Traveling - it leaves you speechless, then turns you into a storyteller.

Hiszpania Ilona Hiszpania Ilona

2015.05.18 Sewilla, Hiszpania (dzień 3)

Dziś cały dzień miał być dedykowany Sewilli. Jak już Darek pisał we wcześniejszym wpisie wczoraj udało nam się trochę liznąć Sewillę, zobaczyć katedrę, starą fabrykę tytoniu i najsłynniejszy hotel Alfonso XIII. Hiszpanie żyją w swojej własnej strefie czasowej i restauracje otwierają o 20 godzinie, my się pomału przestawiliśmy na "lokalny" czas i wczoraj poszliśmy spać koło 3 rano (pisanie bloga zajmuje trochę czasu). Tak więc dziś spaliśmy prawie do południa. Po szybkim śniadanku ruszyliśmy na miasto.

Pierwszy nasz punkt to Plaza de Espana przy Parku Maria Luisa. Plac Hiszpanii – na pierwszy rzut oka jest super. Budowa tego obiektu została ukończona w 1928 roku. Pierwotnie miały się odbywać tam targi przemysłu i technologi. Dziś budynek zajmują agencje rządowe a plac jest niebanalną atrakcją turystyczną. Mnie powaliła nie tylko architektura (Art-Deco) ale przede wszystkim stan w jakim to wszystko jest zachowane. Nie sądzę, żeby on był zamykany na noc a mimo to jest czysty, zadbany i aż miło tam spędzić czas. Oczywiście nie brakuje ludzi handlujących pamiątkami i łódek które można wypożyczyć i przepłynąć „sadzawkę” wokół placu.

Następnie parkiem przeszliśmy nad rzekę. Park jak to park, zdecydowanie wyróżnia się roślinnością. W przeciwieństwie do roślinności klimatu umiarkowanego tu przeplata się bardziej roślinność tropikalną. Widzieliśmy nawet drzewa z pomarańczami co dla nas nie jest typowym widokiem.

Rzeką chcieliśmy się przejść w rejony starego miasta (czytaj katedry) ale szybko wybrzeże nas rozczarowało. Nie było za bardzo zagospodarowane. Dopiero później dość mały kawałek był deptak i ludzie chętnie tam biegali. My jednak uderzyliśmy do Katedry. Google nam wcześniej powiedziało, że katedra otwarta jest do 17:30....a tu upsss....na miejscu się okazało, że do 15:30....tak więc nici ze zwiedzania katedry w środku. A szkoda bo chętnie byśmy zobaczyli jak wygląda 3 co do wielkości katedra od środka, pozostało nam tylko podziwianie zewnętrznej dekoracji.

Ostatnią atrakcją w tym rejonie miasta był zamek, Alcazar. My kupiliśmy bilety wcześniej na internecie aby ominąć kolejki i wejście mieliśmy dopiero na 5:30. Takim sposobem mieliśmy troszkę czasu który postanowiliśmy wykorzystać na odwiedzenie Bodegi Santa Cruz. Miejsce to słynie z dwóch rzeczy. Po pierwsze podobno mają najlepsze tapas a po drugie rachunki piszą na ladzie.

Rzeczywiście nie da się ukryć tapas mają bardzo dobre a szczególnie szynkę, Iberian Ham. Szynka na podobieństwo szynki parmeńskiej, prosciutto itp. która produkowana jest tylko ze świń wychodowanych na ziemi hiszpańskiej. Podobno do roku 2005 szynka ta była nie do kupienia w Stanach Zjednoczonych, gdyż nie przeszła standardów sanepidu. Na szczęście to się zmieniło bo szynka jest przepyszna.

Szynkę można przechowywać podobno nawet do dwóch lat. Ważne jest aby jej koniec (nogi) były zawinięte w papier w celu zachowania świerzośći. A kiedy zacznie się ją już jeść dobrze jest przykrywać ją folią plastikową lub aluminiową. Tak przynajmniej powiedział nam barman, po hiszpańsku, którego Darek poznał jak ja buszowałam po sklepie z pamiątkami. Darek zna troszkę hiszpańskiego (meksykańskiego) z Mangi, więc miejmy nadzieję, że wszystko dobrze zrozumiał, bo mamy zamiar przywieźć ze sobą do Stanów "kawałeczek”. Ciekawe co na to powiedzą celnicy na JFK?
Ja natomiast w sklepie spotkałam polkę. Dość dużo polaków się tu spotyka ale co się dziwić jak wszyscy jesteśmy jedną wielką europejską rodziną. Oczywiście w między czasie jak ja byłam w sklepie Darka zainteresowała pewna beczka i spróbował lokalnego wina. Nam to smakowało jak cherry, ciekawe czy właściciel je robi sam w piwnicy.

Zbliżał się czas wejścia na zamek i musieliśmy pożegnać się z przemiłym barmanem. Na koniec oczywiście barman dostał od nas napiwek. I tu kolejna fajna reakcja...wziął monetę i jak w koszykówkę, rzucił monetę do wiaderka gdzie trafiały wszystkie napiwki. Szczerze, szacując po odległości nie było to łatwe zadanie.

W końcu przyszedł czas na Alcazar. Jest to zamek królewski, który pierwotnie wybudowany był przez muzułmańskiego króla a następnie po podboju Andaluzji przerobiony na zamek królewski, który do dziś uznawany jest za jeden z najładniejszych w Hiszpanii.

Rzeczywiście zamek robi wrażenie, choć według mnie nadal wygrywa zamek w Grenadzie. Tam będziemy dopiero za kilka dni. Oba zamki jak i większość budowli w Andaluzji cechuje połączenie stylów islamskich z europejskimi. Mnie się to bardzo podoba. Wprowadza to trochę egzotyki od europejskiego stylu i sprawia, że Andaluzja jest wyjątkowa.

Zdecydowanie najładniejsze w zamku były ogrody. Niesamowicie duże, zadbane i nawet był tam nie jeden paw. Jak widać zdecydowanie przykuł naszą uwagę i został obfotografowany i sfilmowany na dziesiątą stronę.

Ogrody otoczone są murem, po którym można się przespacerować i podziwiać ogrody z góry. Szczerze....duże to...ciekawe czy my zwiedziliśmy to całe.

Udało nam się za to znaleźć łaźnie, a właściwie jedną dużą wannę. Ciekawe, muszę przyznać...ale kąpać bym się tam nie chciała. Ciekawe jak często zmieniali tam wodę i ile osób naraz tam wchodziło. Podobno służyło to też za miejsce schładzania się. Rzeczywiście jak się tam weszło to powiewał przyjemny chłód. Pewnie dlatego, że cała łaźnia znajdowała się pod ziemią. ​

Ostatni punkt na naszej mapie Sewilli to Parasol. Dokładna nazwa to Espacio Metropol Parasol. Jest to drewniana struktura o wysokości 26 m po której górze można chodzić. Podobno jest to największa drewniana konstrukcja i jak to bywa na współczesną sztukę nie do końca można zrozumieć co autor miał na myśli. Pomysł jednak mi się podoba i jako platforma widokowa spełnia swoje zadanie.

Ponieważ często architektura wygląda lepiej jak jest podświetlona to postanowiliśmy zjeść kolację i poczekać na zmierzch. Dodatkowo chciałam wspomnieć, że spacerek z Alcazar do Parasola to ok. 15-20 minut na nóżkach. Wybraliśmy restaurację (która bardziej przypomina jadłodajnię albo bar mleczny), która była dość blisko i miała bardzo dużo klientów. Niestety jedzenie nie było najlepsze. Zamówiliśmy mix wędlin które były bardzo dobre ale chleb i hiszpański placek ziemniaczany już nie przypadły nam do gustu.

Ściemniło się i ruszyliśmy pochodzić po parasole. Zajęło nam trochę czasu aby zorientować się gdzie jest wejście ale zauważyliśmy dużą wycieczkę i poszliśmy za nimi. Pani w kasie myślała, że jesteśmy z nimi więc nie musieliśmy nic płacić, choć i tak nie jestem pewna czy trzeba. Z tego co mi się wydaje płatne jest tylko muzeum powstałe w podziemiach Parasola. Muzeum to powstało jak wykopywali ziemię pod budowę i odkryli stare mury. Niestety dość krótko w ciągu dnia jest ono otwarte i już z góry wiedzieliśmy, że nam się nie uda go odwiedzić. Mogliśmy tylko zobaczyć przez szybę jego fragment.

Wyjechaliśmy na górę i rzeczywiście fajne to. Na samym szczycie zrobili chodnik i można zobaczyć Sewillę z góry ze wszystkich stron świata. Dodatkowo wrażenie, że chodzi się po czymś co wygląda dość krucho jest niesamowite.

To co nas zaskoczyło to fakt, że Sewilla jest dość niska. Budynki które wystawały ponad miasto to w większości kaplice, kościoły, zamki itp.

Do hotelu standardowo wróciliśmy na nóżkach ale już bez żadnych dodatkowych przystanków. Jutro ruszamy jeszcze dalej na południe. Pierwszy przystanek to Gibraltar.

Read More
Hiszpania Darek Hiszpania Darek

2015.05.17 Cordoba i Sewilla, Hiszpania (dzień 2)

Dzisiaj czeka nas długi dzień. Musimy dojechać do Sewilli, ponad 500 km na południe Hiszpanii. Po drodze chcemy odwiedzić Cordobę i zobaczyć ich słynną katedrę, która została zmieniona z islamskiej na katolicką. Pożegnanie z Madrytem było w lokalnej knajpce przy espresso i croissancie.

Samochód mamy zarezerwowany na lotnisku więc taxi w 20 minut nas tam dowiozło.
Oczywiście jak to u nas, nie mogliśmy przystać przy tym co pierwotnie zarezerwowaliśmy. Udało mi się wyłudzić upgrade do lepszej klasy i po bardzo korzystnych cenach. Niewiele więcej płacąc wyjechaliśmy BMW X1 automatem, z nawigacją i w dodatku diesel. Zapłaciliśmy €90 więcej za 10 dni, ale jak obliczyliśmy to powinniśmy wyjść na to samo. Diesel mniej pali i paliwo jest tańsze o €0.20 za litr.
Dostaliśmy nowe BMW. Przejechane ma tylko 300 km. Jeszcze pachniało nowością
Zapakowaliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy na południe. Wyjazd z Madrytu przebiegł bez większych problemów i już byliśmy na A4, która prowadzi do Cordoby. W Hiszpani autostrady są bardzo drogie. Płacisz €8 za każde 100 km. Nie wiem jak to się stało, ale myśmy nic nie zapłacili i dojechaliśmy do Cordoby.
Droga była ciekawa. Mnie najbardziej zaskoczył brak lasów. Cały czas były pola uprawne i pastwiska. Droga wiodła przez wzgórza, doliny, ale jednak jakość miała wiele do życzenia. Pewnie dlatego że była za darmo, ale przynajmniej prowadziła przez ciekawe tereny, a nie jak płatne autostrady, które lecą przez pustkowia i nic nie widać.
Po około 4 godzinach dojechaliśmy do Cordoby. Najbardziej chcieliśmy zobaczyć Cathedra Cordoba. Wpisaliśmy w GPS jej adres i chcieliśmy tam gdzieś zaparkować. Nie udało się. Były tak wąskie i ciasne uliczki, że nawet nie było mowy o zaparkowaniu. Nawet zakręty musiałem brać na dwa razy, bo nasze małe BMW tam się nie mieściło. Ciekawe jak bym tu jechał jakimś dużym, amerykańskim SUV...!!!

Po jakimś czasie udało się zaparkować trochę dalej od centrum, w podziemnym parkingu. Przynajmniej samochód nie będzie stał w słońcu i tak bardzo się nie nagrzeje. Zajęło nam około 30 minut żeby dojść do Katedry. Szło się wąskimi uliczkami zabytkowej części miasta.

Budowla powstała w VI wieku i nazywała się San Vincente Bazylika. Była głównym kościołem Cordoby. W 785 roku muzułmanie zburzyli kościół i wybudowali sobie tutaj swój meczet. Który był najważniejszym meczetem na zachodzie, a Cordoba stała się stolicą Al-Andalus.

W 1236 roku, król Ferdinard II podbił Cordobę i znowu zmienił meczet na katedrę. Jest to unikatowa katedra bo jest wybudowana na styl islamski ale posiada akcenty chrześcijańskie.

Zwiedzanie zajęło nam jakąś godzinkę. W klasztorze było nawet chłodno, ale miejsca na zewnątrz były na maxa nagrzane. W drodze powrotnej fajnie było usiąść w cieniu na chłodnym piwku i sobie odpocząć. Ciekawie jak tu jest w czerwcu albo w lipcu. Chyba musi być gorąco. Wróciliśmy do samochodu i udaliśmy się w dalszą drogę na południowy-zachód. W Hiszpani jest limit prędkości 120 km/h. Ludzie tak jadą w okolicach 130 km/h. Jadąc 140-150 zacząłem się za bardzo wyróżniać. Nie chciałem się tłumaczyć policji po hiszpańsku więc droga do Sewilli zajęła nam ponad godzinkę. Około 8:30 wieczorem przyjechaliśmy do naszego hotelu. Mamy już samochód, więc musieliśmy mieć hotel z parkingiem. Novotel spełnił nasze wymagania. Ma parking, blisko centrum i fajne pokoje w niewysokiej cenie. Długo się nie zastanawiając, zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na miasto. Było po 9 wieczorem, a dalej było jasno. Słońce co dopiero zachodziło. Byliśmy trochę głodni, więc zaczęliśmy szukać coś do jedzenia. I tu kolejne zdziwienie, restauracje otwierają dopiero o 8-9 wieczorem i są czynne do późnych godzin nocnych. Hiszpanie w ciągu dnia odpoczywają w chłodzie domowych klimatyzatorów i dopiero wieczorami wychodzą na miasto.

Udaliśmy się w pobliże katedry Sewilla. Jest to gotycka katedra, która jest jedną z największych i najwspanialszych gotyckich kościołów na świecie. Jej budowa została ukończona w 1506 roku. Jest trzecim co do wielkości kościołem na świecie, po watykańskiej bazylice i brazylijskiej. Niestety była już zamknięta. Pochodziliśmy wokół niej, robiąc dużo zdjęć.

Ta katedra jest idealnie oświetlona, wiele różnego rodzaju świateł..... Lubimy chodzić nocami po miastach, a zwłaszcza po ich starych dzielnicach. Nocny klimat dodaje dużo uroku i ludzi jest o wiele mniej niż w dzień. Głód dawał się coraz bardziej we znaki, więc zaczęliśmy odwiedzać knajpki z tapas i innego rodzaju jedzeniem.

Oczywiście przepijając to wszystko zimnym piwkiem. Wiem...., uważny czytelnik powie, a gdzie dobre hiszpańskie winka? Zgadza się... Hiszpania ma świetne wina, ale białe nie są moje ulubione, a w temperaturze 37C nie chce mi się pić ciepłych czerwonych.
Tak też pochodziliśmy po knajpkach i po drodze odwiedzając ciekawe zabytki. Byliśmy koło słynnej, byłej fabryki tytoniu, która aktualnie przerobiona jest na Uniwersytet Sewilli.

Oraz zobaczyliśmy słynny hotel Alfonso XIII. Hotel został wybudowany w latach 1916-1928. Otwierał go król Hiszpanii a aktualnie gości najbardziej wpływowych ludzi świata. Nie braliśmy w nim pokoju bo nie miał fajnych cen na parking.

Około 1 w nocy wróciliśmy do naszego hotelu. Zdziwiło nas, że szliśmy prawie pół miasta na nogach nocą, a wszędzie było dużo turystów, albo lokalnych ludzi. Sewilla, tak jak NYC chyba nigdy nie śpi.....a jak śpi to między 6 rano a 6 po południu. Jutro (już dzisiaj) dalszy ciąg zwiedzania miasta...

Read More
Hiszpania Ilona Hiszpania Ilona

2015.05.16 Madryt, Hiszpania (dzień 1)

Madryt jest stolicą i zarazem największym miastem Hiszpanii. Jest też trzecią co do wielkości metropolią w Unii Europejskiej, zaraz po Londynie i Paryżu. Madryt jest nie tylko siedzibą parlamentu ale również króla Hiszpanii (Filipa VI).
My jednak nie planowaliśmy poświęcić Madrytowi więcej niż jeden dzień, a tym bardziej królowi. Wiemy doskonale, że jeden dzień to za mało aby poznać to miasto ale w drodze powrotnej planujemy spędzić dodatkowy dzień w Madrycie a do tego wiemy, że jeszcze nie raz będziemy w tym mieście zwiedzając pozostałe części Hiszpanii.

Wylądowaliśmy (bagaże też) szczęśliwie o 10:30 rano i mieliśmy prawie cały dzień na zwiedzanie. Nie tracąc czasu wzięliśmy taksówkę do hotelu. Wreszcie miasto, które ma normalne ceny taksówek i do centrum Madrytu przejazd kosztuje 30 EUR. Na szczęście wartość Euro wyrównała się już prawie z dolarem więc wakacje w Europie nie są już takim luksusem. Mieszkamy w hotelu NH Breton. Nie jest to hotel położony w samym centrum miasta ale na nogach można dojść do większości atrakcji turystycznych. Tak więc całe miasto zwiedzaliśmy na nóżkach...w końcu jest to najlepszy sposób na zwiedzanie.

Zanim jednak ruszyliśmy na główne atrakcje turystyczne musieliśmy zwalczyć JetLag, nie ma to jak szybkie Espresso na świeżym powietrzu.

Pierwszy na naszej liście był plac Cibeles gdzie znajduje się pałac i piękne fontanny. Palacio de Cibeles pierwotnie był siedzibą poczty głównej a aktualnie odgrywa rolę ratusza i jest siedzibą burmistrza miasta. Zdecydowanie spodobały nam się nie tylko pałac ale również fontanny z posągiem bogini Kybele.

Zbliżała się pora lunchu a my byliśmy tylko po małym śniadaniu w samolocie, więc poszliśmy szukać restauracji. Wcześniej wyczytałam, że Cafe Wok jest polecane na lunch Niestety jak doszliśmy pod wskazany adres nic tam nie było. Przyciągnęła nas jednak nie daleko stojąca restauracja Yakitoro. Hiszpania słynie z Tapas. Ta restauracja nie miała selekcji tapas (przystawek) ale porcje były dość małe więc można je zaliczyć jako tapas. To jest w sumie sprytne. Małe porcje, każdy chętnie przekąsi a zawsze można zamówić więcej. Do tego w taki upał nie chce się dużo jeść. Tak więc wypiliśmy po piwku/winku, przekąsiliśmy po małym szaszłyku i ruszyliśmy dalej zwiedzać.

Madryt jest dość wysoko położony, 646 m n.p.m – najwyżej położona stolica Europy, a dopiero na 43 miejscu w rankingu stolic świata. Tak więc upały nam aż tak nie dokuczały. W słońcu oczywiście było ok. 35C natomiast w cieniu temperatura spadala już do przyjemnych 25C. Madryt jest miejscem dość zielonym, ma dużo drzew, parków co daje przyjemny cień i sprawia, że chętnie się spaceruje po mieście.

Następnym naszym przystankiem było „Puerta de Alcala”, monument z 1778 roku, który stoi tylko parę metrów od Park del Retiro. Park chcieliśmy zwiedzić na rowerze ale niestety coś się zepsuło i nie działał system wypożyczania. ​

Park przypomina trochę Central Park tylko oczywiście jest dużo mniejszy. Można za to jak w Central Parku, popływać łódką po jeziorku, posiedzieć w cieniu lub poopalać się.

Zwiedzanie miasta powinno się przeplatać, krótkimi odpoczynkami. Zwłaszcza jeśli jest lato a słońce i temperatura dodatkowo męczą. Kolejnym punktem na naszej liście było Casino de Madrid. Podobno mają tam fajny taras na którym zalecane jest wypicie kawy lub wina. Niestety jak się okazało jest to prywatny klub w którym aktualnie była impreza i wszyscy byli ładnie ubrani....zdecydowanie my w szortach nie pasowaliśmy do tego towarzystwa. Tak więc pomaszerowaliśmy dalej w rejony Plaza Mayor. Tam znów nie udało nam się wejść do tawerny polecanej w internecie, Taberna de La Daniela. ​

Tawerna był ale prawie nikogo nie było w środku i wyglądała bardziej na jadłodajnie niż miejsce aby się ochłodzić. Tak więc poszliśmy dalej szukać jakiegoś fajnego baru. I tu pozytywne niespodzianki, po pierwsze na naszej drodze stanął sklep z szynką ineryjską i serami....wyglądało wszystko przepysznie więc skusiliśmy się na małe zakupy. Jak się potem okazało w hotelu, był to bardzo pyszny wybór i szynka zniknęła w bardzo szybkim tempie. W sklepie znajdowało się wiele rodzajów szynek, ceny nawet dochodziły do 190 EUR za kilogram. Ciekawe jak to smakuje?

Druga niespodzianka była zaplanowana, był to Market, Marcado del San Miguel. Jest to jedyny targ w Madrycie, który nadal posiada metalową konstrukcję. Początki sięgają 1430 roku. Spodziewaliśmy się zobaczyć market podobny do Budapesztaskiego....jednak nas pozytywnie rozczarował. Targ w Budapeszcie jest bardzo fajny i zdecydowanie polecamy go odwiedzić. Ten w Madrycie jest bardziej jak restauracja. To znaczy chodzisz sobie po stoiskach i na jednym możesz kupić piwo, na innym wino a to wszystko poprzeplatane jest stoiskami z przekąskami tzw. tapas. Wszystko jest oczywiście bardzo dobrej jakości i reprezentuje autentyczną kuchnię hiszpańską.

Nasze pierwsze tapas były dość bezpieczne. Jakiś ser kozi, kawior, prosciutto itp. Druga partia to już były większe wynalazki. Jedne nazywały się Gulas (nie ma to nic wspólnego z polskim gulaszem), jest to młody węgorz, który pomimo że ma 2-3 lat jest dość mały, ma tylko 8 cm długości i wyglądem przypomina spaghetti. Do tego była druga kanapeczka z pasztetem z kaczki.

Pojedzeni poszliśmy zwiedzać dalej, na Plaza Mayor, ichniejszy rynek tylko ma mniej knajpek a więcej sklepów z pamiątkami. Niedaleko znajduje się również zamek królewski (Royal Palace). Pałac ten należy do rodziny królewskiej, która jednak tam nie mieszka. Pałac ten wykorzystywany jest tylko na formalne uroczystości a na co dzień rodzina królewska mieszka w Palacio de la Zarzuela na obrzeżach Madrytu. Budowla robi wrażenie choć znów zdecydowaliśmy nie wchodzić, gdyż większość komnat przeznaczona jest na muzeum sztuki. Można za to pochodzić na około, zobaczyć dziedziniec, katedrę Almudena i piękny widok na odległe góry.

Na tym skończyliśmy zwiedzanie. Pomimo, że było już po 7 wieczorem to jeszcze było jasno. Na naszej liście zostało jeszcze Temple of Debod (świątynia egipska przeniesiona do Madrytu). Świątynię tą jednak zaliczymy w ostatni dzień naszych wakacji.
Noc jednak była jeszcze przed nami długa więc postanowiliśmy odwiedzić dzielnicę La Latina. Darek wyczytał, że podobno są tam najlepsze tapas. Żadna restauracja nie zainteresowała nas jakoś specjalnie poza irlandzkim barem. Malutki bar ale miał swój klimat i przypominał nam bary z Dublina. Jak się okazało barmanem był polak, który w Madrycie mieszka już ok 20 lat. Zaczął nam opowiadać, parę ciekawostek.

