Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

USA: Southwest Darek USA: Southwest Darek

2020.01.27 Squaw Valley, CA (dzień 3)

Po wczorajszej śnieżycy dzisiaj mieliśmy dzień z „normalniejszą” pogodą.Czasami było słonecznie i bez wiatru, a za parę minut wpadały chmury i wiało, tylko po to żeby za chwilę zniknąć i pozwolić słoneczku poświecić przez jakiś czas.

img-5109_orig.jpg

Widoczność była znacznie lepsza od wczorajszej, więc od razu zabraliśmy się za zwiedzanie terenów, tych których wczoraj ze względu na brak widoczności baliśmy się zjechać. Nie chcieliśmy się zgubić w tych potężnych górach.

Album_2020.01 Squaw Valley (104).JPG

Jest poniedziałek, więc ilość ludzi w górach jest wyjątkowo niska. Praktycznie czasami przez 5-10 minut nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy żadnego innego narciarza. Do wszystkich wyciągów były zerowe kolejki. Tak to można jeździć. Dalej było dużo świeżego śniegu w górach po wczorajszych opadach.

Album_2020.01 Squaw Valley (103).JPG

Chyba całe Reno, San Francisco czy Los Angeles wróciło do pracy i w górach zostali sami lokalni. Do tego stopnia, że już o 10 rano obsługa wyciągów z piwem w ręce nas witała i oferowała. My jeździmy z plecakami i też coś tam mamy, ale jednak było na te przyjemności za wcześnie.

img-5112_orig.jpg

Około 10 rano byliśmy już po paru łatwiejszych zjazdach, więc byliśmy rozgrzani i gotowi na zwiedzanie ciekawszych terenów.

img-5118_orig.jpg

Nawet z niektórych przełęczy i szczytów widać było kawałek ogromnego jeziora Tahoe.

img-5114_orig.jpg

Na zdjęciu może tego tak nie widać, ale to jezioro jest wielkie i głębokie. Badacze obliczyli, że jakby rozlać wodę z jeziora Tahoe na stan California, to pokryła by cały stan grubością 14 cali (35 cm) Stan California jest wielki, o 36% większy niż Polska.

Album_2020.01 Squaw Valley (111).JPG

Praktycznie, poza rejonem Silverado wszystko było otwarte. Patrol pozwolił narciarzom wjeżdżać i się wspinać we wszystkie możliwe miejsca. Nawet słynne Palisades zostały otwarte. Jest to miejsce do którego trzeba się wspinać gdzieś przez 20 minut z górnej stacji wyciągu Siberia. Potem bardzo stromymi i wąskimi wąwozami zlecieć w dół.

img-2503_orig.jpg

Lokalni i bardzo dobrzy, odważni narciarze, którzy znają każdy kamień w tych górach wychodzą tam po to żeby sobie po prostu zjechać i potem wystawić filmek na YouTube. Nam oczywiście życie jest nadal miłe, więc my tylko z dołu popatrzyliśmy jak to wszystko wygląda i pojechaliśmy dalej.

img-5129_orig.jpg

Przy dobrej widoczności wszystko znacznie lepiej widać. Jadąc jednym z wyciągów zobaczyłem polanę wysoko w górach i tylko 4 ślady na niej. Stanowczo za mało, przynajmniej powinno być 6 śladów. Szybko wymyśliłem jak tam się dostać i udaliśmy się w tamtym kierunku. Wyciągiem Emigrant na samą górę i potem w lewo. Troszkę trzeba podejść w miarę płaskim terenem i już prawie jest się na miejscu. Napisałem prawie, bo jednak tutaj przekonaliśmy się dlaczego są tylko 4 ślady. Żeby tam wjechać to trzeba skoczyć ze skarpy. Nie jest może tak wysoko, jakieś dwie długości nart (3-4 metrów), ale lądowanie jest na bardzo stromym terenie. Wiedząc, że za 3 tygodnie lecimy do Szwajcarii na narty to nie chcieliśmy się uszkodzić. Polak zawsze coś wymyśli i nam też się udało tam dostać. Trochę trzeba było podejść do góry, skoczyć z mniejszej skarpy (tylko jedna długość nart) i już byliśmy na szczycie polanki.

img-5138_orig.jpg

Nie była to jakaś długa polana, ale nawet dla paru zakrętów w dziewiczym puchu warto było się tu wybrać.
Było tak fajnie, że zaciągnęliśmy języka gdzie jeszcze można takie tereny dzisiaj znaleźć. Lokalni powiedzieli żeby odwiedzić Sun Bowl.

Album_2020.01 Squaw Valley (113).JPG

Żeby dostać się do Sun Bowl trzeba wyjechać wyciągiem Headwall i potem podążać za znakami.

Album_2020.01 Squaw Valley (116).JPG

Przed wjazdem do doliny oczywiście była tabliczka z napisem, że te rejony są dla ekspertów. Była dobra widoczność i patrol już dzisiaj rano sprawdził zagrożenie lawinowe. Uznał, że nie powinno nic się wydarzyć, więc wpuścili narciarzy. Im dalej w głąb się wjechało tym było mniej śladów. Trzeba było tylko uważać żeby za daleko nie pojechać, bo znowu trzeba będzie podchodzić jak wczoraj.

Album_2020.01 Squaw Valley (118).JPG

Rzeczywiście było super. Cisza, dużo śniegu i oczywiście prawie nie było nikogo. Było już tutaj trochę narciarzy przed nami, więc śnieg był lekko rozjeżdżony, ale i tak wciąż można było znaleźć ciekawe odcinki.

Album_2020.01 Squaw Valley (120).JPG

Po tych zabawach nogi powiedziały dosyć i musieliśmy zjechać na dół odpocząć i się ochłodzić. Dobrze się złożyło, bo Ilonka też w tym samym czasie znalazła się w wiosce, co spowodowało, że przerwa się lekko przedłużyła. Wszyscy zasługiwaliśmy na parę piwek i odpoczynek.

img-5144_1_orig.jpg

Parę minut przed 15 słonko wyszło zza chmur i zrobiło się przyjemnie, za przyjemnie. Bardzo nie chciało nam się wstawać, ale szkoda marnować czasu. Pojechaliśmy w jedno z ciekawszych i jeszcze przez nas nie odkrytych miejsc.

Album_2020.01 Squaw Valley (136).JPG

Jest to trudny rejon z przepięknymi widokami. Lokalni polecają to miejsce tylko podczas dobrej widoczności i bezwiecznej pogody. Żeby tam się dostać trzeba wyjechać wyciągiem KT22 i na górze skręcić w lewo. Minąć ostrzegawczą tablicę mówiącą, że ten rejon jest tylko zaawansowanych narciarzy i już się jest na miejscu.

Album_2020.01 Squaw Valley (132).JPG

Na początku jedzie się płaską granią, która kończy się ostrym urwiskiem. Widoki po obu stronach są wspaniałe. Dobrze, że nie ma wiatru bo pewnie jak tutaj zawieje to musi być ciekawie.

img-5153_orig.jpg

Po lewej stronie widać cały resort Squaw Valley a po prawej jest inny resort narciarski, Alpine Meadows. Aktualnie te resorty jeszcze nie są połączone ze sobą, ale już są plany którędy ma przebiegać gondola która je złączy. Powstanie dosyć spory Mega Resort.

img-5155_orig.jpg

Jak na razie w prawo nie można jechać, więc musieliśmy skręcić w lewo do Squaw Valley. Nie ma tutaj wyznaczonych tras. Po prostu trzeba znaleźć miejsce gdzie będzie ciekawie zjechać i się bawić. Tak jak pisało na tabliczce, że nie będzie łatwo i nie było.

Album_2020.01 Squaw Valley (140).JPG

Ostro i stromo w dół. Trochę lasami, czasami polanami. Dobrze, że dalej było dużo śniegu to narty nas łatwo utrzymywały na ścianie. W promieniach zachodzącego słońca ładnie to wszystko wyglądało i nawet nie zauważyliśmy jak zjechaliśmy na dół. Było parę minut przed godziną 16 także załapałem się prawie na ostatnie krzesełko. Kolegę chyba ten zjazd za bardzo zmęczył i już sobie odpuścił.

Album_2020.01 Squaw Valley (153).JPG

Chyba już nikt nie jechał na wyciągu, ani też praktycznie nikogo nie spotkałem w górach.

Album_2020.01 Squaw Valley (149).JPG

Samotnie, bez pośpiechu w promieniach zachodzącego słońca przemierzałem opustoszałe góry. Była taka cisza i spokój, że aż „musiałem” się często zatrzymywać i robiłem zdjęcia.

img-5165_orig.jpg

Była już chyba 16:30 jak zjechałem do wioski i prosto na nartach dojechałem do baru gdzie już Ilonka z kolegą „odpoczywali”. Dołączyłem do nich i wspólnie przy dobrym hamburgerze wspominaliśmy kolejny udany dzień w górach.

img-5171_orig.jpg

Trochę nam tam zeszło. Potem oczywiście musieliśmy sobie troszkę pospacerować po miasteczku w poszukiwaniu ogniska. Znaleźliśmy.

img-1326.jpg

Tam też troszkę zabawiliśmy ogrzewając buty narciarskie przy ognisku.
Dzień zakończyliśmy w kondominium próbując szczęścia w grę planszową „The National Park”. Ilonka wygrała.

img-5178_orig.jpg

Jutro już niestety wracamy na wschód, do NY. Nie tak do końca szybko wracamy, bo praktycznie cały dzień jeszcze jeździmy na nartach i dopiero koło 14 - 14:30 zjeżdżamy z gór i jedziemy do San Francisco.
Po tym i wielu innych pobytach na zachodzie Stanów utwierdzam się w przekonaniu, że narciarstwo na zachodzie to zupełnie inna bajka niż wschodnie Stany. Nawet nie ma co porównywać i punktować różnice. Nie ma sensu. Po prostu będziemy starali się w miarę możliwości więcej czasu spędzać w zachodnich górach. Mój bilet na narty tam też działa w większości resortów, a i bilety lotnicze stają się tańsze jak się więcej lata.
No i jeszcze pogoda zaczyna świrować. Coraz częściej na wschodzie w zimie w górach mamy deszcz zamiast śniegu. Gdzie w wyższych, zachodnich górach jak pada deszcze w dolinach to bierzesz kolejne wyciągi i jedziesz dalej, wyżej w góry. Ach ten zachód......!!!

Read More
USA: Southwest Darek USA: Southwest Darek

2020.01.26 Squaw Valley, CA (dzień 2)

Narciarstwo ma wady. Jedną z nich niewątpliwie jest wczesne wstawanie. Jesteś na upragnionych wakacjach i zamiast wylegiwać się do południa musisz wstawać około 7 rano. Każdy narciarz wie, że nie ma to jak ranne jeżdżenie po jeszcze nie rozjeżdżonych stokach, więc wstawanie jest niestety konieczne.

Album_2020.01 Squaw Valley (12).JPG

Na szczęście dzisiaj rano nie obudził nas dźwięk budzików, tylko dobrze znane odgłosy wysokogórskich resortów. Huki, które mówią, wstawaj zapowiada się wspaniały dzień.
Mowa tu oczywiście o ładunkach wybuchowych które są zrzucane na strome tereny i wywołują lawiny śnieżne. Jest to konieczne, aby lawiny nie spadały potem na narciarzy. Dużo lepiej i bezpieczniej jest zrobić kontrolowane lawiny przed otwarciem wyciągów, niż jakby potem coś się obsunęło prosto na ludzi. Huki trwały przez prawie dwie godziny. Widać, że patrol chce mieć pewność, że lawiny nie polecą w ciągu dnia, jak w górach są tysiące narciarzy. Oczywiście pewności nigdy nie ma, ale na pewno zmniejsza to niebezpieczeństwo. Niestety tydzień temu nie wszystkie lawiny przewidziano i zginęły tutaj dwie osoby, zostały zmiecione przez lawinę w Alpine Meadows.

Album_2020.01 Squaw Valley (70).JPG

Huki też oznaczają jedno, w górach spadło dużo śniegu. Raporty mówią o 20+ cm i dalej sypie! Nie mogliśmy się doczekać kiedy wyjdziemy z hotelu i zapniemy nartki.
Ilonka jak zwykle świetnie ogarnęła położenie hotelu i parę minut po 8 byliśmy już pod wyciągami. W dosłownym słowa tego znaczeniu. Nad naszym hotelem jeżdżą gondole i kolejki górskie. Dobra robota Dziubdziuk!

Album_2020.01 Squaw Valley (57).JPG

Ze względu na zagrożenie lawinowe wyciągi dzisiaj dopiero otwierają o 9 a nie o 8:30. Mieliśmy jakieś 30 minut do zabicia, wykorzystaliśmy to do zwiedzania miasteczka i obserwacji jak resort narciarski budzi się do kolejnego dnia.

O 8:45 ustawiliśmy się w kolejce do jednego z wyciągów (słynnego KT22, który to podczas olimpiady w 1960 obsługiwał większość zawodów) i punktualnie o 9 rano zaczęli wpuszczać ludzi. Dobrze, że byliśmy wcześniej, bo była już spora kolejka.

Album_2020.01 Squaw Valley (14).JPG

Na dole było bezwietrznie i z opadami śniegu, natomiast na górze było zupełnie inaczej. Mgła, wiatr i o wiele więcej śniegu. Za wiele nie znam tego resortu i byliśmy też jedni z pierwszych narciarzy na górze, więc za bardzo nie wiedzieliśmy gdzie jechać.

img-5042_orig.jpg

Ruszyliśmy za lokalnymi którzy i tak za chwilę rozjechali się w swoich kierunkach. Tutaj raczej nie jeździ się po trasach, a zwłaszcza nie w dni kiedy spadł śnieg.

Album_2020.01 Squaw Valley (16).JPG

Polanami i lasami jechaliśmy w dół. Widoczność była kiepska, natomiast warunki śnieżne wspaniałe. Mięciutko i cicho. Żadnego skrobania nartami po lodzie. Czasami ciszę przerywały radosne okrzyki narciarzy, którzy cieszyli się z warunków jakie tutaj panowały.

Album_2020.01 Squaw Valley (19).JPG

Zjechaliśmy na dół i kolejnym wyciągiem wyjechaliśmy w inną część gór. Postanowiliśmy odwiedzić Gold Coast. Jest to miejsce gdzie dojeżdża Funitel. Kolejka ta zabiera narciarzy z miasteczka i zawozi ich w góry. Coś w rodzaju gondoli tylko że większa i na dwóch linach. Każdy wagonik może zapakować do 30 narciarzy i dzięki dwóm liną może jechać w góry nawet podczas wielkiej wichury.

Z Gold Coast narciarz ma wiele opcji. Może iść do baru, może zjechać na dół, albo może wsiąść na kolejne wyciągi i jechać dalej. Myśmy oczywiście wybrali kolejny wyciąg i pojechaliśmy dalej w góry.

img-5056_orig.jpg

Tak jak przypuszczaliśmy im wyżej tym było gorzej z widocznością. Na górze już nic nie było widać, a na dodatek dalej były intensywne opady śniegu. Ale na co tu narzekać jak w około pełno miękkiego i świeżego śniegu.

Album_2020.01 Squaw Valley (27).JPG

Zjechaliśmy parę razy. W Squaw Valley mają zasadę, że jak jest świeży śnieg to nie wolno go ubijać. Także wszystkie trasy miały głęboki, po części rozjeżdżony śnieg, ale nadal można było się w nim głęboko zanurzać.

img-5067_orig.jpg

Po paru męczących zjazdach postanowiliśmy się dalej zapuścić i pojechaliśmy do Silverado/Granite Chief rejon. Tu już prawie nikogo nie było. Puste, leśne tereny i ogromne ilości śniegu. Widoczność była trochę lepsza.

Album_2020.01 Squaw Valley (33).JPG

Wyszukiwaliśmy zjazdów w lasach i cieszyliśmy się każdym udanym zakrętem w tych pustkowiach. Ciekawość nowych terenów poniosła nas „lekko” za daleko i niestety musieliśmy za to zapłacić.

Album_2020.01 Squaw Valley (35).JPG

Zajechaliśmy za daleko i musieliśmy trochę podejść do dolnej stacji kolejki. W głębokim śniegu i na tej wysokości nie należy to do łatwych zadań, no ale czego się nie robi dla przyjemności.

Album_2020.01 Squaw Valley (38).JPG

Zrobiliśmy jeszcze parę zjazdów i wróciliśmy do głównej części resortu.

Album_2020.01 Squaw Valley (46).JPG

Ilonka wyjechała do High Camp i chciała nam porobić trochę zdjęć. Niestety pogoda na maksa się załamała i nie było sensu się w to bawić. Weszliśmy do środka i przy piwku regenerowaliśmy siły.

Album_2020.01 Squaw Valley (42).JPG

"Niestety w Squaw Valley nie można chodzić po szlakach narciarskich. Zaczyna to być typowe dla dużych gór. Pewnie się boją, że jakiś włóczykij się zapląta i zajdzie gdzie nie powinien. Albo obawiają się za dużo nowicjuszy. Te góry to jednak nie przelewki. Można za to wyjechać kolejką. Zdziercy chcieli $50 za wyjazd no ale cóż, pewnie szybko tu znów nie będę więc bez większego marudzenia kupiłam bilet i wyjechałam na górę. Miałam szczęście, że akurat chmury przegonił wiatr i mogłam porobić jakieś zdjęcia.

Album_2020.01 Squaw Valley (87).JPG

Niestety w górach pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie więc trzeba korzystać póki można. Zanim chłopaki dojechały to już wszystko pokryte było chmurami i mgłą. Nawet przerwa nie pomogła i chmury pokryły całą górę. Tak więc wskoczyłam do kolejki i już po 8 minutach byłam na dole. A na dole piękne słoneczko i można się na tarasie opalać."

Album_2020.01 Squaw Valley (26).JPG

Po przerwie wróciliśmy na narty. Pogoda już na maksa nie współpracowała. Niskie chmury, wiatr i gęste opady śniegu. Oczywiście nie przeszkodziło nam to w kontynuowaniu narciarstwa do zamknięcia wyciągów. Niestety nie zawsze mamy okazję jeździć w głębokim śniegu.

Album_2020.01 Squaw Valley (50).JPG

Później nawet się rozpogodziło, widoczność się poprawiła i można było większymi prędkościami pokonywać te wspaniałe tereny.

img-1270_orig.jpeg

O 16 zamknęli wyciągi. Mniej więcej w tym samym czasie dostaliśmy wiadomość od Ilonki gdzie jest najlepsza impreza w mieście po nartach i tam też się udaliśmy.

Album_2020.01 Squaw Valley (93).JPG

Le Chamois, to jest bar gdzie większość lokalnych po nartach wstępuje na piwko i opowiada co dzisiaj ciekawego zrobili w górach. Fajny klimat, dobre piwko i ciekawa muzyka, czego trzeba więcej...

Album_2020.01 Squaw Valley (96).JPG

Na koniec odwiedziliśmy Meksykanką restaurację aby uzupełnić kalorie. Niestety jedzenie było pyszne, a porcje tak wielkie, że po kolacji udaliśmy się do hotelu i padliśmy do łóżek. Dzień był intensywny i wyczerpujący.
Jutro mamy kolejny dzień przygód i niespodzianek.

Read More
USA: Southwest Ilona USA: Southwest Ilona

2020.01.25 Squaw Valley, CA (dzień 1)

"Dziubdziuk, dziubdziuk, patrz… tu każdy ma narty! Co tu się dzieje?"

"Dziubdziuk, dziubdziuk, pośpiesz się bo w okienku gdzie nadaje się narty nie ma już miejsca."


Ilość narciarzy w kolejce do odprawy Delty przerosła nasze oczekiwania. Dobrze, że my też mieliśmy narty, bo Darek by chyba mnie zwolnił jakby musiał lecieć na Florydę kiedy w koło tylu narciarzy.

"Dziubdziuk, dziubdziuk, czy już nikt nie jeździ na nartach na wschodnim wybrzeżu?"

No chyba nie…..resorty na wschodnim wybrzeżu niestety nigdy nie mogły konkurować z resortami w Sierra Nevada, Alpach czy innych wysokich górach. Niestety ostatnio pogoda wariuje i albo jest -15C albo na drugi dzień +15C. Niestety te wahania powodują, że robi się lodowisko. Deszcz, przymrozek i lód gotowy. Dlatego i my postanowiliśmy uciec od deszczowego Nowego Jorku do śnieżnej Kalifornii.

20200125-064219.jpg

"Ladies and gentlemen the flight number DL123 to Jackson Hole is ready to board…."
​[Panie i Panowie, samolot linii lotniczych Delta o numerze DL123 do Jackson Hole jest gotowy do przyjęcia Państwa na pokład..."]

"Dziubdziuk, dziubdziuk….to nasz samolot." - Darek gotowy był do wejścia na pokład.

Niestety to nie nasz samolot. Tym razem lecimy do San Francisco a stamtąd jedziemy ok. 4h do Squaw Valley. Samolot do Jackson Hole jednak zabrzmiał kusząco. Jest to bowiem bardzo fajny resort narciarski, który nie ma (a raczej nie miał) połączenia non-stop z NY. Hmmmm… dało nam to do myślenia.

Album_2020.01 Squaw Valley (5).JPG

Lot minął spokojnie. Prawda jest taka, że dużo bardziej wolimy lecieć niż spędzić 6-7h jadąc do jakiegoś resortu w New England. Pomyślicie, że w głowach się poprzewracało ale nie do końca. Mając TSA pre, dostęp do lounge na lotnisku i upgrade do lepszych siedzeń z większym miejscem na nogi latanie to nawet przyjemność. Można się wyspać, film oglądnąć albo książkę poczytać. Dużo lepiej niż jechać tą samą drogą gdzie zna się każdy zakręt.
W Kalifornii też musimy trochę jechać samochodem ale droga jest nowa i ciekawsza.

Album_2020.01 Squaw Valley (4).JPG

San Francisco - good to be back (dobrze być tu znowu). Niestety dziś nie mamy czas ani planów uderzyć na miasto ale i tak podstawowe elementy wizyty w SF zostały zaliczone. Mgła i In-n-out. Oczywiście Golden Gate też jest typowy dla SF. My jednak nie przejechaliśmy słynnym mostem tylko odbiliśmy w bok na Sacramento. Nie jest to Golden Gate ale most też nie głupi. Natomiast mgła przywitała nas od razu. SF bez mgły to jak Kalifornia bez In-n-out.

Album_2020.01 Squaw Valley (3).JPG

In-n-out jak już parę razy pisaliśmy to słynna sieć hamburgerów. Nie weszli oni na wschodnie wybrzeże więc jemy je tylko jak jesteśmy w Kalifornii albo Nevadzie. Tak więc jak zobaczyliśmy palmy, zjedliśmy in-n-out i ściągnęliśmy bluzy dresowe (t-shirt wystarczył na tą pogodę) to poczuliśmy się jak w ciepłej, słonecznej Kalifornii. Tylko nasze zimowe buty świadczyły, że chyba jedziemy w głąb stanu w poszukiwaniu śniegu.

