłby rokiem straconym. Pomyślicie pewnie… to co Vail, Aspen, Brenckenridge… nie, tym razem postawiliśmy na Steamboat. Darek jeszcze tam nigdy nie był, ja tym bardziej. Tak więc przygoda, przygoda!

processed_PXL_20210227_142157434.jpg

Niektórzy będą się dziwić że lecimy, że się nie boimy. Inni natomiast będą pytać co tak długo zwlekaliśmy. Ostatnio ktoś fajnie powiedział… albo żyjesz albo się boisz. No więc to jest nasza odpowiedź na pierwsza grupę ludzi. Co do pytania czemu dopiero teraz to wiecie, że koniec roku/początek zawsze jest dla nas dość ciężki w pracy więc marzec wydawał się najlepszą opcją. Już mam ochotę na wakacje w słoneczku. A nie ma nic lepszego niż spring skiing. Miejmy nadzieję, że pogoda dopisze.

Za dwadzieścia lat będziesz bardziej żałował tego co nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś….

Za dwadzieścia lat będziesz bardziej żałował tego co nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś….

Pierwotnie mieliśmy lecieć do Kalifornii ale ta trochę wymyśla z kwarantannami i innymi restrykcjami. Colorado natomiast mówi - witamy was z otwartymi rękami tylko proszę być rozsądnym. Nie ma problemu!

I takim oto sposobem, jest sobota rano a my zamiast smacznie spać siedzimy już w taksówce (nie byle jakiej) na lotnisko. Taksówka nie byle jaka bo przyjechał po nas Van. Przynajmniej nie było problemu jak tu wsadzić narty - czyżby już nawet w NY mieli Ski Taxi , jak w Park City?

Lecimy z LGA - ależ to lotnisko się rozbudowało przez ostatnie pół roku a to jeszcze nawet nie jest połowa. Plusem tego lotniska jest, lokalizacja. Dlatego bardzo cieszymy się, że rozbudowywuje się i będziemy mieli jeszcze większy wybór połączeń. Szczególnie, że nasze ulubione linie Delta mają większość terminali więc zapowiada się super. Ciekawe ile im jeszcze zajmie ten remont. Ale dobrze, że wykorzystują czas COVIDa kiedy ilość lotów i pasażerów jest mniejsza. Niech zrobią jak najwięcej zanim ruch powietrzny wróci do normy. A może stać się to już niedługo bo nawet podsłyszeliśmy rozmowę załogi, że już za tydzień mają prawie dwa razy więcej połączeń niż dziś.

IMG_8157.JPG

Nasz samolot był pełny i niestety nie udało nam się dostać upgradu ale to nic. Siedzieliśmy w przejściu awaryjnym i nadal mieliśmy bardzo dużo miejsca na nogi. Do tego Delta blokuje środkowe siedzenie więc mamy pewność, że cały rząd będzie tylko dla nas. Muszę przyznać, że będę tęsknić za tą przestrzenią jak rzeczy wrócą do normy.

IMG_8158.JPG

Ale fajnie było znów polecieć. Ja to lubię ten czas w samolocie. Oglądanie filmów, start i lądowanie, te widoki z okna, i całą ekscytację z faktu, że wylądujemy w innym miejscu. Denver już znamy ale nie było nas tu 8 lat (sami nie wiemy czemu) więc odświeżenie pamięci będzie jak najbardziej mile widziane.

Po około 5 godzinach lotu wylądowaliśmy w Denver. Troszkę się zdziwiliśmy, jak pan pilot powiedział, że w Denver jest 35F (ok. 2C). Denver ma bardziej klimat pustynny i zazwyczaj w lutym/marcu temperatury tu są koło 60F (15C). Kolejny dowód, że klimat się ochładza. Czyli jak w Denver na nizinach jest tak zimno to ja nie chcę wiedzieć jakie temperatury są w górach.

Lotnisko DEN trochę przebudowali. Do części gdzie odbiera się bagaże można pojechać pociągiem albo (czego wcześniej nie było) dojść na nogach. My wybraliśmy nogi bo szybciej i mniej tłumów. Z drugiej strony to jest to łatwy sposób na sprawdzenie czy się ma COVIDa. Jak wyjdziesz pod górę na tym lotnisku bez zadyszki to znaczy, że twoje puca nadal są w dobrym stanie. Śmialiśmy się, że to jest ich sposób kontroli granic stanu. Tutaj nie mierzą temperatury itp. Ogólnie przechodzi się jakby nigdy nic.

Na lotnisku jak to zawsze bywa trochę schodzi. Trzeba bagaże odebrać, samochód wypożyczyć i ogólnie ogarnąć się. Denver przygotowane jest na narciarzy i ma bardzo fajną karuzelę na bagaże z nartami. Przynajmniej odrazu wiadomo gdzie się je odbiera. Łatwo znaleźć swój sprzęt no i pewnie szybko idzie rozładunek.

IMG_8170.JPG

Dobra, mamy bagaże, samochód. Wszystko zostało odkażone. No to w drogę. Zazwyczaj pierwszy dzień (zwłaszcza na dłuższych wyjazdach) poświęcamy sprawom organizacyjnym. Trzeba kupić jakieś jedzenie i piwko bo będziemy głównie przyrządzać jedzenia w hotelu. Mamy apartament w hotelu z jedną sypialnią i dobrze wyposażoną kuchnią więc stawiamy na unikanie ludzi i przyrządzanie posiłków samemu. Oczywiście można kupić wszystko w jednym supermarkecie ale jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Dlatego mamy listę 3 sklepów i jednego browaru do odwiedzenia. Zanim jednak to zrobimy to pasowałoby zjeść jakiś lunch.

processed_PXL_20210227_220304324.jpg

Jak tylko Darkowi powiedziałam, że In-n-Out robi ekspansję na Colorado i nawet jedna lokalizacja jest dość blisko lotniska to od razu było wiadomo gdzie mamy jechać na lunch. Nawet jeśli będziemy musieli nadrobić jakieś 20 minut. Niestety to co zobaczyliśmy na miejscu przerosło nasze największe oczekiwania. Kolejka samochodów do drive through była tak duża, że stania było co najmniej na godzinę jak nie więcej. WOW - i ludzie tak naprawdę stoją? Stwierdziliśmy, że wejdziemy do środka ale o zaparkowaniu też mogliśmy pomarzyć do tego kolejka do środka wcale nie była mniejsza. We are too sexy for that! Szybka decyzja, że ich olewamy i wybraliśmy ich największą konkurencję czyli Five Guys.

IMG_8171.JPG

A obok Five Guys było Pierogies Factory czyli fabryka pierogów. Kupiliśmy 3 paczki zamrożonych pierogów, gołąbki i będzie kolacja jak się patrzy. Nie był to sklep polski. Widać, że pracują tam amerykanie, klientami też głównie amerykanie. Jak powiedziałam gołąbki z polskim akcentem to Pani z początku nie zrozumiała co ja chcę zamówić. Ale potem się domyśliła. W menu mieli same polskie specjały rosół, barszcz, zapiekanki no i oczywiście pączki. Widać, że im się to fajnie kręci więc może to jest pomysł na biznes. Podszkolę się jeszcze w gotowaniu podczas tej pandemii i kto wie co czas przyniesie.

Pierogi mamy to teraz czas na jakieś mięsko. Ostatnio w Wyoming zraziliśmy się do mięsa z supermarketu więc tym razem wyszukałam lokalny sklep mięsny (u Edka). Pojechaliśmy na jakieś zadupie, aż Darek się zastanawiał gdzie ja go znów wyciągnęłam ale grzecznie skręcał w lewo, w lewo no i w lewo żeby na końcu było w prawo. Jak zajechaliśmy pod sklep i zobaczyliśmy pełny parking to od razu wiedzieliśmy, że dobry wybór.

Uff - prawie koniec zakupów. Jeszcze tylko piwko i możemy ruszać w drogę. Nie lubimy piwa przemysłowego jak Heineken Tyskie, Żywiec itp. Wolimy wspierać małe lokalne browary i piwo w którym czuć świeżość i smak. Jak zobaczyłam, że browar ma w logo żółwika to nie mogłam go ominąć. Znów jakieś totalne zadupie gdzie zastanawiamy się jakim cudem tu się biznes utrzyma. No jak podjechaliśmy to zrozumieliśmy. Znów pełny parking, ludzie parkują na poboczu i kolejka, żeby zdobyć jakiś stolik. My tylko wstąpiliśmy po piwo na wynos więc na szczęście kolejki nas ominęły. Ale jak kiedyś będziemy mogli tu zostać na dłużej to na pewno siądziemy przy ognisku z widokiem na górki.

Koniec zakupów - wreszcie można wjechać na autostradę i pojechać w kierunku górek. Steamboat jest resortem najbardziej oddalonym od Denver. Nadal jest to tylko 3h jazdy ale przez góry i przełęcze więc droga może być zasypana. Prognozy są dobre i wygląda, że drogi są przejezdne więc powinno nam się udać szybko dojechać. Ponieważ wszystkie zakupy robiliśmy po drugiej stronie miasta to już nie musieliśmy się pchać przez miasto i szybko wskoczyliśmy na autostradę. Z każdą minutą podnosiliśmy się coraz wyżej i zbliżaliśmy się do słynnych resortów jak Vail, Breckenridge, Arapaho Basin czy nasze docelowe Steamboat.

IMG_5946.JPG

W miasteczku Silverthorne z autostrady numer 70 odbiliśmy na drogę numer 9. Tutaj był znak Breckenridge na lewo a Steamboat na prawo… my na prawo i wtedy się zaczęło. Tutaj to już nie wiele było. Same lasy, góry i tylko droga na której czasem jakieś auto się pojawiało. Jak wjechaliśmy na drogę numer 40 to już w ogóle było pustkowie. Tak naprawdę za Silverthorne nie było już cywilizacji (poza małą stacją w miasteczku Kremmling) aż do samego Steamboat.

Dobrze, że mamy fajny samochodzik Volvo XC60 to droga nam nawet mijała a muzyka umilała podróż. Wiedzieliśmy, że czarny asfalt może szybko zmienić się w biały gdyż z każdym kilometrem podnosiliśmy się coraz wyżej. Wyjechaliśmy na ponad 9tys feet (2700 m). Tu już było zimno, śnieżnie i wietrznie. Na szczęście ratraki na gąsienicach się uwijały i droga nadal była przejezdna.

Cudownie - nie? Była pełnia księżyca więc pomimo, że była noc to nadal było widać ten dziewiczy śnieg na poboczach. Wszystko pokryte białą kołderką. Pięknie. Aż się chciało wychodzić i zdjęcia robić ale jak zobaczyłam, że na zewnątrz jest 8F (-13C) to wybrałam nagrywanie przez szybę. Darek jednak odważniaka wyszedł i uchwycił na zdjęciu tą pustkę, ciszę i tylko nasz samochodzik po środku niczego (albo właśnie wszystkiego).

IMG_8181.JPG

Przełęcz za nami - teraz z każdym kilometrem będziemy niżej więc i śniegu będzie mniej. Zjeżdżaliśmy w dół i szok - a co to za duże miasto tam w dole. Musi to być Steamboat. Zrobiło wrażenie. W Stanach resorty zazwyczaj są dość małe. Często najpierw powstał resort a dopiero potem zaczęto budować miasto i infrastrukturę. Ze Steamboat jest inaczej. Najpierw było tu miasto które powstało w czasach gorączki złota. Potem zrobili tu destynację wakacyjną ze względu na gorące źródła a dopiero na koniec zrobili tu resort narciarski. Super - właśnie czegoś takiego szukaliśmy. Miasteczka z resortem a nie resortu z miasteczkiem.

IMG_8185.JPG

Dojechaliśmy do hotelu. Była już prawie 9 wieczór. W Colorado w hotelu może być otwarty bar (w czasach COVIDu) więc nie było szans, żebym Darka zaciągnęła do rozpakowywania auta czy do pokoju. Odebraliśmy tylko klucze, żeby wiedzieć na jaki pokój barmanka ma wpisać drinki i poszliśmy się zrelaksować przy gorącym cydrze jabłkowym (tak od Hunter za mną chodził) albo zimnym piwku - każdy pije to co lubi.

Rozpakowywanie auta poczeka - w końcu na zewnątrz jest jak w zamrażalniku więc nic się nie zepsuje. Natomiast kolega mógł z baru uciec. Darkowi zajęło około jednej minuty żeby poznać kolegę. Mieliśmy to szczęście, że gostek mieszka w Steamboat ponad 20 lat i zna każdy zakamarek. Tak więc poopowiadał nam gdzie najlepiej jeździć na nartach - Sundown wyciąg. Żeby omijać gondolę bo wszyscy od niej zaczynają, więc między 9:30 rano a 11 lepiej jej unikać. Kolejki do wyciągów (te słynne co są na Youtube) są ale głównie w Soboty - no ale przecież kto jeździ w Soboty. Ogólnie przegadaliśmy jakieś 2h, dowiedzieliśmy się, że jest to fajne miasto do mieszkania i ma potencjał i się będzie jeszcze bardziej rozrastało. Hmm - kto wie czy nie wyjedziemy stąd z kluczykami do jakiegoś mieszkanka.

Read More
USA - Nowy Jork Darek USA - Nowy Jork Darek

2021.02.07 Windham, NY

Ciekawe czy Covid maczał w tym palce, czy fazy słońca, czy jeszcze jakieś inne zmiany klimatyczne ale w tym roku mamy zimę w zimie. Nie musimy jechać daleko na północ żeby pojeździć na nartach po sporej ilości naturalnego śniegu. Wystarczy 2 - 2.5h godzinki samochodem i już jesteśmy w górach Catskills. Wiadomo, nie jest to VT czy ME, ale na jeden dzień w zupełności wystarczy. Zwłaszcza podczas dobrej zimy.

PXL_20210207_211402847.jpg

Wczoraj w rakietach w głębokim śniegu wyszliśmy na górę Hunter szlakami turystycznymi. Hunter jest to chyba najsłynniejszy resort narciarki w górach Catskills. Dzisiaj postanowiliśmy odwiedzić inny resort, pojechaliśmy do Windham. Troszkę mniej znany resort, ale ja go bardziej wolę niż Hunter. Mniej ludzi i lepsze ukształtowanie terenu.

PXL_20210207_181747057.jpg

30 minut samochodem od hotelu i już byliśmy w resorcie. Znowu mieliśmy szczęście w wypożyczalni i dostaliśmy nowiutkie Subaru Outback. Nawet w takim samym kolorze co mieliśmy wcześniej tylko o 3 lata nowsze. Teraz w samochodach to chyba co rok wprowadzają nowe modele albo wyposażenie. Subaru z zewnątrz (poza światłami) wygląda podobnie, natomiast w środku już widać zmiany. Prawie nie ma żadnych przycisków, wszystko jest na wielkim dotykowym ekranie. Coś jak w Tesla (którą coraz więcej widuje się na drogach). Wygląda to interesująco, ale podczas prowadzenia samochodu po wyboistych drogach trafianie na ekranie w odpowiednie przyciski może być problematyczne. Przecież Subaru nie jeździ się po równiutkich autostradach.

IMG_8070.JPG

Dawno już nie byłem w Windham, więc wziąłem mapkę tras i ruszyłem w kierunku wyciągów. Windham jest w miarę blisko Nowego Yorku, więc ilość ludzi by była potężna gdyby nie wprowadzili limitu biletów. Już parę tygodni temu wszystkie bilety na dzisiaj były wysprzedane. Ja nam sezonowy bilet na wiele resortów (Windham też na nim jest), ale i tak musiałem robić rezerwacje wcześniej.

IMG_8081.JPG

Kolejki nawet nie było dużej i po paru minutach już byłem na wyciągu. Niestety nie sam. W stanie NY trochę mnie przestrzegają przepisów niż w VT. Tutaj nie masz krzesełka dla siebie samego. Dokładają ci ludzi. Dalej jest to w miarę bezpieczne, bo każdy ma maskę, a i tak przecież jesteś na zewnątrz.

IMG_8077.JPG

Pierwsze parę zjazdów zrobiłem sobie na dole na rozgrzewkę, a następnie pojechałem wyżej w góry. Windham to nie Killington. Trasy są krótsze i jest ich o wiele mniej. Ale jak na Catskills to uważam, że mają ciekawe tereny. Jak jest dużo śniegu to można się fajnie wyjeździć. Nie dość, że wszystko jest otwarte, to jeszcze ilość śniegu sprawia znacznie wyższą przyjemność w jeżdżeniu.

IMG_8074.JPG

Windham ma nawet parę ciekawych lasów i stromszych terenów. W tych rejonach to już prawie nikogo nie było. Całe góry były dla mnie! Nie dość, że jest dużo śniegu to jeszcze zaczęło sypać. Najpierw delikatnie, małymi płatkami, a potem już ostro dawało, co dalej poprawiało warunki.

IMG_8086.JPG

Jeżdżenie w głębszym śniegu, albo stromych trasach szybko męczy, więc zjechałem na sam dół na ochłodę. Tam spotkałem Ilonkę, i przy chłodnym piwku na zewnątrz można było odpocząć i się zrelaksować.

PXL_20210207_173306079.jpg

Tak jak wspominałem, Windham nie jest jakimś wielkim resortem, więc do przerwy większością ciekawych tras zjechałem. Teraz, na spokojniej powtarzałem niektóre trasy, albo jeszcze odkrywałem nowe.

IMG_8071.JPG

Dzisiaj jest w Ameryce Super bowl. Najważniejszy mecz w amerykański football. Za bardzo mnie ten sport nie interesuje i po prostu nudzi. Kiedyś chciałem go polubić ale się nie dało. 5 sekund akcji i paro-minutowa przerwa. I tak przez parę godzin. Wolę piłkę nożną!

IMG_8076.JPG

W związku z meczem większość Amerykanów opuściła resort wcześniej i wróciła do domu. Zostały całe góry dla mnie. Teraz bez kolejek, pustymi trasami wyjeździłem się do końca.

IMG_8085.JPG

Spodobał mi się Windham. Może nie jest to jakiś duży resort (50+ tras), ale bliskość Nowego Jorku i fajnie ukształtowany powoduje, że weekend można tu super spędzić. Przez tydzień bym się pewnie tu zanudził, ale na dzień było super!

IMG_8067.JPG

Kolejny górski, sportowy weekend za nami. Oby tak dalej....

Są plany na większe góry i dłuższy wyjazd za parę tygodni. Miejmy nadzieję, że wyjazd dojdzie do skutku i nic nie pokrzyżuje nam planów. Do usłyszenia....

Read More
USA - Nowy Jork Ilona USA - Nowy Jork Ilona

2021.02.06 szczyt Hunter, Catskill, NY

W tym roku wreszcie mamy zimę z prawdziwego zdarzenia. Co tydzień-dwa są nowe opady śniegu a nie jak jeszcze rok czy dwa lata temu częściej widuje się deszcz w górach zamiast śniegu. Nie wiem czy to COVID i ograniczona ilość spalin, samolotów i innych rzeczy wpływających na ocieplenie klimatu. Czy fazy słońca i ogólne oziębienie klimatu. Cokolwiek to jest to najważniejsze, że mamy śnieg w górach, że zima jest zimą i można pojeździć w białym puchu.

PXL_20210206_194250237.PORTRAIT.jpg

Ze względu na wszystkie obostrzenia postanowiliśmy spędzić weekend w resorcie Windham. To jest NY więc żadne testy, kwarantanny i inne obostrzenia nas nie dotyczą. Nie jest to jednak jakiś duży resort więc Darek stwierdził, że jeden dzień mu tam spokojnie wystarczy. Skoro tylko jeden dzień będą narty to jeden będzie spacerek w górach.

PXL_20210206_160647489.jpg

Tak nas nastraszyli ilością śniegu w górach, że postanowiliśmy wyjść na szczyt Hunter trasą dla koni. Znamy doskonale ten szlak, choć nigdy nie szliśmy nim zimą. Jest to dość szeroka trasa, która równomiernie idzie do góry, aż na szczyt Hunter.

IMG_8042.JPG

Jeśli uważnie czytacie nasze blogi powinniście się teraz zainteresować, dlaczego ja właściwie wspominam o rakietach. Zgadza się, podczas wszystkich zimowych wyjść w góry używamy raków. Rakiety kupiliśmy lata temu ale jakoś nie do końca nam przypadły do gustu. Za szerokie, chodzi się w nich jak żaba, na wąskich trasach są mało praktyczne a na stromych raki są lepsze. No więc widziałam w nich same minusy. I dlatego zawsze raki wygrywały i to one jechały z nami na wycieczki. Tym razem spadło jednak za dużo śniegu. Wiedzieliśmy, że w rakach jeśli droga będzie nie przetarta to możemy się trochę zapadać. Dlatego sceptycznie ale daliśmy szansę rakietom. I takim oto sposobem po raz pierwszy zdobyliśmy szczyt w rakietach. 