Po pierwsze oryginalne tapas to nic innego jak resztki z zeszłego dnia. To co dzień wcześniej nie zeszło podawało się w mniejszych porcjach przed kolacją. Przekonaliśmy się o tym, kiedy w drodze powrotnej do hotelu wstąpiliśmy do jeszcze jednego baru i dostaliśmy risotto....które nie grzeszyło świeżością. Jednak w dobrych restauracjach tapas przybierają formę przekąski i oznacza mniejszą porcję regularnego jedzenia.
Po drugie dowiedzieliśmy się, że ciężko w Hiszpanii powiedzieć coś na styl „tu są najlepsze bary”. Podobno Hiszpanie nie mają zwyczaju zapraszać znajomych do siebie do domu tylko do baru lub restauracji. Takim sposobem restauracje, tawerny i bary powstają wszędzie i zazwyczaj są bardzo dochodowe.
Posiedzieliśmy chwilę, posłuchaliśmy opowieści i nawet nie zauważyliśmy kiedy bar stał się pełny. Widać było, że jak tylko słońce zaszło i zrobiło się chłodniej to ludzie wyszli na ulice. Nasz dzień dobiegał końca bo nie przespana noc w samolocie dawała nam się we znaki. A jutro ciężki dzień – jedziemy do Sewilli po drodze zatrzymując się w Cordobie.

Read More
Hiszpania Ilona Hiszpania Ilona

2015.05.15 Hiszpania (dzień 0)

"Viva España !!!" - Niech żyje Hiszpania!!!

Znów Europa...no tak jakoś wyszło....

Dokładnie pięć lat temu Darek podjął decyzję i przyleciał do Stuttgartu spotkać jak się później okazało swoją przyszłą żonę. Tak więc Memorial Weekend (długi weekend majowy) ma zawsze dla nas duże znaczenie a tym bardziej po 5 latach. Mogliśmy to uczcić kolacją w NY albo na innym kontynencie. My po prostu nie potrafiliśmy nie polecieć nigdzie z tej okazji.
Wybór był trudny. W końcu jest tyle miejsc na świecie. Tyle miejsc jest wyjątkowych, które chcemy zobaczyć. Zdecydowanie się na jedno miejsce było nie możliwe. Dlatego pojawił się pomysł losowania. Każdy z nas miał zrobić listę 7 destynacji, które chce odwiedzić. Lista była dość ciekawa pojawiły się miejsca bliskie jak Lake Placid, miejsca romantyczne jak Paryż, miejsca egzotyczne jak Brazylia i wiele więcej. Jak już się domyślacie Hiszpania też pojawiła się na liście i ku naszemu zaskoczeniu wygrała. Dokładnie wygrała Malaga (nie pytajcie czemu akurat Malaga). Najlepsze połączenie do Malagi było przez Madryt więc plany wycieczki się powiększyły do rejonu Andaluzji plus Madryt. Plan jest napięty, miejsc do zobaczenia jest wiele więc zachęcamy do śledzenia naszego blogu przez następne 10 dni.
No to lecimy....JFK Terminal 7...nie latamy stąd często więc zaskoczyła nas wielkość tego terminalu. Jest dość mały jak na lotnisko które należy do jednych z największych. Plusem jest to, że jest dużo miejsca na samochody, które czekają na przylatujących pasażerów. Minusem, brak barów przed odprawą. Tak więc pomimo, że rodzice Darka nas odwieźli nie mogliśmy z nimi nigdzie usiąść i pogadać.

Udało nam się odprężyć dopiero po przejściu bramek. Załadunek do samolotu poszedł nawet szybko i mogliśmy się usadowić w naszych fotelikach. Pierwsze zaskoczenie (negatywne) nie ma monitorków przy siedzeniach....już zapomnieliśmy, że takie samoloty jeszcze latają między kontynentami. Przynajmniej mamy nadzieję, że się wyśpimy bo nie będziemy zajęci oglądaniem filmów. Plusem tego, że samolot jest starszej generacji jest ilość miejsca na nogi. Przynajmniej na to nie narzekamy.

Teraz czekamy na obiadek a potem dobranoc i Viva España !!!

Read More
USA - Nowy Jork Darek USA - Nowy Jork Darek

2015.05.10 Harriman State Park, NY

Co Nowojorczyk powinien zrobić z wolną niedzielą? Najlepiej ją spędzić poza miastem. Od poniedziałku do piątku spacerujemy po jego betonowych "łąkach", więc w weekend najlepiej jest zobaczyć prawdziwą łąkę.

Nie mieliśmy dwóch dni wolnych, dlatego pojechaliśmy dosyć blisko. 45 mil na północ od miasta, godzinka drogi. Harriman State Park.
​(Punkt w którym znajduje się parking - Elk Pen, Southfields, NY 10975).

W Harriman State Park byliśmy już parę razy, ale nigdy nam się jeszcze nie udało dojechać do jego północnej części w której znajduje się potężna ilość szlaków.

Do tego wyjazdu "namówił" nas wpis na blogu jaki znaleźliśmy w sieci.
Tu jest jego adres: http://hikethehudsonvalley.com/harriman-state-park-lemon-squeezer-to-lichen-trail/
Bardzo dobrze opisane szlaki, dokładnie i z humorem. Park posiada dużą ilość jezior i stawów.

Ma bardzo dobrze rozwiniętą sieć szlaków, które są dobrze oznaczone. Jest ich tam tak potężna ilość, że bez dobrej mapy nie polecam się zapuszczać głęboko.

Przechodzi też przez niego Appalachian Trail, więc przy odrobinie szczęścia można spotkać hikerów, którzy już idą parę miesięcy. Ma też parę technicznych odcinków.

Szlaki przechodzą przez wiele szczytów z których można podziwiać wspaniałe widoki.

a także odpocząć i się posilić.

Myśmy zrobili 7.8 mili i różnica wzniesień wyniosła 1800 stóp. Myślę, że dobrze jak na park, który znajduje się tak blisko NY. W okolicach parkingu można było znaleźć łąkę na której kiełbaska smakowała znacznie lepiej niż ze straganów ulicznych w wielkim jabłku......

Read More

2015.04.25-26 Algonquin - Adirondacks, NY

"Darek: Kochanie, słyszałem, że w górach spadł śnieg, to co jedziemy pod namiot?
Ilona: Jasne przecież już jest koniec kwietnia, najwyższa pora rozpocząć sezon kempingowy."

IMG_3969.JPG

I tym o to sposobem w sobotę nad ranem jedziemy w góry. Wyjeżdżając z Nowego Jorku o 4 rano temperatura była 4C. Czy my napewno dziś chemy jechać na kemping?

251619006.jpg

Pierwszy śnieg zobaczyliśmy dopiero w Adirondack w oklicy Lake Placid. Pół godziny później dojechaliśmy nad jezioro Heart, nad którym planujemy rozbić namiot. Było -2C i pokrywa śniegu około 3-5 cm. Czy to nie są wymarzone warunki na kemping? Zawsze chciałem na tym kempingu mieszkać bo jest idealnie położony koło głównych szlaków górskich. Niestety nigdy nie było miejsca jak chciałem robić rezerwacje. Kemping ten jest otwarty cały rok ale chcąc mieć miejsce na lato trzeba robić rezerwację pół roku wcześniej. Dla ludzi, którzy nie lubią namiotów można też wynająć domki nad samym jeziorem.

IMG_3930.JPG

Nie tracąc czasu, nie rozbijając namiotu poszliśmy w góry. Zanim jednak wyszliśmy musieliśmy niestety wypożyczyć rakiety. Prawo stanu NY nakazuje posiadanie rakiet lub nart jeśli idzie się w góry w warunkach zimowych. Jest to bardzo chory przepis bo o wiele bezpieczniej i łatwiej chodzi się w rakach niż w rakietach. Wiadomo jak spadnie metr świeżego śniegu to rakiety bardziej się przydają bo nie robisz głębokich dziur na trasach. Wiedzieliśmy, że wyżej w górach jest więcej śniegu i lodu ale przecież duża ilość ludzi już to dawno ubiła. Przepisy przepisami, prawo prawem, lżejsi o $40, ciężsi o parę kilogramów z przypiętymi rakietami do plecaków i założonymi rakami na nogach ruszyliśmy zdobywać szczyty. Naszym celem było zdobycie pięciotysięcznika Algonquin, 5114 ft., który znajduje się 3000 ft. nad nami.

IMG_8211.JPG

Na trasie spotkaliśmy wiele ludzi, którzy tak jak my mieli założone raki lub raczki na buty a oczywiście rakiety przyczepione do plecaków. Pomimo tego nie brakowało nie rozważnych ludzi, którzy nie mieli tego ani tego. I potem widzieliśmy jak zjeżdżali na tyłku na dół.

IMG_8214.JPG

Na początku szlak na Marcy (najwyższy szczyt stanu NY, który zdobyliśmy rok temu) i nasz szlak szły razem. Po mili szlak na Algonquin odbija w prawo i dalej lekko wznosi się do góry. Po około dwóch milach doszliśmy do pięknego lodospadu nad, którym zrobiliśmy sobie małą przerwę.

20150425_113306.jpg

I od tego miejsca zaczęła się jazda, dwie mile i około dwóch tysięcy stóp do góry. W miarę podnoszenia się do góry, ilość śniegu znacznie zaczęła przybywać . Ale duża ilość ludzi ubiła szlak więc nie było problemu z jego znajdywaniem. Trasa była dość wąska i ubita więc raki były rewelacyjnym wyborem. Nie wyobrażam sobie jak można iść po tej wąskiej i stromej trasie w rakietach.

IMG_8216.JPG

Na wysokości 3800 ft. spotkaliśmy dużą grupę ludzi, którzy siedzieli w „kuchni”. Siedzili na rozgałęzieniu szlaków i uzupełniali energię przed zaatakowaniem szczytu Wright, 4587 ft. Długo jednak z nimi nie rozmawialiśmy bo nasz szlak szedł na Algonquin. Szlak nadal nas nie rozpieszczał i nadal ostro szedł w górę. Spotkaliśmy paru ludzi, którzy już wracali ze szczytu mówiąc, że wyżej jest ciężko. Jest duży wiatr i są chmury, ale wydeptany szlak jest nadal widoczny.

IMG_3935.JPG

Troszkę powyżej 4000 ft. las się kończył i musieliśmy ubrać GORE-TEXy, które skutecznie chroniły nas przed silnym, mroźnym wiatrem. Mieliśmy troszkę więcej szczęścia niż nasi poprzednicy bo chmury się pomału rozchodziły i szczyt zaczął się pojawiać.

20150425_140648.jpg

Walczyliśmy dobre pół godziny w zimowych warunkach i w końcu udało nam się zdobyć szczyt Algonquin.

IMG_3949.JPG

Zimowa aura nie pozwoliła nam na długie przesiadywanie na szczycie i po paru zdjęciach zbiegliśmy w dół, gdzie w zaciszu drzew mogliśmy odpocząć i uzupełnić kalorie. O wiele łatwiej schodzi się zimą z gór w rakach niż w lecie nawet po suchych kamieniach. Dlatego prawie zbiegając pokonaliśmy 2000 ft w dół. I tu wielkie zdziwienie – wiosna. Śniegu prawie nie było. Zastanawialiśmy się jak to się stało, jak cały dzień byliśmy w minusowych temperaturach. Na dole musiało być znacznie cieplej i mocniejsze słoneczko.

IMG_3958.JPG

Schodząc na dół mijaliśmy trochę ludzi, którzy w godzinach popołudniowych szli dopiero w góry. Po wielkości ich plecaków widać było, że oni dziś nie wracają. Ci to dopiero są cool...spanie wysoko w górach zimową porą – szacun!!! Na trasie słyszeliśmy też dużo francuskiej mowy co oznacza, że dużo ludzi przyjechało z Kanadyjskiej prowincji Quebec. Kanada ma piękne góry ale tylko na zachodzie. Wschód jest bardzo płaski więc często Kanadyjczycy przyjeżdżają do Adirondack albo w Białe Góry (NH) i tak mają znacznie bliżej niż my z Nowego Jorku.

20150425_165338.jpg

Około piątej dotarliśmy na nasz kemping i po szybkim rozłożeniu namiotu wzięliśmy się za przygotowywanie kolacji. Po raz pierwszy rozbijałem namiot na śniegu i muszę przyznać, że o wiele łatwiej wbija się śledzie niż w suchą glebę.

IMG_3966.JPG

Mamy nowe dobre śpiwory więc miejmy nadzieję, że dobrze spełnią swoje zadanie i w nocy nie zmarzniemy. Namiot rozbity, ognisko rozpalone – czas na kolacje.

IMG_3970.JPG

Dziś szef kuchni serwuje jagnięcinę po Irlandzku.

Przepis na jagnięcinę w ziołach i mięcie (4 - 6 osób)
Składniki:
2 żebra jagnięciny
30g roztopionego masła
2 łyżki stołowe musztardy
4 łyżki stołowe oleju z oliwy
200g bułki tartej
2 gałązki rozmarynu
2 gałązki mięty
1 wiązka natki pietruszki
1 - 2 ząbków czosnku
skórka z jednej cytryny

Przygotowanie:
Mięso umyć i odkroić trochę tłuszczu, posolić i popieprzyć po obu stronach. Zmieszać roztopione masło z musztardą i rozsmarować po mięsistej części jagnięciny. Poszatkować wszystkie zioła, czosnek i skórkę z cytryny a następnie zmieszać z bułką tartą i oliwą. Obtoczyć mięso w przygotowanej miksturze. I odłożyć do lodówki aby się zamarynowało. Najlepiej marynować całą noc aby smak przeszedł przez całe mięso. Piec najlepiej na grillu, na średnim lub wyższym ogniu przez około 20-30 minut w zależności jak bardzo wypieczone mięso ma być. Ściągnąć z ognia, zawinąć we folię aluminiową na 5 do 7 minut i serwować.

494648876.jpg

Często jadamy jagnięcinę ale mieliśmy ochotę na spróbowanie nowej marynaty. Wyszło przepysznie i zdecydowanie polecamy powyższy przepis. Mięsko marynowało się przez 24h.

800483219.jpg

Zauważyliśmy plusy biwakowania zimą. Nie ma robactwa, komarów, muszek itp. Jedząc kolację, popijając herbatką dodatkowe mięsko nam nie wpadało na talerz ani też nas nic nie gryzło. Po kolacji musieliśmy dokładnie wysprzątać nasze pole namiotowe, ponieważ jest tam dużo niedźwiedzi. Śmieci musiliśmy wyrzucić do specjalnych koszy które były za ogrodzeniem pod prądem, żeby misie nie rozgrzebywały. Wreszcie przyszedł czas, żeby sobie usiąść, dołożyć dużo drzewa do ogniska, wypić parę dobrych, góralskich herbatek i powspominać cudowny dzień. Dobranoc, idziemy do ciepłych śpiworów........

IMG_3983.JPG

NIEDZIELA

Pomimo zimnej nocy (max -5C) udało nam się przespać całą noc i po 9h spania wstaliśmy gotowi na kolejny wspaniały dzień. Ponieważ niedługo jest nasza 5 rocznica, rozpoczęliśmy już świętowanie. Będąc w Lake Placid obowiązkowo trzeba odwiedzić Breakfast Club. My uwielbiamy to miejsce na śniadania a zwłaszcza ich łososiowe jajka po benedyktyńsku. Do miasteczka przyjechaliśmy o 11 rano więc mieliśmy godzinę czasu zanim oficjalnie w stanie Nowy Jork w niedzielę podają szampana czy inny alkohol. No a jak tu świętować tak ważną rocznicę bez szampana. Godzinę udało nam się zabić zakupami. Lake Placid posiada 4 outlety z bardzo dobrymi cenami i dużym wyborem. Dla nas wystarczająco dużo a nie musimy tracić czasu i nerwów w dużych centrach handlowych.

445528469.jpg

W końcu przyszedł czas na śniadanie. Mają tam duży wybór mimosy (nawet jest opcja za $500 z Don Perignon) a także wiele opcji Bloody Mary. Jak zwykle śniadanko było przepyszne i dało nam energie na górki.

928476293.jpg

W pobliży Lake Placid jest resort narciarki Whiteface, który już jest zamknięty na sezon, ale oczywiście nie było to dla nas żadnym problemem. Buty narciarskie zostały schowane do plecaka do którego przypiąłem narty, założyłem raki na buty górskie i ruszyliśmy w górę.

20150426_150117.jpg

Na dole widać było już wiosnę, śnieg zamienił się już w błoto ale w miarę podchodzenia do góry, ilość śniegu przybywała. Po drodze spotkaliśmy paru narciarzy, którzy mówili, że im wyżej tym lepiej. Po wczorajszym hiku mieliśmy małe zakwasy więc postanowiliśmy dojść tylko do połowy.

20150426_152720.jpg

Po zmianie obuwia i krótkiej przerwie, rozpocząłem jedyny w tym dniu zjazd na dół.

20150426_160205.jpg

Ten zjazd bardzo różnił się od normalnych zjazdów. Jechałem bardzo powoli i bardzo często zakręcałem. Chciałem, żeby ten zjazd trwał jak najdłużej bo wiedziałem, że nie będzie następnego. Śnieg był ciężki i mokry. Przypominał mi zmielony cukier ale był na tyle śliski, że mimo że nie miałem żadnych specjalnych, wiosennych smarów, mogłem dalej fantastycznie się bawić. Pod koniec czasami musiałem ściągać narty, żeby przejść kawałek łąki albo błotka.

251720869.jpg

Niektórzy pewnie pomyślą, jaki to jest sens wychodzić do góry godzinę aby zjechać parę minut. Każda minuta dla mnie na nartach jest bezcenna a każdy dzień na nartach przedłuża tylko mój sezon który w tym roku już trwa pół roku i rozpoczął się dokładnie w Whiteface na początku listopada. Mam nadzieję, że dziś nie był to ostatni dzień narciarskiego sezonu.

20150426_162232.jpg

A po drugie, jak to Ilonka powiedziała, tu nie chodzi tyle o narty co o hike w górę, a na dół można sobie ułatwić życie używając nart. Mój osobisty fotograf jednak nie lubi sobie ułatwiać życia i Ilonka nie tylko wyszła na górę aby mi zrobić zdjęcia ale zleciała na dół na nóżkach.

749204094.jpg

To by było na tyle jeśli chodzi o ten hikowo, kempingowo, narciarski weekend. Sezon hikowy nigdy nie zamykamy, sezon kempingowy został oficjalnie otwarty a sezon narciarski mamy nadzieję, że jeszcze się nie skończył.

Read More
USA: New England Darek USA: New England Darek

2015.04.11-12 Okemo, VT

Zima w tym roku nie popuszcza. Jest prawie połowa Kwietnia, a w Vermont czy w innych stanach w północnej części New England dalej są opady śniegu. Większość ludzi w NYC to już zaczyna denerwować, ale ludzi którzy kochają białe szaleństwo (tak jak ja), to naprawdę cieszy. Prawie codziennie dostaje maile, że resorty narciarskie przesuwają datę zamknięcia. Niektóre nawet piszą, że chcą być otwarte do Czerwca.
Mam nadzieje, że to im się uda i zabiorę namiot, krótkie spodenki i pojadę na narty jak za starych, dobrych czasów.

259481558.jpg

Trzy tygodnie temu byliśmy w Okemo na wiosenne narty. Narty były, ale nie wiosenne.... Temperatury były dużo poniżej 0C. Super się jeździło przez trzy dni, wiedząc, że Marzec się kończy a warunki narciarskie są jak w pełni sezonu. Wszystko otwarte i można było nawet trochę w puszku i po lasach pojeździć. Były to mojego taty urodziny, zjechało się ponad 20 osób, więc oczywiście bloga nie było kiedy pisać.
Brakowało tylko jednego.... ciepłego, wiosennego słoneczka przy którym śnieg jest miękki, zimne piwko lepiej smakuje i oczywiście opalenizna spod gogli zostaje na parę tygodni.
Tym razem synoptycy przewidują słoneczko, powyżej 10C i większość tras otwarta. Raj....!!! Miejmy nadzieję, że się sprawdzi. Część znajomych wyjechała już w piątek rano i już od południa denerwowali nas zdjęciami z górek.

271097352.jpg

Trzy tygodnie temu myśmy byli już w górkach w piątek w południe więc teraz nasza kolej była na pracę w piątek i wyjechanie tradycyjnie w sobotę nad ranem, żeby się załapać na pierwsze zjazdy po jeszcze zmrożonym śniegu. Od południa to pewnie będziemy się opalać przy piwku i dobrej muzyce na żywo.
Okemo ma świetny deal na wiosenne nartki. Od 20 Marca mają bilet za $105 i można na nim jeździć do końca sezonu bez ograniczeń. Jak ktoś lubi nartki to może nawet jeździć za mniej niż $10 dziennie.
O 3:45 rano opuściliśmy NY i około 7 byliśmy już w stanie VT, który przywitał nas pięknym wschodem słońca.

671456408.jpeg

Kolejna godzinka szybko minęła i już parkowaliśmy na prawie pustym parkingu w Okemo. Jak narazie było chłodno (+5C) i lekko zachmurzone niebo. Długo się nie zastanawiając zapieliśmy nartki i wzięliśmy się do roboty. Przy pierwszym zjeździe spotkaliśmy naszych znajomych, którzy już tu od wczoraj się bawią. Powiedzieli, że są dobre warunki, dużo śniegu i prawie wszystko otwarte.
Expressowym (pomarańczowym) wyciągiem szybko wyjechaliśmy na górę, gdzie nas zaskoczyła zupełnie inna pogoda.

488213336.jpg

Temperatura była poniżej 0C, dosyć silny wiatr i dużo lodu na trasach.
Wczoraj po południu było powyżej 0C, więc się trochę śnieg podtopił, który w nocy, jak temperatura spadła zamarzł na lód. Na szczęście się rozcieplało, czasami słoneczko wychodziło, więc po paru zjazdach było już miękko i można się było super wcinać w podtapiający się lód.
Ludzi prawie nie było więc praktycznie jeździliśmy bez przerw.
W tym samym czasie Ilonka poszla na hike. Wyszła z Clock Tower Base i doszła do Jackson Gore Base gdzie od 11 rano miała być muzyka na żywo, lane piwko i pyszne jedzenie z grilla.
Około 12 poinformowała nas, że już tam jest i chłopaki grają na gitarach. Długo się nie zastanawiając, zjechaliśmy do niej na dół.
Było jak zapowiadali. Grill był odpalony, lane piwko Harpoon się lało i muzykę też było słychać. Nie była to może ostra rockowa muzyka jaką się często słyszy na apres ski, ale przecież było południe, a nie 4 czy 5 po południu.
Niestety też się słoneczko schowało i wiatr się zwiększył, więc przenieśliśmy się do środka, aby się posilić i ugasić pragnienie Harpoon'em I.P.A.
Około 1 po południu już byliśmy znowu na nartkach. Śnieg był miękki, a w miejscach nasłonecznionych nawet mokro-ciężki. Ludzi prawie nie było więc można było się fajnie wyjeździć, trzeba było tylko uważać na powoli odsłaniające się skały spod topniejącego śniegu. Przy większych prędkościach czasami w ostatniej sekundzie się pojawiały i już nic nie zostawało jak ja tylko przeskoczyć.
Wiosenne nartki mają ten plus, że pragnienie szybko łapie i musieliśmy zrobić obowiązkowy zjazd na dół.