Album_2020.01 Squaw Valley (1).JPG

Jakieś dwie godziny, może dwie i pół i wyjechanie na jakieś 6000 ft (1800 m) doprowadziło nas do pierwszego śniegu. Górki zaczęły się wynurzać za każdym zakrętem a droga stawała się ciekawsza z każdym kilometrem.

Album_2020.01 Squaw Valley (9).JPG

Do resortu Squaw Valley dojechaliśmy niestety jak już się ściemniało i zamykali wyciągi. Musimy przyznać, że nasz kolega lepiej obczaił samoloty. Do Squaw Valley można dojechać w godzinę z lotniska Reno. Co prawda trzeba się przesiąść ale z przesiadkami (jeśli żaden samolot się nie opóźni) to do 7h można już być w resorcie. Przy wylocie o 6 rano i trzy godzinnej zmianie czasu można w resorcie już być w południe i załapać się na parę zjazdów. No nic… trzeba będzie nadrobić jutro i wsiąść na pierwsze krzesełko.

img-2465.jpg

Squaw Valley może nie jest największym resortem w USA (6 miejsce) ale jest zdecydowanie większe niż jakikolwiek resort na wschodnim wybrzeżu. Ale o ogromie Squaw Valley świadczyła ilość samochodów wyjeżdżających z resortu. Normalnie wyciągi są czynne do 4 pm. Więc jak myśmy wjeżdżali koło 5 pm to akurat wszyscy opuszczali resort. Koreczek niezły - chyba lepiej przeczekać przy piwku czy kawie i wyjechać o 6 - 7 bo na to samo wychodzi.

img-2483.jpg

Dojechaliśmy - i pierwsze słowa jakie usłyszeliśmy od naszego kolegi to: “Ale tu fajnie, ale to duże, ale tu mięciutko, ale tu jest dużo barów….”

No tak wszystko się zgadza. Pięknie tu, wysokie górki, dużo terenów do jeżdżenia, mięciutki śnieg no i infrastruktura. Na narty było za późno ale... po długiej podróży albo po ciężkim dniu na nartach nie ma nic lepszego niż zimne lokalne piwko…

img-5029_orig.jpg

Nadal Stany to nie Europa i miasteczka tu są dość małe w porównaniu do Zermatt czy Meribel, Trzech Dolin itp. Ale Resorty jak Squaw, Vail, Park City, ogarniają to i wiedzą, że kasę robi się nie tylko na bilecie na narty ale też na całej otoczce. Około ósmej zaczęło padać - w miasteczku deszczem ale w górach wiedzieliśmy, że sypie piękny śnieg. Tak więc szkoda było marnować siły i czas w barach - lepiej się wyspać i jutro z samego rana uderzyć na stok. Tak więc jak grzeczne dzieci po kolacji do domku i do łóżeczka. Jutro będzie piękny, “biały” dzień!

Read More

2019.11.05 Great Smoky Mountains National Park, TN (dzień 4)

Nasze krótkie wakacje dobiegły końca. Dziś jest nasz ostatni dzień w miasteczku Gatlinburg i w Great Smoky Mountains NP. Im dłużej przebywamy w tym małym miasteczku, tym bardziej nam się podoba. Po części dlatego, że coraz lepiej je poznajemy a po drugie dlatego, że dalej od weekendu tym jest mniej ludzi. Z nadzieją, że nie będzie dużych kolejek do restauracji postanowiliśmy dzisiejsze śniadanie zjeść na mieście.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (108).JPG

TripAdvisor polecił nam Crockett's Breakfast Camp. Nawet się uwijali z sadzeniem ludzi przy stolikach i w 15 min dostaliśmy stolik, pomimo, że jak zobaczyliśmy kolejkę to spodziewaliśmy się czekania z 30 minut jak nic. Nie wiem czy to jest specyficzne dla Gatlinburga, Tenessee czy ogólnie południa ale amerykańskie omlety (zwane pancakes) są tu dość popularne. Czyli wiecie już co zamówiliśmy….oczywiście pancakes. No i french toast.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (110).jpg

Darek miał chwilę zawahania czy zamówić dwa czy trzy ale jednak przypomniał sobie, że Amerykanie nic małego nie mają a tym bardziej śniadań. Jak widać na zdjęciu, pancakas do małych nie należały. Chyba nigdy w życiu nie widziałam tak grubych placków.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (111).jpg

Nie zjedliśmy wszystkiego, nie dało się. A pomyśleć, że ludzi biorą jeszcze większe porcje albo dokładają do tego jakieś ziemniaki, tosty z dżemem albo jajka. No tak, wg. starego powiedzenia śniadanie zjedz za dwóch, obiadem się podziel a kolację oddaj….szkoda tylko, że niektórzy stosują się tylko do pierwszych słów tego przysłowia.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (109).jpg

My po śniadaniu wróciliśmy do hotelu. Niby mieliśmy tylko 15 min ale pod górkę i nasze mięśnie przypominały nam o wczorajszym hiku. Na szczęście dziś nie planowaliśmy już żadnych hików. Buty i kijki spakowaliśmy głęboko do torby, wskoczyliśmy do naszej „ciężarówki i ruszyliśmy na najwyższą górę w parku.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (113) (1).JPG

Amerykanie lubią budować drogi na najwyższe szczyty. Oczywiście jeśli tylko rzeźba terenu na to pozwala. Tak więc nie mogło być inaczej w “zadymionych górach”. Na najwyższy szczyt Clingmans Dome prowadzi droga, która przebiega granicą stanów.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (117).JPG

Zanim jednak z głównej drogi 441 odbije się na drogę Clingmans Dome Rd, warto zatrzymać się w punkcie Newfound Gap. Jeśli ma się szczęście to z parkingu, który jednocześnie jest miejscem widokowym można zobaczyć piękną panoramę gór.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (120).JPG

Jednak jak sama nazwa mówi, Great Smoky Mountains lubią być zadymione. Często są one w chmurach i stąd ich nazwa. Na szczęście chmury mają to do siebie, że często się przemieszczają więc warto poczekać 10-15 minut bo widok się pojawi, aby potem znów zniknąć.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (118).JPG

Jak już Darek pisał wczoraj przez park przechodzi Appalachian trail. Nie będę się rozpisywać bo Darek to lepiej zrobił we wczorajszym wpisie. Warto jednak wspomnieć, że właśnie w rejonie Clingmans Dome trasa ta osiąga swój najwyższy poziom.

img-1955_1_orig.jpg

Im wyżej jedzie się w górę tym bardziej zmieniają się liście. Park Great Smoky Mountains szczyci się tym, że ma wiele warstw roślinności. Normalnie jak się nie jest ekspertem to nie widać tego na pierwszy rzut oka ale w okresie jesieni uwidacznia się to. Roślinność jest zróżnicowana ale to co najbardziej uderza to kolory. Z każdym przejechanym kilometrem zmieniało się otoczenie, drzewa i kolory.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (122).JPG

Wyjazd na samą górę nie zajął nam długo - ale znalezienie parkingu to już inna sprawa. Pomyśleć, że my byliśmy nie dość, że we wtorek to jeszcze po sezonie. A już ludzie musieli parkować wzdłuż drogi i drałować na górę na nogach. Nie chcę wiedzieć co się tu dzieje w sezonie.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (132).JPG

Udało się, jakoś zaczarowałam, miejsce znaleźliśmy i… i tu mnie zaskoczyli. Okazało się, że trzeba iść do góry. Nie duże podejście ale idzie się z 15 minut non-stop do góry. Ładna wyasfaltowana droga, nie można narzekać. Ale ludzie wymiękali. Aż przykro patrzyć, że tak dużo ludzi musiało sobie robić przerwy po drodze.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (125).JPG

Droga prowadzi w głąb lasu ale co ważniejsze prowadzi na platformę widokową. Stąd rozpościera się piękny widok, 360st. Na platformę też trzeba się wspinać oczywiście. Na szczęście windy tu nie zrobili choć muszę przyznać, że nie zdziwię się jak to się stanie za parę lat. Przykre ale prawdziwe.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (126).JPG

Na platformie spędziliśmy trochę czasu. Z jednej strony czekając, aż chmury się przemieszczą a z drugiej wypatrując misiów w tych lasach. Nasz pobyt w tym parku dobiega już końca a myśmy żadnego misia nie spotkali. Twarzą w twarz nie koniecznie chciałam spotkać ale gdzie w oddali to czemu nie.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (133).JPG

Prawda czasem bywa brutalna. Niestety brak widoczności to nie tylko chmury. To także człowiek i odcisk jaki zostawia na naturze. Z powodu zanieczyszczenia powietrza widoczność się pogarsza. Dawniej z tej góry można było spokojnie dostrzec miasteczko Gatlinburg. Teraz trzeba się mocno wpatrywać i szukać. Zanieczyszczenie powietrza szkodzi też drzewom i to mnie chyba najbardziej w tym parku uderzyło. Jest tu dość dużo suchych drzew. A są one suche głównie przez deszcz - tak deszcz już nie nawadnia drzew i nie sprawia, że rosną silne i zielone. Deszcz ma w sobie to samo zanieczyszczenie co powietrze. Padając sprawa, że wszystkie kwasy i inne szkodliwe substancje dostają się do drzew, które potem obumierają.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (135).JPG

Na nasz przyszedł już czas. Niestety nasz pobyt w tym parku dobiegł końca. Teraz tylko przejazd do Pigeon Forge - najbardziej skomercjalizowanego miasteczka - i na lotnisko. To był fajny wyjazd i park polecam każdemu. Ale pamiętajcie, żeby unikać sezonu letniego, długich weekendów itp. Niestety park ten jest tak popularny, że aż traci urok z przeludnienia.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (144).JPG

Do domku mamy niedaleko. Tylko 2h samolotem. Tak to nawet przyjemność latać. Zwłaszcza, że znów dostaliśmy lepszą klasę. No tak do Knoxville mało któ lata to upgrade sypią na prawo i lewo. Pewnie gorzej będzie jak kiedyś polecimy do Kalifornii czy w inne popularne miejsce. Póki co cieszmy się z tego co mamy - a mamy nawet za dużo bo nawet prawdziwe szklane szklanki dostaliśmy. Niesamowite - taka ochrona, tak nic nie wolno wnosić a szklanki szklane w pierwszej klasie podają. Cheers!

img-4847_orig.jpg
Read More

2019.11.04 Great Smoky Mountains National Park, TN (dzień 3)

Po wczorajszym dosyć dobrym hiku nogi dzisiaj rano za bardzo nie chciały nigdzie iść. Wiedząc, że najlepsze na zakwasy jest rozruszanie mięśni, na dzisiaj też mieliśmy zaplanowany dobry hike.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (80).JPG

Nie chcieliśmy mieć podobnych widoków do wczorajszych, więc naszą ciężarówką pojechaliśmy 40 minut na północ w inną część parku. Na dzisiaj mamy zaplanowany „spacer” na górę Cammerer, 5054 stóp. Tak, ta górka jest o ponad 1,500 stóp niższa od wczorajszej, ale też startujemy z 1,600 stóp niżej, więc mamy trochę do podejścia.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (82).JPG

W sumie to nie planowaliśmy przyjazdu w te góry podczas złotej jesieni. Jesień tutaj przychodzi w różnych porach, w zależności od wysokości na jakiej się znajdujesz. Aktualnie zaczyna się na wysokości około 2,000 stóp i dochodzi do prawie 4,000. Wczoraj tą wysokość pokonaliśmy samochodem, natomiast dzisiaj mieliśmy zaszczyt iść po dywanie zrobionym z liści.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (79).JPG

Pierwszy odcinek hiku to 2.5 mili cały czas do góry, po liściach. Wpierw wzdłuż strumyka, a następnie serpentynami aż nie podniesiemy się o 2,000 stóp i dojdziemy do połączeni szlaków. Nie byle jakiego szlaku, weszliśmy na najsłynniejszy szlak na wschodnim wybrzeżu. Mowa tu oczywiście o Appalachian Trail (AT).

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (85).JPG

O AT już pewnie wiele razy pisałem. Wspomnę tylko, że idzie od stanu Georgia aż do Maine i ma długość ponad 2,000 mil. Mieliśmy zaszczyt i mogliśmy jakieś dwie mile nim się przejść.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (86).JPG

Szlak szedł granią na granicy stanu Tennessee i North Carolina, więc widoki mieliśmy po obu stronach. Niestety cały czas byliśmy w lesie i w sumie za dużo nie było widać. Tylko na otwartych przestrzeniach coś tam było widać.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (88).JPG

Dochodziliśmy do wysokości 5,000 stóp. Tutaj było znacznie chłodniej niż na dole i też była już późna jesień. Więcej było drzew iglastych, a liściaste już dawno zgubiły swoje liście.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (91).JPG

Dzisiaj w porównaniu do dnia wczorajszego było znacznie mniej ludzi. Wychodząc na górę może spotkaliśmy 5 osób. Jednym z powodów tak małej ilości ludzi jest pewnie to, że góra Commerer jest mało popularna, a także to, że dzisiaj jest poniedziałek. Biorąc pod uwagę, że w tym parku roi się od misiów Ilonka miała przygotowany aparat, ale niestety (albo na szczęście) żaden z gospodarzy parku nas nie przywitał.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (92).JPG

Około 12:30 stanęliśmy na szczycie.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (96).jpg

Góra nie jest zalesiona, więc widoczki w każdą stronę były ciekawe. Na szczycie w latach 30-tych ubiegłego wielu wybudowali domek w którym mieszkał człowiek i bacznie obserwował lasy czy aby się gdzieś nie pali.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (95).JPG

W latach 60-tych mieli już lepszą technologię na wcześniejsze ostrzeganie o pożarach lasów i obecność człowieka na szczycie stała się niepotrzebna.
Do lat 80-tych domek był zamknięty, dopiero później go otworzyli dla turystów. Niestety byliśmy tam po sezonie i kłódka wisiała na drzwiach.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (99).JPG

Posiedzieliśmy tam z 40 minut, batona zjedliśmy, piwko wypiliśmy, z lokalnymi pogadaliśmy i ruszyliśmy w dół.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (101).JPG

Tak nam się dobrze i szybko szło po dywanie usłanym z liści, że ciągu dwóch godzin pokonaliśmy 5.5 mili i usiedliśmy sobie na dole na ławeczce przy strumyku.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (102).JPG

Byliśmy super przed czasem. Strumyk, ciepło, liście, zimne piwko.... wszystko to sprawiło, że posiedzieliśmy tam sobie chyba z godzinę.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (103).JPG

Wróciliśmy do samochodu, przebraliśmy się i za 40 minut dojechaliśmy do naszego hotelu w Gatlinburg. Postanowiliśmy dać miasteczku drugą szansę. Kolację mieliśmy na 19:30. Mieliśmy trochę wolnego czasu i przeszliśmy się miasteczkiem.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (11).JPG

Na start poszło Ole Smoky, gdzie tym razem było znacznie mniej ludzi (poniedziałek) i można było popróbować ich samogonów.

20191104-184018_orig.jpg

Lubię whisky, nawet bardzo je lubię. Natomiast whisky zmieszane z rożnego rodzajami innymi smakami to nie mój styl. Spróbowałem ich 11 rodzajów i wygrały.... ogórki !!! Tak, ogórki które leżały przez jakiś czas w samogonie. Idealne do przegryzania podczas drinkowania. Słoiczek oczywiście zakupiony.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (10).JPG

Mieliśmy jeszcze trochę czasu do kolacji to przeszliśmy się ulicami Gatlinburg'a Dzisiaj to miasteczko znacznie lepiej wyglądało, o wiele mnie ludzi. Chodnikami można było w końcu z łatwością chodzić.

img-4804_orig.jpg

Dalej jednak nam brakowało klimatu górskich, europejskich miasteczek. Małych, kameralnych knajpeczek, gdzie można by usiąść i odpocząć. Wszędzie było głośno, jasno, a neonówki rozświetlały każdy kąt.

img-1796_orig.jpg

Na kolację wybraliśmy tą samą restaurację co dwa dni temu, Chesapeake's Seafood and Raw Bar. Smakowało nam tam jedzenie, a po drugie to miasteczko nie ma za wiele fajnych, dobrych restauracji.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (106).JPG

Jak zwykle poleciały żyjątka wodne i lądowe, a także dobre trunki. Ilonka wybrała dobre winko, a ja się bawiłem whisky.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (105).JPG

Jesteśmy w Tennessee, więc jest rzeczą oczywistą, że będziemy pili najpopularniejsze whisky ze Stanów czyli Jacka Danielsa. Zwłaszcza, że ten trunek jest z tego stanu. Zwykły Jack Daniels nie należy do dobrych whisky. Dopiero jego wersja „single barrel” jest dobra. Mieli tam też najlepszego Jacka, czyli Frank Sinatra Edycja. Dało się wypić. Naprawdę pyszne, polecam. Od razu przypomniał mi się słynny cytat Franka: "I feel sorry for people who are not drunk".

picassa-greece-2017-03-13_orig.jpg

W restauracji spędziliśmy chyba ze dwie godziny. Nigdzie nam się nie spieszyło, jedzenie było pyszne, a i widoczek na miasteczko mieliśmy fajny. Po kolacji musiał być obowiązkowy spacer przez 40 minut, żeby przynajmniej trochę tego jedzenia spalić.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (107).JPG
Read More

2019.11.03 Great Smoky Mountains National Park, TN (dzień 2)

Jadąc do parku narodowego Smoky Mountains zastanawiałam się co jest takiego wyjątkowego w tych górach, że warto było stworzyć tu Park Narodowy. Większość parków jest unikatowa w jakiś sposób. Na przykład Arches mają przepiękne, rzadko gdzie indziej spotykane łuki, Death Valley jest cała unikatowa i ma naturalne formacje, i tereny unikatowe w skali światowej.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (15) (1).JPG

Po wczorajszym dniu jak zobaczyłam co się dzieje w miasteczku i jak skomercjalizowane wszystko jest to prawie w ogóle nie spodziewałam się ludzi na szlaku. Dzień jednak był pełen niespodzianek. Zaczęło się od temperatury i zamrożonych szyb. To, że tu jest zimniej niż NY już pisał Darek natomiast, jak się rano obudziliśmy i zobaczyliśmy szron to nas trochę wcięło.

img-4694_orig.jpg

Drugim zaskoczeniem była ilość aut na parkingu. Do parkingu byliśmy koło 8:30 rano ale miejsca już prawie nie było. Ludzie parkowali już na poboczu i gdzie się da. My mamy ogromne auto ale jakoś udało się znaleźć wystarczająco duże miejsce.

img-1807_orig.jpg

Podobno stworzenie parku narodowego The Great Smoky Mountains, nie należało do łatwych. Większość parków powstawała na zachodnim wybrzeżu i nie było problemów z nałożeniem ochrony na tamte ziemie. Tereny te bowiem i tak należały do rządu albo do ludzi, którzy i tak nie chcieli tam mieszkać więc wszystko sprowadzało się do złożenia paru podpisów i założenia parku narodowego.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (18).JPG

Sprawa wyglądała inaczej z Great Smoky Mountains. Pomimo, że pomysł stworzenia parku powstał już w latach 90 tych XIX wieku to park oficjalnie został założony przez prezydenta Calvin'a Coolidge w 1926. Co im zajęło tak długo? Przede wszystkim wykup ziemi. Powstanie parku Great Smoky Mountains należało do najdroższych inwestycji jeśli chodzi o parki narodowe. Większość terenów tu należała do lokalnych ludzi i farmerów. Jakoś jednak udało się rządowi wykupić ziemię i powstał park. O ustanowienie tu parku narodowego, głównie walczyło Knoxville w Tennessee i Asheville w North Carolina. Do powstania parku przyczynił się też klub motoryzacyjny AAA, który szukał ładnych górzystych terenów na jazdę motorem.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (113).JPG

A drogi tu mają fajne, serpentynki i ładna sceneria, co prawda większość czasu jest się w lesie ale las też ma przecież swój urok. W lesie jest też dużo szlaków i naprawdę trzeba się naszukać aby znaleźć takie powyżej linii lasu. Na szczęście mój najlepszy organizator ogarnął to i parę minut przed 9 zaczęliśmy się wspinać pod górę.

img-1819_orig.jpg

Szlak na górę Le Conte, jest jednym z najpopularniejszych szlaków. Wychodzi się dość wysoko (6594 ft / 2009 m) i przy końcu idzie się już nad lasami. Szlak jest dodatkowo popularny ze względu na schronisko. Prawie pod samym szczytem jest schronisko, a właściwie to wioska gdzie w chatkach może spać 150 ludzi. Nie dziwne więc, że na dole jest tak dużo samochodów.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (20).JPG

Jak przystało na park narodowy, szlak jest dość dobrze przygotowany. Szeroka trasa pomału ale statecznie wznosi się do góry. Co jakiś czas pojawiają się skałki albo schodki ale nie mają one dużego nachylenia a dodatkowo są zamontowane liny pomocnicze.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (25).JPG

To co jednak nas zdziwiło to śnieg. Czy my naprawdę lecieliśmy 2h na południe, żeby zobaczyć śnieg. Byliśmy w małym szoku ale z drugiej strony byliśmy na wysokości ponad 4500 stóp (1370 m).

img-1842_orig.jpg

Szliśmy jednostajnie, do góry. Z każdym krokiem, bliżej, wyżej i zimniej. Pojawiały się nawet sople i lód na ziemi.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (40).JPG

Wyjście na szczyt zajęło nam 3 może 3.5h. Ale Daruś wyczytał, że szczyt to nie wszystko, że trzeba iść dalej. Tam już śniegu było znacznie więcej ale tylko w cieniu. Jednak słoneczko stopiło szybko to co napadało.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (43).JPG

Szczyt to głównie kopa kamieni. Ogólnie to trzeba się rozglądać, żeby nie przeoczyć tej sterty kamieni. Jak widać na obrazku ze szczytu nie ma też za ładnych widoków. Wiadomo szczyt zaliczyć trzeba ale warto zobaczyć co jest dalej... za szczytem.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (47).JPG

Darek wyczytał, że za szczytem jest Myrtle Point. Podobno jest to ładny punkt widokowy. Podobno stamtąd jest najładniejszy widok na całej trasie. Zanim jednak dotarliśmy do widoku to zainteresowały nas zamontowane liny. W miejscu gdzie można przenocować albo rozbić namiot zamontowali liny na których można powiesić jedzenie. Jest to zabezpieczenie przed misiem, a także przed wiewiórkami. Trzeba przyznać, że sprytnie to zrobili a i ułatwili sprawę wszystkim włóczykijom.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (45).JPG