IMG_8025.JPG

Windham jest dość blisko NY. Tylko jakieś 3h samochodem. Wypożyczyliśmy autko w piątek ale wyjechaliśmy dopiero w sobotę. Tym razem dostaliśmy Subaru - takie samo Subaru jak mieliśmy, tylko nowszy model, ale nawet kolor ten sam. Bardzo rzadko zdarza się, że wypożyczalnia ma Subaru. To był chyba pierwszy raz kiedy to się stało. Tak więc z super autkiem (najlepszym) żadne śniegi nie były nam straszne i ruszyliśmy w sobotę z samego rana na północ do Catskills.

IMG_8033.JPG

Zastanawialiśmy się czy szlak będzie przetarty, czy droga otwarta a tu pojawił się większy problem. Okazało się, że tak droga otwarta ale miejsca na parkingu już nie ma. Wow - zazwyczaj w Adirondacks trzeba walczyć o miejsce. W Catskill, zazwyczaj nie ma problemu z miejscem a tu taki zonk. 

IMG_8035.JPG

Już Darek kombinował jak tu wkopać się w śnieg, bo przecież Subaru da radę. Jak tu się gdzieś przykleić ale na szczęście ktoś wrócił ze szlaku i zwolnił nam miejsce. Udało się! Najtrudniejsza część hiku (znalezienie parkingu) za nami. Wyjście na szczyt to pikuś w porównaniu z kombinacjami parkingowymi.

PXL_20210206_160448023.jpg

Założyliśmy nasze rakiety i ruszyliśmy do góry. Po ilości samochodów spodziewaliśmy się, że szlak będzie przetarty. Była dokładnie zrobiona ścieżka na szerokość rakiet tak więc rytmicznym krokiem ruszyliśmy do góry. 

PXL_20210206_160744837.jpg

Po drodze spotykaliśmy innych górołazów (wszyscy na rakietach) ale też narciarzy. No tak wyjdziesz w nartach biegowych a potem szybki zjazd i po sprawie. Trasa idealna na narty bo cały czas idzie się pod górę do tego jest dość szeroka więc i można zakręcać.

IMG_8037.JPG

Darka tylko najbardziej ciekawiły ślady w las. Zwłaszcza takie jedno - widać było, że ktoś pojechał na nartach w las i to dość daleko. Po śladach widać było, że nie był to jeden zabłąkany narciarz. Wyglądało na co najmniej dwie trzy osoby, które doskonale wiedziały co robiły. 

PXL_20210206_163600747.jpg

No nic zostawiliśmy te ślady bez odpowiedzi i ruszyliśmy dalej miarowym krokiem do góry. Po około godzinie trasa zrobiła się stromsza. Nadal wystarczająco szeroka na rakiety. Na bardziej stromy teren w rakietach powinno się podnieść taką podstawkę. Wtedy pięta nie ucieka za bardzo do tyłu i mniej się człowiek męczy wychodząc po stromych odcinkach. Jednak jak się robi bardziej płasko to się czułam jakbym chodziła w obcasach. Powiedziałam to Darkowi, który też miał podniesioną podstawkę i od razu skomentował “o tak, to dlaczego ktoś w ogóle chodzi w obcasach” czyli tradycyjne “ale why?”. No właśnie - czemu my kobiety tak się katujemy i latamy w tych obcasach jak opętane. Hmm…

IMG_8041.JPG

Idąc pod górę, będąc z samymi myślami, czasem przychodzą różne pomysły do góry. Na szczycie Hunter byliśmy już kilka razy, wiemy dokładnie co tam jest i jak wygląda. Nigdy jednak nie byłam na szczycie resorty Hunter. W ogóle nie pamiętamy kiedy ostatni raz byliśmy w tym resorcie. Do tego może w resorcie mają na górze lodge i może będą sprzedawać jakąś irish coffee albo hot cider. Oooo - taki ciepły napój na szczycie byłby spełnieniem marzeń. Nie że było zimno. Jak się idzie do góry to raczej człowiekowi jest ciepło ale wiadomo, że inaczej jest jak się robi przerwę. Dlatego zapach cynamonu, goździków i ciepłego cydru jabłkowego z rumem mnie kusił.

IMG_8044.JPG

Szybko sprawdziłam mapę i się okazało, że jest szlak w bok na szczyt gdzie wyjeżdżają wyciągi. Darka nie musiałam długo namawiać. Tamtędy jeszcze nie szliśmy więc nowa trasa, nowe widoki, wszystko nowe.

PXL_20210206_173011405.jpg

Około pół godziny przed szczytem odbiliśmy w lewo na trasę “Colonel’s Chair”. Na mapę tylko spojrzałam więc nie do końca wiedzieliśmy co nas czeka. Wg. znaku pisało, że do przejścia mamy tylko 1 milę. Czyli mniej więcej tyle samo co na szczyt Hunter. Spodziewałam się bardziej płaskiego szlaku a tu szlak dość stromo poszedł w dół. O wow - ok, schodzi się fajnie ale z powrotem trzeba będzie wyjść. Z nadzieją, że jednak dolinka będzie mała szliśmy przed siebie. Okazało się, że w sumie zrobiliśmy dodatkowe 500ft (różnica wzniesień). Czyli nie tak źle.

IMG_8047.JPG

Za to odkryliśmy totalnie nowy świat. Niby trasa była przetarta ale zdecydowanie mniej ludzi tędy dziś szło. Szliśmy przez las, nie wiedząc gdzie ale fajnie było tak odkrywać nowe miejsca. Tylko co jakiś czas mijali nas ludzie, którzy szli z nartami przyczepionymi do plecaka.

PXL_20210206_181756412.jpg

Hmm - dało to Darkowi dużo do myślenia. Wyglądało, że ludzie z poświęceniem, aż im parowało z czapek ciepło wspinali się w głębokim śniegu, żeby potem zjechać backcountry trasami. Dzikie trasy są zawsze kuszące bo często mają więcej puchu niż ubite trasy w resorcie. Trzeba tylko dobrze wiedzieć co się robi i gdzie skręcić, żeby potem nie było upss i nie trzeba znów wspinać się na górę bo się za daleko zjechało w dolinę.

PXL_20210206_180639584.jpg

Taki to już przewrotny jest ten człowiek. My górołazy zbliżaliśmy się z każdym krokiem do wyciągów a narciarze nieśli swoje narty byleby dalej, byleby bardziej do lasu, do puszku.

IMG_8048.JPG

Po około pół godziny od rozgałęzienia doszliśmy na szczyt wyciągów. Fajnie tak wychodzi się z lasu, ludzie się patrzą skąd się tam znaleźliśmy a mi niczego sobie idziemy dalej przed siebie. Niestety moja wizja gorącego cydru czy kawy szybko się ulotniła. Lodge na górze był zamknięty więc musieliśmy się zadowolić zimnym piwkiem i kromeczką z prosciutto. 

PXL_20210206_185939841.jpg

Nawet nie było zimno. Czasem tylko zawiało ale ogólnie w słoneczku całkiem przyjemnie się siedziało. Aż zamarzyło mi się, żeby tak usiąść w słoneczku gdzieś w wysokich górach. Miejmy nadzieję, że nasz wyjazd do Colorado z początkiem marca dojdzie do skutku, pogoda dopisze i będę mieć narciarską opaleniznę od okularów.

PXL_20210206_190641559.PORTRAIT.jpg

Rozmarzyć się zawsze fajna sprawa ale trzeba czasem zejść na ziemię, wygrzebać się ze śniegu i ruszyć z powrotem na szlak. Od rozgałęzienia do wyciągów szło się fajnie, cały czas na dół. Teraz trzeba pokonać to do góry. Jak to się mówi - z każdym krokiem bliżej.

IMG_8051.JPG

Nawet nie było tak źle i znów po 30 minutach znaleźliśmy się na rozgałęzieniu. Od razu zauważyliśmy, że śnieg na szlaku jest bardziej rozjeżdżony. Czyli tak jak podejrzewaliśmy narciarze wychodzą na drugą stronę góry a potem sru na dół.

IMG_8055.JPG

My też sru na dół tylko na rakietach. Ale miejscami to na takich rakietach można się ślizgać prawie jak na nartach (pamiętajcie prawie robi dużą różnicę). Jak to bywa zejście na dół było szybsze niż wyjście i już koło czwartej po południu byliśmy na dole koło Subaru.

PXL_20210206_205808113.PORTRAIT.jpg

Fajnie tak spędzić dzień na świeżym powietrzu. Po tym siedzeniu w domu, głównie przed kompem to dobrze jest jak wzrok odpocznie, płuca dostaną zastrzyk świeżego powietrza a z mózgu ulotnią się głupie myśli. 

PXL_20210206_195414649.jpg

Do hotelu mieliśmy kawałek. Szczególnie, że zamknęli nam drogę i musieliśmy jechać trochę na około. Tak więc dojazd zajął nam ponad godzinę. Niestety jak chce się pojechać na narty tylko na jedną noc to trzeba spać ok. 40 minut od resortu. Tym razem postawiliśmy na Holiday Inn - oj dawno tam nie spaliśmy. Kiedyś to był nasz najcześciej wybierany hotel - ale to było zanim zaczęłam pracować w Marriocie. Marriott Marriottem ale jak bliżej jest lepsza opcja konkurencji to się mówi trudno i śpi się u konkurencji.

PXL_20210206_195958075.PORTRAIT.jpg
Read More
USA: New England Darek USA: New England Darek

2021.01.23-24 Killington, VT

Obiecaliśmy sobie, że styczeń będzie na sportowo. No i jest! Udało nam się zorganizować kolejny wyjazd poza miasto. Tym razem w północno wschodnią część stanu NY, na farmę. Tak, na farmę!
W czasach pandemii podróżowanie na weekendy do innych stanów nie jest wskazane więc zostaje nam stan NY. Nie jest tak znowu źle, stan ten jest wielki i ma wiele do zaoferowania.

PXL_20210124_134936052.jpg

Wybraliśmy farmę z dwóch powodów. Po pierwsze, w celu pomocy finansowej lokalnym farmerom, a po drugie, farma jest na granicy stanu VT, czyli nartki w Killington.
Przyjechaliśmy późno wieczorem, więc za wiele nie zwiedzaliśmy farmy. Dobra kolacja z przyjaciółmi (Ilonka opanowała robienie bigosu do perfekcji. Jak ta pandemia zmienia ludzi), trochę pogadaliśmy i do spania.

Dopiero jak położyliśmy się do łóżek i zapadła cisza to dało się odczuć gdzie spaliśmy.

PXL_20210124_132117530.jpg

Pod nami znajdowała się stajnia dla koni. Tak, dokładnie pod nami. W związku z tym, że konie śpią na stojąco to często było słychać ich stukanie kopytami w ziemię, albo parskanie lub rżenie. Byliśmy zmęczeni, a też odgłosy nie były tak znowu donośne, więc za wiele nam to nie przeszkadzało.

IMG_7937.JPG

W sobotę z rana pojechałem z kolegą do Killington na narty, a Ilonka z koleżanką rozpoczęły zwiedzanie farmy.

Tak, panowie na narty a panie do garów… no może z tymi garami przesadziłam bo do kolacji jeszcze trochę czasu zostało. W sobotę postanowiłam zostać na farmie. Teren wydawał się wystarczająco duży, żeby sobie pochodzić, powdychać świeżego powietrza i po opalać się na tarasie w słoneczku. Do resortu pojadę jutro więc urozmaicenie będzie. Zapowiadał się piękny słoneczny dzień więc nie tracąc wiele czasu wyszłyśmy z koleżanką na spacer.

processed_PXL_20210123_165010756.jpg

Do wyboru mieliśmy albo w prawo, albo w lewo. Wiedzieliśmy, że w lewo dojdziemy do drogi którą przyjechaliśmy więc postawiłyśmy na nowe tereny. Tak więc skręciłyśmy w prawo i gadając o wszystkim i niczym maszerowałyśmy przed siebie. Wchodziłyśmy coraz bardziej w las, choć droga była dość szeroka. Wyglądało jakby jakieś terenowe auta tamtędy jeździły. Z czasem droga zamieniła się w ścieżkę. Fajnie się tak spacerowało. Cisza, słoneczko, świeże powietrze i tylko czasem jakaś sarenka przebiegła nam drogę i wskoczyła do lasu.

processed_PXL_20210123_160930738.jpg

U nas była przepiękna pogoda - aż się ze spacerku nie chciało wracać a jak już po godzinie skończyła nam się droga i zawróciliśmy to nadal nie schowałyśmy się do domu tylko na tarasie delektowałyśmy się słońcem. Nie wiem skąd u Darka taka pochmurna pogoda…

Do Killington mieliśmy około godzinki. Pogoda jak to w górach, po drodze mijaliśmy śnieżyce jak i ostre słońce. Kolega ma potężny pick-up samochód (RAM 1500) więc żadne śnieżyce nam w niczym nie przeszkodziły i szybko dojechaliśmy na miejsce.

IMG_7939.JPG

Przed wjazdem na parking jest kontrola w związku z Covid i trzeba mieć rezerwacje. Chyba nie tylko my sprawdzaliśmy warunki narciarskie w Killington. Przed wjazdem zrobiła się spora kolejka. Resort dostał ponad 30” (80 cm.) śniegu w ciągu ostatnich 7 dni. Wszystkie 150 tras są otwarte!

IMG_7947.JPG

Jak są świetne warunki to resort chyba za bardzo nie przestrzega przepisów Covid, bo parkingi były pełne. Na szczęście znamy miejsca lokalnych, gdzie można zaparkować blisko tras i ruszyliśmy na narty.

IMG_7942.JPG

Było zimno, jakieś -15C z lekkim wiatrem, wyżej bardziej wiało. Każdy jeździł w maskach. Nie tylko na zimno, ale w związku z pandemią.

IMG_7948.JPG

Ludzi było dużo, ale ze względu na świetne warunki wszystko było otwarte, więc narciarze się wszędzie porozjeżdżali i nie było znacznych kolejek.

IMG_7946.JPG

Jednak dużo naturalnego śniegu ma swoje plusy. Na trasach nie ma lodu. Można się bawić jak w zachodnich resortach. Narty nie chroboczą po twardej skorupie.

IMG_7944.JPG

Jeździliśmy oczywiście do samego końca. Mimo, że na farmę mamy godzinę drogi, to warunki były za dobre żeby rezygnować wcześniej.

IMG_7950.JPG

Dzisiaj na szczęście nie sypało, więc w godzinkę zajechaliśmy do domu. Niestety to nie koniec „pracy” na dzisiejszy dzień. Razem ze znajomymi lubimy dobre wina i dobrze zjeść. Lepiej jadamy na wyjazdach (nawet kempingach) niż w domu. Ostatnio mamy dyskusję która jagnięcina jest lepsza. Z Colorado czy z Australii/NZ. Są bardzo zbliżone w smaku, więc żeby dokładnie ocenić musi się je jeść w tym samym czasie.

IMG_7951.jpg

Tak też się stało. Kolega ściągnął grilla ze swojej „ciężarówki” i go odpalił. Ja też wyciągnąłem wino i otworzyłem, niech sobie pooddycha. Nie jest to byle jako wino. Nr. 1 w 2020 przez Wine Spectator. Mowa tu o Bodega Marques de Murrieta Gran Reserva Especial Castillo Ygay 2010 z Hiszpanii. Super wino!
Udało mi się załatwić 6 butelek do sklepu, więc oczywiste jest, że trzeba je spróbować.
Dobre mięso nie musi za długo leżeć na grillu. Po paru minutach już leżało na stole. Byliśmy tak głodni i ciekawi smaków, że aż zapomnieliśmy zrobić zdjęcia.
Oba mięska wyszły przepysznie. Z Australii kawałki były mniejsze i miały bardziej intensywny, mięsny smak. Z USA kawałki były większe i miały bardziej delikatny, rozpływający się w ustach smak.

NIEDZIELA

Na dzisiaj synoptycy przewidywali piękną, słoneczną pogodę z dużym mrozem i wielkim wiatrem. Tak też było.

IMG_7953.JPG

Wyznając zasadę, że nie ma złej pogody tylko człowiek jest źle przygotowany, ubraliśmy się odpowiednio i zaatakowaliśmy góry.

IMG_7958.JPG

Mieli rację, wiało na maksa. Im wyżej tym jeszcze bardziej. Górne wyciągi jeździły znacznie wolniej, a około południa zaczęli je zamykać.

IMG_7955.JPG

Tak wiało, że niestety cały śnieg z tras był zwiany. Było twardo. Na krańcach tras albo w lesie było znacznie lepiej. Więcej śniegu i mniej przewiany.

IMG_7963.JPG

Jak to Darek mówi nie ma złych warunków tylko człowiek jest źle ubrany. Wskoczyłam więc w zimowe spodnie, kurtki i ruszyłam po pas na sezon. Żeby chodzić po górach w Killington trzeba wykupić sezonowy karnet za $35. Jest to bardziej podkładka, żeby ludzie podpisali, że się zgadzają na wszystkie zasady, że nie będą szli środkiem trasy, no i że jak narciarz w nich wjedzie to nie będą nikogo skarżyć. Z pasem ruszyłam do góry. Dozwolone wyjście jest z bazy Ramshead i najlepiej jest iść za znaczkami “hike” na drzewach. Trasę znam już na pamięć bo chodzę tędy prawie co roku od jakiś 10 lat. Tym razem jednak się zdziwiłam bo znaczki poprowadziły mnie inaczej. W sumie to się ucieszyłam, że jakaś odmiana. Wiatr niestety stawał się coraz silniejszy. Opaska i czapka nie pomagały bo i tak czułam jak wiatr wpada jednym uchem a wypada drugim. Do tego silne podmuchy wiatru dość mnie spowalniały bo musiałam się co jakiś czas odwracać lub zatrzymywać, bo pod wiatr ciężko było iść. Ale nic nie poddając się szłam coraz wyżej. Im wyżej tym oczywiście bardziej wiało i tak pod samym szczytem Ramshed jak zawiało tak cofnęło mnie dwa trzy kroki w tył. Byłam już i tak u swojego celu bo przy takim wietrze nie planowałam wychodzić na szczyt Killington więc jak wiatr powiedział zawracaj to ja grzecznie zawróciłam…

processed_PXL_20210124_163120622.jpg

Nie był to jednak koniec spacerów - po zagrzaniu się cieplutką herbatką spacerowałam po okolicy czekając aż Darek dostanie się z jednego końca góry na drugi. Na dole było super - prawie zero wiatru.

Wiatr wiał z zachodu, więc pojechaliśmy we wschodnie rejony resortu. Tutaj na dole było super, prawie nie wiało. Niestety wyciągi wyjeżdżają na same szczyty gdzie już była wichura. Po jakiś 30 minutach zamknęli wszystkie wyciągi w tym rejonie.
Żeby się dostać w nasz rejon musieli podstawić autobusy. Tutaj zaczęła się zabawa w nieogarnianie sytuacji. Było nas kilkadziesiąt ludzi, grzecznie stojących w kolejce na przystanku. Po około 10-15 minutach przyjechał mały autobusik i kierowca powiedział, że on tylko bierze 7 (SIEDEM) osób bo jest Covid i ma limitowane miejsca. Masakra, nie?!
Na pierwszy się nie załapaliśmy. Za kolejne 10-15 minut przyjechał kolejny siedmio-osobowy autobusik. Wsiedliśmy. Nie wiem ile ludzie jeszcze czekali na kolejne autobusiki, ale na tym mrozie nie było to przyjemnością.

IMG_7959.JPG

Wróciliśmy do głównej części resortu i wsiedliśmy do gondoli jadącej na sam szczyt. Wsiedliśmy to za szybko powiedziane. Trzeba było odstać swoje 20 minut. Mało wyciągów już było czynnych, więc kolejki do tych otwartych były dość spore. Gondola jedzie doliną i dopiero pod koniec wyjeżdża na odsłonięty teren gdzie słupy mają większe ramiona i gondola może działać nawet podczas dużych wiatrów.

IMG_7957.jpg

Na szczycie dobrze wiało, ale w słoneczku było nawet ciepło.
Dzisiaj nie robiliśmy przerwy na lunch, za mało się wyjeździliśmy.

IMG_7962.JPG

Do końca dnia jeździliśmy już w tej części resortu. Nie chcieliśmy przejeżdżać w inną część Killington, bo widzieliśmy, że wyciągi dalej nie chodzą. Ich logistyka w przewożeniu ludzi autobusami nie sądzę, że się poprawiła.

Ludzi z każdą minutą ubywało, więc pod koniec już bez kolejek zrobiliśmy parę szybkich zjazdów.

IMG_7965.JPG

Lunch był późny, na zakończenie dnia. W słoneczku na parkingu bez wiatru kiełbaska z grilla smakowała wyśmienicie.

Tak nam właśnie minął styczeń. Na nartach i zimowych hikach. Miejmy nadzieje, że luty też będzie podobny. Chociaż wiem, że będę trochę więcej pracował, ale może coś się wymyśli. Może jakiś dłuższy wylot na zachód Stanów uda się zorganizować....

Read More

2021.01.16-18 szczyt Sawteeth, Adirondacks, NY

Fajnie zaczął nam się ten rok. Naprawdę jakoś tak inaczej niż można było przewidywać. Dość sportowo, dość górzyście i dość biało. W połowie stycznia w Stanach jest długi weekend, Martin Luther King. Święto dość ważne i na cześć niebagatelnego człowieka, jednak zawsze mnie zaskakuje. Jakoś zawsze po długim wolnym w grudniu, dopiero co nabieram rozpędu w pracy a tu mi mówią, że mam długi weekend. Narzekać nie ma na co, tylko jakoś tak zawsze na spontanie ten weekend spędzamy.