940559353.jpg

Clock Tower Base ma fajny bar, Sitting Bull z możliwością siedzenia na zewnątrz. Nawet ognisko mają, co w sumie na wiosnę nie jest aż tak bardzo potrzebne jak w zimie. Ale fajnie się przy nim siedzi, popijając Long Trail I.P.A. i rozmawiając z innymi narciarzami o mijającym sezonie narciarskim. Nawet nie zauważyliśmy jak minęła 4 po południu i niestety wyciągi zamknęli. Mieliśmy hotel zaraz przy stoku, więc nic nam innego nie pozostało jak dokładać drewna do ogniska i dalej rozmawiać o nartkach.
Bardzo blisko znajduje się Tom's Loft Tavern. Kolejne miejsce na apres ski. Nic specjalnego, bar z dużą ilością lanego piwa, przeciętnym barowym jedzeniem i fajnym klimatem. Jest blisko więc dalej można w butach narciarskich chodzić.

NIEDZIELA

Słoneczko obudziło nas wcześnie. Bezchmurne niebo, cieplutko.............

812822509.jpg

Nie tracąc ani minuty o 8 rano już odebraliśmy bilety i rozpoczęliśmy ten wspaniały dzionek. Ratraki poubijały trasy w nocy, więc było idealnie równo. Jeździło się rewelacyjnie. Z dużą prędkością można się było głęboko wcinać w miękki śnieg z gwarancją, że narty się nie poślizgną.

112028544.jpg

Rano jeszcze nie było prawie nikogo, całe trasy były nasze, jeździliśmy bez zatrzymywania się, odpoczynki były tylko na wyciągach...... ale było super..........
Wiedzieliśmy, że jak później będzie przybywać ludzi, to ten miękki śnieg szybko rozjeżdżą i będą powstawać duże muldy, które skutecznie mogą ograniczać naszą prędkość.
Ludzi zaczęło przybywać, z doświadczenia wiemy, że wtedy trzeba uciekać na mniej uczęszczane miejsca resortu. Udaliśmy się do SouthFace. Był to dobry pomysł, tu jeszcze mało ludzi dotarło, dalej można było się bawić w miękkim śniegu. Prawie wszystkie trasy mieli tam otwarte, nawet na podwójnych diamentach przez las można było sobie pojeździć.
Koło południa wróciliśmy na główną część góry, ale chyba tylko po to żeby zjechać na dół na lunch. Prawie wszystko było już rozjeżdżone. Dalej nie było kolejek do wyciągów, ale na trasach było już sporo muld. ​

Na lunchu zastanawialiśmy się czy jest sens jechać jeszcze na narty, czy lepiej się opalać na dole. Wiedzieliśmy, że trasy będą coraz to gorsze, trudniejsze i będzie coraz to więcej głazów wystawało. A z drugiej strony, to są wiosenne narty i takie warunki zawsze będą występowały. Szkoda marnować tych pięknych chwil na picie piwka i opalanie się na dole. Obie te rzeczy można robić na wyciągu w wiele piękniejszej scenerii.
Wszyscy byli odmiennego zdania, więc już sam uderzyłem na górki. Ludzi było już mało, ale niestety muldy pozostały. Wyszukiwałem sobie ciekawe trasy, gdzie można się było wyjeździć. Bawiłem się też trochę po muldach. Muldy były miękkie i duże, można było je nawet spokojnie pokonywać. Wiadomo, one męczą, ale raz muldy, raz jakiś szybszy zjazd i można było do końca dnia sobie pojeździć.
Trzeba było jednak uważać, warunki zmieniły się z trudnych na bardzo trudne. Ciągle widziałem jak patrol zwoził tych co się im niestety nie udało bezpiecznie zjechać, a karetki, jedna za drugą zawoziły ich do szpitala.

Przepiękny weekend w południowym VT. Typowy wiosenny. Słoneczko, ciepło i dużo tras otwartych.
Mam nadzieję, że nie będzie to mój ostatni wyjazd na narty w tym sezonie. Resorty będą jeszcze czynne parę tygodni, a jak nie........... to tutaj przytoczę wypowiedź blogera na opensnow.com:
"nawet jak resort będzie zamknięty to przy takiej ilości śniegu jaką dostaliśmy w tą zimę łatwo będzie można znaleźć trasę, albo dwie gdzie będzie jeszcze wystarczająco śniegu żeby sobie fajnie zjechać. Trzeba tylko się troszkę więcej napracować, żeby się dostać na szczyt, ale na pewno się to opłaca. Zaufajcie mi.....!!!"
Gostek ma rację, może go nawet spotkam jak będę spacerował do góry z nartkami.

Read More
Szwajcaria Ilona Szwajcaria Ilona

2015.03.07 Zurich, Szwajcaria (dzień 7)

Będąc w Zermatt spotkaliśmy pewnego wieczoru parę Szwajcarów. Powiedzieliśmy im wtedy o naszych planach spędzenia jednej nocy w Zurichu i spytaliśmy się co myślą o tym mieście. Powiedzieli....”no wiecie...Zurich to Zurich...kolejne duże miasto.” Jak się potem okazało dziewczyna była z Lucerny więc dla niej tam jest najładniej.

Szwajcaria (229).JPG

Oczywiście planów nie zmieniliśmy i tak w sobotę rano po bardzo szybkim pakowaniu wyruszyliśmy z Zermatt pociągiem do Zurichu. Droga zajmuje ok.4h i w połowie w Visp trzeba się przesiąść z pociągu regionalnego na Intercity.

Szwajcaria (221).JPG

Pierwszy odcinek minął nam spokojnie. Natomiast drugi pociąg to była mała masakra. Sam pociąg był wygodny, czysty i nowoczesny...tak tego nie można zarzucić. Niestety był też dwu poziomowy...pomyślicie super....no właśnie nie do końca. Dwu poziomowy pociąg oznacza 2 razy więcej ludzi, co sprowadza się do większej ilości bagażu ale dwa poziomy mają mniej miejsca na bagaże. Tak więc był pogrom....wyznaczone miejsce na bagaże zostało bardzo szybko zajęte. Nad siedzeniami jest półeczka na której tylko położyć można jakąś małą torebkę. Tak więc bardzo duży minus. Dopiero w Bern wysiadło dużo ludzi i można było jakoś poukładać bagaże....wcześniej to leżały w przejściu i gdzie się tylko dało.

Szwajcaria (222).JPG

Nie mamy dużego doświadczenia z pociągami ale jednak japońskie nam bardziej zaplusowały. Na pewno mieliśmy mniej bagażu ale pamiętamy, że na półki nad siedzenia ludzie wkładali normalne duże walizki. Zdziwił nas też brak konduktora. W pierwszym pociągu sprawdzali nam bilety natomiast w drugim, który był IC i do tego długo dystansowy nie spotkaliśmy, żadnego konduktora. To aż dziwne bo jak ktoś ma szczęście to może przejechać pół Szwajcarii za darmo. Nie wiem tylko czy warto ryzykować i jakie są konsekwencje jeśli przyjdzie konduktor.
Takim sposobem po 4h podróży dotarliśmy do Zurichu. I tu przywitała nas wiosna (+15C). Zjechaliśmy 1tys metrów w dół i już pogoda znacznie cieplejsza. A wystarczy tylko wsiąść w pociąg i już za parę godzin jest się w zimowym klimacie otoczonym górami ze śniegiem i lodowcami. Na dzień dobry zaskoczyła nas ilość rowerów. Widać, że trend z Amsterdamu dotarł również tutaj.

Szwajcaria (223).JPG

Niestety robiąc rezerwację hotelu w Zurichu coś mi się pomieszało i okazało się, że hotel jest na uboczu. Dojazd taksówką zajął nam ok. 20 minut i wreszcie mogliśmy „pozbyć” się bagaży. Mieszkamy w Swissotel więc jak przystało na lepszej klasy hotel bagażami zajął się pan z obsługi – ale ulga. W tym momencie stwierdziliśmy, że nie ma to jak podróżować tylko z plecakami. Przynajmniej przemieszczanie się jest dużo łatwiejsze. Coś czuję, że następne wakacje będą z plecakami. Niestety hotel ten nie był najlepszy. Niby 4 gwiazdki, super SPA i infinity basen...ale jak się człowiek przyjrzy szczegółom to gdzie nie-gdzie mogli troszkę lepiej wysprzątać.

Szwajcaria (224).JPG

Po krótkiej drzemce w hotelu wyruszyliśmy zwiedzać Zurich. Osobiście wolę zwiedzać europejskie miasta nocą. Ładnie oświetlona architektura tylko dodaje uroku miastu i wszystko wydaje się być jeszcze piękniejsze. Pierwsze wrażenie jakie to miasto na nas wywarło było bardzo pozytywne. Może dlatego, że dziś jest sobota (choć myślę, że tak jest codziennie) otwartych było wiele knajpek, restauracji, kawiarenek itp. W przeciwieństwie do Berna w którym byłam parę dni wcześniej widać, że miasto żyje. Podobały mi się oczywiście stare kamieniczki jak i wąskie uliczki. Poszwendaliśmy się troszkę po mieście. Przeszliśmy ulicą Niederdorfstrasse i innymi uliczkami w okolicy. Potem przeszliśmy mostem Quaibrucke aby przejść się drugą stroną rzeki. Niestety ta strona wyglądała już na bardziej „biznesową” i nie było żadnych knajpek. Budynki też już przybierały charakter bardziej biurowców niż starych kamienic. Tak więc szybko wróciliśmy z powrotem w okolice ulicy Kirchgasse itp.

605069579.jpg

To że Szwajcaria jest droga wiedzieliśmy od początku ale ceny w restauracjach tu nas przestraszyły....za jakiegoś kurczaka trzeba było zapłacić tyle co za dobrego steaka w NY. Tak więc skończyliśmy na lokalnym kebabie – wolę nasze krakowskie. Tak więc pospacerowaliśmy jeszcze troszkę ale robiło się zimno i postanowiliśmy wracać do hotelu.

Szwajcaria (230).JPG

Ciężko powiedzieć, że zwiedziliśmy Zurich, który jest największym miastem w Szwajcarii. Widzieliśmy tylko parę uliczek i na pewno kiedyś tu wrócimy. Myślę, że przy następnej wycieczce w Szwajcarii, tym razem pewnie letniej znów będziemy lądować w tym pięknym mieście i zwiedzimy wtedy troszkę więcej.
Aby wrócić do hotelu musieliśmy wziąć pociąg z dworca głównego i tutaj Darek doznał szoku. Nie powiem ja też byłam zdziwiona. Widzieliśmy bardzo dużo ludzi w butach narciarskich z nartkami w rękach. Widać, że skoczyli sobie na nartki na jeden dzień. Nie ma to jak wziąć tramwaj spod domu potem pociąg i już się można pobawić w fajnych górkach. Troszkę lepszych niż te które my mamy 2h od domu.

Szwajcaria (232).JPG

Jutro czeka nas podróż powrotna. Udało nam się zrobić check-in więcej jest bardzo duża szansa, że polecimy. Ciekawe również czy nasze bagaże dotrą bo na przesiadkę mamy tylko 55 minut. Miejmy nadzieję, że tym razem AirBerlin nie nawali i jednak pracownicy niemieccy są lepsi od amerykańskich.
Wyjazd był super...dużo się działo, jak to bywa w Europie, świat troszkę inny ale bardziej nam bliski. Spędzenie tygodnia w resorcie w górach w którym nie ma samochodów (tylko meleksy), nie ma świateł, pieszy ma zawsze pierwszeństwo a narciarze jeżdżą szybciej niż samochody było na pewno bardzo relaksujące. Dla mnie ten resort wygrał i jest na pierwszym miejscu ze wszystkich jakie do tej pory odwiedziłam....dla Darka jest na pewno w pierwszej trójce bo bardzo ciężko jest porównywać resorty. I tym akcentem kończymy naszą przygodę ze Szwajcarią. Dlaczego świat jest tak piękny i w tak wiele miejsc warto wracać a człowiek ma tak mało czasu i mało pieniędzy....podróże są piękne a powrót z wakacji bardzo smutny.....

Read More
Szwajcaria Darek Szwajcaria Darek

2015.03.06 Zermatt, Szwajcaria (dzień 6)

Ostatni dzień naszego pobytu w Zermatt był bardzo intensywny dlatego blog napisaliśmy dzień później. Dużo się działo od samego rana do późnych godzin nocnych. W końcu musieliśmy się jakoś pożegnać z Zermatt. Był to też dzień moich narciarskich rekordów w Zermatt:

556209450.png

Jechałem najszybciej, 97 km/h. Nie jest to mój rekord. Rok temu w Furano w Japonii jechałem ponad 100 km/h. Przez cały dzień zjechałem 10330 metrów (34,000 ft.), to chyba jest dużo, nie? Zjechałem 20 razy na łączna długość 70.4 km. W sumie wyciągi plus nartki wyszły 111.2 km. Zjechałem z 3887 metrów. Najwyżej na tym wyjeździe. Chciałem ubrać raki na buty narciarskie i wyjść do magicznych 4000 metrów i stamtąd zjechać, ale musiałbym przejść duże pole lodowcowe i dopiero się wspiąć na Breithorn (4164 m.).

Szwajcaria (192).JPG

Były ślady, dużo ludzi szło więc było bezpiecznie, ale jednak by to zajęło za dużo czasu.
Nogi się już przyzwyczaiły do nart, więc mogłem jeździć non-stop od rana aż do zamknięcia wyciągów. Zjechałem do kurczaka - Hennu Stall (jeden z lepszym barów na après ski) dopiero w okolicach 6 po południu.

693352997.jpg

Ale zacznijmy po kolei....
Rano razem z Ilonką wzieliśmy podziemną kolejkę do Sunnegga. Ja tam się bawiłem po idealnie przygotowanych trasach.

966957960.jpg

"W tym czasie ja uderzyłam na mały spacerek. Bardzo fajna trasa prowadzi z Zermatt do Sunnegga. Przewidziana jest na ok. 3h i podnosi się ponad 800 m. Niestety ja nie bardzo mialam czas wychodzić nią do góry bo chcialam jeszcze wyjechać na Klaine Matterhorn. Tak więc trasę pokonałam schodząc w dół. I może i lepiej bo przez dość długi kawałek szłam patrząc na Matterhorn.

Trasa przechodzi przez kilka małych wiosek. Zadziwiające, że ludzie nadal tam mieszkają. Dodaje to dużo uroku i super że domki takie przetrwały do dziś i w niektórych z nich otwarte są małe restauracje gdzie można zjeść ciacho jak u babci...i nie tylko.

Szwajcaria (181).JPG

Zejście zajęło mi ok. 1h bo trasa byla ładnie przygotowana i serpentynka szła cały czas w dół.

739364467.jpg

Zaskoczyło mnie bo trasa zeszła aż do kolejki na Matterhorn Glacier Paradise. Czyli nie tylko zeszłam w dół ale też przeszłam wzdłóż gór. Była to dla mnie super wiadomość bo i tak zaraz po hiku planowałam wyjechać kolejką na Glacier Paradise. Tak więc idealnie się złożyło."
Miałem idealnie przygotowane narty, więc zabawa była przednia. Super naostrzone i nasmarowane. Po około godzinie zabawy po ubitych trasach postanowiłem pojechać do Stockhorn (3405 m.), gdzie jeszcze nie byłem. Jedno z trudniejszych rejonów w Zermatt. Nie byłem tam jeszcze, bo albo było zamknięte, albo byłem za bardzo zmęczony.

Szwajcaria (172).JPG

Jadąc do kolejki na Hohtäilli (3206 m.) widziałem ciekawą akcję ratowniczą.
Jakiś narciarz miał pecha i się połamał. Normalnie przyjeżdżają ratownicy z noszami i go zwożą. Tutaj też przyjechał ratownik, ale w innym celu. Wezwał helikopter, który miał uczepione nosze jakieś 50 metrów pod spodem. Helikopter nie wylądował bo nie miał gdzie. Stroma ściana. Wisiał w powietrzu, a nosze byly na ziemi. Ratownik zapakował narciarza na nosze, zapiął pasami i tyle. Helikopter odleciał a narciarz miał wspaniały przelot jak ptak. Wylądował na polanie gdzie już drugi helikopter czekał i tam został zapakowany do środka i odlecial do szpitala. Ten pierwszy helikopter nawet nie lądował, tylko z noszami poleciał, pewnie po nastepnego klijenta. Ciekawe ile taki przelot kosztuje?
Wyjechałem na Hohtälli i rozczarowanie. Stockhorn jest zamknięte. Za duży wiatr jest w tamtym rejonie.

Szwajcaria (188).JPG

Szkoda, bo bardzo chciałem sobie tam parę razy zjechać. Mało ludzi tam jeździ więc trasy są cały czas idealne, mało rozjeżdżone.
Pojeździłem sobie w rejonie Gornergrat trochę po ubitych trasach a trochę po puszku.
Mam video z ubitej trasy. Z puchu nie mam bo się nie dało. Musiałem używać dwie ręce do lepszego balansu.

Po jakieś godzinie zabawy zjechałem do Furi i wziąłem gondole do Trockenner Steg gdzie już czekała na mnie Ilonka. Razem wyjechaliśmy na Klein Matterhorn i wzięliśmy windę na szczyt. Tak, tam nawet windę wybudowali na platformę obserwacyjną.

Szwajcaria (194).JPG

Była idealna pogoda, żadnej chmurki na niebie. Ze szczytu można było oglądać cztero tysięczniki szwajcarskie i włoskie a nawet widać było odległy Mont Blanc.
Ja pojechałem sobie dalej jeździć a Ilonka....
"A mi się spać chciało. Na tej wysokości to dość normalbe zwłaszcza jak się nie ma za dużo adrenaliny. Tak więc szybko wsiadłam do kolejki i zjechałam ale tym razem tylko do Furi. Z Furi już parę razy szłam na spacerki ale nadal interesował mnie jeden Furi-Zermat przez "wioske" Blatt. Kolejna wioska posiadająca parę domków i swoją nazwę.

Szwajcaria (204).JPG

Tuataj jest tyle tras, że niechcący wychodząc z Blatt poszłam nie tam gdzie pierwotnie zamierzałam i wylądowałam w Zum See. I tu zaskoczenie....schodzę z górki widzę jakieś domki, jak zwykle większość nich zabita deskami i nagle widzę stos nart...coraz więcej narciarzy przyjeżdża, parkuje swoje "konie" i idzie do baru...potem wypatrzyłam coś schowanego za domkami...wyglądało ze niezła impreza tam jest.

Szwajcaria (202).JPG

Szybko zleciałam na dół, poszłam do domku zostawić część rzeczy i ruszyłam do kurczaka gdzie miał czekać na mnie Darek. Tak więc na nóżkach podreptałam do góry."

Do końca dnia już jeździłem w tej części. Nie chciało mi się przemieszczać w inne rejony, a i tak było tu jeszcze wiele terenów które nie odkryłem. Był piątek, więc dlatego pewnie było już więcej ludzi. Prawie jak w weekend, czasami musiałem nawet stać do wyciągu parę minut. Zaskoczyła mnie duża ilość instruktorów narciarstwa. W poprzednich dniach prawie ich nie było. Pewnie na weekend przyjeżdżają ludziki z miast i chcą się nauczyć jeździć na nartkach. Też widziałem dużo ludzi co nie jeżdżą perfekt na nartach. Czyli Szwajcaria ma parę osób co się dopiero uczą jeździć, a ja myślałem, że tu każdy rodzi się z nartami. Zauważyłem, też różnice w ski patrolu na stokach. W Stanach jest tego pełno, tutaj bardzo rzadko można było ich spotkać.

335450251.jpg

O 5 wziąłem gondole na Trockenner Stag i piękną, czternasto kilometrową trasą przy zachodzącym słońcu zjechałem do Hennu Stall na najlepsze après ski w Zermatt, gdzie już czekała na mnie Ilonka.

Szwajcaria (210).JPG

Knajpa jak zwykle była pełna narciarzy i ludzi którzy przyszli z Zermatt na nogach. Idzie się około 15 minut. Jak zwykle była głośna dyskotekowa muzyka (lata 80 i 90), dużo piwa i shotów z nart, a także tańce na czym się dało.....

738495696.jpg

Mamy też krótki filmik z knajpy:

Po paru piwkach opuściliśmy to miejsce, ja zjechałem na nartach do Zermatt, a Ilonka zbiegła w rakach. Część towarzystwa była już nieźle pijana, a dalej tam się bawili Ciekawe jak oni sobie poradzili ze zjazdem na dół. W Stanach takie miejsce na pewno by nie pozwolili otworzyć ze względów bezpieczeństwa. Tam nie wolno wynieść piwa poza bar albo taras, a już nie mówię o chodzeniu po trasach narciarskich z piwem w ręce. Co kraj to obyczaj.....

301418522.jpg

Po zjechaniu do Zermatt okazało się, że już ostatni autobus pojechał, więc mieliśmy ładny, wieczorny spacerek do naszego hotelu. Oczywiście w butach narciarskich.

Szwajcaria (216).JPG

Tutaj oczywiście popełniłem błąd i zachowałem się jak nie lokalny. Poszedłem do hotelu i się przebrałem, jak rasowy turysta. Później w barach było widać kto jest prawdziwym narciarzem a kto jest tylko turystą. Była to nasza ostatnia, pożegnalna noc w Zermatt, więc trzeba ją było odpowiednio spędzić. Po dobrej kolacji w pizzerii Roma (polecamy, dobre włoskie pasty i pizze), postanowiliśmy pochodzić po miasteczku i zobaczyć gdzie są dobre imprezy.

Wylądowaliśmy w Hotel Post. Byliśmy tam już dwa dni temu, ale on ma 5 barów i 3 restauracje, więc chcieliśmy go odwiedzić. Był to dobry wybór. W jednym z jego barów o nazwie Pink trafiliśmy na live music typu jazz/soul. Fajna, relaksacyjna muzyka w dobrym wykonaniu.

Szwajcaria (219).JPG

Z tego co się dowiedzieliśmy jedna z lepszych imprez jest koło naszego hotelu w Papperla Pub. Byliśmy już tam parę razy, ale zawsze na zewnątrz, nigdy w środku.
Jeszcze raz utwierdziło nas w przekonaniu, że wybraliśmy dobry hotel w Zermatt. Nazywa się Amaryllis (Riedstrasse 62). Fajnie położony, w centrum miasteczka, blisko do wszystkiego, jak autobusu, barów, piekarni... Od głównej ulicy trzeba podejść do niego 200 metrów do góry. Na początku wydawało nam się to jakąś pomyłką, ale późnie wielką zaletą. Nie słychać już gwaru ulicy, a widoki z balkonu są cudowne.

277387741.jpg

Mieliśmy dwu pokojowy apartament z super wyposażoną kuchnią. Nowo wyremontowany, czysty, zadbany. Właściciele, szwajcarzy, bardzo mili, mówili trochę po angielsku, więc można się było dogadać. Na korytarzach były rodzinne zdjęcia, które pokazywały, że właściciel się nie obijał jak był młody. Zdobywał lokalne "pagórki", jak Matterhorn czy Monte Rosa. Na zewnątrz znajdowała się wędzarnia, pewnie w lato można tu coś ciekawego uwędzić. Ogólnie polecamy hotelik.

Szwajcaria (12).JPG

Wracając do wieczoru. Wylądowaliśmy w Papperla Pub. Od 10 wieczorem mieli tam live music. To nas zgubiło. Zespół tak fajnie grał, że nie można było o niczym innym myśleć tylko podejść pod scenę i się bawić.