Pomimo, że trasa schodzi trochę na dół a potem do góry, przejście do Myrtle Point nie zajęło nam dużo czasu. A dla widoku rzeczywiście było warto. Nie często w tych górach jest się ponad lasami.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (53).JPG

Niewiele ludzi tu chyba dochodzi. Skała była cała dla nas. Zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Przez cały ten czas doszła do nas tylko jedna para. Jak się okazało to Czech z dziewczyną, która ma korzenie polskie. Nas to naprawdę wywiało wszędzie. Oni mieszkają w sąsiednim stanie Missouri i dla nich wypad w te górki to jak dla nas Adirondacks.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (49).JPG

Czech mówił troszkę po polsku. Jak się okazało pochodzi z jakiejś miejscowości przygranicznej więc polski język nie był mu obcy. Pogadaliśmy chwilkę, oni poszli, my dalej wygrzewaliśmy się w słoneczku a ludzi dalej nie przybywało.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (51).JPG

Dopiero wracając z Myrtle Point spotkaliśmy około pięciu osób idących w tamtym kierunku. Biorąc pod uwagę, że tego dnia na szczyt szło ponad sto ludzi to nie wielki odsetek poszedł dalej. Dobrze, że internet istnieje i czasem coś nam podpowie Punk ten bowiem nie jest za bardzo rozreklamowany.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (54).JPG

Rozreklamowany za to jest klif. Szlak normalnie idzie lasem więc widoków za wiele nie ma. Jest za to obejście już przy samych chatkach i można wyjść na klif aby podziwiać widoki. Tutaj było zdecydowanie więcej ludzi. My już byliśmy po przerwie więc tylko pstryknęliśmy selfie i poszliśmy dalej.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (59).JPG

A dalej to znaczy sprawdzić chatki. Jak już tu jesteśmy to chcieliśmy zaglądnąć w każdy kąt. Spodziewałam się dużego schroniska na setki ludzi a w zamian zobaczyliśmy wioskę. Schronisko składa się z około 30-40 chatek przeznaczonych na dwie do czterech osób. A może i więcej. Każda chatka jest ogrzewana i ma też mały taras i stołeczki gdzie można się zrelaksować po całym dniu.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (61).JPG

Jest też stołówka. Podobno można tam zjeść całkiem fajną kolację i śniadanie. Niestety dla przechodniów to tylko mieli kawę, gorącą czekoladę, lemoniadę i jakieś ciasteczka. Stołówka jednak była dość przytulna i pewnie wieczorem ludzie zasiadają tu do kolacji i dyskutują do późnej nocy.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (63).JPG

Po zregenerowaniu sił, i zaglądnięciu w każdy kąt ruszyliśmy na dół. Schodzi się zawsze dużo łatwiej i szybciej tak, że prawie zlecieliśmy do słoneczka i plusowej temperatury. Warto wspomnieć, że na szczycie temperatura byłą bliska zero. Podobno w nocy na szczycie było nawet -10C. Nadal trudno nam wieżyć, że tu jest tak zimno.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (64).JPG

Po ładnie przygotowanej i szerokiej trasie można schodzić. Nie używaliśmy za dużo hamulców i tylko co jakiś czas wymijaliśmy innych ludzi. Skoro mieliśmy dobry czas to siedliśmy jeszcze pod skałą aby rozkoszować się widokami, piękną pogodą i złotą jesienią.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (68).JPG

Tutaj znów wszyscy, których myśmy mijali, wyminęli nas. Ale góry to nie wyścigi. Wiadomo są ludzie z lepszą czy gorszą kondycją ale nawet człowiek w najlepszej kondycji może skręcić nogę itp. Tak więc uważać trzeba zawsze, nawet jak wydaje się, że to "tylko" zejście na dół.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (67).JPG

Im bliżej końca tym trasa stawała się mniej stroma, szersza, lepiej przygotowana. Pojawiały się też mostki i tunele. Właściwie to tylko jeden tunel, i to tak mały, że po Maderze to nawet nie zauważyliśmy, że to tunel.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (73).JPG

Cały hike zajął nam 7.5h z dwoma dłuższymi przerwami. Zrobiliśmy 10.5 mili (17 km) i wyszliśmy do góry ponad 3900 ft (1200 m). To był bardzo fajny hike. Idealna trasa, widoki, i ułożenie terenu..... prawie jak w Bieszczadach.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (77).JPG

Jutro też czeka nas hike. Dlatego nie poszliśmy nigdzie na kolację tylko zdecydowaliśmy się na hamburgera przy ognisku w hotelu. Jutro ciąg dalszy naszej przygody z Greate Smoky Mountains. Parkiem, który pozytywnie nas zaskoczył.

20191105-103921_orig.jpg
Read More

2019.11.02 Great Smoky Mountains National Park, TN (dzień 1)

Na nasze urodziny staramy się gdzieś wyjeżdżać. Nie zawsze musi to być samolotem na drugi koniec świata, ale nawet samochodem parę godzin, żeby uciec z miasta.

img-4675_orig.jpg

W tym roku ciężko mi będzie pobić Ilonkę z jej dwutygodniową Azją, ale ja też wymyśliłem coś co jeszcze nie odwiedziliśmy. Stany mają 61 Parków Narodowych. Odwiedziliśmy już ich trochę. Niestety większość z nich jest na zachodzie i ciężko jest tak sobie „wyskoczyć” na weekend.
Na szczęście na wschód od Missisipi też coś się znajdzie i polecieliśmy do Great Smoky Mountains National Park.

img-4726_orig.jpg

Park ten znajduje się na granicy dwóch stanów, Tennessee i North Carolina. Z lokalnego lotniska Laguardia (LGA) w dwie godziny można tam dolecieć samolotem. LGA to wielki plac budowy. Ze starego, lokalnego lotniska chcą zrobić nowoczesny, międzynarodowy port lotniczy. Miejmy nadzieję, że zrobią to z rozmachem i z głową, i nie będzie to kolejny Newark. Zwłaszcza, że do lotniska mamy 10 minut samochodem i praktycznie w przysłowiowych papućkach można tam się dostać.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (15).JPG

Delta dużo tutaj inwestuje, do tego stopnia, że mają na LGA swój własny terminal. Dobrze się składa, bo my też „inwestujemy” w Deltę. Trochę latamy i musieliśmy wybrać linie lotnicze która będzie priorytetowa. Wybór padł na Deltę ze względu na potężną ilość połączeń, dobre umowy z innymi liniami lotniczymi, a także Ilonka latając służbowo też ich używa.

img-4672_orig.jpg

Wszystko zależy od statusu jaki dostajesz. Im więcej latasz tym masz lepszy. My na razie mamy pierwszy, czyli Silver. Wiem, jest to najniższy z czterech możliwych (Silver, Gold, Platinum, Diamond), ale i tak już nam to pozwoliło mieć za darmo upgrade do pierwszej klasy i lecieliśmy w pierwszym rzędzie.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (2).JPG

Nawet żeby dostać status Silver musisz w ciągu jednego roku „parę” razy Deltą się przelecieć. Kilkanaście razy na połączeniach krajowych, albo powyżej 5 na międzykontynentalnych lotach, i to wszystko Deltą. Gorzej, status jest tylko na rok, czyli co roku trzeba latać. Jak na razie nam się udało i zobaczymy jak będzie dalej. Dodatkowym plusem jest to, że wszędzie jesteś prioryteryzowany i praktycznie nigdzie nie stoisz w kolejkach. Od momentu jak powiedziałem Ilonce żeby zamówiła Ubera (nie mylić z Uberem pod domem) do piwka przy bramce zajęło nam 28 minut. Uważam to za rewelacyjny wynik.

img-4670_orig.jpg

Na krótkie loty, Delta podstawia niewielkie samolociki, które są za małe żeby były w stanie podjechać pod rękawy. Więc w papućkach, przez lotnisko wsiedliśmy do samolotu.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (1).JPG

Lot trwał 2 godziny i około południa wylądowaliśmy w Knoxville. Trochę dziwnie bo ponad tysiąc kilometrów na południe, a temperatura spadła o prawie 10C. Z +9C do +1C. Widać, że sąsiedztwo gór robi swój klimacik.
Wypożyczyliśmy wielkiego pick-upa, jak przystało na Amerykę poza wielkimi miastami i ruszyliśmy przed siebie.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (3).JPG

Z tym samochodem to też było ciekawie. Z reguły wypożyczam w Sixt i za wiele mnie się już nie pytają, bo mam u nich złoty status i jestem w systemie. Tutaj nie mieli Sixt więc poszedłem do Enterprise. Zadawali za dużo pytań i wymagali dwa rodzaje dokumentu tożsamości. Po Stanach latam bez paszportu tylko z prawem jazdy, więc nie miałem nic innego. Panienka powiedziała, że zezwolenie na broń wystarczy. Co?! Zapytałem. Ja jestem z NY, a tam nie można mieć broni.
Jeden kraj, a jak różny. Zwłaszcza południe. Na szczęście karta ubezpieczeniowa zadziałała i wyjechaliśmy z parkingu wielkim, amerykańskim samochodem. Ford F150 z przedłużaną kabiną!!!

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (139).JPG

Na dzisiaj nie mamy wiele panów. Jakieś zakupy w Walmart i standartowe odwiedzenie sklepu sportowego REI po gaz pieprzowy na misie. Ponoć w tym parku jest ich wiele, a my mamy zamiar głęboko się zapuszczać.
Śpimy przy samym wjeździe do parku w miasteczku Gatlinburg, które jest oddalone około dwie godziny samochodem od Knoxville.

img-1776_orig.jpg

Wpierw myślałem, że GPS się zaciął, bo pod koniec nam pokazywał kilkanaście mil do miasteczka i dalej godzinę. Niestety to była prawda, po drodze były potężne korki. Great Smoky Mountains jest najbardziej odwiedzanym parkiem narodowym w Stanach. 30% ludności w tym kraju mieszka w zasięgu jednego dnia samochodem od parku, dlatego pewnie jest tutaj tyle ludzi.

img-1783_1_orig.jpg

Na szczęście Ilonka jest świetnym pilotem i szybko wyszukała jakieś drogi objazdowe górami. Czasami było ciasno i wąsko, bo ta amerykańska krowa ma 6 metrów długości. Na szczęście cały czas był asfalt i w niecałe pół godziny dojechaliśmy do Gatlinburga.

img-1782_orig.jpg

Po wjechaniu do miasta stanęliśmy (korki) jak wryci. Ilość samochodów i ludzi była przerażająca. Wiele razy byliśmy w miastach przy parkach, ale nigdy jeszcze nie w takim. Przypominało nam to trochę Krupówki w Zakopanem, tylko jeszcze droga była pełna samochodów.

Album_2020.11_Great Smoky Mountains, NP (6).JPG

Podjechaliśmy pod hotel, zaparkowaliśmy samochód i poszliśmy się przejść zobaczyć co się tu dzieje.
Miasto wyglądało jak by się zatrzymało w czasie kilkadziesiąt lat temu.

img-1790_orig.jpg

Restauracje, sklepiki które już dawno poupadały w dużych miastach tutaj dalej są. Chodniki pełne ludzi, którzy tak chodzą bez celu tam i z powrotem żeby tylko zabić czas. Czasami jakiś zespół coś tam z Country Music gra na placach i człowiek na chwilę przystanie i posłucha.

Było zimno, koło 0C. Gatlinburg słynie z moonshine (samogon) Ole Smoky, który tutaj jest robiony od wielu lat. Weszliśmy do destylarni w celu skosztowania tego przeźroczystego trunku, ale oczywiście się nie dało. Było tyle ludzi, którzy chcieli się za darmo napić, że nam się nie chciało stać w tych długich kolejkach.

img-4684_orig.jpg

Przeszliśmy się jeszcze trochę miasteczkiem, pozaglądali gdzie się dało i wstąpiliśmy do restauracji na kolacje.

Odwiedziliśmy Chesapeake’s Seafood and raw bar. Dobry wybór. Nowa knajpka z dobrym jedzeniem i dużą ilością whiskey. Ostrygi pod wieloma postaciami i krab były pyszne.

Po kolacji jeszcze zrobiliśmy sobie pół godzinny spacer po miasteczku i wróciliśmy do hotelu. Było zimno na dłuższe spacerowanie, a zresztą jutro musimy wcześnie rano wstać bo wyruszamy na duży hike do parku. Mamy nadzieję, że większość ludzi tu przyjechała do miasta a nie do parku i wszystkich jutro nie spotkamy na szlakach.

Read More
Singapur Darek Singapur Darek

2019.09.28 Singapur (dzień 14)

Po wczorajszym wielkim obżarciu surowych żyjątek oceanów i odpowiednim ich nawodnieniu, dzisiaj bardzo nam się nie chciało wstawać. „Niestety” spaliśmy w Swissotel, który słynie z przepysznych śniadań i chcieliśmy na nie się załapać.

Album_2019.09 Singapore (183).JPG

Tak jak myśleliśmy, śniadanie było pyszne. Wielki wybór smacznych azjatyckich i zachodnich potraw podawany w formie bufetu, czyli jedz ile możesz. Oczy by zjadły wszystko, niestety żołądek jest tylko jeden.

img-4533_orig.jpg

Samolot mamy dopiero o 23, więc możemy jeszcze cały dzień spędzić w Singapurze. Zostawiliśmy plecaki w hotelu żeby z nimi nie chodzić i ruszyliśmy przed siebie. Nie mieliśmy wielkich planów. Poszwendać i pożegnać się z miastem.

Album_2019.09 Singapore (198).JPG

Miejsce w którym jeszcze nie byliśmy to ulica Orchard. Jest to ulica handlowa, na której każdy znany projektant mody chce mieć swój sklep. Coś jak 5 avenue w Nowym Jorku.

img-1671_orig.jpg

Zapewne jak się domyślacie nie pojechaliśmy tam na zakupy. Na maksa nie nasze klimaty. Jednak chcieliśmy zobaczyć czym to się różni od NY, Paryża czy Hong Kongu. Na pewno ma więcej zieleni wokół, większe, zrobione z rozmachem sklepy, idealnie czyste i potężną ilość ludzi.

img-1684_orig.jpg

Większość pewnie tak jak i my, przyjechała tu tylko w celach turystycznych. Kupujących to za wiele nie widzieliśmy. Nie porównywaliśmy cen, bo i tak nie znamy nowojorskich cen tych za drogich produktów.

img-4556_orig.jpg

Plusem tej dzielnicy jest to, że dużo czasu można spędzić w środku, w klimatyzowanych galeriach. Jednak to nadal Singapur i nadal jest gorąco na zewnątrz.

Album_2019.09 Singapore (213).JPG

Po takim „zwiedzaniu” nie ma nic lepszego niż kufel zimnego piwka. To, że ceny alkoholu w Singapurze są chore to już wiemy. Na szczęście nie jest z tym tak najgorzej. Trzeba wiedzieć gdzie szukać. W hotelach, miejscach turystycznych, tam gdzie ceny mogą być wysokie to będą. Wystarczy odejść parę bloków od głównych ulic i już można znaleźć jakieś „happy hours”.

Album_2019.09 Singapore (206).JPG

Tak to, na ulicy Emerald Hills Road znaleźliśmy parę lokalnych, sportowych barów, gdzie ceny były do zniesienia i nie trzeba było rozwalić banku żeby się przyjemnie można było schłodzić.

Album_2019.09 Singapore (202).JPG

Ulica Emerald Hills słynie z małych, kolorowych domków. Mają one chińską barokową architekturę więc Ilonka miała raj i latała z aparatem. Na szczęście ja też miałem raj i miałem swoje zimne i tanie piwko.

Album_2019.09 Singapore (204).JPG

Była już godzina 17, niedługo musimy się zbierać na lotnisko, ale oczywiście zanim to się stało nie mogło zabraknąć przepysznych pierożków z Din Tai Fung.

img-4558_orig.jpg

Szybko metrem dojechaliśmy do Marina Bay i zasiedliśmy do stołu. Pierogi były pyszne jak ostatnio, ale ja sobie jeszcze dorzuciłem wieprzowy kotlet, który też smakował wyśmienicie.

Album_2019.09 Singapore (216).JPG

Chyba po raz pierwszy jadłem kotleta pałeczkami. Dobrze, że kuchnia podała go już pokrojonego bo byłby problem.

Album_2019.09 Singapore (219).JPG

Z Marina Bay do hotelu nie mieliśmy za daleko, więc na nóżkach, żegnając się z miastem, odkrywając nowe budynki, ulice doszliśmy do Swissotel, zabraliśmy nasze plecaki i pojechaliśmy na lotnisko.

Album_2019.09 Singapore (223).JPG

Niestety wakacje dobiegają końca, ale jeszcze mamy do zwiedzenia jedną atrakcję w Azji. Las tropikalny na lotnisku w Singapurze.

img-4566_orig.jpg

Jewel, tam gdzie znajduje się ten las jest to nowo-wybudowany kompleks na połączeniu terminalu 1,2 i 3. Jest on unikatowy na skalę światową. No bo gdzie znajdziesz na lotniskach 50 metrowy wodospad, ścieżki wśród tropikalnych drzew, odgłosy dżungli....

Album_2019.09 Singapore (228a).JPG

Jewel jest dostępny dla wszystkich. Jest on przed bramkami, więc nie musisz mieć biletu lotniczego żeby tam wejść. To niestety jest jego wadą, za dużo ludzi. Zrobili z tego super-komercyjne miejsce z potężną ilością sklepów i wszelkiego rodzaju jadłodajni. Coś na styl potężnej galerii handlowej

Album_2019.09 Singapore (229).JPG

To, że mieszkańcy Singapuru chowają się przed upałami do klimatyzowanych miejsc to wiemy, ale żeby jechać na lotnisko? Tego do końca nie rozumiem. Niestety las tropikalny nie wywarł na nas wielkiego wrażenia. Dalej jest to unikatowy, wielki, zbudowany z ogromnym rozmachem kompleks. Co nas tam przytłaczało, to potężna ilość ludzi, którzy plątają się tam bez celu.

Szybko opuściliśmy Jewel, wróciliśmy na nasz terminal, przeszliśmy bramki i w końcu usiedliśmy w lounge, zamówiliśmy sobie drinka i czekaliśmy na samolot.
Znowu czeka nas długi lot. Znowu 17-19 godzin będziemy w powietrzu, w zależności którą drogę pilot wybierze (albo raczej, którą będzie mógł wybrać).

Tym razem też nam się udało i samolot leciał z wiatrem a nie przez biegun północny. Pod nami była Japonia, Kamczatka, Alaska i cała Kanada. Mimo, że w powietrzu był „tylko” 17 godzin to leciał pod słońce i udało nam się w ciągu tego czasu zaliczyć dwie noce i jeden dzień. Ach te strefy czasowe.

img-4581_orig.jpg

Wakacje dobiegły końca. Trochę tego było. Zobaczyliśmy ciekawy skrawek świata, Azję południowo-wschodnią. Inny świat, kulturę, ludzie, jedzenie, klimat.... Fajne miejsca na wakacje, ale niestety nie do mieszkania. Przynajmniej nie dla mnie. Dalej Europa czy Ameryka Północna wygrywają. Przyzwyczaiłem się do czterech pór roku, a nie upału i wilgotności przez prawie cały rok. Kraje z bogatą i głęboką kulturą, ale ja się przyzwyczaiłem i polubiłem zachodnią kulturę.
Jedzenie też wolę zachodnie. Nie odbierajcie tego negatywnie. Jadłem przez dwa tygodnie ich potrawy i mi smakowały. Ale już tęskniłem za dobrej jakości mięsem. Amerykański Steak, hamburger, jagnięciną, świnka.... chodziły za mną.

Album_2019.09 Singapore (131).JPG

Miasta takie jak Hong Kong, Macau, Seul są nie do mieszkania na maksa. Za dużo ludzi, za ciasno, a wcale nie takie piękne i czyste jak widać na filmach. Wiem, mieszkam w dużej metropolii nowojorskiej, która też ma wiele wad. Ale jak się zaczynam „dusić” w NY to wsiądę w samochód i wyjadę z miasta. A gdzie pojedziesz z Hong Kong, Macau czy Singapur? Nie zawsze masz czas, pieniądze i ochotę wsiąść w samolot i polecieć „za miasto”.

Read More
Singapur Ilona Singapur Ilona

2019.09.27 Singapur (dzień 13)

Pobudka o 6 rano, taksówka na lotnisko, cztery godziny lotu i znów byliśmy na naszym ulubionym lotnisku. Jak to Darek stwierdził, lecimy do domku, bo Singapur to taki nasz Azjatycki domek. Pomału zaczynam rozumieć ludzi, którzy wracają w swoich podróżach w te same miejsca. Wspominaliśmy o tym już przy innych okazjach, ale powtórzymy znów.

Zwiedzanie jakiegoś miasta w którym się już było, zmienia się z zaliczania atrakcji turystycznych w odkrywanie miasta.
Album_2019.09 Singapore (117).JPG

Zanim jednak wylądowaliśmy na naszym ulubionym lotnisku, postanowiliśmy zobaczyć co do zaoferowania ma Hong Kong. Słyszałam, że Hong Kong stoi wysoko na liście fajnych lotnisk. Nie przekonaliśmy się o tym jak pierwszy raz tu wylądowaliśmy bo od razu poszliśmy na prom. Tym razem odlatywaliśmy z międzynarodowego terminala wiec spodziewaliśmy się fajerwerków.

img-4437_1_orig.jpg

Było OK. Nie powiem, że lotnisko mi to specjalnie utkwiło w pamięci ale też na pewno było dużo lepsze niż Newark. Chyba najbardziej w Hong Kongijskim lotnisku zaskakują nas schody. Terminal jest dość wysoki, ma kilka poziomów I nieskończoną ilość ruchomych schodów. Schody omijają niektóre piętra i dzięki temu ludzie nie mają możliwości wejść tam gdzie nie powinni.

img-4510_orig.jpg

Ogólnie podczas naszej wizyty w Hong Kongu nie widzieliśmy za dużo kolejek. Nawet na wyjazd na wzgórze Victoria nie musieliśmy czekać choć widzieliśmy, że są przygotowani na duże tłumy i kolejki. Pierwsza kolejka jaką zobaczyliśmy była do lounge. Hong Kong przeżywa turystyczny kryzys. Widać to po kolejkach do atrakcji turystycznych ale też w samolotach. Ciekawe jak wejście do lounge wygląda jak jest standardowy przepływ turystów.

img-4514_orig.jpg

Ten wpis miał być o Singapurze więc, wskoczymy w samolot i przenieśmy się do Singapuru. Zawsze mi się wydawało, że taksówki w Singapurze są drogie ale zainstalowałem aplikację Grab i się okazało, że za niecałe $20 można dojechać do centrum. Tak więc wskoczyliśmy w taksówkę i jak Pan się spytał czy my pierwszy raz w mieście to dumnie odpowiedzieliśmy, że nie….że to już nasz trzeci raz. Poczuliśmy się dumnie.