IMG_7816.JPG

Tym razem spontan to wyjazd do Lake Placid. Nadal ograniczamy się do podróży po stanie NY bo niestety kwarantanny to nie dla nas - strata czasu. Ale NY też ma piękne tereny no i nasze ukochane Adirondacks. Udało mi się załatwić fajny hotelik (Marriotta) w samym miasteczku Lake Placid więc pozostało nic innego jak wskoczyć w autko i w sobotę ruszyć na północ.

PXL_20210116_151346136.MP.jpg

Tak więc w południe w sobotę opuszczaliśmy puściutki Manhattan i udawaliśmy się do (jak przypuszczaliśmy) pełnego Lake Placid. Jako, że staramy się wspomagać lokalne browary to pierwszy przystanek był za Saratoga Springs w nowo odkrytym (ale już ulubionym) browarze Northern Brewery. Super miejsce, duża sala i jeszcze większe odległości między stolikami, przepyszne piwo i co najważniejsze tanie.

PXL_20210116_190146549.MP.jpg

Spróbowaliśmy piwka, więcej wzięliśmy na drogę i ruszyliśmy dalej na północ prosto do hotelu. Wyjazd ten zaplanowaliśmy głównie z myślą o zdobyciu szczytu Sawteeth. Jest to kolejny szczyt z serii 46 najwyższych szczytów w Adirondack. Próbowaliśmy na niego wyjść pod koniec maja ale zaskoczył nas śnieg. Tak, dokładnie, w maju bliżej szczytu jeszcze był śnieg. Wówczas byliśmy w ogóle nie przygotowani na zimowe warunki i zawrócilismy jakieś 20 minut przed szczytem. Zdarza się - bezpieczeństwo najważniejsze.

Maj 2020 - szlak na Sawteeth

Maj 2020 - szlak na Sawteeth

Tym razem jesteśmy przygotowani wyłącznie na zimowe warunki więc miejmy nadzieję, że nic nas nie zaskoczy. Tak więc wiedząc, że czeka nas nie mały spacerek w sobotę nie siedzieliśmy długo ani też nigdzie się nie plątaliśmy. Kameralna kolacje w pokoju przy kominku nam w zupełności wystarczyła. 

IMG_7833.JPG

Kto normalny na “wakacjach” wstaje w niedzielę o 5 rano i odśnieża samochód butelką bo nic innego nie ma pod ręką? No niewiele jest takich wariatów. Ale nie ma lepszej nagrody niż poczucie spełniania i poczucie, że zrobiło się coś poza spaniem. Tak więc pomimo, że było jeszcze ciemno, zimno i padał śnieg my z uśmiechami na twarzy wstaliśmy z łóżka i ruszyliśmy zdobywać szczyt.

IMG_7835.JPG

Na szlak z hotelu (Lake Placid Courtyard by Marriott) jest niecałe 30 minut. Idealnie. Spodziewaliśmy się, spotkać trochę ludzi w górach ale musimy przyznać, że ilość samochodów nas zaskoczyła. Prawie dwa parkingi były pełne. Udało nam się znaleźć miejsce ale było to jedno z niewielu jeszcze wolnych. Adirondacks dzięki pandemii staje się coraz bardziej popularne. Dużo Nowojorczyków chce wyjechać ale nie ma ochoty robić testów, kwarantann itp więc szuka weekendowych wypadów i tu właśnie pojawia się rejon Adirondacks z pięknymi górami.

IMG_7837.JPG

Z parkingu St. Huber gdzie zaczyna się nasz szlak jest wiele innych szlaków. Właściwie to żeby dojść na szlak trzeba przejść dolina z której to co chwila wychodzi w bok szlak na jakiś szczyt. Nasz szlak był ostatni i przejście doliną zajęło nam ok. godziny. Muszę przyznać, że droga ta nie zawsze należała do moich ulubionych. Niby fajnie się idzie po prawie płaskiej szerokiej drodze ale dokłada ona dodatkowe kilometry, które niekoniecznie są mile widziane jak wiesz, że i tak masz troszkę do zdobycia w tych górach.

IMG_7842.JPG

Tym razem jednak szłam tą drogą z troszkę innym nastawieniem. Jeśli uda nam się zdobyć ten szczyt to możliwe, że jest to ostatni raz jak tędy idę. Za każdym razem staramy się zdobyć inny szczyt w Adirondacks a skoro wszystkie inne w tym rejonie mamy już zdobyte to prawdopodobieństwo, że tu wrócimy jest niskie. No chyba, że na mały spacerek pod wodospad ale to będzie sama przyjemność.

PXL_20210117_150753018.jpg

Przez pierwszą godzinę szliśmy najpierw drogą przez pola golfowe a potem szeroką drogą aż pod samą tamę. Jak wspominałam zajęło nam to około godziny i szło się dość przyjemnie. Nie było stromo więc nie musieliśmy zakładać raków, nawet pomimo śniegu. Ludzi spotkaliśmy trochę ale większość odbijała na bliższe szczyty. Dopiero pod koniec spotkaliśmy parę która spała w namiocie przy szlaku - wow szacunek! Wiadomo, jak się ma dobry namiot i śpiwór to temperatura nie straszna ale i tak podziwiam tych ludzi. Bo mnie by chyba siłą z tego namiotu na ten mróz nie wyciągnęli.

IMG_7844.JPG

My grzecznie ich pozdrowiliśmy i ruszyliśmy dalej. W końcu do zdobycia mieliśmy jakieś 3tys feet (tysiąc metrów) do góry i ok. 13 mil (21 km). Przy takich numerach ciężko jest odliczać mile do końca. Dlatego dla mnie najlepszą metodą jest po prostu iść do góry aż nie osiągnie się tak zwanego cut-off. Zawsze jak idę w góry to mniej więcej ustalam sobie godzinę po której trzeba zawrócić. I nie ważne, że do szczytu jest jeszcze tylko godzina. Zazwyczaj cut-off ustalam na miarę moich możliwości jak i pod względem długości szlaku. Drugim sposobem który preferuję to ustalenie punktów kontrolnych. Dzielę sobie trasę na 2-3 części i wtedy wiem dokładnie czy idę dobrze czy się obijam i za bardzo spowalniam.

PXL_20210117_200556127.jpg

Pierwszą kontrolę czasu mieliśmy przy tamie. Odcinek przewidziany na 1.5h zrobiliśmy w 1h. Trochę nie dziwota bo był to najłatwiejszy odcinek a do tego rano zawsze ma się więcej energii. Pozwoliliśmy sobie jednak na małą przerwę. Tu już ubraliśmy raki bo trasa zaczynała się robić stroma, zagrzaliśmy się cieplutką herbatką i ruszyliśmy pomału do góry. Znaliśmy tą trasę z maja i wiedzieliśmy, że aż na sam szczyt będzie miarowo do góry.

PXL_20210117_151912979.jpg

Na szczyt Sawteeth prowadzą dwie trasy. Widokowa trasa i zwykła. Trasa widokowa jednak jest dłuższa i stromsza. Dlatego bardziej polecam nią wychodzić niż schodzić i pewnie lepiej w lecie niż w samym środku zimy. Nie tylko my zrezygnowaliśmy z trasy widokowej. O ile podstawowa trasa była nawet przetarta o tyle widokową nikt nie szedł przez co najmniej dwa dni.

IMG_7852.JPG

Jak wspominałam trasa miarowo pięła się do góry. Szliśmy do góry wzdłuż wodospadu Rainbow. Wodospad już znamy więc zaglądnęliśmy tylko na taras widokowy. A tu zaskoczenie na maska… wodospad zamarzł. Pięknie to wyglądało z góry - pewnie z dołu jeszcze ładniej.

PXL_20210117_154311987.jpg

Z tego miejsca na dół zawracać to by była głupota więc wspinaliśmy się dalej do góry. Może w drodze powrotnej zaglądniemy pod wodospad. Póki co równomiernie, krok po kroku wspinaliśmy się do góry.

PXL_20210117_153436338.PORTRAIT.jpg

Jakbym nie znała Adirondacks to bym pomyślała, że te wszystkie opinie o Adirondack są nie prawdziwe. Szlak był super przygotowany, idealnie zygzakami szło się do góry. No tak, jak śnieg wszystko równo przykryje, potem ludzie to udeptają to nie widać tych korzeni, kamieni i się miarowo idzie do góry.

IMG_7856.JPG

Po około dwóch godzinach doszliśmy do skrzyżowania szlaków. Z tego miejsca można iść albo w lewo na Sawteeth albo w prawo na Gothic. My oczywiście wybraliśmy lewo ale zanim ruszyliśmy na pokonanie ostatnich metrów to zrobiliśmy sobie przerwę na herbatkę i batonika energetycznego. Batonik trochę zamarzł, za to ciepła herbatka była jak miód na gardło. Dziękuje Darkowi, że wyniósł cały termos - no i rodzicom Darka za termos. Ciepła herbata nigdzie tak dobrze nie smakuje jak w środku zimy, wysoko w górach.

IMG_7863.JPG

W zimie ciężko jest robić dłuższe przerwy. Na początku jest przyjemnie ale potem pomału czuje się zimno i palce u rąk i nóg zaczynają drętwieć. Najlepszym sposobem na rozgrzanie się jest ruch tak więc termos w plecak i ruszamy na naszą ostatnią prostą.

IMG_7864.JPG

Z początku trasa była płaściutka, potem stała się stroma aby znów bliżej szczytu się troszkę spłaszczyć. To właśnie tu na pierwszej stromej ścianie w maju zawróciliśmy. Wtedy ściana była pokryta lodem i śniegiem i ślizgaliśmy się niemiłosiernie. Teraz przygotowani na śliskie podłoże wbijaliśmy raki w lód i szliśmy miarowo do góry. Tylko czasem lód odprysnął i uderzył Darka w twarz.

PXL_20210117_175936269.jpg

W końcu udało się - około 13:15 stanęliśmy na szczycie. Całe wyjście zajęło nam ok.5. Po drodze na szczyt minęliśmy jednego samotnego górołaza i grupę czterech osób. Wszyscy jednak byli tu przed nami więc szczyt był tylko dla nas. Widoki były piękne. Niestety wszystkie skały pokryte były śniegiem a do tego dość mocno wiało więc popstrykaliśmy zdjęcia, Darek zadzwonił do rodziców - technologia jest niesamowita i zawróciliśmy z powrotem na dół.

IMG_7885.JPG

Góra jest zdobyta dopiero jak się z niej zejdzie. Wiadomo, przy schodzeniu trzeba też uważać. Człowiek jest bardziej zmęczony, łatwiej można się potknąć czy poślizgnąć i kontuzja nogi gwarantowana. Dlatego w miarę szybko ale nadal ostrożnie schodziliśmy w dół.

PXL_20210117_183819112.jpg

Na szczęście mamy dobre raki więc nie ślizgaliśmy się jak grupy przed nami które miały tylko rakiety. Zejście na dół zajęło nam około 2h. Szybciutko ale jak trasa jest w miarę łatwa, mamy dobry sprzęt to i metrów ubywa.

PXL_20210117_190226911.jpg

Mieliśmy dość dobry czas więc postanowiliśmy zaglądnąć na wodospad. Wiedzieliśmy, że jeszcze przed nami około 1h dojścia do samochodu ale tam już droga jest szeroka i w miarę płaska więc damy radę. A zamarzniętego wodospadu nigdy w życiu nie widziałam (przynajmniej nie tak dużego) i nie wiadomo kiedy znów będzie okazja. Tak więc pomimo bolących mięśni ruszyliśmy nad wodospad. Niby nic wielkiego - tylko 15 minut ale po zrobieniu 20km każdy krok się czuje. No nic widoki nam wynagrodzą wszystko - i wynagrodzili.

PXL_20210117_195228142.PORTRAIT.jpg

Pięknie - nie? Wrażenie niesamowite. Jednak natura jest najpiękniejszym artystą.

Wodospad moglibyśmy podziwiać godzinami ale pora była wracać. Pomimo, że mieliśmy lampki to fajnie by było dojść do auta za dnia. Na drodze w dolinie spotykaliśmy już coraz więcej ludzi. Byli tacy to jeździli na nartach biegowych, byli tacy co z linami i rakami bawili się na jakiś oblodzonych skałach i byli też tacy jak my - zwykli górołazy.

IMG_7907.JPG

Każdy zmęczony, każdy szczęśliwy i każdy w rozpiętej kurtce. Bo jak się człowiek rusza to nawet kurtki puchowej nie potrzeba. Wiadomo, nadal trzeba mieć dobre zimowe ubranie, i trzeba mieć w plecaki kurtkę puchową, żeby zarzucić jak się robi przerwę ale jest zdecydowanie cieplej niż jak się tylko stoi.

IMG_7909.JPG

My krok po kroku szuraliśmy po śniegu w kierunku bramy i pól golfowych. Z pól już droga asfaltową do parkingu - i takim oto sposobem zdobyliśmy kolejny szczyt do naszej kolekcji. To już chyba nasz 35 szczyt. Już nam niewiele zostało ale teraz to już na 100% nie ma łatwych szczytów - teraz to już każdy następny będzie nie lada wyprawą. Póki co pora wracać do ciepłego hoteliku.

IMG_7829.JPG

W NYC nie można chodzić po restauracjach więc jesteśmy tego na maksa spragnieni. W stanie NY restauracje mogą obsługiwać klientów jak ilość ludzi nie przekracza 25% ustalonego limitu na pomieszczenie i stoliki są w odpowiednich odległościach. Na dzisiejszy wieczór wybrałam knajpkę Generations. Weszliśmy do środka i zatwierdziliśmy, że można tu coś zjeść. Odstępy były bardzo duże, przestrzeń i widać, że do serca sobie wzięli przepisy. No tak nikt nie chce być zamknięty bo i tak biznesy już ledwo przędą. 

IMG_7917.JPG

Jedzonko też nawet było dobre. Darek zaryzykował ze steakiem - odważniaka - ale nawet jak na regularną knajpę (a nie steakhouse) to zrobili całkiem dobre mięsko. Fajnie się siedziało i nawet myśleliśmy zamówić po kolejnych piwie ale przyszła grupa ludzi - 5 par z dziećmi i zrobili troszkę zamieszania. Restauracja nie chciała ich posadzić bo nie można się spotykać w grupach większych niż 10 ludzi ale niestety ubłagali, że oni wezmą trzy stoliki no i tak się stało. Stolik mężczyzn, stolik kobiet i stolik dzieci. Niestety jak to bywa w dużych grupach nikt nie mógł usiedzieć na miejscu i albo chodzili tam i z powrotem albo krzyczeli pomiędzy stolikami. To było troszkę za dużo dla nas. Zrobiło się za głośno i ogólnie za dużo tego było więc grzecznie podziękowaliśmy za pyszną kolację, zapłaciliśmy i na nóżkach wróciliśmy do hotelu. Spacerek po tak obfitej kolacji był jak najbardziej wskazany.

IMG_7925.JPG

W poniedziałek przyszedł czas na powrót. Mieliśmy cały dzień na dojechanie do domu, nigdzie nam się nie spieszyło więc pospaliśmy troszkę i po późnym śniadaniu wyjechaliśmy w kierunku domu. Korzystając z samochodu zatrzymaliśmy się jeszcze po drodze w jakiś sklepach i naszym ulubionym browarze - no bo jak tu nie kupić tak taniego piwa. No i trzeba wspomóc przecież lokalne biznesy. Tak więc z małymi przerwami tu i tam pod wieczór dojechaliśmy do domku. Cieszymy się, z kolejnego aktywnego weekendu. Nie ma to jak czas na świeżym powietrzu. A za tydzień znów wycieczka - tym razem na narty!

Read More
USA: New England Darek USA: New England Darek

2021.01.03-04 Killington, VT (dzień 4-5)

Nie pamiętam kiedy miałem tak długą przerwę od nart. Ostatni raz uprawiałem białe szaleństwo 10 miesięcy, 1 dzień i 22 godziny temu! Nie do pomyślenia, nie? Chyba zapomniałem jak się na nartach jeździ.

img-7764_orig.jpg

Niestety nastały ciężkie czasy. Nie tylko dla narciarzy, ale dla większości ludzi, którzy lubią podróże i nie wyobrażają sobie życia bez nich.
Po długim i pracowitym grudniu w końcu nadszedł Sylwester i nie ma nic piękniejszego jak spędzenie go w górach i na nartach.

img-7684_orig.jpg

Niestety nie było możliwości spędzenia go na zachodzie Stanów, ani w europejskich Alpach. Wybraliśmy stary, dobry Killington w VT.

pxl-20210103-175216698_orig.jpg

W czasach pandemii podróżowanie nie jest łatwe, ale jak się chce to można coś wymyśleć żeby było bezpiecznie, przepisowo i ciekawie.
Ze względu na przepisy spaliśmy w stanie NY i dojeżdżaliśmy samochodem do Killington, który to znajduje się w VT.
Około 1.5h w każdym kierunku. Wiem, że jest to kawałek, ale co się nie robi dla nartek.

pxl-20210104-150843330_orig.jpg

​Droga górzysta, ciekawa, więc się nie nudziło. Niestety nie mogłem tego powiedzieć o samochodzie. Lubię eksperymentować w wypożyczalniach, więc i tym razem jak miałem do wyboru samochód, którego jeszcze nigdy nie prowadziłem, to bez zastanowienia go wziąłem. Wypożyczyłem Infiniti.

pxl-20210104-152534654_orig.jpg

Infiniti Q50 3.0 AWD. Wydawało by się, że dobry, mocny samochód. Tak, silnik ma mocny z podwójną turbiną. Co przy w miarę niewielkiej wadze pojazdu daje uczucie mocy i sportowego zachowania. Na tym się kończą zalety...
Źle dobrana skrzynia biegów (duże zrywy), siedzenie ma wiele do życzenia (za krótkie i źle wyprofilowane), głośny samochód przy większych prędkościach, brak ogrzewanych foteli, ładowarek na USB, brak monitoringu martwego pola, małe koła...... lista jest długa. Ogólnie samochód jest mało ciekawy. Dobrze, że mamy go tylko na parę dni, a nie dwa tygodnie, to jakoś damy radę.

pxl-20210103-190240395_orig.jpg

W czasach Covid nie można tak sobie przyjechać do Killington i iść na narty. Zanim wyruszysz musisz posiadać dwie rzeczy. Rezerwacje na parking i bilet na narty.
​Ja mam sezonowy pass, więc bilet miałem załatwiony, natomiast rezerwacje na parking musiałem robić tygodniami wcześniej. I dobrze, bo jeszcze przed wjazdem do resortu ludzie stali na drodze i sprawdzali każdy samochód. Jak nie miałeś rezerwacji to nie mogłeś jechać dalej. Tym o to sposobem kontrolują ilość ludzi w resorcie.

img-7689_orig.jpg

Udało się, wjechaliśmy na parking! Yuppie, na narty! Byliśmy tak spragnieni nart, że szybko polecieliśmy do pierwszego wyciągu. Kolejki dużej nie było, więc po paru minutach siedzieliśmy już na krzesełku jadącym do góry.

img-7693_orig.jpg

W czasie pandemii tu też są ograniczenia. Na krzesełku siedzi tylko jedna grupa, nie mogą ci nikogo dołożyć. Wraz z kolegą mieliśmy całe krzesełko dla siebie. W kolejce wszyscy muszą być w maskach i trzymać odstęp 2 metry. Nie można być w masce narciarskiej, bo ona ma otwory na nos. Nie można jeść ani pić, bo wtedy musisz odsłonić usta. Wszyscy nawet przestrzegają przepisów i są zadowoleni, że w końcu mogą sobie pojeździć. Za nie przestrzeganie przepisów możesz mieć zakaz jeżdżenia w tym resorcie do końca sezonu albo nawet na zawsze.
Pracownicy Killington bardzo przestrzegają przepisów, bo oni z kolei się boją, że ich sanepid zamknie. A większość z nich przez ostatnie 6 miesięcy była bez pracy.

img-7751_orig.jpg

Wyjechaliśmy pierwszym wyciągiem. Wyżej już było więcej śniegu i lepsza zima. Chociaż nawet na dole nie było tak źle jak na początek sezonu i niestety słabe zimy jakie mamy ostatnio.
Killington ma ponad 150 tras. Otwartych jest około 60. Jest plan, przez dwa dni jakie tu jesteśmy zjedziemy wszystkimi, a przynajmniej tymi ciekawymi.

img-7761_orig.jpg

Duże ograniczenia na parkowanie i na wyciągi ma też swoje plusy. Na trasach było pusto. Mała ilość narciarzy może wyjechać na górę, więc i mała ilość jest na trasach.
Ale nam się chciało nartek. Chciałbym napisać, że bez przerwy jeździliśmy pierwszą godzinę, ale bym troszkę skłamał. Krótkie odpoczynki na trasach musieliśmy robić. Dawno już nie byliśmy na nartach, a oboje ostatnio dużo pracujemy, więc nogi „krzyczały” na nas. Przed następnymi nartami muszę trochę poćwiczyć.

img-7714_orig.jpg

Oboje znamy Killington, więc do lunchu dosyć sporą część tego resortu odwiedziliśmy. Na szczęście w maskach trzeba być tylko na dole w kolejce do wyciągów i w schroniskach. Dobrze, że na nartach można oddychać świeżym, górskim powietrzem.

img-7749_orig.jpg

Dużo ludzi na lunch wybrała swoje samochody zamiast schroniska. Wiadomo, bezpieczeństwo to podstawa. Myśmy też na ten wariant odpowiednio się przygotowaliśmy i mieliśmy piwko i kabanosy w lodówce turystycznej. Czasami bierzemy grilla na narty, ale ten samochód ma za mały bagażnik.
Na parkingu było sporo ludzi, każdy oczywiście przy swoim samochodzie, grillu czy ognisku! Tak, nawet widzieliśmy ognisko. Takie fajne, przenośne jak nieraz się widuje koło domów.
​No tak, trzeba podnieść standardy. Grilla często się widuje, zwłaszcza na wiosnę, ale ognisko? Kto ma samochód z dużym bagażnikiem? Ognisko trzeba wziąć!

img-7706_orig.jpg

Po lunchu znowu wróciliśmy na narty. Była niedziela, więc ludzi ubywało z każdą minutą. Byliśmy tak spragnieni nart, że jeździliśmy do końca. Mimo, że pod koniec nogi już ogromnie dawały się we znaki.

img-3909-1_orig.jpg

Rzadko na wschodnim wybrzeżu zdarza się sytuacja, że jeździ się ponad chmurami. Dzisiaj mieliśmy właśnie taką pogodę. Mimo, że nad nami była dalej kolejna warstwa chmur, to i tak widoki były świetne.

img-7694_orig.jpg

Wybiła godzina 16, zamknęli wyciągi, więc trzeba było wracać do domu.
Tutaj niestety przyjemna część dnia się zakończyła. Zaczął padać śnieg. Ogólnie to dobra informacja dla narciarzy, ale nie jak do domu daleko. Ze względu na pandemię nie możemy spać w stanie VT, tylko w NY. Do pokonania mamy ponad godzinę tym „wspaniałym” samochodem.

img-7732_orig.jpg

Około godziny 17 już tak sypało, że prawie nic nie było widać. Po części cieszyliśmy się, bo jutro będą dobre warunki na nartach, ale niestety droga nie była ciekawa.

img-7736_orig.jpg

Jechaliśmy godzinę dłużej. Ten samochód nie należy do pojazdów, które z łatwością pokonują górskie drogi podczas śnieżycy.

img-7743_orig.jpg

Dzień był długi i wyczerpujący. Nikomu nie chciało się nic gotować na kolację. Dobra, lokalna, świeża pizza, coś na trawienie i oczywiście obowiązkowa gra w ryzyko. Tak właśnie minęły nam kolejne godziny wieczoru. Za długo nie siedzieliśmy, bo przecież jest śnieżyca i jutro trzeba rano wcześnie wstać i znowu jechać ponad godzinę do Killington. Ciężkie jest życie narciarzy podczas pandemii.