Szwajcaria (220).JPG

Bawiliśmy się długo przy dobrej muzyce, z ciekawymi ludźmi, piwie Feldschlösschen..... brakowało jednego.... butów narciarskich na moich nogach. Tak, wielu ludzi dalej miało plastikowe buciki na nogach, mimo, że było już po północy...!!! Ach Szwajcarzy, wy to chyba musicie kochać nartki.
W tą noc troszkę żałowałem, że mam do hotelu 200 metrów pod górkę...

Read More
Szwajcaria Darek Szwajcaria Darek

2015.03.05 Zermatt, Szwajcaria (dzień 5)

Czwartek, nasz przedostatni dzień w Zermatt. Standardowe, szybkie śniadanko w domu i do roboty. Górki czekają. Po dojechaniu do głównej bazy małe rozczarowanie. Większość wyciągów zamknięta. Wiatr.

306835865.jpg

Jeżdżenie w wysokich górach ma też jednak jakąś wadę. Pogoda. Czasami, jak dzisiaj, może nie współpracować z narciarzami. Potężny wiatr, który zamknął całą Cervinie i sparaliżował większość ciekawszych terenów w Zermatt. Było też zimno, na małym Matterhornie (gdzie wyjeżdża kolejka) było -24C i wiatr wiał z prędkością ponad 50 km/h. Temperatury nie są dużym problemem, przecież mam kurtkę. Natomiast, silny, porywisty wiatr, który będzie rozbijał krzesełka i gondole o słupy może stanowić "małe" zagrożenie.
Nie ma się co zamartwiać, tylko jechać w góry gdzie się da i tam się coś wymyśli. Wziąłem Matterhorn expres, ale tylko dojechałem jeden przystanek, do Furi. tam się przesiadłem na inną gondolę, która jechała bardzo powoli, ale do przodu. Wyjechałem na Trockener Steg (2939m.). Wszystko dalej było pozamykane. Wiadomo, dosyć dobrze wiało.
Plusem wiatru było to, że wygonił chmury z Monte Rosa i w końcu mogłem zobaczyć ten piękny szczyt, z którego wiatr zwiewał śnieg, tworząc chmurę śnieżną.

Szwajcaria (141).JPG

Ale tam, w rejonach szczytów musi wiać, że śnieg odlatywał na dziesiątki kilometrów. Dzisiaj, chyba żaden człowiek nie wspinał się na ten szczyt. Chociaż jest to najwyższa góra Szwajcarii (4634m.) to nie jest tak trudna i techniczna jak Matterhorn, który też troszkę "dymił". Matterhorn, jest bardziej stromy, więc o wiele mniej śniegu przykleja się do jego ścian.

Ze względu na wiatr i temperaturę, długo nie można się było przypatrywać temu zjawisku i trzeba było jechać na dół. Chciałem się rozgrzać, więc wybrałem trudny zjazd, poza trasami i po paru minutach już sobie rozpinałem kurteczkę. ​

Szwajcaria (190).JPG

Na dole, w Furi było już cieplutko.
W Zermatt widuje się ludzi, którzy ubiorem i sprzętem odbiegają od reszty towarzystwa. Mówię tu o uprzężach, czekanach, linach, beacon, plecakach z uchwytami na narty.......
Dzisiaj było ich jakoś więcej. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że górne wyciągi były zamknięte i mieli cały obszar dla siebie. Wyjeżdżali wyciągami najwyżej jak się dało i potem zapinali nartki do plecaka i sobie szli dalej na "spacerek". Fajnie im.......
W związku z zamknięciem górnych wyciągów postanowiłem wyszukiwać ciekawych tras w niższych partiach gór.

201059105.jpg

Zermatt jest potężne, więc trzeba uważać, żeby nie pobłądzić. GPS to jedna sprawa, ale trzeba też używać najważniejszego wyposażenia narciarza, czyli mózgu. Dobrze nie znam tych rejonów, więc starałem się jeździć po śladach lokalnych i jak one mnie wyprowadzały w ciekawe tereny to tam dopiero robiłem zloty w puchu.

966370790.jpg

Nie był to idealny puch. Trochę przewiany, więc był ciężki i musiały być częstsze przystanki. Jeżdżąc tak, odkryłem też ciekawy orczyk, schowany z tyłu za "malutkim" Matterhornem.

Szwajcaria (145).JPG

Fajnie bo było mało ludzi, nie wiało, i dużo ciekawych terenów.

Szwajcaria (148).JPG

Tak, jak pisałem, męcząca jest ta zabawa na tej wysokości i to jeszcze na orczyku nogi nie odpoczywają, więc po paru zjazdach znalazłem świetne miejsce na odpoczynek.

Szwajcaria (149).JPG

Idealnie, nie? Tak sobie siedziałem na ławeczce w słoneczku, popijałem piwko, jadłem kabanosy i wpatrywałem się w ten symbol szwajcarskich Alp. Mógłbym tak siedzieć godzinami, ale niestety nie mogłem bo w tym samym czasie Ilonka......
"Ja miałam w planie wyjechać na Matherhorn Glacier Paradise...niestety jak już Darek wspominał pogoda pokrzyżowała nam plany i zamknęli wyciągi na sam szczyt. Tak więc nici z podziwiania widoków ze szczytów. Jako plan awaryjny miałam odwiedzić Stafel.

Szwajcaria (154).JPG

Darek polecał, że jest tam fajna knajpka i piękny widok na Matterhorn. Bardziej ten widok mnie przyciągnął, niż ta restauracja. Tak więc jak Darek sobie szalał po puchu ja wybrałam się na hike z Furi do Stafel. Jest to jeden z łatwiejszych hików, choć na stronie oficjalnej Zermattu ma on status "średnio trudny". Pewnie dlatego, że trzeba się podnieść 449 m do góry a cała trasa ma 5km długości.

Szwajcaria (151).JPG

W te części Alp trasy są bardzo dobrze oznaczone i na czas zimowy często są to po prostu drogi serwisowe albo inne, szerokie, dobrze zadbane ścieżki. Pierwszą część trasy zrobiłam już w poniedziałek. Tak więc pierwsze 20 minut to był spacerek z lekkim podniesieniem do miejsca gdzie szlaki się rozgałęziają. Do miejsca gdzie parę dni temu idąc z mamą Darka my odbiłyśmy na prawo na Zermatt a teraz szłam prosto wzdłuż rzeki.

846972025.jpg

Tutaj trasa zaczęła się podnosić do góry i już do samej restauracji szło się powoli do góry. Mniej więcej w połowie drogi z Furi do Stafel znajduje się tama i elektrownia wodna. Oni wiedzą jak wykorzystać topniejący śnieg i do tego zabezpieczyć miasto przed powodziami w okresie roztopów. Po wielkości tamy można wnioskować, że troszkę wody tam przybywa.

680897899.jpg

Zaraz za tamą jest tunel, w którym jest rozgałęzienie i można wejść na samą tamę. Niestety dziś opcja ta była zamknięta. Jednak zaraz po wyjściu z tunelu moim oczom ukazało się niesamowite zjawisko. Woda i lód stworzyły coś na kształt wodospadu. Z jednej strony woda z gór spływała przygotowanym, betonowym korytem a z drugiej lód zrobił ściany lodowe które odbijały tą wodę....niesamowite co przyroda może zdziałać i jak takie rzeczy kryją się w najmniej spodziewanych miejscach.

Szwajcaria (163).JPG

Jak się okazało godzinę oni przewidują na dojście do miasteczka Stafel a nie do samej restauracji. Ciężko Stafel nazwać miasteczkiem czy wioską. Tam jest domów pięć na krzyż i pomimo, że widać, że domy są zamieszkane bo mają np. telewizję satelitarną to na sezon zimowy były całkiem wymarłe.

Szwajcaria (162).JPG

Po przejściu wioski zaczęłam się zastanawiać czy dobrze idę bo pomimo, że trasa nadal była ładnie wydeptana to znaki przestały pokazywać Stafel. W końcu po około 1h15 minutach zobaczyłam znak Restauracja StafelALP mówiący, że mam zakręcić w lewo...a potem znów w lewo...czyli zrobiłam małe kółeczko aby dojść do punktu docelowego. Ale trasa tak prowadziła i nie dziwię się bo mała przepaść wyrosła między rzeką a restauracją. Tak więc w końcu dotarłam do restauracji..
Trasę zdecydowanie polecam. Jest krótka, łatwa a widoki ma super. Wiadomo nadal nie jest to Glacier Paradise i ciężko to nazwać hikiem tylko małym spacerkiem ale zdecydowanie warta przejścia w jakiś lżejszy dzień"
Ta restauracja StafelAlp znajduje się jakieś 10 minut na nartach od mojej ławeczki, więc jak Ilonka powiedziała przez walkie-talkie, że jest około 10 minut od niej, zjechałem w dół ją przywitać.

453160115.jpg

Idealnie udało nam się to zsynchronizować w czasie i w tym samym momencie pojawiliśmy się na tarasie widokowym. Ilonka weszła w rakach, a ja w butach narciarskich.

Szwajcaria (155).JPG

Oczywiście taras był pełen ludzi, siedzieli, jedli, pili, opalali się......... Restauracja ma też miejsce w środku, ale oczywiście było puste. No bo kto by tam siedział jak jest tak pięknie na zewnątrz. Wiedziałem, że już więcej za bardzo nie będę dzisiaj jeździł, więc posiedzieliśmy tam sobie dłuższą chwilkę próbując lokalnej kuchni. Oczywiście ser fondue musiał być. ​

Szwajcaria (157).JPG

Wracaliśmy już Ilonki trasami. Było ciekawie, bo czasami musiałem jakimiś tunelami przechodzić....

Szwajcaria (164).JPG

.... a czasami po domkach sobie pojeździć.

Po około godzinie dotarliśmy do Furi, gdzie Ilonka zjechała gondolą a ja na nartach do Zermatt. Dzisiaj postanowiliśmy troszkę pomieszkać w naszym mieszkaniu, więc dzielnie omijając wszystkie bary pełne narciarzy wylądowaliśmy na naszym balkonie.

Miło się siedziało, podziwiało zachód słońca i wspominało kolejny wspaniały dzień w Zermatt. Który może na początku się nie zapowiadał rewelacyjnie, ale jak to mówią, co się źle zaczyna, dobrze się kończy.

281373726.jpg

Kolacja też był domowa. Trzeba w końcu próbować tych szwajcarskich serów z dobrym winkiem.

246382139.jpg

Jutro już będzie nasz ostatni dzień w górach. musimy go wykorzystać na maxa. Mamy ciekawe plany. Miejmy nadzieję, że pogoda nie pokrzyżuje nam planów.
Na koniec nie mogliśmy się oprzeć i musieliśmy zrobić zdjęcie Matterhornu nocą...zwłaszcza, że dziś niebo jest czyściutkie. Zapowiada się ładna pogoda na jutro. A teraz czas spać....tak jak poszedł spać Matterhorn.

Szwajcaria (170).JPG
Read More
Szwajcaria Ilona Szwajcaria Ilona

2015.03.04 Berno, Szwajcaria (dzień 4)

Szwajcaria nie ma swojej własnej stolicy....tak też jestem tym mega zaskoczona ale taka jest prawda. Największe miasto to Zurich natomiast siedziba rządu to Berno. Można więc uznać Berno za stolicę choć formalnie podobno nigdzie prawnie nie jest ona ustalona.

436548855.jpg

Tak więc będąc po raz pierwszy w Szwajcarii nie mogłam nie odwiedzić tego miejsca. Zwłaszcza, że uwielbiam odwiedzać nowe miasta. Chyba mi to pozostało po delegacjach jakie miałam we wcześniejszej firmie. Uwielbiałam uczucie, kiedy przyjeżdżałam/przylatywałam do nowego miasta. Byłam sama i próbowałam się rozeznać gdzie jest co. Czasem służbowo wracałam do tych samych miast ale nadal było coś do odkrycia....coś lokalnego.
Tak więc ponieważ dziś w Zermatt pogoda była taka sobie postanowiłam wsiąść do pociągu byle jakiego (no może nie tak byle jakiego) i odwiedzić Brno.

684349167.jpg

Z Zermatt do Bern jedzie się 2,5h. Trzeba się przesiąść w Visp ale na szczęście pociągi są bardzo dobrze skoordynowane i na przesiadkę ma się nie więcej niż 10 minut. Do Visp jedzie Glacier Express który potem kontynuuje drogę aż do St Moritz. Cała długość trasy ma 291 km a podróż zajmuje 8h. Podobno jest to najbardziej widokowy, popularny pociąg w Szwajcarii. W sezonie letnim trzeba na niego robić rezerwację na przód bo chętnych jest wielu. Ja pokonałam tylko mały kawałek tym pociągiem. Widoki były fajne ale szczerze to wolę być wysoko w górkach i nie było dla mnie żadnego WOW....jeśli chcesz zobaczyć fajne górki oczywiście najlepiej na nie wyjść ale jeśli nie jesteś górołazem to akurat w Szwajcarii mają bardzo dużo kolejek na szczyty górskie skąd można podziwiać widoki. Drugi pociąg z Visp do Brna to już ekspres, który jechał większość w tunelach ale czasem i tak nie pokonał pociągu Frankfurt-Kolonia czy Japońskich Shinkansen'ów.

156123152.jpg

Berno słynie głównie ze swojego starego miasta, które jest w czołówce dziedzictwa UNESCO. W 1405 roku miasto, wówczas drewniane, spłonęło doszczętnie i zostało odbudowane. Tym razem do budowy użyli piaskowca.

432053754.jpg

Dworzec główny oczywiście jest zaraz przy starym mieście więc nie miałam problemu z trafieniem. Nie miałam, żadnego planu....miałam ochotę powłóczyć się z aparatem po mieście i zobaczyć czym mnie zaskoczy przez najbliższe 4h. i szczerze.....troszkę mnie rozczarowało

497913760.jpg

Zdecydowanie można nazwać to Europejskim miastem z dużą ilością kamienic i ulicami wybrukowanymi kocimi łbami. Kamienice przypominają jednak te z ul.Krakowskiej w Krakowie. To znaczy mają dużo arkad a samo wejście jest schowane. W przejściu pod Arkadami. Ma to swój urok ale niestety 95% lokali zostało zajętych przez sklepy z ciuchami albo zwykłe sklepy spożywcze. Brakowało mi małych klimatycznych kafejek gdzie można wstąpić na kawę i ciacho. Drugim minus dostali za ulice....teoretycznie ludzie chodzili po ulicach i nikt się nie czepiał ale tramwaje i taksówki nadal jeździły po tych ulicach. Jeździły wolno ale i tak trzeba było uważać. Myślę, że to i pogoda sprawiły, że brakowało ulicznych grajków.

923175549.jpg

Zaplusowali mi detalami....co jakiś czas na ulicy pojawia się mała fontanna która zawsze ma jakąś figurkę, to samo z kościołem czy innymi elementami dekoracyjnymi.

253358584.jpg

Bardzo ciężko mi opisać to miasto....mam jakiś taki niedosyt...może miasto było “uśpione” z powodu sezonu albo środka tygodnia, ale przecież w Krakowie czy Pradze ludzie są zawsze. Może nie jest to tak popularna destynacja turystyczna jak Wiedeń czy wspomniane wyżej miasta i dlatego tłum turystów nie zalewa miasta....pewnie to i dobrze. Zauważyłam również, że było stosunkowo mało sklepów z pamiątkami....chyba więcej było McDonalds niż sklepów z pamiątkami. Więc pewnie turystów tu za dużo nie mają. A'propo McDonalds....rzuciła mi się w oczy cena nowej kanapki...reklamowali jakąś tam nową kanapkę i zobaczyłam jej cenę....było 7.30 CHF...samej kanapki...WOW...ja wiedziałam, że w Europie McDonald wcale nie jest tani ale jakoś po pobycie w NY ta cena mnie zaskoczyła....może i dobrze, przynajmniej dlatego nie ma tak dużo grubych ludzi w Europie.

989034057.jpg

Poszwendałam się po mieście, zobaczyłam kościół i ratusz. Powinnam jeszcze zaglądnąć do lokalnego baru aby "zaliczyć" miasto ale jakoś żaden mnie nie zachęcił. Wiec wróciłam do Zermatt tą samą drogą.

Read More
Szwajcaria Darek Szwajcaria Darek

2015.03.04 Zermatt, Szwajcaria (dzień 4)

Kolejny dzień na nartach. Niestety dzisiaj już zostałem sam w górach. Tata z mamą wrócili do Polski, a Ilonka pojechała pociągiem do Berna.
Postanowiłem cały dzień spędzić w rejonach Matterhorn (Matterhorn glacier paradise) i jak otworzą wyciągi na szczyty to zjechać do Włoch.
W Zermatt wybudowali ciekawą gondolę. Zaczyna się w Zermatt (1620m) i wyjeżdża aż do Trockener Steg (2939m), gdzie znajduje się lodowiec Theodul i wspaniałe tereny narciarskie. Gondola, jak gondola, nie miałaby nic w sobie specjalnego gdyby nie możliwości przesiadek. Ma aż sześć przystanków, gdzie można się przesiadać na inne wyciągi, iść do baru, albo po prostu wysiąść i zjechać na dół.
Ja, po sprawdzeniu, że wszystko w górach jest czynne postanowiłem jechać do końca, na lodowiec.
Jechałem jakieś 25 minut i pokonałem ponad 10 km. Myślałem, że jak wysiądę to już będzie słoneczna pogoda. Niestety, słońce się czasami przebijało przez potężne opady śniegu. Ale słabo to mu wychodziło.

519698921.jpg

Nie jest źle, przynajmniej będzie dużo puchu, tak sobie pomyślałem i zapakowałem się na chyba jeden z najdłuższych orczyków (T-bar) na świecie. GPS mi powiedział, że jechałem nim przez 4 kilometry, 15 minut i wyjechałem do góry 550 metrów.

Szwajcaria (106).JPG

Tylko 550 metrów, nie jest to dużo jak na taką odległość. Ale dobrze, że nie było stromo, bo im stromszy lodowiec tym jest bardziej spękany i narciarstwo na nim staje się niemożliwe.

Szwajcaria (123).JPG

Dalej niestety nie było słoneczka. Robiło się coraz jaśniej, ale dalej śnieg sypał.
Ale była zabawa. Cisza..... Jadąc na nartach nic nie słyszałem. Żadnego haratania nart o nic twardego. Klasyka. Tak bym mógł jeździć cały dzień. Czasami śnieg po kostki, a czasami po kolana, który przy większych prędkościach aż uderzał mnie pod szyje. Czasami wyjeżdżałem na stromsze odcinki, żeby się pobawić w puchu przy większych prędkościach. Oczywiście jechałem po śladach ludzi, bo nie miałem przewodnika i bałem się o szczeliny lodowcowe.

Szwajcaria (124).JPG

Obserwowałem lokalnych jak się bawią na ścianach w głębokim puchu. Bardzo płynnie im to szło. Więc ja za nimi, ale mi to już tak idealnie nie wychodziło. Wiadomo, zjechałem na dół, ale nie takim stylem, który by mnie zadowalał.

Szwajcaria (126).JPG

Oczywiście nie miałem nart na puch, ani też nie mam super nóg i nie jeżdżę 200 dni w roku na nartach. Aklimatyzacja (a raczej jej brak) też na pewno dorzuciły swoje dwa grosze.
Zawsze chciałem się super nauczyć jeździć w puchu. Niestety w Stanach na wschodnim wybrzeżu puchu jak na lekarstwo, więc nie ma gdzie praktykować.
Muld nie lubię, a ubity teren mam już dobrze opanowany, zresztą on się szybko nudzi i jest niebezpieczny. Za duże prędkości...!!!
Mam w planie w najbliższej przyszłości zrobić jakiś tygodniowy kurs jeżdżenia w puchu. Gdzieś w odludnej British Columbia tydzień z instruktorami był by wypasem. Czy ktoś też się chce nauczyć bawić w puchu?
Pogoda się popsuła i widoczność spadła prawie do zera.

Szwajcaria (109).JPG

Im wyżej tym większa szansa na słoneczko. Postanowiłem wyjechać najwyżej jak można, czyli na Klein Matterhorn (3883m). Najwyżej jak można wyjechać w Europie kolejką.
Niestety, tutaj też jeszcze dochodziły chmury. Przebijały się na przemian ze słońcem, ale to nie było to co bym chciał.

Szwajcaria (113).JPG

Lubię być w wysokich górach nad chmurami. Wszystko jest pokryte białym oceanem, a pojedyncze szczyty wystają jak wyspy.
Cóż, czas na Włochy....

Szwajcaria (107).JPG

Cervinia jest mniejsza niż Zermatt, ale też ciekawa. Dużo rożnego rodzaju terenu, wiele wyciągów, szerokie pola do zabawy. No i oczywiście widać Matterhorn z drugiej strony.

922585085.jpg

Zjechałem parę razy, ale musiałem się zbierać do Szwajcari bo wiatr się wzmagał i jak zamkną wyciągi na przełęcz to już nie wrócę. Będę musiał czekać do jutra. Główną kolejkę na przełęcz już wstrzymali ze względu na wiatr, więc "uciekłem" z Włoch krzesełkami. Musiałem wsiąść aż 5 wyciągów krzesełkowych, żeby wyjechać na przełęcz.

373173735.jpg

Uffff.... Udało się. Jestem znowu w domu. Pobawiłem się jeszcze trochę w puchu, trochę na trasach i postanowiłem zjeżdżać do Zermatt, do którego miałem jeszcze kawałek.

Szwajcaria (63).JPG

Przy zjeździe na dól zachodzące słoneczko ładnie oświetlało Matterhorn, więc oczywiście robiłem wiele przystanków na super fotki.

Wracam do naszego hotelu, a tu widzę moje nartki za zewnątrz, oparte o ścianę. Yupiiiiii.....!!!!! W końcu.... Airberlin jesteś najlepszy. Przywiozłeś mi nartki trzy dni później.
Poszedłem do wypożyczalni, oddałem im nartki, wziąłem rachunek, żeby go wysłać do Airberlin. Wyślę im też za nowy kombinezon. Ciekawe co zrobią...
Przy okazji zrobiłem sobie pełny serwis moich nart, bo chyba nie był robiony w tym sezonie.
W tym czasie Ilonka wróciła z Berna i poszwendaliśmy się po miasteczku.

Szwajcaria (131).JPG

Jak to zwykle bywa, swoim magnesem przyciągnęła nas knajpa Brown Cow Pub, który znajduje się w Hotel Post. W tym hotelu jest 5 barów i 3 restauracje, także jest w czym wybierać, ale nasz wybór i nasz hamburger był chyba najlepszy. Polecamy swiss burger z kiszoną kapustą.

Szwajcaria (134).JPG

Była idealna pogoda, gwieździste niebo, -11C.... Idealna, do wypicia dobrego winka na balkonie z pięknym widokiem.

Szwajcaria (136).JPG

Podsumowanie dzisiejszego dnia:

175511499.png
Read More
Szwajcaria Darek Szwajcaria Darek

2015.03.03 Zermatt, Szwajcaria (dzień 3)

Dzisiejszy wpis będzie krótki, bo dzień był bardzo długi. Wczoraj wieczorem w barze lokalni polecili nam parę barów i dzisiaj odwiedziliśmy dwa z nich. Ponieważ jest to ostatni dzień moich rodziców w Zermatt, więc w barach było dobrze.
Ale od początku.....
Wczoraj (znaczy się już dzisiaj) poszliśmy spać koło drugiej rano z przyczyn czysto technicznych. O 6:30 obudziło nam mocne walenie do drzwi i krzyki, dlaczego jeszcze śpicie jak Matterhorn już wstał. Wylatujemy z Ilonką na balkon i zobaczyliśmy to co raczej utkwi nam w pamięci na długo, albo nawet na całe życie. Najsłynniejsza góra na świecie była oświetlona w promieniach wschodzącego słońca a reszta miasteczka jeszcze spała.