Album_2019.09 Singapore (196).JPG

Tym razem spaliśmy w jeszcze innej części miasta.Na pożegnanie wybraliśmy Clarke Quay i Swissotel. Kiedy Marriott kupje Swissotel? Fajnie by było - bardzo lubimy te hotele, jednak należą one do konkurencyjnej sieci Accor i chyba szybko nie będą na sprzedaż. W każdym razie był to pierwszy pokój w Singapurze, który był sensownych wymiarów. Czyli jednak się da…. Chyba oficjalnie Swissotel zostanie naszym hotelem w SG.

Album_2019.09 Singapore (132).JPG

Jest blisko do wszystkiego - zarówno do Marina Bay jak i do dzielnicy barowej. Ale najważniejsze jest, że ma bardzo blisko do sushi co się kręci. Dokładnie, nie trzeba iść na drogie sushi, żeby się objeść i żeby było smacznie.

Blog tasteaway.pl polecił kolejne miejsce. Chyba mamy taki sam smak bo znów nam bardzo smakowało. Może nie było łatwo znaleźć to miejsce bo trzeba wejść do hotelu Novotel, zjechać dwa poziomy i nadal ciężko trafić bo ukryte jest w kącie. Ale nie poddawaliśmy się, restaurację znaleźliśmy po zaglądnięciu w każdy zakamarek i siedliśmy przy “barze”. Restauracja (a może powinnam napisać suszarnia ta) słynie z sushi na pasku. Oznacza to, że po taśmie jeżdżą talerzyki z sushi, siedzisz sobie przy taśmie, bierzesz na co masz ochotę a potem płacisz za ilość talerzyków. Jakież to proste, fajne i ciekawe. Talerzyki mają różne kolory i od koloru zależy cena. Ale mniej więcej jest to od $2 do $6 za talerzyk więc nie jest źle.

Album_2019.09 Singapore (141).JPG

Choć oczywiście Darek znalazł talerzyk za $15 ale to już trzeba zamawiać na życzenie, ale skoro Pani poleciła to Darek nie odmówił i na stolik wjechały trzy rodzaje tuńczyka. Rzeczywiście ta najdroższa jednocześnie była najlepsza.

Album_2019.09 Singapore (144).JPG

Rewelacja - kręciło się, i się kręciło i tak w nieskończoność. A kucharz co jakiś czas dawał coś nowego na taśmę i dalej się wszystko kręciło. Ludzie przychodzili i odchodzili a my jak te zahipnotyzowane chipmonki kolekcjonowaliśmy coraz to więcej talerzyków.

Album_2019.09 Singapore (147).JPG

Chyba szybko zostaliśmy uznani za dobrych klientów, bo poza sushi częstowali nas jeszcze zupkami, zielonymi herbatkami i innymi specjałami z zaplecza. Siedzielibyśmy dłużej ale już nasze brzuszki mówiły wystarczy. Jednego czego nam brakowało w tym miejscu to dobrego wina i sake. Jednak picie piwa do sushi szybko zapełnia i nie ma się miejsca na dobre rybki.

img-1632_orig.jpg

Po dość ciężkim obiedzie/lunchu i kolacji w jednym pochodziliśmy trochę po okolicy. Clarke Quay to dzielnica barowa, która zaczyna dopiero żyć po zmierzchu. Fakt faktem w Singapurze temperatury są dość wysokie więc życie na zewnątrz dopiero toczy się w nocy. Te pięć ulic, które składają się na najbardziej imprezową część Singapuru dodatkowo ma klimatyzację na ulicach. Jest to chyba jedno z niewielu miejsc gdzie da się siedzieć na zewnątrz bo pobudowane są ogromne klimatyzacje, rury z wiatrakami i fontanny. Wszystko to aby ochłodzić powietrze. No tak tylko w Singapurze klimatyzuje się chodniki.

Album_2019.09 Singapore (136).JPG

Za dnia dzielnica ta jest opuszczona. Wszystkie biznesy są zamknięte, ludzi można policzyć na palcach jednej ręki i słychać tylko ciszę. Inaczej to wygląda po godzinie siódmej kiedy to otwierają się wszystkie bary i restauracje, ludzie wychodzą na ulicę, a muzyka z jednego miejsca przygłusza drugie. Wtedy to właśnie włączają klimę, wystawiają stoliki na zewnątrz i zaczyna się życie. Dodatkowo byliśmy tam w piątek więc spodziewaliśmy się tłumów i tak też było.

Album_2019.09 Singapore (180).JPG

My z Darkiem to lożę szyderców zrobiliśmy. Byliśmy za trzeźwi, żeby wchodzić do tych wszystkich klubów gdzie słowa się nie powie i ciężko jest wytrzymać, siedzieliśmy sobie na ulicy, piliśmy piwko i słuchaliśmy muzyki. Od czasu do czasu śmiejąc się w wynalazków, którzy przechodzili ulicami.

Album_2019.09 Singapore (153).JPG

Jako ciekawostka to alkohol w całym Singapurze jest dość drogi. Wliczając w to Clarke Quay. Dopiero jak się idzie na ilość i zamawia się kubełek piwa, cały dzbanek, czy rurę to cena za kufel spada do rozsądnych liczb. Tylko trzeba szybko pić bo trunek wietrzeje, grzeje się i traci smak.

Album_2019.09 Singapore (170).JPG

Dwa tygodnie szybko minęły. Jeszcze nie tak dawno byliśmy w Singapurze a nasze głowy były pełne myśli co to nas czeka, i czy wpuszczą mnie do tych wszystkich krajów. Dziś to wszystko to już tylko wspomnienie ale wspomnienia żyją i wyjazd ten na pewno długo zostanie w naszej pamięci. Zwłaszcza zakręcone się sushi.

Album_2019.09 Singapore (138).JPG
Read More
Hong Kong Ilona Hong Kong Ilona

2019.09.26 Hong Kong (dzień 12)

Jak zmieścić 7.4 milionów ludzi na powierzchni 1100 km². Tak, Hong Kong jest jednym z najbardziej zaludnionych miast na świecie. Tak więc jak takie miasto może funkcjonować. Zacznijmy od wybudowania setek wieżowców mieszkalnych i biurowych.

Album_2019.09_Hong_Kong (44).JPG

Dołóżmy do tego dwupoziomowe tramwaje, autobusy.

Album_2019.09_Hong_Kong (101).jpg

Przenieśmy miasto na dwa poziomy i zbudujmy chodniki na drugim poziomie (nad drogą).

Oczywiście jest też podziemny świat znany jako metro. Tak właśnie funkcjonuje to ogromne miasto położone u podnóża góry Victoria. Victoria Peak jest najpopularniejszą atrakcją w Hong Kongu. Swoją sławę zyskała dzięki przepięknemu widokowi. Tak więc z tego miejsca rozpoczęliśmy zwiedzanie.

img-4459_orig.jpg

Na szczyt można wyjść ale przy temperaturze 30C to nie jest chyba najlepszy pomysł. Do tego znajomi nam doradzili, że to jest trochę strata czasu i jak chcemy jak najwięcej zobaczyć to lepiej jest wziąć kolejkę. Dobry pomysł. Samo dojście do kolejki było wyczynem. Nie pod względem fitness ale wyczynem w sensie przetrwania na ulicy. Uliczki w Hong Kongu (głównie w Central) są super wąskie. My byliśmy tam koło 11 rano a już tłumy krawaciarzy ustawiały się w kolejki do restauracji po lunchu. Pewnie wszyscy brali na wynos bo nie sądzę, że te malutkie restauracje były w stanie pomieścić tyle ludzi.

Album_2019.09_Hong_Kong (37) (1).jpg

Aby minąć ludzi, trzeba zejść na ulicę a tu też nie jest łatwiej. Wąska ulica, taksówki i auta jeżdżą cały czas. Ale daliśmy radę. Dotarliśmy pod dolną stację kolejki. Wspominając o autach to oboje z Darkiem byliśmy w szoku jaki tu jest popyt na Tesle. Czasem nawet trzy były zaparkowane na jednej ulicy. Z jednej strony ma to sens bo z Hong Kongu raczej nigdzie się nie pojedzie. Można niby do Chin ale jak już człowiek chce się dostać w fajniejsze części tego kraju to lepiej jest polecieć samolotem. Po drugie jak już kogoś w Hong Kongu stać na lepszy samochód to tym bardziej go stać na samolot. No a do tego dni wolne… w Hong Kongu nie mają za wiele wakacji. Dużo ludzi ma tylko 7 dni wakacji plus parę dni ustawowych świąt, których też nie jest za wiele. Tak więc Tesla się spisuje bo nie musi pokonywać dużych odległości a do tego jest ekologicznie przyjazna no i jaka fancy.

img-1565_orig.jpg

My w Teslę nie wskoczyliśmy, choć na Victoria Peak autem też można wyjechać. My wskoczyliśmy w kolejkę. I wyjechaliśmy na górę. Było stromo. Nie wiem czy jakieś zdjęcie czy film jest w stanie to oddać ale jak już widziałam poboczne budynki pochylone pod kątem prawie 45 stopni to musiało być stromo.

Album_2019.09_Hong_Kong (40).JPG

Ale to nie koniec. Po wyjechaniu kolejką przyszedł czas na schody ruchome. Wyjechaliśmy kolejne 6 pięter do góry i wreszcie mogliśmy powiedzieć WOW. To jest widok, który wszyscy znają i który zdecydowanie robi wrażenie.

Album_2019.09_Hong_Kong (49).JPG

Czy kogoś kto mieszka w Nowym Jorku i widzi na co dzień wieżowce, taki widok może jeszcze zaskoczyć. Nadal może. Trzeba przyznać , że miasto robi wrażenie.

Album_2019.09_Hong_Kong (41).JPG

Spędziliśmy trochę czasu, podziwiając widoki ale słońce dawało o sobie znać i chętnie się schowaliśmy w klimatyzowanym pomieszczeniu. Jak już ochłonęliśmy to poszliśmy do chińskiego więzienia Victoria.

Album_2019.09_Hong_Kong (64).JPG

Ta atrakcja została nam polecona przez znajomych, i jest to podobno całkiem nowa atrakcja turystyczna. Po wizycie w Alcatraz lubimy odwiedzać więzienia. Czasem sobie myślę, że jakby były one bardziej dostępne a warunki były dobitniej ukazane to może zmalałaby ilość przestępstw. Tylko niestety w aktualnych więzieniach nie jest tak źle jak bywało np. w Victoria Prison.

Album_2019.09_Hong_Kong (65).JPG

W Hong Kongu połączyli zwiedzanie więzienia z ogólnodostępnymi knajpkami i miejscem żeby odpocząć. Tak więc większość ludzi zdecydowanie przychodzi tu aby się zrelaksować. Nawet widzieliśmy parę młodą która robiła sobie zdjęcia. Chyba jednak nie popieram tego wyboru….ale każdy robi to co lubi.

Album_2019.09_Hong_Kong (76).JPG

Tak, w Hong Kongu było wiele takich co robili co chcieli i źle skończyli. Można robić co się lubi tak długo jak się nie rani innych. Ci co za bardzo rozrabiali lądowali w więzieniu Victora położonym przy ulicy Hollywood.

Album_2019.09_Hong_Kong (68).JPG

Tu już nie mieli fajnie. Standardowo małe cele ale do tego stopnia, że w niektórych latach w jednej małej celi mieszkało po trzy osoby. Do tego więzienie to nie miało nigdy bieżącej wody więc wszystkie potrzeby fizjologiczne załatwiane były do wiaderek. Do tego ograniczanie żywności, ciężka praca i inne kary fizyczne.

Album_2019.09_Hong_Kong (71).JPG

Muszę przyznać, że bardzo fajnie zrobili to więzienie i zdecydowanie polecam każdemu. Po więzieniu ruszyliśmy w kierunku wybrzeża. Cały czas do tej pory byliśmy na wyspie. Słyszeliśmy dużo dobrego zarówno o wybrzeżu jak i dzielnicy Tsim Sha Tsui po drugiej stronie (na lądzie). Nie pozostało nam więc nic innego niż przekonać się na własne oczy.

Album_2019.09_Hong_Kong (89).JPG

Idąc nad wybrzeże przekonaliśmy się co znaczy zbudować poziomowe miasto. Hong Kong jest zatłoczony. Nikt tego nie zaprzeczy. Żeby jednak ruch pieszych i samochodów jakoś sprawnie szedł to zbudowali chodniki które łączą budynki i ulice ale usytuowane są na wyższym poziomie. Wychodzisz raz na górę i idziesz ile chcesz nad ulicami, tramwajami, autobusami. Ciekawe. Tego chyba nie spotkałam w żadnym innym mieście.

Album_2019.09_Hong_Kong (81).jpg

Chodniki oczywiście przechodzą też przez galerie handlowe a co za tym idzie można sobie zrobić przerwę na piwko. Idealne dla zmęczonych turystów.

Album_2019.09_Hong_Kong (91).JPG

Marina służy głównie do przemieszczania się na drugi brzeg. A łódek i promów to tu mają trochę. Wygląda, że pływają one non stop i to w różne części lądu. My wzięliśmy Star Ferry….podobno najstarszy prom.

Album_2019.09_Hong_Kong (90).JPG

Na promie jak to na promie - latałam tam i z powrotem no bo przecież każde miasto najładniej wygląda jak się na nie popatrzy z oddali. A do tego jak się dołoży, że była noc i wszystkie budynki były ładnie oświetlone to magia jest od razu. Rejs niestety dość krótko trwał i po niecałych 15 minutach znaleźliśmy się na kontynentalnej części Hong Kongu.

Album_2019.09_Hong_Kong (118).JPG

Tu nas troszkę wcięło. Chyba, oboje nie mieliśmy jakoś specjalnie wizji czego się spodziewać. Ale nie spodziewaliśmy się na pewno tak różnego świata w stosunku do Central. Tutaj chodniki były szerokie, ludzie spokojnie chodzili, sklepy miały tak czyste szyby, że człowiek myślał, że w ogóle nie ma szyb. Po prostu full wypas. Fakt faktem że trafiliśmy na ich wersje Piątej Alei, więc przepych i bogactwo na każdym kroku ale i tak trzeba im przyznać, że zrobiło wrażenie.

Album_2019.09_Hong_Kong (125).JPG

Poszwendaliśmy się trochę, ale wkrótce zapikał mój telefon i dostaliśmy namiary na bar gdzie mieliśmy się spotkać ze znajomymi. Google Maps (najlepszy przyjaciel podróżnika) zaprowadził nas na miejsce i mogliśmy poznać co w Hong Kongu znaczy mieć Happy Hours.

img-4507_orig.jpg

Byliśmy w ponad 40 krajach, w każdym kraju odwiedzaliśmy bary no i niektóre miały Happy Hours niektóre nie. Na pewno najbardziej jak do tej pory w pamięci utkwiły nam Happy Hours w Qatar. Hong Kong też zapamiętamy długo - a dlaczego? Dlatego, że nigdy nie pomyślałam, że Happy Hours mogą tak działać.Po pierwsze są one zazwyczaj do 10 czy 11 w nocy. Po drugie to… Zamawiasz ile chcesz a oni ci potem donoszą… No bo przecież ciepłe wygazowane piwo jest nie dopuszczalne.

Album_2019.09_Hong_Kong (116).JPG

Jak to? Normalnie, siedzimy z Darkiem w barze, podchodzi kelner i się pyta ile piw chcemy zamówić bo jest last call. A dobrze mówił po angielsku. No więc my, że w sumie znajomi przychodzą, no to, że niech sześć przyniesie. Siedzimy, siedzimy, znajomi przyszli a on dalej tych piw nie przynosi. No to mówimy znajomym (bo oni lokalni to i język znają), że my zamówiliśmy tylko coś nie przynoszą…. Okazało się, że wszystko pod kontrolą tylko w HK, zamawiasz piwa (możesz nawet z 20 póki jest happy hours) i potem ci donoszą dopóki nie zejdzie do zera. Sprytne, sprytne….ale ile można na tym zaoszczędzić. Myśmy dwudziestu piw nie zamówili więc nawet udało na się wyjść wystarczająco wcześnie z baru - w końcu jutro musimy zdążyć na samolot. Wakacje pomału dobiegają końca i trzeba wracać do Stanów….ale zanim wsiądziemy w dużego ptaka to jeszcze na chwilkę odwiedzimy naszą oazę spokoju czyli Singapore.

Read More
Hong Kong Ilona Hong Kong Ilona

2019.09.25 Hong Kong (dzień 11)

O dziwo dzisiaj nie było wielkiego ała-ała. Co prawda schody nie do końca były naszym przyjacielem to spodziewałam się większych zakwasów. Na szczęście nasz hotel posiada windy więc dostanie się na śniadanie było pestką. A windy w hotelu są nie byle jakie. Przypominają mi te z filmów z lat 80-tych. Pamiętacie hotel Lizbona w Macau, który też wyglądał na lata 80-te a był z XXI wieku?

Podobnie jest tu. Hotel jest ogromny, wystrój przypomina bardziej stare klasyczne hotele a powstał może z 10 lat temu. Pewnie naoglądali się filmów amerykańskich i chcieli odtworzyć klimat.

20190924-185132_orig.jpg

Dziś opuszczaliśmy wyspę Jeju i jednocześnie Korę Południową. Czas odwiedzić kolejny kraj. Tym razem Hong Kong. Jeju nie ma za dużego lotniska. Z jednej strony każdy pomyśli, że to logiczne. Prawda jest jednak, że na Jeju przylatują tłumy turystów. Chyba nie do końca w celach zwiedzania. Na lotnisku Jeju zauważyliśmy ciekawe zjawisko. Za bramkami i odprawa jest sklep duty free, dwie restauracje - nic nadzwyczajnego. To co jest jednak nadzwyczajne to Lotto duty free. Obszar większy niż wszystkie sklepiki i restauracje razem wzięte przeznaczony jest na odbieranie zakupów. W Korei w miastach są duże domy towarowe. Można w nich kupować rzeczy jak duty free czyli bez płacenia podatku. Natomiast ponieważ jest to duty free to odbiór może być tylko po przekroczeniu granicy. To co zobaczyliśmy przeszło nasze wyobrażenie. Było tam chyba z dziesięć stanowisk to obsługi a z tylu były niesamowite ilości plastikowych toreb z zakupami. Prawie co drugi człowiek na lotnisku tam szedł. Azją to jednak strasznie konsumpcyjny naród. Niestety nie można było robić zdjęć.

20190925-124041_orig.jpg

Lot minął spokojnie ale oczywiście był mały niepokój czy mnie wpuszczą do Hong Kongu na tymczasowym paszporcie. Odpowiedź jest - wpuszczą. Ogólnie nie ma problemu z tymczasowym paszportem. Udało mi się odwiedzić Singapur, Makao, Koreę Południową i Hong Kong. Tylko w Macau musiałam zapłacić 100 HKD czyli około $13 za wizę. Czasem na bramkach tylko dłużej stałam i Pan się pytał co się stało z moim wcześniejszym paszportem ale ogólnie luzik.

Album_2019.09_Hong_Kong (55).JPG

Ze względu na ostatnie zamieszki w Hong Kongu z lotniska zdecydowaliśmy się wziąć Ubera. Mój kolega, który mieszka w HK, mówił, że ogólnie jest spoko i nic się nie dzieję, ale zawsze taksówka jest bezpieczniejsza niż metro. Tak więc dojechaliśmy szczęśliwie do hotelu 99 Bonham. Dostaliśmy pokój na 32 piętrze i jak tylko wyjechaliśmy windą na górę to dostaliśmy szoku. Widok niesamowity ale ilość wieżowców to była masakra. Blok na bloku, budynek na budynku. Myślałam, że po NY, Hong Kong nie zaskoczy nas bardzo. Ale to nieprawda. Zaskoczył na maksa. Nie mogliśmy się nadziwić.

Album_2019.09_Hong_Kong (4).JPG

Na pierwszy rzut oka Hong Kong nie różni się wiele od innych większych miast. Wysokie budynki, McDonalds, 7 eleven czy inne amerykańskie sklepy, no i bary prawie na każdym rogu. Różnic jednak jest wiele i zauważyliśmy to już od pierwszych minut. Po pierwsze wieżowce. Hong Kong ma najwięcej wieżowców na świecie, 355 budynków powyżej 40 piętra. Na drugim miejscu jest New York, tylko 280.

img-1541_1_orig.jpg

Po drugie to nowe przeplatające się ze starym. Są budynki bardzo stare, pewnie za niedługo zostaną zastąpione kolejnym wieżowcem ale póki co szpecą miasto. Po trzecie sklepiki. Jak to fajnie mój kolega powiedział, przy takiej ilości ludzi chodzącej codziennie ulicami prawie każdy biznes ma szanse funkcjonować. Widać, że ludność Hong Kongu wzięła to sobie do serca bo prawie każdy skrawek jest zagospodarowany i ludzie handlują czym tylko się da. Nie są tak nachalni jak w Maroku co sprawiało, że ogólnie w mieście czuliśmy się bezpiecznie. Niestety te wszystkie kramy i stragany, które w ciągu dnia wrą życiem w nocy są pozamykane i nie prezentują się najlepiej.

20190926-010330_orig.jpg

Zawsze jak mamy możliwość to chętnie się spotykamy ze znajomymi z Polski, którzy mieszkają za granicą. Również w Hong Kongu mieliśmy szczęście spotkać się ze znajomymi. Dobrze jest posłuchać jak żyje się w Hong Kongu z punktu widzenia emigranta. A żyje się chyba nie najgorzej bo Europejczyków i Amerykanów na ulicy spotyka się dość często.

Album_2019.09_Hong_Kong (37).jpg

Aby nadrobić zaległości w latach przez które się nie widzieliśmy to poszliśmy na piwko do pobliskiego baru. Dzielnica Central, która jest 10 min od naszego hotelu nawet o 10 wieczór tętniła życiem. Były tam zwykle bary, kluby z głośną muzyką itp. Jednym słowem każdy znajdzie coś dla siebie. W barach w Hong Kongu oficjalnie nie można palić, ale można jak są otwarte drzwi. Dlatego wiele miejsc pomimo, że klimatyzowanych ma całą ścianę otwartą, żeby ludzie mogli palić. Bo w HK się dość dużo pali i to prawie każdy pali. Muszę przyznać, że od tego trochę odwykliśmy. Jak restauracja nie ma opcji otworzyć okien/ściany na ulicę to pomimo, że cała jest obklejone „no smoking” to ludzie i tak palą. Dlaczego? Dlatego, że w Hong Kongu właściciel baru nie płaci kary tylko człowiek, który pali. Dlatego restauracje zezwalają na palenie bo nie chcą stracić klienta i na stolikach ustawiają małe metalowe pojemniczki z wodą. To jest sygnał i ciche zezwolenie na palenie. Ciekawe kiedy dojdą do tego, że więcej klientów zyskają jak rzeczywiście będą anty paleniu. Pewnie nie szybko bo ludzie sami muszą ograniczyć palenie, żeby docenić bar bez dymu papierosowego.