DZIEŃ DRUGI (PONIEDZIAŁEK)

Droga do Killington nawet nie była taka zła. Chyba śnieżyca się szybko skończyła i służby porządkowe zdążyły wszystko odgarnąć. Jechaliśmy suchą drogą, ale nawet na poboczach leżało trochę śniegu.

pxl-20210104-152621364-mp_orig.jpg

Mimo, że jest poniedziałek, to i tak była kontrola na wjazd na parking. Nawet w tygodniu wszystko jest limitowane.
​Samochodów na parkingu i ludzi do wyciągów było znacznie więcej niż wczoraj. Ja wiem, że w nocy spadł śnieg i są świetna warunki, ale przecież jest poniedziałek. Czyżby już nikt w tym kraju nie pracował? Ci co jeszcze pracują, to pracują z domów (czytaj: z krzesełka narciarskiego lub gondoli) czyli jeżdżą na nartach. A ci co stracili pracę przez Covid to dostają dobry zasiłek i mają za co jeździć na nartach, więc też tutaj są.

img-7691_orig.jpg

Ja czasami sprawdzałem maile na krzesełku i wykonałem parę telefonów więc w sumie mogłem się podłączyć do tych co „pracują zdalnie”.
​Ilonka też kazała mi zaparkować blisko schroniska, żeby miała wifi, bo musiała parę rzeczy zrobić do pracy z samochodu. Nie ma to jak dniówka zaliczona w takich warunkach.

img-7756_orig.jpg

​Widać, że trochę w nocy posypało. Znacznie więcej tras zostało otwartych.
Nawet trasą prosto pod gondolą K1 można było zjechać. Rzadko ta trasa jest czynna, może parę dni w roku. Nic z nią nie robią. Jak spadnie wystarczająco dużo śniegu to ją porostu otwierają i sobie jakoś zjedź na dół

img-7755_orig.jpg

​Dzisiaj też prawie cały dzień spędziliśmy na nartach, z mała przerwą na uzupełnienie kalorii.
Pod koniec dnia już jeździliśmy spokojniej i łatwiejszymi trasami, ale dalej można było znaleźć ciekawsze, dziewicze tereny. Nogi były już ostro zmęczone i o kontuzje łatwo. Szkoda, by było zakończyć sezon na początku stycznia. Zwłaszcza jak rok temu zakończyliśmy na początku marca!

img-7717_orig.jpg

Droga powrotna do domu minęła spokojnie i bez żadnych komplikacji. Jak tylko wyjechaliśmy z VT to śnieg się skończył. Widać, że zima posuwa się coraz bardziej na północ. Niedługo trzeba będzie jeździć na narty do Kanady. Jak na razie Kanada jest zamknięta, ale miejmy nadzieję, że szybko ją otworzą.

img-7758_orig.jpg

Rok rozpoczęliśmy na sportowo. Miejmy nadzieję, że taki będzie cały 2021. Jak na razie zapowiada się dobrze. Mamy już trochę planów i rezerwacji zrobionych. Trzy na styczeń! To się nazywa sportowe i optymistyczne wejście w Nowy Rok.
Do usłyszenia...

Read More
USA: New England Ilona USA: New England Ilona

2021.01.02 Equinox. Green Mountains, VT (dzień 3)

Korzystając z okazji, że wyrwaliśmy się z miasta postanowiliśmy zostać w górkach aż do poniedziałku. Tak więc jeden dzień (wczoraj) mieliśmy odpoczynek/leniuchowanie. Dziś postawiliśmy na zdobycie jakiegoś szczytu a jutro i pojutrze będą nartki. Tak więc dość aktywnie i na powietrzu czyli to co lubimy najbardziej.

img-3862_orig.jpg

Niestety ze względu na obostrzenia wybraliśmy nocleg w stanie NY. Podróżowanie w obrębie stanu jest w większości przypadków dozwolone. Dozwolone są też wizyty w sąsiadujących stanach szczególnie jak pobyt jest ograniczony do paru godzin i kontakt z innymi ludźmi jest minimalny lub jeszcze lepiej zerowy. My nie przyjechaliśmy tu, żeby się z ludźmi spotykać tylko spędzać czas na świeżym powietrzu z dala od wszystkich.

pxl-20210102-141933924-mp_orig (1).jpg

Do wyboru mieliśmy parę miejsc na hike ale wybraliśmy zdobycie szczytu Equinox w pobliskich Zielonych Górach (Green Mountains). We wrześniu zdobyliśmy najwyższy szczyt w VT (Mansfield) i tak nam się spodobały szlaki w Vermont, że postanowiliśmy dodać jeszcze jeden szczyt do naszej kolekcji.

pxl-20210102-152157645_orig.jpg

Dojazd na szlak zajął nam trochę (ok. 1.5h) ale coś za coś. Czasem trzeba się poświęcić, żeby osiągnąć cel. Dawno nie szliśmy na zimowy hike a ten zdecydowanie taki był. Już na parkingu ubrałam raki, reszta załogi doszła do wniosku, że są twardziele i idą po śniegu bez raków. Szlak był pokryty śniegiem ale mokrym i szedł do góry ale nie miał jakiś super stromych podejść więc w sumie w dobrych butach można spokojnie iść.

pxl-20210102-151839732_orig.jpg

Na parkingu nie było za dużo aut ale jak tylko podeszliśmy do punktu informacyjnego to zdziwiła nas ilość szlaków w tym rejonie. Wygląda, że VT może nie jest tak słynne jak Adirondacks czy Białe Góry ale ma bardzo fajnie przygotowane szlaki i naprawdę dużo opcji. Od krótkich spacerków wokół jeziora do dłuższych paro-godzinnych na szczyty. Nasz hike przewidziałam na 6h czyli idealnie jak na zimowy spacer.

pxl-20210102-151636406_orig.jpg

Na szlak wyszliśmy przed 10 rano. Dość szeroka droga wspinała się delikatnie do góry. To na tym właśnie odcinku było dużo odgałęzień na inne szlaki. My w stałym tempie posuwaliśmy się do góry. Jak tylko skończyły się połączenia z innymi szlakami (gdzieś tak po 30 minutach) to szlak zaczął piąć się ostrzej do góry. W tym samym czasie zaczęło padać. Był to lekki deszcz a myśmy mieli nadzieję, że im wyżej będziemy się poruszać tym bardziej deszcz będzie zmieniał się w śnieg.

pxl-20210102-154103543_orig.jpg

Tak też się stało. Deszcz zamienił się w śnieg. Temperatura spadła ale nam to nie przeszkadzało. Idąc w zimie w góry nie można się za grubo ubrać bo się człowiek momentalnie spoci. Nie mówię tu oczywiście o ekstremalnych temperaturach gdzie ciężko się spocić. Nadal mówię o przyziemnych temperaturach jak minus 5C. Tak więc nie można się za grubo ubrać więc jak robi się chłodno to po prostu trzeba iść szybciej. Dopiero na przerwie warto ubrać jakąś grubszą bluzę a najlepiej kurtkę puchową.

pxl-20210102-163545317_orig.jpg

Szeroką droga doszliśmy do ławeczki. Mała przerwa na poprawę sprzętu i ruszyliśmy dalej w górę. Tutaj ścieżka zrobiła się węższa i bardziej stroma. Na szczęście było dość dużo śniegu więc nie widzieliśmy tych wszystkich kamieni. Bo wygląda, że trasa jest dość nierównomiernie pokryta kamieniami i korzeniami. Tutaj spotkaliśmy pierwszego człowieka. To znaczy ludzi widzieliśmy wcześniej na parkingu ale oni z pieskami tylko szli na te szlaki bardziej w dolinach. Natomiast na szczyt dziś wychodziliśmy chyba tylko my i ten pan którego spotkaliśmy.

img-7670_orig.jpg

Zdobyliśmy szczyt - około 3.5h zajęło nam wyjście na szczyt. Na szczycie byliśmy w tej śniegowej chmurze tak więc nie sypało ale niestety nie było też żadnych widoków. Na górę Equinox można wyjechać samochodem. Wygląda, że w Vermont lubią robić drogi na sam szczyty. Tak więc skoro i jest droga to i jest schronisko. Niestety na zimę schronisko jak i droga są zamknięte. Udało nam się jakoś osłonić od wiatru, bo wiało tam niesamowicie, i przegryźć jakiegoś batona żeby uzupełnić kalorie.

img-7676_orig.jpg

W zimie jest kolejny plus - nie traci się czasu na przerwy. Zazwyczaj po minucie dwóch na każdej przerwie podczas zimowego chodzenia po górach zaczyna być zimno i człowiek chce się znów zacząć ruszać. Dzięki temu udało nam się zdobyć szczyt w miarę dobrym tempie, ale też udało nam się zacząć schodzenie też w miarę szybko.

Tak więc po bardzo krótkiej przerwie ruszyliśmy w dół. Z rakami na nogach schodziło się nam bardzo szybko i przyjemnie. Tylko koledze pękły raki i schodził o jednym. Ciekawe uczucie nie ma co. Zawsze nawet jeden rak zapobiegnie trochę ślizganiu choć oczywiście z dwoma dużo lepiej.

pxl-20210102-180043480_orig.jpg

Pan który zdobywał z nami szczyt niestety nie miał raków i wiedzieliśmy jak miejscami się ślizgał. Zostawały tylko po nim ślady poślizgu. Jak go potem dogoniliśmy to rzeczywiście mówił, że raki by się przydały bo sobie nadwyrężył kolano i dość wolno pod koniec schodził. No tak w zimie nie ma przelewek i trzeba mieć zawsze jakąś trakcję na buty.

pxl-20210102-171935339_orig.jpg

Z górki na pazurki - zleciliśmy w niecałe 2h. I takim oto sposobem koło 15 byliśmy już po spacerku z kolejnym szczytem zaliczonym. Parking w międzyczasie zrobił się pełny. No tak po południu mniej padało więc ludzie wybrali się na małe spacerki. Nie sądzę jednak, aby ktoś jeszcze zdecydował się na zdobycie szczytu. Mapki i informacje, że jest to dość długa trasa robią dobrą robotę i odstraszają nie doświadczonych górołazów.

img-7682_orig.jpg

Podoba nam się jak zaczęliśmy ten rok - dość sportowo, na świeżym powietrzu i w doborowym towarzystwie. Dziś kolejna partia ryzyka - wczoraj wygrał Darek. Ciekawe kto dziś zostanie kapitanem. Zanim jednak rozegramy kolejną partię to trzeba skombinować jakąś kolację.

pxl-20210103-004001835_orig.jpg

Dziś postanowiliśmy wesprzeć lokalną gastronomię i zamówiliśmy jedzenie na wynos. Mamy taką swoją ulubioną knajpkę w Saratoga Springs Old Bryan Inn. Niestety na wynos nie smakuje tak dobrze jak podane na miejscu prosto z kuchni. No ale nic zawsze to lepsze niż za ostry bigos, który wypala buzię.

img-7683_orig.jpg

Dzień zakończyliśmy ryzykiem - tym razem ja wygrałam (żółte wojska). No to mamy po jednej wygranej na głowę. Czyżby jutro Damian wygrał? To się okaże…. Na pewno będzie chciał się odegrać.
A póki co do spania bo jutro czekają nas nartki i znów długa droga. Niestety te kwarantanny są trochę uciążliwe no ale cóż bezpieczeństwo przede wszystkim. Ale to był fajny dzień - kolejny dzień pełen uśmiechów!

pxl-20210102-165434821-mp_orig.jpg
Read More
USA - Nowy Jork Ilona USA - Nowy Jork Ilona

2020.12.31-2021.01.01 Saratoga Springs, NY (dzień 1-2)

Ludzie są różni i różnie świętują Nowy Roku. Piękno jest w tym, że każdy z nas jest inny i dlatego nie wszyscy nagle idą na Times Square. Choć czasem może się wydawać, że jednak tak jest. Piękne jest to, że są ludzie, którzy witają Nowy Rok w pracy, są tacy którzy prześpią północ i obudzą się jakby nigdy nic w Nowym Roku, są ludzie, którzy za wszelką cenę będą chcieli przetańczyć całą noc a są tacy co po prostu wykorzystują dni wolne i gdzieś pojadą. Dla mnie Sylwester jest chyba najważniejszym świętem w roku. Do urodzin podchodzę tak sobie, Święta Bożego Narodzenia są fajne ale zawsze jakoś tak w za dużym pośpiechu a Nowy Rok jest tym okresem kiedy mogę podziękować za wspaniały rok. Gdzie patrząc wstecz wspominam wszystkie dobre chwile a na koniec wznoszę toast szampanem - nie ważne jakim ale ważne z kim i ważne, że o północy.

pxl-20210101-232339387_orig.jpg

Dużo ludzi wspomina zeszły rok mówiąc, że był makabryczny, najgorszy, stracony itp. Na Pewno nie był to łatwy rok dla każdego z nas. Na pewno każdy z nas odczuł go inaczej i zapamięta na wiele lat. Na pewno jest to rok w którym patrzyliśmy na różne rzeczy z innej perspektywy. Ten blog jest o podróżach więc nie będę was zanudzać własnymi przemyśleniami ale wspomnę tylko, że jestem wdzięczna za wiele rzeczy o których nie będę publicznie pisać ale też jestem wdzięczna za piękne podróże jakie udało nam się zrealizować w zeszłym roku.

incollage-20201231-094402938_orig.jpg

32 wpisy na bloga to nie tak źle biorąc pod uwagę wszystkie restrykcje i fakt, że nie pisaliśmy o każdym wypadzie za miasto. Zeszły rok to kilka cudownych wyjazdów jak narty w Squaw Valley, Sugarbush czy Zermatt. Zwiedzanie wschodniego wybrzeża (Vermont) i zdobycie pięciu kolejnych szczytów w słynnym Adirondacks. No i przede wszystkim najlepsze wakacje roku czyli Wyoming z pięknymi parkami narodowymi (Grand Teton i Yellowstone). A wisienką na torcie było samo zakończenie roku. Po dwóch latach spędzania zwariowanych sylwestrów w mieście i kończeniu pracy na ostatnią minutę udało nam się w tym roku wyjechać z miasta. Tym razem padło na Saratoga Springs.

pxl-20210101-231919567_orig.jpg

Dlaczego Saratoga? Bo nadal jest mnóstwo obostrzeń i wymagana jest kwarantanna jak się wraca z innych stanów. Do tego Saratoga Springs jest kameralnym miasteczkiem przez które przejeżdżaliśmy ale tak naprawdę nigdy nie odkryliśmy do końca a po trzecie jest położona dość strategicznie pomiędzy NY a górami.

pxl-20210102-141933924-mp_orig.jpg

W czwartek po pracy zapakowaliśmy się do (jak zwykle wypożyczonego) Infinity i ruszyliśmy w drogę. Plan na sylwestra był prosty - otworzyć szampana dokładnie o północy. Gdzie? To zależało tylko i wyłącznie od drogi. Ja w torebce miałam kieliszki, w lodówce przenośnej chłodził się szampan. Więc wszystkie opcje wchodziły w grę: parking przy autostradzie, parking przy hotelu albo w idealnym scenariuszu pokój w hotelu. Udało nam się - 10 minut przed północą wpadliśmy na recepcję hotelu, szybko dostaliśmy klucze bo w Mariotach już nas znają, i nie rozpakowując auta udaliśmy się do pokoju. Szampan w rękach, telewizor włączony na nadawanie programu z Times Square i odliczamy… 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1… Happy New Year!!! Aby w tym nowym roku było troszkę więcej latania samolotami...bo już trochę się za tym stęskniłam.

untitled_orig.jpg

To był fajny sylwester, bez kaca na drugi dzień, w wyborowym towarzystwie,w hotelu pośrodku niczego i z przepysznym szampanem i “trochę” za ostrym bigosem… tak trochę mi się od serca sypnęło papryki.

pxl-20210101-232005415_orig.jpg

W piątek odsypialiśmy wszystkie zaległości, poprzednią noc, zapracowane święta i wszystkie inne zaległości. Bo grudzień zawsze jest takim miesiącem co mało sypiamy a zdecydowanie za dużo pracujemy. Jak już wstaliśmy, ogarnęliśmy się, zjedliśmy śniadanko, podzwoniliśmy do wszystkich z życzeniami to ruszyliśmy na miasto. Pierwszy przystanek? Browar!

pxl-20210101-212043102_orig.jpg

W dzisiejszych czasach nigdy nie wiadomo co jest otwarte i jakie przepisy są w danym mieście. My przyzwyczajeni do NYC gdzie nic nie wolno nie spodziewaliśmy się wiele. Chcieliśmy się przejść główną ulicą miasteczka a, że browar jest w centrum to uznaliśmy, że sprawdzimy co się tam dzieje. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że jest otwarty i że można wejść do środka i napić się piwka. Wow - ostatnio tak żebyśmy siedzieli przy piwku to chyba było w listopadzie jak Baiden wygrał i cała Astoria wyszła na ulice świętować. Dwa miesiące później też świętowaliśmy tym razem zakończenie dobrego roku.

pxl-20210101-221011171-portrait_orig.jpg

Saratoga Springs jest niedużym miasteczkiem, które słynie głównie z wyścigów koni. Na wyścigach nigdy tu nie byliśmy ale może kiedyś się przejedziemy - w końcu trzeba wszystkiego doświadczyć w życiu. Póki co pokręciliśmy się po miasteczku, pozytywnie zaskoczyliśmy się ilością ciekawych knajpek, kawiarenek i restauracji. Chyba będziemy tu częściej przyjeżdżać. Robiło się zimno więc wróciliśmy do hotelu. Szybka partia w Ryzyko (nasza ulubiona gra planszowa), kolacja i do spania bo jutro idziemy zdobywać góry - a właściwie to jedną górę zwaną Equinox w Green Mountains (Zielone Góry).

pxl-20210102-032030734-portrait_orig.jpg
Read More

2020.10.05 szczyty Seward, Emmons, Donaldson, Adirondacks, NY (dzień 3)

Ach ten nasze kochane górki Adirondack. Czasami łatwiej jest zdobyć jakieś o wiele wyższe szczyty na zachodzie Stanów niż w błotnistym i gęsto zarośniętym Adirondack.