758863996.jpg

Jest to najbardziej fotografowana góra na świecie i wznosi się 3 kilometry (10,000 ft) nad Zermatt.

Szwajcaria (42).JPG

Dzień zapowiadał się wspaniale, więc po szybkim śniadaniu wraz z tatą wyruszyliśmy w góry. Ilonka z mamą postanowiły, że później wyjadą kolejką na Gornergrat. Dojechaliśmy do dolnej stacji kolejek i tu wspaniała wiadomość, dużo wyciągów jest otwartych. Wysoko w górach jest słonecznie i lekki wiaterek. Parę wyciągów na same szczyty dalej są nieczynne, ale prognozy przewidują, że później mają je otworzyć. Oczywiście lokalni też się dowiedzieli o wspaniałych warunkach i zrobiła się już duża kolejka do pierwszego wyciągu.

Szwajcaria (51).JPG

Tutaj zauważyłem kolejną różnicę między Europą a Stanami. Wczoraj tego nie widziałem, bo było mało ludzi. W Stanach wszystko jest uporządkowane, kolejki poukładane, wszyscy stoją czwórkami do wyciągów. Tutaj to tak jakby każde krzesełko było ostatnim. Ludzie pchają się na chama. Wjeżdżają na twoje narty, przepychają się i oczywiście nie ma nikogo z obsługi kto by to kontrolował. Dokładnie, nawet na orczykach (T-bar) nie ma nikogo. Sam, się obsługujesz, sam łapiesz orczyk i sam się w niego wpinasz. Tak samo przy gondolach, nie ma nikogo z obsługi. Ale co się dziwić, jak lokalne dzieci w szkołach na zajęciach W-F muszą jeździć po lodowcach.
Rozmawiałem z lokalnymi, tutaj każda minuta się liczy i nie ma czasu na następne krzesełko. Pytałem się lokalnego ile kosztuje pass na sezon a on się zaśmiał i powiedział, że tu nie ma passu na sezon, tylko jest na cały rok. Tutaj można jeździć na nartach 365 dni w roku. Po wyjechaniu na Trockener Steg ukazał nam się raj. Nazywa się to Matterhorn Glacier Paradise.

Tutaj bawiliśmy się jakoś dobrą godzinkę, było idealnie. Słonecznie, minus parę stopni, przepiękne trasy..... no jak w raju....!!! Chcieliśmy pojechać do Włoch i na mały Matterhorn, ale niestety wiatr był za mocny. Z drugiej strony dziewczyny jechały na Gornegrat i umówiliśmy się tam z nimi koło południa. Żeby tam dojechać to potrzebujesz przynajmniej godzinę jak dobrze jedziesz.
Troszkę pobawiliśmy się w puchu na off piste (poza trasami) i zaczęliśmy jechać w kierunku Gornergrat.

Szwajcaria (87).JPG

Po drodze dla ochłody, pobijaliśmy prędkości na ubitych trasach.

Szwajcaria (120).jpg

Znaleźliśmy fajną trasę, która okrąża Matterhorn i można go zobaczyć z drugiej strony (trasa 52). Ale tam było super. Cisza, spokój, nie ma nikogo..... i potężny Matterhorn który wyrasta ponad dwa kilometry nad tobą.

Szwajcaria (66).JPG

Po dojechaniu do Furi wzięliśmy gondole do Riffelber, a następnie pociąg do Gornergrat i około południa byliśmy już wszyscy razem. Tam jest przepięknie. Znajdujesz się w środku akcji. Lodowce okrążają ciebie z 3 stron i znajdujesz się w cieniu Monte Rosa, najwyższego szczytu Szwajcarii, 4634 m.

663800742.jpg

Po wypiciu piwka i paru pamiątkowych zdjęciach wzięliśmy się do roboty. Wyjechaliśmy na Hohtalli, gdzie znajdują się jedne z trudniejszych tras w Zermatt. Jechaliśmy paroma, ciekawe.......

Szwajcaria (85).JPG

Potem udaliśmy się na Rothorn. Dzisiaj było otwarte. Udało się. Super widoki na cały świat narciarstwa w Zermatt. Tam jest trochę południowych stoków, więc śnieg był trochę podtopiony (ciężki), ale dało się zjechać.

Szwajcaria (89).JPG

Była już 4 po południu, a my tylko po szybkim śniadaniu i paru piwkach, no ale dzisiaj był tak wspaniały dzień, że nie było czasu na tracenie go na jedzenie. Po godzinie wróciliśmy do Furi gdzie nawiązaliśmy kontakt a drugą połową naszej drużyny i za pomocą GPS zaczęliśmy szukać knajpki na apres ski, która wczoraj polecili nam lokalni. Knajpa znajduje się pomiędzy Furi a Zermatt. Nikt dokładnie nie wiedział gdzie jest. Ja z tatą z góry z wyciągu wcześniej ją wypatrzyłem, więc teraz łatwiej było nam tam trafić. A poza tym tłum ludzi świadczy, że to tam. ​

Szwajcaria (94).JPG

W tym samym czasie mama z Ilonką:
"Nasz dzisiejszy dzień minął pod tematem Gornegrat. Wyjechałyśmy kolejką na samą górę, pochodziłyśmy po platformach widokowych podziwiając widoki i spotkaliśmy się z chłopakami.

Kiedy po małej przerwie oni uderzyli z powrotem na trasy narciarskie my z mamą poszłyśmy do pociągu. Jednak tym razem nie wzięliśmy go prosto do Zermatt. Na blogach i innych portalach często polecali aby wysiąść na stacji Rotenboden i zejść sobie na dół do Riffelberg aby znów wziąć pociąg Gornegrat. Dla bardziej zaawansowanych można tą trasę zrobić w drugim kierunku. Na szczęście bilet na pociąg pozawala Ci wysiadać na każdej stacji tak więc można sobie robić przerwy na podziwianie widoków.

Szwajcaria (80).JPG

Trasa Rotenboden-Riffelberg jest trasą wyznaczoną tylko dla pieszych. Bardzo szeroka, miejscami stroma ale z pięknymi widokami. Bardzo ładnie prezentuje się Matherhorn a my cały czas byłyśmy otoczone pięknymi górami.

Szwajcaria (83).JPG

Po około godzinie dotarłyśmy do Riffelberg skąd wzięłyśmy pociąg na dół do Zematt. Już nam się troszkę przysypiało bo po pierwsze wysokość i niskie ciśnienie nas osłabiały a po drugie dość intensywne dni ostatnio mamy. Znalazłyśmy jeszcze jednak siłę aby wziąć autobus pod kolejkę do Furi i tym razem na nóżkach wyjść na górę do baru Hennu Stall w której mieliśmy się spotkać z chłopakami. Jedyna znana nam trasa była przez nartostrady. Tak więc zaopatrzone w raki i raczki ruszyłyśmy do góry. Było dość stromo a narciarze jeździli jak oszalali. Ale nie poddałyśmy się i doszłyśmy na górę. Idąc pod górę zobaczyliśmy łagodniejszą trasę obok, tylko dla pieszych. Którą planowałyśmy wziąć w drodze powrotnej. Mamusia powiedziała, że nie ma szans, że będzie schodziła na dół trasą narciarską więc się ucieszyła, że jednak jest inna opcja."
Tak więc dzięki walkie-talkie i GPS udało się. Znaleźliśmy Hennu Stall, miejsce gdzie lokalni spotykają się po nartach.

320156877.jpg

Super miejsce, pełne ludzi, głośnej muzyki i dobrej atmosfery. Wszyscy w butach narciarskich tańczący na podestach, stopniach i czym się dało. Spodobały nam się narty do picia shootów. Kilkanaście małych szklanek podawanych na jednej narcie, która miała otwory, żeby nie pospadały. Klasyka.....!!!
W Szwajcari do picia piwa i wina wystarczy 16 lat i nikt oczywiście nie sprawdza ID, widać, że tu nie mają prohibicji. Nawet te dzieci bardzo nie rozrabiały jak były pijane, przynajmniej myśmy tego nie widzieli.
Po paru piwach zjechaliśmy na dół do Zermatt. Dziewczyny zeszły w rakach.

Po zjechaniu na dół udaliśmy się do kolejnego apres ski baru i też było ciekawie. Oczywiście obowiązkowo jak wszyscy, w butach narciarskich.

Szwajcaria (103).JPG

Pożegnalny wieczór z rodzicami był w fajnej lokalnej restauracji przy pysznym jedzonku. Jutro rodzice wracają do Polski, a my jeszcze zostajemy na parę dni. Ilonka będzie pewnie zdobywać kolejna miejsca, a ja będę odkrywał ciekawe zakątki tych wspaniałych Alp.
Wracam do domu dalej żegnać się z rodzicami.

Szwajcaria (105).JPG

Dzisiejszy dzień uważamy za udany. Dobra pogoda i wiele wspaniałych zjazdów.

304391670.png

Z ciekawostek muszę dodać, że jak tu byłem kilkanaście lat temu, to się zastanawiałem, jak może whisky zamarznąć w zamrażalniku. Nigdy więcej tego nie doświadczyłem, aż znowu do przyjazdu tutaj. Znowu nam Jameson zamarzł. Nie zamarzł na kość, ale był gęsty jak miód. Co oni tu mają za lodówki.......?

Read More
Szwajcaria Ilona i Darek Szwajcaria Ilona i Darek

2015.03.02 Zermatt, Szwajcaria (dzień 2)

OK, przyznam się bez bicia, że nigdy nie byłam w Europejskim resorcie narciarskim. Darek wiele razy mi powtarzał "Ilonka Europa to nie Stany... to jest całkiem inny styl jeżdżenia na nartach...mówię Ci to jest inny świat." Szczerze... nie do końca mu wierzyłam. No bo dlaczego Szwajcaria ma się różnić od Vail. OK, górki są lepsze i gorsze ale przecież cała infrastruktura powinna być podobna. Upssss... jak bardzo się myliłam....

907068860.jpg

Największa różnica jaka mnie zaskoczyła to czarne barany....w Europie ludzie najpierw mieszkali w okolicach wielkich gór, które potem przekształciły się w wielkie resorty narciarskie. Tak więc ogródkiem dzieciaków był Matterhron a nie jakaś górka na Bukowiu. Na szczęście my w rodzinie też mamy prawdziwego narciarza, który sam sobie robił narty i zjeżdżał z pobliskiej górki, tak samo jak dzieciaki w Zermatt. Jedyną różnicą jest, że dla dzieci w Zermatt lokalna górka to Matthernhorn a dla Tatusia to Chorzyny....a skąd czarne barany? Oczywiste, że ludzie, którzy mieszkają w górach potrzebują mleka, wełny itp....tak więc hodują i pasą zwierzęta. Te pozostałości...te stare domki, zagrody ze zwierzętami i ludzie którzy sami sobie robią narty pozostało do dziś. Tak więc skoro góry pozostały dla mieszkańców a nie dla nowych super wypasionych hoteli to można chodzić gdzie się chce, jeździć gdzie się chce....i ogólnie robić co się chce. Od czasu do czasu pojawia się tylko znak "tam, kierunek Zermatt". Nie wspomnę już o restauracjach, które są prawie w każdym domku, który tu się ostał.

239175689.jpg

A jak to widzi Darek z perspektywy narciarza:
"Czym się różni narciarstwo w Alpach a Stanach? Gdzie jest lepiej? Gdzie są lepsze tereny i gdzie się narciarz lepiej wyjeździ?
Na te pytania nie ma prostej odpowiedzi. To zależy od wielu rzeczy. Narciarstwo w Europie i Stanach jest po prostu inne, odmienne. Oczywiście porównuje tutaj Alpy do gór skalistych a nie do narciarstwa na wschodnim wybrzeżu w Stanach, które niestety daleko ma do światowej czołówki. Ze względu na brak odpowiednich gór czy dobrego śniegu.
Tak jak pisała Ilonka. Ludzie tutaj żyją narciarstwem, wszystko się koło tego kręci.
Alpy są troszkę wyższe niż góry w Colorado czy Utah i też mają głębsze doliny, więc różnica wzniesień jest większa. Dzisiaj zjechaliśmy "tylko" 8 razy a i tak wyszło ponad 5000 metrów (16000 ft.) różnicy wzniesień. Co przy pierwszym dniu na takich wysokościach i trudnych warunkach (mocny wiatr, słaba widoczność) uważam za dobry wynik.

Szwajcaria (21).JPG

Ludzie tutaj żyją w górach. Koło tras narciarskich jest wiele restauracji, barów, hoteli gdzie można się zatrzymać na chwilkę albo dwie. Są takie odległości, że raczej narciarze nie zjeżdżają na dół na lunch tylko spędzają cały dzień w górach.
Tutaj też nie ma tylu zakazów co w Stanach. Jedź na nartach gdzie chcesz, tylko pamiętaj, że jak wyjeżdżasz z trasy to masz zupełnie nie sprawdzany przez patrol teren i możesz trafić na przepaści, albo innego rodzaju przeszkody. Czy to jest dobre czy złe? To zależy jak bardzo odpowiedzialny jest narciarz, a także jakie ma umiejętności.

Szwajcaria (36).JPG

Tutaj też nie widziałem ludzi którzy słabo jeżdżą na nartach. Prawie wszyscy śmigali jak by się urodzili z nartami. To nawet widać na wyciągach. Ani raz wyciąg się nie zatrzymał bo narciarz nie umiał wsiąść albo wysiąść. Wiadomo, ludzie (tutaj dzieci) muszą się gdzieś uczyć jeździć. Pewnie to robią na dole, wyjeżdżają w góry jak już coś potrafią.
Warunki narciarskie są tutaj trudniejsze niż w Stanach. Trasy są gorzej przygotowane i mało ubijane. Co w sumie ma sens, bo raj dla dobrych narciarzy. To nie jest jazda po trasie równej jak stół, ale zabawa w puchu, albo wyszukiwanie sobie ciekawych odcinków. Tras wytyczonych tutaj jest mało. Tylko 360 km. Może to brzmi dużo ale w skali całego resortu to jest niewiele. Większość jest to jazda po off pistes (poza trasami), gdzie można spotkać wszystko i wszędzie. Trzeba uważać.

Szwajcaria (15).JPG

Prawie cały resort jest położony powyżej górnej granicy lasów. Coś jak back bowl w Vail tylko na większą skalę. Więc z wynajdywaniem sobie ciekawych tras nie ma żadnego problemu.
Prawie każdy tutaj jeździ z plecakiem. Rozumiem to, bo ja też z reguły jeżdżę z plecakiem. Tutaj to jest chyba jeszcze bardziej oczywiste, bo są za duże różnice temperatur i za duże odległości żeby się po coś wracać do samochodu czy hotelu.

147157669.jpg

No i oczywiście brak snowboardzistów, z wiadomych przyczyn. Dziadek i ojciec aktualnego narciarza nie jeździł na snowboardzie, bo w tamtych czasach go po prostu nie było. Oczywiście góry nie należą tylko do narciarzy. Spotykam tutaj o wiele więcej ludzi idących do góry w różnego rodzaju sprzęcie. Wiadomo, trochę to utrudnia jazdę jak idą większą grupą do góry po wąskich trasach, ale dlaczego ludzie mają mieć zakaz chodzenia po swoim podwórku.
Czy ja wolę jeździć w Alpach czy w Stanach? Ja lubię odkrywać nowe miejsca, więc staram się wszędzie pojechać jak tylko mam takie możliwości. Narciarstwo to nie tylko Stany czy Europa. Jest wiele pięknych resortów narciarskich na całym świecie i mam nadzieję że kiedyś je wszystkie odwiedzę. Jak na razie jeździłem w resortach na czterech kontynentach i jest jeszcze wiele do odkrycia..."

157774482.jpg

Natomiast ja dzisiejszy dzień spędziłam na rozeznaniu terenu. Miałam nadzieję wyjść/wyjechać na Schwartzsee....teoretycznie krótki spacerek a mamusia miała wyjechać do Schwarzsee i tam miałyśmy się spotkać na jakimś winku. Niestety pogoda i wiatr pokrzyżowały nam plany. Wyjazd był możliwy tylko do Furi czyli połowa drogi do Schwarzsee. Niestety reszta wyciągów była zamknięta ze względu na pogodę i mocny wiatr (60 km/h). No to z dwojga złego wybrałyśmy Furi. Stwierdziłyśmy, że wyjedziemy tam i potem zobaczymy co dalej. Dobra wiadomość była, że tam są restauracje czyli jest się gdzie zagrzać. Wyjechałyśmy a tu niespodzianka....pogoda wcale nie jest tak zła jakby się wydawało. Tak więc w oczekiwaniu na narciarzy zrobiłyśmy sobie mały spacerek i poznałyśmy lokalnego tygrysa.

Szwajcaria (24).JPG

Kotek łasił się do wszystkich i był chętny do zabawy nawet ze śniegiem. Tak, to była chwilowo nasza najlepsza atrakcja. Po paru minutach dojechali do nas chłopaki (tatuś+Daruś) i wszyscy w czwórkę zrobiliśmy sobie przerwę na piwo. W między czasie Darek:
"Dzisiejszy, pierwszy dzień na nartach chcieliśmy potraktować luźniej.
Rano wzięliśmy autobus spod naszego hotelu i po 5 minutach dojechaliśmy do głównej bazy. Odebraliśmy nasze bilety i poszliśmy zobaczyć co się dzieje w górach. Mają tam taką dużą tablicę informacyjną gdzie jest wszystko napisane o każdym wyciągu. I tu wielkie rozczarowanie, w górach jest potężny wiatr i są pozamykane górne wyciągi.

Szwajcaria (17).JPG

Trochę nas to zdziwiło, bo tutaj na dole ani jeden listek na drzewie się nie rusza. Ale nic, jedziemy na w górę, dokąd się da. Chcieliśmy wyjechać na Matterhorn glacier paradise i potem do Cervini do Włoch.

282391081.jpg

Pierwsza gondola wywiozła nas do Furi, gdzie dalej było bezwietrznie. Potem kolejką górską wyjechaliśmy ponad 1000 metrów do góry do Trockener Steg. Tam już był inny świat. Wiatr 40-50 km/h i bardzo słaba widoczność. Od tego miejsca zaczynają się lodowce i narciarstwo cały rok. Ale niestety nie dzisiaj. Wszystkie wyciągi w górę były nieczynne.
Długo się nie zastanawiając zaczęliśmy jechać na dół. Cały czas po trasach narciarskich, bo baliśmy się z nich wyjechać ze względu na ograniczoną widoczność i brak znajomości terenu. Myśleliśmy, że sobie wyjedziemy gondolą na Schwarzee, ale niestety właśnie parę minut temu ją zamknęli. Dalej kontynuowaliśmy zjazd na dół. Tatuś powiedział, że trzeba się zagrzać i wybrał czarną trasę.

Szwajcaria (16).JPG

Było nawet ok, chodź czasami stromo, ale dalej byliśmy na trasie. Niekiedy tylko lekko wyjeżdżaliśmy poza żeby się pobawić w nawianym nieźle puchu. Ale blisko trasy bo nie chcieliśmy stracić odblaskowych tyczek z naszych oczów.
Po godzinie znowu znaleźliśmy się w Furi, gdzie już Ilonka z mamą dojechały i mogliśmy sobie zrobić krótką przerwę na piwo."

Szwajcaria (14).JPG

Po przerwie Darek z Tatą uderzyli na Riffelberg a potem Gornergrat.... My z mamusią za to stwierdziłyśmy, że jazda kolejkami jest fajna ale nudna i postanowiłyśmy wrócić na nogach do Zermatt, około 4 km spacerek.

753569733.jpg

Szło się bardzo fajnie bo ubitej i szerokiej drodze. Widać było, że dużo ludzi wybrało tą samą trasę bo im bardziej zbliżaliśmy się do Zermatt to tym więcej ludzi pojawiało się na szlaku.

Szwajcaria (32).JPG

Szlak jest o tyle ciekawy, że przechodzi przez rzekę, która jest zamrożona i ma super lodowe wodospady. Potem trasa przechodzi przez mały skansen...szczerze to nie wiem czy to jest prawdziwe miasteczko czy po prostu zostawili parę domków, które przekształcili na restauracje. W każdym razie nam się bardzo to podobało i spędziliśmy trochę czasu na robienie zdjęć.

Szwajcaria (31).JPG

Potem droga schodziła dość ostro w dół ale nadal widoki były zapierające dech w piersiach. Nawet pomimo wielkiej mgły i wiatru widoki były niesamowite, a śnieg który zwiewał wiatr tylko dodawał uroku.

Szwajcaria (29).JPG

Po około 35 minutach dotarłyśmy do dołu kolejki na Furi i wyruszyłyśmy w kierunku "rynku" czyli głównej ulicy. Tutaj dostaliśmy wiadomość od Darka, że:
"Po przejechaniu się paroma trasami w Gornergrat wszystko tu zaczynali zamykać.

Szwajcaria (19).JPG

Widać było, że chcieli jak najdłużej trzymać wyciągi ale silne porywy wiatru im to uniemożliwiały. Do tego stopnia, że jak jechaliśmy gondolą na Riffelberg to były takie mocne podmuchy wiatru, że się nie dało w niej stać. Było jak na huśtawce. Oczywiście gondola była zatrzymana żeby się nie rozwaliła o słupy.

337342836.jpg

Na Gornergrat wyjeżdża kolej torowa. 3089 metrów. Jest to najwyższa kolej torowa w Europie. Więc jak już pozamykali tutaj wszystkie wyciągi to wyjeżdżaliśmy pociągiem na górę. Oczywiście za chwilę tak zawiało tory, że nawet pług który je odśnieżał nie wydolił.

Szwajcaria (18).JPG

W Zermatt mają jeszcze kolejkę która idzie w tunelu w skale i wyjeżdża na 2288 do Sunnegga. O dziwo w tej części resortu mniej wiało i można tutaj było jeszcze paroma wyciągami pojeździć.

743861132.jpg

Niestety kolej górska na Rothorn nie chodziła, ale i tak odkrywaliśmy ciekawe tereny. Chmury nagle troszkę się rozstąpiły i widoczność była lepsza więc pobawiliśmy się troszkę poza trasami. Ale jednak jak na pierwszy dzień to brak aklimatyzacji dawał się we znaki i trzeba było zwolnić trochę tempa bo brakowało nam tlenu.

958504271.jpg

Jak się zrobiła lepsza widoczność to naszym oczą ukazały się przepiękne tereny, które mam nadzieję jutro zjeździmy.
Około 5pm zjechaliśmy do Zermatt gdzie dziewczyny już na nas czekały."
W czasie kiedy chłopaki gonili się po górkach. My z mamusią łaziłyśmy po sklepach i próbowałyśmy dojść do słynnego sklepu Jack Wolfskin. Wolfskin to jest fajna europejska marka która nigdy nie weszła na rynek amerykański tak więc jest kojarzona tylko z fajnymi ludźmi, którzy jeżdżą po Europie. Niestety nie doszłyśmy do tego sklepu bo znów odezwało się walke-talkie....."zjeżdżamy bo warunki są okropne".