Bary w Centro zazwyczaj zamykają koło 1-2 w nocy. I dobrze, bo jutro czeka nas intensywny dzień zwiedzania. Tak więc wróciliśmy do hotelu i spędziliśmy jeszcze trochę czasu podziwiając ogrom tego miasta. Niesamowite ile ludzi było pochowanych za oknami tych wszystkich mieszkań.

Album_2019.09_Hong_Kong (19).JPG
Read More
Korea Południowa Darek Korea Południowa Darek

2019.09.24 Jeju, Korea Południowa (dzień 10)

Jest taka wyspa gdzieś na morzu Chińskim zwana Jeju. Na owej wyspie znajduje się wulkan Hallasan, który też jest najwyższą górą w całej Korei Południowej. Wysokość 1950 metrów (6388 stóp). Wyspa jest w większości odwiedzana przez ludzi z kontynentalnej części Korei albo z Chin. Bardzo mało spotyka się tutaj turystów z innej części świata.

img-4351_orig.jpg

Naszym głównym celem na tej wyspie jest zdobycie wulkanu Hallasan. Prowadzi na niego wiele szlaków, ale tylko dwa wychodzą na sam szczyt. Oczywiście nawet nie rozważaliśmy nie stanięcia na krawędzi krateru wulkanu, więc wybraliśmy trasę Gwaneusma.

Album_2019.09 South Korea (154).JPG

W związku z dużą ilością górołazów, którzy tak jam my pragną wspiąć się na najwyższą górę Korei Południowej, wprowadzili ostre ograniczenia czasowe. Na szczycie nie wolno być po 14, a ze schroniska pod szczytem już od 12:30 nie wpuszczali wyżej. Z parkingu do schroniska jest minimum 3 godziny także wczesny start jest obowiązkowy.

Album_2019.09 South Korea (148).JPG

Wiedząc, że nie jest to Europa i nic w schronisku w górach się nie kupi, a my poza paroma energetycznymi batonami nic nie mamy. To jak tylko otworzyli nam w hotelu śniadanie o 6:30 to już jako pierwsi zameldowaliśmy się i wrzuciliśmy w siebie kalorii ile się dało.

Album_2019.09 South Korea (149).JPG

Z hotelu na parking gdzie rozpoczyna się nasz hike jest tylko 20km, ale niestety w Korei, a szczególnie tutaj nie ogarnęli ruchu samochodowego. Ja rozumiem, biedniejszy kraj, może nie mają kasy na budowę dróg czy nowych autostrad, ale zasady ruchu można wprowadzać niskimi nakładami finansowymi. Ilość świateł jaka była na drodze to masakra, coś takiego jak zielona fala nie istnieje. Co drugie światło to czerwone. Jechaliśmy główną drogą, a tak samo długo świeciło się światło czerwone nam co samochodom na bocznej drodze, gdzie może był jeden albo dwa pojazdy. Nie wspomnę już o wprowadzeniu zakazów skrętu w lewo, żeby nie blokować jednego pasu przez cały czas. Ogólnie masakra.

Album_2019.09 South Korea (150).JPG

W końcu, parę minut po 8 wjechaliśmy na oczywiście płatny parking, ubraliśmy odpowiednie buty i ruszyliśmy zdobywać wulkan.

Album_2019.09 South Korea (151).JPG

Temperatura rano była przyjemna, może 16-18C, ale już się odczuwało wilgotność. Im poźniej tym gorzej, koło południa już dobrze z nas się lało.
Szlak jest podzielony na parę sekcji i jest bardzo dobrze przygotowany. Ogólnie dystans na szczyt i z powrotem to 17.5km (11 mil), a wspiąć się trzeba 1400 metrów (4600 stóp). Jest tego trochę do góry.

Album_2019.09 South Korea (163).JPG

Pierwsza część, zielona, ponoć jest najłatwiejsza. Jeśli chodzi o podnoszenie się do góry to tak, niewiele się wznosiliśmy, ale nie była super łatwa. Szlak był szeroki, dużo miał stopni, chodników zrobionych z belek drewnianych. Natomiast co utrudniło wejście, a szczególnie później zejście, to wyślizgane skały.

Album_2019.09 South Korea (152).JPG

Przecież to jest wulkan, a wulkaniczna skała jest porowata, a co za tym idzie, mało śliska, powie uważny czytelnik. Zgadza się, ale ilość ludzi jaka tędy idzie spowodowała wydeptanie szlaku jak w Tatrach. Do tego znajdujemy się w tropikach, gdzie skały są cały czas mokre. Na dodatek przez parę ostatnich dni szalał tutaj tajfun Tapah, który zrzucił w ten rejon „troszkę” deszczu.

Album_2019.09 South Korea (157).JPG

Doszliśmy do końca zielonego koloru i od razu stanęliśmy jak wryci. Przeszliśmy duży, solidnie zrobiony wiszący mostek i ukazały nam się schody. Dużo, stromych schodów! Schody, także należały do tych dobrze zrobionych, ale były strome i mokre. Potknięcie, zwłaszcza przy schodzeniu może dużo kosztować.

img-1402_orig.jpg

Od samego początku zaciekawiła mnie metalowa, kwadratowa szyna z zębatką pod spodem. Szła od samego początku.

img-4362_orig.jpg

Co to może być? Nawet myślałem zapytać się lokalnych na szlaku, ale na 100% bym się nie dogadał. Pewnie służy do jakiegoś transportu czegoś, kogoś.... pomyślałem. Ale czasami posiada bardzo strome nachylenie i mogło by być niebezpieczne jak by się coś urwało.

Album_2019.09 South Korea (156).JPG

Właśnie koło tych stromych schodów słyszę z tyłu, że coś tą szyną jedzie. Za chwilę wynurza się mały pojazd z dwoma wagonikami. Siedzi na nim hipek, drugi w wagonie i coś tam wiozą.

Album_2019.09 South Korea (158).JPG

Zdziwiłem się, że takie coś małe potrafi tak stromo do góry jechać. Co prawda jedzie powoli, ale pewnie wiezie trochę ciężaru w górę. Jak się później okazało, to na górze coś budują i tędy wożą ludzi do pracy i materiały budowlane.
Na szlaku, gdzieś co 500 metrów jest słup z napisem gdzie się znajdujesz w razie jakiegoś wypadku. Ta szyna idzie cały czas wzdłuż szlaku i ma te same napisy. Czyli pewnie jak ktoś skręci nogę, albo coś innego się stanie to można taką osobę zwieść na dół.

Album_2019.09 South Korea (160).JPG

Prawie cały czas szlak jest ogrodzony linami i ciągle są napisy że nie wolno z niego schodzić. Park jest mały i zapewne nie chcą żeby ludzie im go rozdeptali. Zrozumiałe, ale nawet jak byś chciał zejść ze szlaku to miałbyś problem. Roślinność jest tak bujna i gęsta, że chodzenie poza wydeptanymi ścieżkami jest praktycznie niemożliwe.

Album_2019.09 South Korea (193).JPG

Poza schodami na początku to ten czerwony odcinek nie był taki stromy, ani trudny. Wiadomo, był bardziej stromy niż zielony i miał więcej trudniejszych odcinków, ale dalej szło się bardzo dobrze. Nawet były odcinki z dywanami. Tak, z dywanami!

img-4365_orig.jpg

Chyba po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim. Na ścieżce rozkładane są materiałowe wykładziny, po których się bardzo dobrze idzie. Do końca nie wiem jakie to ma praktyczne zastosowanie, ale stopy na maksa odpoczywają jak stąpają po takim miękkim podłożu.

Album_2019.09 South Korea (165).JPG

Około 11:30 doszliśmy do schroniska. Godzinę przed zamknięciem szlaku na szczyt. Ciężko to nazwać schroniskiem, bo poza ubikacjami na zewnątrz to nic nie ma i nic nie można kupić. Natomiast obok jest plac budowy i coś budują. Może kiedyś będzie tu można zakupić coś do jedzenia albo picia.

Album_2019.09 South Korea (189).JPG

Zrobiliśmy sobie małą przerwę i ruszyliśmy dalej. Wpierw szlak schodził w dół, aż do kolejnego strumyku i oczywiście mostu wiszącego, żeby następnie ostro wspinać się do góry.

Album_2019.09 South Korea (187).JPG

Rzeczywiście od doliny szlak już stromo szedł do góry. Poza paroma odcinkami, po których trzeba było iść po skałach, szło się po idealnym, nowo zrobionym drewnianym chodnikiem.

Album_2019.09 South Korea (170).JPG

Jeszcze chyba nigdy w życiu nie szedłem ścieżką z tak wielką ilością stopni. Kiedyś w Nowej Zelandii szliśmy podobnym drewnianym chodnikiem, ale tutaj było o wiele więcej.

Album_2019.09 South Korea (173).jpg

Wliczając dolinę, to od schroniska musieliśmy się podnieść ponad 500 metrów. Policzcie sobie sami ile to musi być schodów. Na szczęście tu już było znacznie mniej drzew niż na dole, więc słońce i wiatr wysuszyły chodnik i nie było ślisko. Im wychodziliśmy wyżej tym były ładniejsze widoki. Pod koniec już prawie widać było całą wyspę.

Album_2019.09 South Korea (174).JPG

Niestety jak to w Azji, nawet na wyspach jest wielki smog i wilgotność, dlatego przejrzystość powietrza nie jest idealna. Jak się jest na dole, to tego za bardzo nie widać (tylko czuć), dopiero z góry, albo z samolotu jest to o wiele bardziej widoczne.

img-1406_1_orig.jpg

Około godziny 13 stanęliśmy na szczycie wulkanu Hallasan. Pierwsze co nas uderzyło to ilość ludzi. Masakra, ile ich tu było!

img-1409_orig.jpg

Większość ludzi szła tym drugim szlakiem. Który jest krótszy i łatwiejszy bo wyjeżdżasz wyżej samochodem. Natomiast nasz ma lepsze widoki po drodze i znacznie mniej ludzi.

Udało nam się znaleźć miejsce nawet z dala od tłumów, usiąść, zjeść batona i podziwiać widoki. Byliśmy już na paru wulkanach i muszę przyznać, że widok nie powalał. Nie odbierajcie mnie źle, dalej był to szczyt góry, krater, ładna panorama... ale jest to wygasły wulkan z małym jeziorkiem w środku. Nie wulkan gdzie się widzi, czuje lawę, a dymy unoszą się z jego krateru dodając potęgi, grozy i ogromu.

Album_2019.09 South Korea (178).JPG

Po pół godzinnym pobycie na szczycie postanowiliśmy schodzić w dół. Była już 13:30 i za pół godziny mieli zamykać szczyt. Już widzieliśmy strażników parku którzy byli na szczycie, albo podchodzili do góry. Jak doszliśmy do schroniska to szlak w górę był już zagrodzony i wisiała karteczka „zakaz wstępu”.

Album_2019.09 South Korea (190).JPG

Idąc dalej w dół weszliśmy w las. Niestety tutaj skały na szlaku wciąż były mokre. Duża gęstość drzew i wysoka wilgotność nie pozwoliły słońcu wysuszyć podłoża. Trzeba było iść wolniej i uważać jak się stawia kroki, żeby się nie poślizgnąć. Byliśmy zmęczeni, nasze mięśnie i stawy krzyczały, że chcą już odpocząć. W takich sytuacjach o kontuzję bardzo łatwo.

Album_2019.09 South Korea (192).JPG

Około 17 zeszliśmy na parking. Wsiedliśmy do samochody i znowu niestety 20km do hotelu jechaliśmy z godzinę

Album_2019.09 South Korea (194).JPG

Byliśmy bardzo głodni i przepoceni. Po szybkim, hotelowym prysznicu poszliśmy na kolacje. O niczym innym nie marzyliśmy tylko o dobrym, świeżym piwku i czymś do jedzenia. Oczywiście wybraliśmy browar.

img-4419_orig.jpg

Idąc do niego zauważyliśmy, że korki występują tu nie tylko na drogach, ale też i na morzu. Ilość statków jaka czekała na załadunek/rozładunek do portu w Busan była przerażająca. Busan jest to największy port w Korei Południowej i piąty na świecie. Azja, ile ty tego wszystkiego produkujesz?
Niestety browar był zamknięty. Wisiała jakaś karteczka na drzwiach, że ze względu na nieprzewidywalną sytuacje browar dzisiaj jest zamknięty.

Album_2019.09 South Korea (195).JPG

Ale byliśmy źli!!! Za bardzo nie chcieliśmy zjeść dzisiaj kolacji i przepłacać w hotelach. Ilonka coś szukała na internecie, ale nic ciekawego, co by miało przynajmniej OK opinie istniało. Postanowiliśmy przejść się miastem i jak coś nam wpadnie w oko to wstąpić. Niestety nigdzie nie weszliśmy. Chyba za mało mają tutaj turystów z zachodniego świata, a jak mają to jadają w hotelach.
Restauracje jakie widzieliśmy, to albo baliśmy się do nich wchodzić, albo nie chcieliśmy tam jadać. Dalej było gorąco i za bardzo by nam nie smakowało cokolwiek do jedzenia na plastikowym stoliku i stołku na chodniku. Jakoś jedzenia też miała wiele do zastrzeżeń. A po trzecie, knajpy były ciemne, brudne i prawie nikt nie siedział w środku.

20190924-200630_orig.jpg

Wróciliśmy do hotelu, zamówiliśmy za drogiego hamburgera i z piwem przemysłowym (wielka produkcja) - musieliśmy jakoś go zjeść. Nie był najgorszy, ale za $25 to w Stanach czy w Europie zjesz znacznie lepszej jakości. Wczoraj jedliśmy lokalne jedzenie i też było takie sobie. Zjadliwe, ale powinno być lepsze.
Zmęczeni, szybko padliśmy do lóżek. Jutro wylot do Hong Kong. Jak narazie jest tam spokojnie, nie ma zamieszek. Miejmy nadzieję, że tak się utrzyma przez kolejne parę dni.

Read More
Korea Południowa Darek Korea Południowa Darek

2019.09.23 Busan & Jeju, Korea Południowa (dzień 9)

Pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy dzisiaj rano to było sprawdzenie czy lotnisko w Busan jest czynne. Jest czynne...!!! Super, lecimy na wyspę Jeju. Nasz samolot powinien lecieć o czasie. Przynajmniej tak aplikacja mówi.

Album_2019.09 South Korea (137).JPG

Samolot mamy dopiero o 14, w związku z tym można jakoś poranek wykorzystać. Przez ostatnie dwa dni szalał tutaj tajfun Tapah i spacery nad wybrzeżem były niemożliwe. Nie chcieliśmy być zwiani ze skał, albo trafieni przez nisko latające gałęzie.

img-4321_orig.png

I​lonka mi zadała pytanie czy to morze co widzimy na spacerku jest Japońskie czy Chińskie. Hmmm.... za bardzo nie wiem, ale ta wyspa co ją widzisz to należy do Japonii. Więc umówmy się, że jest to morze Japońskie.

Album_2019.09 South Korea (132).JPG

Tajfun już poszedł dalej, za 1-2 dni ma uderzyć w północną Japonię, ale jego pozostałości widać na każdym kroku. Woda w morzu jest mętna i wzburzona, a wszędzie widać gałęzie i drzewa połamane.

img-1385_orig.jpg

Było wcześnie rano, a już służby porządkowe ostro pracowały w usuwaniu szkód tajfunu.

Album_2019.09 South Korea (133).JPG

Spacer zrobiliśmy sobie niedaleko hotelu na wyspie Dongbaekseom. Jest to niewielka wyspa w południowo-wschodniej części Busan. Popularne miejsce wypoczynkowe mieszkańców miasta. Wyspa ma jedną z najładniejszych plaż w mieście, gdzie przy ładnej pogodzie jest tutaj mnóstwo ludzi. Dzisiaj było zupełnie inaczej.

Album_2019.09 South Korea (130).jpg

Po wielkości fal widać, że tajfun jeszcze daleko nie odszedł. Fale z dużą prędkością rozbijały się o skaliste wybrzeże.

Album_2019.09 South Korea (131).JPG

Bardzo ciekawym i solidnym drewnianym chodnikiem doszliśmy, aż do końca wyspy gdzie znajdowała się latarnia morska. Widać, że chodnik jest nowo zrobiony i mocno wkopany w skały. Wiatry jakie tu panują, plus wielkie fale szybko by zniszczyły byle jaką konstrukcję.

Album_2019.09 South Korea (135).JPG

Wróciliśmy do hotelu, spakowaliśmy plecaki i pojechaliśmy na lotnisko. Dzisiaj mamy krótki lot, trwający zaledwie 50 minut, na wulkaniczną wyspę Jeju, należącą do Korei Południowej. Lokalni nazywają ją Hawajami Korei. Jeju jest bardzo popularną turystyczną destynacją. Mieszka na niej 600 tysięcy ludzi, a w ciągu roku odwiedza ją aż 15 milionów turystów. Naszym celem będzie zdobycie jutro wulkanu Hallasan, 1950 metrów. Jest to też najwyższa góra w Południowej Korei.

img-4323_orig.jpg

Nasz samolot jest o 13:50 i pisze na zielono to miejmy nadzieje, że poleci. Niestety później napis zmienił się na czerwono i obok tego pojawił się napis 14:10. Na szczęście to tylko oznaczało małe opóźnienie i o 14 z minutami wystartowaliśmy. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie leciałem tak dużym samolotem na takim krótkim dystansie. Osiem siedzeń w rzędzie (2,4,2). Miejsca na nogi tyle samo albo i więcej niż na niektórych transatlantyckich lotach. Dobra robota Korean Air! Nawet mają naklejki które sobie naklejasz na fotel w zależności od potrzeb.

img-4324_orig.jpg

Z lotu ptaka wyspa Jeju wyglądała jest Polska z PRL. W sumie niczym się nie różni od kontynentalnej części kraju. Wielkie blokowiska są wszędzie.

Album_2019.09 South Korea (139).JPG

Na wyspie Jeju bierzemy samochód. Jest to jedyne miejsce podczas tego pobytu w Azji w którym mamy samochód. Tutaj za bardzo nie ma komunikacji publicznej, a my chcemy się zapuścić w głąb wyspy.

Album_2019.09 South Korea (140).jpg

Jak robiłem rezerwacje, to nie miałem wielkiego problemu z wyborem samochodu. Mogłem wziąć Kia, albo Kia, albo Hyundai. Nigdy nie prowadziłem Kia, więc wybór był jeszcze łatwiejszy. Mało tego, dostałem Kia przerobioną na gaz LPG! Co? Ja nawet nie wiem jak to się „tankuje”, a oczywiście butla nie jest pełna. Miejmy nadzieję, że na stacji paliw mi pomogą.

Album_2019.09 South Korea (141).JPG

Udało się, odpaliliśmy samochód i pojechaliśmy w kierunku hotelu. Tym razem też mamy hotel nad samym morzem. Nie na plaży tylko koło portu. Na Jeju nie ma za dużo plaż, wulkaniczna wyspa.

Śpimy w wielkim hotelu Ramada Plaza. Został wybudowany 10 lat temu, ale stylem przypomina hotele z lat 80-tych. Widocznie ludzie w tym rejonie świata lubią taki styl i dobrze się w nim czują.

img-4342_orig.jpg

Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy się przejść po okolicy. Oboje dobrze przygotowaliśmy się do pobytu na tej wyspie. Ilonka naniosła na mapę browar, a ja miejsce z którego jutro startujemy na wulkan. Uzupełnimy się na maksa!

Album_2019.09 South Korea (146).jpg

Wulkanu niestety nie widać, schował się w ciemnych chmurach. Natomiast browar szybko znaleźliśmy i przy piwku planowaliśmy jutrzejszy dzień. Piwko było pyszne i jedzenie też podobnie wygadało. Jutro po dużym hiku wrócimy tu na kolacje i zabawimy dłużej.

Album_2019.09 South Korea (145).jpg

Na dzisiaj mamy zaplanowaną kolację w hotelu w postaci bufetu. Popróbujemy różnych potraw z wyspy. Jak to kolacje w hotelowych bufetach, jest dużo do jedzenia, a za bardzo nie ma nic. A jeszcze trzeba duuużo za to płacić! Niestety na tej wyspie nie ma za wiele możliwości jeśli chodzi o dobrą kolację. Jutro się o tym przekonamy.

img-4349_orig.jpg
Read More
Korea Południowa Ilona Korea Południowa Ilona

2019.09.22 Busan, Korea Południowa (dzień 8)

Plan na dzisiaj był bogaty. Miała być wioska kulturowa Gamcheon, miała być wieża Busan, miała być świątynia Haedong Yonggungsa. A było…. nic. Jak się obudziliśmy to tajfun był w swoim żywiole. Na recepcji mówili, że tajfun idzie, wg. nas on już był i się zastanawialiśmy jak będzie jak naprawdę przyjdzie.

Album_2019.09 South Korea (127).jpg

Troszkę zawiedzeni pogodą stwierdziliśmy, że trzeba podejść do dzisiejszego dnia z minuty na minutę. Tak więc jak przystało, zaczęliśmy od śniadania. Tak, te pierogi na zdjęciu były na śniadanie. Azjaci lubią jeść duże śniadania. Podobno to zdrowe ale mnie nadal dziwi jak na śniadanie są podobne potrawy jak na kolację. Często widuje się na śniadanie ryż, pierogi, jakieś mięsko itp.

Album_2019.09 South Korea (118).jpg

Po śniadaniu zdecydowaliśmy, że w taką pogodę można tylko wziąć taksówkę i pojechać do muzeum. Wyszliśmy przed hotel, stanęliśmy grzecznie w kolejce do taksówki i obserwowaliśmy jak Pan zamiatał kałuże. Tak dobrze czytacie. Miał dwie miotły i przesuwał wodę z kałuży aby spłynęła.

Album_2019.09 South Korea (120).jpg

Doczekaliśmy się, załapaliśmy się na taksówkę i pojechaliśmy w kierunku Busan muzeum. Pan próbował coś nam opowiadać, trochę chyba przeklinał na korki ale my tylko kiwaliśmy głowami nie wiele rozumiejąc. Dziś pogoda nie sprzyjała jeżdżeniu więc korki były na maksa. Choć myślę, że w tak dużym mieście korki są na porządku dziennym. Co ciekawe to światło dla pieszych na pasach jest bardzo krótko i rzadko. Myślę, że jest to ich sposób na rozładowanie korków, bo przecież czekający ludzie nie robią korków więc można ich trochę przytrzymać. W NY by to nie przeszło, zniecierpliwieni ludzie by weszli na ulicę i by dopiero się porobił chaos.