2020.10 Adirondacks (428).JPG

Po wczorajszym leniuchowaniu dzisiaj przyszedł czas na ostre zdobywanie szczytów. Nawet nazwał bym to zaliczaniem wierzchołków. Tak jak Ilonka pisała, chcemy się wpisać do szlachetnego i prestiżowego klubu 46er.
Żeby tam się znaleźć musimy zdobyć 46 najwyższych szczytów w Adirondack. Jak na razie mamy 31.

2020.10 Adirondacks (410).jpg

Na dzisiaj nie mamy łatwego zadania. Chcemy wyjść na 3 szczyty w rejonie Seward. Dlaczego aż 3? Bo niestety ścieżka tak idzie, że za bardzo nie można tego w inny sposób dokonać. Musimy zrobić takie duże koło. Jest to bardzo odludny teren w którym nawet nie ma szlaku.

2020.10 Adirondacks (373).JPG

Szlak tylko prowadzi dołem, koło rzeki. Reszta to już tylko błotnista, mało uczęszczana, wąska i stroma ścieżka, o której przekonaliśmy się później. ​

2020.10 Adirondacks (336).jpg

Chcąc zaliczyć wszystkie 3 szczyty trzeba albo wyjść super wcześnie rano i pierwsze parę kilometrów pokonywać po ciemku, albo spać w lesie. Ze względu na rzadko uczęszczany rejon (przez kilkanaście godzin marszu spotkaliśmy tylko 5 osób) i dużą ilość niedźwiedzi pomysł ze spaniem w lesie jakoś nikomu się nie spodobał.

2020.10 Adirondacks (344).jpg

Około 5:30 rano zajechaliśmy na prawie pusty parking i ruszyliśmy w ciemny las. Na parkingu znajdowały się tylko 3 samochody. Ludzi którzy poszli przed nami, albo którzy już od wczoraj tu chodzą i śpią w lesie. Pierwszą godzinę szliśmy łatwym, szerokim szlakiem Blueberry. Drogę oświetlały nam lampki czołówki. Czasami tylko się zagadywaliśmy albo zapatrywaliśmy i wtedy w cichym i ciemnym lesie było słychać ojczysty język kur.... jak ktoś wpadł do błota.
Szła z nami koleżanka z Chin, ale jak ona wpadała do błota to za bardzo nie rozumieliśmy co wykrzykiwała.

2020.10 Adirondacks (342).jpg

Około 6:30 zaczęło się rozwidniać. Dalej było szarawo, ale już czołówki nie były potrzebne. Oczy szybko się przyzwyczaiły i można było oglądać, a raczej nasłuchiwać budzący się las. Może nie były to odgłosy porannej dżungli jakie doświadczyliśmy będąc w Malezji, ale też było ciekawie. Zwłaszcza ptaki „wydzierały” się na maksa. Który głośniej!

img-7359_orig.jpg

Wraz ze słońcem przyszło ciepło. Kurtki można było już ściągnąć. Rano było chłodno, gdzieś 4-5C na dole na parkingu.
Po około dwóch godzinach marszu i pokonaniu prawie 9 kilometrów doszliśmy do rozgałęzienia „szlaków”.

2020.10 Adirondacks (361).JPG

Napisałem szlaków, ale to trochę za dużo powiedziane. Od tego miejsca już nie będziemy szli szeroką, w miarę dobrze oznaczoną drogą leśną. Skręcamy na tzw. Herd path (nie oznaczoną, nie sprawdzaną ścieżką wydeptaną przez ludzi i zwierzęta).

2020.10 Adirondacks (366).jpg

Zaczęliśmy się wspinać na Seward (1325 m/4347 ft.). Jest to najwyższy szczyt na dzisiejszej trasie. Ponoć odcinek od rozgałęzienia ze szlakiem Blueberry do szczytu Seward należy do najtrudniejszych w rejonie.

img-7364_orig.jpg

Na początku trasa prowadziła wzdłuż strumyka i łagodnie podnosiła się do góry. Pierwszy problem szybko się pojawił i był związany z jesienią. Ilość liści jaka znajdowała się na ziemi powodowała, że ciężko było wyszukać ścieżki. Wszystko było pokryte liśćmi.

2020.10 Adirondacks (362).jpg

Mieliśmy GPS ale na nim nie ma tej „ścieżki” więc czasami udawało nam się zabłądzić żeby później z radością odnajdywać właściwy kierunek. Ogólnie trzeba było iść do góry wzdłuż strumyka w kierunku szczytu.

img-7368_orig.jpg

Wyżej drzewa liściaste zamieniły się w iglaste. W związku z tym mniej liści leżało na ziemi i wyszukiwanie ścieżki stawało się łatwiejsze. Długo nie nacieszyliśmy się tym, bo pojawiły się kolejne urozmaicenia. Błotko i nachylenie terenu.

2020.10 Adirondacks (391).jpg

Może nie było to takie błoto jak wczoraj, ale jak nie uważałeś to mogłeś wpaść do głębokiego błota. Przed nami jeszcze 10 godzin marszu, a z błotem w bucie nie idzie się ciekawie.
Co nas spowolniło to nachylenie i bałagan. Bardzo stromo do góry po mokrych skałach. Tak, czasami przelatywał mały deszczyk, któremu udawało się systematycznie utrzymywać skały mokre.

2020.10 Adirondacks (399).JPG

Nikt tu nigdy z tą ścieżką nic nie robił. Więc jak spadło drzewo, albo woda wymyła wiele skał to już tak zostawało. W Adirondack często pada i są duże wiatry, więc przez wiele lat natura zostawiła tu po sobie niezły burdel.

2020.10 Adirondacks (396).jpg

Z dobrych rzeczy to trzeba wymienić widoki. Mimo, że cały nasz dzisiejszy szlak jest w lesie, to czasami pojawiały się przecinki przez które można było coś zobaczyć.

2020.10 Adirondacks (400).jpg

Krok po kroku, metr po metrze, pomagając sobie nawzajem około 11 stanęliśmy na pierwszym szczycie, Seward (1325 m/4347 ft.)!
Oczywiście szczyt jest w lesie więc za długo tam nie zabawiliśmy. Pamiątkowe zdjęcie do bloga, troszkę orzeszków na energię i do roboty.

2020.10 Adirondacks (413).jpg

Przed nami dolinka i drugi szczyt, Donaldson (1252 m/4108 ft.). Odległość między szczytami to niecałe dwa kilometry. Czyli nie jest tak źle, ale oczywiście Adirondack nie pozwolił tak po prostu przelecieć między szczytami.

Na początku zejście do dolinki wymagało trochę umiejętności wspinaczkowych, a sama w sobie dolinka przywitała nas Super błotkiem!

img-7429_orig.jpg

Podejście na Donaldson było łatwiejsze za wyjątkiem jednego prawie pionowego odcinka. Trochę tam nam zeszło i parę minut po południu zdobyliśmy kolejny szczyt.

2020.10 Adirondacks (440).jpg

Kolejna krótka przerwa na odpoczynek i uzupełnienie energii jakimiś energetycznymi batonami. Przed nami kolejny, już ostatni szczyt, Emmons (1231m/4039ft.).

2020.10 Adirondacks (449).JPG

Chcieliśmy dłużej odpocząć, ale niestety czas i pogoda za bardzo nam nie pozwoliły na leniuchowanie. Temperatura spadła gdzieś do około 0 - +3C, chmury i mgła zaczęły się pojawiać.

img-7434_orig.jpg

Musieliśmy jeszcze dojść do trzeciego szczytu i wrócić na drugi skąd ponoć jest ścieżka na dół do głównych szlaków. Mówią, że jest trochę łatwiejsza niż ta którą wychodziliśmy na pierwszy szczyt. Dalej jest to nieoznaczona ścieżka, którą za bardzo nie chcieliśmy iść po nocy. W ciągu dnia czasami jest ciężko ją odnaleźć, a co dopiero po ciemku.

img-7437_orig.jpg

Dojście na trzeci szczyt i powrót na pierwszy zajęło nam około 3 godziny. Wliczając 30 minutową przerwę. Byliśmy już tak wycieńczeni i zmęczeni, że bez przerwy by się dalej nie dało iść.

2020.10 Adirondacks (466).jpg

Odcinek może miał 1.5km w każdym kierunku, ale cały czas było albo do góry albo na dół. Do tego błoto, mokre skały, chmury, zimno, wąska ścieżka dodawały tylko uroku.

2020.10 Adirondacks (464).jpg

Około godziny 15 stanęliśmy na ostatnim, trzecim szczycie dzisiejszej wyprawy. Emmons (1231m/4039ft.) zdobyty. ​​Jest to nasz 34 szczyt. Zostało „tylko” 12 i będziemy w klubie. Niestety te 12 są bardzo ciekawe. Podobne to tych co dzisiaj zrobiliśmy.
Na szczycie trochę wiało, więc główną przerwę zrobiliśmy w zaciszu skał pod szczytem. Wszyscy tego potrzebowaliśmy. Za nami już ponad 14.5 kilometrów, a do domu jeszcze daleko.

2020.10 Adirondacks (470).JPG

Około 16 godziny wróciliśmy na drugi szczyt i odnaleźliśmy ścieżkę, która ponoć jest łatwiejsza i prowadzi na dół w dobrym kierunku.

2020.10 Adirondacks (473).JPG

Początek nie był łatwy, ale znośny. Później ścieżka się spłaszczała, więc błotko nas przywitało. Jeszcze niżej doszły liście i strumyki bez mostków (przecież nie idziemy szlakiem) i już było jak w dobrym Adirondack.

2020.10 Adirondacks (476).JPG

Około 18 doszliśmy do szlaku Calkins Brook-Truck. Udało się, trudne i nieoznaczone odcinki pokonaliśmy za widoku. Teraz już szeroką i łatwą leśną drogą udaliśmy się w kierunku samochodu.

2020.10 Adirondacks (478).jpg

W lesie znacznie wcześniej i momentalnie się ściemnia. W związku z tym szybko założyliśmy lampki żeby znowu w błoto nie wpadać. Mimo, że już łatwo i w miarę płasko to dalej mieliśmy do pokonania 5 kilometrów.

pxl-20201005-220516581_orig.jpg

Zmęczenie już na maksa dawało nam się we znaki, ale wiedzieliśmy, że z każdym krokiem bliżej „oazy” w której była lodówka turystyczna ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami.
Ze względu na misie nie mogliśmy iść w ciszy. Za bardzo już nie było o czym gadać (wygadaliśmy się przez cały dzień), więc w ruch poszły piosenki i wierszyki.

2020.10 Adirondacks (479).JPG

Śmiechu było co nie miara jak Chinka próbowała śpiewać nasze piosenki. Jeszcze lepszy był ubaw jak chórek (nasza polska trójka) naśladowała chińskie, dźwięczne melodie. Nie wiem czy to zmęczenie czy wyczerpanie, ale nam to na maksa nie wychodziło. Śpiewając nie słyszysz jak fałszujesz, ale Zoe się często śmiała.
Nie wiem czy były misie wokół nas, ale jak to słyszały to na pewno nie chciały ryzykować podchodzeniem bliżej. Do tego jeszcze mieliśmy dodatkowe instrumenty muzyczne jak gwizdki na misie, sztuczne kaczki co wydają głośny dźwięk, a Damian miał trąbę pod ciśnieniem, co można ogłuchnąć jak blisko ciebie ją odpali.

2020.10 Adirondacks (481).jpg

Taka to wspaniała i wesoła orkiestra około 20 wkroczyła na parking. Po obowiązkowym wypisaniu się z trasy i ściągnięciu buciorów zimne piwko smakowało jak nigdy dotąd. Trochę żeśmy się zasiedzieli na zupełnie pustym parkingu. Byłem tak zmęczony, że za bardzo nie chciało mi się prowadzić samochodu, choć do domu było tylko 30 minut.
Zupełna cisza, brak ludzi i totalna ciemność dodawały wspaniałego uroku i nikomu się nigdzie nie spieszyło.

2020.10 Adirondacks (483).jpg

Wygonił nas z lasu głód. Ostatni normalny posiłek jaki mieliśmy to było w domu o 4 rano. W górach tylko jakieś energetyczne i kaloryczne batony. Nie mieliśmy kanapek ze względu na dużą populację niedźwiedzi w tym rejonie. Zapach kanapki misiu wyczuje z wielu kilometrów. A jak jest głodny, albo magazynuje jedzenie przed hibernacją (tak jak teraz) to może kanapeczka wylądować nie w tym brzuszku co powinna, a przy okazji parę innych smacznych kąsków. Coś już wiemy na ten temat.

2020-10-adirondacks-215_orig.jpg

Do domu przyjechaliśmy około 21. Nastąpiło szybkie przebranie się w wygodne i suche ubrania i odpalenie grilla na kolacje.

img-20201005-223128_orig.jpg

Kaloryczne, duże cheeseburgery ze wszystkimi dodatkami plus piweczko na ugaszenie pragnienia idealnie zakończyły ten jakże długi i ciężki dzień.
Długi, ale owocny. Szliśmy przez 14 godzin, pokonując około 30 kilometrów. Warunki nie należały do sprzyjających, wręcz przeciwnie. Trudny teren, brak szlaków, a na koniec pogoda była przeszkodą. Ale udało się. Praca zespołowa, wzajemna motywacja i wytrwałość przezwyciężyły niedogodności Matki Natury i szczyty zdobyliśmy. Zdobyliśmy kolejne 3 szczyty w Adirondack. W sumie mamy już 34 na koncie. Jeszcze „tylko” 12 i koronę Adirondack można wykreślić z listy rzeczy do zrobienia.

img-20201004-185440_orig.jpg

Nie wiem czy jeszcze w tym roku się uda, bo idzie zima, ale jak tylko będzie taka możliwość to wrócimy do Adirondack jak najszybciej w celu kontynuacji naszych zamiarów.

2020-10-adirondacks-212_orig.jpg
Read More

2020.10.03-04 Street & Nye, Adirondacks, NY (dzień 1-2)

Góry wzywają więc muszę iść… Znane każdemu górołazowi przysłowie sprawdza się i teraz. Dawno nie mieliśmy hiku z prawdziwego zdarzenia. Dawno nie narzekaliśmy, że nie możemy chodzić bo wszystkie mięśnie nas bolą. Dawno nie przeklinaliśmy gór a jednocześnie cieszyliśmy się, że zdobywamy kolejne szczyty.

2020.10 Adirondacks (90).jpg

Ostatni raz po górach chodziliśmy na początku września. Jednak szlaki w Vermont są dużo lepiej przygotowane niż w naszych ukochanych górach Adirondack. Już nie raz czytaliście o klubie 46er - klubie ludzi którzy zdobyli 46 najwyższych szczytów w Adirondacks. W tym roku nie udało nam się zdobyć żadnego, a że rok się kończy i niewiele czasu nam zostało to Darek na urodziny sobie zażyczył prezent - pojedźmy w góry i wyjdźmy na pięć szczytów.

2020.10 Adirondacks (41).jpg

Ambitnie muszę przyznać. Zdobyć więcej niż jeden szczyt w Adirondack zazwyczaj oznacza wyjście wcześnie rano albo powrót bardzo późno. A po nocy po lesie zawsze raźniej chodzić większą grupą. Na szczęście mamy znajomych, wariatów takich jak i my więc udało się zebrać grupę czteroosobową i w sobotę rano (5 rano) ruszyliśmy na północ prosto na szlak.

2020.10 Adirondacks (2).jpg

Wyjazd rano, ma swoje plusy w postaci braku korków, tak więc w miarę szybko (tylko 5h) zajechaliśmy na początek szlaku. I tu zaczęła się jazda. Niestety przy aktualnych restrykcjach podróżniczych wszyscy rzucili się na Adirondacks. Stany takie jak Main, New Hampshire czy Vermont, które też mają piękne góry wymagają kwarantanny dla ludzi z innych stanów albo testu. Tak więc większość ludzi wybiera stan NY. Słyszeliśmy o limitowanych parkingach, o tłumach na szlakach, i wariatach którzy już o 4-5 rano są na parkingu, żeby tylko miejsce zdobyć.

2020.10 Adirondacks (25).jpg

My o 5 rano dopiero z miasta wyjechaliśmy więc nie spodziewaliśmy się wiele szczęścia jeśli chodzi o zdobycie parkingu. Jak dojechaliśmy pod szlak to oczywiście w budce Pan nam powiedział, że nie ma miejsca. Jednak mój mądry mąż wpadł na genialny pomysł. Przecież zaraz koło szlaku jest pole biwakowe. Może w takim razie wykupimy pole na jedną noc i takim sposobem dostaniemy parking. Oczywiście spać tam nie będziemy ale pole namiotowe jest niewiele droższe od parkingu, więc czemu nie. W końcu dzięki temu zaoszczędzimy ok. 2h.

2020-10-adirondacks-57_orig.jpg

Niestety kemping był już wykupiony - kto śpi pod namiotem w październiku gdzie temperatury spadają do 0 C….hmmm… chyba trochę wariatów jest na tym świecie. No nic, nadal nie poddawaliśmy się i przeszliśmy przez parking. Udało się - akurat koło 11 w południe ktoś wrócił ze szlaku i zrobiło się miejsce. Szybka akcja przeparkowania i udało nam się zaparkować pod samym wejściem na szlak. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Jakby nam się nie udało to musielibyśmy zaparkować tak z 1h dalej i dreptać więcej na nogach.

2020.10 Adirondacks (59).jpg

Wiedząc, że późno zaczniemy się wspinać na dziś wybraliśmy stosunkowo łatwy szlak. W planie mieliśmy wyjście na szczyty Street i Nye. Oba szczyty należą do grupy słynnych 46ers. Są bardzo blisko siebie więc nie ma opcji zrobienia tylko jednego z nich. Albo 0 albo 2… myślę, że nawet opcja zero nie bardzo wchodzi w grę.

2020.10 Adirondacks (65).jpg

Nie tracąc wiele czasu ruszyliśmy na szlak. W góry te wychodzi się z bardzo popularnego parkingu przy Heart Lake. O ile większość szlaków na popularne szczyty Marcy itp. oddala się od jeziora o tyle szlak na Street i Nye idzie kawałek wzdłuż jeziora. Tak więc początek jest dość płaski i przyjemny. Dopiero potem jak szlak odbija w prawo na Street zaczyna się robić pod górę. Jest to typowy szlak w Adirondack, błoto, korzenie, skały. Oficjalnie szlak ten oznaczony jest jako nie konserwowany, ale jak nam Pan na parkingu powiedział, jest on w dużo lepszym stanie niż te które oficjalnie są utrzymywane w "dobrym" stanie.

2020.10 Adirondacks (70).jpg

Szlak nie jest długi. Ma 14.5km w dwie strony i ok. 800 metrów w górę. Idealny na rozgrzewkę. Szło by się fajnie gdyby oczywiście deszcz nie padał. Na szczęście cały czas szlak prowadzi lasem więc drzewa trochę nas chroniły. Warunki pogodowe nie rozpieszczały ale zawzięci, że szczyt trzeba zdobyć wędrowaliśmy dzielnie przed siebie.

2020.10 Adirondacks (136).jpg

Pierwszy zdobyliśmy szczyt Street. Od odgałęzienia jest na niego ok 30-45 min. Natomiast na Nye tylko 15 min. Dlatego lepiej zacząć od trudniejszego. Nye to na deser można zrobić. Wyjście do góry zajęło nam ok. 5h. Byliśmy już troszkę głodni i marzyliśmy o przerwie. Niestety na szczycie Street dołapał nas deszcz z gradem. Chyba byliśmy centralnie w chmurze w której wszystko się kotłowało.

2020.10 Adirondacks (158).jpg

Pamiątkowe zdjęcie, że szczyt zaliczony i ruszyliśmy w dół. Znów po skałach, korzeniach, i błocie. Z rozpędu ruszyliśmy obrazu na Nye. Lepiej mieć już wszystko za sobą i wiedzieć że została już tylko trasa w dół. Wtedy od razu piwo lepiej smakuje.

2020.10 Adirondacks (172).jpg

Każdy mówił, że szczyt Nye to bułka z masłem i wyjście a niego o 5 minut. Rzeczywiście. Po szybkim zejściu do doliny trzeba się trochę wyspinać na szczyt ale za długo nam to nie zajęło.
Tu już nie było gradu ale i tak nie było za bardzo miejsca na przerwę. Szczyt dość mały zalesiony a do tego już następni włóczykije dołączyli. Tak więc obróciliśmy się na pięcie i ruszyliśmy w dół do rozgałęzienia. Dopiero tu zrobiliśmy zasłużoną przerwę.

2020.10 Adirondacks (186).jpg

Błoto otaczało nas wszędzie więc o siedzeniu można było zapomnieć ale udało nam się znaleźć skwar ziemi gdzie na stojąco można było zjeść orzeszki, czekoladę i oczywiście ugasić pragnienie zimnym piwkiem.