114381843.jpg

Ja wiem, że jak się wyśle kobiety do sklepów to tak jak facetów do baru....żadne nie wie kiedy mija czas. Tak więc około 17 (5pm) spotkaliśmy się z chłopakami przy wyciągu Sunnegga+Rothorn i razem poszliśmy do Jacka Wolfskina zrobić zakupy....yupiiii.....wreszcie udało się kupić Darkowi nową kurtkę.

Szwajcaria (37).JPG

Jak to bywa po każdym zakupie trzeba go oblać w barze. Wylądowaliśmy w barze niedaleko naszego mieszkanka. Już wczoraj widzieliśmy, że było tam wiele nart na zewnątrz więc musi to być dobre miejsce na apres-ski. Bez zastanowienia weszliśmy tam i od razu poznaliśmy lokalnych....tzn.lokalnych, którzy są ze Szwajcarii i przyjechali tylko do Zermatt pojeździć na nartkach. Polecili nam dużo knajpek/restauracji które mamy w planie sprawdzić jutro.

Szwajcaria (40).JPG

Po dwóch piwkach postanowiliśmy jednak kontynuować imprezkę w domku zwłaszcza, że w domu czekały uszka z barszczem i co najważniejsze grzybki i sałatka od cioci Marysi (DZIĘKUJEMY - Są przepyszne!!!! - zwłaszcza Ilonka uwielbia grzybki). Ooooo....prawie bym zapomniała Jeszcze dziś przyszła do nas właścicielka domku i przyniosła nam wino...bardzo miłe powitanie. Super miejsce....bardzo ładne mieszkanko, miła właścicielka i ogólnie wszystko super. Myślę, że na dziś powiemy Auf Wiedersehen.....i pójdziemy spać....jutro kolejny dzień przygód.
ps. właśnie dostaliśmy maila, że Darka nartki właśnie wylądowały w Zurichu. Yupiiii.....
Darek mówił, że woli jeździć na jego nartach niż z wypożyczalni, chociaż ponoć sobie wypożyczył dobre.

321766656.jpg
Read More
Szwajcaria Darek Szwajcaria Darek

2015.02.28-03.01 Zermatt, Szwajcaria (dzień 1)

Pewnego listopadowego, brzydkiego, pochmurnego popołudnia dostałem od mojej żony sms'a, czy nie mamy ochoty polecieć za $400 na narty do Europy. Ja, jako zagorzały narciarz na to pytanie miałem tylko jedną odpowiedź: TAK... SZWAJCARIA...!!!!

863455679.jpg

Znowu linie lotnicze podjęły za nas decyzje. W sumie dobrą decyzje. Bo za cenę biletu na zachód stanów mamy Europę. AirBerlin dał nam opcje przesiadki w Niemczech i w tej samej cenie możemy uderzyć dalej w Europę.
W Europie jest parę krajów gdzie warto rozważyć jazdę na nartach. Szwajcaria, Francja, Włochy i trochę Austrii. Wybraliśmy Zermatt w Szwajcarii. A dlaczego? A dlatego.....
Dlatego, że Szwajcaria jest pięknym krajem. Ilonka nigdy tam nie była, więc wybór był oczywisty, a Zermatt jest jednym z lepszych resortów w Szwajcarii i na świecie. To może troszkę o Zermatt:
Szwajcaria się połączyła z Włochami, tworząc jeden wielki resort. Zermatt i Cervinia. 360 km ( 200 mil) tras narciarskich, i to tylko po trasach. Jest tam też wiele możliwości jeżdżenia poza trasami, po ich ogromnych polach lodowcowych, co tylko zwiększa nasz plac zabaw. Zermatt ma 54 wyciągi.
Jest to małe, górskie miasteczko, które zamieszkuje tylko 5800 ludzi. Położone jest w głębokiej dolinie na wysokości 1620 metrów pomiędzy potężnymi górami.

214065203.jpg

Monte Rosa 4634 m (15,203 ft.), jest to najwyższy szczyt w Szwajcarii i słynnym Matterhorn 4478 m (14691 ft.). W miasteczku jest zakaz poruszania się samochodami, trzeba je zostawić na parkingu w Tasch i dalszą podróż kontynuować pociągiem. Albo zrobić to co my robimy, i wziąć pociąg z lotniska w Zurichu prosto do Zermatt. Miejmy nadzieje, że będzie ładna pogoda, bo pociągi w Szwajcarii jadą przez jedne z najbardziej malowniczych terenów na świecie.

Szwajcaria (5).JPG

Zermatt jako resort narciarski jest na siódmym co do wielkości resortem narciarskim na świecie i nazywa się Matterhorn ski paradise. Oczywiście pierwsze 10 resortów znajduje się w europejskich Alpach. W Zermatt także wyjeżdża się najwyżej wyciągiem w Europejskich Alpach, aż na 3900m (12780 ft) na mały Matterhorn gdzie można jeździć na nartach 365 dni w roku na lodowcach. Stamtąd narciarz ma do wyboru, albo jechać na pizzę do Włoch albo na słynny szwajcarski ser Fondue. Występuje tam też druga co do wielkości różnica wzniesień na świecie i wynosi 2379 metrów (7805 ft.). Pierwsza jest we Francji w Chamonix. Przepiękny zjazd z Aiguille du Midi lodowcu Vallee Blanche. Już to zrobiłem parę lat temu. Dla porównania różnica wzniesień w Zermatt jest dwa razy większa niż w Vail i trzy razy pobija Killington.

976136518.jpg

Oczywiście są tam też bardzo długie trasy. Najdłuższa ma 25km (15 mil). Ciekawe jak długo nią pojadę i ile będę musiał robić przystanków. Narciarstwo w Europie się troszkę różni od amerykańskiego. Tam jak wyjeżdżasz w góry to już tam zostajesz na cały dzień, nie zjeżdżasz na dół. Po prostu jest za daleko. Dlatego pewnie Zermatt ma ponad 50 barów i restauracji w samych górach. Nie licząc oczywiście barów apres ski na dole przy wyciągach.
Dobra, wystarczy tych danych. Musimy się spakować bo za dwie godziny trzeba jechać na lotnisko.
Pakowanie nawet nam szybko poszło i cali szczęśliwi wyruszyliśmy w podróż. Szczęśliwi bo lecimy na fajne nartki i możemy nawet za darmo nartki ze sobą wziąć. Airberlin za przewóz sprzętu sportowego nie pobiera opłat, musi tylko waga być poniżej 50 lb i ma to być jedyny bagaż jaki nadajesz. Już coraz więcej linii lotniczy pobiera opłaty za przewóz sprzętu. W Listopadzie 2014 lecieliśmy do Polski Lufthansą i chcieliśmy przewieź narty. Oczywiście za taką usługę musielibyśmy zapłacić $150 w każdą stronę, mimo że to był jedyny bagaż jaki nadawałem. ​

Szwajcaria (1).JPG

Po drodze na lotnisko odwiedziliśmy znajomych, u których zostawiliśmy samochód i którzy odwieźli nas na lotnisko. Dziękujemy bardzo...!!!
Na JFK spotkała nas bardzo niemiła niespodzianka. Dowiedzieliśmy się, że my mamy standby bilet i że lot jest pełny i możemy nie lecieć. Co?!? Taka była nasza reakcja. My nie mamy standby biletu tylko normalny bilet. Wiadomo jest on tańszy niż inne bilety bo to jest taryfa ulgowa dla travel agent, ale nadal to nie jest standby.
Oczywiście nie dało się tego wytłumaczyć głupiej babie i zostaliśmy skierowani do jej przełożonej. Ta, jeszcze głupsza i wredniejsza nawet nie chciała czytać naszej rezerwacji tylko powiedziała, że proszę przyjść godzinę przed odlotem i jak będą miejsca wolne to może polecimy. Oczywiście parę razy musiała nam powiedzieć, że lot jest pełny i nie wie co będzie. Nawet jak ja jej mówiłem, że dwa tygodnie temu dzwoniłem do Airberlin potwierdzić naszą rezerwację i dopytać się o szczegóły przewozu nart to wszystko było ok. Mówiła to takim tonem, że aż się zastanawiałem czy ona miała kiedykolwiek jakieś przeszkolenie w obsłudze klienta. Ale co się dziwić, one pracują dla niemieckich linii lotniczych, które słyną z nieuprzejmości. W naszym blogu z Listopada 2014 (Europa, Niemcy) mamy dokładny opis Lufthansy.
Ostatnio dużo latamy, często na zniżkach dla travel agent i nigdy nie było żadnego problemu. Dobrze, że świat się otworzył na wszystkie linie lotnicze i one nie muszą już tylko latać do swojego kraju. Każde linie lotnicze mogą sobie latać po wszystkich lotniskach. Super. Jeszcze rok, może dwa a azjatyckie wielkie ptaki zaleją świat. Już Emiraty latają z JFK do Mediolanu za pół ceny. Nowe samoloty, dużo w środku miejsca, wspaniała obsługa i zadowolona załoga, która z uśmiechem na ustach dziękuje, że jesteś ich klientem. Po prostu azjatycka kultura i uprzejmość.....
O 4:45 ta niemiła osoba nas zawołała i powiedziała, że mamy bilety na samolot do Dusseldorfu i możemy lecieć. Z Dusseldorf do Zurich nie dała nam boardig pass'u bo oczywiście jesteśmy na standby i nie wiadomo czy będą miejsca w samolocie. Tym się już za bardzo nie martwimy bo jak już przeskoczymy dużą kałużę to po Europie zawsze coś lata.

Zostało już pół godziny do odlotu, więc ciężko by było zdążyć jak byśmy musieli czekać w długiej kolejce do przejścia przez bramki. Na szczęście wpuścili nas specjalnym wejściem i już po paru minutach byliśmy po drugiej stronie.
Mieliśmy jeszcze pięć minut do zamknięcia bramki, które wykorzystaliśmy na ważne zakupy w duty free. W Szwajcarii wszystko jest drogie.
Myślałem, że to już jest koniec przygód i siądziemy sobie w samolocie i polecimy.

218196340.jpg

Śmiechu było co nie miara, jak cały ostatni rząd siedzeń był wyłożony torebkami załogi. Naprawdę? Czyli pasażer nie musi lecieć, ale torebka ma mieć wygodne miejsce żeby się nie pogięła. Ale jesteście śmieszni...!!!
Parę minut później załoga zasłoniła wolne fotele kocami aby Stewardesy mogły się przespać w trakcie 6-scio godzinnego lotu.

164152965.jpg

W Maju lecimy do Madrytu liniami Iberia Air, ciekawe jakie tam nas spotkają niespodzianki.
Na szczęście cała reszta przebiegła już bez problemów i właśnie jesteśmy w powietrzu jakąś godzinkę i zabieramy się do obiadu. Niestety Airberlin pakuje maksymalną ilość rzędów do swoich samolotów, więc miejsca na nogi jest oczywiście za mało. Jak w rosyjskim Aeroflocie.
Szybki obiad, nawet im się udało coś dobrego ugotować, drink, tabletka do spania i obudziliśmy się Dusseldorfie.
Nie wiem co to był za kapitan na pokładzie, ale pokonał Atlantyk w ciągu 6:09. Wylądowaliśmy prawie godzinę przed czasem. Chyba najszybciej jak do tej pory udało mi się zalecieć do Europy. W sumie dobrze, bo my jeszcze nie mamy miejscówki na samolot do Zurichu, a teraz mamy więcej czasu to załatwić.

Oczywiście nic nie było czynne poza barami, dlatego nasz pierwszy posiłek w Europie to lany Radeberger. Dobrze, że w Europie nie mają chorych przepisów i piwko można się napić o każdej porze dnia i nocy. Ilonka oczywiście dokonała już lokalnych zakupów i kupiła niemiecki Riesling i do niego Schwarzwälder Schinken
Niemcy to jest jednak pijący naród. Na lotnisku są reklamy, że mają bary prawie koło każdej bramki i możesz pić do ostatniego wezwania na pokład. Myśmy jednak tego nie próbowali z oczywistego powodu, nie mieliśmy jeszcze karty pokładowej.
45 minut przed wylotem poszliśmy się dowiedzieć co z naszymi miejscówkami na samolot. Tym razem uśmiechnięta pani powiedziała, że w Airberlinie się nie lata na stojąco i już miała dla nas przygotowane karty pokładowe. Przynajmniej tutaj była jakaś normalna obsługa.
Udało się. Lecimy do Zurichu. Za godzinę wylądujemy w pięknej Szwajcarii. Moi rodzice właśnie tekstowali do nas, że też startują z Frankfurtu i wszyscy planowo mamy wylądować w Zurichu w podobnych godzinach.
Wylądowaliśmy. Yupiiii.....!!!!!

Szwajcaria (4).JPG

Teraz tylko odebrać bagaże i na pociąg do Zermatt, który jedzie 3 godziny z przesiadką w Visp.
Rodzice też wylądowali w tym samym czasie i wszyscy spotkaliśmy się przy odbiorze bagażów. ​

488071191.jpg

I tu oczywiście Airberlin dał dupy po raz kolejny. Moje nartki nie doleciały. Poszliśmy do biura rzeczy znalezionych i po 15 minutach powiedziano nam, że nie wiedzą gdzie są nasze bagaże. Prawdopodobnie ta głupia baba przetrzymała nas do końca na JFK i już nie zdążyli załadować nart. Najgorsze jest to, że w pokrowcu na narty miałem wiele ubrań narciarskich. Obiecali nam, że nam dowiozą narty do Zermatt jak tylko je dostaną. Narty się wypożyczy, gorzej z ubraniem. W sumie mam stary kombinezon, więc będzie okazja na jego wymianę. Mam nadzieję, że Airberlin odda za to wszystko pieniądze, chociaż oni są słynni ze skąpstwa więc niestety za bardzo na to bym nie liczył. Ale oczywiście będę próbował walczyć o swoje...!!!
Szwajcaria ma bardzo dobrze rozwiniętą sieć kolejową. Pociąg do Zermatt odjeżdża z samego lotniska i jeździ co godzinę. O 11:40 załadowaliśmy się do jednego z nich i udaliśmy się na podróż w głąb kraju. Nie są to japońskie pociągi i nie lecą 300 na godzinę, ale 150 osiągały. Później, w bardziej górzystej części kraju pociąg zwalniał z wiadomej przyczyny. Im dalej na południe tym większe górki się robiły i śniegu przybywało. Przesiadkę mieliśmy w miejscowości Visp i trwała 6 minut.
Z Visp pociąg o nazwie lodowcowy express ( glacier express) wspinał się ostro pod górę przez 45 aż do samego Zermatt.

Co za powietrze, każdy z nas stwierdził po wyjściu z pociągu. Ale tu jest pięknie, co za głęboka dolina, jakie potężne góry.... no po prostu raj...!!!
Najbardziej nas zdziwili ludzie którzy w ubranych butach narciarskich i nartami w ręku wsiadali to tego pociągu, który za chwilę wracał w dół doliny.
Nasz hotel, Amaryllis znajduje się na wzniesieniu we wschodniej części miasteczka i jest oddalony 800 metrów od dworca. Jak już pisałem w Zermatt nie ma samochodów, więc mają małe, śmieszne meleksy którymi rozwożą ludzików. Dobrze, że nie ma tutaj samochodów, bo by chyba na tych wolnych uliczkach się nie pomieściły.

Po paru minutach dojechaliśmy do hotelu. Prawie do hotelu, bo ostanie 200 metrów (700 ft) jest stromo do góry po schodach i musieliśmy wszystkie nasze bagaże tam wynosić. Ale fajne miejsce. Mamy mieszkanie na ostatnim, 3 piętrze z którego jest cudowny widok na miasteczko i na Matterhorn.
W hotelu byliśmy tylko parę minut i ruszyliśmy na miasteczko w poszukiwaniu nart i kombinezonu narciarskiego. W tym bagażu co mi zgubili, oprócz nart miałem też trochę ubrania.
Zakupy się udały, narty wypożyczyliśmy, spodnie narciarskie kupiliśmy i jesteśmy gotowi na jutro na białe szaleństwo.
Podoba mi się jak to miasteczko żyje wieczorami. Bar na barze, koło baru narty oparte o ściany, a w środku wielu narciarzy w butach narciarskich usiłujących tańczyć. To się nazywa apres ski.

Szwajcaria (13).JPG

Te imprezy często trwają do późnych godzin nocnych. Jutro pewnie i my tak będziemy się bawić.
W Zermatt prawie nie ma snowboardzistów, widać, że tutaj jest tak jak w Chamonix. Miasteczka w których narciarstwo się rozpoczynało i jest tak głęboko zakorzenione snowboardziści raczej nie mają prawa bytu.
Kupiliśmy trochę wspaniałych szwajcarskich serów i rodzice przywieźli wiele wędzonych wędlin z wędzarni z Brodów (dziękujemy bardzo) i mieliśmy wspaniałą kolacje w naszym mieszkaniu w Zermatt.

611784908.jpg

Przy kolacji zrobiliśmy wiele planów na jutrzejszy dzień. Miejmy nadzieje, że siła i pogoda dopiszą i będziemy mieć pierwszy, wspaniały dzień w szwajcarskich Alpach...

Read More
USA: New England Ilona i Darek USA: New England Ilona i Darek

2015.02.21-22 Okemo, VT

To już kiedyś pisaliśmy ale jak to bywa w życiu historia lubi się powtarzać tak więc kiedy w sobotę nad ranem większość Nowojorczyków (i nie tylko) wraca z barów my pakujemy naszą mazdunię i wyruszamy na nartki. Bary może są fajne, ale są rzeczy fajniejsze na tym świecie.

309677642.jpg

Tym razem wybraliśmy resort Okemo w Południowym Vermont. Ani ja ani Darek jeszcze nigdy nie byliśmy tu, a skoro SKI Magazin bardzo go zachwalał to trzeba było przekonać się na własnej skórze co w trawie piszczy. Okemo jest oddalone od NY o 4h jazdy co w nocy rzeczywiście było czterema godzinami. Jazda bez korków jest marzeniem. Okemo to 655 akrowy resort, rozciągający się przez parę gór ze 120 trasami narciarskimi. Oczywiście najwyższy szczyt to Okemo 1019 m (3344 ft). 32% to łatwe trasy, 37% trudniejsze i 31% najtrudniejsze, tak więc każdy znajdzie coś dla siebie. Darek na pewno sprawdzi czy te najtrudniejsze są wystarczająco trudne. Poza tym, z ciekawostek to Okemo słynie z największej różnicy wzniesień w Płd. Vermont 670 m (2200 ft) a także są numerem 1 jeśli chodzi o naśnieżanie tras (pokrywają 96%). Do tego ich polityka dotycząca up-hill traffic jest chyba najlepsza ze wszystkich resortów. Po prostu można chodzić wszędzie. To wszystko przyciągnęło nas i naszych przyjaciół do tego miejsca. Zobaczymy na ile marketing pokrywa się z prawdą. Mamy tylko nadzieję, że pogoda dopisze bo im bardziej jechaliśmy na północ tym bardziej spadała temperatura...upppssss..... Po wjechaniu do stanu Vermont osiągnęliśmy magiczne -23C.

649117232.jpg

7:50 rano i jesteśmy już na parkingu. Prawie zdążyliśmy na pierwsze krzesełko. Szybkie przebranie butów i przygotowanie się do zjazdów i w drogę. Polecamy kupić bilet na liftopia.com – jakieś 30% taniej niż standardowa cena na miejscu. Teraz to już nie opłaca się kupować biletów w okienku....zdecydowanie dużo lepiej jest pomyśleć o tym troszkę wcześniej i się zaopatrzyć w bilet na sieci.

420914630.jpg

Oboje ruszyliśmy swoją drogą....Darek na narty, ja na górę na nóżkach. Pomimo, że mogłam chodzić wszędzie to wybrałam na rozgrzewkę zieloną trasę Sachem a potem kontynuowałam niebieskimi (Countdown) aż do Summit Lodge. Szło się bardzo przyjemnie, nie za dużo ludzi na trasach, ładnie ubity śnieg i piękna pogoda. Czego chcieć więcej. Było około -15C ale tego się nie czuje jak się idzie pod górę tak więc cała porozpinana po 2h dotarłam do Summit Lodge. Tam mieliśmy się wszyscy spotkać koło 11 ale skoro miałam jeszcze trochę czasu to wyskoczyłam sobie na szczyt Okemo 1019 m (3344 ft). Z Summit Lodge to już tylko parę minut pod wyciąg który dojeżdża prawie na szczyt. Potem, krótki spacerek przez las i wyjście na wieżę widokową.

833393013.jpg

Na szczycie wieży niestety wiało więc długo się tam nie dało wytrzymać przy tym wietrze i zimnie. Ale mimo pogody znalazłam chwilkę na podziwianie widoków.

133531817.jpg

W między czasie Darek:
"Jest to mój pierwszy dzień w Okemo, więc cały dzień starałem się go poznawać, pytać się ludzi na wyciągach gdzie są ciekawe trasy. Ma 120 tras, czyli jest średniej wielkości resortem, na pewno w ciągu jednego weekendu się go całego nie pozna, ale już jakiś zarys będę miał. Jeździłem od jednego końca do drugiego, czasami sam, czasami ze znajomymi, którzy z nami tutaj przyjechali."
O 11 był ustalony meeting i mała przerwa w Sky Bar w Summit Lodge. Teoretycznie bary otwierają w resortach o godzinie 11 rano. Ja byłam parę minut po 11 a już wszystkie stoliki były zajęte....pijaki....miejsce to nie należy do moich ulubionych. Za małe, za dużo ludzi. Alkohol można pić tylko w wyznaczonej strefie koło baru (co ma całkowicie sens) ale stoliki zajmowali ludzie którzy tylko jedli i to jedzenie przyniesione z innych miejsc.

808215126.jpg

Długo jednak tam nie siedzieliśmy i szybko ruszyliśmy z powrotem na stoki. Ja miałam za zadanie przygotować lunch (czyt. obrać ziemniaki). Tak dosłownie obrać ziemniaki, zrobić łososia itp. No tak restauracje w milion gwiazdkowych hotelach podają przecież najlepsze dania.

997158412.jpg

Wcześniej musiałam oczywiście zejść. Chciałam uniknąć tłumów na stokach więc uderzyłam z powrotem na trasę Sachem, która jest długą zieloną trasą ciągnącą się wzdłuż domków. Po raz kolejny podziwiałam małolaty, które śmigają jeden za drugim. Nie ma chyba nic lepszego na świecie niż zacząć uczyć dzieci jazdy na nartach jak tylko zaczyna chodzić. Jeden chłopczyk miał może 3 latka ale już za każdym razem jak tylko mógł pakował się na boczne wały śniegu, żeby mieć troszkę więcej zabawy. Rodzice byli tuż za nim ale nic mu nie pomagali. Widać było, że chłopiec miał radochę.

214298673.jpg

Poza kilkoma dziećmi na trasie nie spotkałam dużo narciarzy. Pewnie byli w bardziej uczęszczanych (czytaj fajniejszych) miejscach góry. Tak więc szybko zeszłam na dół i wzięłam się za obieranie ziemniaków i przygotowywanie lunchu dla zgłodniałych narciarzy.

633243717.jpg

Lunch pomimo, że w polowych warunkach wyszedł przepyszny i już nikomu nie spieszyło się wracać na stok. Do tego zaczynało bardziej wiać, sypać i robiło się późno. I tak wszyscy zaliczają dzień do udanych. Darek miał 15 zjazdów a ja zdobyłam szczyt. Hotel mieliśmy 30 minut od resortu, Holiday Inn w Springfield. Tak więc szybko ruszyliśmy w drogę. Niestety to samo postanowili zrobić inni i korek do wyjazdu był duży. Około 20 minut zajęło nam wyjechanie z parkingu na główną drogę 103.