20190922-133109_orig.jpg

Muzeum Busan jest jedną z opcji na deszczowy dzień. Samo muzeum jest bezpłatne i można się nauczyć dużo o historii Busanu i Korei od czasów prehistorycznych. Co myśmy z tej wizyty wynieśli. Po pierwsze jakoś do mnie nie docierało, że kiedyś Korea Południowa i Północna to było jedno państwo. Podział nastąpił pod koniec drugiej wojny światowej kiedy to Rosja przejęła "opiekę" nad Koreą Północną a Stany południową. Ogólnie Korea to ma przekichane. My w Polsce śmiejemy się, że mamy ciekawych sąsiadów ale Korea to dopiero ma przekichane. Z jednej strony Korea Północna na nich najeżdżała, z drugiej Japonia ich atakowała a w przerwach Chiny i Rosją też dorzucali swoje. Jednym słowem towarzystwo wyborowe.

Album_2019.09 South Korea (123).jpg

Zanim jednak wystawa doprowadziła nas do historii wojen to przeszliśmy przez kolekcję wykopalisk. Myśląc o wykopaliskach, myślimy głównie o tym co zostało przykryte piaskiem i ziemią. W muzeum Busan można zobaczyć też rzeczy wykopane na dnie oceanu. Na Wschodnim Morzu Chińskim odbywał się bardzo duży transport handlowy ale niestety nie wszystkie statki dopływały szczęśliwie do portu. Po latach nurkowie wydobyli z dna oceanu duże ilości ceramik i innych skarbów. Ja byłam w szoku jak dobrze to się zachowało.

Album_2019.09 South Korea (124).jpg

Zwiedziliśmy całe muzeum i choć nie chciało nam się wychodzić na zewnątrz to czas było zbierać się do hotelu. W Korei nie ma Ubera, więc opcja zawołania taksówki pod drzwi muzeum nie wchodziła w grę. Dzwonić też nie ma jak, no bo jak tu się dogadać. Pozostało metro. Jakoś do niego dotarliśmy. Trochę przemokliśmy ale parasolka jeszcze dawała radę i trochę nas ochroniła.

Album_2019.09 South Korea (121).JPG

Gorzej było w drodze z metra do hotelu. Tam już straciliśmy parasolkę. Niestety nie przetrwała wiatru i poległa. Na szczęście do hotelu nie mieliśmy daleko więc szybko wpadliśmy do pokoju i ściągnęliśmy mokre ciuchy. Na kolację poszliśmy do hotelu. Pogoda to jeden z powodów naszego wyboru. Zdecydowaliśmy się na kolację w hotelu tylko i wyłącznie ze względu na opcję bufetu. Po pierwsze widzieliśmy tam duży wybór sushi ale też chcieliśmy spróbować różnych potraw kuchni koreańskiej.

img-4296_orig.jpg

Muszę przyznać, że sushi nas rozczarowało. Było OK, ale za te pieniądze można zjeść dużo lepsze sushi w NY. A przecież NY ma dalej do Japonii. Pewnie jedzenie było tak drogie bo spaliśmy w niby pięcio-gwiazdkowym hotelu. Tylko, że hotel wcale na taki nie wyglądał i prawda jest taka, że jakbyśmy zostawali tam noc dłużej to byśmy nie poszli tam drugie raz.

Album_2019.09 South Korea (128).JPG

Spacer nad oceanem odpadał bo z każdą godziną wiało i lało coraz bardziej. Kiedyś słyszałam określenie poziomego deszczu. Tutaj po raz pierwszy zobaczyłam deszcz padający do góry. Kombinacja deszczu i wiatru sprawiała, że deszcz już nie padał z góry na dół, przybierał on każdy możliwy kąt nachylenia.

Jako ciekawostka to zauważyliśmy dziś w metrze dużo chłopaków w krótkich spodenkach. Bardzo rzadko widywaliśmy mężczyzn w krótkich spodenkach w Korei. Ale widać jak jest deszcz, to spodenki są popularne. Darek to prosto wytłumaczył. Przecież noga wyschnie szybciej niż spodnie. No w sumie co racja to racja.

Read More
Korea Południowa Darek Korea Południowa Darek

2019.09.21 Busan, Korea Południowa (dzień 7)

Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet... tak sobie dzisiaj rano śpiewaliśmy idąc z hotelu w kierunku metra.

Album_2019.09 South Korea (106).JPG

Opuszczamy Seul. Jedziemy pociągiem na drugą stronę kraju do miasta Busan.
Zanim jednak opuścimy Seul to muszę wpisać kolejną różnicę miedzy zachodnim światem a wschodnią Azją. Śpimy w średnich lub dobrych hotelach. Na szczęście nie musimy spać w najtańszych i nie możemy/nie chcemy w tych najlepszych. Ciekawą różnicę zauważyłem przy śniadaniach. My i inni podróżnicy z zachodu ubieramy jakiś pierwszy lepszy podkoszulek, krótkie spodenki, papućki i jesteśmy gotowi. Lokalni podchodzą do tego zupełnie inaczej. Panowie z reguły mają długie spodnie i koszule. Panie jeszcze bardziej się przygotowują do posiłku. Mocny makijaż, suknie, włosy zrobione.... zanim zaczną jeść to obowiązkowe zdjęcia i pewnie wystawianie ich na jakiś portalach społecznościowych. Ach te różnice...

img-4106_orig.jpg

Lubię podróżować pociągami. Znacznie bardziej wolę niż samoloty. Wiadomo, jeszcze pociągi nie jeżdżą pod oceanami, ale miejmy nadzieję, że wkrótce to się zmieni.

Album_2019.09 South Korea (107).JPG

Korea ma szybką kolej. Ich pociągi osiągają 300km/h, czyli porównywalna do europejskich czy japońskich superekspresów. Takim też mamy dzisiaj jechać, pociągiem KTX. Znowu za niewielką dopłatą mogliśmy wsiąść do pierwszej klasy.

Album_2019.09 South Korea (108).JPG

Punktualnie o 9:45 ruszyliśmy z dworca głównego w Seulu. Mimo, że jeździ kilkanaście pociągów dziennie z Seulu do Busan to pociąg był pełny. Wiem, nie widać tego na zdjęciu, bo byliśmy pół godziny przed odjazdem. Nie wiedzieliśmy jak to wygląda z bagażem i ile czasu przed odjazdem trzeba się załadować. Okazało się, że nie trzeba być wcześniej. Wystarczy wpaść na peron tuż przed odjazdem.

img-4260_orig.png

„Nagle gwizd, nagle świst, najpierw powoli jak maszyna ociężale....” dokładnie, nie ruszył jak japoński pociąg Shinkansen. Ruszył i jechał jak europejskie szybkie pociągi. Mimo, że maksymalna prędkość osiągnął 300km/h to często jechał poniżej tej prędkości, około 200. Jeszcze muszą „trochę” popracować nad trakcją kolei. W Japonii jak pociąg opuszczał stację to już miał 100km/h, wkrótce przekraczał 200 i za chwilę jego prędkość dochodziła do 320km/h która była utrzymana przez większość czasu.

Album_2019.09 South Korea (109).JPG

Natomiast w środku wagonu standard jest na wysokim poziomie. Przede wszystkim jest cicho i czysto. Dużo miejsca, WiFi, duże stoliczki, ładowarki, rozkładane fotele.....
Po 3 godzinach dojechaliśmy do Busan. Teraz tylko dostać się do hotelu i na dzisiejszy dzień koniec podróży. Tutaj Ilonka wkroczyła do akcji i zaczęła to jakoś ogarniać.

Album_2019.09 South Korea (111).JPG

Nasz hotel, Marriott Westin który znajduje się na plaży jest spory kawałek oddalony od miasta i niestety musieliśmy prawie godzinę jechać metrem. Wzięliśmy hotel na uboczu żeby trochę odpocząć od tych potężnych azjatyckich metropolii. Busan też nie jest mały, mieszka tu 3.5 miliona ludzi. Jest to drugie co do większości miasto w Południowej Korei i posiada piąty co do wielkości port morski na świecie. Dobrze, że śpimy na plaży.

img-4268_1_orig.jpg

Wysiedliśmy z metra prawie nad samym morzem i tu niespodzianka. Wieje, zimno i zanosi się na deszcz. Jak się później okazało to właśnie idzie tutaj tajfun Tapah. Ma przyjść jutro wieczorem, ale już widać jego efekty.

Album_2019.09 South Korea (112).JPG

Na wyspach na południe od Korei tajfun już szaleje z wiatrem dochodzącym do 160km/h. Ciekawe jak to będzie tutaj wyglądało.

img-4283_orig.png

Pewnie nam to trochę popsuje plany zwiedzania Busan. Miejmy nadzieję, że pojutrze nasz samolot na wyspę Jeju wyleci planowo.

img-1336_orig.jpg

Dzisiaj też mieliśmy zwiedzać okolice hotelu i pochodzić tu i tam, ale niestety za bardzo się nie dało. Deszcz i porywisty wiatr skutecznie kazał nam siedzieć w środku. Podjechaliśmy metrem do pobliskiej galerii poobserwować lokalnych w gorączce sobotnich zakupów.

img-1334_orig.jpg

Galerie to nie nasze klimaty i szybko wróciliśmy do hotelu. Oczywiście jeszcze będąc w galerii poszliśmy na dział z winami. Niestety ceny win europejskich i amerykańskich są o wiele droższe niż w Stanach. Minimum 30% więcej, a z reguły więcej. To, że Korea kocha Amerykę to widać na każdym kroku, ale żeby aż tak? Nie kupiliśmy tego wina, bo pewnie by nam nie smakowało.

img-1333_orig.jpg

Chcieliśmy jeszcze po drodze zjeść sushi w lokalnej knajpce, ale się nie dało. Nie dogadaliśmy się z panią. Nie chciało nam się wysilać i starać zrozumieć co będziemy jeść. W hotelu się zagrzaliśmy, odpoczęli, nadrobili zaległości z blogiem i poszliśmy zwiedzać hotel.

Album_2019.09 South Korea (114).JPG

Zwiedzaniu rozpoczęliśmy i oczywiście zakończyliśmy w barze. No bo jak można iść dalej jak tu tak fajnie. Na zewnątrz raczej nie można wychodzić bo okropnie wieje i leje. Lepiej jest to wszystko oglądać przez szybę przy muzyce na żywo.

W Niemczech aktualnie jest Oktoberfest i ogólnie jest fajnie. Tutaj też chcą podtrzymać tą wspaniałą tradycję i sprzedają litrowego Paulaner'a za pół darmo. Do tego jeszcze pyszny hamburger i już jest dobrze. Hamburger jak to hamburger, ale fajne mieli do niego dodatki, sosy, przyprawy, co ogólnie pozytywnie wpływało na jego smak.

img-4276_1_orig.jpg

Muzyka grała, piwko się lało, goście hotelowi się schodzili, z zewnątrz dochodziły odgłosy tajfunu. Ogólnie ciekawy klimat. Za bardzo nie wiemy co jutro będziemy robić. Jak się obudzimy to zobaczymy na co pogoda nam pozwoli.

img-1341_orig.jpg
Read More
Korea Południowa Ilona Korea Południowa Ilona

2019.09.20 Seul, Korea Południowa (dzień 6)

Po wczorajszym „lżejszym” dniu przyszedł czas na poważne zwiedzanie miasta. Zaczęliśmy kulturalnie od zamków i świątyń a skończyliśmy na dzielnicy barowej. W końcu dziś piątek to trzeba sprawdzić jak się lokalni bawią.

Album_2019.09 South Korea (56).JPG

Jongmyo Shrine - świątynia która podobno bardzo ładnie wygląda jak jest oświetlona. Niestety wczoraj nie udało nam się o tym przekonać. Świątynie w Korei są ogrodzone i bramy zamykają na noc. Tak więc jak chcesz zobaczyć jakąś świątynie oświetloną to trzeba tam być tuż przed zamknięciem. Skoro świątynia była nam po drodze to postanowiliśmy dać jej szansę dzisiaj. Podobają mi się ceny biletów wstępu. Bilet kosztuje 1000 won co jest równe $0.80.

img-1189_orig.jpg

Świątynie w Seulu są dość ubogie. Mają tradycyjną architekturę i dachy są ich najładniejszym elementem ale poza tym to nie wiele tam można podziwiać. Brakowało mi wystroju w tych świątyniach, czegoś co odróżnia jeden budynek od drugiego. Jak to Darek stwierdził wszystko to wygląda jak stodoły. Trochę przesadził ale fakt faktem większość budynków jest niska, ma zamknięte drzwi i ma proste ściany bez większych zdobień.

Album_2019.09 South Korea (59).JPG

Dopiero Changdeokgung Palace, tak naprawdę nam się spodobał. Jest to pałac a nie świątynia ale architekturę ma bardzo podobną. Nadal jest dość ubogi i nie ma przepychu ale jest dość rozłożysty i można zawsze wejść w jakąś uliczkę.

Album_2019.09 South Korea (61).JPG

Pałac Changdeokgung składa się z części zabudowanej (głównej) i ogrodu zwanego Tajemniczym. Podobno Secret Garden w tym zamku jest jedną z ładniejszych atrakcji w Korei. No to trzeba zobaczyć…

Album_2019.09 South Korea (64).JPG

Za wejście do ogrodu dopłaca się. Podstawowy bilet wstępu kosztuje 3000 won a za ogród dopłaca się 5000 won czyli całość na dwie osoby to około $13. Nie tak źle. Ogród można zwiedzać tylko z przewodnikiem i jest sześć grup zwiedzających. Udało nam się nawet załapać na grupę za pół godziny. Jednak Azję zwiedza mniej ludzi niż Europę. W Europie nawet jak wejście na zamek jest bez przewodnika to trzeba bilety kupować z parodniowym wyprzedzeniem.

Album_2019.09 South Korea (68).JPG

Pani przewodnik opowiadała nam o ogrodach, o każdym budynku itp. Dawała nam też czas żeby pogonić i popstrykać zdjęcia albo wejść do jakiegoś domku - oczywiście bez butów.

Album_2019.09 South Korea (80).JPG

Ogród został stworzony u podnóża gór i kiedyś tam był las. Ogród po dzień dzisiejszy bardziej przypomina las niż ogród. Nie wiele było tu kwiatów czy równo przystrzyżonych trawników. Były za to drzewa, które dawały przyjemny cień, oraz strumyki, stawy, no i przede wszystkim ładnie wkomponowane w to wszystko altanki.

Album_2019.09 South Korea (77).JPG

Spacer przez ogród zajął około 1.5h nie tak dużo biorąc pod uwagę, że ogród zajmuje ⅔ terenu zamku. Po ogrodzie przyszedł czas na właściwy pałac. Co prawda pałac Changdeokgung był drugim pałacem to jeśli chodzi o teren to wydaje mi się że zajmuje więcej miejsca niż pierwszy pałac Gyeongbokgung. Pomimo jednak, że zajmuje większy teren to budynki są dość skromne i w niewiele miejsc można wejść. Ale do fotografowania dachów miałam raj.

Album_2019.09 South Korea (86).JPG

Pomiędzy pałacami jest dzielnica Bukchon Hanok Village. Podobno jest to jedne z niewielu miejsc w Korei gdzie nadal można zobaczyć tradycyjne, małe, koreańskie domki. Widać, że miejsce jest rozreklamowane bo turystów było tam bardzo dużo. Część domków jest zamknięta bo ludzie tam nadal mieszkają, część jest przerobiona na herbaciarnie tylko jeden czy dwa domki podobno można odwiedzić.

img-1279_orig.jpg

My powłóczyliśmy się po uliczkach, pośmialiśmy z turystów, którzy specjalnie przebierają się w lokalne stroje i robią sobie sesje zdjęciowe.Fajnie było się „zgubić” w tych uliczkach, choć ilość kabli elektrycznych przy domkach była zatrważająca i psuła radość pstrykania zdjęć.

img-1280_orig.jpg

Chodziliśmy już dość długo więc przyszła pora na przerwę. Mnie coś przeziębienie dopadło więc postawiłam na herbatkę z imbirem. To co dostałam przerosło moje najśmielsze wyobrażenie. Herbatka było zrobiona w stylu koreańskim. Pływało w niej wiele rzeczy ale głównie suche jabłka, które nasączone były zdatne do jedzenia i całkiem dobre. Do tego wrzucili tam całe plastry imbiru. Herbatka była dość mętna od tych wszystkich rzeczy które w niej pływały. Smakowała wyśmienicie. Czuło się w smaku prawdziwy imbir, który skutecznie czyścił moje zatoki. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy w życiu nie piłam tak dobrej herbaty. Słowo herbata nagle nabrało innego znaczenia. Teraz już rozumiem dlaczego Azją uważa herbaty jako najlepsze lekarstwo.

Album_2019.09 South Korea (88).JPG

Odpoczęliśmy troszkę i ruszyliśmy zwiedzać drugi (teoretycznie ważniejszy) zamek. Pałac Gyeongbokgung, bardziej przypominał zamki japońskie. Miał wiele pięter i nie wyglądał tak ubogo jak wcześniejsze pałace czy świątynie. Niestety mieliśmy pecha i zamek był zamknięty. Tak więc pozwiedzać mogliśmy tylko z zewnątrz. To nie była do końca taka strata czasu.

Album_2019.09 South Korea (92).JPG

W okolicy zamku odtworzona jest cała wioska. Można zobaczyć jak dawniej wyglądała szkoła, fryzjer a także młyn czy inne domki robotników. Z naszej perspektywy to wszystko jakieś takie malutkie się wydawało, no ale my wysocy jesteśmy.

Album_2019.09 South Korea (94).JPG

Na tym zakończyliśmy oficjalne zwiedzanie. Przyszedł czas na zobaczenie jak Koreańczycy spędzają piątkowy wieczór. Podobno dzielnica Itaewon jest najbardziej rozrywkowa w mieście. My nie do końca wierzymy jak w przewodniku pisze, że jakaś dzielnica jest imprezowa. Skoro jednak nie mieliśmy lepszych planów to postanowiliśmy zobaczyć co w trawie piszczy. Wzięliśmy metro do stacji Noksapyeong i poszliśmy na skrzydełka z kurczaka.

img-1314_orig.jpg

Wiem...spytacie się, Why??? Przecież skrzydełka to takie amerykańskie a w Azji trzeba jeść azjatyckie jedzenie. Zgadza się, ale po pierwsze chcieliśmy zobaczyć, jak Korea przyrządza skrzydełka. Po drugie tam gdzie skrzydełka tam powinno być piwo a po trzecie to chcieliśmy coś przegryźć na szybko zamiast czekać znów godzinę, żeby dostać się do jakiejś fajnej restauracji.

Album_2019.09 South Korea (100).JPG

Wybór okazał się wyśmienity. Nekkid Wings, nie tylko mieli dobre, świeże i do tego craft piwo ale też ponad dwadzieścia rodzajów skrzydełek. Były przeróżne smaki, na ostro, na słodko, bbq, wędzone, tradycyjne, w sosach koreańskich i amerykańskich. Jednym słowem wybór, że głowa mała. My wzięliśmy delikatnie po małej porcji ale tak nam zasmakowały, że dobraliśmy jeszcze więcej i stwierdziliśmy, że to będzie nasza kolacja.

Album_2019.09 South Korea (101).JPG

To co nas zdziwiło w Korei to miejsca gdzie otwierają restauracje. Zazwyczaj są one pochowane w jakiś zakamarkach, musisz zejść z głównej ulicy, skręcić w lewo, prawo, przejść pasażem i jesteś przed knajpą gdzie jest kolejka do wejścia. Niesamowite, tak poukrywali a i tak ludzie i turyści trafiają. Jak to internet zmienił świat i turystykę.

Album_2019.09 South Korea (102).JPG

Z pełnymi brzuchami stwierdziliśmy, że możemy iść na miasto zobaczyć jak piją lokalni. Wybrałam jakiś bar, który miał spoko recenzje i był niedaleko. Aplikacja Naver zaprowadziła nas do celu ale jak weszliśmy w uliczkę Itaewon-to to dostaliśmy szoku. Daruś poczuł się jak w wesołym miasteczku tylko zamiast karuzel były bary. Był tam bar na barze, okna pootwierane, muzyka wychodziła na ulicę a ludzie tylko przemieszczali się od jednego wodopoju do drugiego.

img-1321_orig.jpg

Odwiedziliśmy Rosę and Crown. Typowo angielski bar pełen lokalnych ludzi. Całkiem spokojny i miły pub. Chcieliśmy jednak pozwiedzać trochę więc poszliśmy dalej do Fat Albert’s. Tu było po amerykańsku, zdecydowanie więcej turystów, głównie Amerykanów. Nawet kelner był biały, po akcencie to nawet nie wiem czy nie Polak czy Ukrainiec. A może Czech bonów sumie w barze sprzedawali czeskie piwo. Ogólnie w Korei często widywaliśmy czeskie piwa jak Kozel czy Pilsner Urquell.

Album_2019.09 South Korea (103).JPG

A skąd wiemy, że turyści w tej knajpie to głównie Amerykanie? Bo Amerykanie siadają w pubie przy barze. Zwiedziliśmy już trochę miejsc w swoim życiu ale tego ewenementu nie rozumiemy. W Ameryce to jest normalne, że się siedzi lub stoi przy barze. Po 8h siedzenia w pracy nie ma się ochoty znów siedzieć. Poza tym na stojąco łatwiej jest porozmawiać z każdym a nie tylko z osobą, która siedzi najbliżej. Niestety jakoś inne kraje tego nie zaadoptowały. Czasem spotykaliśmy się nawet, że nie mogliśmy zamówić piwa jak nie mieliśmy stołka. No cóż, co kraj to obyczaj.

img-4248_orig.jpg

Ostatnim naszym przystankiem była knajpa Awesome. Awesome to ona nie była ale lokalna była na maksa. Jak to Darek stwierdził, im później tym krótsze spódniczki. I taka była prawda. Dziewczyny wychodziły na ulice w coraz to krótszych spódniczkach i polowały na facetów. Zanim jednak wyszły na polowanie to musiały zdobyć trochę odwagi. Dlatego przychodziły do knajpy Awesome (albo innej) zamawiały zmiksowaną wódkę z sokiem albo Soju.

img-4250_orig.jpg

Myślę, że biali mężczyźni są tu w cenie bo panienki się za Darkiem oglądały. Tak więc jak któryś z was szuka żony to może warto rozszerzyć horyzonty i poszukać w innych krajach. Tu wygląda, że jeszcze dużo jest dostępnych i to klasa premium a nie cargo. My jednak stwierdziliśmy, że te małolaty to nie nasze klimaty i postanowiliśmy wrócić do domku. O ile nasz hotel jest blisko wszystkich atrakcji do zwiedzania o tyle imprezowa część Seulu jest bardziej na południe i wracać musieliśmy metrem.