2020.10 Adirondacks (189).jpg

Po przerwie to już tylko w dół. Już jest jesień więc dni są niestety krótkie. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się jednak wrócić na parking za dnia ale niestety w lesie szybko się ściemnia i czołówki pod sam koniec poszły w ruch. Pomimo, że na parkingu było jeszcze masa aut to na naszym szlaku chyba byliśmy ostatni. To znaczy się widzieliśmy jedną parę która szła na górę. Trochę nas zaskoczyli bo już było koło piątek po południu, mieli jeszcze dużo przed sobą a nie wyglądali na wprawionych grotołazów. No nic każdy jest dorosły i uczy się na własnych błędach. Mam nadzieję, że bezpiecznie wrócili do auta.

2020.10 Adirondacks (191).JPG

Ale nie o tym chciałam pisać. Duża ilość aut na parkingu i stosunkowo mała ilość ludzi jaką spotkaliśmy na naszym szlaku jest dowodem ile ludzi poszło na super popularne szczyty Marcy Skylark, Algonquin itp. Cieszą się, że większość tamtych szczytów mamy już zaliczone bo iść w rzece ludzi nie jest przyjemnością.

2020.10 Adirondacks (204).jpg

Po ok. 8h łażenia po górach, kółko się zamknęło i dotarliśmy z powrotem do auta (tym razem Nissan Impala). Każdy odetchnął z ulgą, przebrał się w suche ciepłe ubranka i rzucił się na resztki jedzenia bo byliśmy wygłodniali o samym tylko śniadaniu. Z parkingu mieliśmy jeszcze ok. 30 minut do miasteczka Saranack Lake w którym tym razem się zatrzymaliśmy.

2020-10-adirondacks-211_orig.jpg

Wynajęliśmy czerwony domek. Posiadanie własnego domku z kuchnią pozwala zrobić pyszną kolację a po spaleniu tylu kalorii, zdecydowanie dobry posiłek nam się należał.

2020-10-adirondacks-219_orig.jpg

Padliśmy….w sobotę nikt nie miał siły długo siedzieć. Pobudka o 4 rano, długa jazda, godziny spędzone aktywnie w górach w końcu ścięły nas z nóg. Każdy padł do własnego łóżka i obudziliśmy się dopiero w niedzielę koło 10 rano. Sen po aktywności fizycznej jest najlepszy. Do tego w górkach jest cisza, nie budzą cię idioci co trąbią czy śmieciarki. Niedzielę i tak mieliśmy przeznaczoną na leniuchowanie. Musieliśmy nabrać siły bo w poniedziałek czeka nas dość ciężki szlak. Do przejścia mamy co najmniej 25 km i ponad tysiąc metrów w górę. Będzie się działo.

2020-10-adirondacks-224_orig.jpg

Tak więc w niedzielę wg. planu spaliśmy do południa, leniwie wypiliśmy kawę na ganku, pojechaliśmy do Lake Placid i przespacerowaliśmy się koło prawdziwego jeziora Placid (składającego się z Lake Placid i East Lake). Wiedzieliśmy jednak, że jutro czeka nas ciężki dzień i pobudka o 4 rano więc dziś też spokojnie po kolacji poszliśmy spać.

2020-10-adirondacks-298_orig.jpg
Read More
USA: New England Ilona USA: New England Ilona

2020.09.04-07 Stowe, VT (dzień 7-10)

W Vermont można zgubić się nie tylko w labiryncie kukurydzy. Można też zagubić się na szlakach górskich. Bez obaw….nie zgubić bo szlaki są bardzo dobrze oznakowane. Można za to zawsze odkryć inną, nową, może i ciekawszą trasę.

Album_2020.09_Stowe (188).JPG

Na ostatni weekend naszego pobytu w Stowe przyjechali nasi przyjaciele. Jak to bywa, trzeba było się nagadać, nacieszyć towarzystwem….no sami wiecie… długie Polaków rozmowy do rana. Sami rozumiecie, nie? Zanim jednak oni dołączyli do nas i skupiliśmy się na pokazywaniu im Stowe w pigułce to my z Darkiem postanowiliśmy uderzyć na najwyższy szczyt w Vermont, Mount Mansfield.

Album_2020.09_Stowe (157).JPG

Zapowiadał się ok 8h spacerek w góry ale zapowiadała się też piękna pogoda, więc idealnie. Zaparkowaliśmy samochód pod wyciągami i szlakiem Appalachów ruszyliśmy do góry. Pomimo, że resort nazywa się Stowe to największa góra w tym resorcie jak i w całym stanie Vermont to właśnie Mount Mansfield (4393 ft).

Album_2020.09_Stowe (155).JPG

Szlak nie oszczędzał i piął się stromo do góry. W sumie to nie dziwota bo przecież idzie on tym samym zboczem góry co szlaki narciarskie a jak wiadomo po płaskim ciężko się jeździ na nartach więc nachylenie zbocza musiało być znaczne. Szło się dość fajnie. Szlak szedł lasem, było troszkę korzeni czy skał ale jest to nic w porównaniu do znanych na dobrze szlaków w Adirondack.

Album_2020.09_Stowe (156).JPG

Wrzesień jest idealnym miesiącem na spacery górskie. Jest jeszcze w miarę ciepło ale nie za gorąco, jest długi dzień i aż się dziwiliśmy, że jest tak mało ludzi na trasie. Nam się szło bardzo przyjemnie i w niecałe dwie godziny doszliśmy do Taft Lodge na wysokości 3650 ft. Muszę przyznać, że jak Darek mi mówił, że idziemy do jakiegoś schroniska to sceptycznie do tego podchodziłam. Co prawda doświadczenie z Green Mountains (Zielonymi Górami) mamy małe ale nie spodziewałam się tu schronisk. I w sumie miałam rację. Schronisko jest ale bardziej to jest stara chatka, duszna, ciemna i służy tylko w ekstremalnych sytuacjach jak człowiek chce się schować przed deszczem czy zimnem. My na schodach przed chatką zrobiliśmy sobie małą przerwę na orzeszki i czekoladę i ruszyliśmy dalej w górę.

Album_2020.09_Stowe (158).JPG

Stąd szlak już się robił ciekawszy. Wyszliśmy troszkę ponad lasy, zaczęły pojawiać się widoki a i szlak sam w sobie robił się bardziej stromy i było więcej skałek.

Album_2020.09_Stowe (170).JPG

Po stromym szlaku szybciej ubywa wysokości więc nawet się cieszyliśmy, że szybciej wyjdziemy na szczyt. W około godzinę od chatki (a może szybciej) wyszliśmy na szczyt. Ale u wiało, ale tu było ludzie, ale tu było zimno….

Album_2020.09_Stowe (174).JPG

Nie wiem co nas najbardziej zaskoczyło. Chyba jednak ilość ludzi. Jak szliśmy szlakiem to prawie nikogo nie spotkaliśmy. Może jeszcze 2-3 ludzi poza nami. Natomiast szczyt był pełny. Jak się potem okazało na szczyt można wyjechać autem i przejście dużo krótszą trasą (ok. 45 min) z parkingu na szczyt. Chyba 90% ludzi poszło na łatwiznę i wolało zapłacić $50, wyjechać wysoko i przejść się tylko kawałek. My też to zrobiliśmy w Niedzielę, z resztą ekipy.

Album_2020.09_Stowe (246).JPG

Drugą rzeczą która nas zaskoczyła to wiatr. Wiadomo, że im wyżej tym zimniej, a im bardziej otwarta przestrzeń tym wietrzniej ale tu było dość ciężko ustać, nie mówiąc o zrobieniu sobie przerwy. Dlatego po obowiązkowym, pamiątkowym zdjęciu na szczycie ruszyliśmy na dół szukając jakiegoś miejsca w skałkach gdzie można usiąść i podziwiać widoki. Znaleźliśmy takie miejsce jakieś 10 minut niżej.

Album_2020.09_Stowe (187).JPG

Pierwotnie myśleliśmy wracać tą samą trasą co wyszliśmy ale potem jak zobaczyliśmy, że tyle ludzi idzie z drugiej strony to zmieniliśmy zdanie. Stwierdziliśmy, że coś się wymyśli. Dojdziemy do parkingu, potem drogą do szlaków narciarskich a potem to już z górki na pazurki. Świetny plan nie?

Album_2020.09_Stowe (172).JPG

Plan świetny tylko nie wzięliśmy jednego pod uwagę, że na trasach narciarskich będą wysokie trawy i schodzenie nie będzie takie proste. Ale jak to się mówi, będziemy się martwić jak się trzeba będzie martwić. Ruszyliśmy najpierw w kierunku parkingu. Z każdą minutą zaskakiwała nas ilość ludzi aż w końcu zagadaliśmy do jakiegoś chłopaczka z pytaniem czy idzie z parkingu a one, że nie, że on tu z dołu….hmmm… okazało się, że jednak jest tu dużo więcej tras niż nam się wydawało. Darkowi tylko zabłysły oczka - aż tyle możliwości? Aż tyle szlaków…

Album_2020.09_Stowe (235).JPG

My też w pewnym momencie odbiliśmy z głównego szlaku. Zobaczyliśmy trasę, przy znaku mały komentarz, że tędy do parkingu więc czemu nie...będzie coś nowego. Tędy to już chyba nikt nie szedł. Wąziutka trasa z jednej strony skały, z drugiej las iglasty ale bardzo ciekawa. Na szczęście żadnego misia nie spotkaliśmy bo szczerze bym się nie zdziwiła jakby się tam jakiś przyczaił.

Album_2020.09_Stowe (199).JPG

Nie jest do główna trasa do parkingu a raczej obejście dla tych co chcą pewnego urozmaicenia. Główna trasa na parking jest szersza, po skałach i zdecydowanie bardziej uczęszczana o czym przekonaliśmy się dwa dni później jak ze znajomymi wyjechaliśmy na szczyt i jak większość ludzi poszliśmy popularnym podejściem na szczyt.

Album_2020.09_Stowe (221).JPG

My auta nie mieliśmy na górnym parkingu więc zaczęliśmy schodzić w dół. Najpierw drogą, aż doszliśmy do miejsca gdzie z drogi można wejść pod wyciągi. A jak wyciągi to i trasy narciarskie. Ja chciałam iść prosto na dół trasami narciarskimi ale Darek wypatrzył jakiś znak szlaku więc poszliśmy tak jak znaki nas kierowały. Jak się potem okazało weszliśmy na trasę zwaną Haselton.

Album_2020.09_Stowe (204).JPG

Było to kolejne zaskoczenie. Okazało się, że trasa ta prowadzi lasem i pomimo, że trasy narciarskie przebiegają obok, to narciarze nie zderzają się z górołazami. Idealne rozwiązanie, żeby każdy robił to na co ma ochotę. W lecie też się przydaje bo nie trzeba chodzić po wysokich trawach, które są na trasach narciarskich, tylko przez las.

Album_2020.09_Stowe (201).JPG

Schodziło się bardzo fajnie i dość szybko. Przeszliśmy cały resort wzdłóż i znów znaleźliśmy się w bazie koło gondoli. I tak odpoczywając po fajnym hiku, pijąc piwko i wspominając tydzień pełen przygód doszliśmy do wniosku, że Stowe najlepiej zwiedza się na rowerach. Szybki telefon do wypożyczalni i udało nam się załatwić cztery rowerki na weekend.

Album_2020.09_Stowe (206).JPG

Bo następne dni to już było Stowe po lokalnemu. Jak wspoinałam na początku dołączyli do nas przejaciele, a ponieważ była to ich pierwsza wizyta w Stow to my jak zasiedziali mieszkańcy podjęliśmy się pokazać im okolicę. Zaczęliśmy od rowerków i cały pierwszy dzień spędziliśmy w lesie jeżdżąc tam i spowrotem, z małymi przerwami na piwko.

BD  (4).jpg

Drugi dzień zaliczyliśmy ponownie szczyt Mansfield. Nawet nie spodziewałam się, że takie kolejki są na szczyt. Wybraliśmy szybszą wersje - czyli Subaru zamiast bucików ale chyba nie my jedni bo w kolejce do wjazdu trochę czekaliśmy. Szczerze to wolę wyjść o własnyc siłach, mijając zdecydowanie mniej ludzi i mając satysfakcję ze spalenia trochę kalorii. Czasem jednak nie ma na to czasu albo siły po wcześniejszym dniu i trzeba wybrać kolejkę lub samochód. Kolejką też można wyjechać choć troszkę niżej szczytu i na 4 osoby kolejka wychodzi drożej.

Album_2020.09_Stowe (241).JPG

Cały wyjazd zwieńczyliśmy przepyszną kolacją u Van Trapp’a. Nie jest to byle jakie miejsce. Jest to miejsce z ciekawą historią o której nawet nie zdawałam sobie sprawy do póki go nie odwiedziliśmy.

Album_2020.09_Stowe (281).JPG

Kojarzycie film Dźwięki muzyki z roku 1965? Jest to zdecydowanie historia o kopciuszku, bowiem główny bohater po śmierci swojej żony przyjmuje opiekunkę do dzieci w której się zakochuje. Wszystko pięknie tylko owy bohater jest wpływowym człowiekiem i niestety musi uciekać z Austrii. Akcja filmu dzieje się zaraz przed wybuchem Drugiej Wojny Światowej. Film kończy się na ich ucieczce - jednak historia toczy się dalej. I tak więc rodzina Van Trapp’ów ucieka z Europy i ostatecznie osadza się w Stowe w Vermont. To właśnie tu wybudowali przepiękny hotel z niesamowitym widokiem na góry. To tutaj kolejne pokolenia nie tylko rozwinęły biznes hotelarski ale też zaczęli produkować sery (przepyszne) i warzyć piwo (bardzo dobre). Może jedna rzecz im nie do końca wyszła - kuchnia austriacka. Jakoś Winner Sznycel nie powalał i Daruś zdecydowanie robi lepsze. Ale przynajmniej serki i piwko było bardzo dobre a do tego atmosfera górskiego miasteczka i świeże powietrze. Szkoda, że kolejne wakacje dobiegają końca.

Read More
USA: New England Ilona USA: New England Ilona

2020.09.03 Stowe, VT (dzień 6)

Po angielsku jest takie powiedzenie.

Not all those who wander are lost.

W tłumaczeniu by było to coś na wzór: “nie wszyscy którzy błądzą są zgubieni”. A co jeśli zabłądzisz tak, że się zgubisz? I jeszcze za to zapłacisz?

Album_2020.09_Stowe (114).JPG

Czwartek i piątek minął nam na gubieniu drogi, odnajdywaniu się i ponownemu błądzeniu. Ale przecież czasem warto się zgubić, żeby zobaczyć i poznać coś nowego, nieznanego. Gdzie tym razem weszliśmy i nie wiedzieliśmy jak wyjść? A no weszliśmy do labiryntu. Nie byle jakiego labiryntu bo największego w Nowej Anglii a do tego całkowicie zrobionego z kukurydzy.

Album_2020.09_Stowe (111).JPG

Szperając w Internecie co można robić w Vermont trafiłam na stronę największego labiryntu w Nowej Anglii. Tak na marginesie Nowa Anglia to określenie na rejon w Stanach w skład którego wchodzi sześć stanów: Vermont, Maine, New Hampshire, Massachusetts, Rhode Island i Connecticut. To duży musi być nie? Ale nie to mnie zainteresowało - zainteresowało mnie, że jest zrobiony z kukurydzy.

Album_2020.09_Stowe (113).JPG

Od razu jak pojawiła się wizja buszowania między krzewami kukurydzy to przypomniał mi się film Dzieci Kukurydzy. Mam nadzieję, że nasza przygoda z kukurydzą nie skończy się horrorem. Z drugiej strony labirynt kukurydzy ma jak najbardziej sens - w końcu Vermont jako stan farmerski ma bardzo duże uprawy kukurydzy więc czemu tego nie wykorzystać.

Album_2020.09_Stowe (120).JPG

Stany są największym producentem kukurydzy i w 2019 zostało w Stanach zasiane 91.7 miliona akrów. Dla porównania Polska ma powierzchnię 77.26 miliona akrów. Vermont wcale nie jest w czołówce stanów z największymi plantacjami kukurydzy. Tutaj przodują stany takie jak Iowa, Illinois, Kansas, North Dakota i Texas. Vermont jest de facto stanem z najmniejszą uprawą ale, może właśnie dzięki temu wykorzystują te plantacje na inne potrzeby.

Album_2020.09_Stowe (121).JPG

Kukurydza jest wdzięczną rośliną na labirynt bo średnio osiąga wysokość 2.5 metrów a czasem nawet więcej. Tak więc przeciętny człowiek (nie koszykarz) łatwo może się tam zgubić. Dobrą zasadą jak się chodzi po labiryntach jest się rozdzielać i sprawdzać czy dane wyjście gdzieś prowadzi czy jest tylko ślepą uliczką, a może dwie drogi prowadzą w to samo miejsce. My się z Darkiem często rozdzielaliśmy i eliminowaliśmy drogi. Jednak w momentach rozdzielenia ciężko było się widzieć bo kukurydza pomimo że wysoka to jeszcze rośnie dość gęsto.

Album_2020.09_Stowe (131).JPG

Z labiryntem nie jest źle. To znaczy nachodzić się trzeba ale kiedy już tracisz nadzieję to możesz zawsze wziąć wyjście ewakuacyjne i skrócić sobie przyjemność. My jednak się nie poddawaliśmy, choć muszę przyznać, że w pewnym momencie już zaczynałam wątpić, że uda nam się stąd wyjść. Jednak wzajemna motywacja i szósty zmysł wyprowadziły nas z labiryntu.

Album_2020.09_Stowe (133).JPG

Wyszliśmy z labiryntu prosto na kozy - no jak wioska to wioska. I właśnie przy wyjściu nie dość, że zobaczyliśmy jak ten labirynt naprawdę wygląda to jeszcze dowiedzieliśmy się, że czynny on jest tylko od lipca do października. Potem kukurydza jest zbierana, siana na nowo i powstaje nowy labirynt. Co roku jest inny więc może kiedyś tu wrócimy.

Album_2020.09_Stowe (136).JPG

Mnie zaciekawiło jak to się dzieje, że oni są w stanie tak zasiać kukurydzę (albo wyciąć), że powstaje z tego labirynt. Dodatkowo co roku jest jakiś akcent. Tym razem był znak służby zdrowia z napisem Thank You (Dziękujemy). Miły akcent który pewnie widoczny jest nawet z samolotów. ​

Album_2020.09_Stowe (139).JPG

Z ciekawostek to są specjalne programy GPS do projektowania labiryntów. Najpierw projektuje się labirynt na komputerze a potem przy udziale programu komputerowego i GPSu zasiewa się kukurydzę.

Album_2020.09_Stowe (117).JPG

Ciekawe, ciekawe. Zdecydowanie polecamy taką zabawę dla dzieci. Chodzone labirynty to nie tylko zabawa i frajda ale też aktywność fizyczna. Nawet się człowiek nie zorientuje jak minie 2h ciągłego chodzenia.

stowe-169_orig.jpg

Vermont jednak nie tylko słynie z serów, kukurydzy i resortów narciarskich. Jak się okazało, Vermont tez ma dużą kopalnię granitu. Ciekawie to wyglądało na zdjęciach więc postanowiliśmy tam podjechać. Niestety w czasach jakie nastały zwiedzać można tylko sklep z pamiątkami i małą wystawę. Z wystawy dowiedzieliśmy się jednak, że granit ten jest tak sławny, że eksportowano go do Abu Dhabi aby wybudować słynny hotel Pałac Emiratów. Pałac ten odwiedziliśmy w 2014 ale jak dowiedzieliśmy się że główny materiał budowlany ściągali właśnie stąd to napełniła nas duma - z drugiej strony, ciekawe jak oni to transportowali bo chyba ciężkie to jest.

UAE055.JPG

Inne prace w granicie można zobaczyć też na pobliskim cmetarzu ale jakoś na cmentarzu nie chcieliśmy się zgubić. Za to zaparliśmy się i postanowiliśmy dojechać do jakiegoś punktu widokowego. Niestety wszystko było dość mocno zagrodzone poza jednym miejscem gdzie mogliśmy przez płot podglądnąć pokłady tego cennego surowca.

Album_2020.09_Stowe (141).JPG

To by było na tyle przygód tego dnia. Ale co przyniesie następny dzień… przekonamy się wszyscy razem.

Read More
USA: New England Darek USA: New England Darek

2020.09.02 Jay Peak, VT (dzień 5)

10 dni w północnym Vermont. Co tu można tyle robić?

Album_2020.09_Stowe (100).JPG

Ze względu na panujący wirus na całym świecie, a zwłaszcza w Stanach podróżowanie na dłuższy dystans staje się uciążliwe. Jak się jeszcze wliczy obowiązkowe kwarantanny to staje się to mało ciekawe.
Nigdy w lecie nie byliśmy w północnym VT, więc najwyższy czas żeby tu zaglądnąć.

Album_2020.09_Stowe (140).JPG

Na dzisiaj jest ciekawy plan. Sprawdzić moją nową zabawkę z wypożyczalni po górskich drogach i dojechać do kolejnego resortu narciarskiego, do Jay Peak.