522728398.jpg

W hotelu krótka drzemka bo przecież nie wiele spaliśmy tej nocy. Po zregenerowaniu sił przyszedł czas na kolację...i tutaj nasz przyjaciel Grześ wygrał dwa razy. Jeszcze nie wiemy co wygrał ale wiemy za co. No więc pierwsza nagroda przypadła mu za umiejscowienie grilla – za oknem na stoliku turystycznym. Same plusy...nie trzeba wychodzić z domu, wszystko ma się pod ręką i nie jest zimno. Tak to można w zimie w nocy grillować. Drugą dostał na spółkę z Beatką za zrobienie jednych z najlepszych hamburgerów na świecie. Wołowina połączona z pikantną włoską kiełbasą i Montenery Jack ser. Darek pomógł im znajdując przepis ale każdy wie, że składniki i umiejętność przyrządzenia to podstawa, a nie przepis. Beatka i Grzesiu, DZIĘKUJEMY za pyszną kolację!

164051220.jpg

Wszyscy zmęczeni szybko padliśmy spać, żeby podreperować siły na kolejny dzień białego szaleństwa.
Dla mnie drugi dzień (niedziela) to praca, nadrabianie zaległości i relaks przy książce. Tak więc tu zostawiam miejsce dla Darka, niech sam się przyzna co szalonego robił na stoku.

Dzień Drugi - Niedziela
Szalonego? Nie, ja tylko jeździłem wyciągiem na górę i na nartkach zjeżdżałem na dół. No dobra, od początku......
W tym sezonie w północno-wschodnich Stanach mamy super zimę. Ciągle sypie śnieg, a do tego temperatury cały czas są poniżej zera, więc nic nie topnieje. Wszystkie resorty narciarskie mają 100% otwartych terenów, więc białe szaleństwo jest fantastyczne. Widać to po samochodach na autostradach. Prawie połowa z nich ma na dachu nartki albo deski. Oczywiście w resortach niestety też jest dużo ludzi. Na stokach i w kolejkach do wyciągów. Ale ja mam na nich sposób. Zaczynam jazdę o 8 rano, jak jeszcze większość ludzi śpi. Tak gdzieś w okolicach 10 rano jak już się robią kolejki to ja wtedy wchodzę do kolejki na pojedynczą linie (single line) i z reguły już za parę minut jadę na górę.
W sobotę od 2 po południu zaczęło sypać i sypało do późnych godzin nocnych więc warunki narciarskie na niedziele zapowiadały się rewelacyjne. W sumie nasypało 15 cm (6") białego puchu. W takich dniach każdy zjazd na nartkach jest fantastyczny. Nie wolno marnować żadnej minuty, więc o 7:15 byliśmy już po śniadaniu i spakowani w samochodzie.

228093687.jpg

Po około pół godziny zajechaliśmy do resortu.
Oczywiście pierwszego krzesełka już nie miałem, bo fanatycy białego szaleństwa już tam od 7:30 stoją w kolejce. Parę minut po 8 już jechałem do góry pierwszym wyciągiem.

419057366.jpg

Okemo dzieli się na trzy części. South Face, Okemo Main Base i Jackson Gore. Dowiedziałem się, że ze względu na wspaniałe warunki i dużo świeżego śniegu, żadna trasa w South Face nie była ubijana przez ratraki. Mądrzy ludzie. Co to oznacza? PUCH....!!!! Musiałem wziąć dwa wyciągi żeby tam dojechać. Opłacało się i już o 8:30 pływałem w puchu.

514543603.jpg

Oczywiście nie jest to puch jaki występuje w Colorado, Utah czy w Japonii. Nie jest taki suchy i miękki, ani też nie ma go w takich dużych ilościach w jakich tam występuje, ale jak na te rejony świata jest idealny.
Ludzi jeszcze dużo nie było, więc można się było bawić non-stop. W South Face jest trochę tras, od najłatwiejszych zielonych do najtrudniejszych podwójnych diamentów przez las. Oczywiście musiałem zjechać większością z nich żeby się przekonać na własnej skórze (nogach) jakie są. Jestem w tym resorcie po raz pierwszy więc jest to oczywiste, ze trzeba je sprawdzić.

939727150.jpg

Niestety nie byłem jedyny który sprawdził gdzie są nie ubijane trasy i godzinę później robiły się już małe muldy przez coraz to większą grupę narciarzy. Ale na szczęście były to miękkie, puchowe muldy, które tylko w niewielkim stopniu utrudniały zabawę. Musiałem tylko przestawić nogi na bardziej sportowe zawieszenie i już się znowu rewelacyjnie pływało. Miałem świetne przygotowanie przed Zermatt (Szwajcaria), gdzie za tydzień będę się bawił w jeszcze głębszym puchu.
Około 10 spotkałem Grzegorza i jeszcze z dobrą godzinkę razem bawiliśmy się w South Face.

200512422.jpg

Jednak jeżdżenie w puchu ma jedną wadę. O wiele bardziej nogi muszą pracować. Do tego stopnia, że po trzech godzinach takiej jazdy, nogi już tak parzą, że narciarz o niczym innym już nie myśli, tylko o schłodzeniu nóg. Było już po 11 więc bary zostały już otwarte i trzeba było usiąść przy wspaniałym Long Trail IPA. Ilonka oczywiście do nas dołączyła i można było sobie odpocząć w większym gronie.
Jak to narciarze mówią, w górach jest fajnie, ale najlepiej na stoku, więc po szybkim ugaszeniu pragnienia wraz z Grzegorzem wzięliśmy się do roboty.

892261404.jpg

Wiedzieliśmy, że już nie ma po co jechać do South Face, bo tam już pewnie są same muldy, więc postanowiliśmy sprawdzić lasy w Main Base, a także ciekawe trasy w Jackson Gore. To był dobry pomysł. Większość tras była już rozjeżdżona, a w lasach dalej było idealnie. Szczególnie podobała mi się trasa Everglade. Ciekawa, dużo drzew, urozmaicony teren, dobre nachylenie.

160037282.jpg

Jackson Gore też ma parę ciekawych tras. Od długich, szerokich niebieskich, do stromych, technicznych. Tuckerd Out jest ciekawą trasą. Długa, niebieska, parę mocniejszych zakrętów, idealna na szybki zlot na dół. O dziwo, nawet w popołudniowych godzinach nie było na niej dużej ilości muld. Pewnie większość ludzi na niej nie zakręca tylko uprawia bieg zjazdowy.
Około 3 po południu musieliśmy zakończyć białe szaleństwo i udać się w drogę powrotną do NYC gdzie czekała na nas imprezka, a nie chcieliśmy za późno się na nią pojawić.
Okemo, ciekawy resort, położony w południowej części VT. Wiadomo, nie ma go co porównywać do Killington, który jest tylko pół godziny dalej na północ, ale też uważam, że czasami warto jest pojechać 40 mil dalej i pojeździć w Okemo zamiast w Mount Snow. Nie mam nic do Mount Snow, lubię tam jeździć, ale teraz po odkryciu Okemo, Mount Snow ma dużą konkurencje. Okemo też miał duże szczęście, że trafiliśmy tam na idealne warunki. Zwłaszcza w niedzielę. Dawno już nie jeździłem w tak wspaniałych warunkach na wschodnim wybrzeżu Stanów. Większość ludzi na wyciągach mówiła, że to jest ich najlepszy dzień w sezonie.
Na tym wyjeździe używałem nowej aplikacji na telefon. Ski Tracks.

536292995.png

Podoba mi się. Ma wiele możliwości i ciekawe dane można z niej odczytywać. Mówi mi np. że jechałem 19 razy, średnie nachylenie stoku to 29 stopni, Maksymalna prędkość to 66km/h (to chyba nie jest źle jak cały czas się jeździ w puchu, albo po lesie) i wiele innych informacji na wielu ekranach jak np. która trasą już jechałem, a która jeszcze nie.....

983661068.png

To jest wersja podstawowa. Następnym razem się pobawię wersją PRO, to napiszę porównanie. Wiadomo, każda aplikacja na telefon, która używa GPS zjada baterię w ciągu paru godzin, więc niestety trzeba wozić ze sobą parę zapasowych.

Read More

2015.02.09 Denali Park Narodowy, AK (dzień 4)

Być na Alasce i nie odwiedzić parku Denali to tak jak jeść steak’a bez dobrego wina. Steak będzie dobry, soczysty, miękki, ale jego smak nie będzie tak pełny jak z dobrym Cabernet Sauvignon.

Alaska  (94).JPG

​Park Narodowy Denali jest oddalony od Fairbanks 190 km (120 mil) na południe. Denali jest trzecim co do wielkości Parkiem w Stanach, o powierzchni 20tys km kwadratowych (4.8 mln akrów). Dla ciekawostki, pierwsze cztery największe parki znajdują się oczywiście na Alasce. Dopiero piąty (Dolina Śmierci) znajduje się na granicy Kalifornii i Nevady. Denali jest podzielone na wiele stref klimatycznych. Na dole znajduje się tajga, wyżej tundra i śnieg, a lodowce oplatają szczyty. Jedna szósta parku jest pokryta lodowcami. Jest ich tam tak dużo (setki), że tylko kilkadziesiąt największych ma swoją nazwę. Lodowce powstawiają na dużej wysokości, nawet 6 tysięcy metrów (19 tysięcy stóp) i schodzą aż do 250 metrów (800 ft) nad poziomem morza. Lodowiec Kahiltna, jest najdłuższym lodowcem w parku i ma długość 70 km (44 mile).

Alaska  (92).JPG

​Jechaliśmy odśnieżoną, dobrej jakości autostradą. Drogi na Alasce mają swój standard i nie jest to standard jaki spotykamy w dolnych 48 stanach. Z reguły jest to jednopasmowa, dwu kierunkowa, czasami tylko poszerzana o drugi pas do wyprzedzania dużej ilości ciężarówek. W zimie ruch na drogach był stosunkowo mały więc w około 2h dojechaliśmy na miejsce. Ciężko nam sobie wyobrazić jak duże są korki w szczycie sezonu (Lipiec – Sierpień) gdzie miliony kamperowiczów i nie tylko, przemierzają te odległe pustkowia. Na pewno ruch utrudniają kierowcy tacy jak my, którzy często się zatrzymują lub zwalniają w celu fotografowania tej przepięknej Tajgi z której wyrastają ośnieżone szczyty gór.

Alaska  (147).JPG

​Gdzieś w połowie drogi przed naszymi oczami wyrósł najwyższy szczyt Ameryki Północnej, McKinley 6194 m (20322 ft), przez lokalnych zwany Denali. Denali w lokalnym języku plemion z Alaski znaczy „najwyższy”. Góra jest tak potężna, że jest widoczna nawet z prawie 200 km. Nie jest łatwa, należy do najcięższych gór z Korony Ziemi. Niektórzy mówią, że ze względu na położenie, bardzo na północ, niskie temperatury i potężny wiatr jest trudniejsza od Everestu. W zeszłym roku ze względu na pogodę zdobyło ją tylko 30% śmiałków. Sezon na wspinaczkę na tego potwora zaczyna się w kwietniu a już kończy w czerwcu ze względu na wyższe temperatury i niebezpieczeństwo pękania lodowców. Żeby wejść na szczyt oczywiście musisz zdobyć permit i wiele trenować. Tutaj niskie ukłony do Andrzeja (kolegi Ilonki), który w Maju zamierza stanąć na szczycie. POWODZENIA!!!!

Alaska  (111).JPG

​Oczywiście Denali Park to nie tylko McKinley, jest też wiele innych szczytów a także płaskowyże, rzek i innych terenów które można przemierzać tygodniami. Park został podzielony na 87 części, po których możesz chodzić z namiotem i plecakiem dniami albo i tygodniami. Jednak ze względu na ilość zwierzyny a także nieprzewidywalną pogodę, trzeba się dwa razy zastanowić zanim się weźmie autobus który wywiezie cię głęboko w park i zostawi. Oczywiście można wrócić autobusem w ten sam dzień i nie zostawać w parku na noc. Dla najbardziej odważnych popularny jest tak zwany „The Last Bus” (ostatni autobus), który wywozi śmiałków 150 km (92 mile) w głąb parku do punktu Kantishna. Jego ostatni kurs jest we wrześniu, trzeba się trzy razy zastanowić czy chce się to zrobić bo następny autobus jest w czerwcu a spędzenie zimy w tym parku dla człowieka jest praktycznie niemożliwe. Żeby wrócić do cywilizacji potrzebujesz przejść dziesiątki a może nawet i setki mil po bezdrożach. W parku nie ma szlaków, chodzi się za pomocą GPSu i map topograficznych, a jedynymi kompanami wycieczki są wilki, niedźwiedzie, łosie i inne zwierzątka. Do tego oczywiście głębokie rzeki, lodowce i często zmieniający się klimat. Po prostu jak w bajce.......

Alaska  (124).JPG

​Jednak na naszej planecie „wariatów” nie brakuje. Spotkaliśmy samotnego gościa, który przygotowywał się do zimowego wyścigu rowerowego w tym parku. Wyścig o długości setek kilometrów odbywa się jak sama nazwa wskazuje zimą. Jego trening polegał na jeżdżeniu po parku z minimalną ilością sprzętu. Namiot to już jest za dużo, więc noce spędzał leżąc na śniegu w śpiworze. Ciekawe czy mu było zimno gdy w ciągu dnia było -30 C, a w nocy jeszcze chłodniej. Oczywiście nie mówimy tu o żadnym Eskimosie, tylko o człowieku, który mieszka w "troszkę" cieplejszym klimacie.......ten Pan był z Kataru.....duży szacunek.

Alaska  (97).JPG

​Do Denali wjechaliśmy w południe i od razu udaliśmy się do informacji. Bardzo miła Pani rangerka, która połowę swojego życia spędziła na Antarktydzie, poleciła nam 3 km spacerek nad jezioro Horseshoe i rzekę Nenana. 30 stopniowy mróz nawet nie był dla nas problemem, bo byliśmy dobrze przygotowani, a także nisko nad horyzontem, mocne słońce ogrzewało nam czerwone twarze.

Alaska  (113).JPG

​Park ten słynie z dużej ilości zwierzyny. Można spotkać niedźwiedzie czarne i grizzly, łosie, renifery, sarny, wilki, lisy, kozice górskie, borsuki i wiele innych. Jest też ponad 100 gatunków ptaków takich jak orły, sowy, sokoły itp. Większość ptaków niestety odlatuje na zimę do ciepłych krajów ale ssaki zostają. Niestety nie udało nam się nic większego spotkać ale po śladach na śniegu widać, że intensywne życie się tutaj toczy.

Alaska  (108).JPG

​Szlak należał do bardzo łatwych z przepięknymi widokami. W połowie pętli można odbić i odwiedzić borsuki. Nie mieliśmy szczęścia ich zobaczyć natomiast widzieliśmy ich pracę w postaci poobgryzanych drzew. Część szlaku prowadzi brzegiem rzeki Nenana, która oczywiście była zamarznięta a na brzegach były kilkudziesięciu centymetrowej grubości kry. Po rzece można chodzić albo nawet jeździć samochodem, bo lód jest wystarczająco gruby i mocny. Jendak nikt z nas się nie odważył tego spróbować. Kiedyś musimy przyjechać tu na wiosnę i zobaczyć jaka ta rzeka musi być potężna w okresie roztopów.

Alaska  (119).JPG

​Jak wiadomo, Alaska ma bardzo mało dróg więc w niektóre części można się tylko dostać koleją. Na własne oczy widzieliśmy jak pracownicy parku samochodami przerobionymi mogli jeździć po drogach i po torach. Jest to bardzo ciekawy i wygodny pomysł a dla nas duże zaskoczenie czego to ludzie nie wymyślą.

Alaska  (137).JPG

​Wróciliśmy do Murie Science & Learning Center gdzie zjedliśmy lunch składający się jak zwykle z polskiej konserwy i lokalnego piwka, które zdecydowanie było dobrze zmrożone. Dołączyła do nas również Pani ranger, która bardzo ciekawie opowiadała o swojej pracy. W Parkach Narodowych w Stanach jest bardzo trudno dostać pracę na stałe. W większości przypadków ludzie przyjmowani są tylko na sezon czyli ok. pół roku. Tak więc Pani „musiała” przyjąć pracę na Antarktydzie, gdzie pracowała również sezonowo w czasie naszej zimy a ich lata. Oczywiście tak fajnie opowiadała, że cała nasza czwórka prawie już tam się wybiera. A ja z Ilonką stwierdziłem, że my w ogóle nie podróżujemy. Widzieliśmy najmniejsze z pingwinów w południowej Afryce (czarno-stopowe pingwiny) więc czas zobaczyć ich większych kuzynów z Antarktydy. Ponoć na Antarktydzie są piękne zorze. Tak więc trzeba sprawdzić i porównać Światła Południa i Północy. Czy ktoś jest chętny na małą ekspedycję?

Alaska  (149).JPG

​Zagrzani i posileni wsiedliśmy do naszego Pathfinder’a i udaliśmy się w drogę powrotną do Fairbanks. Jak to zwykle bywa w zimie na Alasce zachód słońca trwał godzinami więc co się z tym wiąże było wiele przystanków na podziwianie i utrwalanie widoków.

Alaska  (144).JPG

​Do dopełnienia wycieczki na Alaskę brakowało nam tylko zobaczenia dzikiej zwierzyny a szczególnie słynnego, dużego łosia. Jadąc w samochodzie przed oczami przeleciały mi dwa duże zwierzęta, które nazwałem końmi. Ale sobie myślę, skąd tu konie na Alasce. Po szybkim wyhamowaniu i zawróceniu, konie okazały się wielkimi łosiami. Była to samica wraz z młodym. Szkoda, że nie był to męski osobnik bo ich poroża są wyjątkowo przepiękne. A może i dobrze bo pewnie bym się bał wysiąść z samochodu, że mnie pogoni.

Alaska  (150).JPG

​Wjeżdżając do Fairbanks doznaliśmy szoku. Wiedzieliśmy i czuliśmy, że powietrze w Fairbanks jest bardzo zanieczyszczone, ale po pobycie w Denali był to dla nas podwójny szok. Powietrze w Fairbanks jest tak zanieczyszczone jak w wielkich przemysłowych miastach Azji jak Bejing. Dlaczego? Przecież jesteśmy w sercu Alaski gdzie nie ma żadnego przemysłu a wszystko powinno być krystalicznie czyste. Wpływa na to wiele czynników. Po pierwsze miasto położone jest w głębokiej dolinie, z każdej strony otoczone wysokimi górami, które skutecznie blokują przepływ powietrza. Dodatkowo zjawisko inwersji temperatury nie pomaga zanieczyszczonemu powietrzu uciec z doliny. Kolejnym negatywnym klimatycznym czynnikiem są niskie temperatury, a jak wiadomo zimne powietrze jest cięższe i osadza się bliżej ziemi. Fairbanks jest miastem gdzie praktycznie nie ma wiatru i można to zauważyć po drzewach na których nadal jest śnieg, który spadł dużo wcześniej. Wyjeżdżając z miasta choćby kilkaset metrów do góry od razu robi się cieplej i czuje się powiew mroźnego arktycznego wiatru. Jak to zwykle bywa człowiek nie pomaga a wręcz przeszkadza naturze, tak więc cały smog to zasługa samochodów oraz ludzi palących w piecach drzewem i innymi śmieciami. Wiadomo, Fairbanks nie jest bogatym miastem więc ludzie oszczędzają jak mogą, najczęściej psując sobie zdrowie. W lato, które niestety trwa tylko parę miesięcy nie jest ten smog tak bardzo dotkliwy z wiadomych przyczyn.

Alaska  (13).JPG

Oczywiście jak to bywa na wakacjach na jedzenie zawsze brakuje czasu. Ale jak tu być na Alasce i nie spróbować łososia, czy innych lokalnych specjałów. Wybraliśmy jedną z najlepszych restauracji w mieście i pozamawialiśmy...był łosoś, halibut, przegrzebki (scallops), krab królewski i oczywiście przepyszne winko. Alaska ma parę winiarni, które produkują w większości wina owocowe albo lodowe na które nie mieliśmy za bardzo ochoty, więc polecieliśmy w troszkę cieplejsze klimaty do Włoch, po Amarone.

Alaska  (152).JPG

​No i oczywiście przyszedł czas na zorze. Prognozy na ten dzień nie były rewelacyjne, ale przecież nie będziemy marnować czasu w hotelu. Tym razem wybraliśmy punkty w górach położnych na północny-zachód od Fairbanks. Jak zwykle ubrani jak Eskimosi, wyposażeni w aparaty i dużą nadzieję o 21:30 wyruszyliśmy na polowanie. Drogą Ester Dome Road wyjechaliśmy na 730 m (2400 ft) do góry i tam przez 2 godziny wypatrywaliśmy zorzy. Niestety tym razem szczęście nam nie dopisało, więc pojechaliśmy bardziej na północny zachód w rejony Murphy Dome Rd, gdzie znajduje się obserwatorium. Tam mieliśmy troszkę więcej szczęścia i porobiliśmy parę ładnych fotek. Jednak nie było to co dzień wcześniej. W 9 stopniowej skali mocy zorzy, ta miała tylko 2.

Alaska  (155).jpg

​Wróciliśmy do hotelu ok. 3 nad ranem. Ostro zareagowałem jak moja, żona zaczęła pakować moją ciepłą pidżamę do walizki. Przecież nie będę spał w samych bokserkach jak jest tak zimno. A ona na to:
„Ale my nie idziemy spać bo za 2h musimy wyjechać na lotnisko.”
Upsssss......zrobiłem sobie drinka i nie przeszkadzałem jej już więcej w pakowaniu. Zająłem się pakowaniem sprzętu.
Godzinę później, otrzymałem kolejną szokująca informację, że nasz drugi z 3 samolotów Anchorage – Seattle jest opóźniony o 3h. To spowodowało lawinę problemów, bo byśmy nie zdążyli na nasz ostatni samolot Seattle – NY. Tutaj Alaska Airlines bardzo pozytywnie nas zaskoczyła i już po 15 minutach byliśmy przerzuceni na inne samoloty. Co się z tym wiązało musieliśmy być godzinę wcześniej na lotnisku a także spędzić więcej czasu w Seattle, co nie było takie złe bo planowo o czasie mamy wylądować w Nowym Joku.
Aktualnie siedzimy w samolocie. Do domku mamy godzinę samolotem i godzinę pociągiem (z Newark) i mile wspominamy naszą cudowną wycieczkę.
Ten wyjazd po raz kolejny udowodnił nam, że długi weekend wystarczy aby przeżyć niesamowitą przygodę, podziwiając przepiękne zakątki naszej malutkiej a jak różnorodnej planety. Nie trzeba brać dwu-tygodniowych wakacji, żeby znaleźć się w całkiem innych krainach i kulturach.

Read More
USA - Alaska Darek USA - Alaska Darek

2015.02.08 Fairbanks, AK (dzień 3)

Alaska nie ma co prawda tak dobrego śniegu jak Japonia czy Kanada, ale za to ma najbardziej na północ wysunięty resort narciarski w Ameryce Północnej, nazywa się Aurora Mountain Skiland. Niestety jest jeden resort w Szwecji, Riksgransen, który jest o 3 stopnie wyżej położony, i znajduje się powyżej koła podbiegunowego. Oczywiście nie omieszkamy go odwiedzić w niedalekiej przyszłości.