Album_2019.09 South Korea (105).JPG

Metro jak to metro. Oczywiście nie muszę wspominać, że czystsze i bardziej punktualne niż nasze w NY. To jest standard i każde metro wypada lepiej w porównaniu z naszym MTA. Ale to co mas zaskoczyło to gablotki na wypadek pożaru albo innej katastrofy. Co jakiś czas na przystankach rozłożone są gablotki wypełnione maskami, kocami, wodą. Wszystko to na wypadek pożaru… ciekawe, ciekawe…

Read More
Korea Południowa Darek Korea Południowa Darek

2019.09.19 Seul, Korea Południowa (dzień 5)

Dzisiaj, po czterech dniach pobytu w Azji dopiero nasze organizmy przestawiły się na lokalny czas. Już nie wstawaliśmy o 5 rano, tylko w końcu pospaliśmy do 8:30. Mówią, żeby w pełni organizm się przestawił to potrzebujesz około dnia na każde dwie godziny różnicy czasowej. Czyli w naszym wypadku trzeba by było 6 dni. Udało się w 4.

img-4168_orig.jpg

Śniadanie w hotelu było OK, nic specjalnego, ale pozwoliło nam wrzucić w siebie trochę kalorii i ruszyć w miasto. Byliśmy pozytywnie zaskoczeni jak opuściliśmy hotel. Nie było upału, ani wilgotności. Mimo, że słońce tutaj jest mocne, to dzięki braku wilgotności w powietrzu, aż tego tak się nie odczuwa. Natomiast mieszkańcy Korei, zwłaszcza kobiety, boją się słońca. Często widujemy je pod słonecznymi parasolami. Nawet na skrzyżowaniach dróg, w miejscach gdzie się czeka na światła, są zamontowane potężne ochronne parasole.

img-1098_orig.jpg

Na dzisiaj nie mamy wiele w planie. Zobaczyć miasto z góry, pochodzić po nim i go lepiej poznać i poczuć.
W środku miasta na wzgórzu znajduje się wieża obserwacyjna N Seoul Tower. Dobry punkt na start. W ciągu 15 minut na nogach zameldowaliśmy się u podnóża góry, którą to zdobyliśmy kolejką linową.

Album_2019.09 South Korea (6).JPG

Z kolejki linowej do wieży jest paro-minutowy spacer. Ilość kłódek jaka tam wisi jest niewyobrażalna. Ja wiem, że teraz jest taka moda, że to ludzie często robią z niewiadomych nikomu przyczyn. Widzieliśmy to w wielu miastach, ale ilość jaka tu wisi nas przerosła. Wisiały wszędzie, na ogrodzeniach, ławkach, uchwytach.... wszędzie były.

Album_2019.09 South Korea (5).JPG

Nas jednak bardziej interesowała wieża niż przyczepianie kłódek i poszliśmy dalej.
Z wieży ponoć widać ładnie całe miasto. Znowu, byliśmy na wielu wieżach w wielu miastach świata, ale tego nigdzie nie spotkaliśmy.

img-4172_orig.jpg

Jak kupujesz bilet na wieże to możesz za niewielką dopłatą dostać piwko i popcorn. Popcornu nie chcieliśmy, ale piwka nie śmieliśmy odmówić. I tak z browcem w ręce jechaliśmy windą do góry zdobywać najwyższy punkt w mieście. Koreańczycy to pijący naród, ale o tym później.

Album_2019.09 South Korea (8).JPG

Wiedziałem, że Seul jest ogromnym miastem, ale to co zobaczyliśmy przerosło nasze oczekiwania. Z każdej strony aż po horyzont widać było zabudowania. Wielkie połacie ziemi były „porośnięte” wysokimi, w większości białymi budynkami. Niepowtarzalny widok. Nawet w Tokyo tego nie widzieliśmy.

Album_2019.09 South Korea (14).JPG

Seul jest wielkim miastem z ludnością przekraczającą 10 milionów. O 2 miliony więcej niż w Nowym Jorku. Mało tego, cała metropolia to ponad 25 milionów ludzi, co stawia to w czołówce najbardziej zaludnionych metropolii świata. Gęstość zaludnienia też jest wysoka, dwa razy większa niż w NY. Połowa ludzi w Korei Południowej mieszka w metropolii Seul.
Od paru lat ilość mieszkańców Seulu spada. Przyczyną jest młode pokolenie, które nie chce mieć dzieci. Woli wyjść na miasto (to widać na każdym kroku) niż siedzieć w domu. O tym też napiszę później.

Zjechaliśmy na dół i udaliśmy się do centrum miasta gdzie jest ratusz i pozostałości po pałacu Deoksugung jaki tam kiedyś istniał. Aktualnie jest sławny ze miany warty.

Pałac niestety został zburzony i spalony wielokrotnie. Pozostało pare domków do których niestety nie można było wejść. Jakoś nie do końca to ogarnęli. Pamiętam jak byliśmy w Japonii i zwiedzaliśmy domy Samurajów. Wszędzie można było wejść i wszystko oglądać.

Album_2019.09 South Korea (23).JPG

Było już po południu, słońce coraz to mocniejsze i najwyższa pora na przystanek i ochłodę.

Album_2019.09 South Korea (37).JPG

W Korei Południowej mają najszybszy i najbardziej rozwinięty internet na świecie. Ponoć WiFi jest wszędzie w Seulu. Nawet są naklejki na słupach o tym mówiące. Niestety jak chciałem się połączyć to dostałem stronkę do wypełnienia. WiFi na ulicach jest w większości dla turystów, ale do końca tego nie ogarnęli. Chyba, że czegoś tutaj nie rozumiem. Ale przecież pytania są bardzo proste:

img-4185_orig.png

Siedząc tak w barze na zewnątrz obserwowałem jakimi to samochodami tutaj jeżdżą. Ponad 90% samochodów to Kia, Hyundai i Genesis (lepszy Hyundai). Widać, że lokalna produkcja wygrywa wśród użytkowników.
Przez miasto przebiega duża rzeka Han. Znajduje się też parę mniejszych rzek, strumyków. Jednym z nich nawet szliśmy. Fajnie to rozegrali. Idziesz wzdłuż rzeki, wśród drzew i krzewów, znajdujesz się w środku miasta, a nie musisz przechodzić żadnych ulic.

Cisza, spokój, zielono, chłodno, strumyk szumi. Nawet czasami gigantyczny pająk cię przywita. Ale był wielki !!!

Album_2019.09 South Korea (45).JPG

Wróciliśmy do hotelu, odpoczęliśmy, zrobiliśmy pranie i wróciliśmy na miasto.

img-4202_orig.jpg

Zaciekawił mnie słup po drodze do knajpy. Ilość rzeczy jakich na nim wisiały była imponująca.

img-4239_orig.jpg

Dzisiaj na kolację wybraliśmy lokalne, tradycyjne koreańskie BBQ. Internet i jego użytkownicy wypunktowali tą knajpę wysoko. Mowa tu o restauracji 853. Trochę było ciężko do niej trafić. Musieliśmy głęboko w lokalne uliczki się zapuścić. Ale warto było.

img-4209_orig.jpg

Oczywiście jak to bywa w dobrych knajpach, ciężko jest dostać stolik. Musieliśmy niestety czekać 45 minut.

img-4210_orig.jpg

Próbowałem nawet zagadać z kelnerami, że chcę piwko zamówić do kolejki. Niestety nie udało się. Poza głównymi atrakcjami turystycznymi język angielski jest dalej słabo rozwinięty. Nawet wśród młodzieży i to w Seulu.

img-4212_orig.jpg

W końcu nas poproszono do stolika. Menu jest bardzo proste, Świnia w 4 częściach. Boczek, Karkówka, Szyja, Schab. Podają też różne dodatki w postaci sosów, warzyw i ryżu. Na środku stołu znajduje się grillowa blacha, która została włączona jak tylko usiedliśmy.

Album_2019.09 South Korea (51).JPG

Kelner sprawdził laserem temperaturę grilla i wrzucił mięsko. Piekł około 10 minut. Z ciekawostek dodam, że pierwszy raz widziałem jak ktoś tnie mięso nożyczkami. Muszę przyznać, że nawet mu to dobrze i precyzyjnie szło.

Album_2019.09 South Korea (52).JPG

Podano do stołu. Oczywiście widelców ani noży nie ma, ale nie ma problemu. Nożyczki kelnera wykonały dobrą pracę, a pałeczki wystarczyły.
Wieprzowiny już jadłem w wielu krajach i pod wieloma postaciami. Lubię to mięsko. Ta w Korei była dobra. Nie wiem czy najlepsza jaką jadłem, pewnie nie, ale ciężko określić, która jest najlepsza. Ta była miękka i soczysta mimo, że była pocięta na drobne kawałki. Sosy i przyprawy dodawały kolejnych smaków. Ogólnie polecam to miejsce. Zrobiliśmy sobie długą i wspaniałą ucztę.

Album_2019.09 South Korea (54).JPG

Tak jak pisałem wcześniej, Koreańczycy żyją poza domem. Nie ma znaczenia, że już jest późno w nocy i środek tygodnia. Lubimy nocą spacerować po uśpionych miastach. Zwłaszcza po dużej kolacji, żeby się wszystko lepiej trawiło. Seul nie był uśpiony. Wręcz przeciwnie, więcej było ludzi na ulicach niż w ciągu dnia. Do tego stopnia, że każda knajpa wyciągała plastikowe stoły i stoliki na chodniki i ulice. Także jeden pas jezdni w każdą stronę został zabierany przez lokalnych, którzy siedzą, gadają, jedzą i oczywiście piją.

Album_2019.09 South Korea (53).JPG

Konsumpcja alkoholu przez Koreańczyków jest wysoka. Zwłaszcza piwa i Soju (alkohol zrobiony z ryżu). W ciągu dnia tego aż tak nie widać, ale jak tylko słońce zajdzie to szybko z kawy i herbatek przerzucają się na ciekawsze napoje. My byliśmy tak najedzeni i napici, że za bardzo nie chciało nam się do nich dosiadać. Na jutro zostawiliśmy te „atrakcje”. Dzisiaj wróciliśmy do hotelu i padliśmy do łóżek. Jutro Seul część druga.

Read More
Macau Ilona Macau Ilona

2019.09.18 Macau (dzień 4)

Wczoraj poznawaliśmy Makau, które jest prezentowane na wszystkich plakatach reklamowych. Przepych, pieniądze i świat wielkich wygranych i przegranych.

Album 2019.09.17-18 Macau (93).JPG

Skoro Macau to lepsza kopia Las Vegas to nie wiele rzeczy nas zaskoczyło. Nadal uważamy, że parę rzeczy zrobili lepiej lub na większą skalę ale nadal pachniało to wszystko kiczem i tandetom. Jedna jednak rzecz nas bardzo pozytywnie zaskoczyła - śniadanie. Nie sądzę, że tak dobre śniadanie byśmy spotkali w Las Vegas. Amerykanie zwracają mniej uwagi na to co jedzą i świeżo pieczona szynka nie zawsze zrobi na nich wrażenie. Na nas natomiast tak i rzuciliśmy się na ten kawał mięsa.

Album 2019.09.17-18 Macau (58).JPG

Dziś postanowiliśmy odwiedzić drugą część miasta, zwaną Old Macau. Z tego co czytałam to są tam jakieś ruiny, kościoły itp. No i to wszystko było a nawet więcej. Z hotelu wzięliśmy taksówkę. Niby można dojechać tam jakimś lokalnym autobusem ale tak odważni nie jesteśmy a czasu też za wiele nie mieliśmy, żeby się gubić. Taksówkarz zawiózł nas na Senado Square. Pokazał na prawo i powiedział to tu….no dobra. Jak tu to tu… wysiedliśmy, popatrzeliśmy po sobie i stwierdziliśmy, że przed siebie trzeba iść.

Album 2019.09.17-18 Macau (65).JPG

Macau, do 1999 roku było kolonią Portugalską. Tłumaczy to dlaczego napisy są zazwyczaj w trzech językach. Chińskim, angielskim i oczywiście Portugalskim. Nadal ten ostatni jest urzędowym językiem. Ciekawe muszę przyznać.

Portugalskich wpływów widać nie wiele. Może troszkę w balkonikach, jakiś kafelkach tu i tam, oraz ilości kościołów. No bo ciężko skojarzyć Macau z krajem katolickim. A jednak…

Album 2019.09.17-18 Macau (70).JPG

Stare Makau różni się od nowego wszystkim. Stara część to nie tylko trochę historii ale też bieda, codzienne życie i stare kasyna z lat 80-tych górujące nad miastami (tak naprawdę powstałe już w XXI wieku ale architekturą przypominają Europę lat 80-tych). Macau powstało głównie dlatego, że w Hong Kongu zabronili otwierać więcej kasyn. Wówczas wszystkie inwestycje przeniosły się na pobliską wyspę i tak powstało królestwo hazardu w Azji. Ameryka ma swoje Las Vegas, Europa swoje Monako a Azja Macau. Ciekawe kiedy w Afryce powstaną kasyna. Póki co chyba jednak są za biedni, żeby wszystko przegrywać. Choć kasyna to straty dla bogaczy, ale też praca dla biednych. Tak myślę, że to Macau co myśmy widzieli dziś to jest właśnie dom tych ludzi którzy skakali koło nas wczoraj.

Album 2019.09.17-18 Macau (69).JPG

Na szczęście widuje się, że w tej części też budują się nowe budynki. Po wyglądzie myślę, że są to budynki mieszkalne. Zajmie jednak trochę czasu aby wyczyścić miasto z ruder i odbudować większą jego część. Patrząc na te opuszczone i zaniedbane budynki i widząc te ogromne hotele byłam w stanie się założyć, że hotele też są opuszczone. Kojarzyło mi się to z Forum w Krakowie. Dlatego jak Darek stwierdził, żebyśmy poszli do Grand Lisbona to troszkę zastanawiałam się, ale dlaczego…
Ale grzecznie podreptałam za nim.

Album 2019.09.17-18 Macau (80).JPG

I muszę przyznać, że było warto. Doszliśmy do dzielnicy gdzie hotele i kasyna były na porządku dziennym. Gdzie czuło się klimat lat 80-tych a jednocześnie, wszystko funkcjonowało, było w idealnym stanie i przepych górował nad formą. Nie są to nowe kiczowate budynki ale stare klasyczne hotele gdzie schody pną się prawie do nieba.

img-1041_orig.jpg

Oczywiście kasyno musi być i to nie tylko w hotelu ale też zaraz obok. O ile kasyno zostało rzeczywiście otwarte w 1970 roku o tyle hotel Grand Lisboa wybudowany był dopiero w 2007 roku. Jednak pomimo, że wybudowany na styl lat 80-tych jest stosunkowo nowym budynkiem.

Album 2019.09.17-18 Macau (85).JPG

Jak się dziś przekonaliśmy to w Macau są dwie dzielnice pełne kasyn. Jedna to Cotai gdzie spędziliśmy wczorajszy wieczór i noc. Drugą dzielnicą jest Cathedral Parish, na starej części wyspy. Zdecydowanie są dwa rodzaje ludzi. Ci co preferują przepych i zakupy pojadą do Cotai a tradycjonaliści, którzy szukają kasyn i nie wiele poza nimi zdecydują się na rejony blisko starego Makao.

Album 2019.09.17-18 Macau (87).JPG

Zwiedzanie starego Macau zajęło nam mniej czasu niż myśleliśmy. Jednak odległości tu są dość małe i całe “stare miasto” można obejść w niecałą godzinę. Dla bezpieczeństwa wzięliśmy taksówkę spod hotelu Lizbona. Zawsze to lepiej poruszać się od hotelu do hotelu, niż łapać taksówki byle jakie na mieście.

Album 2019.09.17-18 Macau (91).JPG

Skoro mieliśmy jeszcze czas to poszliśmy na piwko do naszego hotelu. O dziwo mieli tu piwo z Belgii - zresztą nasze ulubione La Chouffe. Wypiliśmy piwko, spakowaliśmy się i ruszyliśmy na lotnisko. Dziś lecimy liniami Jeju do Korei, do Seulu. Nazwa linii zdecydowanie nie zachęca Polaków do latania, ale my jesteśmy odważniaki i stwierdziliśmy, że będzie takie jeju jeju, że się nie da.

Album_2019.09 South Korea (1).JPG

Żeby tego było mało to ja podróżuję na paszporcie tymczasowym. Jak podeszliśmy do Pani to kolejki prawie nie było. Po jakimś czasie debatowania nad moim paszportem kolejka wydłużyła się na jakieś 20 osób. Wtedy poprosili nas żebyśmy przeszli do drugiego okienka i tam w końcu mnie puścili. Choć łatwo nie było. Tutaj też mieliśmy lounge. Jednak Europa i Azja są dużo lepsze niż Ameryka. Tutaj lounge są w miarę dostępne i wcale nie takie złe.

img-4136_orig.jpg

Udało się, liniami Jeju dolecieliśmy szczęśliwie do Seulu. Potem czekał nas tylko pociąg. Lotnisko w Seoul jest oddalone od miasta ponad 50 km. W związku z tym taksówka wychodziła około $100. Tak więc postawiliśmy na pociąg zwłaszcza, że wyczytałam, że mają pociąg ekspresowy który ma tylko dwa przystanki: Terminal 1 i centrum miasta. Niestety ten najszybszy pociąg dziś nie jeździ i musieliśmy wziąć lokalny pociąg który staje na każdej stacji. Już pogodziliśmy się z tym i poszliśmy kupić bilety. A tu zonk….. Bilety można kupić tylko za gotówkę. Naprawdę? Naprawdę na lotnisku gdzie 90% ludzi kupujących bilety to turyści którzy niekoniecznie mają dostęp do gotówki i wolą płacić kartą.

img-4138_orig.jpg

Tak więc z tymi ciężkimi plecakami, poczłapaliśmy do bankomatu, i nawet udało nam się wybrać kasę. Nie było to łatwe bo bankomat mówił do nas w lokalnym języku. Ale daliśmy radę. Kupiliśmy bilety, wsiedliśmy w pociąg a potem metro. I tak zamiast płacić $100 za taksówkę zapłaciliśmy niecałe $10 za bilety za dwie osoby.

Album_2019.09 South Korea (2).JPG

Do hotelu dotarliśmy dość późno ale bez problemu. Jednak aplikacja Naver spisuje się jeśli chodzi o nawigację. W Korei niestety Google Maps za bardzo nie działają. Na szczęście koleżanka poleciła mi aplikację Naver, którą używają lokalni. Jest w dwóch językach i jest prosta w obsłudze. Aplikacja pokazuje nawet, którym wyjściem trzeba wyjść z metra. Oni mają każde wyjście ponumerowane przez co wychodzisz dokładnie na ulicę na którą potrzebujesz. A nie że wychodzisz na powierzchnię i dopiero się zastanawiasz co dalej.

Album_2019.09 South Korea (3).JPG

Po nocy nie chciało nam się szukać restauracji. Nie byliśmy też strasznie głodni więc postawiliśmy na McDonalds. Porównanie Big Mac’a musiało być….i jak? I jak amerykański. Korea jest jednym z niewielu krajów, które kochają stany. Widać to na każdym kroku. Nawet, krótki spacer z metra (przepraszam subwaya) do hotelu nam to udowodnił. Ilość 7 eleven, przerosła nasze oczekiwania. Tak więc nic dziwnego, że McDonalds w Korei to idealna kopia amerykańskiego. No i subway…..wszędzie na świecie nazywa się metro. Tylko w Stanach i Koreii jest subway, a w Anglii underground.

Album_2019.09 South Korea (4).JPG

A dlaczego Korea tak kocha Amerykę? W latach 50 zarabiało się tu $120 na rok. Teraz zarabia się średnio ponad $37 tys. Wszystko to zasługa Amerykanów, którzy pompowali kasę. Po wojnach koreańskich Ameryka dawała biliony dolarów na rozwój tego kraju. A co z tego mają Stany? Mogą tu mieć swoje wojsko i są bardzo strategicznie położeni między Koreą Północną, Rosją, Chinami no i Japonią. Ciekawe jak tu uczą w szkołach ale po zachowaniu ludzi wydaje mi się, że wbijają im do głowy, że wujek Sam jest najlepszy.

Read More
Singapur, Macau Darek Singapur, Macau Darek

2019.09.17 Singapur & Macau (dzień 3)

Album_2019.09 Singapore (125).JPG

Stój, idź, szybciej, wolniej, do kolejki, nie tędy, następny, w lewo, w prawo, buty, bluza, laptop, telefon, a po co, a dlaczego.....!!!
Tak już przywykłem do okrzyków i komend „robotów” z amerykańskich lotnisk, że jak na lotnisku obsługuje mnie uśmiechnięty człowiek który zna słowa proszę i dziękuje to aż chce się żyć i wraca wiara, że może świat nie jest cały taki do dupy.

Album_2019.09 Singapore (126).JPG

Lotnisko w Singapurze Terminal 4. Jak do tej pory wywarł na mnie największe wrażenie ze wszystkich terminalów na jakich byłem. A byłem na „paru”. Nawet pobił terminal 1,2 albo 3 w Singapurze z tego co pamiętam. Chociaż mogę się mylić, bo niedawno otworzyli tam las tropikalny. Tak, dobrze przeczytaliście - las, z wodospadami i innymi bajerami. Jak za niecałe dwa tygodnie będziemy wylatywać z Singapuru to oczywiście pójdę tam na grzyby i zdam relacje.

Album_2019.09 Singapore (129).JPG

Tokyo, Doha, Dubai, Kuala Lumpur, Frankfurt..... te lotniska są świetne, ale dalej terminal 4 w Singapurze wygrywa czystością, organizacją, miejscem czy logistyką. Nie bez powodu lotnisko w Singapurze wygrało po raz siódmy z rzędu jako najlepsze lotnisko na świecie pod wieloma względami.
Jest tam tyle urządzeń, ludzi i miejsca do obsługi pasażerów, że żadnych kolejek nie ma prawa być. Począwszy od przywitania przez obsługę miłym dzień dobry, poprzez odprawę bagażu, kontrolę paszportową do umilania czasu w oczekiwaniu na samolot. Wszystko jest robione z uśmiechem, życzliwością i podziękowaniem za to, że jest się ich klientem.