Album_2020.09_Stowe (105).JPG

Tutaj na szczęście już nie ma autostrad, więc mogłem przez ponad godzinę bawić się Mercedesem na krętych, górskich drogach. GLS 450 może i ma potężny, wielki silnik i możliwość regulacji zawieszenia, skrzyni biegów i przekładni kierownicy, ale dalej jest to wielki samochód. Za długi i za duży. Dobry, rodzinny na autostrady, a nie serpentyny po górach. A Ilonka wynajdywała ciekawe drogi.

stowe-vt-153_orig.jpg

Po dobrej godzinie dojechaliśmy do przełęczy z której planujemy się wspiąć na szczyt Jay.
W sumie to dzisiaj mieliśmy wyjść na górę Mansfield. Szczyt ten znajduje się w okolicy Stowe i jest najwyższy w Vermont. Ale ze względu na pogodę (możliwość deszczu prawie 100%) wspinaczka na niego byłaby niebezpieczna. Dużo skał, a po mokrych skałach źle się idzie. Po drugie, na Mansfield większość czasu idziesz ponad lasem i są piękne widoki, gdzie dzisiaj wszystko powyżej 3,000 stóp było w chmurach.

stowe-vt-128_orig.jpg

Jay Peak jest niższym szczytem (3,862 stopy) i w większości czasu idzie się lasem. Nawet jak będzie deszcz padał, to nie będzie to takie straszne.
Na parkingu może było z 5 samochodów. Nie spodziewaliśmy się dużej ilości ludzi na szlaku. Po pierwsze jest środa, a po drugie pogoda nie zachęcała do spacerów po górach.

stowe-vt-132_orig.jpg

Z ciekawostek chciałem dodać, że szliśmy szlakiem Long Trail. Jest to jeden z tych słynnych, długich szlakach po Stanach. Idzie przez cały VT, od Messanchussets aż do granicy z Kanadą. Nie jest może długi jak AT ale i tak trzeba iść nim około dwóch tygodni jak się chce cały przejść. Już na początku spotkaliśmy dwie grupy ludzi, których plecaki wyglądały jak by właśnie cały ten szlak robili.
Szli na północ, więc mieli szansę dzisiaj go skończyć. Od Jay Peak do końca szlaku (granica z Kanadą) jest już tylko parę kilometrów. Nie wiem jak to teraz tam jest jak nie wolno przekraczać granicy, ale na pewno coś można wymyślić.

Album_2020.09_Stowe (86).JPG

Pisało, że z przełęczy na szczyt zajmie nam około dwóch godzin. Tak nam się dobrze szło, że już po 1:15 doszliśmy do tras narciarskich.

Album_2020.09_Stowe (84).JPG

W lesie było mokro i czasami zawiewało mocno. Natomiast szlak nie był stromy, więc nie sprawiało to nam wiele trudności. Pod koniec było trochę stromiej, ale dalej do zrobienia bez używania rąk.

Album_2020.09_Stowe (85).JPG

Na trasach narciarskich już były chmury i dobrze wiało. Na szczęście po około 10 minutach doszliśmy na szczyt.

Album_2020.09_Stowe (88).JPG

Znajduje się tutaj górna stacja kolejki górskiej i bar/restauracja. Niestety wszystko było zamknięte na 4 spusty.
Kolejka pewnie nie chodziła ze względu na wiatr i chmury, a i też ludzi na szlaku nie było wielu.

Album_2020.09_Stowe (98).JPG

Za bardzo nie dało się usiąść i odpocząć. Wszystko było mokre plus mocny wiatr nie zachęcał do przerwy.
Ruszyliśmy w dół.

Album_2020.09_Stowe (99).JPG

W lesie już było znacznie lepiej. Znowu nam się dobrze szło i ciągu 45-60 minut wróciliśmy na przełęcz, gdzie już na nas czekał nasz „wspaniały” Mercedes.

Album_2020.09_Stowe (106).JPG

W resorcie Jay Peak byłem tylko raz na nartach i było to kilkanaście lat temu. Postanowiliśmy do niego zajechać i zobaczyć co tam słychać.
Byliśmy szczęśliwi, że wybraliśmy tętniące życiem Stowe na nasze wakacje, a nie Jay Peak. Ten resort wyglądał jak jakieś wymarłe miasteczko. Jak by jakiś wirus je zaatakował, albo coś podobnego. Wszystko zamknięte. Żadnej knajpki, restauracji. Stowe to jakoś znacznie lepiej ogarnęło.

stowe-vt-145_orig.jpg

Powrotną drogę na południe do Stowe też Ilonka dobrze zaplanowała. Kręta, górzysta i to przez inne tereny. Trochę więcej farm i małych miasteczek.

Album_2020.09_Stowe (108).JPG

Dzisiejszy wieczór spędziliśmy domowo. Przy kominku i nadrabiając zaległości z blogiem. Jutro kolejny dzień. Na start mamy w planie labirynty w kukurydzy. Ale się będzie działo.....

Read More
USA: New England Ilona USA: New England Ilona

2020.08.31-09.01 Stowe, VT (dzień 3-4)

Jak już pisaliśmy w Stowe jest dużo atrakcji. Strasznie nam się podoba, że można spędzić czas na świeżym powietrzu i prawie w ogóle nie mieć kontaktu z ludźmi. W poniedziałek i wtorek musieliśmy trochę popracować, więc z domku wyszliśmy dopiero w południe. Do wyboru mieliśmy dwie rzeczy do zrobienia. Jeden to oczywiście iść w góry i wyjść na jakiś szczyt a drugi to wypożyczyć rowery i przejechać się po okolicy.

Album_2020.09_Stowe (64).JPG

Zrobiliśmy to i to. W poniedziałek postawiliśmy na górki i wyszliśmy na szczyt Spruce. Pomimo, że był to poniedziałek to na szlaku było dość dużo ludzi. Każdy jednak trzymał odległość a przy mijaniu, schodziło się na bok i zakładało się bandanę na twarz. Miło i kulturalnie. Nie ważne jakie kto ma do tego podejście ale ważne, że każdy respektuje innych i daje im potrzebną przestrzeń.

Album_2020.09_Stowe (19).JPG

Spacerek do długich nie należał. Tylko jakieś 3 mile i 1200 ft do góry (5 km, 360m). Jak sami widzicie jest to idealny spacerek na późne wyjście. Trasa jednak nie rozpieszcza i od samego początku idzie się równo do góry. Tak, że cardio było i wczorajszą kolację można było spalić.

Album_2020.09_Stowe (20).JPG

Po ok, godzinie szlak łączy się ze znanym, długodystansowym szlakiem Long Trail. Long Trail podobnie jak Appalachian Trail cechuje się dość dobrym przygotowaniem. Większość ludzi, która idzie tym szlakiem niesie ze sobą duże plecaki bo skoro planują przejść cały szlak to muszą się liczyć, że spędzą w górach co najmniej dwa tygodnie. Tak więc jak tylko szlak się połączył z trasą Long Trail to stał się szerszy, bardziej płaski i lepiej przygotowany.

Album_2020.09_Stowe (28).JPG

Szlakiem Long Trail doszliśmy na szczyt Spruce, pod który dojeżdżają wyciągi. Wszystko tu jednak było pozamykane więc stwierdziliśmy, że przerwę sobie zrobimy na jeziorem Sterling. Szybko zlecieliśmy do jeziorka (niedaleko mieliśmy), znaleźliśmy odludną skałkę i podziwiając przyrodę zajadaliśmy orzeszki. Nawet chipmunki wyczuły, że mamy dobre orzeszki i przyszły podjadać. Latały koło nas jak szalone i tylko czasem znalazły coś co nam spadło. Specjalnie ich nie karmiliśmy bo jakbyśmy tak zrobili to pewnie by i do plecaka wskoczyły.

Album_2020.09_Stowe (41).JPG

Po dłuższej przerwie nad jeziorem zejście na dół było dość łatwe i szybkie. Zlecieliśmy po kamieniach uważając tylko, żeby sobie nogi nie skręcić - no bo po co skręcać. Było już wczesne popołudnie i na szlaku zdecydowanie się przerzedziło. Tylko sporadycznie mijaliśmy jakiś niedobitków.

Album_2020.09_Stowe (40).JPG

We wtorek za to postawiliśmy na rowerki. W miasteczku można wynająć rowery rekreacyjne i mają tu bardzo fajną trasę. Ścieżka rowerowa jest super przygotowana ciągnie się przez laski, nad rzeczką i czasem przechodzi nawet koło jakiegoś browaru. Jeden nawet odwiedziliśmy, Idyletyme - bardzo fajna miejscówka. Siedzi się w ogródku pod jabłonią i tylko czasem jakieś jabłko spadnie ci na głowę.

Album_2020.09_Stowe (74).JPG

Co nas jednak pozytywnie zdziwiło, to, że w każdym barze/restauracji spisują nasze imiona i numery telefonów oraz czas wejścia do knajpy. Podobno takie są przepisy na COVIDa. Jak się okaże, że ktoś z COVIDem przebywał w barze wtedy co ty to wyślą ci smsa albo zadzwonią. Pierwszy raz się spotkałam z czymś takim ale w sumie to czemu nie...przynajmniej będzie łatwo poinformować innych jakby doszło do jakiegoś zakażenia.

Album_2020.09_Stowe (70).JPG

Wracając jednak do trasy rowerowej to strasznie nam się spodobała. Aż Darek chciał rower kupować - musi sobie chyba tylko do tego roweru mieszkanie w tym miasteczku dokupić. Trasa przygotowana dla pieszych, rowerzystów i biegaczy, jest w miarę szeroka i ciągnie się od miasteczka, aż po lasy niedaleko stoków narciarskich. A dokładnie do Insbrucka - takiego hotelu blisko resortu.

Album_2020.09_Stowe (71).JPG

Ogólnie to bardzo dużo w Stowe jest architektury niemieckiej, nazw niemieckich itp. Podobno była tu duża migracja Niemców i stąd te naleciałości niemieckiej kultury. Szkoda tylko, że nie ma tu restauracji z niemiecką kuchnią, tak jak to było w Szwajcarii gdzie nawet przy stokach można zjeść domowy pyszny obiadek. A może my nie wiemy gdzie szukać....

Album_2020.09_Stowe (78).JPG

Rowerami można też dojechać do Public House. Nasz ulubiony bar w Stowe. Tu dla odmiany serwują polską kiełbasę, ale jakoś nie odważyliśmy się jej zamówić. Za to niemiecki precel z musztardą musiał być.

Album_2020.09_Stowe (79).JPG

Tak nam zleciały kolejne dwa dni. Znów aktywnie a jednocześnie leniwie bo przecież nigdzie nam się nie spieszy. No może troszkę nam się spieszyło aby oddać rowery na czas… była już 18 godzina więc najwyższy czas pojechać do domku i zrobić jakąś kolację. Precel może i dobry ale ciężko nim pojeść.

Album_2020.09_Stowe (3).JPG
Read More
USA: New England Ilona USA: New England Ilona

2020.08.29-30 Stowe, VT (dzień 1-2)

Tym razem nasze wpisy przybiorą inną formę. Po części odejdziemy od formatu pisania pamiętnika ale nadal będziemy się dzielić z wami naszymi przygodami. Myślę jednak, że będziemy konsolidować po kilka dni w jednym. A czemu tak? Głównie dlatego, że te wakacje są najbardziej leniwe jakie w życiu mieliśmy. Traktujemy to trochę jak Dziubdziuków wersja all-inclusive.

img-5027_orig.jpg

Z wiadomych powodów nasze wakacje w Szwajcarii, Szkocji czy na Wyspach Owczych nie wypaliły w tym roku. Postawiliśmy więc na zwiedzanie Stanów. Wahaliśmy się między dwoma stanami - Oregon czy Vermont. Postawiliśmy jednak lokalnie na wschodnie wybrzeże. W głównej mierze było to spowodowane dość drogimi noclegami w Oregon. Do tego Darek podsumował, że jak się wyprowadzimy na zachód to przecież do Vermont raczej nie przylecimy więc lepiej zwiedzić ten stan teraz. A mnie jeszcze przekonały przepyszne sery i inne produkty farmerskie które są tu produkowane.

Album_2020.09_Stowe (14).JPG

Vermont bowiem słynie ze syropu klonowego, serów no i browarów. My do Vermont jeździmy często. Zazwyczaj około 10 razy w roku. Za każdym razem jednak destynacją są resorty narciarskie gdzie są inne atrakcje niż zwiedzanie farm. Tym razem mamy ponad tydzień wolnego więc pomimo, że jedziemy do Stowe które jest resortem narciarskim to oczywiście na nartach w lato tu się nie da jeździć więc będzie czas na zwiedzanie farm.

Album_2020.09_Stowe (53).JPG

Stowe jest położone w północnym Vermont więc z NY jedzie się tam prawie 6h. Ze względu na odległość jest to mało odwiedzany przez nas resort, pomimo, że jest bardzo fajny. Jest tu jednak co robić również w lecie. Jest miasteczko - a jak jest miasteczko to od razu destynacja staje się ciekawa dla turystów więc i atrakcji się buduje dużo. Tak więc można wypożyczyć rowery i pojeździć po okolicznych dolinkach, można iść w góry i znaleźć szlaki od 30 min po 10h, można zagrać w tenisa (Yupi!!!), można odwiedzić lokalne browary i zrobić grilla na balkonie albo iść do restauracji. Można też pojeździć krętymi górskimi drogami i wyjechać nawet na szczyt wyciągów Stowe.

Album_2020.09_Stowe (5).JPG

My postawiliśmy na wszystko. Na leniuchowanie i spanie do południa, na intensywną grę w tenisa, na hiki i pobudki o 6 rano, na rowerki, na browary, na farmy i labirynty w polach kukurydzy - miejmy nadzieję, że się nie zgubimy.

Sobota zeszła nam na organizacji. Wypożyczenie samochodu, zakupy, dojazd do resortu i pozałatwianie jeszcze innych rzeczy w NY. Tak więc w resorcie Mountainside Resort at Stowe, byliśmy dopiero po 22. Głodni, śpiący ale szczęśliwi, że zaczynamy kolejne wakacje i że wyrwaliśmy się z ciasnych czterech ścian. W niedzielę odespaliśmy wszystkie zaległości i przyszedł czas na wypróbowanie naszego autka. Mercedes GLS 450 - to nasza aktualna zabawka. Jak to Darek powiedział, takim drogim autem to chyba jeszcze nie jechałem. Udało nam się dostać Merola w cenie tańszego auta, które pierwotnie planowaliśmy wypożyczyć. Jednak Darka urok osobowy i stwierdzenie, że Nissanem to on jeździć nie będzie spowodowało, że dostaliśmy limuzynę. To naprawdę jest bydle. Nie dziwię się, że potrzebuje tak mocny silnik jak auto waży prawie 4 tony.

Album_2020.09_Stowe (1).JPG

Jest wygodne, to trzeba przyznać. Jest też pakowne i nawet 4 osoby by się spakowały spokojnie, bagażnik ma olbrzymi. Może jest trochę duże i na parkingach trzeba szukać podwójnych miejsc albo parkować tam gdzie kampery ale po przełączeniu na sport można poszaleć po górskich drogach i zbiera się całkiem fajnie.Tak więc z każdym kilometrem Darek się zaprzyjaźnia z tym autkiem coraz bardziej. Choć nadal przebąkuje, że nie ma to jak BMW.

Album_2020.09_Stowe (18).JPG

Mi najbardziej na tym wyjeździe chodziło o tenisa. Oboje z Darkiem lubimy grać ale zdecydowanie za mało gramy. Nie jesteśmy w tym rewelacyjni ale najważniejsze jest, że zaczęliśmy się uczyć w tym samym czasie i jesteśmy na tym samym poziomie. Dlatego nadal się uczymy i ćwiczymy ale jednocześnie mecze są dość wyrównane. Nie obyło się więc bez popołudniowej gry. Tym razem wygrał Darek… ale przed nami jeszcze parę dni i trochę meczy.

Album_2020.09_Stowe (9).JPG

A jak sprawa się ma z browarami? Mamy duży balkon z pięknym widokiem na górki więc za bardzo nie musimy nigdzie chodzić. Mamy też lokalne piwko zakupione w browarze po drodze, no i przepyszne jedzonko.

Album_2020.09_Stowe (6).JPG

Starając się jednak podreperować trochę gospodarkę i wspomóc lokalnych postanowiliśmy odwiedzić lokalny bar - padło na Matterhorn i piwko nad rzeczką. Fajnie tak usiąść w chłodzie, (nawet bluza dresowa się przydaje), zrelaksować się przy piwku i poczuć się jak na wakacjach. Cheers!

Read More

2020.07.12-13 Grand Teton National Park, WY (dzień 9-10)

Człowiek szybko się rozleniwia i czasami ciężko jest mu się zebrać wcześnie rano i wyjść z ciepłego łóżeczka na zimne zewnątrz. W lato w górach jest chłodno rano, później niestety temperatury na dole dochodzą nawet do 30C.
Zasada jest prosta. Im wcześniej tym lepiej. Oczywiście nie za wcześnie, bo jeszcze jak jest ciemno rano to dzikie zwierzęta są aktywne, a raczej nie chcesz spotkać na swoim szlaku grizzly, pumę czy wilki.

Grand Teton and Yallowstone (1136).JPG

Jak już się wyjdzie wyżej z doliny to już jest lepiej. Im wyżej tym chłodniej i z reguły jest mocniejszy wiatr, który ochładza. Do tego dochodzi jeszcze śnieg i już jest jak w raju.
Ilonka trochę marudziła rano z tym wstawaniem, ale jak jej obiecałem, że będą wspaniałe widoki i, że to już jest nasz ostatni hike na tym wyjeździe to nawet wstała, wypiła kawę i ruszyliśmy.

Grand Teton and Yallowstone (1135).JPG

Nie byliśmy super wcześnie na parkingu. Byliśmy koło 9 rano. Za późno jak na dobre miejsce do zaparkowania. Samochód musiał zostać na łące gdzieś kilkaset metrów wcześniej.

grand-teton-and-yallowstone-1134_orig.jpg

Plan na dzisiaj jest prosty. Idziemy jednym z najbardziej uczęszczanym szlakiem w tym parku. Za zadanie mamy dotrzeć do jeziora Amphiteater, które znajduje się 3,300 stóp nad doliną (1,000 metrów).

Grand Teton and Yallowstone (1140).JPG

Szlak w większości idzie zygzakami południowo-wschodnim zboczem z wieloma niezalesionymi polanami. Wszyscy co chodzą po górach wiedzą co to oznacza, prawda?

Grand Teton and Yallowstone (1149).JPG

Piękne widoki!!! I jest jeszcze coś...... słońce. Była gdzieś 10-11 rano. Jeszcze nie było tak źle z upałami, ale już czułeś jak ziemia, skały i powietrze się nagrzewa. Im wyżej tym było lepiej. Więcej drzew i większy, chłodny wiatr.

Grand Teton and Yallowstone (1151).JPG

Dobrze wszyscy mówili, że to jest jeden z bardziej uczęszczanych hików w parku Grand Teton. Nie była to może jeszcze rzeka ludzi jak na Maderze czy nieraz się widuje w lato w Tatrach, ale często mijaliśmy się z innymi ludźmi.
Niektórzy szli wolniej, niektórzy szybciej niż my. Inni już wracali z różnych miejsc z plecakami mówiącymi nam, że już trochę tu spędzili dni i nocy. W tym parku jest dosyć dobra sieć szlaków i jak ci się uda załatwić zezwolenie to możesz sobie ładnie pochodzić. Musisz natomiast bardzo uważać i wiedzieć co robisz. Znajduje się tutaj dużo dzikiej zwierzyny, która może ci wyrządzić wiele szkód, a zwłaszcza w nocy, jak nie wiesz jak zabezpieczyć jedzenie.

Grand Teton and Yallowstone (1161).JPG

Około południa wyszliśmy gdzieś na wysokość 9,000 stóp (2,700 metrów). Tu już było chłodniej. Mimo, że było południe, to wysokość plus las, plus pojawiający się śnieg z chłodnym wiatrem dodawał ochłody.

Grand Teton and Yallowstone (1162).JPG

Do jeziora Amphitheater, 9,700 stóp, (3,000 m.) doszliśmy gdzieś za 30 minut, łatwym, płaskim szlakiem w cieniu drzew. Jak zobaczyliśmy jezioro to stanęliśmy jak wryci.

Grand Teton and Yallowstone (1179).JPG

Jezioro Amphitheater znajduje się jakieś 700 stóp (200 metrów) wyżej niż jezioro Solitude (nad którym byliśmy wczoraj) a nie ma w ogóle na nim lodu. Gdzie wczorajsze jezioro było prawie całe pokryte lodem.

Jezioro Solitude - zdjęcie z dnia poprzedniego

Jezioro Solitude - zdjęcie z dnia poprzedniego

Jaki wniosek? Słońce i okoliczne góry.
Widocznie tutaj panuje inny mikroklimat i tafla jeziora jest więcej w słońcu, gdzie nad jeziorem Solitude są wyższe góry i bardziej je zasłaniają.

Grand Teton and Yallowstone (1177).JPG

Jak nie ma lodu to można się wykąpać, nie? Odważyłem się tylko zamoczyć nogi w jeziorze. Woda była dalej lodowata, ale nogi w takiej wodzie idealnie odpoczęły.