Alaska  (54).JPG

​Będąc dzień wcześniej, wieczorem w tym resorcie dowiedzieliśmy się, że resort może być zamknięty, bo zapowiadają bardzo niskie temperatury i silny wiatr. Resort jest dopiero czynny od 10 rano więc nie musieliśmy się zrywać wcześnie rano z łóżka, zwłaszcza, że wczoraj wróciliśmy dopiero o 3 rano po oglądaniu zorzy.
​Po półgodzinnej jeździe samochodem na północ od Fairbanks, dojechaliśmy na miejsce. Jest to bardzo dziwny resort, bo wyjeżdżasz samochodem na szczyt, gdzie jest parking i główna baza. Jest tam również wypożyczalnia nart z której chcieliśmy skorzystać, bo nie wzięliśmy własnego sprzętu.

Alaska  (56).JPG

​Niestety, jak to lokalni przewidzieli resort był zamknięty ze względu na temperaturę i wiatr. W sumie mieli rację bo robiąc na szczycie przez 1 minutę zdjęcia tak zmarzliśmy, że musieliśmy szybko uciekać do samochodu się zagrzać.

Alaska  (55).JPG

​Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo mamy prawie cały dzień na zwiedzanie okolic Fairbanks. Szybka zmiana planów była możliwa przy pomocy Google. Zaskoczyła nas jakoś zasięgu na telefonach komórkowych. Na takim odludziu mieliśmy cały czas pełny zasięg i 4G. Prawdopodobnie dlatego, że obszar ten był pokryty siecią komórkową jako jedyny z ostatnich więc użyta została lepsza, mocniejsza technologia. Kiedy ludzie w NY mieli już telefony komórkowe na Alasce pewnie dopiero zaczynali mieć prąd.

Alaska  (66).JPG

​Pierwszą połowę dnia spędziliśmy jeżdżąc po lokalnych drogach tajgi. Tajga, porośnięta niskimi, iglastymi drzewami, jak i liściastymi brzozami, przysypana niewielką ilością białego puchu wyglądała dziewiczo.

img-2379_orig.jpg

​Robiliśmy częste przystanki na podziwianie tych krajobrazów, a także na dogłębne wyszukiwanie stylu życia lokalnych.

Alaska  (60).JPG

​Poszwędaliśmy się po lokalnych drogach i spragnieni odkryliśmy Silver Gulch. Jest to najbardziej wysunięty na północ browar w Ameryce Północnej a może nawet i na świecie. To, że pijemy piwo było oczywiste ale jakie to już był gorszy wybór.

Alaska  (61).JPG

​Ich listę piw rozpoczynały lekkie lagery, a kończyły ciemne IPA i Portery. Oczywiście było też parę piw sezonowych i owocowych. W takich miejscach najlepiej jest wziąć opcję testera, czyli kilka piw, każde w mniejszym kufelku.

Alaska  (64).JPG

​Wszystkie piwa były świeże, o głębokim, bogatym smaku. Natomiast jabłkowe nie było najlepszym wyborem, zwłaszcza, że nie jesteśmy smakoszami owocowych piw. Domowej roboty pizza i skrzydełka z kurczaka tylko dopełniły ucztę.

​Motto tego browaru to: „W Fairbanks ludzie są nadzwyczajni, a piwo jest nadzwyczajnie dobre”. Zgadzam się z tym w 100%. Ludzie są zdecydowanie wyjątkowi, a piwo niesamowicie dobre. Świat jest ciekawy i różnorodny a ludzie jeszcze bardziej. Więc chcąc doświadczyć ich kultury i stylu życia staramy się spędzać większość czasu w nie turystycznych miejscach. Mamy łatwość nawiązywania kontaktu z miejscowymi i dzięki czemu zawsze jest ciekawie.

Alaska  (65).JPG

​Robiło się już późno, więc okrężną drogą wróciliśmy do naszego hotelu. Po krótkiej drzemce łowcy zorzy wsiedli do swojego wehikułu, Pathfinder’a i wyposażeni w strzelające Canony wyruszyli na polowanie.
W ten dzień mieliśmy zamiar oglądać zorzę z wielu miejsc, ale zanim to nastąpiło odwiedziliśmy lokalną gospodę położoną głęboko w lasach, która jest prowadzona przez małżeństwo od ponad 35 lat. Do Chatanika Lodge jechało się prawie godzinę na północny wschód od Fairbanks.

img-2389_orig.jpg

​Po zaparkowaniu przed gospodą zastanawialiśmy się czy tam wejść. Byliśmy głęboko w lasach, zasięgu na komórki nie było, na zewnątrz temperatura była jak to na Alasce w zimie, a gospoda wyglądała troszkę jak z horrorów, gdzie na ścianach wisiały poroża, kości i skóry zwierząt. Jestem "odważny" i miałem ze sobą trzy kobiety, tak więc puściłem je pierwsze do środka, a ja zostałem na zewnątrz nagrywać to wszystko. Po paru minutach nie wybiegły z krzykiem, więc postanowiłem wejść i zobaczyć czy jeszcze żyją. Wchodzę i widzę czteronożnego strażnika Molly, pies Huski, a dziewczyny już się zaprzyjaźniły z gośćmi lokalu, szczególnie z ich trzy-nożnym psem Buddy Boy.
Poza trzema gośćmi siedzącymi i pijącymi przy barze i dwójką właścicieli nikogo nie było. Miejsce to było udekorowane banknotami jedno-dolarowymi, skórami, porożami, innymi lokalnymi dekoracjami oraz dużą ilością ciekawej broni myśliwskiej.

Alaska  (72).JPG

Ku naszemu zdziwieniu, menu składało się z kilku pozycji, ale dla bezpieczeństwa wzięliśmy specjalność dnia, kurczak smażony i do tego oczywiście lokalne lane piwko. Jedzenie było podane w lokalny sposób, ale niestety nie należało do najlepszych. Naszym głównym celem nie były jednak kulinarne doznania, a oglądanie przepięknych zorzy. Na tą noc lokalni podali nam pięć miejsc, które polecali do oglądania zorzy. Jedno z nich znajdowało się na podwórku tego zajazdu. Tym razem nie mieliśmy niestety, żadnego ciepłego miejsca w którym mogliśmy oczekiwać pokazującej się zorzy, więc używaliśmy samochodu.

Alaska  (74).jpg

​Miejscowi powiedzieli nam jak to najlepiej robić. Ustawiasz aparat na statywie wycelowany w niebo, baterię i pilota trzymasz w ciepłym samochodzie, jak pojawiają się zorze, szybko wyskakujesz z cieplutkiego samochodu, podłączasz baterię, pilota i strzelasz. Fotografowanie zorzy jest bardzo ciężkie. Każda jest inna, ma inne światło i inny czas pojawiania się. Po prostu trzeba wiele próbować. Najważniejszy jest statyw. Bez niego nawet nie ma co mówić. Zaczęliśmy od ustawienia aparatu na ISO 500, najbardziej otwartą przesłonę i czas naświetlania ok. 10 sekund.

Alaska  (75).jpg

​W zależności od natężenia światła zorzy, parametry się zmieniają. Nasze zorze nie należały do najjaśniejszych więc szybko zwiększyliśmy długość naświetlania do 25-30 sekund.

Alaska  (81).jpg

​Wszystko to oczywiście robi się przy 100% ciemności, kilku-dziesięciu stopniowym mrozie i zapomnij żebyś mógł używać wszystkich przycisków w aparacie mając ubrane grube rękawiczki. Rękawiczki musieliśmy ściągać. Jak nie czuliśmy już palców u rąk, to kończyliśmy sesję i przenosiliśmy się w inne miejsce widokowe, aby choć troszkę odtajały palce. No i oczywiście aby mieć inny punkt widzenia na zorze i inne tło.

​Oczywiście spotykaliśmy innych fotografów z którymi wymienialiśmy informacje o ustawieniach aparatów jak i miejscach fotografowania. Całe polowanie trwało około 4h i około 2 nad ranem jak zorze zaczynały „wygasać” udaliśmy się w kierunku naszego hotelu. W hotelu oczywiście musiał odbyć się przegląd zdjęć, ustawień parametrów i wyciągnięcie odpowiednich wniosków. Teraz trzeba skorzystać z 4h snu, bo jutro czeka nas wielki dzień w parku Denali. Dobranoc!

Read More
USA - Alaska Ilona USA - Alaska Ilona

2015.02.07 Fairbanks, AK (dzień 2)

Dziś mieliśmy komfort wysapania się. Ciężko, w sumie nazwać to wyspaniem się. Po około 4 godzinach spania wstaliśmy aby skorzystać z dość krótkiego dnia. O tej porze roku na Alasce słońce wschodzi ok. 9 rano a zachodzi ok. 5 po południu. Ponieważ jest to nasz pierwszy dzień w tym nowym miejscu planowaliśmy go spędzić na zwiedzaniu miasteczka Fairbanks

Alaska  (40).JPG

​Fairbanks jest drugim co do wielkości miastem na Alasce. Większe od niego jest tylko Anchorage. Ma 32 tys. ludzi to prawie tyle co Skawina. Położone jest 136 metrów nad poziomem morza. Jest najbardziej wysuniętym miastem na północ w Ameryce Północnej. Do koła podbiegunowego stąd jest tylko 190 km (120 mil).

Alaska  (30).jpg

​Przygodę z tym miastem rozpoczęliśmy od lokalnego śniadania. The Cookie Jar jest lokalną jadłodajnią w której toczy się życie. Kolejne zaskoczenie....my wyubierani jak jacyś kosmonauci a lokalni w jeansach i bez czapek latali po parkingu. No cóż dla nich pewnie minus 40 C to jak dla nas -5 st C.
Jedzonko było pyszne, domowe i przeogromne. Amerykanie ogólnie mają tendencje do jedzenia dużych śniadań ale tu już naprawdę nie wiedzą co to są małe porcje. Z drugiej strony lekko otyli ludzie mają tu lepiej bo przynajmniej im cieplej.

Alaska  (15).JPG

​Potem jak rasowi turyści pojechaliśmy do punktu informacji turystycznej. Ogromny budynek, z ogromnym parkingiem był znakiem, że w lecie przyjeżdża tu dużo turystów. W zimie jednak tylko nasz Pathfinder stał na parkingu. Przed wejściem do Informacji jest rzeźba z lodu. Niesamowicie wykute z precyzją postacie dwóch Eskimosów i psa. Nawet można włożyć głowy do środka i zrobić sobie zdjęcie. Do tej pory rzeźby z lodu widziałam tylko w Ice Barze w Nowym Jorku ale to nic w porównaniu z tym arcydziełem. Szkoda, że nas tu nie będzie w czasie Festiwalu Lodu, który odbywa się pod koniec lutego.

Alaska  (16).JPG

​W budynku z informacją jest mini muzeum w którym można się dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy. Pokazane jest jak żyją ludzie, odwzorowane są małe chatki, namioty itp. Najbardziej zaskoczył mnie cytat:
„Wiesz, że zbliża się wiosna bo możesz robić kulkę ze śniegu.” Najpierw wydaje się to być dość śmieszne...przecież każdy z nas wie doskonale, że zima jest właśnie po to by lepić bałwany, bić się na kulki śnieżne itp. Niestety pomimo, że na Alasce mają śnieg długo i dużo to pozostaje im tylko rzeźbienie w lodzie. Klimat tu jest tak suchy, że śnieg to prawdziwy puch a dopiero jak się ociepla i klimat staje się wilgotniejszy można bić się na kulki śnieżne i lepić bałwany. A drugim znakiem, przyjścia wiosny są samochody, które wpadają do rzeki, która w zimie może być używana jako droga bo tak jest zamarznięta.

Alaska  (18).JPG

​Fairbanks słynie z Uniwersytetu do którego należy wspomniany punkt informacyjny. Dzięki temu miejsce to nie jest tylko zwykłą informacją ale kopalnią wiedzy i badań. Jest tu pełno map topograficznych itp. Spotkaliśmy parę ludzi którzy chyba planowali niezłe wyprawy bo wyglądali, że znają się na rzeczy i szukają wycieczek dalszych niż na pół dnia jak my. I tak najbardziej w informacji spodobał nam się znaczek na toalecie...

untitled-2_orig.jpg

​Skoro mamy kilka godzin to Pani zaproponowała nam najpierw podjechać na Uniwersytecką Farmę zwierząt gdzie można zobaczyć renifery, łosie i bizony. Niesetny wszystkie zwierzątka były za siatką ale dziewczyną i tak to nie przeszkodziło, żeby pobawić się i pogłaskać reniferki.

Alaska  (31).JPG

​Pomimo, że zwierzątek było mało bo większość spała ukryta przed zimnem. To sama droga i fakt, że wyjechaliśmy poza miasto była dla nas przygodą. Wszystko tu wygląda jak zamarznięte. Jakby czas się zatrzymał i przykrył wszystko białą kołderką w postaci śniegu. To tak jakby wszystko było na zdjęciu. Tu nie ma wiatru i wszystko stoi, żaden listek się nie rusza i wszystko jest tak strasznie spokojne.

Alaska  (10).JPG

​Do Uniwersytety należy również Muzeum Północy. Nie bardzo mieliśmy czas chodzić po nim i oglądać wszystkie wystawy natomiast zahaczyliśmy o sklep z pamiątkami i małą wystawą o arktycznych ekspedycjach morskich. Można nawet przymierzyć stroje i pobawić się przyciskami kontrolnymi. Taka zabawka dla dużych dzieci. Ale to nic....przed muzeum zobaczyliśmy rower....tak, ktoś na taką zimę nadal jeździ na rowerze, ale za to jakim...

Alaska  (36).JPG

​Zwiedzanie miasta nie byłoby pełne gdybyśmy nie odwiedzili lokalnego baru. Wybraliśmy „The Big I” czyli „The Big International”. Rzeczywiście był to bardzo lokalny bar w którym jak wszedł jakiś klient i się spytał czy John już jest to barmanka odpowiedziała...o tak, chyba tam siedzi. Jak to potem się dowiedzieliśmy od lokalnej dziewczyny....na Alasce wszyscy się znają a tym bardziej w Fairbanks.

Alaska  (41).JPG

Nie siedzieliśmy długo, bo chcieliśmy się jeszcze zdrzemnąć przed oglądaniem zorzy, tak więc o 18 już wracaliśmy do hotelu. I kolejne dwie niespodzianki. Po pierwsze o 17 już bar był dość pełny a po drugie pomimo, że słońce zachodzi o 17 to godzinę później dalej zachodziło.
Po krótkiej drzemce w hotelu wyruszyliśmy oglądać zorze. Czuliśmy się jakbyśmy wyjeżdżali na jakąś ekspedycję. Poubierani w pięć warstw, zaopatrzeni w dodatkowe ocieplacze, ciepłą herbatkę, piersiówki z whisky i oczywiście statywy i aparaty wyruszyliśmy w nieznane ciemne i mroźne zimno. Niestety z hotelu wyjechaliśmy dopiero o 10 w nocy dlatego pierwsze zorze zobaczyliśmy z samochodu. Byliśmy za blisko miasta i pomimo, że widzieliśmy, że zorza jest duża to jej światło nie było tak intensywne i ostre.

Alaska  (46).jpg

​Jako punkt obserwacyjny wybraliśmy Aurora Mt. Snowland Lodge, oddalony o 0.5h drogi samochodem od Fairbanks. Jest to resort narciarski na którego szczyt można dojechać samochodem i jest tam domek ze „świetlicą”, gdzie serwują kawę, herbatę i zupki chińskie. Przebywać tam można od godziny 22 do 2 rano i za $30 można spędzić czas na świetlicy, częstować się herbatką, ciasteczkami i czekać na zorzę. Nie licząc mega dużej wycieczki Japończyków byliśmy tam sami. I całe szczęście, że była tam wycieczka bo inaczej miejsce to mogło być zamknięte. Normalnie jak nie mają rezerwacji jakiejś większej grupy to nie otwierają.

Alaska  (45).jpg

​W świetlicy jest duży telewizor, który pokazuje obraz nieba na żywo. Dzięki temu wiadomo kiedy zorza się pojawia i można wyjść zrobić zdjęcie. Spędzenie 4h na zewnątrz i czekanie na najlepszą zorzę byłoby nie możliwe przy tak niskich temperaturach i dosyć mocnym wietrze. Pomimo, że byliśmy na szczycie góry to temperatura była wyższa niż w dolinach. Zjawisko to dosyć często występuje w tych rejonach świata. Jak na ostatnie dni to było dość ciepło „tylko” -26C (-15F) ale mocny wiatr zbijał tą temperaturę do przynajmniej minus czterdziestu paru. Aktywność zorzy nie była duża i mieliśmy nadzieję że się zwiększy ok. 1-2 w nocy. Takie przynajmniej były prognozy ale niestety punkt kulminacyjny zorzy nie doszedł do nas.....zniknął gdzieś koło Yellowknife w Kanadzie.

Alaska  (48).jpg

​Zorza przyjmuje wiele kolorów. Zielony oznacza najsłabszą aktywność poprzez żółty, pomarańczowy dochodzi do czerwonego (największa aktywność). Pomimo, że my widzieliśmy tylko zieloną zorzę to i tak zachwyciła nas swoim wyglądem, formą, kolorem. Niesamowite jak niebo może przyjąć takie kolory. Ja bym to porównała jakby ktoś wziął pędzel i machnął zieloną farbą kilka linii. Można to też przyrównać do dymu który unosi się w powietrzu i przyjmuje zielony kolor. Oczywiście zorze pokazują się ciągle w innych miejscach i się przesuwają na niebie.

Alaska  (49).jpg

​Lodge prowadzą dwie osoby. Jeden chłopak, który wychował się na tym podwórku i dziewczyna której mama pochodzi z Anglii, ale zakochała się i przeprowadziła na Alaskę. Bardzo miła dziewczyna zaczęła nam opowiadać o życiu na Alasce. Niesamowicie jak ludzie różnie odczuwają rzeczy. Ona kiedyś była w Północnej Kalifornii i stwierdziła, że było tak gorąco, że nie mogła tego wytrzymać. Fajnie też stwierdziła:
„Na Alasce nigdy nie jest ciemno i ciepło w tym samym czasie.” Oczywiście nasze pierwsze pytanie było „no ale co z latem”.....”daaaa.....przecież tu w lecie nie jest ciemno.”
Nasza nowa koleżanka zaczęła nam opowiadać jak była w stanie Washington i było ciemno i ciepło jednocześnie to wystawiała rękę przez okno i z powrotem i nie mogła pojąć, że jest ta sama temperatura. Jak to określiła coś tu nie grało. My jej opowiedzieliśmy o wczorajszym eksperymencie z wylewaniem gorącej wody. I wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
Dla niej, dziewczyny z Alaski, która trochę podróżuje Alaska jest domem, Europa jest za „mokra” a kontynentalne Stany (Lower 48) są za ciepłe i suche. Dla nas mieszczuchów ze wschodu Europa jest domem (rzeczywiście trochę mokra), Stany dzielą się na te wilgotne (wschodnie) i te suche (zachodnie) a Alaska to biegun zimna.
Takie jest życie, żyjemy w jakimś miejscu na tej małej planecie i wydaje nam się, że tak jest wszędzie. Aż budzi się w nas chęć podróżowania zaczynamy odkrywać inne miejsca i nagle się okazuje jak bardzo nasz punkt widzenia i nasza wiedza jest ograniczone. Dlatego kochamy podróże. Dlatego nie idziemy na łatwiznę i nie wybieramy zwykłych miejsc gdzie zawsze jest ciepło a wszyscy mówią po angielsku... wiecie co mam na myśli.
Tym akcentem zakończyliśmy drugi odcinek naszego małego serialu „Przystanek Alaska”.

Read More
USA - Alaska Ilona USA - Alaska Ilona

2015.02.06 Fairbanks, AK (dzień 1)

Wine: Because no great story ever started with someone eating a salad.

I tak też zaczęła się nasza wielka przygoda. Pewnego dnia, siedząc z Darkiem przy winie wpadliśmy na pomysł, że właściwie czemu nie polecieć na Alaskę oglądać zorze. Sprawdziliśmy nasze mile i ku naszemu zaskoczeniu tyle samo kosztował bilet na Alaskę co do Miami. No to wiele nie zastanawiając się kupiliśmy bilety.

Alaska  (47).jpg

​Żeby nie było łatwo wybraliśmy okres kiedy to jest najzimniej. Sam środek zimy. Zorze widać tylko w zimnie i najlepiej widać je przy niskich temperaturach. Można też oglądać na Islandii, co jest znacznie bliżej NY, ale niestety Islandia ma wilgotne powietrze ze względu na bliskość oceanu. Chmury, które zasłaniają widoczność, występują tam znacznie częściej co zmniejsza prawdopodobieństwo zobaczenia zorzy.

Alaska  (2).jpg

Lot do Fairbanks, AK trwał 10 godzin, plus godzinna przesiadka w Seattle. Zaraz po wylądowaniu przywitał nas 40 stopniowy mróz i ludzie mówiący, że tak zimno dawno nie było. Ale daliśmy radę. Ubrani we wszystko co mamy wyszliśmy z terminala. Nie był odczuwalny duży mróz natomiast co nas zdziwiło to kaszel. Oddychając tak zimnym powietrzem od razu ma się odruch kaszlu. Dlatego najlepiej jest oddychać przez nos w którym jednak wszystko zamarza po paru oddechach.

Alaska  (3).JPG

​Zimna pogoda sprawia, że ludzie robią rzeczy trochę inaczej, lub korzystają z innych udoskonaleń. Pierwszą niespodzianką, ale bardzo logiczną było podpinanie samochodów do prądu na parkingach. I to nie żadnych elektrycznych. Tutaj nie można zostawić akumulatora na całą noc w samochodzie i nie podpinając do prądu. Rano się go po prostu nie zapali. Jeśli się znajdujesz gdzieś w odludnym miejscu i samochód nie działa i nie ma możliwości kontaktu z innymi ludźmi (nie ma zasięgu na komórki) to sytuacja staje się krytyczna w -40C mrozie. Woda w butelce zamarznie za parę minut. Dlatego na Alasce konieczne są parkingi gdzie można podłączyć samochód do prądu.

Alaska  (8).JPG

​Naszym Nissanem Pathfinderem szybko dojechaliśmy do hotelu Wedgewood i zakwaterowaliśmy się w bardzo przyjemnym pokoiku. A właściwie było to małe mieszkanie z pełną kuchnią, dwoma sypialniami, salonem i wyjściem na balkon.
Jak już wspominałam temperatura była dla nas największą ciekawostką i szybko przypomniał nam się eksperyment z wylewaniem gorącej wody na mróz. Oczywiście korzystając z okazji, że temperatura jest bardzo niska zagotowaliśmy dwa garnki wody i wylewaliśmy je przez balkon. Rzeczywiście. Woda zanim doleci do ziemi zamienia się w coś na styl śniegu i wyparowuje.
Dzień a właściwie noc mieliśmy dość intensywną a jutro trzeba wstawać dość wcześnie aby wykorzystać krótki dzień. Tak więc posiedzieliśmy jeszcze chwilkę wszyscy w salonie i poszliśmy spać. Lądowaliśmy w Fairbanks o 2 rano ale niestety na ziemi już nie widzieliśmy zorzy. Przez bardzo krótką chwilę widzieliśmy ją tylko z samolotu. Miejmy nadzieję, że jutro nam szczęście dopisze i uda nam się zobaczyć piękne zorze. Trzymajcie kciuki!

Read More