Album_2019.09 Singapore (127).JPG

Zamiast uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy znajdujemy uśmiechniętych celników, którzy służą pomocą na każdym kroku przy odprawie paszportowej czy prześwietlaniu bagażu. Na pewno jak zajdzie potrzeba to odpowiednie służby są w pogotowiu i zareagują odpowiednimi siłami. Ale po co siła i przemoc ma być pokazywana światu, jak nie ma takiej potrzeby.

img-4038_orig.jpg

W ciągu niecałych ośmiu minut od przyjechania na lotnisko byliśmy po odprawie bagażu, z kartą pokładową w ręce, po prześwietleniu, odprawie paszportowej, zdjęciu twarzy do kontroli, odcisku palców... i to wszystko bez śmiesznych TSA Pre, Global entry, Mobile Passport... czy innych temu podobnych zachodnich wynalazków. Chce się - da się!!! Tak to wszystko podsumowałem i aż sobie usiadłem pod drzewkiem z wrażenia. W takim to byłem szoku.

20190917-071356_orig.jpg

Terminal 4 jest duży. Musieliśmy przejść kawałek żeby dostać się do naszych bramek. Jeżdżą co prawda małe Melexy co podwożą pasażerów, ale my w sumie chcieliśmy się przejść przed lotem. Idąc tak, doszliśmy do.... kina. Nie jest to może kino gdzie wyświetlają filmy (przynajmniej rano ich nie było), ale ciekawe paro-minutowe kabareciki. Wszystko po to żeby jak najbardziej umilić podroż.

Idąc dalej spotkałem pana na wózku co jeździł i zbiera śmieci. Wydaje się to takie proste i logiczne. Nie tutaj. Gostek nie miał co robić. Pewnie bał się, że straci pracę, bo jego wózek był dalej prawie pusty. Nagle szybko zawrócił, myśląc, że w końcu zobaczył śmiecia. Niestety znowu mu się nie udało. Podjechał pod drzewo, a to się okazało, że to tylko listek z niego spadł. Tak, w Singapurze na lotnisku rosną drzewa, krzewy, kwiaty... wszystko po to żeby poprawić jakość powietrza i wprowadzać zieloną atmosferę do naszego zurbanizowanego świata.
Akurat jak tam byliśmy to włączył się system zraszania, podlewania roślin. Naprawdę wzbudzało to podziw i zainteresowanie.
Trzeba to na własne oczy zobaczyć żeby zrozumieć. Jak bym gdzieś oglądał film z tego lotniska to bym powiedział, że to jest niemożliwe. Że człowiek już nie potrafi tak dbać o czystość w miejscach publicznych. Super czyste dywany, non stop wszystko przecierane, układane, poprawiane, odkurzane.....

Album_2019.09 Singapore (128).jpg

Mamy wejściówki do Business Lounge. Więc poszliśmy tam na śniadanie. I znowu kolejny szok. Wielkie, potężne, a przede wszystkim otwarte non stop 24/7. Nie jak parę dni temu w Newark, czynne od 12 w południe.

img-4039_orig.jpg

Wszystko oczywiście jest tu za darmo. Poza drogimi alkoholami. Poszedłem jako odważniak i zamówiłem sobie Singapurską Laksa (popularna zupa Azjatycka). Było dobre, aczkolwiek za bardzo pikantne jak dla mnie. Sałatki, soczki, różne kawy, jogurty, croissanty, piwa, wina, podstawowe alkohole... wszystko wliczone. Można się wykąpać, położyć na łóżkach, wszystko żeby umilić podróż.

Album_2019.09 Singapore (130).jpg

Pojedzeni wróciliśmy pod nasz rękaw i wsiedliśmy do samolotu. Lecimy do Hong Kong. Wiemy, teraz tam jest nieciekawie. Dzisiaj się tylko przesiadamy na lotnisku na szybki prom i płyniemy do oddalonego o 60km Macau. Za tydzień mamy zwiedzać Hong Kong. Miejmy nadzieje, że się uspokoi. Jak nie, to będziemy musieli pozmieniać plany.

img-4048_orig.jpg

Lecimy liniami Cathay Pacific. Lot ma trwać 4 godziny i koło 14 lokalnego czasu mamy wylądować. Cathay Pacific też należy do piątki najlepszych linii na świecie. Mimo, że lecieliśmy na krótki dystans (w Azji 4 godziny to dalej blisko) to samolot nie był zły. Może nie miał takiego serwisu jak ten co lecieliśmy z NY, czy tyle miejsca, ale miał więcej niż Delta z Nowego Jorku do Pragi. Oceniam ten samolot na 4 gwiazdki w pięciostopniowej skali.
Samolot może był wypełniony tylko do połowy. Ciekawe czy to z powodu zamieszek jakie aktualnie panują w Hong Kongu czy po prostu to jest wtorek rano.

Album_2019.09 Singapore (131).JPG

Wilgotność powietrza jest tutaj taka wysoka, że nawet zdjęcia z samolotu nie wychodzą. Wylądowaliśmy w Hong Kongu planowo, a nawet z pół godziny wcześniej. Nie musimy przechodzić przez odprawę paszportową tylko prosto tranzytem ładujemy się na prom do Macao. Do promu mieliśmy trochę czasu, jakieś 1.5h. Lotnisko w Hong Kong jest też potężnym portem lotniczym. Niestety my byliśmy skierowani na piąty poziom gdzie odpływają wszystkie promy. Tutaj lotnisko przypominało bardziej duży dworzec autobusowy, a nie przepiękne lotnisko jakie ponoć Hong Kong posiada.

Album 2019.09.17-18 Macau (5).JPG

Bagaży też nie mogliśmy odebrać. Skierowali nas do obsługi promu, do firmy Cotai i wzięli nam kwitki na bagaże. Oni ponoć sami nam odbiorą plecaki i przerzucą na prom. Dokładnie o 15:45 otworzyli bramki i można było iść dalej. Ten kto projektował logistykę portu lotniczo/morskiego miał głowę na karku. Ilość schodów ruchomych mijających się międzypietrani, labirynt korytarzy prowadzący w rożne miejsca, metra z różnymi wagonami które zatrzymują się na odpowiednich stacjach. Dużo tego wszystkiego, ale jest to odpowiednio opisane i nie ma problemu z dostaniem się do wybranego celu.

Album 2019.09.17-18 Macau (6).JPG

Wcześniej jak kupowałem bilety na ten prom, to za niewielką dopłatą wybrałem pierwszą klasę. Był to dobry wybór. Nie dość, że mieliśmy cały poziom tylko dla siebie (nikt więcej pierwszą klasą nie jechał) to jeszcze dostaliśmy piwa za darmo i już się zwróciło.

Album 2019.09.17-18 Macau (8).jpg

Prom do Macau płynie około 60 minut i ma do pokonania 60 km. Są to szybkie katamarany, które płyną bardzo stabilnie i nawet ich nie rzucało na falach. Ani razu nasze piwa na stolikach nie były zagrożone. W sumie prom by jeszcze szybciej przepłynął ten dystans ale ze względu na lotnisko w Hong Kongu przez kilkanaście minut musiał płynąć bardzo powili. Nie wiem dlaczego.

img-4064_orig.jpg

Z ciekawostek można dodać, że dokładnie rok temu oddali most łączący Hong Kong z Macau. Jest to najdłuższy morski mosto-tunel na świecie o długości 55 kilometrów. Mimo, że ruch w Hong Kongu i Macau jest lewo stronny to na moście się jeździ po prawej stronie. Most jest przeznaczony dla autobusów, taxi i bardzo niewielu prywatnych posiadaczy samochodów.

img-4066_orig (1).jpg

Niestety tutaj nastąpiły większe problemy z Ilonki tymczasowym passportem. Podeszliśmy razem do okienka, mój paszport został szybko oddany, natomiast do Ilonki została wezwana inna osoba. Kazano mi przejść dalej, a Ilonkę zabrano do innego pomieszczenia. Nawet nie mogłem na nią czekać przy celnikach, musiałem iść tam gdzie się bagaże odbiera. Nie było jej chyba z 15 minut. Ja już bagaże odebrałem a jej dalej nie było. W końcu przyszła lekko wystraszona. Powiedziano jej, że jak ma tymczasowy paszport to musi mieć wizę. Oczywiście jej nie miała. Dobrze, że Polacy o wizę wjazdową do Macau nie muszą starać się wcześniej tylko na lotnisku wbijają. Wszystko musi być płatne gotówką w lokalnej walucie. Na szczęście są na to przygotowani i mają tam bankomat i dzięki temu Ilonka wyszła.

img-1338_orig.jpg

Z portu wzięliśmy autobus hotelowy do Sheraton hotelu. „Niestety” musimy spać w tych hotelach ze względu na Ilonki pracę.
Wjechaliśmy do Macau, które często nazywane jest Las Vegas Azji. Ekonomia tego Chińskiego rejonu administracyjnego w głównej mierze opiera się na turystyce i hazardzie. To widać na każdym kroku. Więcej o Macau i jego historii opiszemy jutro, dzisiaj zabawiliśmy się w turystów.

Album 2019.09.17-18 Macau (14).JPG

Macau składa się z paru części. Wzięliśmy hotel w rozrywkowej dzielnicy miasta zwanej Cotai i dzisiaj na tej części się skupiliśmy. Catai jest jak centrum Las Vegas, wielkie potężne hotele z tysiącami pokoi, dziesiątkami barów/restauracji, no i oczywiście najważniejsze, z kasynami na dole.

Album 2019.09.17-18 Macau (19).JPG

Na szczęście nas hazard za wiele nie interesuje, ale i tak chcieliśmy spróbować szczęścia i Ilonka postanowiła zagrać na automatach. Na nasze szczęście nic z tego nie wyszło, bo automaty nie chciały przyjąć naszych pieniędzy. Próbowaliśmy dolary z Hong Kongu i z Macao i nic nie brały. Dzięki temu nic nie przegraliśmy i spokojnie mogliśmy iść na dobrą kolację.

img-4077_orig.jpg

A kolacja była pyszna. Steak z dobrym winkiem z Nowej Zelandii dodał nam energii na dalsze zwiedzanie miasta.

Mimo, że była już chyba godzina 22 to dalej było gorąco. Może nie aż tak jak w ciągu dnia, ale wilgotność podchodziła pod 90 procent. Natomiast w środku w kasynach było przyjemnie chłodno.

img-4069_orig.jpg

Tak jak przypuszczaliśmy, większość ludzi w kasynach to przybysze z Chin. Oni uwielbiają kasyna i hazard. Białych to jak na lekarstwo. Po Paryżu udaliśmy się do Pałacu Wynn gdzie wpierw objechaliśmy go całego klimatyzowanymi gondolami a potem już z brzegu oglądaliśmy pokaz fontann.

Odwiedziliśmy jeszcze parę innych kasyn, wliczając Wenecję z jej słynnym placem Świętego Marka.

Wszędzie widać przepych, bogactwo, sklepy najlepszych producentów na świecie. Dużo właścicieli hotelów/kasyn z Las Vegas otworzyło tutaj swoje hazardowe imperia. Nie dziwi mnie to. Makau już w 2012 roku pobiło Vegas jeśli chodzi o zyski i dalej się rozrasta.

Album 2019.09.17-18 Macau (31).JPG

Ponoć rząd Chiński nie lubi Makau. Potężne pieniądze (liczone w miliardach dolarów) są tutaj zostawiane, zamiast inwestowane w gospodarkę chińską.
A Macau z otwartymi ramionami przyjmuje przybyszy z północy oferując im wiele atrakcji, żeby tylko zostawili tutaj swoje wypchane portfele. Miasto się rozwija w niewyobrażalnym tempie, ale z głową. Wiadomo, dalej budują nowe kasyna czy hotele ale też inwestują w inne gałęzi przemysłu. Finanse, fabryki zabawek czy odzieży też powstają jak grzyby po deszczu.

Album 2019.09.17-18 Macau (47).JPG

My natomiast, pustymi ulicami (wszyscy są w kasynach) wracaliśmy do naszego hotelu. Patrzyliśmy jak to jedno z najbogatszych rejonów świata pomału pogrąża się we śnie. Tylko po to żeby jutro rano się obudzić i od nowa rozpocząć swój 24-ro godzinny cykl.
Jutro zwiedzamy zupełnie inne Makau. Zapraszamy na reportaż.

Read More
Singapur Ilona Singapur Ilona

2019.09.16 Singapur, SG (dzień 2)

W Singapurze byliśmy dokładnie 2 lata i 5 miesięcy temu. Piszę dokładnie bo jak Pan na lotnisku wbijał nam pieczątkę to wbił zaraz obok pierwszej pieczątki z SG i okazało się, że w obu przypadkach był to 15 dzień miesiąca. Ale pieczątki i przeprawy na lotnisku Darek opisał wczoraj.
​Dziś rano dopadł nas Jetlag. Niby fajnie było wyspać się w własnym łóżeczku ale już o 5 rano zaczęliśmy się pomału budzić i kręcić z boku na bok. Dociągneliśmy jeszcze jakoś do 7 rano i poszliśmy na śniadanie.

Album_2019.09 Singapore (33).jpg

Śniadanie typowe - jajka w różnych postaciach. Wg. Darka tradycyjne azjatyckie śniadanie to omlet. A, że był w karcie to wybór był prosty. Ja też postawiłam na jajka - jajka Benedykta. Śniadanie jak to śniadanie ale w otoczce ponad 1000 butelek whiskey to jeszcze nie jedliśmy śniadania. My tam ograniczyliśmy się do kawy ale butelki krzyczały i wołały nas na maksa.

Album_2019.09 Singapore (124).JPG

W Singapurze śpimy w hotelu The Vagabond Club. Oczywiście sieć Marriotta. Co prawda jak Darek zobaczył jak mały jest hotel to spytał się trzemu nie zarezerwowałam czegoś w wiekszym hotelu. Odpowiedziałam mu, że przecież to jest sieciówka, że to Marriott jest. No ale fakt faktem Tribute Portfolio czyli jedna z 30 sieci hoteli Marriotta jest bardzo unikatowa i można nazwać te hotele butikowymi.

img-3984_orig.jpg

Hotelik fajny, zdecydowanie unikatowy, mały, kameralny ale ma wygodne łóżka, czyste pokoje, i miłą obsługę. Wielkość pokoju nadal ma troszkę do życzenia ale i tak pokój jest większy niż ten co mieliśmy dwa lata temu. Ziemia w Singapurze musi być bardzo droga i każdy skrawek się liczy.

Album_2019.09 Singapore (120).jpg

Tym razem śpimy w bardziej lokalnych dzielnicach, otoczony on jest dzielnicami Kampng Glam i Little India. Jest to podobno jeden z lepszych luksusowych hoteli w Singapurze. Dobrze, że my mamy zniżkę dla Friends and Family choć i tak uważam, że hotel nie jest warty przepłacania. Może dla kogoś kto lubi sztukę albo delektuje się whiskey ten hotel się wyróżnia. Whiskey bar mają podobno jeden z lepszych na świecie ale troszkę przesadzili z cenami. Co do sztuki to podobno wszystko zaprojektowane jest przez Jacques Garcia, i rzeczywiście widać wszędzie w około rzeźby, artystyczne zdjęcia czy obrazy. Ale ja wybieram komfort pokoju ponad jego wystrój.

img-0845_1_orig.jpg

No ale nie przyjechaliśmy tu siedzieć w hotelu. Tak więc po śniadanku ruszyliśmy na miasto. Jeszcze nie było za gorąco więc postawiliśmy na nogi i zaczęliśmy się kierować w kierunku Marina Bay. Dobrze, że wybraliśmy zwiedzanie na nogach bo co jakiś czas pojawiał się jakiś fajny budynek albo mogliśmy wejść w zakamarki jakiegoś budynku i odkryć jego “tajemniczy” ogród.

Album_2019.09 Singapore (45).JPG

Singapore słynie z dużej ilości drzew i ogólnie jest bardzo zielony. Podoba mi się, że pomimo dużej ekspansji cywilizacji nadal znajduje się miejsce na naturę.

Album_2019.09 Singapore (65).jpg

​Pomimo, że było rano - dopiero 10 rano. To temperatura dawała się we znaki. W Singapurze temperatury przekraczały 30C w cieniu. A do tego niesamowita wilgotność. Myślę, że było tak z 80-90%, aż ciężko było pstrykać zdjęcia bo „woda” wisiała w powietrzu.

Album_2019.09 Singapore (63).JPG

Dlatego chętnie uciekaliśmy do galerii handlowych. Na szczęście w Singapurze dużo rzeczy jest połączona i można jakoś dojść do celu trochę ulicą a trochę budynkami. Naszym celem była Marina Bay czyli główna atrakcja Singapuru. To tutaj są Super Drzewa, Marina Bay Sands (słynny hotel) ale też Cloude Forest i Flower Dome.

Album_2019.09 Singapore (60).JPG

Do Marina Bay można dojść różnymi drogami. My wybraliśmy most Helix. Wydaje mi się, że dwa lata temu go nie było, no i fajnie. Zawsze to coś nowego. Most ten jest tylko dla pieszych i jak większość rzeczy w Singapurze, najładniej wygląda nocą jak jest oświetlony. Nie zrozumcie mnie źle. Za dnia też nie jest źle. Ciekawa konstrukcja - to trzeba im przyznać.

Album_2019.09 Singapore (53).JPG

Troszkę kilometrów już zrobiliśmy więc przyszła pora na przerwę i nawodnienie organizmu. Żeby nie było, że my tylko alkohol pijemy to zrobiłam zdjęcie. Nie ma to jak zdrowe soczki z lokalnych owoców (passion fruti i dragon fruti). A do tego zimna herbatka dla odważnych muszę przyznać, że lepiej smakowała niż pachniała.

img-0892_1_orig.jpg

Jedną z niewielu atrakcji, które nie udało nam się zaliczyć za pierwszym razem jest Cloud Forest i Flower Dome. W Singapurze jak już pisaliśmy, przykładają dużą wagę do roślin i kwiatów. Stworzyli nawet tropikalny las który jest pod szklaną kopułą. Chodząc po tym lesie można odkryć i nauczyć się o przeróżnych gatunkach drzew z różnych części świata.

Album_2019.09 Singapore (87).JPG

Miejsce fajne, zwłaszcza jeśli chodzi o edukację dla dzieci. Niestety dla nas trochę nudne. No bo wodospady to my na żywo widzieliśmy, lasy i rośliny też. Fajnie, że zebrali to wszystko w jednym miejscu ale jakoś to tak sztucznie dla mnie wyglądało.

Album_2019.09 Singapore (67).JPG

Oczywiście przy wyjściu z wystawy jest kino i pokazują film o ociepleniu klimatu itp. Film potrzebny, żeby ludzie otwarli oczy i generowali mniej śmieci. Za ten film, cała ta ekspozycja dostała największy plus. Film nie za długi ale bardzo ciekawy ale co ciekawe zrobili go na dwóch płaszczyznach. I tak projekcja filmu była zarówno na ścianie jak i podłodze. Ciekawy efekt tym osiągneli. Poniżej kadr z film.

img-0918_1_orig.jpg

Po lesie przyszedł czas na kwiatki. We Flower Dome czyli szklarni, chcieli zrobić podobną wystawę jak w lesie. To znaczy przedstawić w jednym pomieszczeniu kwiatki z całego świata. Ciekawie to połączyli. Dowiedzieliśmy się na przykład, że gerbery to popularny kwiatek w Afryce a marchewkę posadzili w Ameryce Północnej. Najbardziej nam się spodobały owłosione kaktusy i orchidea.

Następny przystanek to super drzewa. Je trzeba oglądać nocą. Jak podeszliśmy tam teraz to stwierdziliśmy, że to tylko trochę stali wybudowany po środku parku. Nadal jest to ciekawa konstrukcja ale ładniejsze jest wieczorem, jak jest oświetlone. Zresztą sami porównajcie. Poniżej są dwa zdjęcia, jedno zrobione nocą dwa lata temu a drugie dzisiaj w ciągu dnia.

Przeszliśmy się parkiem, aż doszliśmy do Marina Blvd. A stąd już było rzut beretem na pierożki do Din Tai Fung. Dziękujemy tasteaway.pl za rekomendację.

Album_2019.09 Singapore (103).JPG

Kuchnia Azjatycka ma dużo do zaoferowania. Po pierwsze każdy kraj jest unikatowy a po drugie to jedzą prawie wszystko więc i wybór potraw mają dość ciekawy. Nie każdy od razu polubi wszystko. Czasem trzeba spędzić trochę czasu na wyszukaniu tego właściwego dania, rejonu, smaku itp.

Album_2019.09 Singapore (108).jpg

Dziś do naszych ulubionych dań dołączyły pierożki. Lubiliśmy je wcześniej ale trzeba przyznać, że te co jedliśmy były tylko tanią imitacją pierożków z Din Tai Fung. Dziś poleciały pierożki z krabem, kurczakiem, warzywami, no i truflami. Wygrały trufle i kurczak ale wszystkie były bardzo dobre. A Darek tylko domawiał kolejne, i wcinał aż mu się uszy trzęsły.

Album_2019.09 Singapore (109).JPG

Ochłodzeni przez AC, najedzeni pierożkami, ruszyliśmy pod Merlion. Statuetka pół ryby, pół lwa jest symbolem Singapuru i symbolem bogactwa. Teraz skoro mam ciekawszy obiektyw chciałam powtórzyć zdjęcie sprzed roku. Inne możliwości aparatu choć to samo spojrzenie fotografa.

Po Merlinie był już kierunek hotel. Dziś na kolację zachciało nam się sushi. Znalazłam fajną restaurację ale chyba za fajną. W drodze do hotelu podeszliśmy do hotelu Carlton gdzie podobno jest restauracja Shinji by Kanesaka, która podobno serwuje najlepsze sushi. Restauracja wyglądała ciekawie...dopóki nie zobaczyliśmy cen. Tak szybko jak obliczyliśmy, że kolacja wyjdzie nas około $600 tak szybko zrezygnowaliśmy z tej knajpki.

img-0876_orig.jpg

OK, o sushi pomyślimy później. Póki co nie pragnęliśmy niczego więcej niż klimatyzacji i rozprostowania kości. W końcu dziś zrobiliśmy ponad 15 km i to w niemałym upale. Nasze marzenie spełniło się w hotelu. Szybko schłodziliśmy nasz malutki pokoik i zregenerowaliśmy siły. Internet za bardzo nam nie pomógł znaleźć dobrego sushi, które było by blisko nas więc postanowiliśmy zasięgnąć języka w recepcji.

Maison Ikkoku - restauracja polecona nam w recepcji. Co prawda nie jest to typowa suszarnia ale sushi w ofercie mają i to całkiem dobre. Z początku się wystraszyliśmy, że nikogo nie ma w środku. Jakoś tak pusto było i dopiero gdzieś z kuchni wyszedł kelner. Okazało się, że główna sala jest na piętrze a tam to już była impreza na całego. Lokalni przychodzą tam głównie na drinki ale zjeść też można i całkiem fajnie. Tak właśnie porzegnaliśmy się z Singapurem. Jeszcze tu wrócimy na koniec wakacji ale póki co Macau czeka.

Read More