Grand Teton and Yallowstone (1181).JPG

Posiedzieliśmy chyba z godzinkę obserwując lokalne góry, zwierzaki i ciągle to nowych ludzi dochodzących do jeziora. Im bardzie po południu tym ludzie byli bardziej spoceni. Chyba niżej w dolinie musi być już naprawdę gorąco.

Grand Teton and Yallowstone (1191).JPG

W powrotnej drodze wstąpiliśmy jeszcze zobaczyć inne jeziorko, Surprise. Też polecamy odwiedzić, fajnie położone i otoczone wspaniałymi górami.

Grand Teton and Yallowstone (1189).JPG

Z reguły bym pisał, że zeszliśmy na dół, zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy gdzieś na zimnego browca. Tutaj jednak tak nie było. Po drodze coś ciekawego się wydarzyło.
Idąc w dół, może z 30 minut od jeziora Amphitheater doszliśmy do rozgałęzienia szlaków. Jeden tam gdzie myśmy szli, a drugi nad inne jezioro, Delta.

Grand Teton and Yallowstone (1163).JPG

Nic w tym by nie było specjalnego, gdyby nie dwoje narciarzy. Tak, narciarzy! Stojąc na rozgałęzieniu szlaków, pijąc wodę widzimy jak narty się wyłaniają zza wzgórza, a potem dwóch narciarzy.
Chłopaki wracali z okolic jeziora Delta, gdzie ponoć jest dużo śniegu i można było sobie troszkę pozjeżdżać. Nie wiele z nimi można było porozmawiać, bo praktycznie biegli w dół szlakiem. Widać, że mają świetną kondycje i mocne nogi. Ale czemu się dziwić jak pewnie to robią często, a podchodzenie do góry w głębokim i mokrym śniegu na 10,000 stóp (3,000 metrów) do lekkich pewnie nie należy.

Grand Teton and Yallowstone (1199).JPG

Około 16 zeszliśmy na parking. W drodze powrotnej wciąż mijaliśmy wiele ludzi. Widać było po ich twarzach że ten „spacer” do góry w tym upale nie należał do przyjemności. Słońce idealnie piekło to zbocze. Idąc na dół było ok, ale do góry na pewno nie.

Grand Teton and Yallowstone (1201).JPG

W samochodzie zimno piwko z lodówki turystycznej szybko przywróciło nam idealną temperaturę wewnętrzną.
Był to nasz ostatni hike na tym wyjeździe, więc postanowiliśmy pobawić się naszymi gazami pieprzowymi na misie. Czytaj „poćwiczyć”. Wszędzie piszą, żeby posiadać jeden i umieć go zastosować w razie potrzeby. Już więcej nie będziemy je potrzebować na tym wyjeździe, a nie można je ze sobą zabrać do samolotu ani też wysłać do domu.

grand-teton-and-yallowstone-1204_orig.jpg

Wybraliśmy krzak w odległości około 10 metrów, który „prawie” wyglądał jak misiu. Nacisnąłem spust i poleciała dwu-sekundowa smuga chmury pieprzowej. Niestety nie trafiłem. Nawet lekki wiatr powoduje zdmuchnięcie chmury w innym kierunku. Drugi strzał był już bardziej celny, bo wziąłem poprawkę na wiatr. Trzeba tylko uważać żeby nie strzelać pod wiatr. Nawet mała część chmury jak się dostanie w oczy to masakra przez najbliższe 15 minut. Coś wiem na ten temat.....

grand-teton-and-yallowstone-1202_orig.jpg

Wróciliśmy do miasteczka Jackson i do naszego hotelu. Tak jak wspomniałem, jest to nasz ostatni dzień na wakacjach, więc w końcu trzeba dobrze zjeść. Już parę dni temu zrobiliśmy rezerwacje w jednej z lepszych knajp w Jackson, która serwuje to co chodzi po lokalnych łąkach. W związku z wirusem w restauracjach są limitowane miejsca. Dobrze, że mieliśmy rezerwacje, bo byłoby ciężko o stolik.

Grand Teton and Yallowstone (1208).JPG

Menu mają ograniczone, ale znaleźliśmy to co chcieliśmy. Dobry kawałek krówki, zwany Tomahawk. Do tego oczywiście kilkunastu letnia czerwona Rioja Reserva z Hiszpanii i uczta była na całego. Nigdzie nam się nie spieszyło, więc posiedzieliśmy tam do późna, obgryzając kosteczki jak rasowe pieski.
Będąc w Wyoming i po dobrej kolacji nie zapalić cygara to tak jak być w Japonii i nie zjeść sushi.

Grand Teton and Yallowstone (1210).JPG

Przed naszym hotelem usiedliśmy na wygodnych kanapach i odpaliliśmy cygaro. Rzadko palimy cygara, więc nie wiem czy było dobre czy nie. Popijając rumem z Wenezueli, słuchając świerszczy i zapinając bluzę po szyje (przecież jest lipiec) podsumowaliśmy sobie wakacje.

grand-teton-and-yallowstone-1212_orig.jpg

Przed wyjazdem, mieliśmy wiele pytań czy warto jest jechać i ryzykować. W normalnych czasach nigdy się nie zastanawiamy, bo zawsze jest warto gdzieś pojechać. Natomiast w czasie wirusa występuje większe ryzyko zakażenia, powikłań i utrudnień w podróży. Z drugiej strony czy większe ryzyko jest zakażenia w samolocie w którym każdy ma maskę, siedzi daleko od ciebie i powietrze jest wymieniane co 2 minuty czy w nowojorskim metrze, które biorę codziennie do pracy. Czy większe jest ryzyko zakażenie na górskich szlakach, czy w moim sklepie gdzie coraz to więcej ludzi do niego przychodzi. Czy w miejskich supermarketach jest mniej wirusa czy w sklepach gdzieś na odludnych częściach kraju.....
Piszę tego bloga dwa tygodnie po powrocie i jak do tej pory wszystko jest z nami OK.
Oczywiście są utrudnienia i trzeba ciągle uważać i przestrzegać procedur, które ustaliliśmy przed wyjazdem. Jak np. wszystkie zewnętrzne ubrania po samolocie od razu szły do worka i do prania. Pokoje w hotelach musieliśmy odkazić zanim do nich wejdziemy. Wszystkie zakupy tak samo musiały być wyczyszczone zanim je wniesiemy do pokoju. Samochód cały w środku został zdezynfekowany zanim wsiedliśmy. Później przed każdym wejściem do samochodu ręce musiały być odkażone zanim czegokolwiek się dotkniemy.... itd, itd.... Dużo tego było, ale warto.
Mieliśmy fajne wakacje, w przepięknych parkach. Pogoda dopisała, kondycja też. Z perspektywy czasu wiemy, że warto było się odważyć i wyjechać.
Z tego co widzimy to wirus nie ucieka ze Stanów, a my już kolejny duży wyjazd planujemy. Przy zachowaniu zdrowego rozsądku, rozwagi i przestrzeganiu z góry nałożonych procedur wszystko powinno być OK.
Podróże uczą, podróże kształcą, podróże rozwijają....!!
Do usłyszenia...

Grand Teton and Yallowstone (1236).JPG
Read More

2020.07.11 Grand Teton National Park, WY (dzień 8)

Dziubdziuk, wstawaj, dziubdziuk wstawaj, łódka nam odpłynie…

Ale jaka łódka? - pomyślałam...przecież dziś mieliśmy iść na hike a nie jakimiś łódkami pływać. No nic, posłusznie wstałam, spakowałam spray na misie i wsiadłam do samochodu, zastanawiając się co dalej...

img-4703_orig.jpg

A dalej to były jeziora. Skoro już ten lodowiec przeszedł przez obszar aktualnego parku Grand Teton to oczywiste jest, że zostawił po sobie wiele jezior. Przepięknych jezior trzeba dodać. Jednym z takich jezior jest Lake Solitude. Przepiękne jezioro, położone w samym sercu gór, a do tego jeszcze podobno zamarznięte. No nic trzeba się przekonać jak jest naprawdę.

Grand Teton and Yallowstone (933).JPG

Zanim jednak zaczniemy choćby iść do tego jeziora to musimy najpierw zaliczyć inne jezioro, Jenny Lake. Można obejść Jenny Lake i wejść na trasę Cascade Canyon, albo można zapłacić $18 za osobę w dwie strony i łódka przewiezie cię na drugi brzeg. Warto czy nie warto? Różnie można do tego podejść. Dla nas sama przejażdżka łódką była fajna. Nie spędziliśmy na tych wakacjach czasu na wodzie ani w wodzie więc czemu nie zacząć dnia jak leniwi turyści.

Grand Teton and Yallowstone (916).JPG

Dla niektórych może to się wydać dość drogo - jeśli ktoś chce zaoszczędzić kasę i mięć dodatkowe 2h hiku to może zacząć iść z parkingu. Na łódce na dzień dobry dowiedzieliśmy się, że wczoraj ktoś widział misia ale jakoś nie wzięłam sobie tego do serca. Widząc ile ludzi wysiada z łódki a potem idzie na szlak nie bardzo wierzyłam, że spotkamy misia. A przynajmniej wiedziałam, że to nie nami się zainteresuje bo my kanapek z tuńczykiem nie mamy.

Grand Teton and Yallowstone (918).JPG

Przepłynięcie łódką zajmuje jakieś 20 minut w każdą stronę więc też nie byle co. Przyjemny wiaterek był miłym dodatkiem ale jak tylko wysiedliśmy z łódki to posmarowaliśmy się kremem bo słońce na tej wysokości to nie przelewki. Wystarczy parę minut, żeby sobie spalić np. kark jak się użyje za mało kremu.

Grand Teton and Yallowstone (919).JPG

Z początku na trasie było dość dużo ludzi. Im bardziej jednak szlak szedł w górę tym więcej ludzi odpadało albo zwalniało tempa. Po drodze jest parę wodospadów z czego najładniejszy jest Hidden Falls (ukryty wodospad).

Grand Teton and Yallowstone (1119).JPG

Piękny ten wodospad. Rzeczywiście ukryty gdzieś w krzakach. Słychać go z oddali ale widać dopiero jak się zboczy z głównego szlaku i wejdzie w las. Oczywiście nie jest ciężko przegapić skręt bo każdy tam idzie a i oznaczenia są dobre.

Grand Teton and Yallowstone (930).JPG

Od tego skrzyżowania główny szlak zaczyna się wspinać do góry. “Przyjemnie” po nasłonecznionej ścianie każą nam się wspinać na Inspiration Point 7200 ft. (2200 m). Co takiego inspirującego tu jest? Do końca to nie wiem - to znaczy widok jest piękny, jezioro w dole, górki w tle, naprawdę ładnie. Może ma to inspirować do dalszego spacerku?

Grand Teton and Yallowstone (931).JPG

Inspiration point jest też wejściem do kanionu Cascade. Pan na łódce zachęcał, żeby przejść się kawałek w głąb kanionu. My i tak w planie mieliśmy iść dalej bo naszym celem jest jezioro Solitude, które jest dużo dalej i dla nas wspinaczka dopiero się zaczyna. Mam jednak nadzieję, że ludzie nie płacą $18 tylko po to żeby wspiąć się na Inspiration Point... Jak już ktoś tu dojdzie to zdecydowanie powinien iść w głąb.

Grand Teton and Yallowstone (941).JPG

Dopiero tu się zaczynają widoki, górska rwąca rzeka, piękne góry, zielone polany, świstaki, podobno misie, łosie i inne rogacze oraz moje nowe ulubione zwierzątko Pika. Tak naprawdę po polsku nazywa się to Szczekuszka amerykańska, po angielsku Pika…. dużo łatwiej. Ja to nazywałam bezogonowa myszka ale wygląda (wg. Wikipedii), że więcej ma ona wspólnego z królikami niż z myszami. Pewnie dlatego mały prawie nie widoczny ogon.

Grand Teton and Yallowstone (945).jpg

Fajne takie latało między skałami. Najbardziej mnie jednak zaskoczyła jak ciągła w pyszczku kawał trawy, ale tak z 4 razy jej długości. Do tego tak szybko przeleciała, że moje zaskoczenie, jej szybkość spowodowały, że zdjęcia nie ma.

Grand Teton and Yallowstone (952).JPG

Za to zdjęcia widoków były cały czas. Niby ten sam kanion, ta sama rzeka i te same góry ale jednak trudno się nadziwić jaka ta nasza natura jest zdolna i jak takie coś pięknego stworzyła. Fajnie się szło bo szlak był dość płaski, od wody było troszkę chłodno, a też jeszcze było przed południem więc skały nie były mocno nagrzane.

Grand Teton and Yallowstone (954).JPG

Po ok. 2.5 h doszliśmy do rozgałęzienia szlaków. Na lewo było na Alaska Basin. Pamiętacie jeszcze nasz pierwszy hike na tych wakacjach? Tak teoretycznie w jeden dzień można przejść górami z zachodniej części parku do wschodniej. A my głuptasy autem na około… no można przejść górami ale po pierwsze jak cała grupa idzie to nie ma jak przetransportować auto, a po drugie wierzcie albo nie, ale w górach jest jeszcze dość dużo śniegu. Zwłaszcza na przełęczach.

Grand Teton and Yallowstone (960).JPG

Na prawo za to szlak prowadzi do jeziora Solitude i dalej do innej przełęczy. Tu jest gdzie chodzić i teoretycznie szlaki nigdy się nie kończą. Widzieliśmy też dużo ludzi z plecakami, które mówiły, że spędzając w górach nie jedną noc. Darek najchętniej by zrobił szlak w prawo i w lewo ale niestety odcinki i wysokości tu są dość duże, że trzeba było się zdecydować na jedną drogę. Padło na prawo, do jeziora Solitude. Jednak zamarznięte jezioro ma coś w sobie i trzeba je zobaczyć.

Grand Teton and Yallowstone (962).JPG

Z początku szlak szedł lasem i troszkę byłam rozczarowana, że będzie mało widoków. Zmieniło się to po 15 minutach i weszliśmy do pięknej doliny która prezentowała nam piękne widoki za każdym zakrętem. Pamiętajcie, że w między czasie zrobiło się południe więc po 30 minutach na tym słońcu już mi nie zależało na widokach tylko na lesie.... Tak to już jest z tymi ludźmi, tak źle i tak nie dobrze. Żartuję, nadal wybieram widoki, nawet w słoneczku!

Grand Teton and Yallowstone (980).JPG

To właśnie tutaj śpią wszystkie górołazy. Co jakiś czas mijaliśmy dedykowane miejsce na namiot. Na pewno potrzebujesz pozwolenie i pewnie wydają limitowaną ilość na dzień ale jak ktoś lubi spać w lesie z misiami to polecam. Obudzić się w takim otoczeniu to magia.

Grand Teton and Yallowstone (989).JPG

My dzielnie maszerowaliśmy do przodu. To co kochamy na zachodzie to przygotowanie szlaków. Tutaj statecznie się szło do góry. Przybywało kilometrów i wysokości ale ty tego tak nie odczuwasz bo szlak nie jest techniczny. Oczywiście po spędzeniu 4 miesięcy poruszając się miedzy sypialnią, salonem, kuchnią i łazienką nie można oczekiwać super kondycji ale wtedy wchodzę w tryb idę, idę i podziwiając widoki idę dalej do przodu.

Grand Teton and Yallowstone (995).JPG

I czasem tylko staniemy pod drzewkiem (jak jakieś będzie), żeby napić się wody i ochłodzić.

Grand Teton and Yallowstone (1002).JPG

Chyba zbliżaliśmy się do jeziora bo nagle po 1.5h spacerku zaczęło przybywać śniegu. Był to mokry śnieg, więc raków ani innych sprzętów nie trzeba było. Zresztą jak się okazało do jeziora mieliśmy już tylko 5 minut.

Grand Teton and Yallowstone (1008).JPG

WOW - Piknie tu paniczku!!!

Grand Teton and Yallowstone (1012).JPG

No piknie, piknie…. Zamarznięte jeziora mają w sobie jakąś magię. Pewnie dlatego, że tak rzadko się je widuje. Chyba pierwsze zamarznięte jezioro widziałam dopiero rok temu. Wtedy też był początek lipca i było trochę śniegu. Jednak mniej niż dzisiaj. Nad jeziorem spotkaliśmy Panią, która często przychodzi nad to jezioro. Mówiła, że wyjątkowo mało śniegu jest tej zimy, że taki poziom to zazwyczaj dopiero się widzi w sierpniu. Czyli jednak nie najlepsza zima była w tym roku. Nam to ciężko oceniać bo sezon narciarski szybko się dla nas skończył z wiadomych powodów.

Grand Teton and Yallowstone (1023).JPG

To była nasza destynacja na dziś. I dobrze bo tak tu pięknie, że ciężko by było namówić mnie, żeby iść gdzieś dalej. Znaleźliśmy “sofę” czyli wygodny duży kamień, wyciągnęliśmy “przepyszny” lunch czyli orzeszki i cliff bar i rozkoszowaliśmy się najlepszym posiłkiem na tym wyjeździe. Muszę przyznać, że jezioro Solitude i góra Table, którą zdobyliśmy parę dni temu to najpiękniejsze szlaki w tym parku. Spokojnie mogę dopisać je do listy najładniejszych szlaków jakie w życiu zrobiłam.

Grand Teton and Yallowstone (1032).JPG

Obszar wokół jeziora jest dość duży więc pomimo, że ludzi przybywało to nadal każdy miał prywatność i swoją “sofę”. Zdarzali się ludzie, którzy szli dalej w górę, ale to były ekstremalne przypadki. Po ponad półgodzinnej przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną. Było już trochę po drugiej popołudniu więc wiedzieliśmy, że będzie ciepełko, dobrze jednak, że szliśmy w dół to jakoś szybko ubywały te kilometry.

Grand Teton and Yallowstone (1049).JPG

Po około godzinie znów byliśmy na skrzyżowaniu. Była trzecia popołudniu więc idealna godzina dla górołazów aby znaleźć sobie domek na dzisiejszą noc. Jak się chodzi po górach to zazwyczaj widuje się ludzi z dużymi plecakami, albo rano jak już wracają z gór do auta, albo wczesnym popołudniem jak idą szukać miejsca na namiot. W każdym przypadku, oni zawsze idą w przeciwnym kierunku niż tłum.

Grand Teton and Yallowstone (1051).JPG

Od skrzyżowania natomiast spotykało się już mniej dużych plecaków a więcej rodzin, ludzi, którzy przeszli się tylko na zasadzie - zobaczymy dokąd dojdziemy. Co mnie jednak zaskoczyło to, że każdy miał spray na misia. Nie ważne czy był to górołaz z wielkim plecakiem co nie jedno już w życiu przeżył czy rodzinka w sandałkach co wyszła na spacer. Gaz pieprzowy na misie można kupić tu w każdym sklepie z pamiątkami czy spożywczym, więc reklama działa i każdy go nosi. Nawet na lotnisku w Montanie były znaki - pamiętaj, że spray na misie nie może z tobą lecieć, ani w bagażu nadawanym, ani podręcznym.

grand-teton-and-yallowstone-1092_orig.jpg

Chyba spraye na misie są najbardziej sprzedający się produktem w Wyoming. Robią na tym trochę kasy nie ma co. My misia nie spotkaliśmy, tylko świstak przyszedł zobaczyć czy nie mamy jakiś orzeszków. Nie mieliśmy więc szybko uciekł do dziurki a my wróciliśmy na szlak.

grand-teton-and-yallowstone-1109_orig.jpg

Trasa z jednej strony dobrze nam znana z drugiej zaskakiwała nas nadal nowymi widokami. Po raz kolejny przekonaliśmy się o znanym fakcie, że idąc w drugą stronę wszystko wygląda inaczej. My szliśmy już bez większych przystanków, natomiast dużo ludzi chłodziło się nad wodą. Część robiła sobie piknik na skałach, część taplała się w wodzie. No tak każdy ma swój sposób a ochłodę. Naszym sposobem na ochłodę jest zimne piwko tak, że po 1.5h znów byliśmy na Inspiration point a potem nie wiele później przy łódce. Popołudniu kolejka do łódki była dużo większa niż rano ale i tak udało nam się załapać na drugi rzut i długo nie czekaliśmy.

Grand Teton and Yallowstone (1111).JPG

Dziś jest sobota więc nie bardzo chcieliśmy chodzić po mieście. Spodziewaliśmy się tłumów i kolejek do restauracji więc postawiliśmy na McDonalds. W sumie dawno nie jedliśmy więc czemu nie. Piwko lepiej smakuje z lodówki turystycznej przy aucie z ładnym widokiem, a hamburgera można zjeść na kanapach przed hotelem. Takie “zielone” restauracje są dużo tańsze, bezpieczne i przyjemniejsze niż zatłoczone ulice czy zamknięte restauracje.

Grand Teton and Yallowstone (1128).JPG

To był kolejny piękny dzień i kolejny dzień gdzie byłam wdzięczna, że się zdecydowaliśmy na te wakacje! Pamiętajcie…. Za 20 lat będziecie żałować czego nie zrobiliście a nie tego co zrobiliście!

Read More